Recenzja: SPL Phonitor 2

Dźwięk cd.

I jak można było się spodziewać, Phonitor to wciąż klasa sama w sobie.

I jak można było się spodziewać, Phonitor to wciąż najwyższa klasa.

   Jako kolejnych użyłem nowych Technicsów, choć zamiar inny miałem. Ale dorabianie kabla do Beyerdynamic T1 się przeciągało i szyk przestawny się zrobił. Co względem skoku cenowego z tysiąca trzystu na pięć? Na pewno więcej w przekazie sopranów i związane z tym większe podekscytowanie oraz minimalna nerwowość. A przede wszystkim musiałem przestawić pokrętło „Crossfeed” z pozycji MAX na MIN, tak różne podejścia do krzyżowania kanałów słuchawki te pokazały. Ogólnie biorąc wzmaganie mieszania kanałów skutkuje w tym Phonitorze dźwiękiem coraz bliższym lampowemu oraz temu co oferuje Phasemation pokrętłem DAMP, to znaczy ociepleniem, wzrostem płynności, a także zmiękczaniem; ale o ile dla HD 600 maksymalizacja tego dawała świetny rezultat, o tyle Technicsy się przed tym wzdragały, same z siebie posiadając cechy tą regulacją oferowane i nie potrzebując ich od wzmacniacza. Poza tym przekazy były na zbliżonym poziomie, co doświadczonemu audiofilowi od razu powie, że wzmacniacz musiał być rewelacyjny. To rzecz dawno ustalona, że im tor lepszy, tym niemal zawsze różnice pomiędzy słuchawkami w wymiarze czysto jakościowym ulegają zatarciu, i tym razem niewątpliwie też tak było. Niemniej pewne różnice się pojawiły i sprowadzały do spokojniejszego i bardziej akwarelowego obrazu u HD 600, a bardziej połyskliwego, poszukującego szczegółów i lepiej nieco wypełnionego u Technicsów. Powiedziałbym przy tym, że ten od „japończyków” był bardziej typowy dla wysokiej jakości brzmienia: ciepły, bliski, elastyczny, cielesny, z minimalną chropawością tekstur i taką nieznacznie pod dyktando muzykalności przeciąganą frazą. Podobny do tego od Trilogy 933, czyli także mający lampowy posmak w tranzystorowym graniu. Natomiast ten od HD 600, tak samo jak przedtem solo, okazał się szczególny i czuję się trochę bezradny wobec konieczności opowiedzenia – dlaczego? Miał w sobie trudny do zdefiniowania, niezwykły doprawdy materializm; z jednej strony powstający bez wysiłku, jakby mimochodem, z drugiej wywierający wyjątkowo silne wrażenie. Na pewno było to brzmienie od tego z Technicsów chłodniejsze (nie jakieś 24-25 tylko 20-21 stopni) i na pewno bardziej matowe oraz nie takie gładkie, a jednocześnie pokazujące chętniej głębię sceny. Ale przede wszystkim imponujące (przynajmniej mnie) niewysilonym naturalizmem – taką prostoduszną oczywistością zaistniałego faktu. Jakby mówiło: A widzisz, ja nie muszę być lukrowane, podgrzane, z tortowym wypełnieniem i aromatem. Mnie sama codzienność wystarcza do tego, żebyś i tak był pod wrażeniem. I tak właśnie było. Prostszymi, uboższymi, dziecinnymi niemal środkami, osiągały HD 600 zbliżony rezultat. Można powiedzieć, że dzięki wyjątkowemu dopasowaniu, ale to przecież nic nie wyjaśnia.

SPL_Phonitor_II_HiFiPhilosophy_DSC06095B

Największą siłą jego brzmienia jest naturalność i swojskość, bez cienia udziwnień i kombinowania. Paradoksalnie, na przekór tym wszystkim regulacjom, a jednocześnie jako ich następstwo.

Bardzo w tej sytuacji żałowałem, że nie mam HD 800, by to dopasowanie do słuchawek Sennheisera na szerszej bazie potwierdzić bądź podważyć, ale zdecydowałem się mieć Beyerdynamic T1, więc szerszej bazy nie będzie. Poza tym dużo zależało od płyty i na niektórych Technicsy potrafiły udowadniać dużą przewagę dźwięczności, szczegółowości, mocy basu i umiejętności budowania bardziej trójwymiarowych dźwięków. Ich przestrzeń dużo bardziej ożywała i oferowała znacznie więcej piękna. Ale i tak wrażenie niezwykłości HD 600 pozostało. Pewnie, wybrałbym Technicsy, ale leciwy klasyk pokazał jakość, i tego mu nie zabiorą.

W konfrontacji z Twin-Head

By nie przedłużać opisu z resztą słuchawek przeniosłem się pod odtwarzacz i własny wzmacniacz. A także by móc do czegoś się odnieść, a nie wisieć w porównawczej próżni. Jasnym przy tym było, że Phonitor gra wyraźnie inaczej, ale dopiero bezpośrednia konfrontacja mogło to uściślić. I faktycznie, dźwiękowa pamięć mnie nie myliła, a różnice okazały się największe spośród kiedykolwiek zaistniałych. Oczywiście nie w sensie stopniowania jakości tylko szkół brzmienia. Te – jak nigdy – okazały się zasadnicze, i to z podtrzymaniem w odniesieniu do wszystkich słuchawek, z których najpodobniejsze przy obu wzmacniaczach okazały się najdroższe Final Audio Sonorous VIII. Pozostali, od względnie tanich do autentycznie drogich, różnili się zasadniczo. I od tych różnic zaczniemy, jako że charakterystyka wzmacniacza jest teraz najważniejsza. Najpierw jednak słowo w kwestii ogólnej, tak aby wszystko włożyć w ramy wartościujące, bez miejsca na domysły. Od razu więc a nie w podsumowaniu napiszę, że oba wzmacniacze, mimo tak wielkich odmienności stylistycznych podobały mi się ogromnie, a Phonitor do tego stopnia, że niektórych utworów na niektórych słuchawkach słuchało mi się z nim lepiej.

Co za różnice i jakie style? Phonitor dwa ma zasadnicze przymioty, w tym porównaniu ustalone jako oczywiste: upraszcza i porządkuje. Upraszcza brzmienia i porządkuje scenę. Jak na dłoni było to widać w każdym przypadku, niezależnie od słuchawek. Dźwięk wzmacniany przez lampy Twin-Head był bardziej wielowarstwowy, akustycznie złożony. Miał bogatszą strukturę wewnętrzną, był głębszy, wilgotny, bardziej sferyczny, połyskliwy, ze światłocieniem i lepiej wypełniony. Bardziej też rozdzwonony, płynniejszy, dłużej wybrzmiewający i mocniej nastawiony na artyzm w sensie niezwykłości i wzbogacania. Każdy teraz pomyśli, że o czym w takim razie tu mowa; wszak jasno z tego wynika, który wzmacniacz jest lepszy i proszę nie komplikować spraw oczywistych.

I choć osiąga to na drodze skomplikowanego procesu...

Prostota na drodze skomplikowanego procesu…

Ale nieprawda, nie tak prędko. Bo cóż z tego, że Twin-Head był taki bogaty, skoro głos wokalisty wypadał z Phonitorem prawdziwiej? Prościej wprawdzie, zwyczajniej, ale jako bardziej autentyczny. Prostotą oczywistości, tym naszym bezpośrednim związaniem z życiem. Albowiem Twin-Head grał zawsze jak na koncercie, jak w akustycznie przyrządzonym otoczeniu i ze specjalnymi efektami świetlnymi, podczas gdy Phonitor zwyczajnie, prosto, powszednio. Nie w piwnicy (na przykład Pod Baranami), nie w Filharmonii i nie w łazience, ani na górskiej przełęczy, tylko obok, jakbyś z kumplem rozmawiał. I ten jego realizm, pomimo że uboższy, skromniejszy, zwyklejszy, ogromną miał moc kreatywną oraz siłę sugestii. Poza tym tego się świetnie słuchało; to było jak samo życie i było łatwe w odbiorze, a zarazem dojmująco sugestywne. Tak więc od razu tutaj piszę, że żaden znany mi wzmacniacz tak nie gra i nie buduje realizmu tak prostymi, bezpośrednimi środkami.

Ale Phonitor nie tylko upraszcza, w imię realizmu zdejmując ozdobniki. On także porządkuje, konkretnie porządkuje scenę. Też było natychmiast słychać, jak w Twin-Head jest ona nakładaniem się źródeł i ich skomplikowanymi relacjami. Jak wszystko w muzycznym tyglu się miesza i nawzajem przenika, a owe strojne dźwięki na siebie wpadają i nawzajem się przysłaniają. U Phonitora tymczasem jak w wojsku: proste stroje, porządek, każdy wie co ma robić. Wy jesteście straż przednia, wy pośrodku, a tamci z tyłu. Żadnego bałaganu, przeszkadzania, zasłaniania i łażenia bez celu. Zgrany zespół, dobra widoczność, koordynacja i w efekcie łatwość patrzenia. Jak w ping-pongu albo tenisie, a nie w futbolu amerykańskim. Każdy dźwięk wyodrębniony, chociaż brzmieniowo skromniejszy.

Prawdą jest, że obraz Phonitora przy muzyce elektronicznej albo symfonicznej na tle Twin-Head jawił się jako uboższy, suchszy i emanujący prostotą a nie złożonością bytu trudnego do ogarnięcia jednym spojrzeniem. Tak więc z jednej strony rodził niedosyt złożoności, ale z drugiej dawał realizm rzeczy prostszych, łatwiejszych do przyswojenia. To była walka nadmiaru z umiarkowaniem, maskarady ze zwyczajnością i bajeranctwa z bezpośredniością. Tu kształty rubensowskie i ciała poskłębiane, a tu geometryczny porządek  i spokój jak z płótna Canaletta. Jedno jak portret statyczny, drugie na koniu w galopie. Na jednym postaci w zwykłych strojach, na drugim z orderami i w gali. Co woleć? – Ha, doprawdy, sam siebie o to pytałem. Bo niby po audiofilsku odpowiedź była jasna, ale co z tego kiedy czasem – i wcale, wcale często – ten prostszy obraz Phonitora wydawał się sympatyczniejszy. Nie zetknąłem się wcześniej z taką ambiwalencją i własnym takim rozdarciem: od stanu „Nie, to za skromne.” do „Ależ prawdziwie, jak przejmująco!”

...to efekt końcowy w niemal wszystkich wypadkach jest poruszająco harmonijny i spójny. Jak w żadnym innym wypadku. Po prostu klasyka słuchawkowego gatunku.

…a efekt końcowy zadziwiająco harmonijny i spójny.

Każde słuchawki z użytych, poza najdroższymi Sonorous, podawały dźwięki zupełnie inne w charakterze. W miarę jeszcze podobne u Beyerdynamic T1 V2 i Technics EAH-T700, a Audeze LCD-3 i Sennheiser HD 600 całkiem różne. W tej różności na plan pierwszy poza innym podejściem do scenicznego porządku najbardziej rzutowała złożoność brzmienia oraz soprany. Te z Twin-Head jako obfitsze, bardziej rozwibrowane i wyżej strzelające, ale tą swoją rozedrganą wszędobylskością czasami irytujące, podczas gdy te z Phonitora bardziej powściągliwe, spokojne i takie zebrane w sobie. Niczym jedna płaszczyzna a nie coś z warstw wielu, co się bardzo dobrze sprawdzało, zwłaszcza w naturalizmie głosów. Nie w efekcie, jak to się mawia, spiżowych, z dodaną wewnętrzną wibracją, tyko takich zwyczajnych, zwięzłych, jednopostaciowych. Zarazem zwyczajnością bardzo na serio, na bardzo dobrym poziomie. Realną, konkretną, przekonującą i mnie przynajmniej odpowiadającą. Chciałbym mieć ten wzmacniacz, na pewno.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

28 komentarzy w “Recenzja: SPL Phonitor 2

  1. Soundman pisze:

    Ha ,czyli w skrócie, dla kogoś poszukującego prawdy w muzyce,nie zafałszowanej niczym Phonitor II to rewelacja, Twin Head to jednak już bajkowa prezencja dla melomana.

    1. PIotr Ryka pisze:

      To nie jest takie proste, ponieważ wymagałoby konfrontacji z rzeczywistością; weryfikacji poprzez porównanie z sytuacją nagraniową. Nie można przesądzić, jak brzmiał na przykład wokalista – bardziej jak w T-H czy Phonitorze – nie mając wiedzy o warunkach nagrania. Można tylko powiedzieć, które brzmienie wydaje się prawdziwsze. A nawet nie tyle prawdziwsze, co zwyklejsze. A nawet to jeszcze nie wszystko, ponieważ czasami to Phonitor wydaje się zbyt prosty, a czasami T-H zbyt podrasowany. Czasami jeden wydaje się prawdziwszy, czasami drugi, a i tak to zawsze jest „wydawanie się” a nie definitywna weryfikacja. Gdybym miał jednak przesądzać, powiedziałbym, że T-H jest częściej prawdziwy, natomiast Phonitora słucha się nieraz łatwiej, a jego prostota ma dar przekonywania. Dlatego chciałbym go mieć. Reprezentuje łatwo przyswajalny realizm w stopniu nieosiągalnym dla innych. Być może nieraz zafałszowywany prostotą, zbyt oczyszczony, ale bardzo skuteczny.

      1. Stefan pisze:

        A jak wypada Phonitor na tle ifi iCAN PRO ?

        1. PIotr Ryka pisze:

          Dość podobnie, ale dźwięki bardziej ujednoznacznia, a scenę bardziej porządkuje poprzez separację źródeł.

          1. Stefan pisze:

            To ciekawe, bo separacja w iCAN PRO była bardzo dobra, trzeba będzie posłuchać.
            A czy Phonitor X zawita może na testy?

          2. PIotr Ryka pisze:

            U Phonitora usłyszysz jak separacja dokładną być może a prostota prostotą. Co do Phonitora X, to podobno od 2 nie różni się niczym poza tym 4-pinem z przodu, ale że mam kable 4-pinowe do paru słuchawek, to ma zjechać i dać się posłuchać porównawczo w symetrycznej konfiguracji. Lecz na razie w Polsce go nie ma.

          3. Stefan pisze:

            A który dodaje mniej od siebie, pewnie Phonitor?
            iCAN ma możliwość dostrojenia poprzez tryb pracy, powinien być bardziej uniwersalny.

          4. PIotr Ryka pisze:

            Wydaje mi się, że mniej dodaje iCan (z wyłączonymi procesorami), ale wrażenie jest takie, jakby mniej dodawał Phonitor.

          5. Stefan pisze:

            Dynamiką i zniekształceniami Phonitor pokonuje iCANa,
            no ale i tak liczy się to co się słyszy. Coraz ciekawiej na rynku wzmacniaczy.
            Ciekawe dlaczego X jest droższy od 2, jak to prawie to samo.

          6. Stefan pisze:

            Czy ja dobrze widzę X ma DACa?

          7. PIotr Ryka pisze:

            Moc ma zwiększoną do 3,7W, a DAC jest opcjonalny. Poza tym włącznik ma z przodu i, co mnie trochę martwi, kąt minimalny 22 stopnie a nie 15.

  2. Maciej pisze:

    Super recenzja. Jako posiadacz potwierdzam wiele obserwacji. Phonitora przy lampie owszem bardziej suchy, ale przy innych tranzystorach jest raczej jak Mullard przy Siemensie 🙂

  3. Soundman pisze:

    Teraz pytanie jak musi grać Phonitor X po XLR?…ciekawość.

    1. Maciej pisze:

      Tak samo jak Phonitor 2 po balansie, tylko trzeba zrobić kabelek do tylnego wyjścia xlr, wyjście preampowe ma pełną funkcjonalność słuchawkowego 🙂 2 x 3pin xlr i gendrr changer lub po prostu od razu prawidłowy wtyk. Ale mamy wtedy bodajże 2.5W Phonitorowej wspaniałości zbalansowanej

      Idę dalej opoczywać z armaturami Phonaka na leżaku. To lepsze niż nie jedne nauszne.

    2. saintkrusher pisze:

      Dokładam swoją małą cegiełkę do wątku ponieważ od dwóch dni posiadam u siebie Phonitor-a X i z HD800s gra świetnie. Bardzo technicznie i studyjnie, detalicznie (przy włączonym systemie Matrix). Szczerze powiedziawszy nie mam obecnie dobrego źródła i myślę że przez to dźwięk jest wychudzony. Sprzęt sprawdza się też wyśmienicie jako przedwzmacniacz z moimi monitorami aktywnymi. Gdy wyłączymy wszystkie procesory robi się na pewno mniej analitycznie a bardziej relaksacyjnie.

  4. navigator pisze:

    Pierwszy raz jako komentujacy: witam. Można się spodziewać jakiejś recenzji nowego Myteka Brooklyna, z MQA i z sekcją wzmacniacza słuchawkowego? Ponoć z uwagą konstruowanego. Bo to wyszłoby, DAC plus wzmocnienie, w cenie jednego Phonitora X; i jeszcze blisko z serwisem w razie czego; pzdr. (lepiej tę wersję komentarza, literówki poprawiłem 🙂 pzdr)

    1. PIotr Ryka pisze:

      Szansa na pewno jest, ale na razie nic konkretnego poza nią. Tak więc nie prędzej niż za parę miesięcy. Ale słuchałem tego Brooklyna na AVS i spisywał się bardzo dobrze.

      1. Miltoniusz pisze:

        Podobno już jest Mytek Manhattan II. To było by chyba jeszcze ciekawsze.

        1. PIotr Ryka pisze:

          W takim razie spróbuję się dowiedzieć.

        2. PIotr Ryka pisze:

          Sprawdziłem. Jest faktycznie nowy Mytek Manhattan, który różni się tym, że będzie umiał czytać zapowiadane pliki najwyższej jakości z Tidala. Mytek życzy sobie za to dopłaty trzech tysięcy dolarów, a inni dają to darmo w nowych firmware. Cóż, każdy ma własną politykę…

    2. Maciej pisze:

      Z moich doświadczeń wynika, że połączenie hi-endowego wzmacniacza słuchawkowego z dacem to zadanie karkołomne w praktyce. Ale może Manhattan II lub Brooklyn pokażą niemożliwe.

  5. navigator pisze:

    Pozwolę sobie wtrącić jeszcze: z odsłuchanego poniższego filmiku instruktażowego SPL wychodzi na to, że system Matrix łączy się jednak z utratą szerokości sceny w odsłuchu słuchawkowym, szczególnie przy ustawieniach głośników małego kata, 15-22, wiec też i tego preferowanego przez Pana. Rozumiem, ze przy HD 600, jako scenicznie „szczupłych” (jak dobrze pamiętam) nie ma drastycznego odczucia tego cięcia sceny, ale w bardziej „width-soundstage” słuchawkach już pewnie będzie. Czyli chyba robiłby się paradoks: włączamy Matrix, by mieć bardziej głośnikowy odsłuch, tniemy zarazem szerokość sceny, której szukaliśmy jako kompensacji braku głośników. Dobrze sobie „Matrixuje” zagadnienie? 🙂 Pzdr https://www.youtube.com/watch?v=0Rn3siX93fM

    1. PIotr Ryka pisze:

      Zależy co rozumieć przez szerokość sceny głośnikowej. Wiele słuchawek, zwłaszcza te gorsze, gra w głowie, i wówczas o szerokiej scenie oczywiście nie ma mowy, ale jest sporo takich, które grają po bokach głowy, a wówczas scena staje się nienaturalnie szeroka, też całkiem nieprawdziwa. Dobre głośniki w dobrym pomieszczeniu scenę powinny budować przede wszystkim w głąb. Gdy scena wyłazi bokami za ściany, nie jest przecież prawdziwie. U samych słuchawek sceny są bardzo różne – zarówno okropne jak i fascynujące. Najprawdziwsza jest w AKG K1000, ale na mnie większe wrażenie robiły te mniej prawdziwe – można powiedzieć przedobrzone – z Grado GS1000 czy Stax SR-Omega. Nie tak trójwymiarowe, ale głębsze i obszerniejsze. Ogólnie biorąc kształt i odbiór sceny to bardzo indywidualny parametr odbioru. A co do Matrix i kątów głośników, to dla mnie ważne było poczucie naturalności samego dźwięku a nie kształt sceny. Tym się kierowałem wybierając 15 stopni, a nie samą scenę. Bo cóż po scenie, kiedy dźwięki są mniej prawdziwe? Ale, jak napisałem w recenzji, każdy może wybierać ustawienie sobie najbardziej odpowiadające. U mnie było to akurat 15 stopni i nikomu takiego nie narzucam. Dodatkowo w grę wchodzą jeszcze zapewne kształty małżowin, które każdy ma inne. <poza tym można woleć scenę od samych dźwięków. To subiektywny wybór i nie można tu za kogoś decydować.

      1. MAREK pisze:

        Dodam tylko od siebie, że mi najbardziej pasuje jak wszystkie te matrixy w Phonitorze są wyłączone. Wtedy daje mi to najlepszy efekt.

  6. Maciej pisze:

    Polecam posłuchanie AKG Q701 z Phonitorem. Po tym doświadczeniu planuję zakup tego modelu AKG. Mój największy błąd to to że wcześniej nie spróbowałem. Fenomenalne nauszniki, jeśli ktoś lubi przekaz nautralny a nie pokaz fajerwerków na jeden wieczór.

  7. taka sytuacja pisze:

    w skrócie: SPL Phonitor czy IFI iCAN Pro, do Meze Empyrean?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Sobie bym kupił Phonitora. Ale wymaga muzykalnego źródła.

  8. Kalol pisze:

    Czy rekomanduje Pan zakup hd 600 do phonitora xe?
    pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy