Recenzja: Ayon Stratos

Odsłuch

Czerwień pośrodku czerni.

   Jaka z tego wszystkiego wynika dla słuchających muzyka? O odpowiedź na to pytanie poprosiłem najpierw dwie pary referencyjnych słuchawek: Abyss AB-1266 i AKG K1000. I nie będę ukrywał, że chodziło też o to, by się ostatecznie przekonać, jakie są między nimi różnice, bowiem po długich perypetiach trafił do mnie na koniec kabel dla Abyss od Tonalium, umożliwiający podpinanie do zwór głośnikowych. Tak więc wszystkie testy w oparciu o przedwzmacniacz ASL oraz końcówkę mocy Crofta; najpierw z dwiema parami słuchawek, a w drugiej turze z kolumnami czterodrożnymi Audioforma. I w obu częściach z tandemem Ayon CD-T II/Ayon Stratos via łącze 3 x BNC, skutkujące na wyświetlaczu oznakowaniem DSD. A wraz z tym miła sercu uwaga, iż jest to typ połączenia uważany przez samego producenta za optymalny.

Co zatem z tymi słuchawkami? Różnice okazały się duże. Poczynając od najbardziej się narzucającej, w następstwie tego, że AKG mocniej akcentowały górny zakres, a Abyss dolny i średni. Nie o samo akcentowanie jednak szło, ale także o jego postać. Soprany AKG nie tylko były obfitsze i wyżej sięgające, ale też bardziej dźwięczne, bardziej przestrzenne, ukazywane bardziej w akcji i wieloskładnikowe. Składały się z wielu nakładających się na siebie wibracji, które u Abyss schodziły się w jedną, dając bardziej wprawdzie jednoznaczny, ale uboższy obraz. Miało to także oczywiste przełożenia na obrazowanie ludzkich głosów i wizualizację przestrzeni. Ta ostatnia była u AKG bardziej odczuwalna, żywa i pogłosowa, a ludzkie głosy delikatniejsze, młodsze i świeższe. Żywsze także i bardziej złożone, pozwalające czerpać przyjemność z tej większej złożoności, większej dźwięczności i nośności, a także mocniejszego dodatku pogłosu oraz lepszego uplasowania w przestrzeni.

To wszystko było po stronie AKG, ale Abyss też miały argumenty. Ich dźwięk okazał się bardziej miękki, przyjemnie retuszowany basem, spokojniejszy (naturalistycznie spokojny a nie nerwowy i rozemocjowany), a także posiadający więcej tkanki, czyli lepsze oparcie w substancji. Nie był kruchy, rozedrgany, poskładany z nakładających się harmonii i echowy, tylko masywniejszy, spokojny, gładki i jednoznaczny.

A srebrem można pokręcić.

To wcale nie oznacza, że bas u Abyss był bardziej udany, a ich soprany gorsze. U obu słuchawek to i to było znakomite, aczkolwiek u każdych w inny sposób. Sopranowa ekscytacja AKG była na pewno efektowniejsza, ale spokojniejsze i bardziej jednorodne soprany Abyss też były pokazowo dźwięczne a bardziej relaksujące. Z kolei ich bas bił mocniej czarną pięścią wypełnienia (nieznacznie ale jednak), nie był natomiast tak przestrzenny i trójwymiarowy. Bardziej nisko dosięgał i generalnie bardziej się akcentował, gdy jednak przychodziło do rozlewania się na przestrzeń, okazywał się mniej efektowny.

Duża różnica zaznaczała się też w odniesieniu do postaci przestrzeni. Pod jej względem AKG ze swym nie przyleganiem do uszu musiały mieć przewagę, zarówno w wymiarze samej wielkości, jak i sposobu lokowania dźwięków. Niemniej i Abyss sytuowały muzykę na wielkim planie z wyraźnym czuciem głębi, choć gorsze miały to, że mimo bycia konstrukcją otwartą czuć było odbijanie się dźwięku od komór. Niemniej jednoznacznego zwycięzcy nie wskażę. Wybrałbym wprawdzie własne słuchawki, na pewno bym się nie zamienił, ale łatwo mogę zrozumieć tych, którym bardziej mięsiste i ciążące ku dolnym rejestrom, spokojniejsze też i bardziej jednorodne brzmienie amerykańskich planarów bardziej będzie odpowiadało.

To tyle tytułem dygresji, przejdźmy nareszcie do meritum. Jak w tych słuchawkowych kreacjach odnalazł się przedmiot recenzji? Otóż wydał mi się urządzeniem nietuzinkowym. Działającym nie na zasadzie prostego przyrostu jakościowego względem tańszych konstrukcji, ale swoistej specyfiki, własnego doboru cech. Nie w sposób względem tańszych dający więcej wypełnienia, szczegółów czy elegancji wynikającej z przyrostu analogowości, tylko bardziej budowania dźwięku na własnych zasadach w oparciu o przetwarzanie PCM w DSD.

Tematyce tej transkrypcji poświęciłem obszerne wywody w recenzjach odtwarzaczy Ayon CD-35 Signature i CD-35 HF Edition, a ten dzielony Ayon CD-T II/Stratos lokuje się między nimi. Lokuje niemal pośrodku i dwie ma wyraźne inności, a tak naprawdę jedną konstrukcyjną z rzutowaniem na użyteczność. Inność konstrukcyjna jest taka, że ma klasyczny napęd Philips Pro, nie czytający płyt SACD, podczas gdy obie wyższe wersje CD-35 posiłkują się jego przeróbką taki odczyt umożliwiającą. Zatem użytkowa różnica taka, że płyt tych dzielony CD-T II/Stratos nie obsłuży. Posiada natomiast ważki walor przetwarzania formatu PCM w DSD przy zwykłych nośnikach CD i wynikające z niego następstwa: większą przestrzeń i większe źródła, a także lepszą holografię.

To teraz bardziej od dołu.

Bardziej także wyraziste obrazowanie oraz mniej ciepła a więcej dynamiki. Pytanie więc zachodzi, jak to wszystko będzie funkcjonowało w oparciu o wyjątkowo rozbudowany i dobrze wyposażony układ przetwornikowy Stratosa, który to Stratos solo jest droższy niż cały CD-35 Signature i nie mając sekcji napędu tej samej co on wielkości. Jasne, że w tej sytuacji funkcjonować powinno lepiej, ale gdy chodzi o reprodukcje słuchawkowe nie było tego znać. Coś jednakże znać było; znać że przestrzeń jest konstruowana inaczej, lecz nie w sposób dla słuchawek dogodny. U AKG bym tego może nie wyłapał, ale Abyss miały wspomniany problem z wewnętrznym odbiciem pogłosu, który zamiast przeradzać się w większą przestrzeń przeszkadzał. Z drugiej jednakże strony czuć było, że odtwarzacz jest bardzo nietuzinkowy; że bardzo dobitnie niuansuje i robi z przestrzenią coś, czego zwykłe odtwarzacze, nawet te bardzo drogie, nie mają w repertuarze. Nie miał natomiast cech  bardziej typowych dla drogich odtwarzaczy: jakiegoś szczególnego wypełnienia, przyciemnienia, słodyczy, ciepła. Te cechy realizował w normalniejszej postaci, a ściślej bez żadnych upiększeń. I tylko coś się działo z przestrzenią, a równocześnie dźwięk był misterny, szczegółowy, rozdzielczy i naturalistyczny (popieram). Żywy także i przywołujący obecność, ale jakby niedokończony. Intuicyjnie czułem, że z kolumnami to się przekuje na coś pozytywnego, chociaż nie umiem powiedzieć, na czym przeczucia te się opierały. Pewien jednakże byłem – no, może prawie pewien – że gęsty sposób grania Audioform 304 dobrze będzie pasował i stanie się coś niezwykłego.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

11 komentarzy w “Recenzja: Ayon Stratos

  1. Piotr Ryka pisze:

    Z innej całkiem beczki, ale to niektórych mocno interesuje: HiFiMAN Sundary przyjechały.

    1. Alucard pisze:

      Kiedy recenzja?

      1. Piotr Ryka pisze:

        Chyba za dwa, trzy tygodnie. Może wcześniej.

        1. Marek S. pisze:

          A czy szykuje się recenzja nowych Audeze LCD 2 Classic? Ciekawie się zrobiło w tym zakresie cenowym oraz odnośnie porównania z Sundarami.

          1. Piotr Ryka pisze:

            Może będzie, w tej chwili nie umiem odpowiedzieć, inne słuchawki są już pozamawiane.

          2. Paweł pisze:

            W nowych więcej ciepła kosztem mniejszej sceny i gorszej holografi

  2. Alucard pisze:

    Paweł, mówisz o Sundarach względem starych HiFimanów, czy LCD 2C względem LCD2 bez fazora?

    1. Paweł pisze:

      LCD do LCD

  3. Patryk pisze:

    A czy moze ktos powiedziec jaka roznica jest pomiedzy CLEAR a CLEAR PRO? (jak rozni sie przede wszystkim bas w porownaniu?)

  4. TomekKoszalin pisze:

    nic już mnie nie obchodzi w audio poszukiwanie drogich urządzeń, często dziwacznie wyposażonych i dziwnie grających, po kilku latach poszukiwań kupiłem krakowski wzmacniacz Sinus Audio el34, gram na lampach NOS el34RFT/TGL-NRD, oraz 6sn7RCA/TungSol-USA (lampy z lat ok 70 i one na prawdę dają dźwięk rytmiczniejszy i gładszy od obecnej produkcji), całość z lampami to ok 6 tys zł, gra gładko, grubo, rytmicznie (tranzystorowy Krell 300i był przy tym ospały, powolny, zbyt 'ciemny’ a lampowiec to tylko ok 30 wat), instrumenty duże, przestrzeń ok – a jeżeli chodzi o recenzję Ayon’a – to cnie rozumiem że przestrzeń jest jakąś wartością ???, otóż redaktor chyba nie wie, że muzycy bardzo często nagrywają nawet w kilku studiach, więc po co mi ten audiofilski 'obrazek’ ?, na dodatek prawie zawsze gdy dźwięk miał przestrzeń to jednocześnie np. fortepian szczególnie taki nagrany z bliska miał 'podbite,’ zniekształcone wyższe rejestry, podobnie szum taśmy studyjnej był wyraźniejszy (Miles Davis Kind of Blue), dziwne że w recenzji nie pisze się o naturalności instrumentów i głosów ludzkich, wolę mój system, nie robiący 'wrażenia,’ ale grający muzykę (ProAc D28 8ohm, Musical Fidelity M6, kable MIT-T2)

    1. Piotr Ryka pisze:

      Pardon, ale co nagrywanie w różnych studiach ma do rzeczy z faktem, że odpowiednio modelowana w odsłuchu przestrzeń robi niezwykłe wrażenie? I wcale nie jest tak, że musi ona przekreślać naturalność brzmieniową instrumentów. Natomiast zupełnie mi nie przeszkadza, że wzmacniacz Sinus Audio gra świetnie. Wręcz przeciwnie. O lampach RFT także mam dobre zdanie, chociaż nie są szczytowymi osiągnięciami lampowości.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy