Ktoś kto rok temu dokładnie zawartość tego najważniejszego na AVS dla Moje Audio pokoju rozeznał, albo zapoznał się z zeszłoroczną moją relacją, dojść mógłby do wniosku, że ma teraz do czynienia z powtórką i nie ma co na to tracić czasu. Rzeczywiście, elektronika i kolumny dokładnie się powtórzyły, ale nie okablowanie. To było całkiem nowe, chociaż tej samej marki. Po kilkunastu latach przerwy pan Kazuo Kiuchi wrócił bowiem do pracy nad okablowaniem, tworząc serię Milion, piekielnie drogą i limitowaną. Limitacja rzeczy potwornie drogich to tak nawiasem już swego rodzaju rytuał, mający w jakiejś mierze tę potworność tłumaczyć wyjątkowością, lecz w tym wypadku zupełnie nie o to szło, o czym dowiedziałem się rozmawiając z samym twórcą. Pan Kazuo jest bowiem człowiekiem niezwykle skromnym i można rzec wewnętrznie tą skromnością i pracowitością poukładanym. Nie w głowie mu gonienie za pieniądzem i wszelka przebiegłość. To nie jest ten typ człowieka ani ten format, tak więc te rzeczy całkowicie są mu obce, dosłownie przeciwbiegunowe. Sprawę dokładniej wyłożę w wywiadzie, a tu jedynie nadmienię, że cała ta drożyzna i limitowana ilość to skutek dostępności surowca. Szczegóły nie zostały wyjawione, ale pewną ilość takiego niepowtarzalnego surowca udało się zdobyć, co nie jest ewenementem, jako że od innych firm także docierają sygnały o takich zdobyczach, najczęściej pochodzących z laboratoryjnych albo wojskowych zapasów, które gromadzono na potrzeby jakichś szczególnych poczynań, a które później okazywały się zbędne albo nadwymiarowe. Niestety, zaplecze technologiczne domeny audio ma się nijak do możliwości wojska czy wielkiego przemysłu, tak więc tylko okazjonalnie udaje się stamtąd coś wyrwać i użyć na chwałę lepszego dźwięku. Tak właśnie było w przypadku naszych „Milionów”, chociaż na szczęście miliony za nie płacić trzeba jedynie w japońskiej walucie, chociaż i tak są bardzo są drogie, jedne z najdroższych w świecie. Są? Były? Nie wiem nawet czy stanowią jeszcze ofertę rynkową, a w tym miejscu się tylko wyzłoszczę i powiem, że mimo próśb żaden „Milion” do mnie po recenzję nie trafił, a szkoda. W każdym razie dla mnie.
Tych „Milionów” w systemie grało tam tego roku sporo, zarówno jako interkonekty jak i kable zasilające, a każdy ważył sporo pieniędzy. Rzucał także się w oczy żółto-czerwono-czarnym oplotem z surowej, grubo plecionej bawełny, opatrzonym dodatkowymi puszkami. I tak całe okablowanie sygnałowe stanowiły Hijiri HGP-10R “MILLION” (10,5 tys. PLN), a zasilające prawie w całości składało się z Harmonix X-DC Studio Master „MILION” Maestro (łącznie 3 szt. po 42,5 tys. PLN każda) z uzupełnieniem przez recenzowany kiedyś Harmonix X-DC350M2R Improved-Version.
Dla porządku wymieńmy też pozostałych, bo przecież samo łączenie nie wystarczy i trzeba mieć co z czym łączyć. Tak więc sygnał brał początek od transportu Reimyo CDT-777 (41,9 tys. PLN), czytającego bity dla przetwornika Reimyo DAP-999EX Limited (39,9 tys. PLN), który już analogowo sprzedawał je przedwzmacniaczowi Reimyo CAT-777 MK II (71,9 tys. PLN) i wzmacniaczowi Reimyo KAP-777 (87,9 tys. PLN), a nad dobrym prądem dla tego wszystkiego czuwał za pośrednictwem owych milionów stabilizator napięcia Reimyo ALS-777 Limited (25,9 tys. PLN). No i szło to jeszcze – aby się cokolwiek dało usłyszeć – po kablach głośnikowych Harmonix HS-EXQ „Exquisite” do kolumn (a właściwie to szaf) Tranner & Friedl Isis (95 tys. PLN para), o wiele za dużych jak na mający niewiele ponad dwadzieścia metrów pokój, o wymiarach i właściwościach fizycznych dokładnie tych samych co większy z opisywanych u audio-connect.
A zatem sytuacja znów rozpaczliwa, akustycznie nad wyraz trudna. Za mała powierzchnia, za niski sufit, koszmarna podłoga z betonowej wylewki cienko powleczonej wykładziną. Na dodatek tłok, cały czas kupa ludzi, a w sobotę tłum taki, że nie było można nawet do drzwi podejść, a co dopiero wejść do środka. Ten całościowy tragizm zwalczano standardowo, zaciągając na oknie zasłony (szczęściem grube i mocno pofałdowane) oraz dodatkowo przysłaniając je barierami z paneli akustycznych o kształcie plastra miodu. Sprzęt stanął na stoliku Audio Philar, a kolumnom przydano kolce i podkładki podobne do Vibrapodów. Ale już kable głośnikowe wprost leżały na tej rezonującej podłodze, a kolumny stały na tle bardzo blisko za nimi ulokowanych paneli akustycznych. Podobno faktycznie mogą stać przy samej ścianie, ale jakoś nie mam do tego zbytniego przekonania, tym bardziej, że z tyłu mają siateczkę jakiegoś wylotu akustycznego o bliżej nieokreślonych właściwościach, których recenzenci i dystrybutor jakoś nie zdołali rozpracować. Nad wszystkim tym czuwał zaś obecny na miejscu sam mistrz Kazuo Kiuchi i można było podziwiać jego stopień zaangażowania oraz całkowite oddanie sprawie. W ramach walki o lepszy dźwięk zarządził usunięcie pierwszego rzędu krzeseł i stale coś poprawiał przy ustawieniu oraz podłączeniach. Używał przy tym płyt prawie wyłącznie z muzyką poważną – i to takich różnej jakości, a nie tylko wyselekcjonowanych, najlepszych.
Brzmienie
Co z tego wynikło i jak w sumie zagrało? Przede wszystkim ciepło, naturalnie i z dynamiką. Świetnie zatem jak chodzi o cechy wiodące, zmierzając pod prąd temu co na AVS dominowało. Całkiem w kontrze względem tych wszystkich obcości, udziwnień i chłodów, dla których jedyną linią obrony mogła być super szczegółowość i poczucie niesamowitości. W pokoju Reimyo od razu się czuło, że dźwięk nas przygarnia i że mamy do czynienia z muzyką samą, a nie że weszliśmy do groty Władcy Gór, pełnej ech, mrocznych zakamarków i zwisających sopli. Że nie zostaniemy zaraz zjedzeni przez lodowe monstrum, albo porwani na niewolnika Królowej Śniegu.
Folguję sobie z tym opisem, bo In the Hall of the Mountain King z Peer Gynt Griega też można, a nawet należy zagrać melodyjnie i w naturalnych muzycznych barwach oraz temperaturach, ale chodzi mi o charakterystyczny dla niego wytężony niepokój, który ta wspaniała muzyka rodzi, a który wykazuje emocjonalne pokrewieństwo z tymi zimnymi, obcymi pokojami na AVS, choć oczywiście jedynie poprzez analogię samopoczucia a nie sztukę samą.
Taka naturalnie ciepła, doskonale analogowo gładka, a więc po prostu będąca sobą muzyka już jest wielką wartością, ale dopiero doprawiona dynamiką może powodować zachwyt. I to wszystko 200 Watów wzmacniacza Reimyo pospołu z tymi Isis oferowało wedle życzeń, mimo tak nieprzyjaznego środowiska akustycznego. Pojawiały się wprawdzie elementy zakłócające, jako że podłoga i ściany wpadały czasami w rezonans, a dźwięk trochę rolował się pod sufitem, ale co robić – trudno – taka sala. Także przestrzeń nie rozwijała się na głębokość tak spektakularnie jak z Diapasonami, niemniej czuć było jej głębię i bardzo dobre uporządkowanie. Bardzo też zależała od poszczególnych wykonań, bo z niektórymi płytami wypadała przeciętnie, ale inne dawały wrażenia przestrzenne na rewelacyjnym poziomie i człowiek sam na koniec nie wiedział czy chwalić tą przestrzeń, czy ganić.
Nie są niestety te Isis do dwudziestu paru metrów, a już szczególnie przy tak niskim suficie i takiej podłodze, ale za to na większej powierzchni potrafią produkować obligatoryjny szał dźwięku, czego na wrocławskim spotkaniu doświadczyłem i co dobrze zapamiętałem. Bardzo w związku z tym żałuję, że nie dane mi było gościć ich u siebie, ale dystrybutor uważa, że są wystarczająco wypromowane i dalszej reklamy nie potrzebują. Szkoda, bo mam szczególną słabość do głośników o dużych średnicach, no ale jak nie, to nie.
Naturalny typ prezentacji, taki w dodatku naprawdę ciepły, przygarniający złocistością instrumentów i nut, powodował szczególnie łatwą przyswajalność, co w połączeniu z dźwiękiem najwyższej klasy jest nader rzadkim zjawiskiem. Zazwyczaj bowiem jest tak, że nie mogąc odwzorowywać muzyki w całej jej naturalnej złożoności energetycznej i topologicznej, próbuje się to nadrabiać samą tylko szczegółowością oraz cokolwiek wyalienowanym, nienaturalnym ożywianiem przestrzeni; całkowicie lub przynajmniej po części zaniedbując takie walory jak żywiołowość, spontaniczność, całkowita spójność, ciepło, gęste splatanie wibracji, autentyczne promieniowanie źródeł, energię podmuchu czy równowagę bas-sopran. Toteż rodzi się z tego jakaś wynaturzona pokraka, a chociaż wedle obowiązującej politycznej poprawności, istoty kalekie nie odbiegają w niczym od normalności (co samo w sobie jest sprzeczne, ale dla polityków to drobiazg), wszakże mimo tego ideologicznego nacisku nikt nie pała do takiego podejścia prawdziwym entuzjazmem i ludzie uparcie nie chcą ekscytować się rozgrywkami osób już tylko mniej sprawnych, na przykład grających w lidze okręgowej, tylko wszyscy chcą widzieć w akcji Real Madryt, Barcelonę i Bayern Monachium, mające za zawodników nadludzi. (Oczywiście tylko w sensie piłkarskim.) Nikt też nie pragnie słuchać muzyki wykonywanej przez niedouków czy amatorów, a na konkursach muzycznych nie nagradza się wszystkich jak leci, tylko samych najlepszych, albo przynajmniej protegowanych. No, niestety, nie jest tak, że wszyscy są równi pod względem możliwości, ani tym bardziej, że wszyscy są super, bo gdyby tak było, nikt tak naprawdę super by nie był.
Nie miejsce tu, by roztrząsać nietzscheańskie argumenty na rzecz nadczłowieka przeciwko egalitaryzmowi i rządom miernot, niemniej spokojnie możemy przyjąć, że gdy chodzi o tory audio oraz muzyczne wykonania, to interesują nas wyłącznie te najlepsze, a niedołężne, wychłodzone, wygłodzone, albo bez ręki czy nogi, możemy odesłać do muzycznego hospicjum, albo wprost do kostnicy. (Jak chcecie posłuchać muzycznego nadczłowieka, to posłuchajcie tego:
i zestawcie z możliwościami choćby tegorocznych laureatów Konkursu Chopinowskiego.
Patrząc pod takim nietzscheańskim kątem bezwzględnych ocen i całkowitej nietolerancji dla niewydarzonych, możemy spokojnie i obiektywnie orzec, że system Reimyo-Harmonix-Tranner&Friedl spełniał z nadwyżką kryteria nadprzeciętności oraz najwyższej muzycznej klasy. Całkowicie nad sopranami panował, przeciągając je bez wysiłku na stronę pozytywów, basem częstował wybitnym i energetycznie potężnym, a średnicę najbardziej posiadał w popisie i taką do rany przyłóż. Bo chociaż te soprany, skutkiem braku odpowiedniego pomieszczenia, nie były aż szczytem finezji, to jednak wdzięk miały i urodę, a o kłopotach z ich strony można było zapomnieć. Bas z kolei był tektoniczny całkiem dosłownie, ale na szczęście bez żadnej przesady i dominacji, a średnica – to wiadomo – u Reimyo czysta bajka i inni mogą zazdrościć. Dodać do tego wypada cechy wnoszone przez okablowanie z serii „Milion”, nieobecne w zeszłym roku. Poza większą energetycznością, która z lepszym okablowaniem powinna zawsze iść w parze, zaznaczyła się też większa szybkość. Można zatem powiedzieć, że są to kable o większej przepustowości i mniejszej sile wewnętrznego oporu. Ułatwiające zarówno elektronom składającym się na muzyczny kod w interkonektach, jak i tym dostarczającym tylko energię w przewodach zasilających, wykonywanie swoich zadań, co jest oczywiście statutowym obowiązkiem każdego kabla audio, ale jakże różnie wykonywanym.
Dorzucę jeszcze na koniec myśl zaczerpniętą z wywiadu z Kazuo Kiuchim, który powiedział mi ze szczególnym naciskiem, iż jego zdaniem liczy się tylko sama muzyka. Pojmowana przez niego holistycznie a nie w poszczególnych aspektach, a więc objawiająca się jako twór całościowy i wyraz pewnej kompozycyjnej idei oraz realizującego ją zespołu konstrukcyjnego dźwięków, a nie wycinkowo rozkładana na czynniki, z pochwałami gdy któryś wypadnie szczególnie udanie. Nie zatem analiza i osobna wycena substratów, a wyłącznie synteza i całościowy wyraz. Bo co komu w tańcu po jednej nodze, a w skrzypcach po jednej strunie? Tak więc maestro Kiuchi konstruuje swe urządzenia wyłącznie pod kątem całościowego odbioru muzyki, wszystkie inne czynniki odtwórcze temu tylko podporządkowując. A pragnę zwrócić uwagę, że istnieje w psychologii poznawczej zjawisko zwane niewidzeniem rzeczy nie nazwanej. To się odnosi zarówno do pojedynczych pojęć, jak i całych koncepcji. Ludzie zwykli przyjmować język za twór statyczny, gotowy. Wydaje im się, że to tylko katalog; swoisty zbiór kart, z których można ułożyć dowolny pasjans. Tymczasem jest całkiem odwrotnie – tu karty trzeba wymyślać, bo inaczej pewne myślowe pasjanse się nie ułożą. Takie pojęcia jak prawda, piękno, czy muzyka sama, trzeba było wymyślić lub odkryć (jeżeli przyjąć platońską koncepcję pierwszeństwa bytowego idei.) One nie są gotowe i nie czekają na wzięcie z bytowej półki. Tak samo jest z tym holizmem w odbiorze muzyki. To nie jest koncepcja sama przez się oczywista, którą wszyscy biorący się za budowanie aparatury audio i jej słuchacze muszą mniej czy bardziej świadomie realizować. Sam sposób w jaki na tym AVS grało w większości pokoi temu przeczy. I to wliczając także pokoje z aparaturą piekielnie drogą. To jak tam grało, dowodzi czegoś wręcz przeciwnego – że większość twórców aparatury audio skupia się na wycinkowych problemach technicznych, tracąc z oczu sens i prawdziwy ogląd muzyki. A podobnie nie dostrzegają go lub nie potrafią dostrzec ci, którzy montują z tej aparatury wystawowe systemy. Nie wykluczam przy tym, że tą drogą – tak naprawdę drogą przypadku i błądzenia po omacku – udaje się osiągać pewne nowe wartości. Tak naprawdę już się udało, bo można dzięki takim udziwniającym systemom dostać muzykę nie występującą w przyrodzie, a pytaniem jest tylko, czy ty, który teraz to czytasz, takiej muzyki potrzebujesz, czy też wolisz tą naturalną, zagraną niczym prawdziwa. I wcale to nie jest pytanie retoryczne, bo jak już nieraz pisałem, można woleć na przykład muzykę uproszczoną – nie tak dynamiczną, głośną, złożoną i przenikliwą jak rzeczywista. A można też woleć dziwną, tworzoną de profundis przez instrumenty elektroniczne, nie mającą odpowiednika w naturze, bądź dziwną udziwnieniami aparatury odtwórczej, która nie jest kopią naturalnego mistrza, tylko jawnym od niego odstępstwem.
Twój wolny wybór słuchaczu, do niczego nie jesteś zobligowany, najwyżej ekonomią ograniczony. Nie ma natomiast wątpliwości, że mistrz Kazuo Kiuchi woli muzykę prawdziwą i jej poprzez świadomy wybór swoje rozwiązania techniczne dedykuje.
System:
- Źródło: Reimyo CDT-777/ Reimyo DAP-999EX Limited.
- Przedwzmacniacz: Reimyo CAT-777 MK II.
- Końcówka mocy: Reimyo KAP-777.
- Kolumny: Tranner & Friedl Isis.
- Interkonekty: Hijiri HGP-10R “MILLION”.
- Kabel głośnikowy: Harmonixa HS-EXQ „Exquisite”.
- Kable zasilające: Harmonix X-DC Studio Master „MILION” Maestro.
- Kondycjoner: Reimyo ALS-777 Limited.
- Stolik: Audio Philar.
„Josef Hofmann”, dziekuje bardzo Panie Piotrze. Plyte zamowilem w ciagu 5min. i czekam na nia z niecierpliwoscia. Wybralem ta: „Josef Hofmann spielt, Nimbus. DDD,98, rok.wydania 1.5.2014”
Pozdrawiam i dziekuje za wspaniale relacje oraz jeszcze lepsze testy.
Patryk.
Nagrania Hofmanna z rolek papierowych wydawane przez Nimbus Records są świetne. Wato też – bardzo warto – kupić z tej serii Alfreda Cortot i Ferrucio Busoniego. To także fortepianowi nadludzie.
Piotrze.
Te podkładki podobne do Vibrapodów,to z pewnością nic innego,
jak Harmonix RF999mt mk2 🙂
Choć szkoda,że nie z serii Million.
Może już dość tam było tych milionów. Milionerzy jedni.