Recenzja: Stax SR-507 Lambda

  Odsłuch cd.

AKG K1000

AKG-K1000_1A tu przestrzeń jest otwarta i zamknięta jednocześnie. Nie czuć żadnej ograniczającej bariery, a zarazem pełno jest odbić i pogłosów. Jednocześnie scena jest niewątpliwie najgłębsza. Jest też większa swoboda propagacji, ale zarazem jest mniej intymnie, bo nastrój budowany jest w bardziej otwarty sposób, tak jakby się wyszło na wyższy punkt widokowy, oświetlony światłem pełnego dnia, a nie, jak u Omegi, złocistym, nieco przygaszonym światłem sali koncertowej.

Dźwięk fletu okazuje się większy i trochę mniej przenikliwy, a zarazem bardziej przestrzenny i lepiej zlokalizowany. Poziom wrażenia przepływu w nim powietrza analogiczny jak u Omegi.

Dźwięki harfy też są większe. To nie pojawiające się w przestrzeni migotliwe iskierki, tylko właśnie struny, stające jak żywe przed oczami. Rozwarstwienie harmoniczne znów analogiczne z Omegą.

Przy mniej zamkniętym charakterze samej przestrzeni magia jej medium ponownie daje się odczuć z całą mocą, niczym objawiona tajemnica trójwymiarowości – namacalna, wszechobecna, wszystko obejmująca i żywa.

Stax SR-507

No i na koniec bohater recenzji.

Doskonała głębia sceny i piękna lokalizacja orkiestry. Coś pośredniego pomiędzy Omegą a K1000.  Prezentacja jest jednak znacznie bliższa tym ostatnim, zwłaszcza w aspekcie tonacji i kolorytu.

Stax_SR-507_5Flet jest mniej przenikliwy niż u Omegi, pięknie jednak sączy swe dźwięki i podkreśla, że nie są one jakąś dźwiękową plamą, tylko czymś realnym, wielogłosowym i pełnym przepływu niczym strumień.

Również harfa jest mniej krucha niż na Omedze i znów, jak u K1000, przywołuje obraz strun, minimalnie jednak mniej rozwarstwionych i wyrafinowanych brzmieniowo.

W najważniejszym aspekcie – materializacji medium – Omega okazuje się być górą, w każdym razie w tym sensie, że jej pogłosowość pozwala lepiej zanurzyć się w przestrzeni, bowiem otwartość SR-507 nie jest aż tak dobra jak u K1000, nie dając tak do końca szansy osiągnięcia tego samego tylko innym sposobem. Tym niemniej różnice są minimalne, choć styl prezentacji w każdym wypadku wyraźnie odmienny. Sumarycznie, dystans między nową Lambdą a Omegą i K1000 jest bardzo mały, co jest ogromnie chwalebne, wziąwszy pod uwagę, o ile Omega więcej kosztuje.

Czy warto coś jeszcze do tego dodawać? Nowa Lambda jest niewątpliwie dzieckiem bardzo udanym, doskonale łączącym walor prawdy obiektywnej z czarem niezbędnym do przykucia uwagi słuchacza. Że nie odbywa się to na poziomie magii absolutnej? No cóż, na połowę przyszłego roku Stax zapowiedział nowe, lepsze wcielenie Omegi. Niewątpliwie musiał pozostawić dla niej margines, pozwalający na uczynienie widocznego kroku w stronę perfekcji, dzięki któremu kontemplujący ewentualność zakupu tych lub tych słuchawek klient będzie miał jasność, że za pięć tysięcy dolarów (bo tyle nowa Omega ma kosztować), otrzymuje coś więcej niż za tysiąc kilkaset, które trzeba wyłożyć na nową Lambdę. Można jednak bez cienia narażenia się na popełnienie błędu już teraz napisać, że kolosalna różnica w cenie na pewno nie będzie adekwatna do różnicy jakościowej, nawet gdyby nowa Omega – w co szczerze wątpię – była w stanie przywołać pełną złudę realności.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy