Zagajenie poprzedzające rozdanie nagród jeszcze nigdy nie spowodowało u mnie takiego wewnętrznego rozdarcia. Przeglądając recenzje z minionego roku zdałem sobie na koniec sprawę, że luby stan opisywania urządzeń dobrze się spisujących, prowadzi finalnie do katastrofy. Tak – mimo iż przysłowia głoszą, że od przybytku głowa nie boli, przybytek złożony z samych bez mała pozytywnych recenzji spowodował ból, przybierający formę ataku migreny w porze wyboru laureatów.
Cóż, trudno, subiektywna strona ocen musi tym razem wziąć górę nad obiektywizmem sędziowskim (skądinąd mało u nas znanym) – zmuszony zostałem do kierowania się w większej niż dotychczas mierze sympatią do danego dźwięku niż obiektywną jego jakością. W przeciwnym razie ilość nagodzonych musiałoby z dużą dokładnością pokrywać się z ilością zeszłorocznych recenzji, a wszak nie o to chodzi. Dlatego proszę brać poprawkę na wymuszony subiektywizm – tegoroczne nagrody są, jak żadne poprzednie, wyrazem osobistych preferencji, zamiast obiektywnym jakościowym osądem. Co w praktyce znaczy tyle, że większość spośród nienagrodzonych na nagrodę zasługiwała, a fakt, że jej nie otrzymali, wcale nie znaczy, że są jacyś gorsi i dokonując zakupowych wyborów należy ich unikać – wcale nie. Co, patrząc od drugiej strony, bynajmniej nie oznacza, że wszyscy równie świetni i nikt nie zasłużył na wyróżnienie. Tacy też niewątpliwie byli i od nich zaczynamy. Dodam jedynie, że kolejność jest wyłącznie alfabetyczna, niczego odnośnie kwestii merytorycznych nie sugerująca.
Kategoria absolutna
ENLEUM AMP-23R
Obwód SATRI raz jeszcze, po blisko dziesięciu latach. Tym razem w wydaniu czysto koreańskim i udoskonalonym. Jeden z jakże nielicznych gabarytowo niewielkich wzmacniaczy z potężnym i jednocześnie wyrafinowanym dźwiękiem. Zarazem równocześnie głośnikowy i słuchawkowy; zarazem konstrukcyjnie tranzystorowy, a brzmieniowo lampowy; zarazem też bardzo wydajny – zużywający mało prądu dla uzyskania znacznej mocy. Dzięki czemu bezproblemowo zdolny napędzać każde słuchawki i większość kolumn, a nie dość, że napędzać, to jeszcze napędzać świetnie, ponieważ posiadł inną rzadką cechę – z wszystkimi słuchawkami i kolumnami podejmuje dobrą współpracę. Tym samym uwalniając od przykrej wybredności, że jedno nie, a drugie tak. Posiadacz może zatem w słuchawkach i kolumnach przebierać, nie wiąże go konieczność baczenia na synergię. To samo dotyczy źródeł dźwięku: Enleum równie chętnie zaczerpnie sygnał z Internetu, co z gramofonu czy odtwarzacza; tu także pełna swoboda. Cena, niestety, szczególnie okazyjna nie jest, ale nie jest też zaporowa, tylko dla dzisiejszego audiofilizmu, powiedzmy sobie, normalna. Samo zaś urządzenie wyjątkowe.
Entreq Olympus słuchawkowy
Nie mogę w tym miejscu napisać, że to najdoskonalszy kabel słuchawkowy na świecie, ponieważ kilku pretendentów do tego miana nie słyszałem. Niemniej szczytowe kable Entreqa, podobnie zresztą jak nieszczytowe, sprawdzają się fenomenalnie. Widząc ich przewody z czarnej bawełny obiegniętej charakterystycznym białym przeplotem, od razu wiem, że przepuszczając przez siebie dźwięk uczynią go wybitnym, o ile tylko jego źródłowa postać na tą wybitność pozwoli.
Seria Olympus to nowa seria szczytowa, prześcigająca poprzednią Atlantis. Prześcigająca grubszymi przewodami o większej pojemności i zwiększonym nacisku kładzionym na kwestię uziemiania. Dzięki czemu mocniejszy bas przy zachowaniu całej wcześniej osiągniętej w Atlantis doskonałości reszty pasma, w Olympus jeszcze poprawionej o czynnik większej trójwymiarowości oraz większego nasycenia.
Odnośnie walorów brzmieniowych kabel polecam w ciemno, rozczarowanie nim niepodobieństwem. Odnośnie zaś cech użytkowych w wymiarze ergonomii, może być rekomendowany jedynie tym, dla których giętkość, mała waga i cienkość nic nie znaczą wobec samej jakości dźwięku. Kabel Entreq Olympus słuchawkowy jest gruby, sztywny i ciężki. To cena za brzmieniową doskonałość; natomiast cena tej doskonałości w wymiarze portfelowym to 8300 złotych za wygodny w użytkowaniu przewód długości 2,2 m. Co kwotą bardzo małą względem pozostałych z tej serii – interkonekt Olympus kosztuje dziesięć razy więcej, kabel głośnikowy dwadzieścia. Żeby za słodko nie było (o ile to jakowaś słodycz), do ceny trzeba dorzucić trzy tysiące za moduł uziemienia, z którym stanie się jeszcze lepiej.
Final D8000 Pro Limited Edition
Słuchawki Final D8000 w wersji startowej, czyli bez „Pro”, tym bardziej bez „Limited Edition”, zjawiając się na moim audiofilskim horyzoncie wywarły z miejsca niezwykłe wrażenie. To nawet mało powiedziane – zjawiły mi się rewelacją, co potwierdziło późniejsze słuchanie przy gramofonach i studyjnym magnetofonie, także słuchanie z dCS Bartokiem oraz Fulianty Audio ST-18. Ogólnie biorąc wielokrotnie potwierdziły niezwykłe swoje możliwości, o ile tylko dostawały sygnał o najwyższych parametrach brzmieniowych. Z czasem pojawiła się wersja studyjna „Pro”, o lekko obniżonym dźwięku i z lepszą kontrolą basu, która spodobała mi się jeszcze bardziej, zwłaszcza że najcenniejsza cecha tych słuchawek – poczucie całkowitego naturalizmu oraz zupełnej otwartości – została w pełni utrzymana. Wersja „Limited Edition” dodaje do tego coś jeszcze – poczucie większej niezwykłości w oparciu o podniesioną trójwymiarowość dźwięku i jeszcze poprawioną kontrolę basu. Sam polski dystrybutor sprawił ją sobie, a mógł w oparciu o długie odsłuchy między trzema wybierać. Od tamtych różni ją pokrycie cewek złotem i pady nie z Alcantary, a z japońskiego papieru Washi. Nad przyznaniem nagrody nie musiałem się zastanawiać, była oczywistością. Nie ma pomiędzy dziś produkowanymi drugich o tak swobodnej propagacji dźwięku, powodującej wrażenie, jakby wcale nie było muszli.
Focal Utopia 2022
Uchodzenie za znawcę słuchawek nakłada miły obowiązek badania wszystkich nowych o dużych aspiracjach, a sam przydomek „Utopia” skalę tych aspiracji wyraża. Z kolei określnik „2022” daje do zrozumienia, że jest to nowsza, udoskonalona wersja tej w szczyty mierzącej Utopii, a więc winniśmy oczekiwać przeżyć o jeszcze większej sile działania. Co zda się niezbyt łatwym każdemu, który pierwszych Focal Utopii słuchał – to były słuchawki perfekcyjne. Dlaczego takie? Ano dlatego, że nie siląc się na bycie czymś innym niż słuchawki, na udawanie, że się nimi nie jest dzięki niecodziennym wrażeniom przestrzennym (vide poprzedni laureat), dawały dźwięk, o którym każdy słuchający musiał myśleć, że jest osadzony w high-endzie tak głęboko, jak tylko można. Zwłaszcza czasami, kiedy tor im szczególnie podchodził, darzyły taką perfekcją brzmienia, że cała konkurencja w aspekcie melodyczności i naturalizmu musiała uznać ich wyższość. To nie działo się często, sam tylko raz miałem do czynienia, ale to wystarczyło, bym nabrał do tych słuchawek szczególnego szacunku. – I co tu zatem poprawiać? Producent uznał, że coś można, i w tego ramach zaproponował cewki aluminiowo-miedziane w miejsce czysto aluminiowych, grille zewnętrznych maskownic na muszlach o zwiększonej transparentności oraz materiał konstrukcyjny pałąka z tzw. „kompozytowego kolażu”, w miejsce pierwotnie użytego kompozytu świeżego, a nie pochodzącego z odzysku. To użycie surowców wtórnych miało wywołać entuzjazm u osób ekologicznie podnieconych; i być może wywołało, ale wygoda ucierpiała, albowiem taki pałąk jest sztywniejszy. Za to te nowsze cewki i większa transparentność muszli dały: pierwsze – dźwięk o większej gęstości; drugie – lepsze doznania przestrzenne. Co w połączeniu z niezwykłymi cechami pierwowzoru składa się na słuchawki, które muszą dostać nagrodę. A to jeszcze tym bardziej, że nowe są bardziej wybaczające torom – chętniej będą współpracowały ze sprzętem przenośnym, przykomputerowym, także z mniej wysilonymi jakościowo wzmacniaczami.
Fulianty Audio ST-18
Do audiofilizmu, nawet takiego szczytowego, są dwa generalne podejścia – liczenie się lub nieliczenie z kosztami. Co oczywiście przybliżeniem, bo nikt tak naprawdę nie zajmuje postawy kompletnego nieliczenia, lecz jego temat można traktować swobodnie, a można także stać na stanowisku, że oszczędności potrzebne są wszędzie. Wzmacniacz słuchawkowy Fulianty Audio ST-18 to produkt reprezentujący liberalizm podejścia, tzn. mógłby być znacznie tańszy, gdyby na przykład zrezygnować z niezwykłej estetyki obudowy na rzecz zwyklejszej. Także gdyby jego powstaniu nie przyświecała chęć osiągnięcia maksymalnej prostoty obwodu przekładającej się na maksymalizm brzmieniowy, jako że każdy znawca wzmacniaczy lampowych powie, że im prościej, tym lepiej, pytanie zaś polega na tym, skąd czerpać idealną funkcjonalnie prostotę. Co trochę analogiczne do zagadnienia, jak stworzyć prosty symbol (np. logo marki), który najbardziej przykuje uwagę. Każdy znający temat grafik kuluarowo przyzna, że ta rzecz najlepiej się udała Adolfowi Hitlerowi, który osobiście zaprojektował logo NSDAP w postaci przekrzywionego łamańca. (Nie myślcie sobie, że było to proste: proporcje ramion nie są banalnie równe i nie mają byle jakiej grubości, a trzeba jeszcze było wymyślić przekrzywienie.)
Powyższy tragiczny przykład dowodem, że świetność nie zawsze służy dobrej sprawie, ale wzmacniacz Fulianty Audio ST-18 służy jej jak najbardziej. Z pasującymi słuchawkami (najlepsze będą Meze ELITE i Final D8000 Pro) ukaże zachwycającą czystość medium i perfekcję rzeźbienia dźwięków. Z towarzyszeniem muzycznego porywu, który też oferuje, stworzy bez żadnej opisowej przesady słuchanie z nabożeństwem, dosięgające estetycznych szczytów.
Lucarto Audio Songolo HPA300SE
Niejako w kontrze do tamtego inny przykład polskiej myśli technicznej, tym razem biorący na celownik nie tylko ideał brzmienia, ale także dostępność. Pod tym względem rewelacyjny zupełnie – nie ma chyba na świecie drugiego o takich gabarytach i takich możliwościach za podobne pieniądze. Trzy prawie razy tańszy od Fulianty też jest wybitny i lampowy, a mocy daje trzykroć więcej. Nie daje aż tak oczyszczonego medium i brzmień aż tak cyzelowanych, ale przy swojej większej mocy oferuje silniejszy wir muzyczny, cały świat przemieniając w muzykę. Oprócz tego nie stwarza ograniczeń mocowych i jakościowych, chętnie podejmując współpracę z tańszymi słuchawkami i przejawiając zdolność pełnego napędzenia nawet tych najtrudniejszych. Bezproblemowo również współpracując z tymi o wąskiej synergii – bardzo wybredne pod jej względem Ultrasone Tribute 7 napędził znakomicie.
Przy tym wszystkim nabywając Songolo wcale nie narażamy się na zapaść estetyczną odnośnie prezencji sprzętu; design stoi na wysokim poziomie, wykończenie jest pierwszorzędne. Na zewnątrz wyrzucone lampy dodają magii świateł i możemy też dostać pilota plus perspektywę technicznych udoskonaleń, a lampy zastosowane przy wymianie na historycznie najlepsze nie zdrenują kieszeni, bo kosztują umiarkowanie. Tym samym posiadanie przyjemnością pod każdym względem – kogo nie stać na bardzo drogie wzmacniacze sławnych marek i ma dość miejsca, by pomieścić potężnego Lucarto Audio Songolo, ten na moją odpowiedzialność może ten wzmacniacz nabyć. A gdyby mu się nie spodobał, to jest możliwość zwrotu.
Next Level Tech (NxLT) Flame
Nareszcie jakiś porządny kabel inny niż słuchawkowy! – zakrzyknie z krwi i kości audiofil, znający rolę kabli, ich niejednokrotnie decydujący wpływ na ostateczną postać brzmienia. Że takie kable to magia, hokus-pokus i sztuczki? Przepraszam, a co nimi nie jest? Ktoś umie zrobić pszczołę? (jak sugerował bęcwałom myślącym, że nauka wszystko wyjaśniła Jacques Monod); ktoś umie wyjaśnić pochodzenie życia oraz Wszechświata w ogólności? Zjawisko przepływu prądu jest z gruntu tajemnicze – tajemnicze jak cała reszta, jak wszystkie cztery formy fizycznych oddziaływań i wszystko co ich nośnikiem oraz co z nich wynika. Dlatego nie da się dogłębnie wyjaśnić, dlaczego któryś kabel jest lepszy od innego; z tym, że nie da się dogłębnie wyjaśnić także niczego innego. Nie da się także dowieść, że coś nigdzie nie istnieje, tak samo jak nie da obalić tezy, że wynikanie przyczynowe bzdurą. Mało tego, nie można zanegować fundamentalnej tezy biskupa Berkeleya, że świat cały jest jedynie wytworem naszej jaźni. Za to można – i łatwo – dowieść na poczekaniu, że sygnał przewodzony jednym interkonektem jest doskonalszy muzycznie i ciekawszy odbiorczo niż przewodzony innym. Biorący teraz nagrodę przewód należy do tych szczęśliwych, którym to dowodzenie bardzo łatwo przychodzi. Oczywiście są inne znakomite, mamy szeroki wybór, ale tak znakomitych w porównywalnej cenie przyjdzie ze świecą szukać. Sam używam Next Level Tech (NxLT) Flame i bardzo to sobie chwalę, głupio by było zatem nie przyznawać nagrody. Tym bardziej, że kabel szczyci się stosowaniem miedzi przewodzącej nieobecnej w innych interkonektach, a bardzo zaawansowanej.
Stax SR-X9000
Dla odmiany, na koniec listy o absolutystycznym wymiarze, coś od firmy audiofilsko klasycznej, szeroko znanej jak mało która. Od 1960-tego roku kojarzonej ze słuchawkami, w roli twórcy uważanych przez wielu za najdoskonalsze ze wszystkich, tak zwanych elektrostatycznych. Nie zliczę, które to słuchawki flagowe japońskiego wytwórcy, ale na pewno naste. Gdy jednak chodzi o te, które stanowiły kamienie milowe, to będą bodaj ósme [1]. Mniej ważne – które, ważniejsze – jakie. Ale o to nie ma obawy. Obawa wyłącznie o to, kiedy dostaniesz zamówione, jako że okres oczekiwania cały czas się wydłuża i trwa już przeszło pół roku. Tak długi czas z jednej strony miarą skali zainteresowania i produktowego prestiżu, a z drugiej stopnia zaawansowania technologii, jaka towarzyszy powstaniu. Słuchawek powstaje mało, zainteresowanie nimi ogromne. Ogromne, pomimo bardzo wysokiej ceny, albowiem wszyscy wierzą, że flagowe słuchawki Staksa, tym bardziej takie, które sama firma uznała za rewolucyjne, muszą być czymś epokowym w sensie doskonałości, z czasem pewnie też staną się kolekcjonerskim precjozum.
Nie wnikając w naturę tej epokowości, ani nie prognozując roli odnośnie historycznych następstw, od siebie zwyczajnie powiem, że słuchawki dają możność nawiązywania szczególnie intymnego kontaktu z muzyką i jej wykonawcą. Do tego stopnia, że patrząc się na nie, biorąc do ręki i zakładając na uszy znajdujemy się w stanie pewnego uniesienia, wynikającego z obcowania z przedmiotem wyjątkowym. Zarówno prowadząca do tych Stax historia, jak ich wygląd i możliwości brzmieniowe, są niewątpliwie czymś specjalnym, swego rodzaju świętem.
Kategoria jakość/cena
Astell & Kern SP2000T
Wygląda na to, że nagradzając ten przenośny odtwarzacz nagradzam coś już nie do kupienia prosto z półki sklepowej czy internetowej witryny. Zdaje się on już z linii produkcyjnych wypadł, lecz przecież był, testowałem. Test ten był tak udany, że nie wyobrażam sobie nieprzyznania nagrody w kategorii stosunku jakość produktu do ceny; Astell & Kern SP2000T nawiązywał jakością – zwłaszcza pod względem melodycznym – do najlepszych z najlepszych przy cenie o połowę niższej. Chętnie bym go sobie przywłaszczył, ale się wymknął i przepadł, zostaje więc tylko przyznać nagrodę za ciekawy design, obfite możliwości obsługowe i przede wszystkim jakość dźwięku. – Wszystkiemu temu za dużo mniejszą kwotę od tych, jakie dziś za najlepsze odtwarzacze chcą.
EAR Phonobox i EAR MC4
Nic dotąd z branży gramofonowej, a przecież gramofony w natarciu. W poprzednim roku nagroda dla gramofonu niedrogiego, który sam cały spektakl organizował, nawet nie trzeba było dokupować mu wkładki. W tym roku zaś nagroda z kolei dla osprzętu, który z uwagi na dość pokaźną cenę jest skierowany do gramofonów co najmniej średnio kosztujących. Lecz to i tak okazja, ponieważ zestaw gramofonowego przedwzmacniacza Phonobox i dopasowującego transformatora dla wkładek MC4, obydwu pochodzących od sławnej brytyjskiej marki EAR Yoshino, schedy po sławnym jej twórcy – baronecie Timie de Paravicini – zamieni średnio kosztujący gramofon w taki klasy szczytowej, na co moje słowo honoru. A gramofony klasy szczytowej też potrzebują przedwzmacniaczy, same kosztując jak drogie auta, czyli ogólnie biorąc gratka, bardzo korzystny skrót potaniający. Jedno i drugie urządzenie przy tym efektownie się prezentuje, a używanie ich to nieustająca satysfakcja, wyraźnie podnosząca jakość czysto analogowych źródeł.
music hall ha25.3
Wzięły już swe nagrody i poszły sobie wzmacniacze słuchawkowe kosztujące niemało, a teraz bierze ją skromniutki, mały i tani. Ale nie – wcale nie skromny, obiecujący bardzo wiele. Firma Roya Halla z Nowego Jorku wyspecjalizowała się w niedrogich urządzeniach audio i kooperacji z podobnymi sobie, ale wcale nie głosi, że tanio od nich oznacza brak jakości, a przeciwnie – z tej małej ceny duża jakość. Nie taka wprawdzie (to już moje zdanie), jak z Fulianty albo Lucarto, ale słuchanie przez słuchawki podpięte do music hall ha25.3 to także duża satysfakcja. Mały wzmacniacz zapewnia dużą moc i satysfakcjonującą jakość, w oparciu o szczytowej miary separację i też szczytową szczegółowość, także szerokie pasmo akustyczne, szerokie również sceny i (rzecz o kluczowym znaczeniu) dużą energię w dźwięku. Mimo tej dużej energii jest oszczędny prądowo i na dodatek oferuje funkcję przedwzmacniacza, a z dobrze dobranym towarzystwem jego walory melodyczne i stopień nasycenia przenoszą w świat muzyki zdolnej konfabulować piękne treści.
Shelter 301 II
Wracamy do świata gramofonów, teraz gramofonowa wkładka. Te potrafią kosztować nieziemsko, zupełnie jakby w kosmos słały, ale nagrodę bierze taka też wysoko niosąca, a kosztująca umiarkowanie. Niecałe cztery tysiące za jakościową wkładkę MC sławnego japońskiego producenta to nic wygórowanego, tymczasem satysfakcji góra. Możliwości analityczne z samego topu topów, czyli coś doskonale uzupełniającego naturalną analogowość. Tor trzeba dobrze zaaranżować, na przykład już nagrodzonymi przedwzmacniaczem Phonobox i transformatorem MC4, ale kiedy zadbać o analogową stronę, co przecież nie jest bardzo trudne w przypadku gramofonu, dostaniemy syntezę najwyższej miary analogowości z dogłębnym analitycznym wglądem. Co znakomicie się sprawdza, satysfakcja podwójna. Jedynie trzeba mieć na względzie, że tej miary czynnik analityczny dyskwalifikuje zniszczone płyty jako dostarczycielki przyjemności. Wkładka pasuje wyłącznie do nowych lub dobrze utrzymanych, ale przy swej umiarkowanej cenie zapewnia te przeżycia, które należą do nieziemskich.
SMSL VMV A2
Na koniec znowu wzmacniacz, lecz jakże stosunkowo tani. Naprawdę dobry wzmacniacz zintegrowany, to obligatoryjnie circa ze dwadzieścia tysięcy. Czasami trochę mniej, o wiele częściej dużo więcej, a ten SMSL VMV A2 chce za to pięć tysięcy z kawałkiem. Wyczuwasz tę różnicę, drogi mój czytelniku? Tak, za nią sprawisz sobie porządnego OLED-a i jeszcze górski rower. Albo pojedziesz z żoną na fantastyczną wycieczkę, zaliczysz piękny świata kawał. Co ci zostanie jako wzmacniacz? Moc 2 x 200 W z niewielkiego czarnego pudełka, o którym napisałem, że daje głębokie, ściemnione na rzecz klimatu brzmienie o trójwymiarowości na miarę wzorca. W dodatku żywe i obfitujące w szczegóły, jak również koherentne i znakomicie oddające tekstury, a jeszcze do tego dźwięczne i z mocarnym basem. Z czego uczuciowość, romantyzm, przekonująca personalizacja – w ogóle pełna paleta zalet pomimo takiej niskiej ceny, niewielkich gabarytów, tranzystorowej konstrukcji i wielkiej na dodatek mocy, która przecież utrudnia, a nie ułatwia, uzyskanie perfekcyjnej postaci dźwięków. Mała waga wzmacniacza, aluminiowa obudowa, zgrabny pilot i wbudowany przetwornik – zupełnie jakby daleka przyszłość przybyła do nas z tym urządzeniem. Efektem stosunek jakości do ceny na miarę specjalnej nagrody.
[1] Stax SR-1 (1960 – pierwsze); Stax SR-X (1970 – pierwsze z podtrzymującymi membrany szprosami); Stax SR-Sigma (1977 – panoramiczne); Stax SR-Lambda (1978 – klasyczne); Stax SR-Omega (1993 – flagowiec epokowy); Stax SR-Omega II (1998 – flagowiec porewolucyjny); Stax SR-009 (2011 – nowy wzorzec doskonałości); Stax SR-X9000 (2021 – drugi flagowiec epokowy, nawiązujący do pierwszego).
Szkoda, że Feliks Envy nie wziął udziału w tym konkursie. Póki co muszę się zadowolić tym, że Envy zostalo w grudniu wybrane jako “wzmacniacz roku” przez 3 duze portale: Headfonia, Headfonics i Ear Fidelity.
Sami tego chcieli, nie wystawiając się w konkursie na najlepszy polski wzmacniacz słuchawkowy, a prosiłem o przysłanie już w maju. Ale widać podboje światowe ważniejsze, egzemplarz do testu się nie znalazł. Konstruktor Lucartoaudio Songolo mówił mi, że się z Feliksem dobrze znają i się prywatnie porównywali, ale dla mnie nic z tego nie wynika.
Bo nie słuchali Songolo 😁
Tzn. te 3 redakcje 😊
A jak tam poprawki w Songolo? Coś nowego?
U mnie póki co drabinka zamiast alpsa i mimo że nie najwyzszy model to jest tak dobrze że póki co zostaje. Jak za jakis dłuzszy czas zacznie mnie nosić na zmiany i fundusze pozwolą to dam znac co się poprawiło.
Ciekawe jak w 2023 roku spiszą się nowe Grado PS2000x i czy dostaną jakąś nagrodę. Jakby nie patrzeć to pewnie będą lada dzień na stronie producenta. Ciekawi mnie czy będą dawały radę przy takich nowych tuzach jak D8000 PRO, DCA Expanse czy nowe Utopie. W tym roku muszę ich posłuchać w końcu, bo jednak tamtych PS2000e się ostatecznie nie udało. Zabrakło woli walki do odsłuchów 😉
D8000 i PS2000 to słuchawki tej samej klasy, ale brzmieniowo jednak odmienne. To, co teraz testuję, pokazuje jak bardzo słuchawki z samego topu mogą się między sobą różnić i jak zadziwiająco zmienia się ich pasowanie w zależności od toru. A GS3000x pewnie także są znakomite i z własną specyfiką. Może latem uda się to sprawdzić.
Piotrze można się spotkać z opinią, że lampy są mniej podatne na zmianę kabli zasilających i choć zawsze jest dobrze urzywać dobrych sieciówek, to w przypadku lamp nie ma co przesadzać. Czy się z tym zgadzasz?
Ale głównym pytaniem jest to, czy jeśli by tak bylo, to jak wygląda sprawa z interkonektami. Czy może w tym przypadku zachodzić podobna analogia i też nie ma co cenowo przesadzać? Szczególnie nam na myśli zbilansowane XRL w przypadku całkowicie zbalanowowanych na wejściu i wyjściu lamp? Jakie są Twoje doświadczenia w tym zakresie? Dzięki za odpowiedź i pozdrawiam.
Moje doświadczenia odnośnie tego są niestety odmienne. Testy kabli zasilających i interkonektów zawsze prowadziłem przy użyciu swojego przedwzmacniacza ASL Twin-Head, który nosi na grzbiecie (tak naprawdę dwóch grzbietach) dziesięć lamp – różnice między próbowanymi kablami okazywały się w każdym przypadku wyraźne. Lampy potrafią oczywiście maskować, dzięki swojemu ciepłu i humanizacji dźwięku, niemniej dobry interkonekt pozostaje przy nich tym dobrym, zły złym. To samo odnośnie zasilania, kabli słuchawkowych i głośnikowych. Różnica względem urządzeń tranzystorowych jedynie taka, że te można bardziej ratować kablami, bo bardziej tego potrzebują, ale jakości samego kabla lampami się nie zamaskuje.
Dziękuje Ci za tą odpowiedź. Już jest wszystko jasne dla mnie w tej kwestii.