Recenzja: Tellurium Q Ultra Silver i Black Diamond Coaxial

   Ilość płyt sprzedawanych w formacie cyfrowym CD-SACD spada ponoć gwałtownie, ale dla cyfrowych formatów muzycznych to nie żaden problem. Lawinowo bowiem równocześnie narasta ilość sprzedanych plików, z nawiązką zapychając krążkową w rynku dziurę. Balon z cyfrową muzyką wzbija się przeto dziarsko i z dnia na dzień pęcznieje, mieszając ludziom w głowach bitowymi wypaczeniami. Nerwowsi przez to się stają, pomimo że muzyka koić ma i łagodzić pono, ale już taka uroda używek, że często chybiają celu. Kibice po przegranych meczach cali chodzą wnerwieni, pijani się awanturują, zamiast chrapać przykładnie, a kochankowie się kłócą, zamiast do się się tulić.

Z tą muzyką cyfrową, to nie całkiem są żarty. Kiedy słuchać czas dłuższy samych analogowych nagrań z taśm albo z winyli, to się po przejściu na cyfrowy wariant naprawdę czuje dyskomfort i staje się niezbyt miło. Ale nie ma odwrotu i nawet jeśli kiedyś cała muzyczna branża powróci do analogu, to lata lateczne miną. Na pewno by się dało zrobić miniaturowy magnetofon cały w domenie analogowej, ale ani produkcja tego nie chce, ani odbiorcom nie zależy. Panuje powszechne przekonanie, że z cyfrą wszystko w porządku i taką wygodę oferuje, tyle pozwala nagromadzić, że kto by tam o coś pytał. Fakt, winyl jest na fali i wraca tryumfalnie, stanowi jednak ekskluzywną niszę i na ulicę go się nie da. Więc analog tylko od święta, nie mówiąc nawet o tym, ile płyt winylowych to teraz uwstecznione na analogowy format cyfrówki. Nie umiem przy tym powiedzieć, czy przeciętny odbiorca daje radę usłyszeć, jak wielka jest różnica pomiędzy prawdziwym analogiem a tym bezczelnie udawanym, ale niezależnie od tego żyjemy w świecie cyfrowym i poprawa jego jakości pozostaje kwestią dość ważną. Zarówno cyfrowego źródła, jakim stały się dyski, karty pamięci i streaming, jak i konwerterów cyfra/analog – naszych kochanych DAC. Jak i wreszcie kabelków do obsługi cyfrowej – i takim właśnie kabelkom się teraz przyglądniemy.

W odróżnieniu od dopiero co zrecenzowanych analogowych łączówek szwajcarskiego VOVOX-a nie będą to kable tanie, ale też nie horrendalne – dla ludzi do kupienia. Cyfrowy Tellurium Q Ultra Silver Coaxial RCA (się to długaśnie nazywa) kosztuje trzy osiemset, a oczko wyższy Black Diamond Coaxial RCA cztery przecinek sześć tysiaka. Mało to wprawdzie nie jest, ale w mojej opinii jak już się narażasz po audiofilsku czy melomańsku na cyfrową muzykę, to powinieneś zrobić ile da się, by cię koiła a nie gryzła. I temu te kable służą – do zabijania cyfry w cyfrze. Bo ilość cukru w cukrze wysoka jest pożądana, lecz ilość cyfry w cyfrze, gdy chodzi o muzykę, powinna być jak najmniejsza.

Firma Tellurium Q gościła już na tych łamach – i bardzo dobrze, że znów gości, bo to marka ciekawa. Nie muszę jej przeto przedstawiać, była anonsowana. Przypomnę więc jedynie, że Tellurium Q Ltd jest angielska i stosunkowo młoda, a swe powstanie opisuje jako efekt spotkania predyspozycji naukowych, marketingowych i studyjnych, sprzężonych w działy badawczo-rozwojowy (mający wyjątkowo nowoczesne zaplecze), marketingowy i testowy. I oczywiście też produkcyjny, bo bez produkcji ani rusz. Przy czym ten techniczny i rozwojowy wywodzi się wprost z techniki militarnej, najbardziej więc zaawansowanej. To zresztą żadna rzadkość – Wells Audio, czy Shunyata, mają ten sam rodowód. A jako do czytania zachętę wspomnę o kablu Tellurium Q Black Diamond w wersji analogowej łączówki, który przy cenie niecałych sześciu tysięcy może stanowić realną konkurencję dla wielokrotnie droższych.

Budowa

Czarne, połyskliwie lakierowane pudełka, prezentują się bez zarzutu.

   Dużo o tym nie powiem, gdyż Tellurium pilnie strzeże konstrukcyjnych tajemnic. Nie oferują przekrojów, ani dokładnych analiz technicznych, nie chwalą się technologią. Gdy ich o budowę kabla cyfrowego zapytać, zawsze można usłyszeć, że takie kable są w rzeczywistości analogowe, a cyfrowa (zerojedynkowa) jest wyłącznie przewodzonego przez nie analogowego sygnału interpretacja. I druga rzecz, że tam, w kablu, elektrony nie poruszają się na zasadzie błyskawicznego przepływu, tylko sygnał (fala) wędruje przez nie bardziej na wzór wahadła Newtona, podczas gdy same elektrony dryfują wolno w przeciwnym kierunku. Słyszałem to na własne uszy o szefa firmy, Geoffa Merrigana – i w sumie tyle o kwestiach ściśle technicznych. Zostaje opis wyglądu kabli oraz interpretacja nazw.

Oba kable mają tę samą powierzchowność – metr długie, sztywnawe i trochę ważące. Między wtykami (identycznymi jak używane kiedyś przez Fadela) osłonę stanowi gęsto splatany, impregnowany, materiałowy oplot w odcieniu połyskliwej czerni. Wtyki chroni biała siateczka, a kiedy ją odsunąć, przed wtykiem po stronie źródła odsłaniamy czarną opaskę z tworzywa z nazwą „Black Diamond” lub białą z napisem „Ultra Silver”, podczas kiedy przy drugim wtyku opaska zawsze jest biała i ma strzałkę kierunkowości oraz napis Waveform ™ hf lub Waveform ™ II. Ten drugi na kablu srebrnym, oznaczający jego nowszą wersję, całkowicie ponoć zmienioną.

I same kable też.

W obliczu wątłych danych możemy odnotować, niejako na osłodę, że drugi licząc od góry ze srebrnych (najwyższy to Silver Diamond) był już wielokrotnie recenzowany, zyskując wielkie uznanie. Słów pochwał nie będę cytował, ale to szały entuzjazmu. Natomiast najwyższy kabel węglowy (?) – ogólnie drugi od góry, po tym najwyższym srebrnym – jakoś recenzji się nie doczekał, a w każdym razie producent się takowymi nie chwali, ani też o nich nie wzmiankuje. Nic nie wspomina także o zastosowanych przewodnikach, izolatorach ani o właściwościach brzmieniowych – stajemy sami przed problemem. Zostaje więc posłuchać, a przed odsłuchem odnotować, że wtyki w kablu srebrnym są jak przewody srebrne, a w węglowym (czy też może miedzianym?) są pozłacane.

I jeszcze opakowanie, u obu takie samo. Czarne z grubej tektury pudełka lakierowane na wysoki połysk z czerwonym logo firmy na wieczku. Porządne, ale bez wygłupów niepotrzebnie windujących koszty.

Odsłuchy: Tellurium Q Ultra Silver Coaxial RCA

Na oko niemal identyczne…

   W tych pochwalnych recenzjach mogłem między innymi przeczytać, że natychmiast po wpięciu w system Silvera od Tellurium nastąpiła globalna poprawa o zdumiewających rozmiarach. (I mogłem też zauważyć, jak ubogim aparatem opisu niektórzy się posługują.) Sam natomiast mogę powiedzieć, że kabel tak od razu anielskich skrzydeł nie dostał, tylko zrazu grał trochę zbyt jasno i technicznie, a dopiero po kilkunastu minutach bardziej całościowo, muzycznie. Niemniej trzeba mu przyznać, że od pierwszej sekundy realistycznie i dojmująco bezpośrednio, czemu o tyle nie należy się dziwić, że mocno akcentował soprany i dawał przejrzyste w stu procentach medium, a one tak działają.

Odłóżmy jednak na bok te wstępne perturbacje. Po kilku godzinach na rozgrzewkę (jako że nie wiedziałem, czy był do końca ograny) zaczął się produkować w budzący respekt sposób. Momentalnie zgnębił używanego dotąd Acoustic Zen Silver Bytes (za 1000 PLN) i tylko z upływem czasu jeszcze się w tym umacniał. Nim wypunktuję bardziej ogólnikowo jego cechy, wypada scharakteryzować przyczyny tego pognębienia. Acoustic Zen miał jedną jedyną przewagę – grał bardziej spoistym dźwiękiem. Można powiedzieć: lepiej zestrojonym w jeden organizm. Ale cóż z tego, skoro ta bardziej funkcjonalnie zwarta w jeden organizm muzyka jednocześnie miała posmak obcości i przemawiała mniej bezpośrednio. Na tle docierającego do czystych emocji Ultra Silver raziła sztucznością i zdystansowaniem. Muzyczny jej obraz jawił się jak zza niezbyt czystej firanki, którą trzeci od góry Tellurium  momentalnie usuwał. Znikała brudna mgiełka – obraz rozjaśniał się i bezpośredniością uderzał. Zwłaszcza że znikał wraz z tym brudem także niedowarzony, nie pasujący do całości pogłos, czyniący muzykę właśnie obcą. Pogłos zbyt się wybijający jako coś samoistnego i jednocześnie sztucznie ubogiego, pozbawionego brzmieniowej złożoności poprzez brak należytej dźwięczności i trzeciego wymiaru. Ogólnie biorąc dźwiękowego życia. A na dodatek chłodny. I nie dość tego, z Silver Bytes muzyka nie miała takiej dynamiki i pojawiała się w sztucznej, nieprawdziwej przestrzeni. Takiej „wszędzie-nigdzie” i mniejszej; bez porządku i wyraźnego horyzontu, czy może raczej, precyzyjniej rzecz ujmując, należytej płaszczyzny działania. W efekcie grało to całościowo mniej prawdziwie i nudniej, mimo iż krąglej i bardziej w sensie przystawania do siebie dźwięków organicznie. Bez tendencji do analizy, na pewno muzykalniej, ale zarazem na tle droższego konkurenta zgrubnie, zbyt powierzchownie, bez życia. Mniej czysto, ciaśniej, mniej dźwięcznie i ze szpecącym pogłosem. Na osłodę jedynie oblej i z jednoczącym dźwięki akcentem na falowanie – lichszej jednak, uboższej materii dźwięku. Bas przy tym u Silver Bytes miał tę samą co u Tellurium głębokość brzmienia oraz zejścia, ale zdecydowanie mniej był przestrzenny, o wiele mniej obrazowy. Mniej też było tam światła, a temperatura podobna, to znaczy minimalne ocieplenie. Całościowo całkiem ten Silver Bytes w porządku, ale słuchanie z nim – adekwatnie akurat w tym wypadku do ceny – bardzo wyraźnie skromniejsze.

…ale na ucho już nie.

I teraz rodzi się pytanie: Jak to możliwe, że tyle pozytywnych recenzji powstało pod obecność skromnego Acoustic Zen? Wypada więc po raz kolejny zwrócić uwagę na proces adaptacji. O ile brzmienie nie zawiera jakichś rażących błędów, takich nie do przyjęcia, że zero akceptacji, mózg szybko koryguje obraz, prędko nadrabia braki. Nie zwalczy wprawdzie rozwiniętego do pełnej postaci sopranowego kłucia, czy mocno dudniącego basu, albo jawnie twardego dźwięku, ale taką jak tu „firankę”, czy te nieprawdziwe pogłosy, upierze i oswoi, że ich nie będzie znać. Zwłaszcza gdy jeszcze wcześniej w użyciu był kabel niższej jakości, więc względem niego jawna poprawa. Gubią się wówczas braki, dominuje przyrost jakości. Z tego powodu wzdragam się przed porównywaniem na odsłuchowy dystans; radzeniem komuś, co kupić, gdy się nie ma za sobą porównawczego testu rozwiewającego wszelkie wątpliwości.

Przejdźmy do cech Tellurium Q Ultra Silver w wymiarze samoistnym. Kabel jest:

– Leciutko ocieplony. Wyczuwa się to, ale tak marginalnie, trzeba na tym się skupić, by stało się widoczne.

– Stuprocentowo przejrzysty.

– Bezdyskusyjnie realistyczny i całkowicie bezpośredni.

– Muzykalny, lecz nie w stopniu referencyjnym. Są pod tym względem lepsi. Już Silver Bytes na przykład.

– Zarazem detaliczny i muzykę sekcjonujący.

– A w ramach tego uważnie analizujący sektory czasowe – żadnego zlewania, komasowania dźwięków, zacierania się brzmień na stykach.

– I oczywiście szczegółowy, ale bez nadmiernego wyosobniania szczegółów, wyprowadzania ich poza muzykę.

– O bardzo dobrej dźwięczności, co się od razu narzuca.

– Z wyraźnym akcentem pogłosu, lecz należycie powiązanym z dźwiękiem i bez posmaku obcości.

– Dający wielką wraz z tymi pogłosami przestrzeń.

– Nie mający żadnego cofnięcia sopranów, ale bez sopranowej uciążliwości. (Więc wielka przestrzeń tym bardziej.)

– Oferujący dobre, jednak nie akcentowane wypełnienie

– Z predyspozycją do oddania dowolnego muzycznego nastroju. (Gdyż tylko nieznaczne ocieplenie i ten nie wycofany sopran.)

– O bardzo dobrej szybkości.

– I bardzo dobrej trójwymiarowości.

– Dający dużo powietrza i światła.

– Ale bez rozjaśnienia – już prędzej nieznaczne przyciemnienie.

– Wyważone, naturalne wokale (nie starzone i nie odmładzane, czyli rzadkość).

– Świetne dęciaki i świetną perkusję.

– Przejrzyste partie orkiestrowe i bardzo dokładnie odwzorowany co do poszczególnych brzmień fortepian.

– Bardzo też dobre harfy i dzwonki – z bogactwem harmonicznym złożonego, wielopłaszczyznowego i nośnego, jawnie „promieniującego” dźwięku

– Dobry rytm.

– Bardzo dobre widzenie głębi.

– Bardzo także udane wydobywanie dźwięków z tła.

– Natychmiastowy atak i długie podtrzymanie

– Dużo tajemniczości i żywą przestrzeń, jednak bez ciśnieniowego medium.

– Umiarkowane zejście basu, ale z pięknym akcentem na przestrzenność.

– Piękne też echa.

– Całościową poetykę.

– Pierwszorzędne ogólne wrażenie, natychmiast słuchacza przekonujące.

– A z rzeczy mniej pozytywnych minimalną twardość.

– Tendencję do sybilacji.

– Ten brak stuprocentowej muzykalności.

– Nie do końca zaokrąglone dźwięki. (Których w krągłej postaci nie musi się zresztą lubić.)

– Nieprzesadny koloryt i wypełnienie barw. (Ciemne tła, ale jasna paleta.)

– Lekką chropawość głosów i tekstur. (Co można z kolei lubić i sam na przykład lubię.)

– Medium całkowicie transparentne, ale bez mocnego się przez nie odciskania (wysokiego ciśnienia).

Odsłuchy: Tellurium Q Black Diamond Coaxial RCA

Srebrny ma wtyki srebrne, a Black Diamond złocone.

   Pora na kabel drugi – ofertowo o stopień wyższy i o osiemset złotych droższy. Niemalże identyczny na oko, ale na ucho mocno różny.

Tellurium Q Black Diamond XLR to referencyjny mój interkonekt analogowy o wtykach symetrycznych, z powodzeniem konfrontowany z dużo droższymi innych firm, o czym już wspominałem. Cechujący się brzmieniem w miarę ciemnym, głęboko nasyconym i bardzo melodyjnym. Spektakularnie ucieleśniający i humanizujący muzykę także pod kątem wspomnianej cyfrowości, którą w wysokim stopniu eliminuje. I ku niemałej mej satysfakcji wersja cyfrowa RCA te cechy w pełni podtrzymała. Nie słyszałem dotąd kabla koaksjalnego porównywalnej jakości, a chociaż nie jestem takich kabli jakimś szczególnym znawcą, to miewałem do czynienia z droższymi. Przejście z tak chwalonego powyżej Silver Ultra na Black Diamond to niewątpliwy krok naprzód. Krok wyraźny, a nie tam jakiś kroczek. Co nie znaczy, że srebrna wersja nie miała porównawczo nic do powiedzenia. Z takich spraw dwie ważne, dla kogoś mogące stanowić nawet rzecz zasadniczą: Kabel srebrny silniej analizował – bardziej akcentując szczegóły, następstwa czasowe i echa. To jako konsekwencję tego, że mocniej i cieniej ciągnął soprany, słabsze miał wypełnienie oraz bardziej wyosobniał pogłosy. Z tego samego powodu dawał też lepszą, bardziej narzucającą się wizualizację ogromu, niesienia się dźwięków w dal. Strzelistymi snopami sopranów i wędrówkami w bezkresie echa budował większą przestrzeń, bardziej się tą wielkością narzucającą. Ale to tyle z przewag dla ewentualnych ich smakoszy. Cała reszta, a więc przede wszystkim sama muzyka w aspekcie przywracania jej do analogowej postaci z cyfrowej katastrofy, była lepsza wyraźnie.

Accuphase DP-750 mógł przyjąć oba naraz.

Nie był to aż gramofon, ale odejście w analogową stronę wyraźnie się zaznaczało. Płynność, sferyczny, gładko powierzchniowy i tylko na ozdobę z chropawą inkrustacją tekstur modelunek dźwięków, a także odczuwalne wyraźnie ciśnienie medium i wrażenie organicznej całości – tym wszystkim Czarny Diament bardzo wyraźnie górował. I teraz to wypunktujmy:

 

 

 

– Temperatura analogiczna, to znaczy minimalne ocieplenie.

– Całościowy obraz ciemniejszy i z bardziej nasyconymi barwami.

– O lepszym wypełnieniu i głębszym całościowo brzmieniu.

– Wyraźnie większej analogowości.

– Czyli dźwiękach lepiej ze sobą powiązanych i bardziej zaokrąglonych.

– A także naturalnie miękkich, pozbawionych twardawej wewnątrz pestki.

– Pogłosach jeszcze lepiej powiązanych z dźwiękową całością i bardziej wielowymiarowych – bogatszych brzmieniowo.

– Bez sybilacji. (To także mocno się zaznaczało.)

– O mocniejszym akcencie basowym przy zachowaniu aspektu przestrzennego. I w efekcie bas mocny, sferyczny, rozdzielczy, wspaniale wizualizujący perkusję.

– Pełniejszy w następstwie tego wszystkiego i bardziej analogowy wokal. Głębszy, bardziej rozfalowany i naturalnie miękki.

– A więc i sami wokaliści bardziej obecni, cieleśni.

– Bardziej intymny z nimi kontakt i jeszcze większa bezpośredniość.

– Lepsza namacalność wszystkiego.

– Ogólnie bardziej miękko i pełniej.

– Mniejszy nacisk na dźwięczność.

– Mniej powietrza i góry.

– Nieco wolniejszy, głębszy, bardziej płynący dźwięk

– Wyraźnie większe ciśnienie medium.

– Identycznie jednocześnie ożywionego i transparentnego.

– Dźwięk całościowo potężniejszy, bardziej serio, prawdziwy.

– Przestrzeń idąca do słuchacza, a nie od niego odchodząca.

– Redukcja sopranowej rzewności w sensie braku jej podkreślania.

– Lepszy fortepian: potężniejszy, naturalnie dźwięczny i wyraźnie lepiej w całość złożony,

– Brak analitycznych ciągot.

– Zdecydowanie mniej cyfry w cyfrze.

– Szczegóły w pełni ukazane, ale dokładnie wkomponowane w muzykę

– Lepsze w muzyce zanurzenie.

– Bardziej koherentna, wypełniona dźwiękami scena.

– Więcej liryzmu, a mniej rzewności.

– Śpiewniej.

– Mocniejsze uderzenie.

– Realniejsze wszystkie instrumenty – od perkusji po dzwonki.

– Brak jawnych niedociągnięć.

– A więc poniekąd referencja.

– I dlatego na koniec roku będzie nagroda „Golden Analog”.

Podsumowując

    W dobie cyfrowego audio, a już zwłaszcza tego branego z plików, jakość kabli cyfrowych urasta do rangi „to be or not to be” dla muzyki rozumianej jako coś mającego bezpośredni związek z analogowym oryginałem. Złej jakości cyfrowy kabel (to znaczy taki „normalny”, za sto parędziesiąt złotych), przeważnie oferuje kalectwo, a te z okolic tysiąca potrafią już być przyjemne, ale jeszcze nie miarą pełni życia. Co nie znaczy, że każdy za pięć tysięcy albo więcej (a są i za czterdzieści) będzie miał zestaw zalet pozwalający z dyskowego lub internetowego źródła zrobić analogową płytę. Tego nie potrafi zapewne żaden, ale poniżej tego różnice pomiędzy kablami cyfrowymi są całkiem zasadnicze i taki Entreq Atlantis, albo Synergistic Research Galileo, potrafią zdziałać cuda. Za kosmiczne niestety pieniądze. Natomiast bliżej Ziemi, a więc i naszych portfeli, lokują się wysokiej klasy cyfrowe przewody od Tellurium Q, pilnie strzegącego swoich tajemnic. Czym oni te kable faszerują, że tak tego ujawnić nie chcą? – zastanawialiśmy się z dystrybutorem, któremu także nic nie zdradzili. Ale cokolwiek by to nie było, zamienia cyfrę w muzykę. W przypadku Silver Ultra w sposób bliższy osobom lubiącym analizę i krystaliczną czystość, w przypadku Diamond Black bliższy tym kochającym muzykę w jej naturalnie gęstej, analogowej postaci. W tym pierwszym także dla tych, którzy lubią sopranowe przeloty aż po bezkresny horyzont, a w drugim muzykę spójną, wraz z ciśnieniowym medium na słuchacza idącą, a w efekcie bliską i żywą. Muzykę niczym uścisk, a nie z daleka ukłon.

System:

  • Źródło dźwięku: PC (pliki dyskowe i z Internetu).
  • Przetwornik: Ayon Sigma.
  • Wzmacniacz słuchawkowy: Ayon HA-3.
  • Słuchawki: Beyerdynamic T1 (kabel Tonalium), Final Audio D8000, MrSpeakers Ether Flow C (kabel Tonalium), Sennheiser HD 800 (kabel Tonalium).
  • Interkonekt: Sulek Audio IC
  • Kabel USB: iFi iUSB3.0 z kablem Gemini plus iDefender.
  • Kable koaksjalne: Acoustic Zen Silver Bytes, Tellurium Q Ultra Silver & Black Diamond.
  • Konwerter: iFi iOne.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R
  • Listwa: Sulek Audio.
  • Stopki antywibracyjne: Avatar Audio Nr1.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

12 komentarzy w “Recenzja: Tellurium Q Ultra Silver i Black Diamond Coaxial

  1. Marek Ł pisze:

    Te kable może są dobre w swojej lidze, ale ta liga nie liczy się już zbytnio w cyfrowym audio, ta liga to nazywa się spdif-RCA. W świecie cyfrowego audiofilskiego audio, sygnał SPDIF po RCA to jeden ze słabszych możliwych wyborów, lepiej jest po BNC i AES/EBU, a łącze USB także oczywiście ma zalety w stosunku do RCA. Dlaczego tak jest? A no dlatego, 🙂 że największym problemem w kablach cyfrowych jest jitter, na który z kolei ma wpływ oporność kabla i wtyków. Niestety standard RCA-spdif ma problem z tą opornością z definicji, ponieważ konstrukcja wtyczki i gniazdka nie osiąga NIGDY zakładanej oporności 75 Ohm. Mój wniosek końcowy potwierdzony własną empiryką – można grać „analogowo” z plików ale jednym z kluczy (podkreślam TYLKO JEDNYM z kluczy) do sukcesu jest właściwe łącze, a do nich zalicza się AES/EBU, BNC i USB.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Wszystko by się zgadzało, gdyby nie to, że przeciętny kabel USB czy BNC jest daleko w tyle za tymi RCA od Tellurium. Poza tym BNC to rzadkość, a już zwłaszcza w postaci trzech niezależnych kabli.

      1. Marek Ł pisze:

        Zgadza się BNC to rzadkość, nie zmienia to jednak tego, że jest to nadal bezkompromisowe rozwiązanie 🙂 chociaż osobiście używam równie bezkompromisowego AES/EBU. Ciekawe byłoby dla mnie porównanie kabli Tellurium w standardzie AES/EBU

          1. Piotr Ryka pisze:

            To wszystko pozostaje niejednoznaczne, zależne od danej maszyny. Przerabiałem to parę razy w odtwarzaczach dzielonych. Nie ma gruntownie najlepszego połączenia spośród typowych złącz cyfrowych. Ewentualnie 3 x BNC, ale w praktyce jest bardzo rzadkie. Dlatego Accuphase zrobiło własne HS-Link i w drugiej jego wersji to jest naprawdę to. Wystarczy zatem kupić dzielone Accuphase. (Za 200 tys. złotych.)

    2. Geoff pisze:

      It is OK Marek, Tellurium Q make those type of cables also. 🙂

  2. Marek Ł pisze:

    WINYL vs. CYFRA: winyl czyli ten nasz „analog” to nic innego jak lepsze dostosowanie charakterystyki brzmienia do realiów akustyki, które spotyka się w warunkach domowych. Polecam wszystkim, którzy tego jeszcze nie znają (Pana Piotra nie mam tu na myśli), zapoznać się z badaniami dla normy ISO226, a także poczytać trochę o akustyce małych i średniej wielkości pomieszczeń, bo przecież z takimi najczęściej mamy do czynienia w warunkach domowych. Wiedząc to wszystko łatwiej jest zrozumieć na czym polega ten czar czarnej płyty, a także łatwiej walczyć o wydobycie z cyfry analogowego brzmienia. 🙂

  3. Sławek pisze:

    Po czemu te kable, bo tyle wyczytałem, że jeden o 800 zł droższy od drugiego.
    W Pana recenzjach Panie Piotrze, cenę trzeba sobie starannie w tekście wyszukać.
    Tymczasem wiele portali konkurencyjnych cenę eksponuje w artykule. Każdy chyba lubi wiedzieć z czym ma do czynienia.

    1. Piotr Ryka pisze:

      W teście jest to napisane, ale dla porządku: Silver Ultra 3800, a Black Diamond 4600 PLN.

      Dystrybucja Szymański Audio: http://sz-audio.pl/

      1. Sławek pisze:

        Dziękuję.

  4. Marek S. pisze:

    W swoim systemie używam Coaxiala Wireworld Silver Starlight 7 (839zł).

    Po przeczytaniu testu nabrałem ochoty sprawdzić ten Black Diamond, jako że wcześniej nie wierzyłem w cyfrówki.
    Ale mam takie małe obawy, może jest Pan w stanie je rozwiać.

    Dźwięk jest dopracowany, basu jest w sam raz, soprany nie kłują, w skrócie jest muzykalnie i jest ogłada, przyjemnie się słucha.
    Stało się tak dopiero po zainwestowaniu w lepsze kable, kondycjoner, lepszy przedwzmacniacz oraz co ważne w dysk SSD (pliki Flac) – różnica kolosalna w stosunku do talerzowego.

    Czytam cechy Blacka i zastanawiam się czy za bardzo nie pójdę w ciemność, mniej podkreślone soprany, jeszcze większy bas, w skrócie czy nie będzie już za dobrze?

    Być może Ultra Silver lepiej by się wpasował, ale widzę również w ofercie Silver Diamond ?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Moim zdaniem trzeba się skontaktować z dystrybutorem (jest bardzo otwarty) i zorganizować odsłuch. Gdybanie nie ma sensu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy