Nowość najgrubszego kalibru nazywa się też z morska i też mitologicznie – nazywa się Aurora. Tak nie całkiem do końca jest dla iFi bezprecedensowa, bo nieco podobny funkcyjnie był zestaw iFi Retro. Też jako rzecz okazała i też samowystarczalna; ale Aurora nie w stylu retro – to stylistyczna i koncepcyjna awangarda. W dodatku znacznie tańsza, co warto dać na początek, jako że trend odwrotny, a iFi właśnie wbrew. Poza tym co czytelnika tak naprawdę obchodzą rzeczy spoza zasięgu, a tutaj kompletny system audio za trochę ponad pięć tysięcy. (Złotówek, nie jakich funtów.)
Aurora ma z tym Retro jeszcze jeden punkt wspólny – obudowę z bambusa. Ale nie jednolitą powierzchniowo, a w modernistyczne prążki, efektowną palisadą o zaokrąglonych narożach okalające aluminiową pod spodem skorupę obudowy właściwej. Modernizmu na tym nie koniec, bo rzecz jest w tył odchylona, a to za sprawą zintegrowanego aluminiowego stojaka z cienkich, schodzących się w piramidę prętów. (O tej piramidzie producent rzecze, że dawcą inspiracji była piramida z dziedzińca Luwru, tyle że Luwr się nie odchyla, a piramida stoi osobno.) Wraz z dużym, kolorowym wyświetlaczem daje to trzy zasadnicze składniki stylistyczne, prastarą zasadą dialektyzmu (już Grecja starożytna) kontrastujące i jednocześnie współgrające. Może się ta Aurora podobać, a już na pewno jej nie zapomnicie, kiedy ją zobaczycie. I nie zapomnicie o drugim w niej kontraście – urządzenie jest duże, ale jego cena niewielka. Pokaźnym musi być, bo to nie tylko pełny zasób elektroniczny, z Wi-Fi, Ethernetem, DLNA, aptX i Bluetooth streamingiem, plus złącza USB, optyczne i koaksjalne, ale przede wszystkim solidny w nim wzmacniacz o stopniu wejścia na małych triodach i nade wszystko kanonada głośników.
Projektant Torsten Loesch (w Warszawie nieobecny) wyjaśniał na innych spotkaniach, że wbudowano w Aurorę system dookólnego dźwięku, wywodzący się założeniami z czasów dosyć zamierzchłych, ale w praktyce świetnie się sprawdzający. Wbudowano go poprzez zamontowane na narożach od frontu po jednym en face i z profilu głośniku szerokopasmowym ø 13 cm z uzupełnieniem na samiuteńkim rogu głonikiem wysokotonowym ø 28 mm, do czego od spodu dochodzą dwie duże membrany bierne, mające wzmacniać efekty basowe – największe jakie udało się tam zmieścić. Z czym łączy się rzecz zasadniczej wagi – urządzenie samoczynnie skanuje pomieszczenie i w zależności od jego kształtu oraz miejsca w którym je postawiono, samo dobiera postać dźwięku. Całkowicie odeń oderwanego, obejmującego sygnałem maksymalnie przestrzennym całą pojemność wnętrza. Dzięki czemu stawiać można Aurorę gdziekolwiek – równie dobrze na środku pokoju, jak pod którąkolwiek ze ścian. Można w pomieszczeniach dużych i małych, z kuchnią oraz łazienką włącznie, a także może być ta Jutrzenka iFi wyjątkowo wyrafinowanym soundbarem, połączonym przewodowo albo bezprzewodowo z nowoczesnym telewizorem.
Dźwięk rzeczywiście produkowała dookólny, ale na podstawie migawkowego grania w warunkach kawiarnianych niczego bliższego nie powiem. Było jednak obiecująco. Jedna rzecz tylko mi się nie podobała z całego o Aurorze wywodu: Vincent powiedział mianowicie, że w naszych czasach coraz bardziej jesteśmy mobilni i w coraz mniejszych pomieszczeniach. To pierwsze – proszę bardzo, sam przyjechałem Pendolino. (Trzęsie toto i żaden luksus, ale przynajmniej w korkach nie stoi.) Lecz drugie? Jeżeli postęp ma nas sprowadzać coraz bliżej mieszkaniowości ślimaka, to nawet z tą Aurorą chrzanię takie postępy.
Druga nowość z zupełnie innej beczki, choć oczywiście także audio. Też kosztująca circa pięć tysięcy audiofilska listwa obsługi przewodów zasilania o nazwie handlowej PowerStation. Tym się różniąca od spotykanych najczęściej, że oferuje filtrację aktywną na obszarze całego pasma. Wiadomo – w obecnych czasach mieszkania szpikują się transmisją bezprzewodową i wszelkiej maści zakłócaczami, z telewizorem, lodówką i pralką w głównych rolach. Do listwy iFi jest podpięty reduktor takich zakłóceń, osobno dla wszystkich trzech podstawowych zakresów zabijający je zupełnie. Prostą metodą przeciwfazy, czyli zerowania amplitud – ale powiedzieć „prostą” prosto, a zrobić takie coś, inna sprawa. Poza tym listwa umie oddzielać zakłóceniowo urządzenia cyfrowe od analogowych, przecinać pętlę masy i bardzo praktycznie sygnalizować (szczególnie cenne w odniesieniu do wtyczek dwubolcowych) prawidłową polaryzację podpięcia. Nie testowałem jej, jedynie zapowiadam, ale podobno świetnie działa i może test też będzie.
Na koniec coś bardziej tradycyjnego, chociaż panowie z Anglii zarzekali się, że to również daleko idąca nowość. Niemniej niewielkie urządzenia do ewentualnego spinania w funkcjonalnie kompletną wieżyczkę, to dla iFi klasyka. Nowe wcielenie tej klasyki to debiutująca seria Zen (jako że Zen oznacza spełnienie i równowagę), której poszczególne składniki za tysiąc złotych z kawałkiem. W Warszawie pokazano pierwsze dwa Zeny: Zen DAC z wbudowanym słuchawkowym wzmacniaczem (czyli odpowiednik od iFi dopiero co zrecenzowanego dCS Bartoka). Też mający słuchawkowe wyjście zbalansowane, ale zgodnie z najnowszym trendem w wersji wymyślonej przez Sony – jeden jack średnicy 4,4 mm. Niewątpliwą nowością prócz niego jest inna stylistyka obudowy, uwidoczniona na zdjęciach. Drugi element kompletu Zen (cała seria ma liczyć bodaj cztery, w tym gramofonowy przedwzmacniacz) to Zen Blue do łączności bezprzewodowej dla słuchawek albo głośników. Też z wyjściem symetrycznym 4,4 mm i tak samo jak Aurora z nowo opracowaną przez iFi i jemu tylko dostępną metodą obróbki sygnału Bluetooth, ponoć dalece lepszą.
I znów test się wlecze, a obiecywałem sobie szybciutki. Ale jak się porównuje jedenaście par lamp ECC83 z dawnych czasów, które na dodatek partiami przyjeżdżają, to w dzień ano dwa się nie uwiniesz.