Recenzja: Phasemation CA-1000

Budowa

Audiofilizm totalny: Phasemation CA-1000.

Audiofilizm totalny: Phasemation CA-1000.

   A zatem budujmy ten bezkompromisowy przedwzmacniacz, a ściślej popatrzmy, jak go zbudował pan Nobuyuki Suzuki.

Zwykle samo już wydzielenie części przedwzmacniaczowej oznacza głęboki ukłon w stronę high-endu, a wiele – nawet zdecydowana większość – przedwzmacniaczy uchodzących za najwybitniejsze, to konstrukcje jednobryłowe. Sam posiadam wprawdzie dzielony, co oznajmia on bez ceregieli, zwąc siebie dumnie dwugłowcem, ale i tak popisowi od Phasemation ilością głów nie dorówna, gdyż ten dzieli się na trzy, jak na porządnego, trzygłowego smoka przystało. Przypomina to w sumie przedwzmacniacz i dwa monobloki, toteż ktoś nie zaznajomiony z instrukcją obsługi, albo nie zapoznany z materiałami technicznymi, z pewnością nabrałby przekonania, iż ma do czynienia z pełnym torem wzmacniającym. Tymczasem to, co można brać za monobloki, czyli dwa nie posiadające żadnych manipulatorów ani przycisków metalowe pudełka, to w rzeczywistości wprawdzie faktycznie sekcje wzmocnienia, tyle że takie z poziomu przedwzmacniacza a nie wzmacniacza.  W każdej znajdziemy po dwie typowe dla przedwzmacniaczy lampy – wzmacniającą ECC83 (od Electro Harmoniksa) i sterującą ECC88 (od Tung-Sol) – a więc dokładnie tego samego typu co w Twin-Head. W sumie jest tych lamp pięć, jako że jeszcze jedna znajduje się w sekcji sterującej, a nie jak u mnie dziesięć, gdyż Phasemation nie posiada sekcji wzmacniacza słuchawkowego ani nie jest konstrukcją OTL, a więc nie potrzebuje mocnych lamp wyjściowych. Ma za to aż trzy wejścia symetryczne i trzy niesymetryczne oraz po parze obu rodzajów wyjść, co czyni go niezwykle funkcjonalnym. Za każdym z nich (rzecz wyjątkowa) stoi osobny transformator dopasowujący, tak więc mimo wielkiego technicznego pietyzmu nie jest CA-1000 konstrukcją w pełni zbalansowaną, czyli nie powinniśmy oczekiwać przyrostu jakości na wyjściach symetrycznych. Brak tu także własnego przedwzmacniacza gramofonowego, co w sytuacji gdy firma oferuje osobne, maksymalistyczne tego typu rozwiązanie o również trzybryłowej konstrukcji jest czymś oczywistym.

Przedwzmacniacz CA-1000 składa się z aż trzech części, tutaj ze względu na ogólną adaptację systemu zbity w jedną całość.

Przedwzmacniacz CA-1000 składa się z aż trzech części, tutaj ze względu na ogólną adaptację systemu zbity w jedną całość.

Przedwzmacniaczowe monobloki poprzedza część regulacyjna, z umieszczoną w niej podwójną sekcją zasilania w postaci dwóch transformatorów R-Core, także wykorzystująca lampę, mianowicie wspólny wyjściowy prostownik 5U4G od JJ. Łączy się taka sekcja z odnośnym monoblokiem dwoma osobnymi kablami – jednym cienkim, sterującym; drugim grubym, zasilającym. Zarazem tylko w tej poprzedzającej sekcji operacyjnej użytkownik może coś wnieść od siebie, to znaczy dokonać wyboru i ustalić zakresy. Może tego dokonać szeregiem przycisków i wielkim pokrętłem potencjometru, a w odniesieniu do balansu kanałów i siły głosu może też użyć sporego pilota, obsługującego wyłącznie te dwie regulacje.

Każde z sześciu wejść ma w środku osobny transformatorek dopasowujący, a od zewnątrz osobny przycisk z odnośną lampeczką. Jest jeszcze na tym przodzie podświetlany włącznik główny, owo wielkie pokrętło potencjometru z przynależnym ekranikiem wyświetlającym aktualny poziom dźwięku w decybelach oraz dwa podświetlane przyciski sterujące równowagą kanałów. Jest także przycisk ściszenia, jak również dwa regulatory obrotowe, z których jeden to trzyzakresowa obsługa całościowej siły wzmocnienia (- 6/ 0 /+6 dB), a drugi decyduje o wyborze wyjść (oba, lub któreś z dwóch).

W konstrukcji główny nacisk położono na znikanie, czyli brak jakichkolwiek zakłóceń. Tak więc wielki potencjometr to tak naprawdę transformator o 46 osobnych odczepach, wyznaczających 46 poziomów siły głosu, a poszczególne ścieżki poprowadzono jak najdalej od siebie i jak najstaranniej zaizolowano. Gdzie było można, użyto układów pasywnych, a gdzie się dało, tam aktywność dotyczy wyłącznie samego momentu regulacji. No ale lampa jest lampa, tak więc w tym wypadku sięganie po lampowe bogactwo brzmienia musiało zostać okupione własną jego lampową sygnaturą, co w sumie nie jest istotne, jako że za końcowy efekt w całym torze od Phasemation odpowiadają monobloki lampowe, w których czynniki brzmieniowe użytych lamp muszą i tak o wszystkim zadecydować.

Dopełnienie systemu to fenomenalnie wyglądające monobloki na lampach 2A3.

Dopełnienie systemu to fenomenalnie wyglądające monobloki na lampach 2A3 – MA-1000. One też otrzymają swoją recenzję w odpowiednim czasie.

Została nam jeszcze estetyka. Tak samo jak u Accuphase, chociaż w nieco odmiennym odcieniu, całość częstuje kolorem złocistym. Mieni się to złoto i ociepla wizerunek, zarówno w samym sensie wizualnym jak i pośrednio muzycznym. Od tego złota odcina się wyraźnie pięć błękitnych diod-indykatorów, z których trzy świecą na sekcji regulacyjnej, a po jednej na każdym monobloku. Daje to efekt nieco choinkowy, chociaż kolorystycznie się komponuje. Natomiast jak dla mnie diody te świeciły za mocno, ale osłabić je za pomocą paru gramów plasteliny żadną jest sztuką. Dobrze za to wpasowuje się w całość niewielki ekran z liczbową sygnaturą siły głosu, zrealizowany w kolorze żółto-złocistym.

Starannie dobrano też rozmiar sekcji, a w efekcie monobloki dokładnie mieszczą się na części regulacyjnej, gdyby ktoś takiego ustawienia sobie zażyczył. Duże panele przednie na dwóch trzecich wysokości zostały przełamane ku tyłowi, co powoduje grę świateł i je urozmaica, podobnie jak urozmaiceniem dla wzroku są drewniane podstawy pod każdym z segmentów, formalnie odpowiedzialne za wytłumianie wibracji. Całość prezentuje się jak z bajki i od razu przywołuje myśl o piramidzie pieniędzy, zwłaszcza gdy dopełnieniem są przeszklone monobloki lampowych stopni wzmacniacza MA-1000. 

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy