Recenzja: ZMF Atrium

    Ukończywszy w 2011 studia na wydziale reżyserskim chicagowskiej Columbia School, jako świeżo upieczony absolwent i jednocześnie świeżo zatrudniony na tejże adiunkt, Zach Mehrbach stanął przed wyborem drogi dalszej kariery. Już wcześniej zdążył bowiem założyć firmę ZMF, akronim której rozwijał się do Zach Mehrbach Films, ale równocześnie pasjonowała go muzyka, zbratanie z którą zaczynał we wczesnej młodości od gitar akustycznych. Nauka gry na których, a później także sztuka ich budowania, to również były jego pasje, a umiejętności związane z budowaniem i strojeniem instrumentów muzycznych zaowocowały w późniejszym czasie umiejętnością modyfikowania słuchawek, sprowadzającą się w praktyce do uszlachetniania popularnych dzięki taniości i wysokiej jakości Fostex TR-50. Zrazu były to modyfikacje wyłącznie na użytek własny, później też na prezenty, a potem zaczęło to zataczać coraz szersze kręgi; i tak zaistniało ZMF Headphones – nietypowa działalność istniejącej już ale powoływanej do czego innego firmy. Zaistniało jako mała manufaktura z Berwyn, Illinois na obrzeżach Chicago, działająca najpierw skromniutko, zaledwie w jednym pomieszczeniu. Mała, wręcz chałupnicza, ale wiedziona ambitnym zamiarem zostania wielką i sławną – chociaż cokolwiek zmyślam z tą sugerowaną wielkością, o której nigdzie napomknienia. Ale każdy pragnie się wybić, o ile tylko coś go ciągnie do brania udziału w wyścigu życia, a Zacha coś ciągnęło, nawet więcej rzeczy niż jedna.

   Reżyseria po pierwsze, gra na gitarze drugie, sztuka ich budowania trzecie, a słuchawki już czwarte. Wiedza odnośnie budowy gitar bardzo się im przydała – tu i tu bowiem strojenie dźwięku, i tu i tu obróbka drewna. Jako że ZMF Headphone to miały być słuchawki z drewnianymi muszlami, skądinąd zaś oryginalne fosteksowskie TR-60 to także poprzez drewniane muszle rozwinięcie plastikowych TR-50. I jeszcze jedno należy odnotować odnośnie Fostex z linii TR: tkwić musiała w nich jakaś magia, bo do budowania słuchawek przywiodły dwóch znanych dziś konstruktorów – nie tylko Zacha Mehrbacha, ale też Dana Clarka.

    Tak oto, osobliwym zbiegiem okoliczności, któremu w najmniejszym stopniu nie towarzyszył skryty zamiar, jedne po drugich na tych łamach zrecenzowane zostają słuchawki krętymi ścieżkami biorące początek od Fostex TR-50. Te zaś początkiem sięgają aż 1975 roku, w którym zaczęły konkurować z elektrostatycznymi konstrukcjami Staksa; konkurować zarówno ceną jak i energetycznością dźwięku, w tym potężniejszym basem. I dodajmy dla przypomnienia, że były to i wciąż w nowych wcieleniach pozostają słuchawki planarne, dlatego ważna uwaga – słuchawki Fostex TR-50 zaprowadziły Zacha Mehrbacha do konstruowania takich własnych, w tym zatem sensie to protoplasta historyczny teraz recenzowanych, lecz tytułowe ZMF Atrium mają konstrukcję dynamiczną, nie są więc blisko spokrewnione.

   Zanim się te recenzowane pojawiły (w 2016 jako pierwotna wersja zamknięta) najpierw w 2014 ujrzały światło dzienne pierwsze wysokojakościowe słuchawki ZMF, model Eikon. – I z miejsca wywołały zbiegowisko; nowa manufaktura oferująca najwyższej klasy nauszniki to przecież zawsze wydarzenie. Tym jeszcze łatwiej miało ZMF ze zdobywaniem popularności, że było z USA, gdzie rozpowszechnił się zwyczaj zlotów i wystaw audio, w tym takich tylko słuchawkowych. Zaraz więc masa pokazów i odsłuchów, wywiadów z twórcą i recenzji, zaraz też wrzawa na forach i w Internecie dużo zdjęć, a słuchawki się dobrze przyjęły i prędko przestały być postrzegane w roli nuworysza – bez żadnych potknięć weszły do elity i tam sobie wygodnie siadły.  

    Dziś już nikogo nie dziwi, że ZMF Vérité, ZMF Atrium czy ZMF Caldera to ceny kilkanaście, nieraz ponad dwadzieścia tysięcy – firma wyrobiła sobie najwyższą renomę bazując na muszlach z naturalnego drzewa[1] frezowanego obrabiarkami CNC i najstaranniej wykańczanego, też na membranach berylowych lub biocelulozowych pracujących w przetwornikach dynamicznych albo planarnych. Do kompletu eleganckie opakowania i duży wybór kabli, też i firmowe stojaki i przede wszystkim chęć nawiązania osobistego kontaktu z nabywcą poprzez oddanie mu słuchawek budujących prawdziwą więź. Wyznacznikiem bowiem muzyka niczym w żywym kontakcie – nie sama technologia, przeżycia artystyczne. Słuchawki ZMF strojone są w taki sposób, żeby intymny związek między słuchaczem a muzyką możliwie mocny się nawiązał, co najwyraźniej działa – firma odniosła sukces. A gdy pytają Zacha o najlepszy możliwy wzmacniacz, wymienia  produkt manufaktury L0rdGwyn na lampach 45’ (https://www.head-fi.org/threads/l0rdgwyns-diy-audio.921105/page-241#post-16687908), co dobrze wróży współpracy z moim, mającym ten sam typ triod mocy.

    Debiutanckimi dla ZMF były słuchawki zamknięte z dyfuzorami bocznymi, czyli de facto półzamknięte. Z czasem pojawiły się też otwarte i wybór pomiędzy przetwornikami planarnymi (jako odziedziczoną po modyfikowanych Fosteksach pierwotną linią rozwojową) a całkowicie własnej konstrukcji drajwerami dynamicznymi.

    Trzeba nawiązać jeszcze do dwóch przynajmniej rzeczy. Primo, spotyka się określenie „dźwięk ZMF”, mający stanowić synonim ciepłego i melodyjnego lecz jednocześnie transparentnego i otwartego, co będzie okazja sprawdzić. Secundo, fama głosi, że nabywcy słuchawek ZMF najczęściej pozostają wierni marce, czego już nie sprawdzimy, ale odnośnie czego można doszukiwać się uzasadnień bądź szukać kontrargumentów. 

    Finalnie odnotujmy, że model Atrium to przykład słuchawek ZMF o konstrukcji otwartej z przetwornikami dynamicznymi o membranach z biocelulozy, lokujący się z ceną, w zależności od wykończenia w granicach 14-17 tys. poniżej flagowego modelu planarnego Caldera (21 999 PLN) i dynamicznego Vérité (18 999 PLN), obu o membranach z berylu.

[1] A jest też drzewo ciekłe, robione z celulozowej pulpy, którego w sposób bardzo udany użyła firma AudioQuest w swoich słuchawkach NightHawk i NightOwl.

Technologia, konstrukcja, wygoda i wygląd

    Jako się rzekło, słuchawki są dynamiczne i otwarte, i jak już nadmieniłem, membrany mają z biocelulozy. Ale zacznijmy od początku, to znaczy jak je dają. A dają w podróżnym kejsie z pancernego tworzywa o najwyraźniej innym producenckim pochodzeniu (marka Sea Horse) niż te chroniące konkurencyjne Audeze, mającym inny kształt i zatrzaski. Na kejsie etykieta z logiem ZMF i napisem TRADITIONAL CRAFT, dla wygody noszenia duży składany uchwyt, a dla bezpiecznego transportu wewnątrz grube profile z pianki. Schowane w nich słuchawki to w przypadku późnego na linii rozwojowej ZMF modelu Atrium wersja standardowa bądź luksusowa. Pierwsza oznacza muszle z niestarzonego drzewa wiśni, przekładające się na jaśniejszą, satynowo wykończoną z widocznymi słojami otokę wokół ażurowej pokrywy grilla z na czerń anodyzowanego aluminium o bardzo wymyślnym, witrażowym wręcz wzorze. Druga to już drewno starzone, zatem ciemniejsze i mniej połyskliwe, otaczające grill o identycznym wzorze, lecz ze starzonej miedzi. (Para starców od zewnątrz.) I jest też dostępna limitowana seria z drzewa cocobolo, jak również można za dopłatą obstalowywać grille i pałąk z magnezu.)

   Niezależnie od wykończenia muszle prezentują się efektownie, zwłaszcza że te witrażowe grille to rzeczywiste nawiązanie do rozety gotyckiej katedry w Amiens, osiemsetletniego cudu architektury sakralnej.   

   Na każdej muszli oprócz centralnego otworu osłoniętego grillem wyfrezowano w drzewie pięć dłuższych i trzy krótsze szczeliny bez osłonek, obsługujące wraz z tym centralnym niespotykanie rozbudowany wewnętrzny system dyfuzji dźwięku, obejmujący min. dwie warstwy filtrujące z różnej gęstości pianek i akustyczne kanały oraz lustra, jako układ czerpiący z zaawansowanej wiedzy o akustyce pomieszczeń służących za koncertowe sale. (Nie darmo Zach Mehrbach kształcił się w budowaniu akustycznych gitar i na nich koncertował.)  

    W komplecie ze słuchawkami dwa zestawy nausznic z perforowanej skórki jagnięcej, z których ten oznaczony Be² uchodzi za bardziej zaawansowany, dający dźwięk bardziej transparentny. (Ponieważ otrzymałem zestaw tylko z nim, nie mogę się do tego odnieść.) Dla osób nie mających ochoty na pady z naturalnej skóry ZMF oferuje alternatywne, można się więc chronić przed zezwierzęceniem żądając przy zamawianiu takich.   

   Muszle łączy przęsło pałąka autorskiej konstrukcji ZMF, ale z typowymi dla wielu rozwiązań karbowanymi prowadnicami regulacji wysokości muszli. Nietypowo natomiast podwieszoną skórzaną opaską nagłowną, jako z założenia mającą się oprzeć o metalowy płaskownik konstrukcji głównej, który też darzy skórką obszycia i który ma od strony głowy włożony w to obszycie mięciutki profil z karbowanej pianki, co wraz z luksusowymi padami i dobrze dobranym ukształtowaniem całości daje komfort noszenia pomimo sporej, półkilowej wagi.

 

 

 

 

   O samych przetwornikach obejmujemy wiedzą to, że są konstrukcji dynamicznej i z ramą TPE, czyli z termoplastycznych elastomerów. Że opierają swe działanie na większych niż typowe różnicach ciśnień i mocniejszym tłoczeniu dźwięku, a w ich elastomerowych oprawach funkcjonują membrany z krążków biocelulozy o średnicy ø50 mm i niesprecyzowanej grubości, za napęd mające magnesy z neodymu N52[2], czyli najlepszego z możliwych. Dowiadujemy się też jeszcze, że impedancja to dziś rzadko spotykane 300 Ω przy skuteczności 96 dB; zatem cofamy się z tą impedancją do stricte audiofilskich czasów, kiedy to słabowite mocowo urządzenia przenośne nie wyznaczały jeszcze trendu, tylko wysoka impedancja pospołu z mocnym wzmacniaczem sprawowały nad dźwiękiem lepszą, bardziej precyzyjną kontrolę. Bioceluloza, tak jak zawsze, też dobrze nam tu wróży, chociaż należy przyjąć, że nie jest aż tak wyrafinowana jak ta stanowiąca niegdyś filar brzmienia pamiętnych Sony MDR-R10. Lecz w teraźniejszych czasach stawała za znakomitymi brzmieniami o wiele tańszych AudioQuest NightHawk czy Kennerton Vali, ponownie winna się spisać.    

   Odnośnie technologii pozostała kwestia okablowania. Producent informuje, że w secie zawsze otrzymujemy dwa kable z różnymi końcówkami: standardowy z końcówką duży jack i wyższy jakościowo OFC 24AWG z 4-pinem. Kable muszą być więc odpinane i dzieje się to za pośrednictwem popularnych złącz mini-XLR, co nam pozwoli sięgać poza producenckim też po okablowanie Sulka, Luna Cables i Tonalium oraz po otrzymane ze słuchawkami dodatkowe kable marki Audeos.

    Na finał kwestia ceny. ZMF nie waha się plasować swoich słuchawek w gronie ścisłej elity i ma odnośnie tego mocne wsparcie ze strony klienteli i recenzentów. W tej sytuacji nawet cena recenzowanej teraz wersji lux, opiewająca na 16 299 PLN, wydaje się rozsądna, by nie powiedzieć atrakcyjna, skoro za tło u konkurencji mająca dwakroć wyższe u Susvar, Abyss czy Stax.

Brzmienie: Z odtwarzaczem przenośnym

    Na przekór tej wysokiej impedancji zacznijmy od przenośnego odtwarzacza, niepasującego do takiej. Ale jedynie w teorii, i to z palca wyssanej, bo dynamiczne ZMF Atrium okazały się potrzebować mniej więcej takiej samej siły napędowej co zrecenzowane tuż przed nimi Dan Clark Audio EXPANSE, czyli jedne z najnowszych i najlepszych planarnych. Może nawet ciut mniejszej, przy czym były wrażliwsze na poziom głośnościowy samego nagrania, a ogólnie rzecz biorąc nie odnotowałem żadnego problemu z napędzaniem przez Astell A&futura, dającego wraz z nimi bez wątpienia wybitne brzmienie.

   Odnośnie tego brzmienia poczułem się jako recenzent cokolwiek niepotrzebny, bowiem odnotowane przez innych własności „dźwięku ZMF” w pełni się potwierdziły. Pojawiło się brzmienie głębokie i gęste, z dobitnym światłocieniem, z wilgocią i z wyczuwalnym tlenem. Atmosfera gęstego mroku przeszywanego światłem nawiązywała do efektów kolorowego szkła, tutaj z użyciem bardzo wyraźnego rysowania krawędzi, ale bez ich wyostrzania. Co było spektakularne i uwyraźniające – a  jako suma efektowniejsze od przeciętnego obrazowania u wysokich lotów słuchawek, ale bez czucia w tym efekciarstwa, sztuczności czy przesadnego upiększania. W połączeniu z energetycznością (w tym też imponującą basowością skontrastowaną z delikatnością dźwięków delikatnych), jak również nutką ciepła i dużą nutą realizmu wywoływało to momentalną chęć słuchania, przywołując kolejny atrybut odnoszony do słuchawek od ZMF – wierne grono ich entuzjastów. Czuć było stojącą za tak sporządzonym muzycznym obrazem pracę tego ich rozbudowanego systemu dyfuzji, w której to pracy nie znać było techniczności; same jedynie znane audiofilom efekty towarzyszące doskonaleniu akustyki pomieszczenia i poprawianiu ustawienia kolumn. Czuło się, że ten dźwięk lepiej współpracuje z komorami akustycznymi niż to ma miejsce zazwyczaj i że stoi za tym coś więcej niż tylko dobre tworzywo i uformowanie muszli plus dobry kąt pomiędzy uchem a membraną. A choć to mogła być sugestia skutkiem nabytej wiedzy, i tak to pozytywnie wpływało, poprawiając nastawienie słuchającego.  

 

 

 

   

    Z jednym wyjątkiem, co nas odsyła do kwestii stosowanych kabli. Tych było dużo więcej niż zazwyczaj, bo dwa samego ZMF, trzy od Audeos, Sulek, Luna i Tonalium, ale stwierdziwszy wstępnie, że lepsze brzmienie płynie z mocniejszego gniazda symetrycznego, użyłem do porównań samych mogących je obsłużyć. Co eliminowało Sulka (jeszcze do niego wrócimy) i standardowy kabel ZMF, a pozostałe pokazały, że wiedza odnośnie kabli ma pod sobą stabilny grunt. Najlepiej to obrazowały kable Audeos – srebrny, miedziany i srebrno-miedziany. Zagrały niczym prowadzone za rączkę przez kogoś twierdzącego, że srebro srebrzy brzmienia i czyni je delikatnymi, a miedź dociąża, zaokrągla i ociepla. W połączeniu z cechami samych słuchawek najlepiej moim zdaniem wypad tu kabel czysto srebrny, bo one same są jak z miedzi, przy czym faktycznie z miedzi grille i zapewne uzwojenie wewnętrzne. Odnośnie grilli rzucę uwagę, bo potem o tym zapomnę: złożoność pracy kanałów akustycznych obrazowało między innymi to, że po ich zasłonięciu dłońmi nie następowało stłumienie brzmienia. Nic niemal się nie zmieniało, tak bardzo dźwięk był kształtowany przez boczne wyloty szczelinowe. W przeciwieństwie do tego podmiana kabli brzmienie zmieniała istotnie, między innymi w taki sposób, że przy Audeos czysto miedzianym był ciepły ale za masywny. Aż ta masywność przeradzała się momentami w przesadzanie z pogłosem, tym bardziej kabel czysto srebrny z trzech od Audeos wygrywał. Kabel od Luny także świetnie pasował i oferował lepszą transparentność na bazie intensywniejszych sopranów, jeszcze lepiej potrafiąc się wstrzeliwać w cechy brzmieniowe samych słuchawek. (Za cztery razy wyższą cenę miał taki obowiązek.) Odnośnie natomiast Tonalium popadłem w rzadko kiedy tak intensywny dylemat. Ten bowiem najlepiej utrafiał nomen omen w tonalność i najlepiej, bo w sposób najbardziej architektonicznie złożony, umiał formować dźwięki, jednak tej pięknej skądinąd złożoności towarzyszyło wrażenie minimalnej lecz niemożliwej do pominięcia desynchronizacji brzmienia. Przy żadnym innym (włączając kapitalnie spisującego się Sulka, któremu jednak brakowało mocy symetrycznego gniazda) nie wystąpiło to zjawisko, natomiast przy Tonalium odnosiłem wrażenie, jakby idące różnymi kanałami dźwięki nie zbiegały się w idealnej fazie, coś względem czegoś się opóźniało. To było ledwie śladowe i siłą rzeczy też podnoszące złożoność (aczkolwiek raczej tą niechcianą), ale znakomitość samej faktury brzmienia i tak przekonała mnie na koniec – z Tonalium brzmiało mimo wszystko najlepiej. No ale z pewną skazą, nie wiem z czego wynikającą. Być może z tego, że w tym kablu jedna żyła jest srebrna a druga miedziana?

     Ogólnie zaś przy odtwarzaczu przenośnym odnotowałem same plusy, bo oprócz wymienionych cech duża scena, a na niej jeszcze większa werwa i wszystko w jawnie budowanym klimacie efektownej mroczności przeszywanej światłem, poprzez nie wyraźnością. Faktury pierwszo gatunkowe w dotyku, a zwłaszcza przy Tonalium, medium ciśnieniowe i gęste z zaznaczającymi się pogłosami, a masywność, czy też mięsistość – wszystko jedno jak to nazwiecie – tak czy siak dźwięk był tu wagi ciężkiej w klasyfikacji bokserskiej. Sumą słuchanie zarówno łatwe jak obfite i naprawdę kuszące. Nie dziw, że są liczni tacy, którzy chcą tych słuchawek używać.

[2] Z którego robi się min. magnetyczne cięgła o uciągu tysiąca kilogramów.

Brzmienie: Przy komputerze

    Przejście na system stacjonarny oznaczało dla ZMF Atrium poważny wzrost jakościowy, pomimo bardzo dobrej współpracy z odtwarzaczem przenośnym pokazujące, że to słuchawki z potencjałem wymierzonym w bardziej rozbudowane lokalizacje. Od mojej natomiast strony zmianie uległo to, że porównywanie kabli zastąpiłem porównywaniem słuchawek. Sprawę kabli uznałem za zamkniętą, pomijając jedynie wyjątek Sulka; i już o nim, ale wpierw uwaga, że to zaniechanie kabli nie wzięło się z lenistwa czy braku ciekawości, tylko z obawy o to, czy nękane zmasowanymi przełączeniami gniazda przy muszlach nie ulegną awarii. Wykonawszy ich kilkadziesiąt powiedziałem basta, nie o kable przecież chodziło. Ale najdroższemu z porównywanych Sulkowi (8000 PLN) należy się parę słów, zwłaszcza, że się wyróżniał. Wyróżniał tym, że spośród precyzyjnie fokusujących (czyli wszystkich oprócz Tonalium) powodował u Atrium najbogatsze i mające najprzyjemniejszy dotyk brzmienie, akustycznie jednak nie tak rozbudowane, jak to za pośrednictwem Tonalium. Uważnie w te różnice zacząłem się wsłuchiwać i w parę minut się wyjaśniło, że Tonalium rozbudowuje pogłosy, tak jakby z każdego kanału akustycznego zbierało osobny i finalnie w całość je łącząc pozostawiało wielopogłosowość. Co było bardzo ciekawe i nasilało się przy przestawianiu we wzmacniaczu Phasemation mocy z LOW na HIGH, przy czym oba zakresy głośnościowo „dawały radę”, choć niewątpliwie przy HIGH muzyka była żywsza i obfitsza.

     Od różnicy między kablami przejść można płynnie do tej pomiędzy słuchawkami, a z tych za porównawcze tło posłużyły AudioQuest NightHawk, Dan Clark Audio EXPANSE i HiFiMAN Susvary. Wszystkie wybrane jako otwarte i wszystkie poza NightHawk (które miały symetryczny FAW Hybrid) mające kabel symetryczny Tonalium, ażeby było sprawiedliwie.

    I teraz najważniejsze słowa zawarte w tej recenzji – słowa mówiące o tym, co wyróżnia te ZMF. A są to w sumie trzy rzeczy, z których wszystkie są ważne, lecz jedna najważniejsza, bo najbardziej odróżniająca. Te mniej odróżniające to najciemniejsze i najniższe tonalnie brzmienie. ale odnośnie obu tych jakości nie takie, żeby się poczuć jak w piwnicy, w której też jest najniżej i najciemniej. Bo brzmienie najciemniejsze, ale bynajmniej nie za mroczne, tylko jak wcześniej napisałem z wydatnym światłocieniem, ale nie jakimś się narzucającym, tylko po prostu aranżacyjnie obecnym i przyczyniającym się udanie do świetności spektaklu. Żadnej w tym światłocieniu przesady ani wady, sam jedynie udany, podkręcający nastrój i wzbogacający obraz styl. (Na drugim miejscu pod tym względem lądowały Susvary.) Odnośnie natomiast tonalności, brało się jej relatywne obniżenie z nie dosypywania sopranów do obu  niższych zakresów i pełna nad nimi kontrola, w stylu bez wystrzeliwania wysokich tonów w kosmos, jak to potrafią AKG K1000 czy nawet Ultrasone T7. Nie znać było jakiegoś tych sopranów ściągania, lecz porównawczo były najspokojniejsze i mniej obecne na średnicy, jako trójwymiarowe i pozbawione roli jawnego czynnika wykończającego podostrzeniem niższe partie brzmieniowe. Co wraz z tym światłocieniem dawało łatwość słuchania, bo on wyzwalał od nudy, a takie soprany od pikanterii. Lecz najważniejszy był trzeci czynnik odmienności, a tym najbogatsza aranżacja. Najbogatsza z kablem Tonalium, lecz też przy pozostałych wyróżniająca się obfitością.

   Tak, to w niej tkwi tajemnica sukcesu szkoły ZMF, czego odkrycie jest i łatwe, i trudne. Łatwe, bo przecież samo ZMF w osobie Zacha Mehrbacha szczyci się nadzwyczajnym opracowaniem akustycznym muszli, więc gdzie szukać nadzwyczajności jak nie tu? Ale i nie takie znów łatwe, bo na czym poza prawidłowym budowaniem przestrzeni i układaniem w niej dźwięków miałaby ta wybitniejsza niż u innych akustyka polegać? Ale właśnie polega i nawiązuje tym do wieloprzetwornikowych słuchawek Crosszone, które podobny efekt wzbogacenia uzyskują czterema źródłami dźwięku w każdej muszli (trzy przetworniki jedno lustro), a ZMF dzięki kilku kanałom akustycznym. Zliczając mniejsze i większe otwory wylotowe w każdej muszli, łącznie z centralnym doliczamy się ich aż dziewięciu, i ta dziewiątka daje jawne wzbogacenie aranżu, tak jakby podwajały się w nagraniach ilości instrumentalistów. (Przesadzam, ale w tym idzie to kierunku.) Wraz z łatwo przyswajalną stroną sopranową i też wzmagającym efektowność światłocieniem daje to muzyczne obrazowanie o wielkiej sile atrakcji, przy którym inne wypadają skromniej.

    Żeby nie było, że wyłącznie chwalę, dodam do tego, że indywidualizowanie ludzkich głosów okazało się być największym atutem EXPANCE, z drugą lokatą dla Susvar. Ale i pod tym względem ZMF nie odstawały, indywidualizując niemal tak samo świetnie i wkładając swe głosy w aranż o większej obfitości. W czym były nieco podobne do wielodrożnych kolumn; różne od pozostałych słuchawek, prezentujących styl głośnikowych monitorów. (Na dodatek z całkowitą separacją kanałów,) Odnośnie trzeba dodać, że różność ta była tak wyraźna, że nie znikała momentalnie po założeniu innych słuchawek, pamięć jej się utrzymywała. – Oto kolejny powód, dla którego uformowała się grupa entuzjastów marki ZMF – ten styl to ważki i trwały argument, zauważalny wyróżnik.

Przy odtwarzaczu

   Przerabiając standardowy zestaw płytowy, wyselekcjonowany celem możliwie jaskrawego uwydatniania poszczególnych cech brzmienia, raczej się tego nie spodziewając trafiłem na bardzo silne potwierdzenie wyżej wypowiedzianych słów o poszerzanym przez ZMF Atrium aranżu. Klasyczny test stereofonii z użyciem „Chung Kuo” Vangelisa przeniósł mnie w mocno inną scenerię niż te u zwykłych słuchawek, nawet tych bardzo drogich. Umownie nazwę to kwadrofonią, gdyż niewątpliwie więcej głosów obecnych było w każdej muszli podczas gwałtownych przejść stereofonicznych, mimo iż Atrium w każdej mają jeden głośnik, a nie jak Crosszone trzy. Niemniej te ich kanały akustycznie dają podobne efekty, oprawa aranżacyjna na ich obecności niewątpliwie zyskuje, całość przekazu czyniąc obfitszą. „Chung Kuo” w takim wykonaniu okazało się dużo ciekawsze, ale nawet gdy mamy do czynienia z nagraniami kameralnymi bez żadnej rozkrzyczanej stereofonii, czuć podkręcanie aranżu. A to przyciąga uwagę, zatem raz jeszcze na to wskażę, jako przyczynę tego, że słuchawki od ZMF mają tak wielu zwolenników.

 

 

 

 

    Ale nie tylko to przyciąga. Pozostałe testy ukazały zdolność przywoływania brzmieniowej potęgi, bardzo niskie zejścia basowe a wolne od zniekształceń (czym się nie mogą w takim stopniu puszyć żadne słuchawki planarne), a przede wszystkim podtrzymały opinię o całościowym klimacie, jako wypadkowej światłocienia, przejrzystości, ciśnieniowego medium, wyraźnie formowanych konturów i tego jakże przyjemnego dotykania dźwiękiem nie pozbawionym pewnej chropawości – ozdobnika całościowo gładkiego płynięcia. Sumą przynależność do słuchawkowej elity oraz moja uwaga, że nie popełnia błędu ten, kto wybiera te ZMF mając środki na choćby nawet dwakroć droższe słuchawki. Co nie oznacza, że tamte droższe nie mają swoich argumentów – oznacza tylko to, że ZMF Atrium wyposażone w gatunkowe okablowanie mogą się mierzyć z nimi jak równy z równym. Można je wybrać, można odrzucić – za każdym z tych wyborów będą stały godne uwagi racje. Bo nie są wprawdzie tak przejrzyste i tak precyzyjnie formujące dźwięki jak Susvary czy T+A, ale ich aranżacja ma czar.

Podsumowując

   Podsumowując można rzucić: „Jeszcze jedne”… Kolejne – które to już? – doszlusowują do elity, o kolejnych trzeba napisać, że wybierając je nie popełniamy błędu. Cieszmy się tym, bo dalibóg pamiętam czasy, kiedy można było przemierzyć wszystkie sklepy ze sprzętem hi-fi (jak to się wówczas mówiło), nie pomijając dolarowych Peweksów, i ŻADNYCH słuchawek nie znaleźć. A potem było tak, że towar z całego świata już był, ale akurat słuchawki nie bardzo – sam przemierzyłem w 1992 wszystkie sklepy ze słuchawkami w Krakowie i nic lepszego od AKG K272 nie było. A teraz mamy taki wybór – tyle, nie wiedzieć które lepszych – że decyzja zakupowa stała się niemal męką, a już z  pewnością rozterką. Szczęśliwi ci, którzy mogą sobie pozwolić na „przerabianie” kolejnych – pełne nadziei kupowanie, rozczarowaniem chrzczone sprzedawanie, aż się trafi na swoje. A patrzcie jak to podnosi koszty, ile trzeba się nawydawać, ile czasu poświęcić… Cóż, nauka zawsze kosztuje, więc może lepiej się poradzić? Ale zdawanie się na porady w niejednoznacznych kwestiach gustu to także brnięcie w mgłę. Co zatem mogę w ramach darmowych porad doradzić biorącym pod uwagę zakup ZMF Atrium? Powiem tak: nie popełnicie błędu, jeśli lubicie brzmienia muzykalne, ale zarazem muzykalność pospolita, w sensie samego gładkiego płynięcia i ciepłej materii brzmienia dla was oznacza nudę. Nie należycie wprawdzie do tych ceniących pikanterię i nacisk na szczegóły, lecz samo melodyjne la-la-la to za płaska przyjemność. Tę można wzbogacać pogłosem, ale to często denaturalizacja. Można podostrzać sopranową dosypką, ale właśnie nie o nią chodzi. Można także wzbogacać przekaz organizując dużą scenę, albo odwrotnie bardzo bliską, aby niecodziennie się stało. Ale słuchawki ZMF Atrium to znacznie ciekawszy projekt. Organizują pokazową melodyjność z okrasą lekkiej chropawości, tak że sam dotyk brzmienia staje się arcy przyjemny. Klimat podkręcają światłem i cieniem, że jednocześnie gęsty mrok i całkowita przejrzystość. Wyraźność także całkowitą dają, ale bez podostrzania krawędzi. Zarazem gęstość i masywność dźwięku za podstawę, a gdy potrzeba też delikatność w ramach lekko obniżonej tonacji, pozwalającej łatwiej słuchać i mieć w zanadrzu super bas. Ale najlepsze jeszcze przed nami – dzięki zagospodarowaniu muszli kanałami akustycznymi i dwustopniową filtracją otrzymujemy aranżację tak rozbudowaną, że tylko wieloprzetwornikowe słuchawki Crosszone i ze zdublowanymi przetwornikami słuchawki Spirit Torino oferują podobną. Akustyka u tych ZMF to jeden z głównych kreatorów – akustyka niewątpliwie wzbogacająca, wzbogacająca udanie.

   Niczego ponad to nie doradzę, mogę ewentualnie napisać, że kto lubi bardzo bliskie kontakty z wykonawcami i melodyjność aż aromatyczną, natomiast sama aranżacja mniej go od tych atrybutów obchodzi, ten winien wybrać Audeze LCD-3, ewentualnie, LCD-4 lub LCD-5, zwłaszcza gdy trafi mu się dobry egzemplarz, z czym bywają niestety problemy. Kto natomiast chce mieć melodyjność w oprawie bogatej scenerii, winien się udać do ZMF, chyba że stać go na Spirit Torino Valkyria za €12 000 lub poczuje zbratanie z wieloprzetwornikowymi Crosszone.

 

W punktach

Zalety

  • Pełnia brzmienia i melodyjność.
  • Zarazem też przejrzystość.
  • Umiejętnie dozowany światłocień.
  • Umiejętnie wkomponowana w całość detaliczność.
  • Ciśnieniowe medium.
  • Z tego wszystkiego nastrojowość.
  • Ale nie taka zwykła, tylko o rozszerzonej aranżacji.
  • Ponieważ akustyczne kanały pomnażają obfitość przekazu.
  • Z czego powstaje coś na podobieństwo kwadrofonii.
  • A to nie tylko daje większą ilość dźwięków w jednostce czasu, ale też działa na wyobraźnię.
  • Naturalność wokali.
  • Mocny bas.
  • Przyjemny muzyczny dotyk.
  • Lekko obniżona tonalność uprzyjemnia słuchanie.
  • Brak przerostu pogłosowości.
  • Brzmienie nie pozbawione ozdobnika w postaci lekkiej chropawości, czyli ciasto z kruszonką.
  • Bardzo duża łatwość słuchania.
  • Zarazem rozbudowany aranż chroni przed uczuciem znudzenia.
  • Krótko mówiąc – chce się ich słuchać.
  • Biocelulozowe membrany.
  • Niezwykle rozbudowane akustycznie wnętrza komór.
  • Mnogość starannie opracowanych akustycznych kanałów.
  • Efektowny wygląd na bazie gatunkowego drzewa, witrażowego grilla i gatunkowej skóry.
  • Wygodne.
  • Pewnie siedzące na głowie.
  • Jak na tak skomplikowane komory niezbyt ciężkie.
  • Kilka wykończeń do wyboru.
  • W tym sztuczna skóra zamiast prawdziwej.
  • Dwa kable w komplecie.
  • Pancerny podróżny kejs.
  • Przyłącza przy muszlach to popularne mini-XLR.
  • Nietypowa dzisiaj wysoka impedancja nie przeszkadza współpracy ze sprzętem przenośnym.
  • Nie kosztują aż tyle co top wyrobów konkurencji.
  • Znany i ceniony producent.
  • Made in USA.
  • Polska dystrybucja.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Nie są co prawda ekstremalnie drogie, ale też nie należą do tanich.
  • Konkurencja jest tak obfita, że człowiek aż się w tym już gubi. (Choć od przybytku głowa nie boli, o osiłku przy żłobie także trzeba pamiętać.)
  • Ich akustycznego rozbudowania można oczywiście nie lubić, preferować oszczędniejsze aranże.

 

Dane techniczne:

  • Rodzaj słuchawek: wokółuszne.
  • Konstrukcja przetwornika: dynamiczny z ramą TPE.
  • Komory akustyczne: otwarte z oprawami z drzewa wiśni i maskownicami aluminiowymi, magnezowymi lub miedzianymi.
  • Ustrój rezonansowy komór: nowo opracowany typu Atrium – z dyfuzorami szczelinowymi, wytłumieniem obwodowym i dwiema gęstościami pianek głównego filtra przepustowego.
  • Tworzywo membrany: bioceluloza.
  • Magnesy: neodym typu N52.
  • Impedancja: 300 Ω.
  • Czułość: 96 dB.
  • Waga: 490 g + 30 g przy maskownicach miedzianych.
  • Okablowanie: kabel w oplocie ZMF i kabel OFC
  • W zestawie: słuchawki Atrium, dwa kable, dwa komplety padów, certyfikat autentyczności, dożywotnia gwarancja na przetworniki.

Cena:

  • 14 990 PLN (wersja standard)
  • 16 299 PLN (wersja z oprawami ze starzonego drzewa wiśni i maskownicami miedzianymi)
  • 1200 PLN magnezowy pałąk i magnezowe grille za dodatkowymi opłatami rzędu 

UWAGI PRODUCENTA

  • Ulepszona obudowa magnezowa jest malowana, a nie anodowana i z czasem może się zużywać. Magnez redukuje wagę o 34 g.
  • W pakiecie z każdym zestawem słuchawek można kupić tylko jeden kabel aktualizacyjny po obniżonej cenie, kabel zapasowy jest nadal dołączony do zakupu.
  • Aby dodać w pełni niestandardowy kabel, sprawdź naszą stronę z kablami!
Pokaż artykuł z podziałem na strony

12 komentarzy w “Recenzja: ZMF Atrium

  1. Sławek pisze:

    „Konkurencja jest tak obfita, że człowiek aż się w tym już gubi. (Choć od przybytku głowa nie boli, o osiłku przy żłobie także trzeba pamiętać.)”

    Całej wódki nie wypijesz, wszystkich słuchawek nie przesłuchasz, ale trzeba próbować!

    1. Piotr+Ryka pisze:

      No to próbuję 🙂

  2. dziunn pisze:

    Można prosić o bliższą informację na temat kabla Audeos (model). Na stronie Audeos brak takiego kabla.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Jutro postaram się dowiedzieć. Do mnie po prostu trzy przyszły.

  3. Audeos pisze:

    Są to przewody oparte o 8 żył (produkowanej dla nas) miedzi UP-OCC w geometrii litz type 6, z rdzeniem nylonowym. Wariant z czystej miedzi, miedzi posrebrzanej oraz hybryda pół na pół. Lutowane odpowiednio dobraną cyną (dodatkowo nieco zmodyfikowaną), konfekcjonowane kilkoma markami wtyków (zależnie od wariantu – Furutech, Plussound, Ranko, AECO).
    Wkrótce (przewodnik już czeka) dojdzie wariant z czystego srebra (podobnie jak w/w – type 6 litz, UP-OCC).
    Przewody są oferowane od dłuższego czasu, ale na stronę trafią dopiero na dniach (ostatnie szlify – zdjęcia, wybór wariantów).
    Ceny są bardzo przystępne, okolice 1500 zł. za warianty miedziane / posrebrzane. Z czystego srebra jeszcze nie został wyceniony, zależnie jakie wtyki zostaną wybrane.

    1. Sławek pisze:

      Grzebałem trochę na stronce. Tylko długości kabla nie ma, a to dość istotny parametr…

  4. Andre pisze:

    Atrium… Czy to może być dobry wybór dla fana Audioquest Nighthawk ? W sensie coś podobnego tylko lepszego technicznie?
    Kiedy recenzja? ZMF Cardela ?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Do pewnego stopnia, ale to nie są takie same słuchawki pod każdym względem lepsze. Na przykład bas będzie trochę mniej potężny, za to przestrzeń ciekawsza. Jednoznacznie lepsze słuchawki to dopiero T+A Solitaire P albo RAAL. Ale to też będzie miało niuanse, bo NightHawk są bardziej relaksacyjne, na długi dystans mniej męczące. Pomijając to wszystko można jednak powiedzieć: tak, te Atrium są podobne a lepsze.

      1. Andre pisze:

        A Sony MDR-Z1R?

        1. Piotr+Ryka pisze:

          Dawno tych Sony nie słuchałem, ale moim zdaniem ZMF bardziej przypominają NH.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy