Recenzja: Grado GH2

   Nie chce mi się zliczać, ile tego dokładnie było i wciąż przyrasta, ale na pewno kilkadziesiąt modeli. Gdzieś w okolicach 2000-go roku brooklyńskie Grado (rok założenia 1953) zaczęło sypać krótkimi seriami słuchawek – zarówno do kupienia wprost od nich, jak i w całości zamawianych przez konkretnego odbiorcę (na przykład Dolce & Gabbana albo Fairfax Recordings) z zamiarem własnej dystrybucji. Najczęściej były to słuchawki małe, nawiązujące do sławnych RS1 i HP1000, ale niekiedy duże, nawiązujące do GS1000.

O swoim wysypie Grado powiada, że umożliwił wypróbowanie najróżniejszych gatunków drzewa, był zatem cenny poznawczo. Od siebie dołożę, iż był to też niezły pomysł na zwiększenie popularności i podreperowanie budżetu. Zarazem coś uciążliwego dla kolekcjonerów; kto chce mieć teraz wszystkie słuchawki produkowane kiedykolwiek przez Grado, ma bardzo utrudnione zadanie. To jednak nie nasze zmartwienie, gdyż my raczej nie chcemy. Aczkolwiek gdyby tak HP1000 powtórzyli z dokładnością do pełnej postaci dźwięku, to te akurat chętnie. (Ponoć jedne z najbardziej naturalnie brzmiących w słuchawkowej historii, ale mało kto słyszał, bo tysiąc oznacza tutaj ilość powstałych egzemplarzy.)

Przed tytułowymi GH2 pojawiły się, zgodnie z arytmetyką, Grado GH1; powstałe w 2015-tym i inicjujące serię rocznicową „Grado Heritage”. Zrobione z drzewa klonowego, a konkretnie powalonego przez burzę klonu rosnącego opodal siedziby firmy w Sunset Park na Brooklynie. Jako drugie z serii „Grado Heritage”, rok później, przyszły Grado GH2, wykonane z drzewa cocobolo: „jednego z najpiękniejszych i najbardziej przyjemnych tonalnie gatunków (…) o pochodzeniu z lasów deszczowych Ameryki Środkowej. I najważniejsze, dzięki dużej gęstości i specyficznej morfologii przyczyniającego się do zaistnienia wyjątkowego dźwięku.”

Pokrój jednych i drugich GH był identyczny i ściśle nawiązujący do klasycznych RS1/HP1000, czyli niewielkich, lekkich, nausznych, fenomenalnie grających Grado. Znanych z bliskości i realności wykonawców, porywającego drajwu i szeroko rozciągniętego po obu stronach pasma, obdarzonych więc mocną podstawą basową. Znanych też z tego, że „z byle czego grają”, czyli można sobie darować ekstra drogie oprawy torem. Trudno w tej sytuacji nie zauważyć, że wyprzedziło tym samym Grado słuchawkowe mody o trzy dekady, czego należy pogratulować.  

Po GH2 przyszły w 2018-tym GH-trzy i cztery; jedne i drugie z korpusami z norweskiej sosny; jedne i drugie świadczące o tym, że seria GH się udała. Cała rodzina GH, wszystkie cztery wcielenia, została do cna wyprzedana; kto teraz chciałby nabyć słuchawki podobne, może się starać o zaistniałe niedawno Grado RS1x z serii „Reference”, wyposażone w komory łączące aż trzy gatunki drzewa: cocobolo, klon i konopie. Albo pokusić się o wciąż jeszcze w Polsce dostępne, mające muszle z mahoniu, Grado RS1e (3500 PLN). Natomiast możliwe do kupienia jedynie via stronę producenta i $949 tam kosztujące Grado GH2 zostały doszczętnie wykupione; recenzowany egzemplarz pochodzi z prywatnej kolekcji, został udostępniony grzecznościowo.

Budowa

Skromne pudełko.

   Ten kształt słuchawek i te drajwery to słuchawkowa klasyka, jeden z najstarszych wzorów. Podobnego kształtu słuchawki mieli telegrafiści Titanica, na tak zamierzchłych przykładach wzorował się Joseph Grado rozpoczynając wspólnie z siostrzeńcem Johnem, późniejszym właścicielem firmy, prace nad HP1000[1], pierwszymi słuchawkami od nich. Te pojawiły się w 1989[2] i po wyczerpaniu limitu w 1996 przedzierzgnęły aluminiowe muszle w drewniane niemal identycznego, ale innego brzmieniowo i tańszego modelu RS1. Co nie znaczy, że mahoniowe Grado RS1 były tanie[3], ale nie kosztowały już tysiąc pięćset, a jedynie pięćset dolarów[4]. Do mniej zamożnych i oszczędniejszych skierowano zaś serię SR100, SR200 i SR300 – tak zaczynała się historia sławnych słuchawek z Nowego Jorku poprzedzona długą historią sławnych gramofonowych wkładek.

 

Co może powiedzieć o Grado GH2 były właściciel RS1? Że wyglądają prawie tak samo i też przychodzą w kartonowym pudełku, tyle że nie surowo białym, a polakierowanym na blade barwy i mniejszym.

Odnośnie tych pudełek wiele było kiedyś gadania, że są wytworne nie dość. Dla traktujących słuchawki jak skrzypce, albo jak biżuterię, była to obraza przedmiotu wystarczająco kosztownego, by go traktować jak trofeum. Z kolei dla ceniących użyteczność był to przejaw oszczędnego podejścia i nie zawracania głowy tym, co się potem nie przyda. Dla pierwszych samo Grado przygotowało drewnianą kasetę do nabywania oddzielnie, do drugich przyszła z czasem satysfakcja: czasy dzisiejsze im mówią, że mieli dużo racji – szkoda surowców na opakowania. Sam powiem, że miło dostać słuchawki w ładnym pudle albo walizce, lecz Grado RS1 nigdy nie były tak luksusowe, by aż na to się wybić.[5] Tym bardziej nie są dzisiaj; za podobne pieniądze sprzedawane Beyerdynamic T1 zaopatrywane są w brezentowe etui; tekturowe opakowanie Grado nie będzie wiele gorsze. Słuchawki luksusowe – kasetowe lub walizkowe – to niegdyś flagowe Sony, dziś trochę z tych za ponad dziesięć i więcej tysięcy. Jednakże wysokie ceny wcale nie gwarantują ekskluzywnych opakowań; zdarzają się, nie są normą. A Grado stawia na opakowania tanie, i w części przynajmniej dzięki temu ich RS1, GH2, tym bardziej flagowe PS2000e, są tańsze od większości pozostałych o zbliżonych walorach brzmieniowych. Osobiście tak wolę, a cena PS2000e jest wyjątkowo konkurencyjna.  

Piankowy profil – i po krzyku …

O wzorcu samych słuchawek, wypracowanym trzydzieści trzy lata temu, można śmiało powiedzieć, iż to najlepsze słuchawki nauszne (a nie wokółuszne) jakie kiedykolwiek zrobiono. Dzięki temu szczególnie lekkie – co za ulga dla głowy po na przykład planarnych. Dzięki temu dobre też na ulicę czy wyjazd – niska waga i mała objętość równa się łatwy transport. Brzmieniową lepszość mają wg producenta zawdzięczać wentylowanym przetwornikom o mocno napinanych membranach – te przetworniki od początku pozostają bez zmiany, powie posiadacz dawnych RS1[6]. Zmieniono natomiast, dawno już temu, kabel: z cienkiego stał się gruby, z dwużyłowego wielożyłowy, a żyły są obecnie z uszlachetnianej przez samo Grado miedzi – wielokroć wyżarzanej i wolno rozciąganej. Taki kabel charakteryzuje większa pojemność, skutkiem czego obniża brzmienie, dzięki temu uspokaja soprany, wykluczając wszelkie nieprzyjemne doznania w sensie szorstkości i ostrości. Prócz tego nowszym o wiele lat GH2 zaokrąglono na krawędziach drewniane korpusy muszli i zniknął z czarnej siatki zewnętrznej osłony przetwornika drewniany guzik z wypalonym oznaczeniem modelu. Dzięki tej zmianie dźwięk propaguje swobodniej, a w ucho wpada identycznie: dropiaty wzór membrany po stronie ucha jest od początku taki sam. Identyczna też regulacja wysokości plastikowymi zaciskami na metalowych prowadnicach i identyczny sam pałąk z hartowanego płaskownika obszytego skórą. Tak samo jak u dawnych kabel jest mocowany na stałe, tak samo trzeba uważać, by się za bardzo nie skręcał, bo muszle można obracać w kółko skręcając go do woli.

Dane techniczne informują o paśmie 14 Hz – 28 kHz, impedancji  32 Ω, skuteczności 99,8 dB, dopasowaniu przetworników z dokładnością do 0,05 dB i wadze 255 g (bez kabla). Nieaktualna już cena $949 to po aktualnym kursie dolara około cztery tysiące PLN plus VAT, czyli koło pięciu. Sporo, ale jak na dzisiejsze czasy niezbyt dużo, a słuchawki są przecież „Heritage”. Brzmienie pokaże, czy jest adekwatne do nazwy, wygoda zaś jest adekwatna. Poprawiono trochę profil pałąka, lepiej dobierając siłę nacisku, w efekcie czego GH2 lżej od pierwotnych RS1 naciskają na uszy, a mimo zmiany i cięższego kabla nie spadają.  

Drewniany korpus wykonano z innego drzewa i obrobiono krąglej.

Kabel kończy się małym, niesymetrycznym jackiem, w zestawie dołączona przejściówka na duży. Sam korzystałem jednak z przejściówki AudioQuesta; już niedostępnej; podobną brzmieniowo można dostać od Furutecha, jest do kupienia w katowickim RCM.

Drewniane muszle słuchawek czynią je wyjątkowymi i rozpoznawalnymi natychmiast. Cocobolo testowanego egzemplarza okazało się ciemniejsze od mahoniu dawnych RS1 oraz niejednolite barwowo – w charakterystyczne dla siebie czarne prążki. Drewniany korpus wykończono lakierniczo na półmat, w dotyku gładki i przyjemny. Zdobienie go wypalonymi napisami  należy do tradycji – całe słuchawki to cacko, klasyk i coś bardzo różnego od plastikowej codzienności.

[1] HP1000 to nazwa rodziny, na którą składały się modele HP1, HP2 i HP3.

[2] Lub około. Historii powstania słuchawek Grado nigdy nie wyłożono całkowicie klarownie.

[3] Używano do ich produkcji mahoniu dzisiaj niedostępnego, podlegającego ścisłej ochronie. Na czym cierpią też perkusiści; kiedyś wykonywano z niego także otoki bębnów.

[4] Najbardziej luksusowy z rodziny HP1000 model HP1 początkowo kosztował Ś595, ale ta cena szybko rosła w miarę zdobywania popularności, ostatecznie na rynku wtórnym krystalizując się pomiędzy $1500 a $2500.

[5] Aczkolwiek początkowo sprzedawano je w eleganckiej drewnianej kasecie przejętej po HP1.

[6] Dawnych, tzn. takich, które nie mają dołączonej do nazwowego symbolu żadnej małej literki, w rodzaju późniejszych „e”, „i”, „x”.

Odsłuch

Dropiate przetworniki pozostały te same. (Chyba.)

   Tor komputerowy (jak zawsze ostatnio złożony z przetwornika PrimaLuny i wzmacniacza Phasemation), na tle porównywanych dużo droższych Ultrasone T7 i HiFiMAN HE- R10P pokazał kilka zasadniczych cech GH2. Pośród których dwie najważniejsze – nie pojawiła się różnica jakościowa, nie pojawiła też żadna odnośnie potęgi brzmienia. Aż odruchowo musiałem co chwilę sprawdzać, czy aby na pewno mam na głowie te małe słuchaweczki, a nie któreś z dużych. – Przywykamy bowiem do dotyku małżowin, słuchawki stopniowo „znikają” aż do całkowitego zniknięcia, zwłaszcza kiedy słuchamy głośno i skupiamy się na muzyce. W pauzach znowu czujemy dotyk, ale podczas słuchania, nie. Jeszcze to wzmaga wspomniana potęga dźwięku – małe Grado okazały się grać zdumiewająco potężnie. Nic też nie robiły sobie ze zniekształceń towarzyszących wysokim poziomom głośności, tych bowiem po prostu nie ma. Hałas mogą wyprodukować na kilka głów a nie jedną, nie popadając przy tym w zniekształcenia wibracyjne ani basowe. Czystość, otwartość, żywioł i brzmieniowa potęga wlewają się w słuchacza wodospadem, że aż nie chce się wierzyć, iż tak małe tak mogą. Średnica przetwornika 45 mm (zmierzyłem), a nie jakieś planarne płachty, komory małe i otwarte – jedyny awans taki, że membrany są tuż przy uchu. Forsują zatem wyższe ciśnienia i generują bezpośredniość – jedno i drugie bardzo udanie, słucha się z fascynacją. Brzmienie tak świetne i bezpośrednie, że aż nie wiem, co najpierw chwalić.

Może zacznę od basu, który zawsze uchodził za mocno stronę Grado. W GH2 okazał się całkowicie klarowny i całkowicie potężny. Tak walił, że aż nie do wiary, i że w dodatku bez zniekształceń. Nie towarzyszyły mu wprawdzie aż tak skrajne ciśnienia, jak u Ultrasone T7, ale poza tym był maksymalny, tyle że z trochę mniejszym dociskiem. Nie tak też cały czas towarzyszący, ale w swoich momentach piorunująco szybki, krystalicznie wyraźny i z bardzo niskim zajściem, bez śladu przy tym popadania w bezpostaciowe zlewanie. Aż żal mi się zrobiło, że swoje RS1 sprzedałem, ale nie miały tak klarownego basu i tak niskiego zejścia. (Zasługa kabla, gatunku drzewa, może coś poprawiono w przetwornikach?)

Całość prezentuje się luksusowo.

Kolejny atut to średnica. Tak samo krystalicznie czysta, jak wszystko całkowicie bezpośrednia, z bardzo szybkim atakiem i pełnym podtrzymaniem. Kolejna jej zaleta to żywość i świetne wyodrębnianie oraz różnicowanie źródeł dźwięki. Louis Armstrong śpiewający Life is a Cabaret stał jako całkiem żywy pośrodku autentycznej orkiestry, której każdy instrument przekonująco opowiadał swoją brzmieniową historię. Poczułem się jak w klubie.

Ta średnica nie była dobrze wtopiona w pasmo, bo w brzmieniu Grado GH2 nic w nic się nie wtapia. To same żywe, czyste i bliskie dźwięki kreślone przeraźliwie wyraźnie, a mimo to nie uciekające się do sztuczki z sopranowym ołówkiem cyzelującym krawędzie. U GH2 soprany to przede wszystkim soprany, średnica to średnica, bas pozostaje basem. Każdy podzakres na swoim miejscu, razem tworzą orkiestrację żywego muzykowania, której poszczególne fragmenty wyraźnie się wyodrębniają, a jednocześnie współpracują. Przy dobrym jakościowo materiale staje się to niemalże aż za prawdziwe i za potężne, jak na tak małe i w sumie niezbyt drogie słuchawki.  

Dokończmy z sopranami. Wspomnianą ich zaletą ów brak podbarwiania, a jednocześnie sprawcza obecność na całym przekroju pasma. To z ich udziałem basy stają się tak wyraźne, tak wyraźne też ludzie głosy, ale jedne i drugie nie zostają podwyższone tonalnie i pozbawione są sopranowego śladu, poza samą tą wyraźnością. Zarazem Grado nie ściągają nogi z sopranowego gazu, nie usiłują jednać sobie słuchacza czym innym niż realizmem. Ich soprany okazują się naturalnie agresywne – to dzięki nim orkiestra jazzowa wokół Louisa Armstronga była taka prawdziwa. Skrzą się forsują, atakują; tak samo atakuje bas i fascynują obecnością ludzkie głosy. Tak, to słuchawki wyczynowe – wyczynowe jak prawdziwa muzyka. Mające także walor wyraźnego, ale naturalnego, pogłosu, świetnej miąższości i romantyzmu wybrzmień. Nie ciepłe ani chłodne, tylko przejrzyste i prawdziwe. Prawdziwe prawdziwością dosadną – ani trochę nie udawaną, ani trochę nie złagodzoną. Naturalizm szczegółów i pełny rozwój harmoniczny; jedyne czego można by się czepiać, to to, że taki prawdziwościowo-muzyczny naturalizm to przeciwieństwo relaksu. To nie plumkanie z radia, oto prawdziwy koncert.

Pałąk wygląda jak u dawnych, ale jest wygodniejszy.

Legenda głosi, że samo powstanie słuchawek Grado, najstarszej serii HP1000, wzięło się z inspiracji prawdziwym koncertem, którego nie udało się Josephowi Grado odtworzyć mimo prób na żadnych dostępnych kolumnach. Postanowił zatem zrobić słuchawki – takie, które to będą mogły. – A czy prawda to, czy dorobiona legenda, tego nie wiem. Wiem natomiast, że recenzowane Grado tak grają, jakby faktycznie zrodziły się z tego rodzaju inspiracji. – Dawnych nagrań, na przykład tria Archduke Beethovena w wykonani Cortot, Casalsa i Thibaud (mogę przyswajać całymi dniami) słuchało się wprawdzie poprzez HiFiMAN HE-R10P i łatwiej, i przyjemniej, lecz przy realizacjach nowszych[7] Grado dawały inną przestrzeń, natomiast całościowo nie były ani trochę gorsze.

Odnośnie tej przestrzeni. Tak bliskie przy uchu membrany wymuszają pole brzmieniowe z rozrzutem prawo-lewo, a część środkowa sceny lokowała się tuż-tuż przed słuchaczem, łukowato przed samą twarzą. Żadnego poczucia dużej kubatury, jak u kontrolnie słuchanych R10P, ale pełne poczucie swobodnej propagacji i odchodzenia w dal dźwięku – też sprawiające świetne wrażenie. Zwłaszcza, że scena bardzo szeroka, a dźwięk sopranowymi wibracjami w dal obrazowo, niepomijalnie nawet niesiony. Toteż mogę napisać, że jeśli ktoś chciałby w przytomnych pieniądzach przenosić się do koncertowych sal, trudno będzie o lepsze słuchawki. Warunkiem wysoki poziom głodności – nie są do cichego słuchania, nie ono ich żywiołem.

Jeżeli szukać słabszych punktów na tle dużo droższej konkurencji, to ewentualnie można wytykać ich ofensywnym sopranom nieco słabszą rozdzielczość. Cokolwiek były jak śnieżna zamieć – z przewagą wichru nad widocznością. Mimo tego wyjątkowo spektakularne i super wyraźne na obrysach, a jedynie wraz z ofensywną postacią bardziej stłoczone; mniej miejsca pozostawiające na czasowe odstępy. To jednak stawało się widoczne tylko przy specjalnie dobieranych fragmentach, a w normalnym słuchaniu nikt by tego nie zauważył. Nic też to nie przeszkadzało sumarycznej jakości, gdyż w zamian większa ofensywa, nośność, uwodzicielskie echa i piorunujące wzloty.

Regulacja się nie zmieniła.

Innym ewentualnym zarzutem, głównie na tle HiFiMAN HE-R10P, słabsza predyspozycja do delikatności. Mocno naciągnięte membrany GH2 podawały uderzający realizm, ale kobiecy wokal nie potrafił być taki czuły i delikatny, jak brany od planarnego konkurenta. – Co znowu bez porównań i wiedzy, gdzie tego szukać, by się nie ujawniło. Niezależnie jednak od tego umiejętność różnicowania głosów pokazały Grado najwyższej próby, zawdzięczając to ofensywnym sopranom. Czyniły głosy wyraźne różnymi; w razie ich braku średnica by się zaraz zlała, głosy i instrumenty upodobniły. Tu zaś indywidualizm w rozkwicie i taka towarzysząca energia, że orkiestra jazzowa stanęła jak żywa, od razu mi się przypomniały niegdysiejsze „Zaduszki Jazzowe”. (Ty, Muniak – piwo jest! –  krzyczał ktoś na widowni jesienią 1980.)  

Uzupełniająca uwaga techniczna. Słuchawki są skuteczne, ale ich naprężone membrany lubią mocne wzmocnienie; przy mocnych wzmacniaczach zagrają nie tylko żywiej, ale też dalsze będą od zniekształceń.

[7] Tamto z 1928 roku.

Odsłuch: odtwarzacz przenośny i gramofon

A muszle wciąż się obracają, skręcając kabel niczym gumkę.

   Nieczęsto się zdarza, by jakieś słuchawki inaczej grały tu, a inaczej tam – i Grado GH2 też się to nie zdarzyło. Co nie znaczy, że nic ciekawego już do dodania.

Zacznijmy od pozytywów, których zdecydowanie więcej. I zacznijmy od góry. Potwierdziły się intensywne, szczytów sięgające soprany. Nie mają one u małych Grado z serii „Heritage” żadnego zaokrąglenia, ocieplenia, złagodzenia – żadnej z tych rzeczy. Ale też nie są zimne, a ostre jedynie w naturalnym stopniu. – Są naturalne i spektakularne, oraz (co istotne i już przy komputerze zauważyłem) nie mieszają się do wszystkiego wbrew naturze brzmieniowej. Wokale dzięki nim uzyskują wyraźność, a jednocześnie nie mają sopranowego podbarwienia. Bardzo żywe, dobitne, ale nie podwyższone, nie odchudzone – z naturalnym wybrzmieniem i naturalną miąższością. Znakomicie się je takimi przyswaja, od zwykłej mowy poczynając, na koloraturach i operowych chórach kończąc. Wrzask wprawdzie jest wrzaskliwy, nie całkiem  załagodzony w pełni trójwymiarową postacią, lecz niewiele do tego brakuje. Trójwymiarowość sopranów nie jest rewelacyjna, ale jest dobra; to samo tyczy instrumentów dętych i smyczkowych. Zwłaszcza że inna cecha związana z sopranami – pogłosy – okazała się szczególnie korzystna. Zjawiły się jako czyste, doskonale zobrazowane i pozbawione przedobrzenia. Wyłącznie ozdabiały, i jako ozdobniki były wyjątkowo udane.

Przy okazji sopranów odrobiliśmy średni zakres, ale jest coś do dodania. Temperaturę brzmień Grado GH2 cechuje doskonała naturalność – śladu nie ma podgrzania ani oziębienia. I te brzmienia, a w szczególności ludzkie głosy, cechuje też natlenienie. Nie są aż przez to pieniste, jak to się dzieje u Final Sonorous X, ale natlenione w sposób wyraźny i przyjemny. W efekcie nie są za ciężkie (i przez to postarzone), ale też nie za chude, za młodzieńcze, za lekkie. Są w sam raz i z dodanym czynnikiem tlenu, dzięki czemu słucha się z zadowoleniem, okazują się świeższe.

A wszystko to omiata, od sopranów po bas, inny czynnik kluczowy – szybkość. Brzmienie brane od Grado GH2 to brzmienie wyjątkowo szybkie, co wraz z tym natlenieniem i udanymi sopranami czyni je nadprzeciętnym. Drajw, poryw, super tempo, wybicie rytmu, intensywna ekspresja i wizualna propagacja tyczące wszystkiego – to nadprzeciętne walory, czyniące brzmienie nadzwyczajnym. Do czego dołącza bas.

Wtyk symetryczny byłby lepszy.

Bas też dzięki przymieszkowym, podostrzającym go sopranom bardzo wyraźny na obrysach i w podziałach – dzięki temu wyraźniejszy od pochodzącego z HiFiMAN HE-R10P. Podobnie jak reszta dobrze natleniony, dzięki czemu rozdzielczy i nośny. Niech nikt nie myśli jednak, że przez ten tlen miałki albo słaby. Słuchawki Grado zawsze słynęły z mocnego basu i dzięki temu oraz szybkości postrzegane były jako rewelacyjne do materiału rockowego. Do tego GH2 nawiązują, nawet to przekraczają – rock, jazz, muzyka elektroniczna, filmowa i rozrywkowa wypadły w nich wydaniu świetnie. Świetnie też znakomita większość muzyki poważnej, ale tu jedno zastrzeżenie. W przeciwieństwie do instrumentów dętych i smyczkowych, nie do końca podobał mi się fortepian. Ta część fortepianowych brzmień, która jakość zawdzięcza dynamice, ostrości, agresji, wyraźności i harmonicznej złożoności – to też były popisy. Ale ta, która zawdzięcza najwyższą jakość odpowiednio ukazanej krągłości, poetyce zawieszanych wybrzmień, pieszczocie i delikatności – to dobrze nie wypadło, tego po prostu nie było. Pasmo od sopranów do basu słuchawki Grado GH2 mają rozciągnięte wspaniale, ale na osi agresywne-pieszczotliwe i osi delikatne-mocne skraje pieszczotliwości i delikatności są traktowane po macoszemu. Dlatego brzmienia forsowne wypadną znakomicie, a delikatne niekoniecznie. Na szczęście nie psuje to prawie nigdy fizjonomii wokali, bo tylko najbardziej pieszczotliwe fragmenty zabrzmią trochę wadliwie.

Odnośnie tego ostatnia uwaga: membrany Grado GH2 są mocno naciągnięte, ale nie czyni to strun żadnego instrumentu naciągniętymi za mocno, żadnego nie utwardza. Nie ma miękkości typu Stax Omega czy AudioQuest NightHawk, ale jest rezolutna naturalność, doskonale się sprawdzająca.

Bardzo dobrze wypadły GH2 przy komputerze i z odtwarzaczem CD, ale najlepiej przy gramofonie. Nie w tym sensie, że od niego brzmienie najlepsze, to byłoby trywialne, a w tym, że wraz z Final D8000 PRO same wypadły najlepiej (lepiej od Ultrasone T7 i HiFiMAN HE-R10P). Zaskoczeniem, że tak wypadły z porównywanych najtańsze, brak zaskoczenia w tym sensie, że wcześniej stwierdzone właściwości do gramofonu musiały pasować. Naturalność i żywość uzupełniane jego melodyjnością i miękkością, a jednocześnie akcelerowane brzmieniem najbardziej energetycznym – to wszystko dało brzmienie kompletne, którego słuchało się z najwyższą przyjemnością już niezależnie od repertuaru.

Małe z małym, a dźwięk duży.

Od starych nagrań jazzowych i rozrywkowych, po wielką symfonikę i ostrego rocka, były to brzmienia zasługujące wyłącznie na pochwałę. Słuchałem i kręciłem głową z niedowierzaniem, bo tego się nie spodziewałem. Te GH2 wżywały się w muzykę i było aż nadto oczywiste, że są tu na swoim miejscu i nikt, nawet wielokroć droższy, im jakościowo nie podskoczy. Po chwili namysłu oczywiste także dlatego, że twórca antenata tych słuchawek – Joseph Grado – był przecież autorem jednych z najbardziej cenionych gramofonowych wkładek.

Na deser odtwarzacz przenośny

Można zagadkowo napisać, że słuchawki Grado GH2 są i nie są skrojone dla sprzętu przenośnego. Napędza się je dosyć łatwo, chociaż nie bardzo łatwo, toteż przeciętny przenośny odtwarzacz nie będzie miał z tym kłopotu. Przy sprzęcie niestacjonarnym wciąż też pozostają spektakularne, a nawet powiem więcej – wyjątkowo spektakularne. Drajw, naturalizm i energię, jak również rozciągnięcie pasma, mają bardzo nietuzinkowe i żadne inne, nawet te wyjątkowo drogie, niczym ich nie zawstydzą – znacznie prędzej na odwrót. Albowiem oprócz wymienionych zalet mają też kilka innych, tzn. znakomicie ożywiają przestrzeń i znakomicie ukazują wnętrza, a na dodatek mają coś, co naprawdę rzadko się zdarza, zwłaszcza w takim rozmiarze – wyjątkowo wyraźnie obrazuje się rozchodzenie dźwięku. Dosłownie widać jak się niosą przy wysokich poziomach głośności, jak propagują fale akustyczne. To wyjątkowo spektakularne, tego się słucha z zapartym tchem. Zarazem nie powstały te Grado z myślą o sprzęcie przenośnym w takim sensie, że bardzo dokładnie obrazują jakość źródeł. Inne słuchawki całkiem często potrafiły przy sprzęcie przenośnym grać nie gorzej niż z drogim torem komputerowym, a z nim bez mała nie gorzej niż z dobrym odtwarzaczem płyt. I jeszcze dalej sięgając – gramofon też nie robił na nich szczególnego wrażenia. Wszystkie te progi jakościowe małe Grado czynią dużymi. Niezależnie od spektakularności ze sprzętem przenośnym, spektakularności naprawdę dużej, w tamtych lokalizacjach ich brzmienie było jeszcze lepsze, w sposób wyraźny najlepsze z gramofonem.

Konkurencja jest ostra.

Pozostał też i tutaj brak pietyzmu dla delikatności oraz przewaga drapieżności nad poetyką. Ale generalnie grały we wszystkich lokalizacjach z małymi repertuarowymi wyjątkami. Tzn. w ich przypadku też grały bardzo dobrze, ale tu konkurencję bym wybrał. W pozostałych grały jak równy z równym nawet z bardzo drogimi, bas przykładowo pokazały zdecydowanie bardziej rozdzielczy od HiFiMAN HE-R10P, a jednocześnie potężniejszy niż u Dan Clark Audio STEALTH. Drajw w ogóle najlepszy, a przy gramofonie całościowo zrównały się z Final D8000 PRO. Szkoda zatem deficytu pietyzmu, z nim byłyby kompletne brzmieniowo, ale jak za te cztery-pięć tysięcy, mam dla nich same pochwały.

Podsumowanie

   Stare wzory okazują się świetne, nawet gdy poprawione tylko trochę. Oryginalne Grado RS1 z 1996 miały cieniutki kabel i brzmiały przez to ostrzej; miały także drewniane guziczki pośrodku zewnętrznych maskownic, co pogarszało propagację. Ten cienki kabel był tak nawiasem uwstecznieniem – pierwotne HP1 miały podobnie gruby jak ten w tych tutaj GH2. Nie wiem jak grały, nie słyszałem, ale czytałem same zachwyty, w tym profesjonalnych muzyków. Pośród licznych zachwytów, dotyczących głównie naturalności, nikt nie podniósł tematu przewagi cech ofensywnych nad pietyzmem. Być może tam tak się nie działo, natomiast w modelu GH2 jest faktem, podobnie jak deficyt rozdzielczości basu u HiFiMAN HE-R10P. Te jednak w zamian pietyzm mają, a nawet znakomity. Lecz w ich przypadku brak dotyczy słuchawek za dwadzieścia pięć tysięcy, w przypadku Grado GH2 słuchawek pięć razy tańszych i rozdzielczością basu świetną. Na dodatek lepiej współpracujących z gramofonami, a to już nie są żarty. Twórca kabli Tonalium słuchał u mnie jednych i drugich – Grado przypadły mu do gustu bardziej. Z tym, że najbardziej Final D8000 PRO; z trzech tu głównie porównywanych Grado okazały się najbardziej wyrywne, HiFiMAN-y najspokojniejsze i zawsze miłe w odbiorze, a Final najbardziej kompletne, wyzbyte większych wad. Na tym kończę wywody, dosyć się nagadałem.  

 

W punktach

Zalety

  • Zaawansowany realizm.
  • Na bazie dynamiki.
  • Bliskości.
  • Całkowitej bezpośredniości.
  • Naturalnej, niemal nieprzetworzonej postaci dźwięku.
  • W tym realistycznej dawki agresji i ostrości.
  • Zarazem żadnej pod ich względem sztuczności ani nadgorliwości.
  • Potężne oddziaływanie na emocje.
  • Koncertowy charakter brzmienia.
  • Strzeliste soprany, doskonale w dodatku oddziałujące brzmieniotwórczo w niższym zakresie pasma.
  • Wykonawcy i instrumenty „jak żywe”.
  • Nisko schodzący, dociążony i jednocześnie obrazowo uformowany bas o popisowym charakterze.
  • Szybkość.
  • Rozdzielczość.
  • Nie wpieranie dźwięku do głowy.
  • Naturalizm potocznej mowy i bardzo realistyczne oklaski.
  • Dobrze dobrane naprężenie strun.
  • Znakomite pogłosy.
  • Popisowe obrazowanie propagacji dźwięku.
  • Ożywiona przestrzeń.
  • Całkowicie transparentne medium o znacznej ciśnieniowości.
  • Dobre ukazywanie wnętrz.
  • Wyważone i spójne pasmo.
  •  Nacisk na indywidualizm brzmień poszczególnych, a nie ujednolicanie całościowe. (Dzięki czemu świetne orkiestry, a już zwłaszcza jazzowe.)
  • Znakomita współpraca z gramofonem.
  • Do każdego rodzaju muzyki.
  • Pełny wachlarz nastrojów.
  • Odporność na zniekształcenia.
  • Klasyk.
  • Małe.
  • Leciutkie.
  • Wygodne.
  • Cacko.
  • Porządny kabel.
  • Nadają się do sprzętu przenośnego, na podróż i na ulicę.
  • Same pozytywne opinie.
  • Seria „Heritage”.
  • Made in Brooklyn.
  • Sławny producent.
  • Ryka approved.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Były do kupienia tylko bezpośrednio od producenta, obecnie wyłącznie z rynku wtórnego.
  • Docierają do samych granic sybilacji. (Lecz ich nie przekraczają.)
  • Mimo niewielkich rozmiarów potrzebują mocnego wzmacniacza, inaczej spada rozdzielczość, naturalizm i dynamika.
  • Tylko przeciętna umiejętność oddawania brzmień delikatnych.
  • Tak naturalistyczne brzmienie nie nadaje się do słuchania w tle.
  • Dość słaba w porównaniu do innych walorów umiejętność oddania całej palety brzmień fortepianowych. (Chyba że źródłem jest gramofon.)
  • Niektórzy bardzo nie lubią nacisku na małżowiny uszne.
  • Opakowaniem tekturowe pudełko, w dodatku z miękkiej tektury.

 

Dane techniczne

  • Słuchawki otwarte, dynamiczne, nauszne.
  • Pasmo przenoszenia: 14 Hz – 28 kHz
  • Impedancja: 32 Ω
  • SPL 1 mW: 99,8 dB 
  • Dopasowanie przetworników prawy-lewy: różnica nie większa niż 0,05 dB
  • Wentylowana membrana
  • Komora akustyczna: cocobolo
  • Uzwojenie cewek: miedź UHPLC
  • Kabel: sześciożyłowy z miedzi UHPLC
  • Dołączone akcesoria: gwarancja, arkusz historii Grado, złocony adapter 6,5 mm
  • Cena: $949

 

System:

  • Źródła: PC, Astell & Kern A&futura SE180, Cairn Soft Fog V2, Avid Ingenium.
  • Przetwornik: PrimaLuna EVO 100.
  • Kable USB: iFi Gemini, Fidata HFU2 Series USB.
  • Kabel koaksjalny: Tellurium Q Black Diamond.
  • Konwerter: M2Tech EVO TWO z zewnętrznym zasilaczem.
  • Wzmacniacze słuchawkowe: ASL Twin-Head Mark III, Divaldi AMP02, Niimbus Ultimate HPA US 5, Phasemation EPA-007.
  • Słuchawki: Beyerdynamic T1 V3, Dan Clark Audio STEALTH (kable VIVO Cables i Tonalium), Final D8000 PRO, Grado HP2, HiFiMAN HE-R10P, Sennheiser HD 800 (kabel Tonalium – Metrum Lab), Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium – Metrum Lab).
  • Interkonekty: Sulek Edia, Sulek 6×9, Tara Labs Air 1.
  • Listwa: Sulek Edia.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

15 komentarzy w “Recenzja: Grado GH2

  1. Piotr+Ryka pisze:

    Jako niezwiązaną bezpośrednio z recenzją ciekawostkę dopowiem, że wg właściciela handlującego luksusowymi słuchawkami serwisu CH, oraz „wszystkich którzy słuchali”, najlepszy słuchawkowy system to DAC Meitner MA3, wzmacniacz elektrostatyczny ViVa Egoista STX i słuchawki HiFiMAN Shangri-La Sr.

    1. Michal Pastuszak pisze:

      Co warto byc moze dodac to ze w przypadku modelu GH2 czas 'wygrzewania’ jest bardzo krotki. U mnie pograly na starcie jakies 2 dni w systemie stacjonarnym, a pozniej (na przestrzeni kilku lat) nie wiecej niz 12godzin z przenosnych grajkow i ogolny charakter pozostal ten sam. Mozna wiec cieszyc sie ich brzmieniem praktycznie od nowosci (nie jak w przypadku GS1000). Byc moze ze po setkach godzin grania jakies niuanse dojda, tego nigdy nie wiadomo 🙂

  2. Miltoniusz pisze:

    Ciekawa recenzja. A czy Grado RS1e też są warte grzechu? Ciekawostka: google nie znajduje wyników dla hasła „ViVa STX”.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      http://vivaaudio.com/en/products/egoista-stx/

      https://hifiphilosophy.com/recenzja-grado-rs1i/

      O odmienności nowszych RS1, tych z przydomkami „e” oraz „x”, niczego niestety nie mogę powiedzieć.

  3. Fon pisze:

    Jak jest z komfortem w Grado z ich gąbkami ,nigdy grado nie miałem na uszach

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Każdy sam musi spróbować. Mnie ich sposób tkwienia na głowie odpowiada.

  4. Alucard pisze:

    Nie ma z nimi żadnej filozofii, trzeba sobie znaleźć taką pozycję na uszach która odpowiada. Jak z każdymi słuchawkami. Niektórzy mogą dyskomfort na początku odczuwać. Moje pierwsze zderzenie z Grado to te małe gąbki L i był taki ucisk na małżowinę. Potem to przeszło i nie czułem już nic. Ostatecznie z serii E miałem 5 par.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      To nie jest tak, że nie ma filozofii. Niektórzy mają silnie unerwione małżowiny uszne; sam w swoich RS1 musiałem maksymalnie rozgiąć pałąk, a i tak po dłuższym słuchaniu musiałem robić przerwy. GH2 mają mniej sztywne gąbki i słabszy nacisk, co pomaga.

  5. miroslaw+frackowiak pisze:

    Prosze Piotrze podaj jakiej wielkosci sa przetworniki w GH2 ???

    1. Alucard pisze:

      44 mm.

    2. Piotr+Ryka pisze:

      Z mojego pomiaru wyszło 45 mm.

  6. 123qwerty pisze:

    „Uzupełniająca uwaga techniczna. Słuchawki są skuteczne, ale ich naprężone membrany lubią mocne wzmocnienie; przy mocnych wzmacniaczach zagrają nie tylko żywiej, ale też dalsze będą od zniekształceń.”

    A jakie mieli zrobić? Luźne i pomarszczone jak w Abyss?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Pojęcie „naprężone słabiej niż mocno” jest Panu obce?

  7. sonique pisze:

    Pośród wad GH2, nieobecnych w podsumowaniu RS1e, wymienia Pan to, że są na granicy sybilacji, potrzebują mocnego wzmacniacza, oraz słabo radzą sobie z dźwiękami delikatnymi oraz fortepianu. Czy RS1e, jako model jednak podobny do GH2 (a może nawet głównie rodzajem użytego drewna się różniący) również pod powyższe uchybienia by podchodził? Po części odpowiadając sobie na ćwierć pytania, widzę, że komplementował Pan w RS1e brzmienie fortepianu… A jak jest z resztą?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      RS1e także nie produkują sybilacji, a brzmienie potrafią od GH2 dawać delikatniejsze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy