Recenzja: Acoustic Zen Absolute Cooper IC

  Ze strony domowej Acoustic Zen możemy się dowiedzieć, iż ponad trzy dekady doświadczenia inżynierskiego jej twórcy, Roberta Lee, pozwoliły zrozumieć od naukowych podstaw technologię materiałową i zależności pomiędzy akustycznymi a strukturalnymi własnościami przewodów; też w odniesieniu do specyfik dźwięku stereofonicznego i wielokanałowego, a nie tylko w ogóle. Z rynkowej natury rzeczy to one skupiają teraz uwagę, w ślad za tym badania koncentrują się na tego rodzaju transmisjach. W przypadku Acoustic Zen z towarzyszącym przekonaniem, że wierność odtwórcza stanowi rękojmię najlepszej muzykalności, ponieważ muzyka, jak sama jej nazwa wskazuje, najbardziej jest muzykalna – cech ta jej immanencją. Nie ma zatem najmniejszej potrzeby przekształcającego ingerowania w naturę nagrań, trzeba je tylko umieć posłać dalej w nienaruszonej formie. Żadne filtracje czy inne ingerencje nie dadzą pozytywnego rezultatu odnośnie przyjemności słuchania, nic nie dorówna żywej muzyce. Trzeba zatem wyszukać – to mając przede wszystkim na uwadze – materiał przewodzący zdolny brak takiej zbędnej ingerencji zapewnić i maksymalnie udoskonalić pod tym kątem jego wewnętrzną strukturę. Następnie te zoptymalizowane strukturalne nici przewodzące też optymalnie ułożyć w wiązkę i optymalnie zaizolować, na koniec połączyć składniki toru kablami zdolnymi stworzyć współpracującą sieć, które to bycie siecią przy konstrukcji poszczególnych przewodów musi być od początku uwzględniane. Wszystko to – podkreślmy raz jeszcze – pod hasłem muzyki jak najbardziej prawdziwej, ani trochę nie przetworzonej. A w takim razie żywa muzyka – i to by było łatwe, gdyby nie było trudne.

Dodajmy, że doświadczenia Roberta Lee nie tyczą samych kabli – tworzył także wzmacniacze, a w obecnej ofercie Acoustic Zen poczesne miejsce zajmują kolumny. Konkretnie cztery ich modele: od średnich podstawkowych, po wielkie podłogowe, plus potężny subwoofer. Nas jednak interesują kable, a z nich interkonekty. Tych dostajemy w ofercie sześć modeli, a tytułowy Absolute Cooper lokuje się między nimi najwyżej. Co nie oznacza, jak u niektórych innych firm, jakiejś piekielnej drożyzny. Metrowy Absolut z miedzi kosztuje sześć tysięcy bez dziesięciu złotych; za każdy kolejny metr doliczą tysiąc dziewięćset pięćdziesiąt. Może być w wersji XLR lub RCA – i to odnośnie ceny nie gra roli.

Budowa i wszystko wokół

Mało ekologicznie, za to praktycznie.

   Badanie zależności między strukturą przewodników a minimalizacją deformacji przepuszczanego przez nie sygnału, doprowadziło Roberta Lee do długokrystalicznych przewodów z miedzi i srebra – maksymalnie aż długokrystalicznych, wręcz monokrystalicznych. Ogólnie biorąc takich, w których nie pojawiają się pojedyncze kryształy jako rozsiane pomiędzy materiałem amorficznym wtręty, bo taki kryształ tylko zaburza przepływ. (Zdaję sobie sprawę, że określenia amorficzny i monokrystaliczny do współwystępowania w opisie tego samego materiału się nie nadają, ale to nie ja nie chcę tutaj wyłożyć kawy na ławę i przedstawić dokładnie, jak ten materiał powstaje i jaką ma strukturę.) Każde odstępstwo od jednolitości powoduje zaburzenia przepływu, tak więc przewodnik powinien posiadać możliwie minimalną ziarnistość, najlepiej żadną. Jaką konkretnie udało się osiągnąć i drogą jakich zabiegów, to w tym wypadku tajemnica. Dowiadujemy się jedynie, że miedź i srebro w tych ujednoliconych morfologicznie przewodach nie powinny być poddawane później żadnym stresom, gdyż to by mogło degradująco ich jednolitość uszkodzić.

Odnośnie całości tych zagadnień pada też zasadnicze spostrzeżenie, iż nie należy postrzegać kabli o audiofilskich właściwościach jako odpowiedników rur w hydraulice, gdzie chodzi o samą przepustowość. Ich zadaniem nie jest wyłącznie ona, lecz przede wszystkim ta niezaburzona, podlegająca możliwie minimalnym turbulencjom transmisja dawek muzycznej energii (muzyka wg Acoustic Zen dzieli się na takie dawki), część z których jest niezwykle krucha – co za tym idzie do naruszenia łatwa, co zawsze skutkuje degradacją. Tak więc zachowanie całej energii i całej strukturalnej postaci muzycznego strumienia akustycznych danych jest tutaj priorytetem; to trudne, ale nie całkiem niemożliwe. Pozytywne rezultaty daje się usłyszeć – tylko osoby pozbawione muzycznego słuchu i cynicy mogą twierdzić, że nie istnieje zależność między jakością okablowania a jakością odtwarzanej muzyki. Odnośnie tego jeszcze jedno istotne spostrzeżenie: muzyka jest zjawiskiem trójwymiarowym i rozwijającym się w czasie, należy zatem możliwie w możliwie najdoskonalszy sposób jej czasoprzestrzenną formę zreprodukować, a nie jedynie oddać tonalne walory dźwięków.

Grafika opisowa nie należy do wyszukanych.

Od ogólników przejdźmy do konkretów. Kabel Acoustic Zen Absolute Cooper wg krótkiego opisu ze strony producenta składa się z „zerokrystalicznej” (czyli możliwie najmniej ziarnistej) taśmy miedzianej, ręcznie skręconej w giętką rurkę. Taką postać przewodu można nazwać rewolucyjną, gdyż nie ma odpowiedników – jedynie Acoustic Zen oferuje kable o tej geometrii. (Ale ALO Audio też chyba takie kiedyś robiło.) Nie mniej innowacyjna jest izolacja. Kabel chroni przed zakłóceniami wewnętrznymi i zewnętrznymi najlepsza znana technologia – jeżeli dobrze zrozumiałem zbyt lakoniczny opis, odnośnie wnętrza chodzi o rdzeń z rurek teflonowych wypełnionych powietrzem, na które tą ujednoliconą morfologicznie miedzianą taśmę przewodzącą nawija się zgodnie z opatentowaną metodą Constant Air Twist. Ten niespotykany gdzie indziej sposób prowadzenia chroni przed wewnętrzną interferencją samowzbudną, która jest nie mniej groźna niż zakłócenia zewnętrzne. Przed tymi chroni… tak naprawdę, to nie wiem. Można spotkać opinie, że to warstwa spienionego teflonu (droższego niż normalny), ale sam producent tego nie mówi, a i mnie samemu wydaje się, że takiej warstwy tam nie ma. Być może chodzi o to, że wokół rdzenia nawija się nie taśmę, tylko przewody w osłonach z tego spienionego teflonu – pojęcia, prawdę mówiąc, nie mam. Oplot stanowią w każdym razie (tyle pod szkłem powiększającym widać) parami prowadzone włókna – być może również teflonowe rurki, a może inne tworzywo – tak czy tak koloru czarnego i srebrnego splecione w luźną siatkę o dużej trójwymiarowości. Technicznego rysunku obrazującego przekrój i wraz z nim dokładną budowę producent nie udostępnia, a sam przecież nie będę ciął. Specyfika materiału przewodzącego też nie została podana – domysły sugerują miedź o czystości 7N, być może z niewielką domieszką srebra o równie dużej czystości.

Za to zewnętrzna warstwa izolacyjna i przyłącza już wyszukane są.

Co nie ulega wątpliwości, to to, że Acoustic Zen Absolute Cooper to interkonekt stosunkowo niegruby, lekki i o sporej giętkości, ale nie na zasadzie że się leje, tylko zwyczajem rurki trzyma łukowy kształt ugięcia i trochę sprężynuje. Przyłącza RCA (z takimi recenzujemy) są złocone i zakręcane, opakowanie to tradycyjny dla Acoustic Zen pokrowiec z przeźroczystego tworzywa zapinany na błyskawiczny zamek. O cenie było, czas na muzykę.

 

 

Odsłuch

A cały kabel prezentuje się elegancko i jest praktyczny w użyciu.

   Flagowy dla Acoustic Zen interkonekt z absolutnej miedzi jest łatwy do scharakteryzowania, trudniejszy do implementacji. Od razu powiem, że odnośnie tej drugiej nadaje się bądź do torów najwyższej klasy, bądź mających mniejsze czy większe problemy z wyraźnością i detalicznością, co w audiofilskim slangu określa się zwykle „muleniem”. Rozwiewanie brzmieniowych przymgleń i wypłukiwanie brzmieniowego mułu to tego interkonektu największe zalety w odniesieniu do słabszych systemów. Zarazem uchowaj Boże implementować go w tory grające za ostro, bo tylko to roznieci – ich słabość nie tylko obnażając, ale jeszcze intensyfikując. To bowiem Robertowi Lee trzeba oddać, że może i nie opowiedział dokładnie, jak swój przewód wykonał, ale na pewno nie plótł na wyrost o przepuszczaniu muzyki z wyjątkową żywością i energią. Od innej strony często oczekiwanych zalet patrząc, nie mamy natomiast do czynienia z audiofilskim łączem, które wniesie do brzmienia kulturę i muzykalność poprzez łagodzenie, pogłębianie, przyciemnianie i wydłużanie wybrzmień. Jeżeli już mowa o kulturze, to Absolute Cooper da ją w postaci zwiększonej dynamiki, większej szybkości narastania i lepszej koordynacji czasowej, jak również przejrzystości i podkreślenia trójwymiarowości, o ile tylko ta już jest, jako że sam jej nie zrobi. W tej sytuacji to kabel stricte wyczynowy, a nie któryś ze słodząco-dopieszczających – jego kulturą jest realizm.  Dosiadamy narowistego rumaka o wielkiej szybkości cwałowania i potędze skoku, a nie z natury spokojnego lipicana, przeznaczonego do jazdy rekreacyjnej i pełnych gracji popisów rodem z Hiszpańskiej Szkoły Jazdy. (Której siedziba, jakby życie bez tego nie dość  było skomplikowane, mieści się nie w Madrycie a Wiedniu.) Z tym kablem nie będziemy sobie łagodnie truchtać, chodzić stępa na ukos i wykonywać z gracją skłonów – to koń kozacki, zawadiacki, z werwą i animuszem.

Powyższa charakterystyka już od strony teorii sugeruje, że kabel najlepiej powinien się sprawdzać w torach mniej czy bardziej oświetlany lampami. Praktyka to potwierdziła. Muszę w tym miejscu zaznaczyć, że z Absolute Cooper miałem do czynienia wiele razy na przestrzeni lat a nie tygodni – i nie zawsze mi się podobał. Zdarzało mu się nawet z dobrą aparaturą grać jak na moje uszy za ostro, za jaskrawo, na dłuższą metę nieznośnie. Ale zdarzało też wybitnie, aż oszałamiająco. Tak zagrał i tym razem, wpięty pomiędzy przetwornik Prima Luny a wzmacniacz słuchawkowy Ayona; jedno i drugie urządzenie wzmocnione lepszymi lampami, zasilane super kablami zasilającymi – itp., itd. Efektem realizm na bazie armatniej dynamiki, krystalicznej czystości medium i rentgenowskiej przenikliwości, w tym doświetlenia każdego detalu światłem wyzbytym z jaskrawości, lekko aż nawet tonującym – atmosferę dającym przyciemnioną, ale niczego nie chowającym w domyśle cienia i niczego nie zmiękczającym. Brzmienie poprzez ten interkonekt nie łasi się i nie przemawia łagodnym głosem kogoś obłaskawionego prezentem, tylko daje muzyce jej naturalną w odniesieniu do niektórych brzmień ostrość, całkowitą aż po dosadność wyraźność i autentyczną żywość. Poprzez Acoustic Zen Absolute Cooper werbel bardziej będzie grzechotał, wyostrzą się syczące spółgłoski (ale bez sybilacji), prawdziwym trzaskiem trzaśnie deska uderzona podkutym butem. Ale instrumenty strunowe, odnośnie sprawdzenia których od razu zapaliła mi się czerwona lampka, wcale nie okazały się za ostre; przeciwnie – skrzypce i wiolonczele zabrzmiały wyjątkowo esencjalnie, głęboko i trójwymiarowo, a bez śladu podostrzeń. Tak przestrzennie i z taką głębią oraz natężeniem wibracji, że wpadłem w niekłamany podziw. Duża zasługa w tym holenderskiego przetwornika, którego wyjątkowa trójwymiarowość przez kabel była podkreślana, jednak to już za jego sprawą zjawiskowa dynamika szła o lepszą z lampową głębią brzmienia w ozdobie mocnego, malowanego ciemnymi odcieniami kolorów światła.

 

 

 

 

Prócz wielu innych zawsze z komputera puszczam sobie nagranie, które w tej konfiguracji wypadło świetnie, tak jakby muzycy i nagraniowcy stojący za nim zmówili się z Robertem Lee i przyjąwszy wynagrodzenie udowadniali, że nie mijał się z prawdą odnośnie swoich kabli. Realizm aż przytłaczał – realizm ostry, dosadny, całkowicie wyprany z łagodzenia. Realizm „bycia tam”, słuchania tego na żywo. Częstujący rzadko spotykaną brzmieniową intensywnością i wyjątkową (to już naprawdę) trójwymiarowością wraz z (też) eksplozyjną dynamiką. Odnośnie tej intensywności wspieranej głębią uzupełnienie, że ani ona, ani to lekko stonowane do tych ciemnych odcieni światło (stopień zależny od nagrania) nie miały w sobie nic z budowania zwalistości, nietransparentnego zgęszczania ani ociężałości. I to właśnie było najlepsze: to połączenie transparentności z esencjalnością, pozbawionego jaskrawości światła z żywością i przenikliwością, dynamiki z trzecim wymiarem.

To nie jest łatwy kabel – nie tak łatwo go uplasować. Taki mu dobrać tor, żeby się idealnie wpasował. Ale kiedy to już nastąpi, to amatorzy muzyki bez złagodzeń, czyli jak prosto w jazzowym klubie, ci będą mieli używanie. Jest drajw i jest naturalna pikanteria (saksofony w aparaturze audio to zwykle letnia nuda), zarazem, zgodnie z obietnicą, trójwymiarowa postać dźwięków i eksplozyjna dynamika. Do tego stopnia rozwinięte, że nawet ja, który żadnych podostrzeń wysokich tonów na dłuższą niż kilkadziesiąt sekund metę nie toleruję, słuchałem z rosnącą satysfakcją przez długie wieczorne godziny. A za plecami podśpiewywała żona, która w odróżnieniu ode mnie każdą podobającą się melodię natychmiast podchwytuje i umie perfekcyjnie wyśpiewać. Niestety umie też przedrzeźniać i świetnie parodiować, co jest ogromnie śmieszne, ale z wyjątkiem awantur.

Odnośnie jeszcze pasowania. Kabel jest naprawdę wybredny, bo z trzech próbowanych słuchawek tak całkiem do dna podobał mi się z jednymi. Z HEDDphone brzmienie było o włos za chłodne, co już trochę psuło zabawę, mimo iż było to granie znakomicie przestrzenne i popisowo wyraziste, też wyjątkowo różnorodne. (Każdy instrument z własnym brzmieniem, a nie wszystkie na jedno kopyto.) Z Sennheiser HD 800 podobał mi się tak samo – czyli tak, owszem, nawet bardzo, ale nie do samego koniuszka. Brzmienie pokazało się bardziej zmiękczone na konturach, co miewa swoje zalety, zwłaszcza w odniesieniu do budowania brzmieniowej całości; miało też więcej półtonów oraz temperaturę ciutkę wyższą. Ogólnie ten sam poziom, ale w odmiennej kompozycji rozkładania akcentów. Jednak sto procent satysfakcji dawały tylko Ultrasone Tribute 7. Idealnie trafiona temperatura, najbardziej rozbudowany ambience, największa dynamika i zgniatająca ciśnieniem akustycznym moc. To ostatnie szczególnie pasowało do reszty, jako ostatni klocek do pełni realizmu; stanowiło zwieńczenie owocujące perfekcją. Jedno z najlepszych brzmień jakie zbudowałem przy komputerze, co w świetle umiarkowanej jak na high-end ceny interkonektu dawało podwójną satysfakcję.

Oczywiście jest kierunkowy.

Kolejne próby – z kolumnami, CD i gramofonem – nie wniosły nic nowego: kabel ma opisaną wyżej naturę i rodzaj toru jej nie zmienia. Czy z kolumnami, czy słuchawkami będzie dawał realizm, lecz skonfigurowanie tego realizmu tak, by stał się całkiem jak żywy, to zadanie niełatwe. Audiofilskie „sztuczki z ogonkiem” – stoliki, podstawki, ustroje akustyczne, kable zasilające – to może być przydatne, ale jak samo źródło i wzmacniacz nie pasują, podobnie jak efektor dźwięku, to ten czynnik trochę poprawi, ale nie da perfekcji. Ta jednak warta jest szukania, gdyż to naprawdę coś. Wyjątkowa okazja dla tych, którzy chcą mieć prawdziwy koncert. Acoustic Zen poszłoby na rękę, gdyby spróbowało sporządzić listę takich pasujących urządzeń, lecz to myślenie życzeniowe. Wszak mają co innego do roboty, niż sprawdzanie interkonektu z jak największą ilością urządzeń. Wystarczy chyba, że zrobili taki, który jest realistyczny naprawdę.

Podsumowanie

   Acoustic Zen Absolute Cooper to rzadki przykład audiofilskiej fauny. O wiele więcej urządzeń i kabli woli stawiać na średnią nijakość, tak jakby były królikami, co lubią kicać po łączce i skubać trawkę. No i lubią się mnożyć… Nie grają o nic wielkiego, nie chcą być królem zwierząt –  wolą z góry zakładać stawkę zdecydowanie niższą. Muzykę dają odfiltrowaną, złagodzoną i miłą – daleką od prawdziwej, ale ogólnie przyjemną. Jeżeli już o coś dbają w garniturze maksymalizmu, to o potęgę basu. Bo „wiecie-rozumiecie”, bez basu nie ma funu, bez funu sprzedażowych kokosów. A dużej grupie słuchających za fun wystarcza bas. Może być byle jaki, byle go było dużo. Acoustic Zen  jest na drugim brzegu tej kokosowej rzeki; nie chce schlebiać tandetnym gustom, chce muzyki jak prawdziwej. To tak do końca się ziścić nie może, a już na pewno nie w granicach normalniejszych budżetów. Ten kabel zadaje jednak kłam twierdzeniu, że do takiego realizmu potrzeba kabli jubilerskich. (Nie wyglądem a ceną.) Faktem jest, że taki Siltech Triple Crown, czy Sulek 9×9, ekstremalny realizm dadzą większej ilości torów i przy kulturze jeszcze wyższej. Prawdą też, że szereg kabli w cenach z pobliża sześciu tysięcy potrafi dawać zjawiskową muzykę w łagodniejszych aranżach. I prawdą też, że do tranzystorowych torów pasować będą bardziej. (Choć są na pewno tranzystorowe pasujące do Absolute Cooper.) Ale za sześć tysięcy taki błysk realistycznej szkoły, to jest naprawdę coś. Wstrzelić się z torem nie jest łatwo, ale kiedy się wstrzelić, to dla lubiących ekstremalny realizm gratka.

 

W punktach

Zalety

  • Ekstremalny realizm, pozbawiony wszelkich złagodzeń.
  • I w ramach tego brzmienie ofensywne na bazie całkowicie rozpostartego pasma.
  • Niezwykle dynamiczne.
  • Energetyczne.
  • Szybkie.
  • Obdarzone naturalnym ciężarem i gęstością.
  • Skoordynowane czasowo.
  • Stuprocentowo przejrzyste.
  • Stuprocentowo wyraziste.
  • Stuprocentowo detaliczne.
  • Naturalnie chropawe.
  • W rzadko spotykanym stopniu trójwymiarowe.
  • Omiatane równie rzadko spotykanym rodzajem światła, które nie należy do jasnych, a mimo to wszystko idealnie doświetla.
  • Żadnych kłopotów ze sceną, aczkolwiek budowanie ambience w sensie innym niż stricte realizm nie jest tego kabla przymiotem. (Żadnych sztuczek ze światłocieniem, pozostawiania czegoś w domyśle, tworzenia atmosfery nie do końca realnej, baśniowych krajobrazów, romantycznych umizgów.)
  • Z drugiej strony żadnych kłopotów z muzykalnością w sensie muzyki jak prawdziwej, ale to tylko przy określonych, wysokiej jakości torach.
  • Od strony użytkowej lekki.
  • Dość giętki.
  • Nie opadający.
  • Z zakręcanymi przyłączami RCA.
  • Zaawansowany technologicznie.
  • Unikalny konstrukcyjnie.
  • Renomowany.
  • Najwyższy w ofercie firmy.
  • Sporządzony pod dyktat maksymalnego realizmu.
  • Sławna marka.
  • Made in USA.
  • Polski dystrybutor.
  • Ryka approved. (Z zastrzeżeniem ograniczonej do wspomnianych torów użyteczności.)
  • W razie z tym utrafieniem tor bardzo dobry stosunek jakości do ceny.

 

Wady i zastrzeżenia

  • To nie jest kabel uniwersalny.
  • Mało tego – do niewielu torów będzie naprawdę pasował. (Ale jak już, to świetnie.)
  • Nie dla lubiących inne style niż wytężony realizm.
  • I nie dla takich, którzy lubią dostawać interkonekty w wyścielanych atłasem kasetach lub szkatułach.

 

Technologia:

  • Przewodnik: miedź o czystości 7N (?)
  • Izolacja: Spieniony teflon.
  • Geometria: Constant Air Twist.
  • Przyłącza: złocone.
  • Opakowanie: przeźroczyste etui z folii.

Cena: 5990 PLN (2 x 1 m RCA lub XLR)

System:

  • Źródło: PC, CSPort TAT2, Ayon CD-10 II Signature.
  • Wkładka: ZYX Ultimate DYNAMIC.
  • Kabel ramię-przedwzmacniacz: Siltechem Signature Avondale II.
  • Docisk płyty: Synergistic Research MiG UEF Record Weight.
  • Przedwzmacniacz gramofonowy: Ayon Spheris Phono.
  • Przetwornik: PrimaLuna Evolution.
  • Wzmacniacz słuchawkowy dla PC: Ayon HA-3.
  • Przedwzmacniacz/wzmacniacz słuchawkowy: ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówka mocy: Croft Plestar1.
  • HEDDphone (kabel Sulek), Sennheiser HD 800 (kabel Tonalium-Metrum Lab), Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium-Metrum Lab).
  • Kolumny: Audioform Adventure 340.
  • Kabel głośnikowy: Sulek 6×9.
  • Interkonekty: Acoustic Zen Absolute Cooper, Sulek Edia & Sulek 6×9,
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Sulek 9×9 Power.
  • Listwy: Power Base High End, Sulek Edia.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Solid Tech „Disc of Silence”, Synergistic Research MiG SX
Pokaż artykuł z podziałem na strony

17 komentarzy w “Recenzja: Acoustic Zen Absolute Cooper IC

  1. Wokół serii AZ Absolute pisze:

    Szanowny Panie Redaktorze,

    Zgadzam się z Pana wrażeniami w recenzji. Mogąc obcować z serią Absolute nie zdradzę wielkiej tajemnicy pisząc, że najlepiej to gra razem i ta uniwersalna prawda sprawdza się również w znakomitej większości przypadków okablowania innych firm. Zachodzi wtedy zjawisko synergii. U mnie ten kabel wstrzelił się w system doskonale. Użytkuję wersję copper XLR, niemniej moja ocena brzemienia wersji zbalansowanej w torze tranzystorowym acz tym cieplejszym (Lumin), jest bardzo podobna jak u Pana w wersji niezbalansowanej i w torze lampowym. Absolute to porywająca mikro i makrodynamika, ale bez wyostrzeń, trójwymiarowa stereofonia, potężny bas, otwarta góra a do tego wszystkiego płynność i doza ciepła. Robert Lee obdarza tą cechą wszystkie swoje produkty. Czy to absolutna neutralność? Nie wiem. Nie obchodzi mnie to nawet. AZ zaprasza słuchacza do swego świata i lubię tam przebywać, wiedząc zarazem, że są też inne światy, też atrakcyjne.
    Nigdy nie słyszałem wersji srebrnej, bo może nie każdy wie, to rzadki przykład kabla w 2 wersjach opisanych jako copper i silver (ponoć tego domagali się fani firmy) i co ciekawe, tylko tak zrobiony jest interkonekt w serii Absolute. Wersja srebrna niestety jest niemal dwukrotnie droższa (ponad 11 tys. zł) od miedzianej a to już bardziej uderza po kieszeni.
    Zgadzam się na koniec, że to okablowanie nieuniwersalne a tym samym w dopasowaniu kłopotliwe. Dodam nieco przewrotnie, że… to bardzo dobrze, bo w high end walczy się o takie niuanse, że liczą się już tylko indywidualne próby i smak, by dojść do swego ZEN.

    Z poważaniem

    Tomasz

    PS. Z kablami AZ jest niestety jednak pewien problem praktyczny, otóż mistrz powoli przechodzi na emeryturę a następców chyba niestety nie ma. Na rynku wtórnym nie ma zbyt wielu egzemplarzy, więc…

    1. Piotr Ryka pisze:

      Odnośnie post scriptum:
      Niestety, czas płynie nieubłaganie i audiofilska branża też jego upływowi podlega. Umarł niedawno wynalazca symetryzacji w audio – Dieter Burmester – nie ma już znakomitych kabli Fadela i kolumnn Franco Serblina, nie żyją protoplaści marki Grado i wielu innych marek. Rozstania i powitania – przystanki życia.

      Dziękuję za ciekawy wpis.

  2. Mateusz pisze:

    Jak wspomniał Pan Piotr nie jest to IC do każdego toru, u mnie się nie sprawdził, rozbijał dźwięk na części pierwsze, wyostrzał i pozbawiał muzykalności.
    Poluję teraz na Tellurium Q Black Diamond XLR którego testowałem i uważam za świetny IC.

    1. Mateusz pisze:

      Nie jest to najwyższy model, wyżej jest Absolute Silver.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Absolute Silver był na równi z Absolute Cooper interkonektem szczytowym, ale obecnie w ofercie go nie ma. Słuchałem go i był jeszcze bardziej „dożarty”. Znajomy pożyczył tego testowanego Cooper i wpadł w zachwyt. Nie dziwię mu się – bez cienia przesady jest to interkonekt realistyczny. Tellurium Q Black Diamond XLR posiadam i jest to kabel z przeciwnego stylistycznego końca, taki „lampowy”. Też bardzo go lubię i cenię.

        1. Mateusz pisze:

          Wie Pan gdzie można kupić Black Diamond w dobrej cenie, poluję już jakiś czas i żadnych obniżek nie widzę.

          1. Piotr Ryka pisze:

            Przykro mi, ale rynek wtórny to nie moja specjalność.

  3. Alucard pisze:

    Piotr, kiedy jakaś recka słuchawek? Coś fajnego się pojawi? Ciągle tylko kable i wzmaki ostatnio 🙂

    1. Piotr Ryka pisze:

      Bo nie ma ciekawych słuchawek. Przynajmniej ja nie dostaję. Będzie za to ciekawy wzmacniacz: EAR HP4. Klasyk. Ale ma przyjść dopiero jutro i będzie całkiem surowy.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Podobno jakieś słuchawki mają dziś do mnie wyruszyć. Nowe najtańsze planary HiFiMAN-a, czy jakoś tak.

        1. Tadeusz pisze:

          Panie Piotrze jaki to będzie model tego HiFimana ?

          1. Piotr Ryka pisze:

            HE400i – już przyjechały.

  4. Alucard pisze:

    Nie przepadam w ogóle za tymi HiFimanami ogólnie, żadne mi się nie spodobały tak naprawdę nigdy. Ale są już na rynku polskim nowe Beyerdynamiki T1 i T5p w rewizji 3. Może za to się weźmiesz? Pierwsze opinie tak pokrótce bardzo obiecujące 🙂

    1. Piotr Ryka pisze:

      Z Beyerdynamic jestem umówiony, ale jeszcze się nie odezwali.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Rozmawiałem z Beyerdynamic – dostali dziesięć sztuk i miały przyjść następne. Te dziesięć puścili na rynek, a kolejne zamówione nie przychodzą i nie wiadomo kiedy będą.

        1. Alucard pisze:

          No to klops. To w sumie jedyne z takich wyższych modeli których recenzję bym poczytał. Szczególnie nowe T1. Są względnie osiągalne jak na Polskę, cena w porównaniu do innych hi endów nie zabija.

          1. Piotr Ryka pisze:

            Nikt poza nowymi właścicielami nie wie jak grają, bo ani dystrybutor, ani największy odbiorca – mp3store – ani sztuki nie wypakowali. Wszystkie rozeszły się na pniu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy