Recenzja: music hall ha25.3

    może tak coś małego? Ale nie od iFi ani Astella, tylko od music hall? Tak żeby dla odmiany skosztować, co inni w małe potrafią, bo może akurat dużo?

    Czytelnicy, może chociaż niektórzy, pamiętają, że music hall to nie wyłącznie gramofony i do nich przedwzmacniacze, ale też i wzmacniacze słuchawkowe. Z reguły małe, czasem średnie; takiego z małych już opisywałem – w 2017 powstała recenzja music hall ha11.1.

    Pisałem wówczas, że MUSIC HALL, LCC to przedsiębiorstwo amerykańskie (spółka z ograniczoną odpowiedzialnością) założone w 1985 przez Roya Halla w Nowym Jorku, mające zarząd i biura projektowe w USA, natomiast zakłady produkcyjne w Czechach i Chinach. W Czechach powstają gramofony, a cała reszta w Shenzhen w Państwie Środka, czego firma nie myśli ukrywać, udając że nic jej z Chinami nie łączy. (Współpracę podjęto w 2001 roku.) Co byłoby w dzisiejszych czasach zupełnie pozbawione sensu, chociażby na tle tego, że zasłużone austriackie AKG całe do Chin się przeniosło, a sławny japoński Stax został własnością Chińczyków.

    Marka music hall nie jest tak sławna jak AKG czy Stax, ale na rynku dobrze znana, do tego szczyci się bliską współpracą z konstruktorem Mikeʼm Creekʼiem z Creek Audio Ltd., co stale znajduje wyraz w jej produktach. Oprócz Creek Audio współpracuje też z Epos Acoustic, EAT i Goldring, tworząc rodzaj holdingu, przenikanie w zawiłości wewnętrzne którego w tym miejscu sobie darujemy, zwłaszcza że nie byłoby to łatwe.

   Napomknę za to przypomnieniowo, że przy okazji recenzowania gramofonu music hall classic pozwoliłem sobie polemizować z wprowadzonym przez firmę zwyczajem pisania nazwy z małej, co wprawdzie dobrze pasuje do internetowych czasów, z ich szybkość komunikowania podnoszącym ignorowaniem dużych liter, lecz niekoniecznie harmonizuje z tekstem recenzji, gubiąc wybicie nazwy właśnie. A przecież początkowo o to chodziło, by zwracać na siebie uwagę – pisanie swoich nazw z małej miało przez zaskoczenie ją przykuwać, niejedna firma do takiego chwytu, lub podobnych, się uciekła. Co w sumie się opłaciło: amerykański Schiit z pomocą brzydkiego wyrazu, a amerykański music hall dzięki małym literom – jedni i drudzy się wybili, lewarując nazwy podchwytliwymi trikami.

Co i za ile

music hall ha25.3

    Wzmacniacz jest mały, a kosztuje 2390 PLN. To z górą podwojenie ceny względem opisanego pięć lat temu ha11.1, ale wzrosły też możliwości. Nie dostajemy już pojedynczej dziurki na duży jack, doszlusowały gniazda 4-pin i jack 3,50 mm. Są także dwa w miejsce jednego przyłącza sygnałowe RCA, a przede wszystkim są dwa takie same wyjścia (regulowane i nie), tym samym dostajemy funkcję przedwzmacniacza. Komplementarnie jest też w ofercie tani odtwarzacz CD lub niespecjalnie drogi sam przetwornik, też oczywiście liczne gramofony i do nich przedwzmacniacze. Lecz tego firmowego towarzystwa tutaj nie zobaczymy, przetestujemy sam słuchawkowy wzmacniacz w oprawie sprzętu innych marek.

    Podkreślając kwestię jego walorów ekonomicznych trzeba koniecznie zauważyć, że z siecią energetyczną komunikuje się nie za pośrednictwem prądowego kabla (którego dobroć oznaczałaby co najmniej średni budżet), tylko za pośrednictwem dołączonego do zestawu transformatora nagniazdkowego 18 V, zdolnego obsługiwać napięcia 110 – 240V – z urządzeniem można się więc włóczyć po całym świecie. Tym samym oszczędziliśmy minimum tysiąc złotych na kablu zasilania, natomiast z kosztów interkonektu już się tak zgrabnie nie wywiniemy; przedwzmacniacz nie został zintegrowany z przetwornikiem D/A, a przyzwoity interkonekt (na przykład od Struss®) to jakieś czterysta-pięćset złotych. Trzeba też będzie wyczarować mniejszą czy większą kwotę na nadające temu wszystkiemu sens słuchawki, co oczywiste samo przez się – póki co do słuchawkowych wzmacniaczy słuchawek darmo nie dodają. Pytanie zachodzi jednak: które? – jako że to zależy nie od samego budżetu, ale też i oferowanej siły wzmocnienia oraz stowarzyszonej z nią jakości.

    Jak o to chodzi, to producent nie myśli się hamować, pisząc o swoim wzmacniaczu, że „stworzono go, by imponować, ponieważ oferuje niezrównaną sprawność muzyczną”.

To słuchawkowy wzmacniacz i przedwzmacniacz.

    Jak na tak mikre urządzenie to zaskakująco wielkie słowa – ale kto wie, może akurat? Te słowa to niejedyne zaskoczenie – urządzenie okazuje się być lampowe. Czego nikt by nie podejrzewał oszacowując powierzchowność, bo nie dość, że jest małe, to jeszcze bez wentylacji. Srebrzysty (alternatywnie czarny), aluminiowy fronton oraz pokryty grubą warstwą czarnego lakieru korpus o wymiarach 57 × 165 × 170 mm nie mają szczelin wentylacyjnych – rolę śladowego chłodzenia pełnią ledwie widoczne żebrowania boków. Jest jeszcze jedno zaskoczenie: producent pisze, że urządzenie jest w pełni zbalansowane, zarazem brak wejść symetrycznych. Za całość sfery przyłączania źródeł służą dwa wejścia RCA, mimo iż w samym centrum frontu ulokowano słuchawkowe gniazdo symetryczne 4-pin. Na lewo odeń niesymetryczne mały jack (3,5 mm) i dalej małe skobelkowe przełączniki: włącznik z niebieską lampką oraz dwupozycyjny selektor wejść. Na prawo gniazdo duży jack (6,35 mm) oraz z lekkim oporem chodzący malutki potencjometr (który mógłby być trochę większy, bo taki też by się zmieścił). Z tyłu wspomniane dwa wejścia RCA i dwa takie same wyjścia, prócz tego jednobolcowy wtyk zasilania, i na tym obsługowy koniec. Urządzenie stoi na stosunkowo dużych walcach z gumowanymi podkładkami, a dostajemy je w tekturowym pudełku z dodatkiem papierowej instrukcji.
    Skromność wyglądu jest zamierzona, żadnej zabawy w wodotryski, przy czym należy odnotować aluminiowość frontu oraz solidne, satynowo-chropawe lakierowanie korpusu, czyli siermiężnie nie jest. Producent mimo to anonsuje, że wszystkie skarby są we wnętrzu. „Wygląd o charakterze podstawowym, wyrafinowanie znajdziemy w środku.”

Z małym potencjometrem.

    Pod maską obwód, deklarowany jako symetryczny, z lampowym przedwzmacniaczem na dwóch małych triodach militarnych Philips JAN 6112 oraz tranzystorowa sekcja wzmocnienia z dyskretnym buforem wyjściowym. Wszystko w montażu powierzchniowym na jednej płytce głównej; i nic tu nie ma do ukrycia – wyraźne zdjęcie wnętrza widnieje na produktowej stronie. Wyczytać można z niego schemat budowy dual-mono, gdzie każdy kanał ma osobną lampę, dwa zasilacze, cztery tranzystory. Wpiąwszy słuchawki zauważymy, że nie ma brumu ani szumu, a mocy jest naprawdę sporo; akurat tyle, by starczyło dla trudnych, naprawdę trudnych do napędzenia Dan Clark Audio STEALTH.

    Czy to nas zdoła brzmieniowo natchnąć, jak zapewnia producent? Pozostaje wziąć, i się przekonać.

Odsłuch   

Małymi przełącznikami.

    Z  uwagi na kompaktowe rozmiary i niską cenę urządzenia postanowiłem nie dziwaczyć z audiofilskimi breweriami, ale też z racji deklaracji producenta odnośnie najwyższej jakości nie wnosić ograniczeń.

   Powyższe zdanie brzmi zawile, gdy prosta prawda taka, że nie chciało mi się zastępować przetwornika PrimaLuny tańszym, mimo iż takim rozporządzałem, podobnie jak nie chciało zastępować interkonektów Sulek Edia gorszymi. Analogicznie nie użyłem słuchawek innych niż wybitne, ale tu już wyboru nie było, innych nie mam. W ramach lenistwa zostawiłem music halla na jego własnych nogach, jako bujającego się muzycznie w sprzęgnięciu znakomitymi kablami ze znakomitym przetwornikiem nadzianym lampami klasy top. Ograny został w miarę, chociaż nie do dna – pracował od stanu półkowego przez około sto godzin. W tym czasie poprawił melodyjność i wyraźność, z tym, że tę drugą cechę od początku miał znakomitą.

    No to przejedźmy się przez słuchawki, poczynając od tych najtańszych.

Grado GH2

   Na początek uwaga techniczna użytkowej natury. Z każdymi słuchawkami należy w miarę możności unikać wyjścia 3,5 mm, które jest wprawdzie równie szczegółowe, lecz oferuje słabsze wypełnienie – płynący z niego chudszy dźwięk o za małej miąższości sprzedaje niższą przyjemność. Stwierdziwszy to, mających kabel zakończony wtykiem 3,5 mm Grado słuchałem przez przejściówkę AudioQuesta z wyjścia 6,35 mm.
    – I cóż się dało usłyszeć?

I małym, uniwersalnym zasilaczem.

   Trzeba producentowi pogratulować, jego wzmacniacz faktycznie powierzchowność ma podstawowej natury, całą swą jakość schowa w środku. Z założenia jest to jakość mieszana, oparta o lampowy przedwzmacniacz i tranzystorową sekcję wzmocnienia. Trzeba więc zadać kolejne pytanie: na ile to będzie słychać?  W przypadku używanych Grado należy wyrazić pogląd, że lampy chowały się za tranzystorami, lecz nieznacznie. Czuć było w dźwięku lampową płynność i pewną dozę czaru, ale jako coś docierającego zza tranzystorowej precyzji, wyrazistości i szczegółowości. Wzmacniacz okazał się tak szczegółowy i tak dobitnie wyrazisty, że mimo połączenia z lampowym przetwornikiem stawiającymi bardziej na muzykalność niż analizę kablami Sulka drążył kwestię szczegółów na poziomie absolutnie szczytowym. Nie lubię słowa „absolutnie” w pospolitym użyciu, ale zmuszony jestem tutaj go użyć, bowiem uważne przesłuchanie kilku krytycznych dla diagnozowania szczegółowości fragmentów nakazało mi zająć absolutystyczne stanowisko. Wzmacniacz nie tylko wyciągał brzmienia z tła, obrysowując każde cienką, wyraźną sopranową kreską, ale potrafił też dobierać się do najgłębszych warstw brzmieniowych, do których wiele innych nie potrafi.  

     Odnośnie tego ta uwaga, że ekstremalna szczegółowość nie jest czynnikiem zdolnym w pojedynkę zadowolić wyrobionego audiofila – nawet do tego daleko – niemniej możliwość usłyszenia za pośrednictwem kosztującego dwa tysiące słuchawkowego wzmacniacza brzmieniowych resztek i drobinek niesłyszalnych czasami w odtworzeniach przez dziesięć razy droższe, była niezłą zabawą z gatunku upokorzeń.

Małym, ale dość mocnym.

    Być może skutkiem nieostatecznego wygrzania lamp, walory melodyczne nie stały na aż takim poziomie, niemniej jakość dotyku, zanurzanie w melodię, miąższość, aromat i czucie wykonawców były co najmniej dobre. Nieznacznie przytłoczone wyraźnością i szczegółowością, ale zaczekajmy na inne słuchawki, może zdołają to zmienić. O Grado zaś dorzucić trzeba, iż zgodnie ze standardem swej brooklińskiej, przywiezionej z Sycylii szkoły,  znakomicie radziły sobie z rozmiarowaniem i porządkowaniem przestrzeni oraz dobrze kontrolowały bas. Nie zabrakło też romantyzmu, a nade wszystko ich muzyczny dotyk był dla słuchawek Grado charakterystyczny – ujmujący muzycznym czarem, mimo iż GH2 to nauszne maluchy, a nie wokółuszne wielgusy. – I przecież ta szczegółowość z nimi właśnie się przejawiła.

Odsłuch cd.

Sennheiser HD 800

Niewielkie jest całe urządzenie.

   O Grado można dorzucić, że nie pojawiły się kłopoty z napędzaniem, co przy wysokiej ich skuteczności nie było żadną nowiną. Nie było to już takie pewne w przypadku dumy Sennheisera sprzed półtorej dekady; nie tylko z uwagi na wysoką, rzadko dziś spotykaną impedancję, ale też nadprzeciętnie duże przetworniki o nie trzymającej przy sobie dźwięku konstrukcji otwartej. Jedno i drugie nie okazało się przeszkodą, pomimo stosowania długiego, wysokopojemnościowego kabla (Tonalium). Tuż za połową skali potencjometru stawało się tak głośno, że większej głośności nie przyjmuję. Zarazem względem Grado inaczej. Może nie całkiem, jako że pewne ślady przewagi techniczności nad biologiczną stroną dźwięku i tutaj pozostały, ale to były już jedynie ślady, ani trochę nurt główny. W tym głównym nurcie dominantą odczuwanie przestrzeni i sopranowa wyraźność kreski na obrysach wyjątkowo przestrzennych dźwięków. Propagacja trójwymiarowego dźwięku na wszechobecną kubaturami pomieszczeń trójwymiarową przestrzeń oraz rozmiary tego teatru, były czymś narzucanym od pierwszych sekund. Podziwiając rozmach inscenizacji, i tu ornamentowanej wyraźnością szczegółów, pytałem samego siebie: dlaczego te słuchawki cały czas wiszą na stojaku i tylko w recenzjach ich używam? Tor leżał im znakomicie, a mały wzmacniacz jawnie szydził z większych, jakby rzucając zapytanie – po co one?

Ultrasone Tribute 7

   Im dłużej tych słuchawek używam, tym bardziej zdaję sobie sprawę, że są wyjątkowe. Mają wady, to prawda, ale zarazem ich zalety nie pozwalają na rozstanie. Już kilka razy w trakcie fascynowania się innymi nachodziła mnie chętka na pozbycie, by zaraz potem dojść do wniosku, iż byłby to głupi pomysł. Jedynie bowiem T+A Solitaire P są podobne w mierze tłoczonej do dźwięku energii, ale też nie do końca. Ekstremalne gęstości i złowrogie pomruki, poczynając od orkiestr, przez uderzenia perkusji i wibracje gitar basowych, aż po zdumiewającą intensywność rezonansów wiolonczel i skrzypiec, są tylko tym słuchawkom dane w wymiarze zdolnym straszyć. Raz po raz łapię się na tym, że ta sama muzyka w wydaniu innych nie dostarcza takiej potęgi i tym samym mniej satysfakcji. A ponieważ lubię robić na złość napuszonym osobom, za przykład tego przywołam nie któreś wykonanie rozrywkowo-popowej boginki czy jazzowego bożka, a stepowe wycie kozaków: „Ойся ты, ойся”. Słuchanie tego utworu przez inne niż T7 słuchawki okrada z przyjemności jakiej dostarcza moc pieśni. Ale nas bardziej w tym momencie obchodzi, czy wzmacniacz music hall ha25.3 też by to umiał zainscenizować przy swoich skromnych gabarytach. Łatwość napędzania oraz zamkniętość klasycznych Ultrasone kazały mi przypuszczać, że owszem.

Ale też stosunkowo mocne.

    I „owszem” zaistniało, tą właśnie mroczną potęgą i ekstremalną gęstością – zaistniało od stepowego i estradowego rocka, po skrzypce i saksofon solo. A jednocześnie ta wyraźność, spokrewniona też z separacją, o której sporo już wzmiankowałem, pozwalała na piękną czystość kontrabasu, którego struny przecież tak chętnie w innych produkcjach lubią się zlewać. Nie było przy tym już ani trochę ubytków biologicznych – głosy wokalistów i instrumentów dawały pełną zmysłowość i pełną materializację. Ciemna materia muzyczna, charakterystyczna dla organizowania klimatu przez wiele gatunków i utworów, obrazowała się ciśnieniami i gęstościami nawet nie w pełni, a ekstremalnie. Przy ślepym teście kupowałbym to brzmienie za sam wzmacniacz dając kilkanaście tysięcy bez mrugnięcia okiem.

Dan Clark Audio STEALTH

    Separacja jest tą słabością, która dotyka czasem Ultrasone, aczkolwiek nie z ich winy. Ich niespotykana gęstość czasem nie chce się zgodzić z niedostatkami separacji w samym nagraniu bądź w torze. Pod tym względem recenzowany wzmacniacz okazał się dla nich idealny, a teraz przyszła pora na obnażenie tego, jak będzie wyglądała współpraca ze słuchawkami nie przydającymi już dźwiękom takiej energii, za to separację mającymi na szczytowym poziomie. Tym bardziej z oryginalnym kablem, który energii daje mniejszy transfer, a za to wzmaga separację.

    Kto woli czytać muzykę niż być przez nią omroczonym, z pewnością winien wybrać STEALTH. Łączenie analityczności z nadania ekstremalnej separacji i dokładności dykcyjnej z wystarczającą dla zaistnienia analogowości dozą cech melodycznych, to ich największy atut. Wróciła także z nimi przemożna u HD 800 teatralizacja wizyjna – muzyka z bliskiej i mrocznej w Ultrasone znowu przeniosła się do dużych, narzucających swą obecność kubatur. Zatem ponownie „czytanie” i „wielkosceniczny teatr”, a nie bezpośrednie zetknięcie z ciemną energią i materią. Wróciła sopranową wyraźnością rysunku i stwórczymi dla przestrzeni echami, jednocześnie uszczuplając muzyce potężne z Ultrasone wypełnienie i atmosferę nasyconego energią mroku. Zaraz po Ultrasone mniej mi się to podobało, wymagało przyzwyczajenia, lecz niewątpliwie i to była prezentacja udana, godna wysokich ocen.

Można się wpiąć przez duży jack, ale można także przez mały i 4-pin.

    Inna rzecz ważna odnośnie tego, to zapytanie o wydolność wzmacniacza. Jako że  STEALTH to słuchawki bardzo potrzebujące mocy – z przylegających do głowy najbardziej zaraz po Susvarach. I ten egzamin mały music hall zaliczył, choć prawie stając na paluszkach. Nagraniami o wysokim lub przeciętnym poziomie głośności (czyli praktycznie wszystkimi oprócz niektórych muzyki poważnej), pozwalał ryczeć dowolnie głośno, aż żeby głowa pękła. Natomiast te nieliczne z obrębu muzyki klasycznej, którym poziom głośności ustawiono na bardzo niski, kazały jechać z potencjometrem do końca, dopiero wówczas rykliwie było. Nie towarzyszył temu jednak zniekształcenia – w każdym razie nie te przeszkadzające.

Podsumowanie

    Mały wzmacniacz, niemała sprawa. Zarazem też zaskakująca. Bowiem najczęściej, przynajmniej kiedyś, małe wzmacniacze mające lampy dawały alternatywę melodyczną względem szorstkawych tranzystorowych. Firma iFi z towarzyszeniem innych w tę sytuację wkroczyła, przełamując ten schemat i przedkładając małe konstrukcje mające lampy stawiające na cechy dynamiczne i szczegółowość bardziej niż na umizgi. Niewielki, ale ewidentnie stacjonarny music hall ha25.3, też idzie w tym kierunku, kładąc największy nacisk na szczegółowość i separację, na melodykę tylko średni. Zależeć teraz będzie od słuchawek, na ile to się sprawdzi. Najlepiej u basowych, zgęszczających, też bardzo dobrze u przeciętnych, czyli wypośrodkowanych brzmieniowo. Natomiast w przypadku analitycznych raczej ożenek bym odradzał, może się stać zbyt technicznie. Choć oczywiście nie brakuje tych, którzy takiej muzyki łakną, dla nich to będzie w porządku.  

    Do znakomitej wyraźności poprzez szczegóły i separację dorzuca mały music hall dużą rezerwę mocy. Ta działa na dwóch frontach – pozwala słuchawkom o normalnych lub nadprzeciętnych nawet wymaganiach odnośnie mocy tworzyć muzyczne wizje z towarzyszeniem dużej energii; z kolei tym, bardzo nielicznym, domagającym się mocy ekstremalnej, pozwala w ogóle zaistnieć w wymiarze dawcy przyjemności. Przy tej okazji ta właściwość, mniej już dzisiaj potrzebna, że mimo braku regulatora impedancji nauszniki dawniejsze, mające przeważnie wysoką, sprawdzą się równie dobrze jak współczesne, mające niską albo średnią. Do tych walorów dołącza funkcja przedwzmacniacza i niebagatelna możliwość korzystania z trzech do wyboru wyjść słuchawkowych. Ostatni atut, nie mniej ważny – oszczędzamy na kablu zasilania. Do czego doszlusowuje jeszcze jeden, zupełnie świeżej daty – wzmacniacz bierze mało prądu ze ściany, co stało się ostatnio cenne.

 

W punktach

Zalety

  • Mały, ale mocny.
  • Funkcja przedwzmacniacza.
  • Trzy wyjścia słuchawkowe, w tym jedno symetryczne, pozwalające korzystać z architektury dual-mono.
  • Szczytowej miary szczegółowość.
  • Szczytowej miary separacja.
  • Wysoka energia dźwięku.
  • Kontury rysowane cienką kreską, poprawiającą wyraźność.
  • Dobre operowanie echami pozwala tworzyć wielkie sceny.
  • Szerokie pasmo akustyczne w połączeniu z takimi walorami daje znakomite efekty w przypadku słuchawek o mocnym basie.
  • Urządzenie bardziej podkreśla cudze walory niż narzuca własne warunki, ale lepiej się sprawdzi ze słuchawkami mającymi gęsty lub średnio gęsty dźwięk.
  • Walory melodyczne na zadowalającym poziomie.
  • Wystarczający poziom masywności.
  • Nie będzie więc kłopotów z odchudzaniem i stroną analogową, o ile tych nie dostarczą pozostałe składniki toru.
  • Odpowiednim doborem partnerstwa można przywołać high-endowe brzmienie.
  • Poręczny maluch, oszczędny prądowo.
  • Z architekturą dual-mono, mający lampy w sekcji przedwzmacniacza.
  • Zasilanie prądem stałym na bazie nagniazdkowego zasilacza uwalnia od poszukiwań dobrego kabla zasilania i zakłóceń prądowych.
  • Znany i doceniany producent.
  • Polska dystrybucja.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Schludny lecz skromny wygląd.
  • Lepszy zasilacz by nie zaszkodził.
  • Słuchawki grające w manierze analitycznej raczej nie będą pasowały.

 

Dane techniczne:

  • Typ urządzenia: wzmacniacz słuchawkowy/przedwzmacniacz
  • Schemat obwodu: zbalansowany
  • Rodzaj przedwzmacniacza: lampowy (2 x Philips JAN 6112)
  • Rodzaj wzmocnienia: tranzystorowy
  • Gniazda słuchawkowe: 4-pin, jack 6,35 i jack 3,50 mm
  • Wejścia: 2 x RCA
  • Wyjścia: 2 x RCA (nieregulowane i regulowane)
  • Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 80 kHz
  • S/N: 101 dB
  • THD: < 0.06%
  • Gain: 4 dB
  • Separacja kanałów: – 98 dB
  • Impedancja wejściowa: 15 kΩ
  • Minimalna impedancja słuchawek:  8 Ω
  • Pobór mocy: 450 mA DC
  • Wymiary: 57 × 165 × 170 mm
  • Waga: 0,78 kg
  • Zasilacz: 18 V/1,0 A

Cena: 2390 PLN

 

System:

  • Źródła: dysk PC (gęste pliki), Internet (YouTube, TIDAL).
  • Przetworniki: PrimaLuna EVO 100.
  • Wzmacniacze słuchawkowe: music hall ha25.3, Phasemation EPA-007,.
  • Kable USB: iFi Gemini, Fidata HFU2 Series USB.
  • Kabel koaksjalny: Tellurium Q Black Diamond.
  • Konwerter: M2Tech EVO TWO z zewnętrznym zasilaczem GFmod.
  • Słuchawki: Dan Clark Audio STEALTH (kable Tonalium i oryginalny), Grado GH2, Sennheiser HD 800 (kabel Tonalium – Metrum Lab), Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium – Metrum Lab).
  • Interkonekty: Sulek Edia RCA
  • Listwa: Sulek Edia.
  • Kable zasilające: Harmonix X-DC350M2R, IsoTek EVO.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

8 komentarzy w “Recenzja: music hall ha25.3

  1. Marcin pisze:

    Witam,

    Cieszę się za każdym razem, gdy pojawią się tu recenzja czegoś dobrego, a i taniego. Chociaż dźwięk absolutnie high-endowy cieszy najbardziej, tak słysząc ceny poszczególnych komponentów takiego systemu można dostać palpitacji serca.

    Panie Piotrze, nie wiem jakiego sprzętu recenzje mają największą liczbę odwiedzin na Pańskiej stronie, ale jeśli najbardziej lubiane są sprzęty budżetowe, to polecam wziąć na warsztat iFi iDSD micro Signature. W tych pieniądzach wyśmienity all-in-one, sporo lepszy od często przez Pana zachwalanego iDSD BL.

    Pozdrowienia

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Dziękuję za podpowiedź, ale iFi właśnie zmieniło dystrybutora z łatwego do współpracy na trudnego, co raczej dobrze nie wróży.

  2. MirekM pisze:

    Bardziej wszystko mający, to np. Shanling EM5. Bogaty zestaw wyjść słuchawkowych, konfigurowalnych. Wielość możliwości odtwarzania plików i podania sygnału cyfrowego. Taki mały kombajn audio.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      No tak, ale dwa razy droższy.

  3. Bafia pisze:

    Kiedy bedzie recenzja Utopii 2022?
    Pozdrawiam.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Jest już opisana i sfotografowana. Pewnie w poniedziałek.

  4. Piotr pisze:

    Witam
    Czy ten wzmacniacz bedzie miał fajną synergie HD800S ? Bo z jednej strony pisze że analityczne słuchawki raczej mu nie przypasują a z drugiej że Hd800 mu odpowiadają. Pozdrawiam

    1. Piotr+Ryka pisze:

      HD800 są bardziej analityczne od HD800S, czyli z tymi ostatnimi powinno być przynajmniej tak samo dobrze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy