Recenzja: Soul Note P-3 i M-3

   Pisana samym dużymi literami łącznie albo małymi oddzielnie, tak czy tak, albo jeszcze inaczej, jest Soul Note japońską marką sprzętową firmy CSR Co., Ltd., założonej w 2004 przez byłych pracowników Marantz Japan. Firmy z siedzibę w Sagamihara w prefekturze Kanagawa u stóp świętej góry Fudżi, firmy po trzydziestu dwóch latach podążającej za przykładem pracowników Kenwooda, którzy też w prefekturze Kanagawa, a ściślej w jej stolicy, pobliskiej Jokohamie, jako pierwsi powołali do życia firmę mającą produkować sprzęt elitarny zamiast masowego i dali mu nazwę Accuphase.[1] 

   Obecna Soul Note to ponad pięćdziesięciu pracowników pod wodzą konstruktora Hideki Kato – inżyniera z pokaźnym dorobkiem i stażem, twórcy min. sławnych wzmacniaczy A-10 firmy NEC. Produkty od Soul Note obejmują asortymentem od źródeł przez przedwzmacniacze i wzmacniacze po okablowanie i stelaże sprzętowe, a zgrupowane są w trzech seriach jakościowych, z których oznakowana jako trzecia jest najwyższą.

    Nim zabierzemy się za badanie tytułowego zestawu złożonego z przedwzmacniacza Soul Note P-3 i pary monobloków M-3, składających się na flagowy dla firmy dzielony wzmacniacz, musimy dopowiedzieć rzecz ważną o osobie projektanta. Otóż Hideki Kato po latach pracy w branży audio doszedł do obserwacyjnego wniosku, że to, co nazwał „poprawą wydajności statycznej” (w sensie martwych danych liczbowych), zwykle nie idzie w parze z rzeczywistą poprawą brzmienia. Dlatego trzeba od tej statyki odstąpić, porzucić próby uzyskania poprawy jakościowej przez coraz wyższy oversampling, który to imperatyw nazwany został wyznacznikiem NOS, od przykazania „non-oversampling”. Primo więc – nie należy nadpróbkowywać w odtwarzaczach CD i przetwornikach, do czego dołącza wyznacznik non-NFB, oznaczający, secundo, brak ujemnego sprzężenia zwrotnego we wzmacniaczach. – Sumarycznie więc wykres ma pozostawać nietknięty odnośnie kształtu fali i rozmiaru kroków podążającego nią sygnału, zwiększamy jedynie jego czystość i przede wszystkim dynamikę. I nie kierujemy się przy ocenianiu rezultatów danymi pomiarowymi, te bowiem tylko mylą; o stopniu uzyskanej poprawy brzmienia (lub jej nie uzyskaniu) decydować mają wyłącznie odsłuchy.

    Soulnote uważa, że ​​dynamika z zachowaniem dokładności oryginalnego kształtu fali na osi czasu jest najważniejsza dla jakości odtwarzanej muzyki, której to jakości wciąż nie udaje się zmierzyć żadną z analitycznych metod pomiarowych. U Soulnote to zatem odsłuchy determinantą przy ulepszaniu obwodów, doborze podzespołów i konstruowaniu obudów, które to podejście jest niewątpliwie kontrą względem utrwalającej się dominacji podejścia statycznego [2] z jego wiarą w dane liczbowe.

   Ktoś powie, że to metoda rzemieślnicza, że to nie na dzisiejsze czasy. W końcu nie po to mamy oscyloskopy i całą resztę mierników, żebyśmy z nich nie korzystali. Jak to naprawdę jest z tym korzystaniem albo nie, tego nam nie powiedzą, z całą pewnością można natomiast stwierdzić, że marka Soul Note od CSR Co., Ltd. odniosła sprzedażowy sukces. Już samo to, że prawie dwadzieścia lat po jej powstaniu wciąż o niej rozmawiamy, stanowi tego dowód, jeszcze lepszymi wzięte nagrody i ekspansja rynkowa. Soul Note jest obecne od macierzystej Azji przez USA po Europę, gdzie jej kwatera główna w Niemczech, a teraz także polski oddział. Ambicją marki stworzenie sprzętu najlepszego z możliwych, tzn. nie najlepszego w danych pieniądzach, tylko najlepszego w ogóle. Na ile się to udało na etapie dzielonego wzmacniacza P-3 + 2 x M-3 zaraz będziemy sprawdzać, wcześniej poznajmy cenę. Każdy monoblok to koszt 90 000 PLN, a identyczna metka przypięta została do przedwzmacniacza, zatem sumarycznie dzielony Soul Note  P-3/M-3 kosztuje 270 000,- PLN, co stratyfikuje go w dziale ekskluzywnego high-endu. To duża kwota tak w ogóle, ćwierć porządnego mieszkania, ale gdyby to zacząć przymierzać do najdroższych wzmacniaczy dzielonych, szybko byśmy znaleźli droższe; na przykład zestaw od Vitus Audio za tyle samo odnośnie cyfry, ale liczonej w euro.

[1] Początkowo Kensonic Laboratory, Inc.

[2] To jest bazującego głównie na teoretycznych dywagacjach i laboratoryjnych pomiarach.

Wygląd, budowa i obsługa

    Zestaw może być czarny albo srebrny, przyjechał ten ostatni.

Monobloki M-3

    Każdy z monobloków M3 to rozciągnięty na głębokość przeszło pół metra prostopadłościan z aluminiowym frontem o szerokości 34 i wysokości 25 cm. Przedni płat aluminium ma na środku wzbogacające wygląd pionowe wgłębienie, a w nim błękitne światełko aktywności, nad którym małą, nie rzucającą się w oczy czcionką naniesiony symbol M3, zaś poniżej światełka niemożliwa do przeoczenia chromowana plakietka z wygrawerowaną nazwą SOUL NOTE.  

    Aluminium jest przedniej jakości – gładkie i z satynową poświatą – natomiast też aluminiowe wierzch i boki są na rzecz dobrej wentylacji ażurowe. Boczki też dodatkowo żebrowane i w międzyżebrzach z różnej wielkości podłużnymi wywietrznikami, a wierzch dzieli się na obwiednię z czterema po każdej stronie podłużnymi oknami wentylacji i bardzo obszerne ażurowe wieko zawieszone nad elektroniką. To wieko po odkręceniu chromowanych śrub transportowych (do czego nie potrzeba narzędzi) zaczyna luźno pływać, sygnalizując luźną konstrukcję samego wnętrza, maksymalnie odseparowanego od wszelkich drgań, a zetem też od obudowy. Poprzez centralną siatkę możemy w to wnętrze zajrzeć, podziwiając gromadę ponad siedemdziesięciu kondensatorów skupionych w kilku grupach oraz miedziane płytki, do których przytwierdzono tranzystory. Trudniej będzie zobaczyć pojedynczy wielki toroid, zamontowany pionowo tuż za panelem przednim; pionowo, aby polaryzacja magnetycznego pola jak najmniej zakłócała pracę obwodów. Istotą jednak coś innego, co wiedzie nas do wyeksplikowanych powyżej wyznaczników, a dokładnie do tego o wyrugowaniu sprzężeń zwrotnych. Wolne od takiego sprzężenia, i w oparciu o jak najkrótsze ścieżki, za wzmacnianie sygnału odpowiadają trzy po każdej stronie do miedzianych płytek przytwierdzone tranzystory NOS o przemysłowym rodowodzie – po jednym na każdej od Motoroli i po dwa od Sankena. Tworzące po każdej z tych stron tranzystorowy układ Darligtona [3], co stanowi nie tylko w dzisiejszych czasach, ale ogólnie biorąc, rzecz niewątpliwie wyjątkową. Trudno bowiem korzystać już z pojedynczego układu kaskadowego zawierającego na jednej z gałęzi dwa, a co dopiero z dwóch takich. Trzeba dysponować tranzystorami o niskim współczynniku COP (niskiej emisji cieplnej względem przyłożonego prądu), a przede wszystkim trzeba umieć obejść problem spowalniania sygnału skutkiem jego spiętrzania, co robi się przy pomocy przyspieszającego układu push-pull. Sytuacja taka wymusza bardzo staranne parowanie, trzeba zatem mieć zgromadzonych wstępnie wiele tranzystorów, aby móc wybrać spomiędzy te idealnie pasujące do układania w łańcuchy. W zamian układ Darlington odwdzięczy się o wiele silniejszym niż u typowych dzisiaj układów MOS-FET, bo kaskadowym wzmocnieniem, i już startowo pozwoli puszczać przez się większe prądy, a przede wszystkim otworzy szerszy zakres korelacji liniowych, będzie więc całościowo układem stabilniejszym. Co umożliwi korzystniej dla finalnego efektu brzmieniowego te prądy dobierać, a jak odnośnie szczegółów poradziło sobie z tym wszystkim Soul Note w osobie konstruktora Hideki Kato i jego badawczego zespołu to już ich słodka tajemnica, ale to musiało być trudne; inaczej inni też by mieli w swoich wzmacniaczach Darlingtony. Mnie pozostaje zaopiniować, że wybrali opcję niezwykłą, dającą niespotykany w innych wzmacniaczach, wiele obiecujący układ wzmocnienia, plus ocenienie tego słuchem, czyli powtórzenie ostatniego etapu ich ścieżki rozwojowej wg własnych wytycznych.

  Wcześniej została do opisu tylna strona wzmacniacza i sposób jego posadowienia. Płatem czarnej blachy będąca tylna część obudowy jest wyjątkowo ascetyczna – każdy monoblok niesie na niej pojedyncze przyłącze XLR, jedną parę terminali głośnikowych oraz gniazdo prądowe. W komplecie z monoblokiem dostajemy zwykły kabel zasilający oraz przyzwoitej jakości głośnikowy, dostajemy także coś jeszcze, co okazuje się większe i ważniejsze. To coś, to obszerna platforma nośna z ładnie obrobionego, pociągniętego brązową bejcą (alternatywnie jasną lub ciemniejszą) drzewa brzozowego, sama stojąca na trzech walcowatych podkładkach z materiału absorbującego drgania, do których przykręcamy dodatkowo chromowane kolce. Na dwóch takich platformach, stając na podłodze przed stelażem sprzętowym, winny wylądować monobloki Soul Note M-3, z których każdy ma przytwierdzonych pod spodem sześć własnych kolców – trzy do podparcia obudowy i trzy do podtrzymania luźno zawieszonego w niej wnętrza. Rozkład kolców dobrano ponoć wyjątkowo starannie, podobnie jak wymiary platform, których obrys 45 x 66 cm jest dużo większy niż urządzeń. Podobnie staranny rozkład odnosi się do wsporników podtrzymujących je same – wszystko by jak najlepiej rozpraszać drgania, wszystko zweryfikowane w odsłuchach.

    Monobloki uruchamiamy dużymi zapadkowymi włącznikami na lewej ściance obudowy, w stanie spoczynkowym pobierać będą 110 W prądu każdy. Ich moc szczytowa to 160 W/4Ω, pasmo przenoszenia 2 Hz – 200 kHz, THD 0,1%; każdy waży 31 kg i wymaga podpięcia do przedwzmacniacza Soul Note S-3, albo jakiegoś innego z wyjściami XLR.

Przedwzmacniacz P-3

   Przedwzmacniacz P-3 też ma drewnianą platformę nośną, ale mniejszą i pozbawioną podstawek; zamiast których sam ma na spodzie tłumiące drgania walce nie zakończone kolcami z funkcją amortyzacji tłokowej. Można go bez problemu umieścić na stelażu sprzętowym, czemu w przypadku monobloków przeszkadzać będzie rozstaw podpór; standardowe półki stelaży nie są wystarczająco szerokie, żeby ten rozstaw objąć.

   Sam przedwzmacniacz to też masywna bryła satynowo srebrnego aluminium, pasującego wyglądem do monobloków, ale się odróżniającego. Również wysoko wypiętrzonego, ale szerszego niż głębszego i z ozdobnymi frezami o orientacji poziomej. Nafrezowała się obrabiarka, żeby taki fronton uzyskać, a prócz skomplikowanej topologii znaczy go z prawej u góry mały ekran o czerwonych na tle czarnym czcionkach, ujemną skalą (- 0,00 dB) informujących o sile wzmocnienia, poniżej duże pokrętło potencjometru, na środku taka sama jak w monoblokach chromowana plakietka SOUL NOTE. Po lewej, idąc od dołu: przycisk POWER, ponad nim oczko aktywności, jeszcze wyżej trzy niewielkie przyciski podpisane OUTPUT, BAL IMPUT i UNBAL IMPUT; nad pierwszym dwa światełka, nad pozostałymi po cztery. Co nam uświadamia, że do urządzenia możemy podpiąć cztery źródła RCA i cztery XLR, a wyjść możemy jednym wyjściem RCA i jednym XLR. Pardon – to nieprawda! Faktycznie wyjść możemy pojedynczą parą gniazd RCA, ale pary gniazd XLR są nie jedna a trzy – tyle symetrycznie podpiętych urządzeń można naraz obsłużyć.  

   Tak samo jak monobloki przedwzmacniacz ma na bokach aluminiowe żebra radiatorów, ale o wiele grubsze, ozdobnie na końcach sfazowane, odcinająco się kolorystycznie na kolor ciemnoszary metalik anodyzowane i chyba niespecjalnie poza funkcją ozdobną potrzebne, gdyż urządzenie się nie rozgrzewa.  

   Pokrywa wierzchnia to również tutaj głównie wentylacyjna siatka, ale krzyżowo podzielona na cztery osobne okna, co ładnie się prezentuje: przedwzmacniacz i monobloki tworzą efektowną w swej masywności i staranności projektu aluminiową z drewnianymi podstawami kompozycję.

    Tylna ścianka u przedwzmacniacza (tak samo z czarnej blachy) została podzielona na równe części pionowym wgłębieniem, podkreślającym fakt bycia konstrukcją dual-mono. Na każdej tak powstałej sekcji odnośne gniazda wejść i wyjść, oprócz tego na prawej niezbędne prądowe, na lewej kilka regulacji. Tymi regulacjami można ustawić funkcję bajpasu dla ewentualnej sekcji video (tak żeby ona sama regulowała sobie głośność), można także ustawiać funkcję „slave” albo „master”, gdy wzmacniacz współpracuje z innymi urządzeniami od Soul Note, a przede wszystkim można przecinać pętlę masy, albo tego nie robić.

    Odnośnie tej ostatniej producent szczyci się całkowitym odseparowaniem poszczególnych obwodów („tak żeby w danej chwili te nieaktywne były od urządzenia niczym odpięte”) i jeszcze to poprawiającymi ceramicznymi izolatorami między elektroniką a obudową, dzięki czemu uciążliwości ze strony pętli masy winny zostać całkowicie zniesione.

    Drugim szczególnym powodem do dumy sekcja potencjometru, który jest tak naprawdę krokowy, mimo iż gałka chodzi gładko. Gładko i bardzo pewnie – bez żadnych luzów mechanicznych na bazie profesjonalnych rozwiązań dla kół zamachowych – a 144 niewyczuwalne przy kręceniu kroki co 0,5 dB to 144 najwyższej klasy „nagie i niskostratne” rezystory foliowe.

   Kolejnym powodem zasilanie rozbite na trzy pionowo zamontowane duże toroidy, z których mniejszy obsługuje sekcję wskaźników, a dwa stronami większe czuwają nad sygnałem.

    Ogólnie biorąc wszystkie podzespoły i cały pakiet obwodów, podzielonych na dwa monofoniczne układy, to jeden wielki powód do dumy – dźwięk ma się z tego wyłaniać nadzwyczaj szczegółowy tudzież magicznie trójwymiarowy.

    Przedwzmacniacz waży 25 kg i ma wymiary 454(W) × 174(H) × 430(D) mm. Ze ściany bierze 20 W i może sam podbijać sygnał o 11 dB przy paśmie przenoszenia 2 Hz – 1 MHz i THD poniżej 0,0015%.

     Uzupełnieniem pilot – duży, aluminiowy, srebrny. Obejmujący tradycyjną obsługę głośności i wyboru wejść, przy czym głośność narasta pomału, nie ma obawy o szybkie skoki. W komplecie z urządzeniem zwykły kabel zasilający i papierowa instrukcja obsługi oraz dedykowane drewniana platforma do podłożenia na półce stelaża.

[3] Czyli kaskadowego, mnożnikowego wzmocnienia.

Odsłuch

    Przedwzmacniacz stanął więc na stelażu (dokładniej wielkim stole od Rogoz Audio), a monobloki na swych antywibracyjnych platformach dumnie przodem, wprost na podłodze, całkiem niedaleko od kolumn. Kabel głośnikowy mógłby zatem być krótki, ale specjaliści są zdania, że powinien mieć długość minimum czterech metrów, inaczej gorsze brzmienie. Posiadał zatem owe cztery i pod sobą antywibracyjne podkładki (także od Rogoz Audio), a monobloki zostały podpięte do prądu parą identycznych zasilających przewodów Luna Cable Mauve. Między nimi a przedwzmacniaczem interkonekty symetryczne Transparent XL REFERENCE, pomiędzy odtwarzaczem a przedwzmacniaczem symetryczny Tellurium Q Black Diamond.

   Wyznam zupełnie szczerze, bez ogródek – nie miałem specjalnych oczekiwań. Przywykłem już do tego, że własny wzmacniacz zadowala bardziej nawet od bardzo drogich, wyjątki są nieliczne i nie są tranzystorowe. W końcu nie z czego innego, jak z tego właśnie powodu, twórca tranzystorowych wzmacniaczy Grandinote kawał życia poświęcił na próby przeniesienia bogactwa lamp w domenę tranzystorów, co znakomicie mu się udało, ale odnośnie flagowego wzmacniacza od Soul Note nikt nie sygnalizuje, że mamy tu tranzystory grające w typie lamp. Dźwięk zatem pewnie szybki i dynamiczny lecz pozbawiony czaru, choć trzeba przyznać, że wzmacniacze tranzystorowe coraz się lepiej spisują i taki na przykład Heed Lagrange nie może rozczarować.

    W miarę zapoznawania się z technicznym zapleczem recenzowanego zjawiało się zaciekawienie, bo po raz pierwszy wszedłem w styczność z koncepcją układową Darlingtona, którą ten sławny (jeden z najsławniejszych) inżynier-wynalazca opracował w 1953, ocierając się tym wynalazkiem o wynalezienie układów scalonych, w postaci ostatecznej opracowanych przez Jacka Kilby w 1958. Sprawa wydawała się tym ciekawsza, że układ Darlingtona jest odsądzany od czci i wiary, jako za trudny do zastosowania na rzecz wybitnego dźwięku. Jedni straszą spowolnieniami, a inni brakiem stabilności, podczas gdy inni mówią o szczególnej skuteczności i właśnie większej stabilności – co sytuacją powszechnie znaną jako koncepcyjny bałagan. W odróżnieniu od wizji politycznych, klimatycznych czy ekonomicznych, gdzie nieodmiennie samo snucie i awantury, tutaj można powiedzieć „Sprawdzam!”, bo zespół pod kierunkiem Hideki Kato podstawił nam gotowy wzmacniacz. Podstawił i wręcz się domaga, żebyśmy go sprawdzili, nie zostawiając sprawy w oparach sporów i dywagacji.

 

 

 

 

   Podłączyłem wszystko i odpaliłem, od razu zadziałało. A zatem pierwszy plus, bo nierzadko się zdarza, że coś trzeba poprawiać. Tu nie było takiej potrzeby, ale była potrzeba, żeby system się rozgrzał i ograł. Dwa dni mu dałem na to ogrywanie i drugiego wieczorem zabrałem za słuchanie, podnosząc poziom dźwięku. Już od startu wiedziałem, że gra lepiej niż dobrze, co wymagało jednak uściśleń. Z uściśleń najważniejsze też zjawiło się prędko i w następstwie wiedziałem, że napiszę o melodyjności ogólnej i niezwykłej szczegółowości.

    Tak, wzmacniacz dzielony od Soul Note na bazie tranzystorów w układzie Darlingtona to rzeczywiście coś niespotykanego, ale nie tylko w odniesieniu do architektury obwodu, też rezultatów ich pracy. Bo z jednej strony mamy to, co zwykło przypisywać się lampom, a mianowicie głębię brzmienia i rembrandtowskie klimaty w oparciu o światłocień, jak również miąższość dźwięku – taką z powabem i aromatem. A przede wszystkim czucie w tym życia; nie obcujemy z odtwórczością, o której trzeba zapominać, aby móc wżyć się w nagranie, i dobrze, jeśli w ogóle da się. W muzyczny świat wchodzimy z tym Soul Note od razu – otoczeni przez żywe dźwięki i bezpośredniość relacji. Co w sumie najważniejsze i już by wystarczało, ale dzielony wzmacniacz z Sagamihary zachodzi nas także od innej strony i daje nam coś jeszcze. Tym czymś nadzwyczajna szczegółowość, naprawdę nadzwyczajna. Mój wzmacniacz też ją daje, ale żeby się wyróżniała potrzebuje specjalnych głośników o papierowych lub diamentowych, czy przynajmniej ceramicznych membranach. Dopiero z takimi zjawia się to, co możemy nazwać dreszcze rodzącym dotykaniem przez dźwięki, kiedy ciche szelesty, skrzypnięcia i oddechy zaczynają ożywiać przestrzeń aż do zaistnienia nowego wymiaru. Gdy dzięki nim muzyczne medium zaczyna się materializować nie poprzez zwykły poszum, o którym dobrze wiemy, że w odtwórczości aparatury prezentującej dobry poziom zwyczajnie musi się zjawić – i bardzo dobrze, bo bez niego otaczałaby nas martwota. Lecz tamto wiedząc i tamtego doświadczając wżywamy się w coś innego – skupiamy się na głównych dźwiękach, dodatki nie są skupienia warte. Tymczasem tutaj tak nie można; to uobecnianie otoczenia staje się zbyt przemożne, by dało się je marginalizować. Tętno przestrzeni i poszmer scenerii stają się jednym z głównych aktorów spektaklu i na upiększający dodatek łączą się z wiodącymi brzmieniami poprzez oprawianie ich misternością. Obszar na styku krawędź brzmienia-przestrzeń zyskuje bogatszą postać – koloratury w sposób bardziej widoczny się przenikają z przestrzenią, instrumenty elektroniczne otaczają się łuną dodatkowej wibracji, podobne jak struny i membrany nieelektronicznych i jak powietrze z trąbek. – I mamy już nie dwa, a trzy teatry; nie same główne dźwięki i ich medium, lecz jeszcze ową magię wzbogacającą ich zetknięcie. Ta magia jest typowa dla papierowych membran, dla elektrostatycznych słuchawek i dla głośników wstęgowych. A u wzmacniaczy tranzystorowych okazuje się pomieszkiwać w dzielonym od Soul Note, podobnie jak u lampowych pomieszkuje min. w też japońskich od Audio Note. Karbonowe membrany kolumn Audioform 304 rozbudziły się jak rzadko kiedy, uzupełniając elegancję linii melodycznych i zwykły poszum tła o zintensyfikowane przez czułe mikrofony tętno brzmieniowe, którego w zwykłym życiu nie mamy okazji doświadczać.

 

 

 

 

   To potrojenie warstw nie kończy jednak sprawy opisu tytułowego wzmacniacza, jeszcze daleko do tego. Bo trzeba też uwypuklić kontrast pomiędzy ciepłem i biologicznością głosów, a dobrze wyczuwalną przymieszką czynnika crisp i chropawością faktur. Głębokie brzmienie, przyciemnienie ogólne oraz gładkie płynięcie, ale nie bez poszmeru, chropawości i tej muzyki oddychania, zamiast jedynie zgęszczania. A przede wszystkim nacisk kładziony na złożoność i nacisk na wyraźność, a nie na samą konsystencję. Także na rytm i dobitność, a nie spokojne płynięcie – Soul Note S-3/M-3 to wzmacniacz atakujący dźwiękiem, nie sposób słuchać go z obojętnością czy brzdąkającego w tle. Zarazem jak najdalszy od ordynarnej agresji – dający powab i misterność – łączący zatem rzeczy przeważnie nie współistniejące, czerpiący z kontr stylistyk. Jego brzmienie nie jest tak jednoznacznie estradowe, jak u opisanego niedawno systemu od Ancient Audio, ale ma dużo z tego – potęgę i napranie energią, werwę i dynamikę. Nie jest przy twardych membranach aż tak jednoznacznie misterne, jak przy dużych papierowych głośnikach Avatar Audio, ale brakuje milimetrów. Nie jest też tak jednoznacznie lampowe, jak u wzmacniacza Grandinote i u prawdziwych dużych triod, ale wyraźny smak lampowy i ciepło są obecne. To zatem stylistyczny melanż, słuchałem tego z fascynacją. Wszystkie wektory tworzące wypadkową bardzo mi się podobały, a najbardziej swoiste operowanie przestrzenią. Wzmacniacz na tranzystorach wg koncepcji Darlingtona potrafił bowiem lepiej od innych podzielić przestrzeń na warstwy planów i każdą z wielu warstw bardzo dokładnie opisać, co dało sumarycznie wyjątkowy wgląd w głębię sceny.

    Scenę tę odnośnie pierwszego planu najczęściej lokował zaraz za linią głośników, lecz w stereofonicznym teście utworu „Chung Kuo” Vangelisa (polecam mieć do sprawdzania) ustawił ją bardzo głęboko i cały spektakl gwałtownych przejść prawo-lewo odbył od słuchacza hen-hen, a jednocześnie jako horyzontalny, a nie wzdłuż łuków łukowego sklepienia ponad sceną, jak to niejednokrotnie bywa. Takie obrazowanie sceniczne musi oznaczać min. znakomitą holografię, i ta oczywiście była. Musi także wzmagać zainteresowanie słuchacza, bo przecież więcej rzeczy dostaje do usłyszenia. To samo w odniesieniu do brzmień, jako nadprzeciętnie złożonych i w tej złożoności mieszczących cechy niekoniecznie zwykle współistniejące. Trzecim czynnikiem podnoszenia uwagi złożoność harmoniczna – analogicznie jak scena same współbrzmienia okazały się wyraźniejsze niż zazwyczaj i bardziej złożone. Wszystko to razem składało się na przeciwieństwo muzyki „łatwej, lekkiej i przyjemnej”, odżegnując się od łaszenia i tanich konsonansów. Żywość, energia i finezja wymieszana z mocą oraz prędzej nastroje refleksji i skupienia niż wesołości czy obojętności. Zwłaszcza że czynnik basowy też bardzo się zaznaczał niskimi zejściami i wysokimi ciśnieniami, a na drugim skraju soprany nie odżegnywały się od pikanterii i tego czegoś, co pozwolę sobie nazwać stroszeniem sierści na średnicy. Głosy wokalistów podszyte były wibracjami, a nie wygładzone na wzór powszedni, co można brać za ekscytację nadnaturalną, albo za naturalne następstwo użycia mikrofonów.

Brzmieniowo w każdym razie był dźwięk od Soul Note bliższy temu z elektrostatów Staksa niż temu od Warwick Acoustic, a zatem bardziej niepowszedni niż czerpiący z codziennych doznań. Bardziej echowy niż nieechowy, z podbitą wyraźnością i uwzględniający „misterium drobiazgów”, zamiast wybrzmiewać tak po prostu. Echa przy tym używał ze znawstwem dla budowania nastroju, tak samo jak bardzo efektownie używał tej drobiazgowości i potężnego w kontrapozycji basu. Rytmiczność przy tym pierwsza klasa i bardzo dobra szybkość – nie odnotowałem żadnych spowolnień, którymi przy Darlingtonach straszą. Znakomicie wypadła też próba skrajnie niskich zejść basu – ten okazał się również znakomicie rozdzielczy, szybki, prędzej twardy niż miękki i nie powodujący pasożytniczych wibracji w pudłach rezonansowych głośników. Skądinąd dyfuzory w Audioformach z podziałem na osobne komory dla każdego z czterech kanałów takowym zapobiegają, ale wzmacniacz także się spisał. Twardość basu nie przekładała się przy tym na zbyt mocne napięcie strun; strojenie instrumentów strunowych okazało się prawidłowe. Podobnie niepodwyższone były ludzkie głosy, a efektownie gęste i wzbogacająco chropawe. Piękna, wręcz nadzwyczajna trójwymiarowość dzwonków i piękna nastrojowość, bliższa mimo ocieplenia powadze niż pustej wesołości – to wszystko bardzo mi się podobało. Pasowało także do rockowego grania, którego brud i twardość zostały dobrze uchwycone, a potęga symfoniki orkiestrowej okazała się imponująca. Ogólnie duży spektakl i pod każdym względem udany, przykuwająco ściągający uwagę.

Podsumowanie

    Wzmacniaczy jest taki wysyp, że trudno uzasadnić wybór któregoś konkretnego. W każdym rozmiarze i każdym dziale cenowym stoi legion gotowych zostać twoimi; przyznam, że nawet dysponując odpowiednią wiedzą i technicznym zapleczem nie poważyłbym się na wyprodukowanie następnego. Ale inni są odważniejsi i na rynku obecni od dawna, wzmacniacze to ich żywioł. Pomiędzy nimi japońskie Soul Note, któremu sama japońskość już sprzyja. Świat przyzwyczaił się przez dekady, że japońskie produkty to najściślejsza czołówka i nawet kiedy tanie, nie ma między nimi tandety. Tym bardziej te najdroższe lokują się na pozycjach liderów, pomiędzy nimi też wzmacniacze. Ale Japonia to zarazem ta obok Ukrainy, USA i Czech kraina, w której szczególną estymą darzy się sprzęt lampowy; było tak nawet wówczas, gdy reszta świata od lampowych wzmacniaczy całkiem się już odżegnała. Tymczasem dzielony wzmacniacz od Soul Note jest całkowicie tranzystorowy i nawet w dziale marketingu do lamp się nie odnosi, nie pisze o sobie nic w rodzaju: „Jestem tranzystorowy, ale gram jak lampowy.” Lecz gdyby tak napisał, nie byłoby w tym fałszu , że wyrażę własną opinię. I mógłby też napisać, że gra jak mieszanka klasycznego single-ended triode z pentodowym push-pull, udanie łącząc oba style wśród lamp dominujące. Używając do tego celu zarzuconego i zapomnianego schematu tranzystorów w obwodzie Darlingtona, którego bodaj nikomu innemu nie udało się doprowadzić do takiej praktycznej perfekcji. Nic nie wiemy o procedurze tego dochodzenia prócz tego, że trwała parę lat, prowadzona była pod kontrolą krytycznych odsłuchów i że odbywała się pod przewodem Hideki Kato, konstruktora o dużym dorobku, mogącego nareszcie działać całkowicie swobodnie, jedynie pod dyktando własnych pomysłów. Wszystko natomiast możemy wiedzieć o finalnych efektach, można pójść i posłuchać. Wnioski z takiego odsłuchu będą, mam nadzieję, zbieżne z moimi, to znaczy zdiagnozowane zostanie bardzo nietuzinkowe brzmienie, o którym sam zdążyłem napisać, że nazwanie go udaną mieszanką lampowych stylistyk single-ended triode i push-pull pentode zrealizowaną w domenie tranzystorowej przy obecności własnych tej domeny atutów byłoby czymś trafnym. Tym więc to wszystko niezwyklejsze, tym ciekawsze, tym bardziej zachęcające do poznania. Bardzo dużą jak na dzisiejsze czasy do tego zaletą, że dużej mocy monobloki nie zużywają w tym wypadku dużo prądu, mimo to grając jak w klasie A. Doskonała prezencja i własny system antywibracji dodatkowymi zaletami, a jeszcze jednym to, że latem nie poniesiemy dodatkowych kosztów na klimatyzację, bo wzmacniacz się ledwo co rozgrzewa. Porównując go z własnym, wściekle się rozgrzewającym, odczuwam zazdrość, nawet zawiść.

 

W punktach

Zalety

  • Udała się rzecz uważana za niemożliwą – świetnie grający wzmacniacz w układzie Darlingtona.
  • Grający jak lampowy i tranzystorowy zarazem.
  • Nawet odnośnie lamp jak triodowy i pentodowy łącznie.
  • Przejawia się to niezwykle głębokim i przyciemnionym brzmieniem.
  • Świetnie też nasyconym.
  • Klimatycznym.
  • Na poły tajemniczym.
  • A przy tym nadzwyczajnie szczegółowym.
  • Wyraźnym.
  • Z najwyższej klasy separacją i popisową stereofonią.
  • Z niecodzienną perfekcją potrafiący także podzielić scenę na plany i nawet te najdalsze bardzo precyzyjnie przedstawić.
  • Co oczywiście skutkuje popisem holografii.
  • Tym bardziej, że same dźwięki są trójwymiarowe.
  • A przy tym szybko narastające i dość długo wybrzmiewające.
  • Ale, co najważniejsze, łączące intensywność, masywność, głębię i elegancję płynięcia z chropawościami faktur i misternością.
  • Do tego jeszcze lampowe ciepło i tranzystorowa werwa.
  • Soprany wciągnięte do samej góry i wyjątkowo mimo to trójwymiarowe.
  • Bas z niskim zejściem i masywnością, a jednocześnie twardy i rozdzielczy.
  • Żadnych problemów z osiąganiem wysokich ciśnień i żadnych ze zniekształceniami.
  • Słucha się z dużym zaangażowaniem od startu, nie trzeba się do tego stylu przyzwyczajać.
  • Mamy tutaj dzielony wzmacniacz najwyższej klasy o dużej mocy zużywający stosunkowo mało prądu.
  • Mało więc się rozgrzewający.
  • Obfitość przyłączy w przedwzmacniaczu.
  • Symetryczność u monobloków.
  • Wyjątkowa dbałość o likwidację pętli masy, skutkująca przyjemną ciszą tła.
  • Wyjątkowej jakości własnej konstrukcji potencjometr krokowy, mimo to gładko chodzący.
  • Własne zabezpieczenie antywibracyjne w postaci drewnianych platform.
  • Pięknie wyfrezowane aluminiowe obudowy.
  • Skutecznie działający pilot.
  • Pełna zdolność do napędzenia nawet potężnych kolumn.
  • Znany producent o zasięgu światowym, skupiony na samym sprzęcie wysokiej jakości.
  • Same pochwały w recenzjach.
  • Made in Japan.
  • Polska dystrybucja.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Drogo.
  • Całe zastępy konkurencyjnych rozwiązań.
  • Jak to u wzmacniaczy dzielonych – potrzebny dodatkowy interkonekt.
  • I jak to u monobloków – potrzebny dodatkowy kabel zasilania.
  • Monobloki prawie na pewno nie zmieszczą się na stelażu sprzętowym, będą musiały stanąć na podłodzie.

 

Dane techniczne

Przedwzmacniacz P-3

  • Nazwa modelu P-3SE (PREMIUM SILVER)/P-3BE (PREMIUM BLACK)
  • Wejście XLR x 4, RCA x 4
  • Wyjście XLR x 3, RCA x 1 (do wyboru XLR lub RCA)
  • Całkowite zniekształcenia harmoniczne 0,0015% (1,5 Vrms)
  • Częstotliwość Charakterystyka 2 Hz ~ 1 MHz (±3,0 dB)
  • Szumy resztkowe 13 μV (20 kHz LPF)
  • Maksymalne napięcie wyjściowe 21 Vrms
  • Impedancja wyjściowa 6,8 oma
  • Maksymalne wzmocnienie 11 dB
  • Napięcie zasilania 230 V AC 50 Hz
  • Pobór mocy 20 W
  • Maksymalne wymiary zewnętrzne Jednostka główna 454 (szer.) × 174 (wys.) × 430 (D)mm
  • Waga 25kg
  • Dołączone akcesoria Platforma antywibracyjna, kolce, pilot zdalnego sterowania, kabel zasilający

Cena: 90 000 PLN

 

Monobloki M-3

  • Nazwa modelu M-3SE (PREMIUM SILVER)/M-3BE (PREMIUM BLACK)
  • Maksymalna moc wyjściowa 160 W (4 Ω)
  • Całkowite zniekształcenia harmoniczne 0,1% (1 W)
  • Charakterystyka częstotliwościowa 2 Hz ~ 200 kHz (±1 dB)
  • Czułość wejściowa/impedancja 2 V/25 kΩ
  • Wzmocnienie 22 dB
  • Napięcie zasilania 230V AC 50Hz
  • Pobór mocy 110W/36W(brak sygnału)
  • Maksymalne wymiary zewnętrzne Jednostka centralna: 340(W)×251(H)×512(D)mm
  • Waga 31kg
  • Akcesoria w zestawie Specjalny kabel głośnikowy, Specjalny stojak, Kabel zasilający, Ustawienie płyta

Cena: 90 000 PLN (za sztukę)

Cena kompletu: 270 000 PLN (przedwzmacniacz i dwa monobloki)

 

System

  • Źródło: Cayin Soft Fog V2.
  • Przedwzmacniacze: ASL Twin-Head Mark III, Soul Note P-3.
  • Końcówki mocy: Croft Polestar1, Soul Note M-3.
  • Wzmacniacz zintegrowany: Grandinote SHINAI.
  • Kolumny: Audioform 304.
  • Interkonekty: Sulek Edia & Sulek 6×9 RCA, Next Level Tech (NxLT) Flame XLR, Tellurium Q Black Diamond XLR, Transparent REFERENCE XLR.
  • Kabel głośnikowy: Sulek 6×9.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Luna Cables Mauve, Sulek 9×9 Power.
  • Listwa: Sulek Edia.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
  • Ustroje akustyczne: Audioform.

 

Pokaż artykuł z podziałem na strony

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy