Niedawno – jakiś kwartał temu – recenzowałem kosztujące siedem tysięcy kolumny planarne. Te zaś będą o dwa tysiące droższe, czyli również za znośny pieniądz, ale konstrukcyjnie klasyczne. Tak samo podłogowe, podobnie na metr przeszło wysokie, lecz z kubaturą i graniaste, przy czym stojące prościuteńko niczym żołnierz na warcie, tyle że czworonożnie i w lekkim rozkroku.
Kolumny mają duński rodowód, a więc pochodzą z kraju którego obywatele wierzą, że ich ojczyzna to najszczęśliwsze miejsce na Ziemi. Trudno zaiste o lepszą rekomendację, trzeba Duńczykom gratulować. Najwyraźniej od czasu kiedy duńskim księciem Hamletem targało fundamentalne rozdarcie „lepiej żyć czy też może lepiej byłoby nie żyć”, dużo na rzecz poprawy życia tam uczyniono, duchy ojców i inne zmory obywateli mniej straszą.
Pośród owego „dużo” stworzono firmę Dynaudio, powołaną do życia w 1977, jako późniejszego (od 1999) kooperanta TC Electronic, sięgającego w swych profesjonalnych instalacjach studyjnych także po produkty Tannoy i TC-Helicon.
Ojcem założycielem marki Wilfried Ehrenholz, siedzibą 14-tysięczne Skanderborg, dawne miasto targowe u podnóża średniowiecznego zamku nad jeziorem we wschodniej Jutlandii.
Z uśmiechem sukcesu na twarzy twórca Wilfried wspomina, że słuchane ongiś głośnikowe kolumny go nie zadowalały, nie dawały muzycznej Prawdy. A ta była dla niego ważna, jako że parał się sprzętem audio i jednocześnie sam muzykował. Postanowił więc stworzyć własne, a cel przyświecał mu jeden – dotarcie do tej Prawdy. Środek także był jeden – robić wszystko samemu. Oprócz czego brać pod uwagę, że wszystkie dotychczasowe głośniki były optymalizowane wyłącznie pod kątem odpowiedzi częstotliwościowej, z pomijaniem aspektów zgodności czasowej, zgodności fazy i odpowiedzi przejściowej, które też są kluczowe.
Od początkowej garstki do trzystu teraz pracowników doszli w Dynaudio od montowania cudzych głośników i zwrotnic we własnych obudowach do całkowitej samodzielności, którą bardzo się szczycą. Szczycą między innymi tym, że cewki nawijane są drutem aluminiowym, dzięki czemu mogą mieć dłuższe zwoje, zapewniające lepszą kontrolę, szybszą reakcję i mniejsze zniekształcenia; doszli także do płytszych od konkurencyjnych kielichów głośnikowych, dzięki którym osoby siedzące nie na wprost zyskują lepsze pola dźwiękowe. Istotnej jest też to, że te mniej wklęsłe membrany i dłuższe cewki są lepiej zawieszane, dzięki czemu pracują swobodniej i w efekcie z większą precyzją, a wszystko to jest rzeczywiście własne, poczynając od produkcji magnesów.
Rzecz tyczy produkcji masowej – Dynaudio to dziś duża firma. Wyroby jej stoją nie tylko w milionach domów, ale też w przeszło tysiącu studiów nagraniowych i jeżdżą w samochodach takich marek jak VW, Volvo czy Bugatti. Duński wytwórca to potentat, którego oczy w poszukiwaniu dalszego rozwoju są obecnie zwrócone na gigantyczny rynek indyjski.
Od siebie na finał zagajenia dorzucę, że recenzowane dotąd głośniki Dynaudio wszystkie należały do droższych serii i często – tak jakoś się składało – pochodziły z emisji specjalnych. A to „Limited Edition”, a to znów model rocznicowy z nielimitowanej wprawdzie lecz jubileuszowej serii. Jedynie recenzowane jako pierwsze, jeszcze w 2013-tym Dynaudio Focus 340 też pochodziły z szerokiej oferty.
Budowa
Spoglądając na tytułowe Dynaudio EMIT 50 trudno odnieść wrażenie, że ich producent aż tak bardzo przykłada się do jakości produktów. Wszystko ponoć własnego projektu i samodzielnie wykonane, a cała dbałość o opływowe kształty poprawiające owiew akustyczny sprowadza się do sfazowania samej górnej krawędzi. Można jeszcze do tego dorzucić nadprzeciętnie szeroką oprawę tweetera, ale wykonaną ze zwykłego tworzywa, niemającego w sobie niczego nadzwyczajnego. Reszta to najzwyklejszy prostopadłościan z MDF o wysokości 114, szerokości 20,5 i głębokości 30,2 cm. Niemniej nie taki całkiem zwykły kiedy rzucimy okiem na wagę: każda kolumna waży bite 26 kilogramów. To sporo przy tych gabarytach, oznacza grube ścianki, konkretnie ø18 mm; a grube ścianki oznaczają brak wzbudzania byle wibracją. Do czego dołącza antywibracyjne stanie na kolcach wystających z przykręcanych (każda dwiema śrubami trox) rozczapierzonych nóżek, z którymi to nóżkami wszystko w porządku, nie brak kolców ani podkładek. Podkładek zwykłych, a lepsze można nabywać samodzielnie, co może kosztować skromnie, ale gdyby ktoś zechciał sięgnąć przykładowo po najdroższe od marki Harmonix, te okazałyby się radykalnie droższe od całych tych EMIT 50.
Podkładki ważna rzecz, potrafią wpływać na brzmienie, a tu zostały nimi mosiężne Acoustic Revive SPU-8, których zwykłem używać. Żadne więc nadzwyczajne, ale dość przyzwoite i kosztujące znośnie, kilkaset złotych za komplet.
W poszukiwaniu większej niezwykłości warto się też przyjrzeć głośnikom, z których wysokotonowy nie ma wprawdzie zewnętrznej oprawy w postaci akustycznego ustroju, nie ma także chłodnicy ani nie wspiera go opływowy kształt otoczenia, ale to odziedziczony po wyższej serii Evoke tweeter o nazwie Cerotar, wyposażony w innowacyjną, niwelującą rezonanse kopułę typu Hexis, tj. 28-milimetrową z dodatkiem mniejszej przeciwsobnej. Kopułki z napylonej warstwą ochronną tkaniny zachowującej pełną akustyczną sprawność, kopułki napędzanej przez wyjątkowo mocny ceramiczny magnes Ferrite+, wyposażony w pochłaniający zbędne elektrony filtr z węglanu strontu.
Od zewnątrz zatem nic wielkiego, wszystko najlepsze w środku, tak żeby podtrzymana została fama głoszona zarówno przez samo Dynaudio jak i recenzentów, o słodkich, nadzwyczaj pięknych, ujmujących urodą sopranach. (Się posłucha, się sprawdzi.)
Nie mniejsze według deklaracji producenta powody do dumy przynoszą dwa głośniki niskotonowe ø18 cm, także przejęte od wyższych rodzin. Z membranami, pomimo przetłoczenia, wykonanymi z pojedynczych kawałków MSP (polimeru na bazie krzemianu magnezu); wyjątkowo wyposażone w cewki miedziane, z uwagi na to, że wolniejsza odpowiedź na sygnał nie jest w ich przypadku szkodliwa. W zamian, właśnie za sprawą miedzi, potrafią schodzić do niskości aż 33 Hz, co oznacza bas nie na żarty, luby niejednym uszom. W EMIT 50 dodatkowo wzmacniany przez dwa tylne bass-refleksy o kielichowych wylotach ze spiralnymi żłobieniami na rzecz niezaburzonego przepływu, z których to bass-refleksów górny jest dokładnie na wysokości tweetera, dzięki czemu można przez niego od środka ten tweeter oglądać. Dolny z kolei jest na samym dole, tuż nad zatoką przyłącza kabli; przez niego nic nie widać prócz ściany dźwiękowego kanału.
Między tweeterem na górze a dwoma basowcami na dole wygodnie leży sobie głośnik średniotonowy ø15 cm, też pochodzący z serii Evoke i jeszcze wyższej Contour. Leży i się opiera kołnierzem o oprawę tweetera, bo tak widać mu najwygodniej. Wyposażono go w mocny magnes ferrytowy i skróconą wersję cewki aluminiowej ø38 mm, zoptymalizowaną pod kątem obsługi ma się rozumieć średnich tonów. U niego nie spotkamy miedzi, bo kluczem jakościowym są szybkość i precyzja na rzecz oddawania niuansów.
Zwrotnica, jak pisze Dynaudio, posiada konstrukcję hybrydową. Ma tradycyjny dla firmy obwód pierwszego rzędu dla głośnika wysokotonowego, drugiego dla średniotonowego i topologię rzędu czwartego dla głośników niskotonowych. („Oczywiście, moglibyśmy po prostu stworzyć jeden projekt, który obejmowałby je wszystkie – ale oznaczałoby to kompromis w kwestii wydajności, czego nasi inżynierowie nie zrobią.”)
Masywną obudowę wyposażono w wytłumienie materiałem poliestrowym, a wykończenie to laminaty czarny, biały lub orzechowy. Wraz z kolumnami dostajemy czarne maskownice o mocowaniu magnetycznym, nóżki musimy przykręcić sami, przy czym każda jest niezależna i każda na dwóch śrubach. Klucz trzpieniowy w komplecie, podobnie jak obszerna instrukcja. Do każdej nóżki wspomniany kolec, zwyczajnie przykręcany, ale można też nie przykręcać, kolumny staną bardziej płasko.
Dużo miejsca w materiałach firmowych poświęcono skandynawskiemu wzornictwu w duchu maksymalizacji prostoty. To nią są tłumaczone prostopadłościenne obudowy, co ma się świetnie prezentować oraz stanowić wizualną kontrę dla włoskich projektów w stylu Zingali czy Albedo, albo podobnie niezwykłych, mimo iż też skandynawskiego pochodzenia, obudów fińskiego Gradienta. Tak czy inaczej – niezależnie od lubienia bądź nie skandynawskiego ascetyzmu – powinowactwa kształtu między prostopadłościennymi obudowami a kształtami instrumentów muzycznych trudno się będzie doszukać. Mimo to może efekt finalny okaże się na tym nie cierpieć? – Niebawem się przekonamy.
Kolumny są przeznaczone zarówno do systemów stereo jak i do kina domowego, gdzie mogą być uzupełniane z tej samej serii EMIT głośnikiem centralnym, satelitami i subwooferem.
Moc Dynaudio EMIT 50 to 240 W, impedancja znamionowa 4 Ω, pasmo przenoszenia 33 Hz – 25 kHz, punkty podziału trójdrożnej zwrotnicy to 540 i 4400 Hz. Opakowaniem masywne kartony, czteroelementowe podstawki przykręca się, jak mówiłem, samemu, samemu trzeba także zdjąć magnetycznie zamocowane żółte osłony tweeterów, samemu wreszcie wybrać czy na kolcach, czy bez, a jeżeli na kolcach to ewentualnie samemu zapewnić lepsze podkładki.
Odsłuch
Najtańsze podłogowe kolumny Dynaudio nie przejawiają specjalnych wymogów odnośnie ustawienia. To nie, skądinąd także duńskie Raidho, ani szwajcarskie Boenicke, domagające przestrzennego dopieszczenia i ustawieniowej niecodzienności w zamian za niecodzienność produkowanej sceny. Dynaudio EMIT 50 tak po prostu się stawia i one po prostu grają. A grają dźwiękową ścianą zaraz za linią głośników, ze słabo zaakcentowaną płaszczyzną horyzontu.
Z uwagi na obecność dwóch głośników basowych i dwóch bass-refleksów sprawdzanie brzmienia zacząłem od basu. I w tego ramach określenia trzech najważniejszych parametrów: zdolności do zalania nim całej przestrzeni, kresu niskości zejścia i samej morfologii. Rozlewająca się na całą przestrzeń basowa aura, także w węższym wymiarze stawianie basowych kurtyn za dźwiękiem, nie jest szczególnie mocną stroną tych EMIT, najwyżej średnią. Owszem, nie mamy do czynienia z brakiem, lecz główną rolę odnośnie tego pozostawiono najwyraźniej subwooferowi z kinowego kompletu, co jest o tyle słuszne, że takie zalewanie basem albo postawienie go w tle to przede wszystkim repertuar muzyki filmowej.
Zupełnie inaczej przedstawiała się sprawa odnośnie głębi zejścia – ta była w pełni zadawalająca, a może nawet więcej. Więcej niż samo zadowolenie zwłaszcza w trzecim aspekcie, w wymiarze morfologicznym. Normalny bas perkusyjny, z jakim mamy do czynienia u orkiestr, jazzu i przede wszystkim rocka, to niewątpliwie najmocniejsza strona recenzowanych EMIT 50, pod tym względem są rewelacją. Bicie jest mocne, zejście niskie i przede wszystkim jest czytelnie. Wyraźność pracy perkusji i siła jej działania – pod tymi względami chapeau bas. Kapelusze z głów odnośnie basu i od razu konkluzja, już w jednym z pierwszych akapitów. Z uwagi na ten bas to są kolumny do rocka, to w rockowym repertuarze one najlepiej się sprawdzą. Najniższe zejścia wiolonczel, jako obfitsze w rezonanse, sprawiły EMIT 50 kłopot, przenosząc ten rezonans na drgania własne obudów z powodowaniem wrażenia, że te najniższe zejścia nie chcą się w tych kolumnach zmieścić. Ale praca wszelkiego rodzaju bębnów nie zostawiała nic do życzenia, składała ręce do oklasków. Od wysokich na dwa piętra taiko, które układa się brzmieniowo skakaniem po nich wielu ludzi (tak im się wieloetapowo napina membrany), po dziecięcy werbelek z kolędy „Carol of the Drum” grało to pierwszorzędnie, więc dla uciechy puściłem sobie legendarne solo Johna Bonhama.
Rock zatem na wysoką notę – co z resztą? Na rzecz tej reszty pokazała się bardzo dobra dźwięczność wspierana trójwymiarowością, co przekładało się na ładne, mogące zadowalać soprany. Nie gorsza okazała się lokalizacja dźwięków, pomimo słabej widoczności płaszczyzny horyzontu dobrze zakotwiczanych w konkretnych miejscach. Jednocześnie było to brzmienie o charakterze raczej studyjnym, z większym naciskiem na dokładność i brak zniekształceń niż na efekty artystyczne. Nie towarzyszyły dźwiękom brzmieniowe aury, ożywianie przestrzeni pokazało się nikłe, a temperatura przekazu była umiarkowana. Nic z chłodu – co to, to nie – ale taka nie zwracająca uwagi, pozbawiona ciepłego, zapraszającego powiewu. Emocje zatem w ryzach, o ile nie brać pod uwagę tych emocji rockowych, bo rockowy charakter brzmienia każdorazowo realizował się świetnie. Zwłaszcza że zaznaczały się też ciśnienia i było to granie do przodu, atakujące słuchacza, a nie oddalone teatry.
Bardzo dobrze wypadł też test stereofoniczny, jako dźwiękowo całkowicie oderwany i wyraziście wybrzmiany. Przelatujący błyskawicami na wysokości tweeterów w sporej odległości za nimi i on dawał satysfakcję. Nie gorzej, nawet jeszcze lepiej, wypadła holografia; w znaczonych jawną układach pojawiła się wreszcie dobrze widoczna płaszczyzna sceny, co samo by nie wystarczało, ale odchodzenie partiami do tyłu także było wyraźne, składając się na głęboko w tył wędrujący spektakl, jak zawsze w takich razach powodujący silny odzew emocjonalny słuchacza.
Dla średniego zakresu najważniejszymi są melodyjność wspierana przez namacalność i dźwięczność. O dźwięczności już napisałem, a melodyka także okazała się być na swoim miejscu. Czystym i melodyjnym wokalom brakowało jedynie powabnej ciepłej aury i w jakimś stopniu zmysłowości – jak już mówiłem brzmienie było bardziej ukierunkowane na aspekt studyjnej precyzji niż melodyjnego rozkołysania w manierze artystycznego rozwichrzenia. Zaznaczała się pewna sterylność i w jej następstwie dystans uczuciowy, jako bardziej patrzenie niż uczestnictwo i porządek niż zapał. Niemniej całościowa realizacja okazała się być w porządku, z drobnymi tylko niedociągnięciami. Dla przykładu oklaski nie były wystarczająco wyraźne, aby narzucająco się podzielić na dłonie z dokładnym ich wymodelowaniem.
Cokolwiek zlane i emocjonalnie nie dość żywe, nie dociągały do maksimów jakościowych. Podobnie propagacja dźwięku, jako ogarnianie przestrzeni dźwiękową falą z łunami i rozwibrowaniem, realizowana była nie aż szczytowo, sporo jej brakło do formy wszechwładnej. Ale można to było radykalnie poprawiać zwiększając poziom głośności do koncertowego. Z głośnym graniem nie było bowiem żadnego problemu, a im głośniej, tym lepiej. Jakość okazała się wzrastać równolegle z głośnością; Dynaudio EMIT 50 nie są kolumnami do delikatnego pieszczenia, realizują się w mocnym masażu. Dlatego właśnie rock i głośno grany jazz pasują do nich najlepiej, ale i muzyka rozrywkowa, także poważna, przy wysokich poziomach głośności odnajdywały się dobrze. Zabrakło cichej finezji, ale zjawiało się mocne brzmienie i wraz z nim zaangażowanie.
Na plus były również pogłosy, ładnie zdobiące brzmienia i nigdy, nawet śladowo, nie wzbudzające poczucia obcości. In plus także dykcja, pomimo tych oklasków, których wyraźność zostawiała coś do życzenia. In minus natomiast brak zaśpiewu, jako głosy i brzmienia ściągane do form podstawowych, pozbawionych otoczki brzmieniowej. I nie, to nie był wyraz precyzji, tylko pewne ograniczenie zdolności odtwórczej. Ale z kolei artykulacja mowy, do której zawsze nawiązuję, jako że jest lustrem jakościowym i jednocześnie miernikiem stylu, no więc ta prozatorska strona, jako rewers dla śpiewu, okazała się naturalna. Dokładnie oczyszczona ze sztucznych sopranowych wtrętów brzmiała bardzo przekonująco, nic nie miała z dziwności.
Tu plus więc, a gdzieniegdzie minus, ale plusów zdecydowanie więcej, a gdy ktoś lubi słuchać głośno, a już szczególnie rocka, to spokojnie można polecić. Przewaga konstrukcyjnej strony architektury brzmieniowej nad wykończeniami i dopieszczaniem oprawą nie będzie miała znaczenia w obliczu dźwięków mocnych, a na wysokich poziomach głośności to oprawianie też się zjawi, nie będzie czego się czepiać. Niemniej gdy się szuka finezji, wielowarstwowych kolorytów, dbałości o zaśpiewy, poświatę, aurę, drobne nutki, także o pyłki i uwyraźnienie poszumu, to recenzowane niedawno głośniki planarne będą lepszym wyborem.
Podsumowanie
Tak się – dobrze w sumie – złożyło, że dwa zestawy recenzowanych ostatnio głośników należały do jednej kategorii cenowej i się uzupełniły. Magnepan LRS+, tak samo jak elektrostatyczne słuchawki, to popisy finezji, dbałości o najdrobniejszy szczegół i dopieszczanie dźwięku. Ale do perkusyjnych ataków na wysokich poziomach głośności one się nie nadają, a właśnie do tej części repertuaru szczególnie się nadają recenzowane Dynaudio EMIT 50. Magnepan to atmosfery klubowe i wszelkiej innej obecności jako realizm namacalny już przy najcichszym graniu; taki realizm u Dynaudio dopiero gdy jest głośno, a jeszcze lepiej bardzo głośno.
Dynaudio mają przede wszystkim to, od czego wielu serce skacze w porywach ekstatycznej radości, gdyż to stanowi sens ich obcowania z muzyką: Dynaudio mają moc, drajw i punch – gdy perkusista wali w bęben, ten bęben staje się realny. Poprawny realizm wokali, skrzypiec, fortepianów i całych orkiestr stanowi dopiero wstęp do popisu produkcji rockowych. Więc kiedy na to apetyt, to proszę bardzo, zapraszam.
W punktach:
Zalety
- Ogólnie dobry poziom odtwórczy.
- Przyzwoity w przypadku muzyki poważnej i rozrywkowej.
- Wybitny w przypadku rockowej.
- Naturalizm ludzkiego głosu i bardzo dobra wyraźność będą atutami także dla kina domowego.
- Dalekie od zniekształceń.
- Świetna kontrola i potęga basu.
- Ładnie trójwymiarowe soprany.
- A przy tym brak podbarwiania wokali sztucznym dodatkiem wysokich tonów.
- Ładne i trzymane w ryzach pogłosy na upiększający dodatek.
- Całkowite oderwanie dźwięku od kolumn.
- Na wysoką notę stereofonia.
- Holografia nie stwarza się sama, ale gdy jest w nagraniu, zostaje ukazana popisowo.
- Szybki dźwięk.
- Pozbawiony długich podtrzymań, ale wystarczająco elegancki.
- Czyste medium.
- Stwarzanie akustycznych ciśnień na rzecz muzycznego szału.
- Wyraźność artykulacji dominantą.
- Granie dźwiękową ścianą za głośnikami ma wyraz potęgowy.
- Jednocześnie nie brakuje ataku, dźwięk idzie na słuchacza.
- Zarazem zaznacza się głębia – skąd w innym razie holografia?
- Modne skandynawskie wzornictwo w poetyce prostoty.
- Własnej produkcji wszystkie głośniki, wszystkie wysilone technicznie.
- Masywna i wytłumiona konstrukcja.
- Ustawienie na kolcach.
- Stosunkowo łatwo napędzać i nietrudne do znalezienia miejsca.
- Producent oferuje rozszerzenie do składu kina domowego.
- Znana, ceniona firma.
- I jednocześnie bardzo duża, a więc z szerokim zapleczem.
- Made in Denmark.
- Uznana polska dystrybucja.
Wady i zastrzeżenia
- Całkowite zlekceważenie opływowości kształtu obudowy jako czynnika poprawy brzmienia.
- Po wyrafinowanie i finezję szczytowych poziomów trzeba się udać gdzie indziej.
- Aczkolwiek przy wysokich poziomach głośności staje się nie tylko głośno, ale też bardziej finezyjnie.
- Świetny bas ma wymiar perkusyjny, natomiast nie zaleje sceny grzmotem, jak to się czasem dzieje w przypadku produkcjach kinowych.
Dane techniczne:
- Moc: 240 W
- Pasmo przenoszenia: 33 Hz – 25 kHz
- Skuteczność: 86 dB
- Impedancja: 4 Ω
- Podział zwrotnicy: 540 i 4400 Hz
- Głośniki:
- – tweeter Cerotar – miękka kopułka ø28 mm z dodatkiem drugiej przeciwsobnej i filtra z węglanu strontu
- – średniotonowy – ø15 cm z kompozytową membraną MSP, magnesem ferrytowym i szybką cewką aluminiową ø38 mm, zoptymalizowaną dla średnich tonów
- – niskotonowe – 2 × ø18 cm z kompozytowymi membranami MSP i miedzianymi cewkami
- Dwa bass-refleksy.
- Przyłącze: pojedyncze.
- Wymiary: 114 x 20,5 x 30,2 cm.
- Materiał obudowy: MFD ø18 mm.
- Materiał wytłumiający: poliester.
- Masa: 26 kg (szt.).
Cena: 9690 PLN (para)
System
- Źródła: CD Cairn Soft Fog V2.
- Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III.
- Końcówka mocy: Croft Polestar1.
- Kolumny: Dynaudio EMIT 50.
- Interkonekty: Sulek RED, Next Level Tech (NxLT) Flame.
- Kabel głośnikowy: Sulek 6×9.
- Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Sulek 9×9 Power.
- Listwa: Sulek Edia.
- Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
- Kondycjoner masy: QAR-S15.
- Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
- Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
- Ustroje akustyczne: Audioform.
History of Dynaudio
Dynaudio was founded in 1976 by Ejvind Skaaning together with Gerhard Richter. Prior to this, or during the starting phase, in 1975 Skaaning and Richter joined with Meir Mordechai and founded RMS (Richter, Mordechai and Skaaning). Manufacturing facilities were located in Israel. Mordechai held 50% of RMS, while the other held the other 50%. RMS developed and manufactured raw drivers. After two years, Morel bought out Richter and Skaaning’s shares which dissolved this partnership. Mordechai continued to run Morel.
Shortly after, Richter and Skaaning established Dynaudio. (Source: Nir Paz of Morel, Israel).
https://www.cfuttrup.com/history/dynaudio.html
I stąd tak duże podobieństwa w konstrukcji głośników Dynaudio i Morela.
Ciekawe światło na powstanie znaczącej firmy. Rzecz pachnie zacieraniem śladów, a przynajmniej nienagłaśnianiem rzeczywistych początków.
I tak, sprawdziłem – chiński potentat z działu zaawansowanej technologii (akustyka, optyka, elektronika i obróbka materiałowa), założone w 2001 konsorcjum GoerTek, nabyło w październiku 2014 większościowy pakiet akcji duńskiego Dynaudio, które tym samym znalazło się pod chińską kontrolą.
To 10 lat temu…
takie informacje nie są nagłaśniane.
Najważniejsze jednak, że Dynaudio brzmi dobrze – przynajmniej dla tych, co takie brzmienie lubią. A ja lubię rocka i całą Muzykę.
A Muzyka jest na M:
Mozart
Metalica
Moody Blues
Manfred Mann Earth Band
Miles Davies….
Jak również Martyniuk Zenon 🙂
Miałem na myśli Muzykę 🙂