Recenzja: Fram Midi

Odsłuch

Wtyki, przyłącza, regulacje.

   Zacząłem testy od telewizora, zastępując jego kilkuwatowe głośniczki napędzane wewnętrznym wzmacniaczem tymi średnimi Framami, czerpiącymi sygnał poprzez analogowe kable Crystala od Blu-ray OPPO 103D, spiętego kablem HDMI z tunerem satelitarnym mediaBOX+. Zagrało niewątpliwie lepiej, tak bardziej naturalnie, wyraźnie oraz żywiej, a także z dużo większym wolumenem dynamiki i głośności. Cudów jednakże nie ma, bo sygnał z satelity to nie jest dobry sygnał audio. I nie jest nim także brany z płyty CD czy Blu-ray puszczany z tańszego OPPO. (Z droższego to co innego.) Zresztą, co ja się będę tłumaczył. Zwyczajnie mi się nie chciało prowadzić dźwiękowego dochodzenia przy telewizorze i nie chciało też przy komputerze, gdzie na postawienie głośników nie ma już teraz miejsca. Karol się wyprowadził i jego komputerowy zakątek zniknął, a u mnie słuchawkowe królestwo, że nawet palca nie wciśniesz. Pozostawało w tej sytuacji podłączyć Framy do odtwarzacza, co się odbyło dla nich normalną drogą, a dla mnie trochę nienormalną, bo za pośrednictwem znajdujących się w ich komplecie długich przewodów XLR/RCA, gdzie XLR idzie do źródła, a RCA do jednego z dwóch kompletów analogowych wejść w kolumnie aktywnej. (Czyli prawej.) W tym miejscu ważna uwaga. Wbudowany wzmacniacz jest wyskalowany na przyjęcie sygnału o napięciu 2,0 V, tak więc w odtwarzaczu takim jak Ayon przełącznik mocy sygnału wyjścia należy ustawić w pozycję »Low« a nie »High«. Inaczej zjawią się zniekształcenia i nie będzie to żadna awaria, a jedynie złe ustawienie. Ze spraw technicznych jeszcze jeden załącznik, mianowicie w małym okienku na tyle kolumny aktywnej znajduje się trzypozycyjny suwaczek, pozwalający ustawić brzmienie bardziej aktywne, neutralne i stonowane. Nie ruszałem go, zakładając że fabrycznie ustawiony poziom »Neutral« jest optymalny na potrzeby opisu. I jeszcze na koniec dodam, że kolumny nie są dobrze przystosowane do grania stając wprost na podłodze. Pilot źle radzi sobie wówczas z lokującym się bardzo nisko odbiornikiem, a samo brzmienie wyraźnie traci. Tak więc biurko lub na podstawkach, a podłoga jedynie w ostateczności.

Przejdźmy do brzmieniowego sedna. Każdy system dźwiękowy jest nośnikiem swej sygnatury, całościowego wrażenia. W przypadku średniego systemu Fram ta sygnatura to odświętność. Wrażenie czegoś niezwykłego, uczestnictwa w muzycznym teatrze, dominowało. Rozbijmy je na składowe. Pierwsza z nich przestrzeń, o najsilniejszym działaniu. System grał dźwiękiem posadowionym dość daleko, jakieś sześć, siedem metrów od słuchacza siedzącego trzy metry przed głośnikami. Grał sceną na wysokości oczu – szeroką, wysoką i głęboką. Głęboką bardzo wyraźnie i sięgającą trochę za ściany boczne, o dobrym też rozwinięciu w pionie. Także tu, podobnie jak u małych Audioform, test stereofonii pokazał łuki przebiegające z tyłu za głośnikami, wystawiające wysoką notę spójności i głębokości. Dobrze też trzymał się poziom, bez tendencji do opadania czy wzlatywania w górę.

Druga sprawa to medium. Czyste i bardzo transparentne, mające pewien ciężar własny, ale bardzo nieznaczny. Co innego za to robiące wyraźne, mianowicie pogłosy. I nie tylko poprzez dobitność, ale także echowość. Ona właśnie powodowała teatralizację, powiększając obszar słuchania. Nie było wrażenia klubu czy jakieś sali wielkości szkolnej klasy, tyko teatru lub niewielkiego kościoła. Nie jakiegoś wielkiego czy ogromnej katedry, ale i nie czterdziestu-sześćdziesięciu metrów. Echo wyraźnie wędrowało, odbijając się od ścian dość odległych, co dawało ten nastrój odświętności, pewnej niecodzienności miejsca. Więc nie jak u siebie w domowych pieleszach czy małym jazzowym klubie, chociaż nie jak w Teatrze Wielkim czy bazylice Maryi Panny. Takie coś, takie powiększenie obszaru,  to niemała gratka dla kinowego odbioru, ale też smaczek dla samej muzyki, która przez to przestaje bać swojska, stając się wydarzeniem.

Co tego fotografa tak rzucało w górę i na dół?

Ten nastrój pewnej podniosłości, czegoś niecodziennego, był także budowany zupełnym brakiem ocieplenia. Neutralność temperatury posunięta do granic, że ani zimna, ani ciepła – wszystko z pieczęcią autentyzmu. Ale właśnie nie klubowego czy z dobrze ogrzanego mieszkania, tylko jak w teatrze czy filharmonii, że kilkanaście stopni a nie dwadzieścia parę.

Przechodząc do podzakresów pasma. Soprany otwarte, dźwięczne i bez wrażenia złota czy srebra, tylko bardziej jak w szklance woda. Dzwoneczki wykwintnie dzwoniące i bez żadnej cienkości, chociaż nie tak misternie złożone jak u najlepszych kolumn. Ale na tyle adekwatne, że budzące szacunek nawet w wysokich kryteriach, zwłaszcza poprzez gładkość oraz przestrzenny wymiar.

Średni zakres w tej teatralizacji. Wokaliści postawieni daleko i wspomagani echami, na podobieństwo aktorów czy piosenkarzy dla siedzącego w piątym, siódmym rzędzie widza. A zatem nie bardzo bliscy, ale i niespecjalnie dalecy, chociaż już w perspektywie.

W tym miejscu muszę dodać, że system bardzo starannie różnicował nagrania pod względem wielkości źródeł. Na jednych płytach śpiewacy i instrumenty okazywali się dużo więksi niż na innych, a dystans bywał bardzo różny.

Bas to ciekawa sprawa, bo mówimy wszak o małych głośnikach. Ale te dwa pasywne wspomagające dobrze wykonywały swe zadanie i basu w efekcie było sporo, a także nisko schodził. Mało tego, potrafił tak się rozhulać, że trząść zaczynał ścianami. Nie popadajmy jednak w euforię; wydatnie basowy materiał z bardzo niskimi zejściami nie da się bez zniekształceń tymi średnimi Framami odtwarzać na wysokich poziomach głośności, chociaż pozwala na normalne głośne słuchanie. Pokój 26-metrowy, jak pokazała praktyka, da się wypełnić głośnym brzmieniem, natomiast dzikiego ryku nie da się uskutecznić – do tego trzeba większych kolumn. Lecz głośne granie jak najbardziej i, jak mówiłem, w odświętnej atmosferze. Z wysoką pod każdym względem kulturą, neutralną ciepłotą i dobrą szczegółowością.

Dwa ma to granie proste atuty, pozwalające poczuć radość. Pierwszy taki, że to jest autentyczna muzyka; drugi, że grana na pięknej scenie. Muzykalność jest oczywista, chociaż nie z takich najbardziej bezpośrednich i gorących. Obecność wykonawców dzieje się dość daleko, a temperatura jest neutralna. Niemniej rysy postaci kształtowane polem brzmieniowym są bardzo autentyczne i całkowicie wolne od uchybień. Kontury ładnie wyoblone i bez wyostrzonej kreski, a głosy mają miąższość, powab i melodyjne płynięcie. Nie są ciepłe, ale humanistycznie naturalne, bo naturalnie śpiewne są głośniki. Dodatkowo też ze wspomaganiem basowym, które przydaje echowej poetyki i choćby w przypadku wiolonczeli pozwala poczuć dojmujące uderzenie niskich wibracji, które rozrywają wprost duszę.

Jako kompletny system.

Wszystko to daje dużego formatu przeżycie, chociaż to nie jest aż wyrafinowany high-end. Konstrukcja dźwięku na to zbyt prosta, a moc głośników za niska. Ale tak to zostało zrobione, że mimo wszystko słucha się z fascynacją. Jest poezja obszaru i poezja samej muzyki. I jest ta od pierwszego taktu odczuwana odświętność – dzianie się czegoś niezwykłego. A przy tym bez obcości rozumianej przez dziwność. Średnie Fram wyrywają nas z domowego ciepełka, ale nie rzucają na pastwę obcości. Od razu się odnajdujesz i rad będziesz ze słuchania tak podawanej muzyki. Mimo że to nie jest odświętność w stylu choinki i domowego ogniska, tylko coś bardziej zewnętrznego, przychodzącego z innego świata. Ale jak już mówiłem, to się przydaje kinu, a nie szkodzi muzyce, która przecież nie musi być koniecznie gorąca i klubowa. Tym bardziej, że średnie Framy potrafią oddać swoistość i klimat. Nie ma w nich ujednolicania, wszystkiego na jedno kopyto. Potrafią  oferować szeroką paletę uczuć, bo całe są wyważone, nie wychylone w żadną stronę i w oddaniu muzyki dokładne.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

2 komentarzy w “Recenzja: Fram Midi

  1. Jakubas pisze:

    Osobiście tych kolumn słuchałem u Pana Wawszczyszyna (zostały mi zaprezentowane zamiast Master Oslo, którymi byłem zainteresowany). Rzeczywiście wydaje się to oferta bardzo atrakcyjna, pozwalająca na super odsłuch przy komputerze oraz w calym pokoju.
    W tym miejscu chciałbym jeszcze raz podziękować Panu Wawszczyszynowi za super przyjęcie i miłą rozmowę ze mną i moim holenderskim kolegą 🙂

    1. Jakubas pisze:

      Prawidlowe nazwisko Pana Jarka to oczywiscie Waszczyszyn 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy