Recenzja: Wells Audio HEADTRIP

Odsłuch

Tak jak wszystkie konstrukcje Jeff'a Wells'a, tak i Headtrip posiada minimalistyczny, elegancki design, przywodzący nieco na myśl Sugdena Masterclass HA-4.

Jak wszystkie konstrukcje Jeff’a Wells’a, Headtrip posiada minimalistyczny, elegancki design, przypominający cokolwiek Sugdena Masterclass HA-4.

   Zacznę tradycyjnie od uwarunkowań. By było sprawiedliwie, także Headtrip zasilony został szczególnie udaną przy konkurencie od Fostexa Acoustic Zen Gargantuą II (tak nawiasem też z Kalifornii), ale w jego wypadku poszukiwanie lepszej orientacji żyły gorącej dało wynik odmienny. Nie było zdecydowanie lepszej konfiguracji, a tylko dwie różne. Z gorącą po prawej grało spokojniej i niższym nieco dźwiękiem, a po lewej żywiej, bardziej nerwowo, bardziej sopranowo, a więc i z mocniejszą ekspozycją szczegółów. Wybrałem prawą.

Słowo należy się też interkonektom. Zgodnie z architekturą wzmacniacza zastosowałem wyłącznie symetryczne, porównując przywieziony wraz z Headtripem interkonekt z krystalicznego srebra od polskiego Albedo z własnymi Tellurium Q Black Diamond. Tu sytuacja okazała się analogiczna jak z żyłą, to znaczy też nie było lepszego wariantu a jedynie dwa różne, i to w oparciu o podobne różnice. Srebrny Albedo grał wyższym i bardziej euforycznym dźwiękiem, a Tellurium niższym, gładszym i spokojniejszym. Pierwszy pasował do słuchawek samych z siebie łagodnych, jak Audeze LCD-3, drugi do bardziej podekscytowanych, jak Beyerdynamic T1. Używałem więc obu.

Przejdźmy nareszcie do brzmienia. W odniesieniu doń mam istotną uwagę – wzmacniacz potrafi grać bardzo różnie. Silnie różnicuje interkonekty i nie skąpi różnorodności słuchawkom ani źródłom. To by jednak  nie było nic szczególnego, gdyż każde wysokiej klasy urządzenie powinno się tak zachowywać. Jednakże Headtrip ma na dokładkę te przełączniki polaryzacji, a one potrafią od siebie naprawdę dużo dołożyć. Nie przy każdej płytowej okazji różnica jest jednakowo duża, ale zawsze słyszalna i zawsze tego samego charakteru. Niższy, pełniejszy i zdecydowanie mniej narażony na sybilację dźwięk przy polaryzacji lewej, a wyższy, cieńszy i bardziej sykliwy przy prawej. Przy prawej o wiele też bardziej pogłosowy, a więc mogący generować odpogłosową holografię, dającą wrażenie większej niezwykłości. Jednakże w teście normalnej mowy – bardzo moim zdaniem reprezentatywnym – lewostronna polaryzacja sprawdzała się przeważnie lepiej, brzmiąc normalniej i bardziej namacalnie. Przynajmniej tak było na użytych płytach. Warto przy tym zaznaczyć, że różnice pomiędzy polaryzacjami zależały nie tylko od płyt ale i słuchawek, znacznie mocniej oddziałując w przypadku tych o wysokiej impedancji. Tak więc sięgając po niektóre płyty z założonymi Fostex TH-900, można było trafić na różnice słabo słyszalne, podczas gdy w przypadku innych i przy użyciu Beyerdynamic T1 potrafiły być zasadnicze. Wsłuchiwałem się naturalnie w oba rodzaje brzmienia, dążąc finalnie do stanu, w którym wzmacniacz grał gęstym, analogowym i nasyconym dźwiękiem; a więc do brzmienia niższego, masywniejszego i głębszego. Czasami jednak przede wszystkim do najciekawszego, bez zwracania uwagi na poszczególne aspekty. Rzecz ważna – w przypadku każdych słuchawek to się udało.

 

Z tyłu panuje minimalizm - para wejść RCA, para XLR i wejście zasilające.

Z tyłu panuje minimalizm – para wejść RCA, para XLR i wejście zasilające.

AudioQuest NightHawk

Tych słuchawek nie trzeba prosić o gęste granie. Same z siebie takie mają i bez proszenia częstują. Niemniej od pierwszego usłyszanego dźwięku poczułem zdumienie. Muszę w tym miejscu wrócić do recenzji Fostexa, w której napisane zostało, że te spośród wielu porównywanych podobały mi się w jego wersji sprzedażowej, bez lepszych lamp, najbardziej. Muszę, ponieważ tamten wybór nosił znamiona kaprysu, niejakiego nawet zmanierowania – wydziwiania przez najedzonego po same uszy muzyką i sprzętem recenzenta. Nie napisałem nieprawdy i rzeczywiście te słuchawki grały wówczas jak dla mnie najciekawiej, niemniej sam siebie oskarżam o lekkie zblazowanie i wynikającą z niego tendencję do szukania udziwnień. Krótko mówiąc, podobały mi się te AudioQuest najbardziej także dzięki pewnej niezwykłości, a nie poprzez samo zsumowanie zalet i czysto realistyczne kryteria. Albo jeszcze inaczej: takich naprawdę mocno w realizmie osadzonych i dojmująco pięknie grających słuchawek ze wzmacniaczem Fostexa przy jego sprzedażowym (nawet podrasowanym lepszymi sterownikami) garniturze lamp nie było. Tak grały z nim dopiero wszystkie co do jednego słuchawki przy lampach 300B Takatsuki, które są dlań niezbywalnym paliwem piękna i które (czy też inne analogicznej jakości) po prostu mieć musi. Natomiast AudioQuest NightHawk wspomagane kablem Tonalium Audio z Wells Audio Headtrip zagrały pięknie bez udziału grymasów zmanierowanego recenzenta. Zagrały po prostu pięknie. Blisko, przekonująco, autentycznie – dużymi, głębokimi i wypukłymi dźwiękami. A jeszcze bardziej uderzająco tym, że całkowicie przejrzyście i w pełnym rozwinięciu sopranów. Z uwagi na przydaną im gęstość ta ich przejrzystość do wykazania jest bowiem zwykle trudna, a podobnie soprany zostają w większości systemów skrócone, podwinięte na górze.

Tu natomiast nie było tego ani tego. Pełna przejrzystość i pełna sopranowa skala, a na dodatek te soprany pięknie rozdmuchiwane na przestrzeń, niczym jakaś mgła wodna wokół wodospadu. I jeszcze jedna cecha się okazała niezwykła, nadzwyczaj na wyobraźnię działająca – oddychanie przestrzeni. Dźwięk całościowo dobrze był natleniony (ale bez śladu w tej mierze przesady), a to mu pozwalało dodatkowo pobudzać przestrzeń. Nie tylko ożywać miriadą drobin – tego popularnie określanego muzycznego planktonu – ale także pokazywać wyraźne różnice ciśnień w samej przestrzeni nie tylko poprzez artykulację muzycznych dźwięków. Również poprzez poruszanie się wykonawców i udział w koncertach widowni, poprzez jakieś strugi powietrza, przeciągi, dodatkowe wibracje, oddechy. Krótko mówiąc, cała przestrzeń żyła tu wyjątkowo bogatym własnym życiem i to jej życiowe bogactwo działało na wyobraźnię słuchacza jak generator wspaniałych doznań, momentalnie wrzucając go w atmosferę magicznego spektaklu i przemożnej chęci w nim uczestnictwa.

Pomimo wysokiej skuteczności te słuchawki najwyraźniej chcą być akcelerowane wzmacniaczem  mogącym generować szczególnie dużo mocy i dopiero taki jest w stanie dużymi amplitudami chwilowych skoków energii odpowiednio rozruszać ich membrany. Jedyna przejawiona skaza na tym brzmieniu to nieznacznie za duża pogłosowość, a poza tym samo święto. Zresztą, ta pogłosowość skądinąd była efektowna i można ją było równie dobrze mieć za atut a nie wadę. Mnie na przykład bardzo się podobała, podobnie jak całe to granie. Podobało ogromnie.

 

Punktem centralnym frontu jest pokaźne pokrętło potencjometru. Mamy tu również symetryczne wyjścia 3-pin, włącznik oraz... dwie przesadnie świecące diody.

Punktem centralnym frontu jest pokaźne pokrętło potencjometru. Mamy tu również symetryczne wyjścia 3-pin, włącznik oraz… dwie przesadnie świecące diody.

Sennheiser HD 800S

Na drugi ogień poszły flagowce (te dynamiczne) od Sennheisera. Ich dźwięk także okazał się duży, bliski, masywny i nader efektowny. Lekko naprężony (śladowo), na czarne tło kładziony i z też pięknie żywą przestrzenią, chociaż nie aż tak „oddychającą”. Niezwykle przy tym głęboki (co u tych słuchawek niełatwo osiągnąć) i znów przy pełnym rozwinięciem sopranów, o co dla odmiany nie jest u nich specjalnie trudno. Bez najmniejszego tych sopranów cofnięcia, a jednocześnie bez najmniejszego nimi draśnięcia. Pełna zatem skala i całkowita przyjemność. Scena zwarta przed słuchaczem a nie rozlana na boki, ze znakomicie ukazanym drugim planem, żywo uczestniczącym w akcji a nie zepchniętym do roli tła. Trójwymiarowe na tej scenie dźwięki o naturalnej gęstości i całkowita ich bezpośredniość. Piękna też dźwięczność i piękna całościowa atmosfera autentyzmu doprawianego magią. Szczególną przy tym uwagę zwracała dbałość o ukazanie całości muzycznego zdarzenia i o staranne wymodelowanie każdego kształtu. Nic nie pozostawione zostało w domyśle, żaden dźwięk ani postać. Wszystko starannie obrobione, dopieszczone, doszlifowane. Idealny porządek brzmienia i kształtu, żadnego rozwichrzenia.

Ponownie pojawiło się też wrażenie, że duża moc za tym stoi i dba by niczego nie brakowało, a więc by była (jak powiadają recenzenci uczeni w mowie i piśmie) makro i mikro dynamika. By wszystko było naładowane energią i żywo reagujące. A tym to było efektowniejsze, że działo się pośród tak uporządkowanej formy; pośród ogólnego spokoju płynięcia, przy zupełnym braku zniekształceń i pod dyktando pięknej melodyjności. Minimalnie może zdystansowanej, każącej się podziwiać bardziej w całościowym niźli w pierwszoplanowo nacierającym ujęciu, ale te słuchawki tak mają i to jest ich specyfika. Nie gwałtu-rety, bij-zabij, tylko w całościowo ukazywanym spektaklu. Ale jednocześnie z pełną bezpośredniością i obecnością żywych wykonawców. A tutaj to wszystko pięknie doładowane było energią, podrasowane wyraźnością rysunku i misternością brzmienia. Pycha!

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

15 komentarzy w “Recenzja: Wells Audio HEADTRIP

  1. miroslaw frackowiak pisze:

    Swietna recenzja ostatnich wzm gigantow sluchawkowych,widac ze jednak wzm lampiwe lepsze.
    Sluchawki Abyss sluchalem parokrotnie ,juz z roznymi wzm i graly znosnie,nie bylo rewelacji,ciezkie i nie wygodne ani na glowie ani na uszach tak ze nie ma za czym tesknic i nie kupilbym ich nigdy….chyba ze dostane w prezencie.
    Moze z tym wzm akurat beda graly najlepiej, ale tego zestawienia nie slyszalem w przyszlym roku w UK beda mysle na wystawie.

  2. Stefan pisze:

    Bardzo ciekawe porównanie tranzystorów do lamp, zazdroszczę posłuchania takiego topu,
    w sumie szkoda że Utopie nie doczekały bo mogłoby być ciekawie.
    A jak odbierasz Piotrze tryb tranzystorowy w iFi PRO, czy bliżej mu do Headtrip niż do lampy?

    1. PIotr Ryka pisze:

      ifi w trybie tranzystorowym gra bliżej Headtripa niż lamp. Miło byłoby mieć Utopie i w ogóle wszystkie najlepsze słuchawki, ale to nierealne. Co do Utopii, to polski dystrybutor dysponuje jedynie takimi z niesymetryczną końcówką i nie chcę go stresować przeróbkami.

      1. Stefan pisze:

        Czyli te wyjścia 6,3 w Headtripie są mono ?

        1. PIotr Ryka pisze:

          Nie, to jest inny sposób podłączania jacków, taki sam jak Phasemation.

  3. Patryk pisze:

    Czy jest szansa na test „Burson Conductor Virtuoso”?
    Pozdrawiam.

    Patryk.

    1. PIotr Ryka pisze:

      Dzwoniłem niedawno kilka razy do dystrybutora i nie podnosi słuchawki. No to chyba nie ma.

  4. Piotr, a odsłuchy Passa planujesz?

    1. PIotr Ryka pisze:

      Planuję każdego wybitnego wzmacniacza, ale nic konkretnego w tej sprawie jeszcze nie ma i nie wiadomo czy będzie.

  5. Miroslaw F. pisze:

    Czy ktos testowal ten wzmacniacz z Final D8000, podobno genialne zestawienie.

  6. Marcin pisze:

    Dzień dobry,

    natknąłem się swego czasu na niniejszą recenzję. Mam u siebie obecnie model headtrip II z osobnym zasilaczem linowym (kupiony wprost od producenta Jeffa Wellsa dosłownie kilka dni temu). Gdyby miał Pan czas i ochotę to mogę przy okazji użyczyć go na testy do Pana. Swego czasu jak mieszkałem jeszcze w Krakowie pożyczyłem na test wzmacniacz alo audio continental v3.

    pozdrawiam,
    Marcin

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Bardzo chętnie go przetestuję. Chyba pamiętasz mój adres?

      1. Marcin pisze:

        może i bym jako trafił, ale dla pewności później poproszę o dokładny adres. Wzmacniacz włączyłem po raz pierwszy wczoraj wieczór, więc jest w zasadzie surowy.

        1. Piotr+Ryka pisze:

          To trzeba go najpierw ograć, surowego nie można testować. Napisz na mail: ryka1p@gmail.com

          1. Marcin pisze:

            ok., będziemy w kontakcie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy