Recenzja: Accuphase C-2150/P-4500

   Spośród aż pięciu oferowanych przedwzmacniaczy i czterech końcówek mocy w klasie AB ten zestaw jest najtańszy. Sumarycznie jednak to i tak prawie osiemdziesiąt tysięcy, prócz tego to Accuphase Laboratory, Inc.. A firmy tak dokładnie i złociście zrośniętej z audiofilizmem szczytowym drugiej takiej nie ma. W każdym razie nie u nas, nie w areale naszego rynku.

   To się nie wzięło znikąd, ale też i nie z czasów PEWEX-u, ponieważ Accuphase od zawsze należało do firm zbyt drogich jak na cieniuchne dolarowo kieszenie obywateli PRL-u. Toteż redaktor Wojciech Mann, jeden z najpopularniejszych w tamtych czasach prezenterów muzycznych, pokpiwał z posiadaczy peweksowskich Pioneerów, JVC czy Sony, wskazując na nieznanych u nas wówczas bardziej markowych producentów, w tym Accuphase i Marantza. Można się wprawdzie spierać, czy elektronika audio od Sony to coś rzeczywiście gorszego – i osobiście tak nie sądzę, zwłaszcza po usłyszeniu ich inaugurującego standard SACD odtwarzacza[1] – niemniej nie budzi wątpliwości, że Accuphase nigdy nie działało w sektorze rynku masowego, powstając z myślą o ekskluzywnym wyłącznie. Tym samym także ich najtańszy wzmacniacz dzielony – wcale nie tani i na dodatek właśnie dzielony – zaliczyć musimy do działu elektroniki ekskluzywnej, na potwierdzenie czego wygląd. O nim jednak za moment, dokończmy rzeczy wstępnych. Przypomnę wpierw, że wyroby od Accuphase mogły stawać na peweksowskich półkach, jako że firma powstała w 1972 (ale przez pierwsze dziesięć lat znana była pod nazwą Kensonic Laboratory, Inc.), wyłaniając się jako dział ekskluzywny, a potem już niezależny byt gospodarczy, z działającego w szerszym spektrum rynkowym Kenwooda. Tak się złożyło, że Pewex też powstał w tamtym roku[2], ale firmy się nie spotkały. Sam nie pamiętam, kiedy pierwszy raz usłyszałem wzmacniacz sygnowany przez Accuphase, ale na pewno dużo wcześniej, gdy chodzi o elektronikę ekskluzywną, miałem do czynienia z dzielonym wzmacniaczem Luxmana.   

   Z ciekawostek można dorzucić, że firma Accuphase wyjątkowo poważnie podchodzi do klientów, na potwierdzenie czego oferując możliwość serwisowania w oparciu o oryginalne części nawet najstarszych swoich urządzeń, w tym najstarszego wzmacniacza dzielonego C-200/P300 z 1973 roku. Miarą jakości natomiast fakt, że serwisu wymagają niemal wyłącznie urządzenia użytkowane intensywnie dłużej niż dziesięć lat, a i to sporadycznie.

   Złocisty horyzont luksusu z krainy u stóp góry Fudżi[3] długo pozostawał poza zasięgiem zakupowych eskapad obywateli spod Giewontu, ale nadeszły znane zmiany – zjawiły się pieniądze i zjawił polski dystrybutor. A teraz znowu zmiany, tym razem niestety na gorsze. Posypały się łańcuchy dostaw oraz produkcja podzespołów, z nabyciem produktów Accuphase oraz większości innych marek znów zaczynają bywać problemy. Jakieś okresy oczekiwania, jakieś nieokreślone terminy, skaczące w górę ceny, komunikaty typu: „towar chwilowo niedostępny”. A ostrzegałem głosem wuja-truja wiele, wiele lat temu, że świat nie zmierza w dobrą stronę i prędzej czy później, tak albo inaczej, wyjdzie to wszystkim bokiem. Ogólnie biorąc tak to bywa, gdy z jednej strony zysk doraźny jedyną wytyczną poczynań, a z drugiej bzdury całkiem jawne w wymiarze społeczno-kulturowym zyskują szeroki poklask. (Generalnie rzecz biorąc kultura niska, także w wymiarze etycznym, wypiera wszędzie wysoką, często się pod nią też podszywając.) Ale tę tematykę odkładamy na kiedy indziej, przed nami dzielony wzmacniacz Accuphase, który na szczęście jeszcze jest i pod nic się nie podszywa.

[1] Drugiego bodaj jaki się pojawił – dzisiejsze przy nim, nawet te bardzo drogie, to w większości niziołki. (Mówię o odtwarzaniu płyt CD, przy SACD jeszcze gorzej.)

[2] Jako rozwinięcie w osobne przedsiębiorstwo sieci sklepów dewizowych należących do Banku Pekao.

[3] Accuphase jest z Jokohamy, z sąsiednim Tokio tworzącej megapolis, co oznacza dystans od góry Fudżi w linii prostej stu kilometrów i w dni pogodne jej dobrą widoczność z górnych pięter wieżowców.

Technologia i wygląd

Duże i złote.

   To był szczególnie dobry pomysł z tym złoto-szampańskim stylem. Mieniące się gamą odcieni w zależności od kąta i siły światła, w przypadku wzmacniaczy nieodmiennie znaczone dużymi wychyłowymi wskaźnikami złote frontony, to znak rozpoznawczy marki, styl wyglądowy Accuphase. Szyk, elegancja, przepych i z daleka rozpoznawalny design, a jednocześnie to złoto nieordynarne lepką sytością, tylko delikatne, szampańskie. Podobnie wyglądają niektóre obudowy Marantza, podobnie niektóre dawne Pioneera, ale złocisty styl najbardziej przylgnął do obudów Accuphase, jako że ono innych nie uznaje. Nie ma więc czarnych Accuphase, nie ma srebrnych – są złote, i tylko one. A że im wyższa linia modelowa, tym ta złocistość bardziej wytworna i otoczona bogatszym aranżem reszty – to cóż, tak to już na tym świecie jest. Niemniej także najtańszy zestaw dzielonego wzmacniacza prezentuje się bardzo dobrze – zarówno siedząc blisko niego podczas słuchania elektrostatycznych słuchawek Audeze, jak i podczas widzenia się na dystans podczas słuchania kolumn, częstował miłym widokiem. Nie bez pewnego przy tym wpływu na nastrój, skoro złocistość ociepla oraz syci widokiem, nie usiłując zlewać się z otoczeniem ani być neutralną. Ale przecież to dobrze mieć teraz lepszy nastrój, w tych dzisiejszych wojennych czasach.  

   Części wzmacniacza są potężne, zacznijmy od przedwzmacniacza.

  Tradycyjnie dla Accuphase przedwzmacniacz C-2159 jest nie tylko złocisty, ale też nadstandardowo szeroki – na 46,5 cm. Przy głębokości 40,5 cm musieli mu będziemy znaleźć niemało miejsca, zwłaszcza że stawianie na grzbiecie końcówki mocy (ani odwrotnie) raczej nie wchodzi w rachubę.[4] Producent nie zaleca, potrzebny będzie wielopiętrowy stelaż albo szeroki audiofilski stolik. Sekcje wzmacniacza, wedle uznania lub posiadanych kabli, możemy połączyć symetrycznie bądź niesymetrycznie, albo też jednocześnie tak i tak, ponieważ obrotowy regulator wyjść sygnału (schowany za statecznie otwierającą się klapą osłony regulatorów) pozwala omijać ewentualny konflikt dwóch jednoczesnych sygnałów.

Złota końcówka jest większa.

   Tam, za tą kapką i z tyłu, dzieje się naprawdę niemało – można regulować wstępnie siłę wzmocnienia, balans kanałów, majstrować przy przebiegu pasma (zarówno całościowo, jak też osobno dla basów i sopranów), dopasowywać się do magnetofonów i gramofonowych wkładek, przechodzić do trybu mono, odwracać fazę i ingerować w pracę wyświetlacza. Ten jest powyżej klapy i tradycyjnie obszerny, tradycyjnie też z lewej flankowany dużym pokrętłem ustawiania wejść, a z prawej dużym potencjometrem. Poniżej potencjometru małe przyciski obsługowe do cichego słuchania (kompresja skrajów pasma oraz samo ściszanie), a przy nich gniazdo słuchawkowego wzmacniacza „duży jack”, który to wzmacniacz jest dobrej jakości, można zeń śmiało korzystać. (Ciepłe i nasycone brzmienie, nie pozbawione finezji.) Po drugiej stronie, poniżej obrotowego regulatora wejść, podłużny przycisk POWER, a z tyłu pięć par wejściowych przyłączy RCA, dwie pary XLR, dwie pary RCA do obsługi magnetofonu, dwa wyjścia RCA i jedno na XLR. A także po symetrycznym i niesymetrycznym wejściu z innego przedwzmacniacza. Też oczywiście gniazdo prądowe, odnośny do którego bezpiecznik jest tradycyjnie u Accuphase schowany w obudowie, zmuszając w razie wymiany do odkręcenia wielu śrub.  Uzupełnieniem dwie podłużne, pionowe zatoki na karty opcjonalne – rozszerzenia o przedwzmacniacz gramofonowy i o przetwornik cyfrowo-analogowy.

   We wnętrzu osobne moduły kanałów lewy i prawy (w tym też osobne dla każdego zasilacze), możliwie krótkie ścieżki sygnału w nowo opracowanej topologii ANCC i regulacja głośności AAVA. Odnośnie tej ostatniej czytamy, że odbywa się wyłącznie w domenie analogowej i na wszystkich poziomach głośności zachowuje wysoki odstęp sygnału od szumu oraz bardzo niski poziom zniekształceń. Generalnie rzecz biorąc zarówno pasmo przenoszenia, jak i jakość dźwięku, nie są dzięki tej regulacji AAVA pogarszane przy żadnym poziomie głośności. Nie ma też żadnych różnic głośności pomiędzy kanałami, ani przesłuchu międzykanałowego możliwego do usłyszenia, a sam stopień regulacyjny w całości składa się z wysokiej jakości półprzewodników, gwarantujących wieloletnią bezawaryjną pracę. Tym bardziej, że i ta regulacja odbywa się osobno dla każdego kanału, jak całe urządzenie pracując w układzie dual mono. (Dokładny opis techniczny tutaj: https://www.voix.cz/user/related_files/c-2150_e.pdf)

I dużo cięższa.

   Uzupełnieniem całości pilot, pozwalający regulować głośność i wybierać wejścia. Urządzenie waży bez mała siedemnaście kilogramów i oferuje pasmo przenoszenia 3 Hz – 200 kHz przy THD 0.005 % i odstępie szum/sygnał 110 dB.

   Końcówka mocy P-4500 jest jeszcze potężniejsza – waży bez mała trzydzieści kilo. Na wagę składa się przede wszystkim pojedynczy ogromny toroid, zapewniający w trybie mono moc 500W/1Ω, a stereofoniczną 2 x 90W/8Ω. Uzupełniają go dwa potężne kondensatory główne o pojemności 50,000 μF każdy, cztery tranzystory MOS-FET i nowoczesne obwody drukowane. Wzmacniacz pracuje w trybie push-pull (triple Darlington 4-parallel complementary push-pull circuit) i wyposażony został w precyzyjne zabezpieczenia przed zniekształceniami przeciążeniowymi, jak również sam wykrywa i odcina zwarcia. Zdobiące złoty fronton duże wskaźniki wychyłowe są bardzo precyzyjne, a z tyłu dwa komplety głośnikowych wyjść oparto o potężne zaciski firmowe samego Accuphase, pozwalające na bi-amping  i pracę w trybie zmostkowanym. Stosunek szumu do sygnału to 121 dB, gwarantowana wyrównana moc w przedziale 20 Hz – 20 kHz, zniekształcenia intermodulacyjne zawsze poniżej 0,01%, wzmocnienie maksymalne 28 dB.

   Z tyłu, oprócz gniazd głośnikowych i prądowego przyłącza, po jednej parze wejść RCA i XLR, suwakowy regulator zmiany ustawień pinów na wtykach zbalansowanych oraz gałka regulatora trybu pracy: „Dual Mono”, „Normal” i „Bridge”.

   Na złotym frontonie u dołu z lewej trzystopniowe pokrętło aktywacji wyjść głośnikowych (jedno, drugie lub oba), dalej pokrętło regulacji sposobu pracy wskaźników wychyłowych, w centrum podłużny włącznik POWER, po prawej mały przycisk wyboru wejść, a całkiem na prawo czterozakresowy regulator stopnia wzmocnienia – od pełnego (Max) do – 12 dB. Powyżej, w wielkim oknie, pomiędzy wskaźnikami, stylizowany napis „Accuphase” i pod nim cztery czerwono świecące punkty informujące o trybie pracy (Bridge, Dual mono, Line albo Balanced). Grzbiet pokrywają szczeliny wentylacji, a boki rozbudowane radiatory o bardzo dużych żebrach. 

A nie ma klapki.

   Oba segmenty wzmacniacza stoją na karbonowych walcach, które, pomimo zapewnień producenta o ich skuteczności, dobrze będzie zastąpić lepszymi podstawkami. Oba kosztują po 39 900 PLN.

W komplecie obok urządzeń i pilota także porządnie wyglądający firmowy interkonekt RCA i zwykłe kable zasilające.

Odsłuch: Ze słuchawkami

Przedwzmacniacz ma natomiast dużą klapę. (Tylko proszę bez głupich skojarzeń.)

  Zacznę dość nietypowo, bo od słuchawek. Tego rodzaju potężny wzmacniacz wydaje się nie mieć z nimi nic wspólnego, jeśli nie liczyć tej małej dziurki słuchawkowego gniazdka na dole po prawej w przedwzmacniaczu (która to dziurka jest tradycyjna). Tradycyjna, bo w dawnych czasach, gdy słuchawkowy wzmacniacz jako osobne urządzenie był czymś niezwykle rzadkim, z takich właśnie, często spotykanych we wzmacniaczach zintegrowanych i przedwzmacniaczach, napędzano słuchawki. Właściwie niemal wyłącznie w integrach, ponieważ wydzielone przedwzmacniacze także były rzadkością, jako pachnące ciężkim pieniądzem, za ciężkim na polski rynek. Takowa słuchawkowa dziurka w przedwzmacniaczu Accuphase C-2150 występuje, i mało tego, stanowi zaproszenie do bardzo porządnego słuchawkowego wzmacniacza, którego brzmienie zdaje się czerpać z brzmienia całej maszyny, jako też eleganckie i zajmujące. Lekko ciepławe, trochę słodkawe, cokolwiek też złociście-kremowe, ale zarazem realistyczne oraz mocne w wyrazie, jak również należycie energetyczne. Jeśli ktoś zatem używa słuchawek jedynie sporadycznie, tylko w nieczęstych sytuacjach, spokojnie może mieć wyłącznie ten słuchawkowy wzmacniacz, żadna od tego mu krzywda.

   Ale to tylko „popierdółka”, ta dziurka słuchawkowego wzmacniacza, ponieważ nasz dzielony smok może stać się wzmacniaczem zasadniczym dla słuchawek elektrostatycznych i dla niektórych, bardzo rzadkich, innego rodzaju, jak dzisiejsze wstęgowe RAAL i dawne dynamiczne AKG K1000.

Ma duży regulator wejść z podświetlającymi aktywne diodami. 

   Zacznijmy od elektrostatycznych. Pisałem już o nim w tym kontekście na okoliczność recenzji Audeze CRBN, tutaj napiszę ponownie. Bo oczywiście, że to nie wzmacniacz słuchawkowy, to wielkie C-2150 + P-4500; nikt będący normalnym nabywcą nie kupi dwuczęściowego Accuphase do napędzania słuchawek. Ale kupując dla kolumn może nie zdawać sobie sprawy, że też słuchawkom może służyć. Transformatory dopasowujące słuchawki elektrostatyczne do kolumnowych wzmacniaczy to stara, sześćdziesięcioletnia tradycja – tak stara jak firma Stax w odniesieniu do produkcji słuchawek. (A więc od 1960 roku.)

   Takie dopasowujące transformatory zawsze mały po dwa komplety głośnikowych przyłączy – jedne jako wejściowe na użytek słuchawek, drugie jako wyjściowe do przekazania sygnału kolumnom. Miały też przełączniki aktywujące funkcję przelotki, i nie inaczej działo się w przypadku używanego przeze mnie dziś produkowanego transformatora Woo Audio WEE (4000 PLN). Nie będę relacjonował jak grały kolumny poprzez ten transformator, co byłoby już przesadnie rozwlekłe, poza tym nie mam dwóch identycznych wysokiej klasy kabli głośnikowych (chociaż mam więcej niż jeden komplet, ale od różnych firm).

   Ktoś powie:  – Na kiego te ceregiele ze słuchawkami, co to nam wnosi do sprawy? Wnieść jednak niejedno może, ponieważ Audeze CRBN i AKG K1000 to nagłowne głośniki baaardzo wysokiej klasy.

   Audeze pokazały, czym różnią się brzmieniowo, albo czym raczej mogą różnić (może nie zawsze takie różnice) sekcje wzmacniacza spięte pomiędzy sobą i ze źródłem kablami symetrycznymi względem połączeń niesymetrycznych. To była pokaźna różnica, ponieważ symetryczne kładły nacisk na trójwymiarowość i dynamikę niewielkim kosztem melodyjności i także filigranowości[5], podczas gdy niesymetryczne melodyjność i filigranowość miały zawsze wysokiej próby, jednak niewielkim kosztem trójwymiarowości.

Analogiczny wyglądowo potencjometr.

   Coś za coś w takim razie – a mnie oba brzmieniowe pokazy bardzo się podobały, z tym że ten używający kabli niesymetrycznych był znacznie podobniejszy do pochodzącego z mojego wzmacniacza dzielonego na kilkunastu lampach. Podobny i tak samo pokazujący, że Audeze CRBN to słuchawki szczytowo melodyjne, a przy tym mające pośród elektrostatycznych bas zdecydowanie najpotężniejszy w całej tych słuchawek historii. Natomiast ogólnie biorąc to jedne z kilku najlepszych słuchawek dzisiaj produkowanych, sama najściślejsza elita. I tę właśnie elitarność dzielony Accuphase ukazał w całej pełni, jako wzmacniacz też elitarny – niewiele tylko ustępujący tym najlepszym z najlepszych[6].

   Przejdźmy do AKG K1000, jako że one jak głośniki, nie potrzebują transformatora.

   Wzmacniacz oferuje redukcję mocy, nawet aż trzystopniową, zatem przy ich wymaganiach prądowych wcale nie był za mocny. Mało tego, w praktyce okazało się, iż najbardziej mi odpowiada brzmieniowo ustawienie mocy na maksymalną w końcówce i średnią w przedwzmacniaczu, ale jakie wraz z tym zachodzą odmienności brzmieniowe, o tym w części tyczącej głośników.

   Referencyjne słuchawki redakcji (tak naprawdę głośniki nagłowne), wraz ze zmianą kabla Entreq Atlantis na flagowego od niedawna Entreqa Olympusa, trochę zmieniły styl, mocniejszy obecnie kładąc akcent na środek pasma i grając grubszym dźwiękiem. Odnośnie różnic wynikających ze stosowania interkonektów symetrycznych albo nie, jedynie potwierdziły diagnozę postawioną za pośrednictwem Audeze – nic pod tym względem się nie zmieniło. Natomiast odnośnie stylu wzmacniacza: słuchając go odnosiłem wrażenie słuchania toru lampowego na bardzo mocnych lampach. Śladowo ocieplone, lekko słodkawe, klimatycznie ściemnione (ale też tylko trochę) brzmienie, byłoby całkiem lampowe, gdyby nie bardziej niż w moim wzmacniaczu transparentna[7], więcej rześkości niosąca fizjologia medium, i jednocześnie większy nacisk kładziony na duże formy brzmieniowe, a mniejszy na dopieszczanie drobniejszych.

Klapa uchyla się z godnością po naciśnięciu zwolnienia.

   Ogólnie biorąc sama przyjemność, zwłaszcza że pasmo rozciągnięte – i z jednej strony potęgowy bas, po drugiej, w razie potrzeb, bardzo ofensywne soprany. Do tego świetna dźwięczność i odsłanianie trójwymiarowych harmonicznych struktur na bardzo dużą głębokość – miło się siedzi przy tak pracujących złotych klocach, dotykanie których na rzecz obsługi to także sama przyjemność. Dodatkowa uwaga – słuchałem swego czasu (będzie z dziesięć lat temu) samego najwyższego ofertowo dzielonego Accuphase ze słuchawkami K1000; i mam taką retrospekcję, że tego teraz słuchało mi się co najmniej nie gorzej, ponieważ oferował styl bardziej wyważony, dzięki właśnie skupianiu się na dużych muzycznych formach i tych form lepszym wyważeniu oraz wzajemnym dopasowaniu, przy jednoczesnym nie rozmienianiu przekazu na drobne, na czym coś tracił całościowy wyraz.

Brzmienie: Z kolumnami

Pilot też oczywiście złoty.

  Nareszcie sedno sprawy. – Wyglądy, użyteczność, bezawaryjność, renoma marki i dzięki temu łatwość odsprzedaży – to wszystko rzeczy ważne, ale wszak to nie dla nich kupujesz ten wzmacniacz, albo nie. Siadając naprzeciw niego z kolumnami po bokach wchodzimy w świat brzmieniowy Accuphase, który odnośnie stylu ukształtował się dawno temu i teraz tylko się rozwija, jak przed chwilą zauważyłem. Także z miejsca odsłuchowego przy kolumnach należy powiedzieć od razu – to rozwinięcie jest widoczne, a precyzyjniej się wyrażając: jest ono dobrze słyszalne. Zacznijmy jednak od podwalin stylu. Z towarzyszeniem cech charakterystycznych dla każdego wybitnego brzmienia, dwie są dla Accuphase wizytówką – leciutkie ocieplenie i wyczuwalna słodkawość. Nie wszystkie ich urządzenia są pod tym względem identyczne: raz to jest bardziej czytelne, raz mniej. – A we wzmacniaczu dzielonym C-2150/P-4500 jest wyczuwalne w sam raz. To znaczy, rzecz się czuje, lecz jest na tyle powściągliwa, że tylko zdobi – nie przeszkadza, nie narzuca się, nie odciąga.  

  Nie wszyscy lubią ocieplanie, nie wszyscy ślad słodyczy, ale gdy na ich obecności nie tracą tajemniczość, dramatyzm ani dostojeństwo, gdy nie ulegają deformacji chłodne klimaty ponurości i smutek mieszkający w nutach (weźmy za przykład Jana Sibeliusa, Maksa Richtera czy Gheorghe Zamfira), to wówczas te dwa charakterystyczne ślady pozostawiane przez Accuphase stają się nie tylko firmowym signum, ale też czymś zdobiącym. Że tak jest, to nie dziwne, bo pamiętajmy, że rodzima muzyka japońska bazuje na takich dźwiękach, którym nadmierne ciepło i dodawana słodycz z pewnością by przeszkadzały.

   Tu zaś mamy do czynienia jedynie ze śladową aurą, a kiedy zamknąć oczy, tracąc z pola widzenia dwie złote obudowy, to rzecz jeszcze się zmniejsza – w samym dźwięku jedynie śladzik. Ale przyjemny, choć szybko ustępujący miejsca ważniejszym brzmieniowym cechom. Dwie inne bowiem bardziej jawnie budują klimat – długie, piękne wybrzmienia i efektowne pogłosy. Te drugie swoim zjawieniem zaskakują, gdyż zwykle towarzyszą chłodniejszym, bardziej wyobcowującym klimatom, tutaj zaś śladowemu ciepłu, które je dobrze uzupełnia, łącząc mocniej z muzyką przy zachowaniu podstawowej funkcji poszerzania wymiarów przestrzennych. Czujemy pracę pogłosów na rzecz tego powiększania, a jednocześnie utwory same zawierające mocne pogłosy nie stają się pogłosowo przesadnie. U pozostałych, gdzie pogłosów mało, ze złotym Accuphase one się trochę powiększają – i zawsze jest to korzystne, zawsze.

Z tyłu szaleństwo kablowe – można się do woli wyszaleć. 

  Czy też zawsze korzystny jest ślad ocieplenia, tego nie mogę powiedzieć, gdyż bardziej to indywidualne. Mnie cokolwiek przeszkadzał w przypadku ciężkiego rocka, który okazał się za przyjemny i zbyt czysty. Nie w sensie czystości artykulacji i braku chropawości, ponieważ dzielony Accuphase muzykę ładnie chropawi, a czystość artykulacyjna i przejrzystość medium są w każdym wypadku korzystne. Niemniej rockowy brud i chód rockowej grozy, sięgające nierzadko aż po satanistyczne związki – do takich muzycznych eskapad ten wzmacniacz się średnio nadaje. Ale do pozostałej muzyki, w tym elektronicznej, filmowej, popowej, jazzowych ansambli i ich instrumentów dętych, jak również do poważnej – od fortepianu i skrzypiec solo, po chóry, symfonie i opery – to wszystko było świetne.

   Ludzkie głosy, wibracje strun, porywy szalejących orkiestr – wszystko to przejawiało naturalizm i jednoczesną obfitość; obfitość brzmienia czystego, precyzyjnego i złożonego ze starannie uformowanych, działających na wyobraźnię detali. Przy czym należy zauważyć, że czystość i naturalizm są łatwe do wychwycenia – wyłapujemy je w trakcie, nie potrzebują specjalnych testów. Natomiast na ile brzmienia są czytelne – w jakim stopniu się rozwijają podczas muzycznej akcji w gęstych, złożonych partiach, to już wymaga doboru odpowiednich fragmentów i starannego ich przesłuchania. Ten test wzmacniacz przeszedł bardzo dobrze: okazał się wyjątkowo precyzyjny i doskonale deszyfrujący. W ogóle separacja, w sensie wyosobniania dźwięków i dokładnego ich wypowiadania, to jedna z jego najmocniejszych stron, to mu się świetnie udaje. Tym lepiej, że nie towarzyszy temu ani trochę wrażenie odrywania – te precyzyjnie wyosobniane dźwięki wciąż doskonale współpracują, bezproblemowo realizując muzyczną zwartość kompozycyjną. I będzie tak się działo niezależnie od tego, czy zwartość owa jest dewizą samego dyrygenta, jak to ma miejsce u Wilhelma Furtwänglera, czy też zostaje bardziej rozczłonkowana na poszczególne frazy, jak to się dzieje u jego następcy na stanowisku głównego dyrygenta Filharmonii Berlińskiej, Sergiu Celibidache. Dla dzielonego Accuphase muzyka może być „całkowana” albo może „różniczkowana” – i tak pozostanie muzyką.

   Dorzućmy do tego wyważone pasmo, czego wyrazem oddany poprawnie wiek solistów i brak podbarwiania skrajami. Co nie przeszkadza szybowaniu, a nawet, w razie potrzeby, natarczywości sopranów, jak również bardzo głębokim zejściom precyzyjnego, niezlewającego się basu. Nutka słodyczy, ślad ocieplenia, klimatycznie ściemnione tła, wycieniowana muzyka sama w ozdobie długich wybrzmień, pięknie mieniące się koloratury i znakomita separacja nie zaburzająca jedności akcji – natomiast brak lepkości. Chropawość tak, a lepkości nie ma. Jest czyste, żywe, ciśnieniowe medium, wypełnione dźwiękami gęstymi, spoistymi, lecz pozbawionymi wewnętrznej kleistości i zewnętrznej lepkości.

Można też dodać moduły przetwornika i gramofonowego przedwzmacniacza.

   Nie ma lampowej, charakterystycznej dla dużych triod single-ened, kleistości dźwięku, na podobieństwo farb olejnych czy miodu, tylko napowietrzone, rześkie brzmienie, charakterystyczne dla architektury push-pull, w której ten wzmacniacz zbudowano. Ale w klimatach bardziej ciemnych niż jasnych i uciekające od szarości oraz egzystencjalnego smutku, zjawiającego się nie wiadomi skąd i trwającego na udrękę. Jeżeli już ma być smutek, to umotywowany bachowską powagą czy rzewnością Schuberta, a samo z siebie będzie elegancko, słodkawo, swobodnie, czysto, i prędzej ciepło niż zimno.

   Przejdźmy do cech dynamicznych. Dwuczęściowa maszyna ma w obu częściach małe pokrętła regulacji wstępnej wzmocnienia – w przedwzmacniaczu wyskalowane na dodatnie czynniki: Gain +12, +18 lub +24 dB, w końcówce na ujemne: -12 dB, -6 dB, -3 dB i MAX. Piszę o tym, ponieważ majstrowanie przy nich ma przełożenie na brzmienie odnośnie nie tylko głośności. W przypadku przedwzmacniacza różnice są śladowe, ale cztery wartości ustawiane w końcówce szeregują się nie tylko wzdłuż osi ciszej-głośniej, ale też bardziej płynnie-bardziej drapieżnie. Im wyższa moc, tym bardziej chropawe, agresywne, trójwymiarowe i dynamiczne brzmienie; im niższa, tym łagodniejsze, bardziej płynne, skupione bardziej na barwach i melodii. Można zatem wybierać, a mnie, zarówno z kolumnami Audioforma, jak i z oboma słuchawkami, bardziej podobało się najmocniejsze odnośnie końcówki i średnie odnośnie przedwzmacniacza, jako właśnie drapieżne i dobitniej trójwymiarowe. Ale nie przesadzajmy z tą drapieżnością, gdyż to nie ona stanowi o stylu wzmacniacza. Dobrze, że się pojawia, ponieważ niejednemu dawnemu urządzeniu Accuphase można było postawić zarzut nadmiernej łagodności, jak również bardzo dobrze, że jest ta drapieżność włożona w dobrą oprawę muzyczną, bo zdarzało się też i tak (choć w pojedynczych przypadkach), że wprawdzie nie wzmacniacze, ale odtwarzacze CD Accuphase z niższych półek grały trochę za ostro. W sumie raz tylko tak się zdarzyło, a potem, aby zatrzeć wrażenie, inny z kolei najniższy ofertowo odtwarzacz okazał się za łagodny – ale to dawne czasy, od tamtej pory same sukcesy. Dołącza do nich niewątpliwie zestaw C-2150/P-4500, który pod względem wyważenia na osi drapieżność – łagodność wydał mi się wybitny. Słuchasz – i w sumie sama muzyka, nie bardzo chcesz analizować. Ale skoro już musisz, bo taka twoja rola, to trzeba się przysłuchać: – Za ostro? – Czy za łagodnie? – Ani tak, ani tak, bo muzyka ma majestat, ma urodę i ma płynięcie, a jednocześnie ma dynamit w basie i jak z bata trzasł strzał sopranowy.

A przede wszystkim można słuchać.

   Ale te soprany przestrzenne i odpowiednio naturalne, w sensie naturalności muzycznej, a nie wizgu dentystycznego wiertła. Dzwoneczki, talerze perkusyjne, wchodzące w najwyższe rejestry sopranistki, instrumenty smyczkowe i dęte – to wszystko miało urodziwe i jednocześnie ani trochę nie stłumione soprany; każdorazowo czyste, zawsze trójwymiarowe i nieodmiennie pięknie dźwięczne. Co miało swoje przełożenie na bardziej archiwalne nagrania, jak również na te (skądinąd bardzo słusznie) nieskalane kompresją. U archiwalnych było słychać ich archiwalny rodowód, ale nie było podkreślonej płaskości sopranów poza granicę przyjemności. Z kolei te bez kompresji (najwięcej takich jest polskich) ukazywały swoją wyższość dynamiczną i większą naturalność także bez nadmiernej agresji.

Dobre wyważenie wszystkich składników tworzących muzyczny spektakl, to niewątpliwie największa zaleta i jednocześnie dowód postępu odnośnie dwuczęściowej maszyny. Słucha się jej z poczuciem ułożenia wszystkiego na właściwym miejscu i starannego doboru proporcji. Jednocześnie z poczuciem, że nic nie zostało uszczuplone, a rzeczy takie jak sztuczne naprężanie dźwięku, czy nie dość staranna jego deszyfracja i skutkiem tego zbitki brzmieniowe – tego zupełnie nie ma. Jasne, że cztery wyższe ofertowo przedwzmacniacze (one najpewniej w większym stopniu decydują o brzmieniu) muszą coś dokładać od siebie, każdy kolejny więcej. To będzie najpewniej przede wszystkim stopniowany jakościowymi półkami dodatek muzycznego szału, także coraz większego ożywiania przestrzeni szumem oraz misternego dopieszczania detali. Ale już ten najskromniejszy z dzielonych Accuphase bynajmniej nie jest skromny, i tej jego relatywnej skromności po prostu się nie czuje: ani wizyjnie, ani audialnie. Pierwszej nigdy, a drugiej zwłaszcza gdy zadbać o to, by stale stał pod prądem, co mu podnosi osiągi. Końcówkę mocy trzeba wyłączać, choć nie jest prądożerna, ale tak dla klimatycznej przyzwoitości. (???) Natomiast przedwzmacniacza nie warto, za dużo na tym się traci. Nie jest lampowy, a mimo to zachowuje się jak lampowy nie tylko pod względem brzmieniowego stylu. Także on, gdy solidnie rozgrzany, zaczyna produkować doskonalszą muzykę, jego autorskie układy AAVA i ANCC najwyraźniej rozpłomienienia potrzebują. Muzyka wówczas się rozpala, roznamiętnia, rozrasta – przestaje być zarysem siebie, zaczyna sobą się jarzyć. A osobiście nie trawię muzyki jako szkicu, nie w poważnym słuchaniu. Przyzwyczaiłem się przyjmować ją na wzór połykaczy ognia – i taki muzyczny ogień możemy od recenzowanego wzmacniacza dostać, co w sumie najważniejsze.

Podobno nie należy stawiać na sobie, a zatem nie stawiałem.

   Odnośnie jeszcze walorów przestrzennych. Na początek kolejny raz wykonałem próbę ustawienia kolumn wyraźnie bliżej ściany tylnej, tak trochą ponad metr od niej. Niestety, raz jeszcze się okazało, że w takim ustawieniu dźwięk nie może się dobrze rozpostrzeć, muzyka się ścieśnia i kłębi. Nie było tego ścieśniania wiele i kłębienia też mało, ale przesunięcie o pół dodatkowego metra wyraźnie pomogło. Niezależnie od dystansu tylnego na froncie scena lokowała się jakieś pół do jednego metra za linią kolumn, z głębią uzależnioną od samego nagrania, a nie pchaną do tyłu na siłę. Akcent wypełnienia stereofonicznego środka był przy tym wyraźnie mocniejszy niż rozciąganie za boki, a jądro muzycznego dziania zawsze pozostawało w centrum – czoło ataku nie przysuwało się do słuchacza w ofensywnych momentach, toteż bardziej był on spektaklu widzem niż jego uczestnikiem. Wszelako jeden czynnik uczestnictwa zaznaczał się bardzo mocno, mianowicie wysokie ciśnienia. Muzykę czuło się nie tylko w uszach, ale także na skórze, w klatce piersiowej i w brzuchu. Czuło mocno, dobitnie, to nie była niewinna zabawa, żadne małe radyjko. Wzmacniacz okazał się wysokoenergetyczny, adrenalina strzelała w górę. Ale zarazem dostojny – nie jakaś pusta dyskoteka. W końcu to Accuphase, a nie byle pompa muzycznych watów. – Tu się uprawia energetyczną, ale uprawia kulturę. I akcent kulturalny pozostaje wyraźny: zarówno w tym śladowym ociepleniu, w tej śladowej słodkości, także w imponującej transparencji i precyzji obrazowania, a przede wszystkim w przywołaniu żywej bezpośredniości. I też w całościowej formie, która, jak już mówiłem, jest dobrze wyważona oraz zwrócona ku realizacji najważniejszych cech i emocji. To muzyka par excellence, a nie konceptualna, gdzie pojedyncze „bim!” albo „plim” ma coś znaczyć – ale to słuchacz ma wymyślić co, bo twórcy się nie chciało, a przede wszystkim nie umiał.

Podsumowanie

   Wyroby Accuphase od startu były udane, inaczej firma, zwłaszcza debiutująca na japońskim rynku, raczej by nie przetrwała. Udane były nawet wyjątkowo, bez czego nie zyskałaby tej renomy. Ale Accuphase nie spoczęło na laurach – jest pracowite i ma zaplecze. Zaplecze inżynieryjne i zaplecze materiałowe – wymyśla nowe koncepcje i śmiało wciela w życie. Technologie ANCC i AAVA najwyraźniej mu się udały, przyjemnie było słuchać ich schowanej we wnętrzu pracy. Przyjemnie też patrzyć na maszynę tak starannie zrobioną i tak wysmakowaną estetycznie. Równie przyjemnie się dotyka – potencjometr chodzi bajecznie, a klapa osłony regulatorów po naciśnięciu zwolnienia majestatycznie się odchyla. Nawet przycisków POWER tyczy godność użycia, naciskają się jakoś dostojniej. Ale można też nie dotykać, pilot jest bardzo sprawny. Głośność wyskalowuje półdecybelowymi kroczkami (co bardzo akuratne), pozwala też wybierać źródło – czegóż chcieć więcej od pilota?

  Jeden krok wyżej, do przedwzmacniacza C-2450, to aż dwadzieścia kolejnych tysięcy. Zapewne dają większy poszum i nieco żywszy płomień, ale kiedy nie porównywać?… Audiofile nierzadko zbyt wżywają się w porównania, a za mało w muzykę, chociaż powiedzmy sobie szczerze – to i to jest zabawą. Choć z drugiej strony takie „Wariacje Goldbergowskie” to intelektualne dokonanie i sam byś tego nie skomponował. A kiedy słuchasz otwierającej „Arii” – czujesz subtelności rozróżnień pomiędzy Bytem a Nicością malowane Ciszą i Dźwiękiem. Wzmacniacz Accuphase C-2150/P-4500 osiąga wystarczający poziom, żeby ta gra odsłaniała swoją magię w misterium tajemnicy wibrowania poruszającego powietrze zgodnie z bachowską myślą o Nieskończoności.

 

W punktach:

Zalety

  • Świetne wyważenie całościowe czynników brzmieniotwórczych.
  • W tym brak podbarwiania skrajami pasma, pomimo ich pełnego rozwinięcia.
  • Należycie trójwymiarowe soprany i popisowo potężny bas.
  • Soprany mogą szaleć, ale nigdy nie są nienaturalnie (płasko) ostre ani nienaturalne kolorystycznie.
  • Znaczniki Accuphase: ślad ciepła i słodkawy posmak.
  • Lampowy smak w tranzystorowej konstrukcji.
  • Wybitnie transparentne i jednocześnie ciśnieniowe medium.
  • Najwyższej klasy wyraźność i deszyfracja brzmienia, uwolnionego od jakichkolwiek niedopowiedzeń czy zbitek.
  • Szybkość i głębia brzmienia – bez zarzutu.
  • Świeżość i napowietrzenie, a brak lepkości i przejrzałości.
  • W efekcie prawidłowy wiek wykonawców i czyste brzmienie instrumentów.
  • Intensywne, zdobiące i nigdy nie zaburzające brzmieniowego nastroju pogłosy.
  • Świetne obrazowanie dzięki nim wnętrz i pogłębiona holografia.
  • Wybitna melodyjność, zwłaszcza odnośnie łączy RCA.
  • Wybitna trójwymiarowość, zwłaszcza odnośnie łączy XLR.
  • Brzmienie angażujące, dalekie od nudnej neutralności.
  • Bogactwo brzmieniowego kolorytu.
  • Długie, poruszające duszę wybrzmienia.
  • Brak naprężenia.
  • Naturalność głosów, w tym naturalność prozy.
  • Wysoki stopień uobecniającej materializacji artystów.
  • Głębokie przenikanie w niuanse harmoniczne i jednocześnie potęgowe obrazowanie harmonicznej ekspresji.
  • Świetna separacja i jednocześnie jednolitość wyrazowa.
  • Stereofonia rozpostarta na linii wzroku, z naciskiem na wypełnianie centrum.
  • Zdolność oddania każdego nastroju.
  • Szczególna predyspozycja do odmalowywania potęgi i dostojeństwa.
  • Interpretacyjna szczerość – żadnego grania pod publiczkę.
  • Klasyczny design.
  • Potężna maszyna.
  • DAC i przedwzmacniacz gramofonowy jako opcje.
  • Nie przegrzewa się i nie ciągnie przesadnie dużo prądu.
  • Innowacyjne technologie.
  • Wyraźny postęp względem poprzedników.
  • Znakomita strona obsługowa.
  • Najwyższa renoma marki.
  • Made in Japan.
  • Polska dystrybucja.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Zwolennikom maksymalnej neutralności może przeszkadzać zaznaczający się firmowy styl.
  • Producent nie zaleca stawiania części na sobie.
  • Zaciski kabli głośnikowych oferują możliwość wtykania bananów od tyłu, ale trzeba najpierw usunąć zaślepki. 
  • Tanio, niestety, nie jest.

 

Dane techniczne

 

Accuphase C-2150

  • Pasmo przenoszenia:
  •    RCA: 3 – 200 000 Hz (+0/-3 dB)
  •    XLR: 20 – 20 000 Hz (+0/-0.2 dB)
  • Całkowite zniekształcenia harmoniczne (THD): 0.005 %
  • Stosunek sygnał / szum (ważony A): 110 dB
  • Czułość wejściowa: 252 mV/200 Ω
  • Napięcie wyjściowe: 2 V/50 Ω
  • Wzmocnienie: 18 dB
  • Maksymalny poziom wyjściowy: XLR/RCA 7 V, REC 6 V
  • Regulacja barwy dźwięku: BASS: 40/100 Hz/±10 dB
  • TREBLE: 8/20 kHz/±10 dB
  • Regulacja sygnału wyjściowego: +6 dB (100 Hz)
  • Tłumienie: -20 dB
  • Wyjście słuchawkowe: 8 Ω lub więcej, 2 V/40 Ω
  • Zasilanie: AC 120 V, 220 V, 230 V, 50/60 Hz
  • Pobór mocy: 34 W
  • Wymiary (W × H × D): 465 × 150 × 405 mm
  • Waga: 16.9 kg

Cena: 39 900 PLN

 

Accuphase P-4500

  • Moc wyjściowa ciągła (20-20 000 Hz):
  •    Normal: 90 W/8 Ω, 180 W/4 Ω, 360 W/2 Ω, 500 W/1 Ω
  •    Bridged: 360 W/8 Ω, 720 W/4 Ω, 1000 W/2 Ω
  • Całkowite zniekształcenia harmoniczne (THD):
  •    Ciągła: 0.05%/2 Ω, 0.02%/4-16 Ω,
  •    Szczyt.: 0.05%/4-16 Ω
  • Zniekształcenia intermodulacyjne: 0,01%
  • Pasmo przenoszenia: 20-20 000 Hz (+0/–0.2 dB)
  • 0.5-160 000 Hz (+0/–3.0 dB) dla mocy 1 W
  • Wzmocnienie: 28 dB
  • Impedancja wyjściowa: Ciągła: 2-16 Ω, Szczyt.: 4-16 Ω
  • Współczynnik tłumienia (Damping): 700
  • Napięcie wejściowe:
  •    Ciągła: 1.07 V, 0.11 V/1W
  •    Szczyt.: 2.14 V, 0.11 V/1W
  • Stosunek sygnał / szum (ważony A):
  •    121 dB (MAX)
  •    126 dB (-12 dB)
  • Zasilanie: AC 120 V, 220 V, 230 V, 50/60 Hz
  • Pobór mocy: 62 W, 485 W (IEC 60065)
  • Wymiary (W × H × D): 465 × 190 × 427 mm
  • Waga: 29.2 kg

Cena: 39 900 PLN

 

System:

  • Źródła: Cayin Soft Fog V2, Avid Ingenium.
  • Przedwzmacniacze: Accuphase C-2150, ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówki mocy: Accuphase P-4500, Croft Polestar1.
  • Kolumny: Audioform 304.
  • Interkonekty: Sulek Edia & Sulek 6×9 RCA, Tara Labs Air 1 RCA, Next Level Tech (NxLT) Flame XLR, Tellurium Q Black Diamond XLR.
  • Kabel głośnikowy: Sulek 6×9
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One,
  • Sulek 9×9 Power.
  • Listwa: Sulek Edia.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
  • Ustroje akustyczne: Audioform.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy