Recenzja: Fulianty Audio ST-18

     Rafał Fulianty z wykształcenia jest romanistą, ale pracuje w branży technicznej i „od zawsze” interesował się elektroniką. Mówi przy tym o sobie to samo co Blaz Erzetich, kolega po audiofilsko-technicznym fachu ze Słowenii: w młodości nie stać mnie było na dobrej klasy aparaturę audio, sam musiałem ją sobie zrobić.  

    Sądząc po dwóch tych przykładach to najwyraźniej dobra droga do stworzenia czegoś nadprzeciętnego, co nie powinno szczególnie dziwić, wszak na tym opiera się cała idea kapitalizmu jako efektywności gospodarczej: – Nikt nie zrobi dla ciebie więcej niż sam dla siebie zrobisz, nikt nie prześcignie cię w dążeniu do twojego własnego szczęścia. No, może poza rodzicami, ale kiedy na coś ich nie stać, to trudna rada – albo nie będziesz tego miał, albo sam sobie zrobisz, albo inaczej się o to postarasz po wyjściu spod ich skrzydeł. Z których to dwóch dróg prowadzących do celu pierwsza nie musi oznaczać wyprowadzki do własnego siedliska i przejścia na własny garnek, w odniesieniu do sprzętu audio wystarczy że się dorosło do samodzielnego czytania schematów, lutowania i zdobywania części. Z takich części samodzielnie wykonana aparatura będzie co najmniej dziesięć razy tańsza od odpowiedników sklepowych – i może nie będzie taka ładna, ale może być równie dobra, może nawet być lepsza. Bo kiedy coś projektujesz i wykonujesz dla siebie, nie będziesz przecież ciął kosztów ani obniżał jakości w imię większego zysku; sam na sobie wszak nie zarobisz, nie podniesiesz siebie za włosy.

    Blaz Erzetich, już jako przedsiębiorca tworzący na potrzeby rynku, stworzył serię słuchawkowych wzmacniaczy i kilka modeli słuchawek; Rafał Fulianty stworzył jak dotąd jeden komercyjny model słuchawkowego wzmacniacza, lecz za to maksymalistyczny. Nie taki „zaledwie” bardzo dobry, i nie taki „tylko” high-endowy, ale w ogóle najlepszy z najlepszych jaki udało się wymyślić.

    Droga do tego nie była łatwa i oczywiście nie całkiem samodzielna. Najpierw, na samym początku, było kilka mniej ambitnych konstrukcji, które okazały się być udane – dobrze służyły twórcy i gronu jego zainteresowanych audio znajomych. Dopiero po tym sukcesie przyszła pora na cel szczytowo ambitny, a jego punktem wyjścia mozolne przeglądanie uznanych za najlepsze w historii schematów urządzeń lampowych. Droga wiodła od nich przez sześć kolejnych prototypów, uwzględniających już pomysły własne i własne rozwiązania praktyczne, czemu przyświecało kilka założeń: urządzenie miało być oczywiście lampowe, ale w oparciu o możliwie jak najprostszy schemat, więc pracujące w klasie A i z wyjściem OTL single-ended. Lecz nie o schemat dual-mono – cały tor to zaledwie trzy różne pojedyncze lampy, a nie trzy różne lampowe pary.   

    Nim szerzej o tych lampach i całym urządzeniu, inne słowa zachęty i inne pochwały. Nie moje, nawet nie z Polski, choć i z ojczyzny płyną. Lecz że ta Polska wciąż skundlona, o własną godność mało dbająca, zasobna obywatelami gotowymi wszystko co cudze wyżej stawiać i inne nacje mieć za lepsze, to z zagranicy przychodzące na pewno więcej znaczą. – No, przecież tacy Anglicy o wiele lepiej mówię po angielsku, Francuzi po francusku… Zupełnie jakby poprzez ten angielski czy francuski można było więcej świata zobaczyć i lepiej go zrozumieć… No tak, studiowali niegdyś klasyczną grekę aspirujący do kultury wyższej Rzymianie, żeby móc czytać w oryginale Platona i Arystotelesa, tak jak stulecia wcześniej dysponujący klasyczną greką z urodzenia Tales i Demokryt zawędrowali do Egiptu, by poznać dokonania stojących od nich cywilizacyjnie wyżej Egipcjan. Ale do zrozumienia artykułu po angielsku wystarcza dziś Google translator, a ruszać się sprzed oferującego go ekranu nie trzeba ani o centymetr, wystarczy powykupywać subskrypcje na naukowe pisma. W których to pismach ciekawe rzeczy i liczne dokonania nowe, a pośród nich od czasu do czasu przypominająco wzmiankują, że poznać świata całkiem dogłębnie w żadnym języku się nie da, a gdy już chcieć możliwie najdogłębniej, to nie po angielsku czy francusku, tylko w języku matematyki wyższej. Którego to języka na równi co Polacy nie znają Anglicy, Niemcy i Francuzi – nie znają tak dogłębnie, że nawet jednego zdania nie są w stanie w języku tym zrozumieć i nie zamierzają tego zmieniać, mimo iż nie ma Google translatora z niego na żaden inny. Ale kto by tam sobie głowę zaśmiecał takimi dziwadłami jak całki po historiach bez ważnych historycznych dat, albo na przykład kiełki funkcji, których to dziwnych kiełków nie da się ani zjeść, ani wysiać na żadnej glebie poza własną istotą szarą.[1]

    No dobrze, użyłem sobie na krajowych snobach, co to się liczą w miliony, ale co z tymi pochwałami? Te spłynęły na wzmacniacz Fulianty Audio ST-18 najwięcej po niemiecku, po włosku i po francusku. Po niemiecku i w internacjonalistycznym quasi-angielskim na wystawie w Monachium, gdzie stał się dla słuchawkowych maniaków przywiezioną z Polski sensacją, ale że to wystawa światowa, to zawędrował stamtąd do Włoch i Francji, gdzie się świetnie sprzedaje. Ale sprzedaje także u nas – dwa egzemplarze wystawione na tegorocznym AVS nie wróciły z konstruktorem do domu, kupiono je na miejscu. Kupujący w ogóle nie chcieli słyszeć o jakimś zamawianiu – zapłacili, pozabierali. W efekcie egzemplarz u mnie stojący musiał zostać ściągnięty z Włoch, co trwało i kosztowało.  

    Coś się ten wstęp przydługi robi, ale coś jeszcze napiszę. W niedawnym czasie pojawiły się trzy grubego kalibru polskie słuchawkowe wzmacniacze – Feliks Audio Envy, Fulianty Audio ST-18 i Lucarto Audio Songolo HPA300SE. Wszystkie potężne, wszystkie chwalone i wszystkie trzy lampowe. Wszystkie nie tylko duże, ale także z dużymi triodami mocy (co bynajmniej nie jest regułą), też wszystkie trzy pracujące w klasie wzmocnienia A układu single-ended. Wszystkich można było posłuchać na tegorocznym AVS, ale jakoś nikt się nie zdobył na przejście od jednego do drugiego z tymi samymi słuchawkami i napisanie, co usłyszał. Ale może sam zdołam porównać na większym dystansie czasowym, chociaż wygląda na to, że nie będzie to proste.

[1] Jest że li taki kraj, z którego audiofile wiedzą, że do przybliżonego chociaż zrozumienia zjawiska przepływu prądu potrzebne jest pojęcie czterowymiarowej hiperpowierzchni zanurzonej w przestrzeni pędów?

Estetyka, technologia i ekonomia

Fulianty Audio ST-18.

    Zacznę od spraw estetycznych, jako pierwszych w cyklu poznania. Kto raz spojrzy na Fulianty Audio ST-18, z pewnością widoku jego nie zapomni, jest bowiem pod tym względem analogiczny do widoku wieży Eiffla – wystaje z otoczenia.

    Metalowe panele przednie – srebrne, złote lub czarne, najczęściej lśniące, rzadziej matowe, nierzadko z różnej wielkości drewnianymi wstawkami i oślepiającymi dodatkami chromów – niemalże cała audiofilska menażeria nosi takie ubrania.   

    Panel wzmacniacza Fulianty Audio również jest metalowy, ale ten metal ma fakturę ziarnistą i przede wszystkim jest rdzewiony. To nie któraś oksydowana albo lakierowana proszkowo stal, ani z natury wolne od rdzewienia aluminium, tylko dużym nakładem sił i środków ściągana ze Szwecji stal kortenowska (COR-TEN) – opracowana przez US Steel jeszcze w latach 30-tych zeszłego wieku ultra-odporna stal stopowa[2], używana w transporcie (wagony), konstrukcyjnie i zdobniczo w architekturze, też jako surowiec pomnikowy. Taką stal na panele ciąć trzeba metodą wodną (abrasive water-jet), a więc wysokociśnieniowymi strugami z dosypką garnetu (ścierniwa krzemianowego)[3], następnie ręcznie usuwać z niej wierzchnią warstwę naturalnej patyny (tej całkowicie odpornej na korozję[4]), aby dobrawszy się do spodniej samemu poddać ją starzeniu. Pół roku na wolnym powietrzu ta spodnia wolno koroduje, przybierając charakterystyczną brązową barwę na piaskowanej ręcznie powierzchni[5]. Efektem unikalny wygląd z trzewi estetyki industrialnej, do spotęgowania którego przyczyniają się wielkie czarne gałki regulatora wejść i potencjometru, jeszcze go potęguje prostota ulokowanego centralnie pojedynczego słuchawkowego gniazda, nad którym emblemat wytwórcy – prostymi liniami cięte, zachodzące na siebie litery FA. Dopinają industrialnego obrazu cztery sterczące w narożach śruby, kontynuuje go mocowany śrubowo panel wierzchni z grubego, dziurkowanego aluminium. Na jego środku pokrywa, odsłaniająca po zdjęciu okolone ściankami leże lamp. Leże, jako że wszystkim trzem dano orientację poziomą. Dwie są nieduże: to osłonięta przed radiacją metalowym cylindrem podwójna trioda sterująca ECC88 (alternatywnie może być ECC85); naprzeciw, w kontrapozycji orientacyjnej, zasilająco-przekaźnikowa trioda XT45A (francuski NOS z od dawna nieistniejącej paryskiej manufaktury CSF, niełatwy do zdobycia). Trzecia to już duży kaliber: podwójna trioda mocy, którą może być amerykańska General Electric 6080, może Western Electric 5998, a może też Svetlana 6N13S (NOS), pochodząca ze sławnej manufaktury w Sankt Petersburgu, założonej przy Newskim Prospekcie przez Yaira Aiwaza jeszcze w 1889 roku jako wytwórnia papierosów i szybko przeistoczonej w zakłady produkcji maszyn, od 1914 też lamp elektronowych i żarówek.

    Boki wzmacniacza tak samo są aluminiowe, ale na całą długość uformowane w masywne, lśniące listwy radiatorów, a również aluminiowy tył oferuje trzy wejścia i jedno wyjście RCA, trójbolcowe przyłącze zasilania z kieszonką bezpiecznika i dwa osobne bezpieczniki pod odkręcanymi półobrotowo  kapturkami. Wszystkie cztery komplety gniazd to markowe przyłącza Neutrika, a gniazdu zasilania producent dedykował własnej produkcji kabel zasilający, stanowiący element zestawu.  

Z bardzo niestandardowym wyglądem. 

    Do wnętrza można się łatwo dobrać po odkręceniu śrub, lecz poproszono mnie, żebym tego nie czynił, w imię zachowania tajemnicy spowijającej dokładną postać obwodu. Ma ona zostać wyjawiona, ale dopiero po pewnym czasie, tak żeby nie znaleźli się zbyt szparcy naśladowcy. Ze spraw technicznych mogę wyjawić, że idea budowania doskonałego słuchawkowego wzmacniacza została w tym wypadku osnuta wokół jak najlepszego prądu zasilania, a nie, jak to ma miejsce przeważnie, najdoskonalszego samego obwodu wzmocnienia. Co komu bowiem po świetnym schemacie i bardzo dobrych lampach, kiedy inicjujący i podtrzymujący pracę urządzenia zasilacz będzie miał jakieś ograniczenia. Moc energetyczna oraz postać tej mocy decyduje o wydolności i jakościowości reszty, dlatego sekcja zasilania została rozbudowana i jest nadwymiarowa, w oparciu o duży toroid od TOROIDY.PL. To zaś, co za sekcją wzmocnienia, starano się naśladować i udoskonalać czerpiąc z najlepszych wzorów dawnych wzmacniaczy lampowych, i podobnie jak same lampy zostało zrealizowane w miarę możności w oparciu o najlepsze podzespoły z epoki. Kondensatory i rezystory reprezentują najwyższą klasę i tak samo jak okablowanie zostały wzięte w dużej mierze z rewiru technologii militarnej. Jednocześnie wymóg prostoty sprawił, że cały tor składa się w ścieżce sygnału z czterech zaledwie komponentów, pracując, jak mówiłem, w klasie wzmocnienia A układu OTL SE zrealizowanego w montażu point-to-point na lutach cynowo-ołowianych. Nie ma globalnego sprzężenia zwrotnego, jest przełączanie z opóźnionym napięciem anodowym na lampie elektronowej (tej francuskiej) i dopieszczone zasilanie lamp. Prócz tego gatunkowy potencjometr Alpsa, zamontowana na wysokości gniazda słuchawkowego w panelu spodnim świecąca czerwonym oczkiem w dół lampka aktywacji, a w przedniej prawej części tego panelu zapadkowy włącznik ON/OFF.  

    Wszystko to razem jeden ze odwiedzających AVS  obdarzył anty-komplementem wyglądu przemysłowej spawarki, co twórcę napełniło dumą, gdyż o to właśnie mu chodziło. To nie miał być kolejny wzmacniacz z gatunku „– Patrzcie, ładniutki jestem!”, tylko rzecz wystająca ze środowiska jak wieża Eiffla z Paryża.   

    Co do mnie, to skojarzenie ze spawarką faktycznie jest możliwe, lecz tylko z dużej odległości i bez uważnego patrzenia. Kiedy siadamy w pobliżu i zaczynamy się wpatrywać (co w przypadku słuchawkowego wzmacniacza będzie przecież regułą), od razu dostrzegamy wysmakowaną niecodzienność faktur, symetrię kompozycji i unikalność wielkich gałek. Bardzo wygodnie się takimi operuje, a rozmiar przy tym estetycznym stylu zupełnie nie przeszkadza – ta wielkość jest na swoim miejscu.  

    To narzucało się, więc zapytałem twórcę, dlaczego nie opracował swej maksymalistycznej koncepcji w układzie dual-mono? – Otrzymałem odpowiedź, że układ taki jest możliwy, gdyby ktoś nie dbający o koszty i rozmiary miał na taki ochotę, ale z punktu widzenia przeciętnego użytkownika uzyskiem byłaby jedynie nieco lepsza separacja kanałów, a ta i bez takich mecyi wystarcza – najlepszym nawet uchem nie da się zdiagnozować śladowych choćby przesłuchów.  

W środku trzema lampami.

   Ze spraw praktycznych jedna rzecz stanowi pewne ograniczenie – wzmacniacz posiada średnią moc (i w dual-mono też by większa nie była), skutkiem czego w pełni obsłuży jedynie słuchawki o skuteczności nie niższej niż 94 dB. Nie wchodzą więc w rachubę planary dawnego wzoru ani dzisiejsze Susvary czy Dan Clark Audio STEALTH; nie wchodzą też wstęgowe RAAL ani mające harmonijkowe membrany słuchawki z przetwornikami AMT (Air Motion Transformer). Przebojowo za to wypadną łatwiejsze, podobno z Final Audio D8000 Pro na czele. Czemu będzie okazja się przysłuchać, kroi się duża sesja odsłuchowa.

    Do omówienia została cena, która opiewa na 5500 euro netto – i w zależności od wielkości bądź nawet braku podatku VAT w danym kraju będzie kształtować się różnie. Przy naszej stawce będzie to 6765 euro brutto, czyli około 32 tys. PLN. Ta wielkość raczej zniechęcała pytających na AVS, ale fakt zbycia tam dwóch egzemplarzy napawa optymizmem. Zupełnie inaczej sprawy te wyglądają na rynkach Europy Zachodniej – tam uważano ją za normalną, nawet w świetle jakości za bardzo atrakcyjną. Sam wstrzymam się z oceną do własnego oszacowania jakości, znając je będę się wypowiadał. Wypowiedzieli się już za to dystrybutorzy włoscy i francuscy – porwali wzmacniacz i sprzedają.

[2] Natura jej odporności pozostaje nieznana.

[3] Ciśnienie do 6500 barów, strumień osiąga ponad trzykrotną prędkością dźwięku.

[4] Odporność szacowana na circa 600 lat.

[5] Szybko się formująca warstwa super odporna powstaje na kortenie tylko raz i tylko w określonych warunkach. 

Eufonia

Ta ilość też jest nietypowa.

    Nie dałem rozdziałowi tytułu „Odsłuch” ani „Dźwięk”, ponieważ rzecz odnosi się do wzmacniacza o wyjątkowych aspiracjach, w dodatku lampowego. Niby to żadna nowość, niejeden taki mi się prezentował, ale przeczytawszy na stronie francuskiego dystrybutora skierowane pod jego adresem określenia NATURALNOŚĆ, PRZEJRZYSTOŚĆ, NAMACALNOŚĆ, RÓWNOWAGA i PIĘKNO postanowiłem chociaż raz wyjść poza nudną sztampę, która mi się przejadła. Tytuł więc niby na wyrost, jako że eufoniczność oznacza piękno brzmienia (zarówno w odniesieniu do formy jak i treści), ale czym, jak nie tym, winna odznaczać się muzyka wychodząca z takiego wzmacniacza, zwłaszcza że ona sama definiuje się jako przemawiająca do nas piękność dźwięków.

    Starczy już tego pojęciowego kołowrotka – co tak naprawdę usłyszałem?

   Pomiędzy słuchawkami

    To w pierwszym rzędzie, że wzmacniacz okazuje się być dobitnie różnicujący. Nic to zaskakującego w sumie, po tym poznaje się klasę. Kiedy wchodzimy na pewien poziom, rzeczy zaczynają bardziej się różnić, gdyż więcej się z nich wyciska. – W mig okazuje się, że z jednych można więcej, z innych mniej…

    Na tej zasadzie odpadły w porównaniach przywiezione przez twórcę wzmacniacza AKG K812 z okablowaniem Audiomica Laboratory i Beyerdynamic T1 V1 z okablowaniem własnym. Nie, żeby one źle grały, ani trochę z tych rzeczy, ale inne okazały się lepsze. Dlaczego inne, na to pytanie trzeba udzielić odpowiedzi dwutorowej. Według wszelkiego podobieństwa dlatego, że miały lepsze okablowanie, poza tym może lepiej pasowały do konstrukcji wzmacniacza.

    Przypomnę, że swego czasu wiele uwagi poświęciłem porównaniom AKG K812 z Beyerdynamic T1 V1 i V2 oraz Sennheiser HD 800 – niezbicie wyszło na to, że jakościowo wszystkie są równe. Lecz wówczas grały z moim wzmacniaczem i miały okablowanie Tonalium albo FAW, gdy tu jedynie HD 800 z takim, przez co rodzinnie bliską konkurencję z niemieckojęzycznego obszaru przemysłowego dość wyraźnie zdystansowały. Nie dały natomiast rady tego zrobić w odniesieniu do dużo od siebie tańszych AudioQuest NightHawk z kablem FAW, ani dużo od siebie droższych Meze Elite z okablowaniem Sulka.

Ale typowe to, że sterująca ECC88 i wysterowuje dużą triodę mocy.

    Te trzy oceniłem jako równie pasujące i równe jakościowo, ale nie na zasadzie całkowitej równości, tylko jedne z jednym utworem naj, drugie z drugim, a trzecie z trzecim. W zależności od muzycznego materiału jedne się wysuwały przed pozostałe; i tak HD 800 najudaniej prezentowały muzykę kameralną i klubową, Meze wielkosceniczną, a NightHawk były pomiędzy, ale ze zwrotem ku większym scenom.  

    Zaskoczeni? No jasne. Sam byłem zaskoczony. Lecz cóż, okazało się, że znane z wielkoscenicznych możliwości HD 800 w duecie z tym wzmacniaczem najlepiej realizują bliski kontakt dzięki bliskości pierwszego planu i największym obrazom źródeł, gdy przy NightHawk i Meze lepiej prezentuje się perspektywa i lepiej holografia. Wszystko to były jednak różnice małe – czasem wprawdzie dobrze uchwytne, lecz przy innych utworach wcale, a generalnie wybór pozostawał kwestią gustu i preferowanego repertuaru. Sam, przyznam szczerze, nie umiałbym się zdecydować. Umiem natomiast ocenić, że Meze dysponowały najdelikatniejszym dźwiękiem, co brało się z najwyżej ustawionej tonalności, która powodowała także, że brzmienia były odbierane jako mniej trójwymiarowe i jaśniejsze, ale w zamian bardziej misterne i głębiej penetrujące przestrzeń. Nie były przy tym jasne ani pozbawione trzeciego wymiaru, tylko w odniesieniu do źródeł dźwięku najbardziej zogniskowane i najgłębiej osadzone scenicznie.

   Idźmy dalej, przed nami ciekawe rzeczy. Pisaniu tej recenzji towarzyszyła bowiem najszersza z dotychczasowych gama wybitnych słuchawek, a opisane dotąd nie były tymi naj, naj z wyjątkiem jednych. Ale najpierw o innych.

   Chętnie używane przeze mnie Ultrasone T7, mające wyjątkowy fun factor wynikający z niezrównanej siły basu, ciśnieniowości, gęstości energii i niespotykanego rozpostarcia pomiędzy ekstra basem a strzelistymi sopranami, okazały się brzmieć niespecjalnie. Wzmacniacz podkreślał pewną sztuczność tych ich nadzwyczajnych przymiotów, każąc im wychodzić za przekaz w sensie jego naturalności. Nie było to dobre pasowanie, oba moje wzmacniacze współpracują z T7 lepiej. W sumie szkoda, bo te słuchawki potrafią brzmieć olśniewająco i swymi przymiotami przyćmiewać inne, poza tym, jak na zawołanie, potrzebują niewielkiej mocy (skuteczność 96 dB). Ale ich bardzo niska, 30-ohmowa impedancja, była chyba za niska, chociaż… Meze mają 32-ohmową, ale brzmieniowo są mniej ekstrawaganckie, nie tak nietypowo aranżowane. Jeszcze niższą mają NightHawk (25 Ω/100 dB), co przy ich rewelacyjnej współpracy wskazywałoby na to, że dla Fulianty Audio ST-18 liczy się nie sam poziom impedancji, a przede wszystkim naturalność. Też skuteczność.

   Skuteczność właśnie, w obu wypadkach zbyt niska, kazała niestety odrzucić HiFiMAN Susvary (83 dB/60 Ω) i Dan Clark Audio STEALTH (87 dB/23 Ω). Te ostatnie przy głośnych nagraniach bliskie były wprawdzie użyteczności, niemniej pewien deficyt dynamiki i drajwu także i wtedy się rysował; Susvary zaś, jak to one, raczyły wprawdzie wydawać charakterystyczne dla siebie melodyjne dźwięki, lecz wobec deficytu watów wyzute z witalności. Tak samo dziać się będzie z nieobecnymi w teście Abyss AB-1266, to samo działo się z T+A Solitaire P.  

Z tyłu trzy wejścia RCA, a pojedyncze wyjście to przelotka.

   Te rzeczy wiedziałem z góry, poinformowany przez twórcę wzmacniacza (ale i tak sprawdziłem), wiedziałem także co innego – że najlepiej pasują Final Audio D8000. To te właśnie naj, naj – tak mi je zaanonsowano. I nie bez racji, przy czym miałem okazję posmakować z Fulianty Audio ST-18 wszystkich trzech odmian D8000 – zwykłej, Pro i Limited Edition. (Wszystkich z parametrami 98 dB/60 Ω). Do ich charakterystyki zaraz przejdę, ale najpierw napiszę, że dwie inne pary słuchawek zagrały równie dobrze. Równymi okazały się Meze Elite po podmienieniu kabla z Sulka na Tonalium – Metrum Lab oraz Focal Utopia w nowej wersji z okablowaniem Luna Audio. (Starszej wersji nie miałem.)   

   Krótko o cechach Final D8000. Te najstarsze, bez Pro ani Limited, tonalność mają ustawioną najwyżej i są prawie bezpogłosowe. Co daje im przymiot największej otwartości, biorący się z dwóch czynników. Primo, poprzez ten brak pogłosów nie zamykają przestrzeni ścianami. Secundo, ta ich wyższa tonalność pozwala dźwiękom bardziej strzępić się na krawędziach, a mniej się dopieszczać się melodycznie, gibkimi krawędziami domykać. Ich brzmienie czerpie bardziej z natury wiatru i jednocześnie jest mniej perliste. Też odrobinę jaśniejsze oraz lżejsze wagowo. Z trzech najmniej mi się podobało we współpracy z Fulianty, zwłaszcza poprzez skromniejszy ambience. Pozostałe –  Pro i Limited – różnią się bardzo mało, i znów to różnica tonalna, lecz mniejsza. Limited są odrobinę niej ustawione od Pro, przez co odrobinę ciemniejsze i odrobinę pełniejsze. Ambience też oddają najpełniej i najlepiej panują nad basem; zdecydowanie lepiej niż te najstarsze bez przydomków, u których bas czasem żyje własnym życiem, zanadto sobie swawoli. Holografia, czucie przestrzeni i pieszczotliwość brzmienia w wydaniu tych Limited były w sumie najlepsze, ale śladowo tylko lepsze niż w Pro bez limitacji. Zarazem wszystkie trzy odmiany tryskały życiem i dźwiękową obfitością, zdumiewały czystością medium i zniewalały bezpośredniością. Bliskość kontaktu z muzyką i tej muzyki bogactwo kazały mi podziwiać zarówno własne ich możliwości, jak i talenty wzmacniacza.

   Ale w tym wszystkim Final nie były same, Meze i Focal nie okazały się gorsze.   

Eufonia cd.

Gniazdo słuchawkowe jest jedno.

   Najpierw o Meze Elite, o których już pisałem, że z kablem Sulka okazały się równie świetne jak doskonale pasujące Sennheiser HD 800, ale ten kabel uspokaja i nacisk kładzie na melodyjność, najlepiej więc będzie się sprawdzał przy wzmacniaczach z naddatkiem mocy. Dopilnuje braku zniekształceń i poskromi wyrywność, natomiast z idealnie pasującym mocą Fulianty Audio ST-18 lepiej sprawdził się kabel Tonalium, podkreślający bujność brzmienia. Wyzwolone z przewagi melodyjności nad żywością dopędziło popisowe brzmienia Finali, a porównując je uważnie z pozostawionymi do porównań D8000 Limited zdiagnozowałem duże podobieństwo. Meze oferowały odrobinę większe dociążenie i dalszy plan pierwszy, w fakturowaniu były zaś trochę surowsze, mocniej akcentując wszelkie szorstkości. Nie ferowały natomiast tak całkowitej otwartości, ale tą samą bezpośredniość i w zamian za otwartość mocniej obecną scenerię oraz mocniejsze tarcie mniej gładkimi fakturami uszu. Wszystko to, za wyjątkiem większego oddalenia od pierwszego planu, było jednak z gatunku różnic się nie narzucających; dopiero w razie muzycznego materiału o wybitnie różnicującym charakterze (ludzkie głosy), można było jeszcze usłyszeć, że Meze mocniej obramowują dźwięki krawędziami i bardziej eksponują melodykę, podczas gdy Final brzmienia pozostawiają bardziej otwartymi i wyższą tonalnością odmładzają, dodając im świeżości i polotu w zamian za pełność i dojrzałość. Jeden i drugi typ traktowania głosów bardzo mi się podobał, trudno byłoby mi wybrać, zostawiam to bez rozstrzygnięcia.

    Ostatnie z trójki najlepiej pasujących to nowe Focal Utopia. Pewien byłem, że będą pasowały, toteż ich przyjazd zorganizowałem. Przybyły jako ostatnie i godnie zastąpiły Ultrasone T7, oferując dźwięk o największej spośród trójki najlepiej pasujących gładkości, najgęstszy i najbardziej basowy. Poprzez to ostatnie też najciemniejszy, aczkolwiek ta różnica też należała do pomijalnych, jako w kategoriach absolutnych niewielka. Na pewno mocniej od sposobu oświetlania wyróżniało Focale to, że najbardziej domykały i dopieszczały brzmienia melodyką,  jednocześnie najwyraźniej uobecniając scenerię. Poza tym były najcieplejsze. Ciepłe jednak znowu śladowo – minimalnie tylko cieplejsze od tamtych, podobnie jak minimalnie ciemniejsze, za to z brzmieniem zauważalnie cięższym, masywniejszym, pełniejszym.

Zdolne napędzać słuchawki o skuteczności nie mniejszej niż 94 dB.

   Żadnej pod tym względem przesady, ale jeśli ktoś lubi akcent na dociążenie, to na pewno Focale; a kiedy ceni zwłaszcza otwartość i swobodę wypływu, to któreś z trójki Final. Meze natomiast ciężarowo i klimatycznie ulokowały się pomiędzy, jednocześnie w swoich produkcjach najmocniej akcentując chropawość faktur, chrypki, wszelką inną surowość dźwięku. Wraz z czym wydały mi się najbardziej naturalne i gdybym już musiał wybierać, to dla siebie do wzmacniacza Fulianty dobrałbym Meze Elite z Tonalium. (Pytaniem pozostaje, jak miałaby się do tego wszystkiego niedawno jeszcze obecna na rynku flagowa Audio-Technica ATH-L5000. Przyznam, mocno mnie to intryguje.)

Pomiędzy wzmacniaczami

    Pora nareszcie na porównania pomiędzy wzmacniaczami. Odnośnie których trzeba na wstępie zauważyć, że się odnoszą do oferujących podobną moc oraz szerokie spektrum dopasowania do impedancji; obu także lampowych OTL single-ended w klasie A. Wszakże lampowych w różny sposób. Kiedy z uwagi na lampowy stopień zasilania ASL Twin-Head posługuje się aż pięcioma parami, Fulianty Audio ST-18 wystarczają trzy lampy pojedyncze. Jednak on też finalne wzmocnienie powierza dużej triodzie z gatunku takich o stosunkowo najmniejszej mocy. Oprócz tego taka różnica, że Twin-Head nie ma kondensatorów w ścieżce sygnału, a Fulianty ma pojedynczy – ale bardzo specjalny, wzięty z zasobu zaawansowanej technologii militarnej. Ma także zwykły potencjometr Alpsa, a Twin-Head oryginalnie też miał taki, zastąpiony sporym nakładem kosztów parą krokowych DACT. Mimo tych oraz  innych jeszcze różnic oba wzmacniacze okazały się absolutnie ciche, w żadnym brum nie zaistniał nawet przy potencjometrze na max. Same zaś brzmienia okazały się tak podobne, jak te oferowane przez najlepiej pasujące słuchawki. Twin-Head wystąpił tutaj w roli takiego z niższym i gęstszym, także ciemniejszym i pełniejszym. Ale znów to były różnice tak małe, że w sumie nieistotne. Jedyna istotniejsza odnośnie samego stylu.

Więc też niektóre planarne.

    Pod jego względem Fulianty Audio ST-18 podobny był do słuchawek Final, gdy Twin-Head do Focali. Fulianty oferował bardziej otwartą i strzępioną definicję dźwięków; Twin-Head zaś gładsze wykończenie i większą melodyjność. Z uwagi na to w Fulianty Audio większe wrażenie robiła czystość medium, w Twin-Head melodyjne dopieszczanie. Pomimo tej różnicy stylistycznej także swojemu wzmacniaczowi dobrałbym za optymalnego partnera słuchawki Meze Elite z kablem Tonalium; niewykluczone że dlatego, iż to z nimi nastrojowość była najbardziej refleksyjna, smak brzmienia najbardziej wytrawny, naturalność najbardziej szorstka.

Fulianty Audio ST-18 bez porównań

    Wzmacniacz jest zdumiewająco dobry, zwłaszcza pod względem otwartości, czystości i naturalizmu brzmienia. Nic nie ma w sobie z lampowego upiększania i nic z tranzystorowych uproszczeń. Oferuje czysty realizm na bazie cech wymienionych oraz wyrafinowania, różnorodności, szybkości i dynamiki dźwięku. Jego bezpośredniość uderza i nie przyczepisz do niej żadnego „ale”. Pasujące słuchawki plus on i dobre źródło – cała muzyka nasza. Tak bez żadnego kompromisu – wręcz przeciwnie – nasza powyżej oczekiwań.

    Tą bezpośredniość i otwartość znamionuje przynależność do szczytów; nie da się jeszcze bardziej bezpośrednio i jeszcze bardziej otwarcie na słuchawkach; można jedynie te zalety ozdabiać dodatkowymi wartościami. Te zaś będą zależeć bardziej od reszty toru niż samego wzmacniacza, zwłaszcza od źródła i słuchawek. Możemy poprzez ich wybór dobierać stylistyki melodyjniejsze lub surowsze, ciemniejsze lub jaśniejsze, bliżej lub dalej lokujące wykonawców. Lecz jakiej byśmy nie dobrali, otwartość i bezpośredniość uderzy, tak samo jak obrazowość scenerii, bogactwo samych dźwięków i natężenie emocjonalnego tła. Wzmacniacz zbiera z nagrania muzykę do ostatniego okruszka i rozdmuchuje ją na magiczną przestrzeń, rozdmuchuje ją pięknie. Poczucie piękna nieodłącznie towarzyszy słuchaniu, piękna biorącego się z autentyzmu. A poczucie spełnienia? Ono miesza się z niespełnieniem, bowiem chce się więcej i więcej – nie można tak się tym nasycić, żeby miało się dosyć.  

Które wypadają rewelacyjnie.

    Przesadzam z tym chwaleniem? Nie, wcale nie przesadzam. Wielość podobnych opinii oraz wielość słuchawek, przez które można to usłyszeć, potwierdzają stan rzeczy. Oto wzmacniacz nietani, ale z samego topu i niedrogi w eksploatacji (tanie lampy). Odcinający się wyglądem od sztampy aluminiowo-chromowego luksusu, odwołujący się do estetyki cechującej także słuchawki Abyss. (Które prądowo nie pasują, a szkoda.)

    Tak więc Fulianty Audio ST-18 wyróżnia się podwójnie – dręczy konkurencję jakością, urąga jej wyglądem.

Podsumowanie

   Użyłem porównawczo swojego wzmacniacza, ale ten jest nienabywalny; nigdy takiego nie było do kupienia, teraz nie można nawet kupić jego formy wyjściowej. Za to są dwa inne spomiędzy nie kosztujących tyle, co duże auto elektryczne. Dla słuchawek potrzebujących wysokiej mocy jest Ear Yoshino V20, a dla potrzebujących normalniejszej jest ten Fulianty Audio ST-18. Oba oferują to wszystko, czego chcieć można od słuchawkowego brzmienia: owego przemożnego poczucia bycia tam, gdzie dzieje się muzyka. Wchodzenie w dotykowy kontakt z całym jej ładunkiem brzmieniowym działa tak potężnie na zmysły i tak pobudza wyobraźnię, że nie przeszkadza zdolnej te stany przywoływać aparaturze kosztować dużo więcej od generatorów obrazu mniejszych od całej ściany. Trzecia droga do słuchawkowego ideału to sięgnięcie po któreś z grupy najdoskonalszych elektrostatów, ale koniecznie z towarzyszeniem wzmacniacza lub transformatora wysoce ponadprzeciętnego. Co wybrać, to już kwestia gustu i zasobności portfela, dlatego nie bez satysfakcji mogę stwierdzić, że Fulianty Audio ST-18 ze słuchawkami dynamicznymi kosztującymi mniej niż dziesięć tysięcy też gra oszałamiająco. Jedyny problem to dostępność. Producent może wykonywać maksymalnie jeden egzemplarz miesięcznie, ponieważ jest to dla niego działalność poboczna, zawodowo zajmuje się czymś innym. Co stawia przed nim poważny dylemat odnośnie wyboru drogi; sam poradziłem mu wstrzymanie się z przebranżowieniem, dopóki nie ugruntuje obecności na zachodnich rynkach i nie pozyska amerykańskiego. Krajowy jest za płytki, a przyszłość polityczna niepewna. Dlatego po Fulianty Audio ST-18 trzeba ustawiać się w kolejce, a kiedy ktoś zdecydowany, to trzeba raczej prędko.  

 

W punktach

Zalety

  • Zjawiskowy realizm.
  • Zjawiskowa bezpośredniość.
  • Zjawiskowa otwartość i czystość brzmienia.
  • Aż nie do wiary, że tak skromny garnitur lamp może przywołać coś takiego.
  • Szczegółowość szczytowa.
  • Zupełność życia medium.
  • Pięknie ukształtowany ambience, w tym rozmiar sceny i holografia.
  • Zrównoważone, w pełni rozwarte pasmo.
  • Właściwe dociążenie.
  • Właściwy dobór oświetlenia.
  • Właściwy dobór temperatury.
  • Magia brzmieniowego dotyku.
  • Definicja dźwięku bez używania domykającego obrysu, jako naturalna otwartość.
  • Sama muzyka też naturalna, bez przesadnego łaszenia.
  • Szybkość.
  • Rytm.
  • Dynamika.
  • Całościowe poczucie nadzwyczajności i trafienia w muzyczne sedno.
  • W zależności od samych słuchawek możliwe dalece różne style.
  • Duży wybór zdolnych to wszystko oddać, i niekoniecznie samych drogich.
  • Nie ma się do czego przyczepić, choćby nie wiem jak się wysilać.
  • Wyszukana estetyka obudowy na bazie formy industrialnej.
  • Całość wyróżnia się pod każdym względem.
  • Obwód i podzespoły ze złotych czasów lampowości.
  • Relatywnie niedrogie, a rewelacyjnie spisujące się lampy.
  • Zapas mocy wystarczający do napędzenia nowego typu planarów i trudnych słuchawek dynamicznych.
  • Zupełna cichość tła.
  • Funkcja przelotki  (tylne wyjście).
  • Drżyj konkurencjo.
  • Made in Poland.
  • Zdobył już zagraniczne rynki.
  • Ryka strongly approved.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Nie dla wymagających wielowatowej mocy słuchawek: Susvar, Dan Clark Audio STEALTH, T+A Solitaire P, HEED, RAAL itd.
  • Trzeba być przygotowanym na to, że brzmienia będą się różnicować, a nie pod jego dyktando ujednolicać.
  • Trzeba lubić, albo przynajmniej akceptować, taką formę zewnętrzną.
  • Oby wytrwał na rynku, a nie, jak wiele innych obiecujących, stał się efemerydą.
  • Nie kupujemy z półki – okres oczekiwania.
  • W podobnej cenie jest paru konkurentów o też nieprzeciętnych możliwościach.

 

  • Dane techniczne Fulianty Audio ST-18:
  • Wzmocnienie w klasie A.
  • Obwód OTL SE (bez transformatora wyjściowego, single-ended).
  • Architektura połączeń P2P (punkt-punkt).
  • Brak globalnego sprzężenia zwrotnego.
  • Nadwymiarowy zasilacz.
  • Układ opóźnionego załączania napięcia anodowego na lampie elektronowej.
  • Ogrzewanie anody AC.
  • Cztery komponenty w ścieżce sygnału (kondensator, lampy sterująca i mocy, potencjometr).
  • Impedancja wejściowa: 100 kΩ.
  • Moc wyjściowa: 250 mW/32 Ω.
  • Minimalna skuteczność słuchawek 94 dB.
  • Optymalny zakres impedancji słuchawek dynamicznych: 60 – 600 Ω.
  • Napięcie zasilania: 230V lub 120 V.
  • Pobór mocy: 40 W.
  • Wymiary: 420 x 370 x 110 mm.

Cena: 5500  plus VAT (około 32 tys. PLN brutto)

 

System

  • Źródła: Cairn Soft Fog V2, Avid Ingenium.
  • Wzmacniacze słuchawkowe: ASL Twin-Head Mark III, Fulianty Audio ST-18, Phasemation EPA-007.
  • Słuchawki: AKG K812 (kabel Audiomica Laboratory), AudioQuest NightHawk (kabel FAW Hybrid), Beyerdynamic T1 V1, Dan Clark Audio STEALTH (kable VIVO Cables i Tonalium), Final D8000, D8000 Pro i D8000 Limited Edition, Focal Utopia 2022 (kabel Luna Cables Gris), HiFiMAN Susvara (kabel Tonalium – Metrum Lab), Meze ELITE (kabel Tonalium – Metrum Lab), Sennheiser HD 800 (kabel Tonalium – Metrum Lab), Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium – Metrum Lab).
  • Interkonekty: Next Level Tech (NxLT) Flame, Sulek Edia, Sulek 6×9, Tara Labs Air 1.
  • Listwa: Sulek Edia.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

13 komentarzy w “Recenzja: Fulianty Audio ST-18

  1. Roman pisze:

    Dzień dobry. Spędziłem dużo czasu przy stoliku Final Audio / Fulianty na tegorocznym AVS. W mojej ocenie dźwięk był tam bezkonkurencyjny. Dokonywałem różnych roszad, ostatecznie tor SoulNote S3 – Fulianty – Final D8000 Limited jest tym, który wybrałbym dla siebie. Osobiście uważam D8000 za najlepsze słuchawki, których słuchałem, a Fulianty pozwolił im rozwinąć skrzydła. Robiłem też sporo porównań pomiędzy wersjami Pro i Limited i wersja Limited podoba mi się bardziej – jest w niej więcej „zwiewności”, bez takiego osadzenia w basie, jak w przypadku Pro. No i co może nie mniej ważne – cała „rodzina Fonnexa” oraz p. Rafał to wspaniali ludzie, z którymi bardzo fajnie się przez te kilka godzin spędzało czas. Pozdrowienia!

    1. Piotr+Ryka pisze:

      A Feliksa Envy i Lucarto Audio czasem nie słuchałeś?

      1. Roman pisze:

        Niestety nie. Ani Feliks, ani Lucarto nie mieli do odsłuchu słuchawek, które mnie interesowały, więc skupiłem się w zasadzie na stanowisku Fonnexa – już jakiś czas temu uznałem, że D8000 to słuchawki dla mnie i chciałem przede wszystkim porównać Pro z Limited. Słuchałem ich też na Ferrum oraz T+A, ale szybko można było wybrać tor SoulNote/Fulianty, jako ten zdecydownanie lepszy. Co ciekawe, kiedyś słuchałem D8000 na wzmacniaczach tranzystorowych, z którymi w mojej opinii również potrafią się bardzo dobrze zgrać (Questyle / Burson). Z drugiej strony, z Cayinem HA-300 nie potrafiły się odpowiednio otworzyć, więc tutaj był pewien niedosyt. Tak więc przed ew zakupem wzmacniacza zdecydowanie warto zrobić wycieczkę i wybrać optymalny dla siebie, bo wybór wcale nie jest taki oczywisty. Pozdrowienia!

        1. Piotr+Ryka pisze:

          Dzięki za odpowiedź.

  2. Sławek pisze:

    Z tego wynika, że ten Fulianty mógłby dobrze zagrać z Crosszone.
    No i z Quad ERA-1 też…

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Jak dowiedziałem się ostatnio, dystrybutor tymi Quad w dalszym ciągu nie dysponuje. Osobliwe.

  3. Mariusz pisze:

    Dla mnie Fulianty i Final grało jeszcze lepiej w niedzielę, z gramofonem Nobumasy ( bodajże stary Technics, jeśli dobrze pamiętam). Wszystko było lżejsze, bardziej zwiewne. Z SoulNote bardzo gęste, wręcz przytłaczające dźwiękiem ( co nie znaczy źle, ale dla mnie za potężnie). Rozmawiałem z konstruktorem wzmacniacza, który sugerował w takim przypadku ewentualną zmianę lamp. Możliwe też, że na taki odbiór miał wpływ czas odsłuchu ( sobota dużo słuchania, zmęczenie, przez to wyczulony czy też już przeczulony mój słuch na dźwięki). Sumując jedno z topowych brzmień na AVS.
    PS. Lucarto też w topie, zwłaszcza z Audeze. Natomiast Feliks Envy z Susvarami…dla mnie nr 1. Po prostu zatapianie się w muzyce, bez analizy, wsłuchiwania się, porównywania. po prostu muzyka. A wizualnie Feliks…jakby go sam Michał Anioł…:)

    1. Piotr+Ryka pisze:

      W niedzielę zawsze gra najlepiej, bo sprzęt jest najbardziej ograny. A o Feliks Envy mamy już dwie przeciwstawne opinie. Ciekawe.

      1. Mariusz pisze:

        Słyszałam także wiele różnych komentarzy na temat tego zestawu. Raczej więcej negatywnych. W niedzielę miałem już możliwość bezpośrednio po sobie słuchać Susvar z DCS i Feliksem. Świetne, dokładne, przejrzyste granie z DCS. Natomiast Feliks to co pisałem wcześniej, więcej muzyki jako takiej, po prostu. Ciepło i spokój. Mój Syn, z którym się bardzo często zgadzamy co do ocen/porównań, w tym przypadku też był bardziej przekonany do brzmienia z DCS. Może się starzeję i bardziej doceniam spokój:)
        Pozdrawiam Mariusz

        1. Piotr+Ryka pisze:

          dCS z Susvarami właśnie słucham, ale mam lepszy kabel 🙂

        2. Piotr+Ryka pisze:

          Tak nawiasem ten dCS był chyba na AVS nie całkiem optymalnie ustawiony.

  4. Alucard pisze:

    Nie wiem czy się już pytałem, ale czy będzie recenzja tego czegoś?
    https://www.q21.pl/mytek-liberty-thx-aaa-hpa.html

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Nie wiem. Na razie przyjechały elektrostaty Warwick Acoustic i parę innych rzeczy, kończę recenzję dCS LINA i trzeba przed końcem roku przyznać nagrody.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy