Recenzja: Ayon Spheris Phono

   Ostatnio dużo o gramofonach, ale skoro z taką pompą wracają, to trudno by inaczej. A że gramofon to tak naprawdę cała armia, to przy okazji o żołnierzach. Wyliczmy stan osobowy: podstawa, nóżki, plinta, silnik, przenoszenie napędu, talerz, mata, docisk płyty, stroboskop, podstawa ramienia, ramię, head-shell, wkładka, sekcja obsługi elektronicznej, dźwignia ręcznej, osłona przeciwkurzowa, miotełka, demagnetyzer, myjka, uziemienie i kable. Do składu wchodzi też specjalny gramofonowy przedwzmacniacz – i jest on spośród tych żołnierzy jednym z najokazalszych, a w każdym razie może. Może być wielki jak sam gramofon, od niejednego nawet większy, a może całkiem niepokaźny lub nawet niewidoczny – kiedy schowany w gramofonie albo wzmacniaczu mocy. Kiedyś był zawsze schowany, a teraz prawie nigdy, skutkiem tej odejściowej draki. Po 1982 położono na gramofonach i magnetofonach analogowych kreskę, analogowe audio miało zniknąć. Tak się nie stało, i na szczęście, ale przy tej okazji gramofonowe przedwzmacniacze zyskały niepodległość – wydobyły się ze wzmacniaczy. Wcześniej w integrze i amplitunerze wejście „phono” było czymś obligatoryjnym, a potem być przestało. Natomiast same gramofony sekcję przedwzmacniacza miały zwykle jedynie tanie, co w czasach rozpędzającego się audiofilizmu nie mogło zadowolić. Tani gramofon i mały w nim przedwzmacniacz to może być rzecz udana (w samych tutaj recenzjach mieliśmy tego przykłady) lecz salonowe audio, nie mówiąc o pomnikowym, nie lubi małych kalibrów, to pachnie mu deprecjacją. Jedynie bodaj firma Nagra jest uznawana za pomnikową pomimo bazowania na małych gabarytach, pozostali sobie nie szczędzą, bardzo lubią być duzi. A już gramofony szczególnie – liczne są ogromnych przykłady. Ale i przedwzmacniacze im dedykowane potrafią być pokaźne; i ten tu teraz będzie z takich największych, będzie nawet dzielony. Bycie dzielonym w tej kategorii to zresztą u najlepszych często spotykana przypadłość: Audio Research, Dan d’Agostino, Gryphon, Avid, Boulder, Phasemation czy SPEC – lista jest dosyć długa.

Dorzućmy nomenklaturę: Ayon ma dwa Spherisy i obydwa dzielone. Jeden jest regularnym przedwzmacniaczem, drugi – gramofonowym. Obydwa wielkie, czarne, z zaokrąglonymi narożami, obydwa naprane lampami i rozbudowaną obsługą. Tego regularnego nie testowałem, bo trochę się o niego boję w konfrontacji ze swoim; nie tyle o samą konstrukcję, gdyż ma na pewno wybitną, ale o stosowane lampy, których używam najlepszych, a to kluczowy czynnik. Boję się zresztą niepotrzebnie, ponieważ na AVS ten Spheris nieraz błyszczał, a już szczególnie wówczas, gdy grał z kolumnami Lumen White – White Light Anniversary. Mimo to jakoś nie czuję potrzeby, natomiast przymiarki do gramofonowego były od samego początku. Ale jakoś się nie składało, inne coś zawsze najpierw. Teraz to nadrabiamy, bo rzecz jest godna uwagi. Anonsowana jako najlepszy na świecie tego rodzaju przedwzmacniacz, a zatem z najgrubszej rury. Najlepszość w odniesieniu do reprodukcji dźwięku nigdy nie jest bezsporna, niemniej bezsporne to, czy dana rzecz wybitna. Tym razem są poszlaki i można się spodziewać – i już przechodzimy do tego, ponieważ o firmie Ayon wystarczająco wiele razy pisałem przy wcześniejszych okazjach.

Architektura obudowy i architektura obwodów

Gigant.

   Jak powiedziałem, jest podzielony. Dwa duże bloki na czerń anodyzowanego aluminium stają jeden na drugim i łączą się poprzez średnio gruby kabel o ośmiu pniach i mocowaniu na zakrętki. Konstruktor informuje: Unikalna, nowo zaprojektowana konstrukcja na bazie obwodu lampowego z pojedynczym stopniem wzmocnienia i jednym tylko kondensatorem sprzęgającym w stopniu wyjścia. Lampy wyselekcjonowane pod kątem współpracy z gramofonem i specjalnie dopasowane pod kątem interakcji wzajemnych. Ścieżka sygnału maksymalnie skrócona, celem minimalizacji zniekształceń, nie tylko w odniesieniu do wewnętrznego okablowania, ale też płytek drukowanych. Brak sprzężenia zwrotnego i buforów w ścieżce sygnału, impedancja wyjściowa niska, lampy pracują wyłącznie w najlepszych obszarach swoich krzywych wzmocnienia. Prócz tego wszystkie części starannie dobierane i poddawane wstępnej selekcji, a luty wykonane ze specjalnego stopu.

Przyjrzyjmy się poszczególnym sekcjom, tworzącym zewnętrzny podział. Cięższa zwie się „AC Regenerator & Tube Power Supply” – i z przodu, pośród rozległej czerni, ma tylko mały ekranik z czerwonym wyświetlaczem, a pod nim srebrny włącznik. Ekranik winien wyświetlać wartość „60”, odnoszoną do częstotliwości wewnętrznej, inaczej to niedobrze. Na bokach w ogóle nic nie ma, a z tyłu po lewej gniazdo dla połączeniowego kabla i kratka wentylacji z prawej. Centralnie umieszczono włącznik główny z szufladką bezpiecznika i indykator fazy. Ten oburza się, rozświetlając szkarłatem, jeżeli jest odwrotna; urządzenie wówczas zaraz po starcie bardziej donośnie też buczy. Szybko więc w razie tego odwracamy wtyk w listwie, i na tę okoliczność wytwórca zawczasu prosi, by używać wyłącznie tych listw z gniazdami Schuko. Włącznika z przodu używamy po tylnym, co jest oczywistością, natomiast mniej oczywiste, wszakże istotne, są dwa zastrzeżenia: 1) nie odpalamy zasilacza bez wcześniejszego połączenia go wielopinowym przewodem z sekcją właściwą; 2) nie zasilamy go prądem wychodzącym z jakiegokolwiek kondycjonera. To ostatnie, ponieważ sam jest kondycjonerem i nie chce żadnych poprzedników, którzy tylko by psuli. Od wierzchu na Power Supply (czego w razie stawiania sekcji na sobie prawie nie będzie widać) jest sześć (po trzy stronami) srebrnych kratek wentylacyjnych.

Na co składają się dwie ogromniaste sekcje.

Taki sam zestaw wywietrzników znajduje się na sekcji drugiej, która jest lżejsza, ale dłuższa odnośnie jej opisu. Nazwa się „Phonostage” i z przodu też ma mało – ma identyczny srebrny przycisk, który niczego jednak nie włącza, tylko przełącza między trybami dla wkładek MM lub MC. To przełączenie trwa 30 sekund, przez które urządzenie milczy, a wybór zostaje potwierdzany diodami u góry z prawej. Poza tym jest też samotna dioda z lewej, która nas informuje, że urządzenie w ogóle działa, dociera prąd od zasilacza. Na bokach znowu nic, a za to dużo z tyłu. Z prawej przyłącze wielopinowe i nad nim skobelkowy włącznik „Ground” dla kabla uziemienia,  który przypinamy zaciskiem po lewej między gniazdami RCA. Tych gniazd jest w sumie pięć par, z czego jedna jest oczywista – wyjściowa RCA stowarzyszona z wyjściową (jedyną taką) XLR. Uwaga! – producent domaga się, by tylko jedna z par wyjściowych została ze wzmacniaczem spięta, dwie naraz niewskazane. Par wejściowych mamy z kolei cztery, lecz tak naprawdę dwie. Możemy zatem podpiąć dwa gramofony naraz i mogą być one z wkładkami MM lub MC w dowolnej konfiguracji (oba z MM, oba z MC, albo taka i taka). Osobliwością dla mniej obeznanych z technologią gramofonową jest natomiast, że z każdą parą gniazd wejściowych jest skoligacona para „Load”, odnośnie których to gniazd „Load” wraz ze Spherisem dostajemy cztery przewody z różnej wartości rezystorami do ich spinania „na krótko” od zewnątrz. Rezystory generują różne wartości obciążenia, adekwatne dla danej wkładki, co ma jej zapewnić optimum warunków pracy i jest w zamyśle chwalebne, niemniej i pozbawiony tego udoskonalenia przedwzmacniacz dopasowuje się automatycznie i działa bez zarzutu.

Wiele uwagi w instrukcji i internetowych anonsach poświęcono także lampom oraz zjawisku brumu. Odnośnie tego ostatniego, to zalecane jest jak najdalsze prowadzenie kabli (a już szczególnie tych gramofonowych) od zasilających, gdyż każdy dodatkowy cal może mieć wpływ na brzmienie. W razie konieczności należy użyć włącznika „Ground” i w każdym wypadku zadbać o sprawność uziemienia instalacji zasilającej system. Nie zaszkodzi też kondycjoner masy – że dodam coś od siebie. Lampy z kolei wymagają odpowiedniego rozruchu; i tu nie każdy cal, a każda dodatkowa minuta będzie znaczyć, przy czym wstępny rozruch ustawiono fabrycznie na dwie minuty.

I obydwie lampowe.

Całość wygląda imponująco i imponująco waży: wymiary sekcji (są jednakowe) to 50 × 43 × 22 cm, a ich waga łączna to 41 kg. Obie stoją na nóżkach typowych dla Ayona i w żadnym razie nie będzie szkodą stawianie ich na lepszych. Cena jest zaporowa dla przeciętnego Kowalskiego, ale nietrudna do przełknięcia dla kogoś na wysokim stanowisku. Bez mała 130 tysięcy złotych to sporsza ducka kasy (że tak z lwowska zaciągnę) i kontekst całego toru jeszcze ją zwielokrotnia. Ale weźmy też pod uwagę, że przy takim przedwzmacniaczu gramofonowym i pasującym doń gramofonie cyfrowe źródła wydają się ze swą jakością wątpliwe, więc je z całym osprzętem możemy wyautować, o ile posiadana kolekcja płytowa jest cała na winylu. A teraz najważniejsze.

Wkład do brzmienia

Za to wyświetlacz malutki.

   Tor użyty odnośnie tego był identyczny jak w recenzji gramofonu CSPort, ale z jednym wyjątkiem. Pisanie o dzielonym Spherisie bez konfrontowania go z innym wysokiej klasy przedwzmacniaczem gramofonowym byłoby wszak abstrakcją. Z sensem można by tylko stwierdzić, że brzmienie się podobało bądź nie i w oparciu o jakie cechy powzięliśmy taką ocenę. Ale ile z tego podobania/niepodobania należy przypisać jemu, tego by już nie można miarodajnie zaopiniować. Użyty został zatem drugi przedwzmacniacz szczytowej klasy – Ancient Audio Pre Phono. Mniejszy gabarytowo, ale także funkcjonalnie i jakościowo wyrastający daleko ponad przeciętność, stanowił dobry punkt odniesienia na użytek wspomnianych ustaleń. Z porównań tych można było wysnuć wniosek, iż wielka konstrukcja dzielona kładzie szczególny nacisk na to, co jest istotą jej domeny, stanowi fundament analogu. Na melodykę w oparciu o gładkość, spójność, płynne przejścia i elegancję – a przede wszystkim na naturalność. Tę ostatnią aż w kwintesencji, bo pozbawioną wszelkich retuszy, jakichś  umilających czy udziwniających poprawek. Głosy wokalistów wychodziły wprost z życia i pozbawione były tego wszystkiego, co może być określane jako sztuczność sceniczną. Areta Franklin, Louis Armstrong, Frank Sinatra, Astrud Gilberto, Cesaria Evora, Leonard Cohen, liczni inni – pomijając niezwykłość ich głosów, podobniejsi byli bardziej do osób spotykanych co dnia niż branych z ze świata nagraniowego, nawet zaistniałego w oparciu o bardzo drogą, ale cyfrową aparaturę. Produkowali się w sposób niewysilony – wolny od dobitnego akcentowania, echowego konturowania, jakiegokolwiek natężania dla zyskania efektu. Nieprzerysowany, nie podbarwiony, nie pchnięty czymkolwiek w nienaturalność był to brzmieniowy obraz. Co nie znaczy, że konkurencyjny przedwzmacniacz nienaturalnymi przydatkami ich prezentacje „obdarowywał” w sposób nadmierny, niemniej kontury kreślił mocniejsze, czynił głosy minimalnie twardszymi, dodawał też do brzmieniowego obrazu więcej kontrastowego czynnika, a barwom odrobiny podnoszącej ten kontrast połyskliwości i czerni. Tym samym brzmienie stawało się żywsze i na obecność swą bardziej zwracające uwagę – zarówno poprzez większą dosadność, jak i włożenie w niepomijalny obserwacyjnie światłocień. Mniejsze także stonowane, większy dające dystans do normalności. Wszystko to było odchodzeniem od naturalizmu sauté – swoistym brzmieniowym makijażem, powodowanym zarówno chęcią owego przyciągania uwagi, jak i w jakimś zapewne stopniu mniejszą doskonałością odtwórczą. Bardzo niewiele tego przyprawowego czynnika tańszy przedwzmacniacz oferował, niemniej wystarczającą ilość, żeby to zauważać przy szybkich porównawczych przejściach.

Potrzebna jest wentylacja.

Rzecz można przy tym było interpretować dwojako, bowiem naturalizm Ayona (nazwijmy go roboczo – miękkim) wcale dla kogoś nie musi być poszukiwanym optimum. Zależy wszak, co się woli. Jeżeli powrót w analogowy świat (załóżmy, że to powrót) nie był podyktowany jedynie modą, ale towarzyszyła mu też chęć doznawania muzyki pozbawionej odstępstw od sytuacji z życia, to Ayon z tym swoim miękkim naturalizmem zapewniał to w stopniu faktycznie aspirującym do bycia najlepszym na świecie. Ale jeżeli lubi się nawet u gramofonów styl podretuszowany, to Ancient Audio dawał takiego stylu więcej. Przy czym, żebyśmy się dobrze zrozumieli: niezależnie od pracującego gramofonowego przedwzmacniacz tor oferował to, czym gramofony górują nad cyfrowymi źródłami – płynniejszą formę oraz w nie mniej istotnym stopniu większe kwantum niesionej przez dźwięk energii. Ciągle do tego ostatniego wracam, ale to równie ważny czynnik, jak ta regularnie łączona z analogowym brzmieniem większa płynność. Energia analogu sprawia, że muzyka w wydaniu cyfrowym staje się jakby fotografią; niby jest, ale nie tak do końca – brakuje jej nie tylko mistrzowsko wymodelowanej postaci, ale też werwy i witalności. Krótko mówiąc – siły wewnętrznej.

Sporządzając niniejszą recenzję nie czuję się całkiem komfortowo, bowiem nie pretenduję do bycia najlepszym na świecie znawcą gramofonowych przedwzmacniaczy. Niemniej tego i owego spośród szczytowych słyszałem i na tej bazie mogę przypisać Spherisowi Ayona wyjątkowy kunszt realizacyjny pod jednym i drugim wspomnianym względem. Ten jego naturalizm jest mistrzowski, co też domaga się zauważenia, że nie na wiatr rzucone zostały słowa o szczególnym doborze lamp, dbałości o ich warunki pracy oraz surowej wstępnej selekcji. Rosyjskie triody 6H30, używane chętnie przez firmę Ayon w stopniach wzmocnienia różnych urządzeń, mają bowiem naturalną tendencję odwrotną od owej miękkiej naturalności – lubią podostrzać, kłaść nacisk na wyraźny kontur, dramatyzować nawet, czasem aż przejaskrawiać. To między innymi ich brak w Spherisie zaowocował ową miękkością, jeszcze potęgującą naturalną miękkość muzyki branej spod gramofonowej igły.

Obfitość obsługowa z tyłu.

Swoisty to paradoks, że właśnie ostra igła o maksymalnie twardej końcówce daje muzykę znacznie miększą i płynniej formowaną od tej czytanej przez wiązkę światła. Bo też nie chodzi o sam odczyt, ale o sposób kodowania, a ten w postaci zerojedynkowej najwyraźniej skłania elektrony sygnału do zachowań bardziej grubiańskich. Wygłupiam się i po trosze racji nie mam, ponieważ dobry odtwarzacz CD albo najwyższej klasy czytnik plików potrafią wygenerować muzykę o wysokiej kulturze, niemniej najwyższa gracja i ogłada – sam szczyt arystokracji brzmieniowej – to gramofony i magnetofony. Muzyka cyfrowa jest w porównaniu z nimi (mowa, rzecz jasna, o najlepszych) zgrubna, twardsza, bardziej kanciasta i bardziej pogłosowa. Ale można ją taką woleć. Przyzwyczajenie drugą naturą, a większość z nas jest obyta z cyfrowymi formami dźwięku i ich zniekształceniami; przyzwyczajona ich nie dostrzegać albo uważać za rzecz normalną. Aczkolwiek obawiam się, że na podświadomość i samopoczucie słuchającego wpływa cyfrowa gorzej. To trochę tak jak z tymi oszczędnościowymi energetycznie (bo przecież nie dla portfeli) żarówkami narzuconymi przez przepisy, które kosztują dużo drożej (bo wcale nie są takie trwałe, jak na początku zapewniano), na środowisko źle wpływają (metale ciężkie) i przede wszystkim źle na korzystających z ich światła. To światło miga, a choć z szybkością sprawiającą, że w sposób jawny niezauważalnie, to jednak podprogowo drażniący układ nerwowy, powodujący irytację i zmęczenie. Z muzyką cyfrową jest podobnie, mimo iż miga dużo szybciej i czyni się od czasu odkrycia jittera coraz więcej, by na etapie finalnym jak najbardziej ją interpolacją wygładzać. Skażona jest jednak grzechem pierworodnym cyfrowości i jeszcze na dodatek pozostawiona w prymitywniejszej formie pierwotnej, jako że bardziej zaawansowana forma zapisu cyfrowego (SACD) została zarzucona. Jeżeli miało to być przejawem chytrości ze strony producentów, to rynek im piłeczkę odbił w sposób dla nich niespodziewany – właśnie powrotem do winyli. Też z wolna do analogowych taśm na szpulach i w kasetach; szczególnie rynek tych ostatnich zaczął za Oceanem odżywać. W tej wracającej z impetem winylowej fali przedwzmacniacz gramofonowy Ayon Spheris bryluje jako jej kreator: jego niewymuszona z pozoru naturalność to efekt długich starań konstruktora i dużego nakładu środków.

Gramofonowa waga ciężka.

Czy to jest mimo wszystko tylko „z dużego mało” – bo przecież wielkie urządzenie, a lepszy jedynie sznyt? Tego bym nie powiedział, ponieważ zachodzi w tym wypadku sytuacja dosyć typowa dla porównań audio, ale tych mniej spektakularnych. Albo inaczej – spektakularnych, lecz rozwijanych w czasie. Zastąpienie Ayona Spheris innym tego rodzaju urządzeniem o wysokich ale nie tak walorach, nie powoduje szoku, niemniej jak te nieszczęsne żarówki nowej mody, rozwijającą się w czasie irytację. Gra niby bardzo dobrze – no ale już nie tak. I każda kolejna muzyczna fraza dokłada do tego swoją cząstkę – początkowo niewielki wzgórek nieukontentowania zaczyna się wypiętrzać. Aż na koniec coś w środku zaczyna do nas przemawiać: „Cholera, to już nie to!”

Dwa słowa jeszcze o różnych wkładkach. One podobnie dużo znaczą – mogą poprawiać albo psuć. To jasne, to jest banał, ale jest też w tym kwestia stylu. Już nadmieniłem w recenzji gramofonu CSPort, że duńska wkładka Ortofona dawała styl bardziej zadziorny (w dobrym sensie) i dosadny (też w dobrym) od japońskiej ZYX Ultimate. Tak więc nie ma problemu z tą miękką naturalnością Spherisa – można ją kontrować bądź wzmacniać. Doborem wkładki dopasowywać brzmienie do własnych preferencji, jako że wielka analogowość, z którą w jego wypadku bez dwóch zdań mamy do czynienia, może być pikantniejsza lub łagodniejsza. Mnie podobały się obie, chociaż gdybym musiał wybierać, to wskazałbym na większą ostrość. Ale to może właśnie jest pochodną przyzwyczajenia do muzyki cyfrowej, spaczenia gustu jej zniekształceniami? 

Podsumowanie

Ujęcie en face na pożegnanie.

   Tak, wiem, oczywiście – to nie jest urządzenie dla zwykłych ludzi. Można więc stawiać zarzut, że recenzent się bawił – wykorzystując swe zawodowe możliwości raczył się brzmieniem niedostępnym, możliwym do zapoznania jedynie w salonach audio i na show. Nie będę z tym polemizował, ale pozwolę sobie zauważyć, że rzecz zaczęła się od przyjazdu bardzo drogiego gramofonu, którego wcale nie zapraszałem. Lecz skoro już zawitał, to się otwarły możliwości i je wykorzystałem. Dzięki temu wiem teraz, że recenzowany Ayon Spheris to przeciwieństwo taniej zagrywki, popisywania się czymś nadwymiarowym, co nie należy do istoty rzeczy. Niczego nie dodaje, niczego nie podkreśla, na upartego można powiedzieć, że tylko niczego nie psuje. Ale na tym właśnie polega sztuka przy budowaniu torów audio. Bo wszak nagrania – przynajmniej te dobrze zrealizowane i z artystami godnymi uwagi – nie proszą o nic innego, niż wydobycie z nich wszystkiego bez żadnych wtrętów i zniekształceń. Podtrzymać analogowość, dowieźć ją do membrany głośnika – to rola toru z gramofonem. Takiego toru Ayon Spheris będzie mocnym ogniwem; kogo na niego stać, będzie mógł się tym cieszyć. Będzie mógł dowieźć swą muzykę do membrany świetnego głośnika i w jej analogowym obłoku doznawać niebiańskości. A kogo nie stać, to nie.

 

W punktach

Zalety

  • Cała para nie w jakiś niepotrzebny gwizdek, tylko na rzecz istoty sprawy.
  • Aby dźwięk był idealnie analogowy.
  • Wyważony.
  • Naturalny.
  • Niczym nie podbarwiony ani zaburzony.
  • Dawał pełne poczucie, że obcujemy z muzyką prawdziwą.
  • Na rzecz tego nie ma podbić, sztucznych pogłosów, akcentów własnych.
  • Urządzenie jest z tych znikających; dopiero po zastąpieniu innym okazuje się, jak dużo w istocie daje.
  • Czego nie można powiedzieć o wyglądzie – ten jest imponujący, przytłaczający nawet.
  • W ramach owej wielkości cechy w takich przedwzmacniaczach rzadkie lub nieobecne: funkcja kondycjonera prądu oraz możliwość pracy wkładki w różnych warunkach prądowych.
  • Obsługa wkładek MM i MC jest oczywista i łatwa.
  • Dobre zabezpieczenie przed brumem – sekcja uziemiająca dobrze działa.
  • Niezaprzeczalne walory lampowości.
  • Starannie dobrane lampy.
  • Osobna sekcja zasilania.
  • Wykrywa poprawność przyłącza zasilania.
  • Wyjścia RCA i XLR.
  • Znany i uznany producent.
  • Made in Austria (Österreich).
  • Polski dystrybutor.
  • Ryka approved.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Zajmuje dużo miejsca. (Ale przynajmniej sekcje można stawiać na sobie.)
  • Bardzo drogi.

 

Dane techniczne:

  • Tryb pracy: triodowy, czysta klasa A
  • Lampy: 2 × ECC81, 4 × 6SL7, 4 × EY91
  • Maksymalne napięcie wyjściowe: 5V rms
  • Stosunek sygnał/szum: > 100 dB
  • Impedancja wyjściowa: 300 Ω
  • Pasmo przenoszenia: 10 Hz – 80 kHz
  • THD: < 0,1 %
  • Wejścia: 2 × RCA-Phono, 2 × RCA Load
  • Wyjścia: 1 × RCA, 1 × XLR
  • Pobór mocy: maks. 300 W
  • Częstotliwość pracy: 60 Hz
  • Wymiary: 500 × 430 × 220 mm (każdy z dwóch segmentów)
  • Waga: 41 kg (łączna)

 

Cena: 129 900 PLN

 

System:

  • Źródło: CSPort TAT2.
  • Wkładki: Ortofon Cadenza Black, ZYX Ultimate DYNAMIC.
  • Kabel ramię-przedwzmacniacz: Siltechem Signature Avondale II.
  • Docisk płyty: Synergistic Research MiG UEF Record Weight.
  • Przedwzmacniacze gramofonowe: Ancient Audio Silver Stage, Ayon Spheris Phono.
  • Przedwzmacniacz/wzmacniacz słuchawkowy: ASL Twin-Head Mark III.
  • Słuchawki: AKG K1000 (kabel Entreq Atlantis), HEDDphone (kabel Sulek), Sennheiser HD 800 (kabel Tonalium-Metrum Lab), Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium-Metrum Lab).
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Kolumny: Zingali Client Evo 3.15.
  • Kabel głośnikowy: Sulek 6×9.
  • Interkonekty: Acoustic Zen Absolute Cooper, Sulek Audio & Sulek 6×9, Siltech Royal Crown, Tara Labs Air 1.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Acrolink MEXCEL 7N-PC9500, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Shunyata Sigma NR, Sulek 9×9 Power.
  • Listwa: Power Base High End.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Solid Tech „Disc of Silence”, Synergistic Research MiG SX
Pokaż artykuł z podziałem na strony

6 komentarzy w “Recenzja: Ayon Spheris Phono

  1. Sławek pisze:

    Ten preamp z pewnością jest świetny, ale – i piszę to całkowicie poważnie – Polak potrafi – oto objawił się RCM Audio The Big Phono (też dwupudełkowy) za 35 000€, czyli droższy.
    Czy jest szansa na recenzję i porównanie? Oczywiście w celach poznawczych, na razie zakup żadnego z nich mi nie grozi, w Eurojackpot trzeba by wygrać…

    1. Piotr Ryka pisze:

      Jeżeli RCM zgłosi się po recenzję, zostanie napisana. Jeżeli zrobi to przed zwrotem Spherisa, będzie też porównanie.

      1. Sławek pisze:

        Jedna recenzja już jest, i to ze złotym paluchem.
        Ale Panie Piotrze – Pan jest dla mnie bardziej wiarygodny…
        Pozdrawiam

        1. Piotr Ryka pisze:

          Cieszę się z tej wiarygodności i serdecznie za nią dziękuję, ale być może z uwagi właśnie na nią… Nie chcę rzucać podejrzeń, ale wydaje mi się, że akurat dla RCM jestem z kolei mniej wiarygodny. O recenzje w każdym razie nie proszą, więc ja się też nie narzucam.

          1. Sławek pisze:

            Rozumiem i nie nalegam.
            Trochę zmienię temat, ale nadal winyle – ciekawe rozwiązanie to ELP Laser Turntable, podobno jest dystrybutor na Słowacji.
            Teoretycznie idealny gramofon – tangnecjalny odczyt, nie zużywa płyt. Czyta praktycznie tylko czarne, żadnych kolorowych, a tym bardziej picture disców.
            Skrajne opinie czytałem na jego temat, ale ponieważ kosztuje mniej niż połowę recenzowanego preampa to rzecz wydaje się być godna uwagi…

          2. Piotr Ryka pisze:

            Słowacki dystrybutor, to wątpię żeby do Polski przysłał. Może kiedyś taki laserowy czytnik winyli do nas trafi, to wtedy. Ale to czytanie laserem trochę odbiera czar, chociaż to pewnie kwestia przyzwyczajenia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy