Recenzja: Trilogy 907

Trilogy_907_009 HiFiPhilosophy   Ledwie co przedstawiłem wywiad z Nicem Poulsonem, twórcą Trilogy Audio, tak więc logicznym następstwem będzie odsłuchowa relacja ze spotkania z konkretnym produktem, przedwzmacniaczem gramofonowym Trilogy 907, o którym w wywiadzie była mowa, że jest szczególnie udany.

Każda z większych, liczących się firm ma w ofercie wyroby topowe i wyroby bardziej budżetowe, tak żeby w zależności od zasobności portfela (jak to się eufemistycznie nazywa), a mówiąc brutalnie, od tego na co nas stać, można sobie było wybrać to czy tamto na rzecz tego i owego. A że jesteśmy w domenie audio, to i wybierać na rzecz audio będziemy, a konkretnie na rzecz analogu, to znaczy grania z gramofonu winylowymi płytami. Ale nie w domenie samych gramofonów, bo tych Trilogy audio póki co nie wytwarza, tylko na rzecz ich obsługi, zwanej przedwzmacniaczem gramofonowym.

Kiedyś takich osobnych przedwzmacniaczy wcale nie było, bo najpierw gramofony oferowane były jako samowystarczalne urządzenia odrębne – poczynając od korby i tuby, a na takich z własnym wzmacniaczem i kolumnami (jak na przykład polski Fonomaster) kończąc – a w międzyczasie także jako integralne składniki czegoś, co w dzisiejszej nomenklaturze zwie się wieżą. Takie pradawne wieże sprzętowe z okolic połowy XX wieku wyglądały jak wielkie, drewniane skrzynie, przypominające od przodu ramę, obejmującą swym drewnianym objęciem duży kawał grubego płótna jasnej barwy, osłaniającego głośnik, a niekiedy – bardzo jednak rzadko – dwa nawet głośniki. Bo już wówczas stereofonia istniała, ale nie u nas tylko w Ameryce. Niezależnie jednak od ilości głośników wzdłuż dolnej krawędzi lokowały się tam dwa pokrętła (niekiedy także podwójne), a pomiędzy nimi duży wyświetlacz wyszukiwania stacji radiowych o kilku zakresach fal. Zwykle pudła takie, według dzisiejszej nomenklatury nazywane amplitunerami a wówczas po prostu radiami, nie miały niczego u góry poza wierzchem, ale sporadycznie trafiały się też takie, mające na tym wierzchu talerz i ramię, czyli po prostu gramofon. Taki był szczyt ówczesnych możliwości, bardzo rzadko i tylko za oceanem mający głośniki nie w obudowie a po obu stronach na zewnątrz. Tak zaczynała się stereofonia i tak startowały wieże audio – od samowystarczalności i integracji.

Każdy audiofil wie, że to się z czasem przerodziło w partykularyzm, polegający na osobnych pudełkach z każdego rodzaju sekcją toru, a rewolucja cyfrowa z początku lat osiemdziesiątych wysłała źródła analogowe, a więc gramofony i magnetofony, w rynkowy niebyt, zastępując je odtwarzaczami CD i magnetofonami DAT. Ale tak się tylko przez lat parę zdawało. Po krótkiej, liczącej jakąś dekadę przerwie, winylowe nośniki analogowego brzmienia zaczęły pomału powracać, a wraz z nimi pojawiło się coś, czego właściwie przedtem nie było, to znaczy gramofonowe przedwzmacniacze. Cyfrowa rewolucja nie przyniosła bowiem spodziewanego przyrostu jakości brzmienia, ale za to wymiotła literalnie ze wszystkich wzmacniaczy zintegrowanych i przedwzmacniaczy sekcje obsługi gramofonów. No, trochę przesadzam, zbyt porywczo klepiąc w klawiaturę. Wyjątki na pewno dałoby się wskazać, lecz niewątpliwie prawdą jest, że przedwzmacniacze gramofonowe zostały ze wzmacniaczy wyeliminowane jako zbyteczny przeżytek. Bo na cóż podnosić koszty, skoro gramofon to już przeszłość? Lecz nie tak prędko. Cyfrowe 01 nie zdołało zwyciężyć analogowego la-la-la-la i jak niepyszne zmuszone zostało do uznania, że dźwięk z gramofonów od niego jest lepszy. I nie ma w tym, kiedy odrobinę się zastanowić, niczego dziwnego. Najpotężniejsze superkomputery, mające dziesiątki tysięcy procesorów i całe biblioteki pamięci oraz sztaby techników i programistów na usługi, nie są w stanie dokładnie odtworzysz procesu nalewania mleka do szklanki, a co dopiero odtworzyć prawdziwą, mnóstwem strun i innych wibracji powstałą muzykę. Jakże więc tak lichy procesorek, jak ten w najlepszym nawet odtwarzaczu CD, mógłby temu zaradzić? A jeszcze na dodatek analogowo skuteczniejszy proces odtwarzania muzyki przez gramofon jest także bardziej celebrycki, że się z nim można bardziej obnosić i bardziej nim chwalić. Bo większe i cięższe pracują tu płyty, ich albumowe oprawy przypominają obrazy, całe mecyje się odbywają z kładzeniem na talerz i czyszczeniem, a także możliwości kolosalne przynosi wymiana ramion i wkładek, no i jeszcze na dokładkę można dokonywać postępu w ramach doboru nie tylko samych gramofonów, ale także gramofonowych przedwzmacniaczy.

I właśnie – tuś mi bratku. Gramofonowy przedwzmacniacz, czyli coś wyrzuconego ze wzmacniacza i przedwzmacniacza dla obniżenia kosztów; zramolały przeżytek czasów minionych, które na urągowisko okrzykniętego cudownym wynalazkiem cyfrowego grania powróciło w tryumfie metody starszej, prostszej i skuteczniejszej. Trudniejszej ergonomiczne, zajmującej więcej czasu i miejsca, na dodatek dość drogiej, ale za to piękniejszej efektowo.

Rynek nie byłby sobą, gdyby okazję w postaci nowego, osobnego pudełka, zmarnował, nie przerabiając jej na pokaźne zyski. Tak więc te powracające jako oddzielne urządzenia gramofonowe przedwzmacniacze przestały już być anonimowymi wsadami, obowiązkowymi jak dla psa buda i micha, tylko zrobiły się celebryckie, wyścigowe, na pokaz.

– Ja mam taki, a ty masz taki. – A mój jest lepszy! – A nie, bo mój! – A twój kosztował tyle, a mój tyle; i mój jest od tego, a twój od  tamtego… I tak płyną audiofilskie rozmowy. No więc ten nasz teraz badany jest od Trilogy Audio i kosztuje dokładnie 14 490 PLN, a przy tym jest lepszym i dwa razy droższym z dwóch oferowanych przez firmę. Poza tym ta jego wysoka cena rodzi szacunek i autorytet, toteż z rewerencją panowie, proszę.

Budowa

Napis głosi TRILOGY, wiec jest i Trilogy, a konkretnie model 907.

Napis głosi TRILOGY, wiec jest i Trilogy, a konkretnie model 907.

   Jak zwykle u Trilogy Audio, które w sprawach zasilania się specjalizuje i szczególny na nie nacisk kładzie, urządzenie z górnego przedziału ma wyodrębnioną sekcję zasilania. W efekcie nie dość że gramofonowy przedwzmacniacz mieć musimy oddzielny, to jeszcze on sam posiada oddzielną sekcję zasilania. Dobrze chociaż, że kabel pomiędzy nią a przedwzmacniaczem właściwym dostajemy w komplecie, a nie jak u dzielonych wzmacniaczy czy odtwarzaczy oznacza to dodatkowe koszty na kable zasilające. Ale i tak miejsce dodatkowe trzeba będzie wyszukać, bo obie sekcje lubią się rozgrzać, toteż na sobie raczej staną; a jak już, to trzeba będzie zaopatrzyć się w specjalne, wysokie podstawki. Ale jest i wieść dobra – mianowicie urządzenie nie jest gabarytowo rozległe, tak więc mimo wszystko zabierze mniej miejsca niż na przykład używany tutaj w roli jakościowego lustra przedwzmacniacz gramofonowy Octave, którego pojedyncze pudło okazało się sporo większe. Co natomiast mniej dobre, to fakt, że obie sekcje różnią się bardzo wzorniczo, jako że jedna to srebrzysty, frezowany blok aluminium, a druga czarne pudełko z blachy. W dodatku każda o innych wymiarach, co sugeruje jednoznacznie, iż producent nie poleca staliwnia ich na sobie, tylko raczej widzi rzecz jako wyeksponowanie na froncie części właściwej i schowanie gdzieś z tyłu tej zasilania. Da się to zrobić, ponieważ kabel łączący jest wprawdzie gruby, ale elastyczny i sporej długości, tak więc lokacja tylna dla zasilania jest jak najbardziej możliwa.

Zewnętrzne zasilanie to oczywiście nie żaden kaprys ani coś pod publiczkę. To oddzielenie sekcji generującej prąd stały, tak by jego powstawanie nie zakłócało wrażliwych układów dyskretnych w samym przedwzmacniaczu. W sekcji zasilającej mamy dwa duże, robione na zamówienie toroidy w klatkach Faradaya i dwa wysokopojemnościowe kondensatory Mundorfa. Z tyłu znajduje się gniazdo wielopinowego przewodu łączącego oraz gniazdo dla zasilającego kabla, którego właściwe podpięcie, czyli z żyłą gorącą patrząc na wtyczkę po prawej, zasygnalizuje zielona dioda. Cała wykonana z grubej, porządnie lakierowanej nierdzewnej stali sekcja zasilająca to technicznie biorąc niskoszumowy zasilacz dławikowy, zdolny napędzić nawet średniej mocy wzmacniacz, a nie tylko mający niskie wymagania zasilacz gramofonowy. Wszystko to w imię tego, by prądu nie brakło nawet w chwilowych stanach krytycznych i był dostarczany z minimalnymi tylko zakłóceniami, tak aby elektronika pracowała w czystym prądowo środowisku.

Po recenzjach dwóch fantastycznych wzmacniaczy słuchawkowych popełnionych przez Nica Poulsona przyszedł czas na phono pre jego autorstwa.

Po recenzjach dwóch fantastycznych wzmacniaczy słuchawkowych popełnionych przez Nica Poulsona przyszedł czas na phono pre jego autorstwa.

A jest to elektronika tego wymagająca, bazująca na czystej klasie A i uwzględniająca od strony prądowej bardzo duże skoki dynamiki w obrębie samej reprodukcji muzycznej, by dźwięk mógł stać się odpowiednio spektakularny. Dlatego układ może błyskawicznie generować i błyskawicznie redukować nawet bardzo duże prądy, by dopasowywały się na bieżąco i jak najdokładniej do amplitudy muzycznej. Służy też temu separacja kanałów, jak również kaskadowy w każdym z nich tryb wzmacniający w układzie Open-ended. Służy również dokładna selekcja tranzystorów pod kątem sprawności i niskoszumności, a cała topologia układu okazuje się  innowacyjna, jedyna w swoim rodzaju i pozwalająca omijać globalne sprzężenie zwrotne.

Uzupełnieniem tak wyrafinowanego układu jest jego zapakowanie w monolityczny, wyfrezowany z bloku aluminium korpus sekcji właściwej, ważący sam z siebie półtora kilograma i stanowiący szczelny, przeciwzakłóceniowy pancerz, z uwagi na którą to szczelność lekko od zewnątrz żłobiony, aby łatwiej odprowadzać zeń ciepło. Z wyglądu stanowi powtórzenie sekcji właściwej wzmacniacza słuchawkowego Trilogy 933, z tym że mamy tu jeszcze pod spodem regulatory dopasowania do wkładek i regulacji siły wzmocnienia, w postaci czterech grup przełączników z odnośnymi opisami właściwych ustawień. Nie do końca są one dopracowane, bo jak zwróciłem Nicowi Poulsonowi podczas wywiadu uwagę, okazały się nie uwzględniać parametrów wkładki Ortofon Anna, użytej w teście, tak więc może się zdarzyć, że będziemy musieli konsultować te ustawienia ze specjalistą, ale od razu powiem, że jeśli parametry wkładki przekraczają w którąś stronę parametry opisu, wystarczy dobrać najbliższe im ustawienie i wszystko się będzie zgadzało, gdyż przedwzmacniacz pozwala obsłużyć każdą wkładkę.

Zatem cóż, ustawiamy (nie pod prądem!), podłączamy i włączamy. A potem już tylko muzyka.

Odsłuch

(07 dzieli tą samą obudowę co sławny 933. Jest on również złożony z dwóch części: jednostki zasilającej oraz zasadniczej.

(07 dzieli tą samą obudowę co sławny 933. Jest on również złożony z dwóch części: jednostki zasilającej oraz zasadniczej.

   Tak znamienity przedwzmacniacz wymagał odpowiedniej klasy toru, tak więc użyłem Gramofonu Nottingham DAIS ze wzmiankowaną wkładką Ortofon Anna oraz dodatkowo znacznie (prawie cztery razy) tańszą Cadenza Bronze, w towarzystwie własnej lampowej sekcji wzmocnienia i dwóch par kolumn oraz porównawczo przedwzmacniacza gramofonowego Octave, kosztującego prawie te same pieniądze ale lampowego.

Zacząć muszę od rzeczy banalnej acz niezbędnej. Każdy nabywca musi pamiętać o tym, że urządzenia Trilogy długo się wygrzewają. Nie są w tym odosobnione – raczej przeciwnie – niemniej zmuszony jestem podkreślić tę wielotygodniową długotrwałość, ponieważ szczególnie jest ważna. Prosto z pudełka, a nawet po kilku dniach intensywnego używania, przedwzmacniacz grał wyczuwalnie surowym; zbyt szorstkim i pikantnym dźwiękiem. Do tego stopnia tak było, że aż zacząłem weń wątpić i tylko pamięć jak grał na Audio Show 2014 podtrzymywała na duchu. To są zawsze niemiłe chwile, w sposób nieunikniony naznaczone piętnem zwątpienia, zwłaszcza gdy czas zaczyna się dłużyć i dni mijają bez poprawy. Myśli zaczynają się kłębić, że może ten egzemplarz jest uszkodzony, albo z jakiegoś powodu się nie udał i trzeba będzie go zwrócić bądź wymienić. Dobrze ponad tydzień wisiałem w tej niepewności, ale na koniec zaczęła ustępować. A jak zaczęła, to już szybko, bo potem sprawnie to poszło i każdego dnia grało lepiej. Dość długo jednak trwało, nim się przedwzmacniacz na dobre rozkręcił i wraz z tym zechciał łaskawie pokazać nie tylko wyraźność rysunku i znakomitą dynamikę, ale także to coś, co jest charakterystyczne dla najlepszych urządzeń Trilogy, a co można umownie nazwać przechyłem tranzystora ku lampowości. Składa się na to kilka momentów, budujących piękną całość, a wśród nich tak oczywiste, jak głębia dźwięku i jego nasączenie barwą, wspierane przez melodykę, gładź obrysu i trójwymiarowy modelunek, podkreślany dodatkowo modelującym światłocieniem. To wszystko, wraz z bardziej już dla wysokiej klasy tranzystorów charakterystyczną dynamiką, super szczegółowością i super wyrazistością tu się pojawia, ale pojawiały się też rzeczy mniej oczywiste i rzadziej opisywane. A z nich przede wszystkim specyficzne uczucie, podobne trochę do tego pojawiającego się gdy winda szybkobieżna hamuje, a jeszcze bardziej do szybkiej jazdy autem po pagórkach, gdy wszystko w was unosi się i gwałtownie opada, ale w taki przyjemny, powodujący radość sposób. To coś jak jazda rollercoasterem, tyle że mniej gwałtowna i dramatyczna. Nie aż takie salta i przepaści, ale odczucia podobne, wyrzucające nas daleko poza sztampę i prozę życia. Ten styl, uzyskiwany tu poprzez muzykę, a więc raczej niespodziewanie, jest charakterystyczny zarówno dla wzmacniacza słuchawkowego Trilogy 933, jak i dla recenzowanego przedwzmacniacza gramofonowego 907. I kto wie, czy to nie on jest ich największą zaletą. Uzupełnia go rzecz druga, moim zdaniem podobnie istotna. Tym czymś jest smak muzyki. Bo wiecie, muzyka różne ma smaki. Przy słabym sprzęcie bywa cierpka i jednocześnie płytka, albo nie cierpka tylko mdła i nieprzyjemnie przez cały czas letnia, że wiać zaczyna nudą. A przy lepszym ma już znacznie więcej przypraw, dając bogatsze smakowe melanże i więcej skoków temperatury, ale od tego jeszcze droga daleka do prawdziwego smakowego bukietu zdolnego zachwycać.

Cóż, zasilanie w tak czułym podzespole jak phonostage to nie przelewki, tak więc widać duże zaangażowanie producenta w dopieszczenie tego elementu.

Cóż, zasilanie w tak czułym podzespole jak phonostage to nie przelewki, tak więc widać duże zaangażowanie producenta w dopieszczenie tego elementu.

To historia podobna jak z winem. Te najtańsze (czerwone wytrawne) są cierpkie, gorzkawe, nawet słonawe, oraz niejednokrotnie z okropnym w przypadku wina posmakiem soku z buraków. Na uzupełnienie nieszczęść są płytkie, czyli wyczuwamy wodnistość, co fachowcy określają, że są słabe i źle zbudowane. Im dalej będziemy teraz przechodzić w kierunku win lepszych, tym bardziej zanikać będą owe przyczynki pejoratywne, ale zrazu zastąpione zostaną wyłącznie lub niemal przez cechy smakowo neutralne. W efekcie w takich winach, określanych już jako niezłe, nie wyczujemy tamtych okropieństw, tylko smak się pojawi pełniejszy – pozbawiony cierpkości, słoności i wodnistości – a także z goryczką już nie banalnie niemiłą, niczym z zepsutego owocu, tylko ciekawszą, taninową, na głębsze, bardziej nasycone i masywne tło całego smaku kładzioną. Takie wino nie będzie już miało kwaśnego, tandetnego zapachu, ani buraczanego posmaku, wszakże cała jego postać złożona będzie z braku cech negatywnych, tak więc przyjemnie zaszumi nam w głowie bez owej wcześniejszej przykrości spożycia, którą tylko pragnie się wypluć; niemniej samo jego kosztowanie i przełykanie nie będzie jeszcze specjalnym przeżyciem. Gdy jednak kupicie wino mające na etykiecie skromnie wyglądający napis: „GRAND CRU”, pisany zazwyczaj małą czcionką, bo pochodzący z czasów, kiedy komercja nie była tak nachalna i chamska, możecie się spodziewać doznań dalekich od przeciętności, i to w jak najbardziej pozytywnym wymiarze. Do tego stopnia, że Fryderyk Engels powiadał, iż butelka Château Margaux jest najlepszym, co może cię spotkać w życiu, a co, trzeba przyznać, w ustach rewolucjonisty brzmiało dość nieoczekiwanie. Takie wina kosztują od kilkuset złotych do wielu tysięcy, ale warto przynajmniej raz w życiu ich popróbować. (Oznaczenie „GRAND CRU” dotyczy wyłącznie win francuskich, pośród których szczególnie trudno znaleźć przyzwoitej jakości niezbyt drogie, natomiast możemy wyszukać świetne wina chilijskie czy argentyńskie bez tego oznaczenia, jednak prawie na pewno będą one także kosztowały ponad sto złotych.)

Odsłuch cd.

Tak samo jak chęć dopasowania urządzenia do wszelkich dostępnych na rynku wkładek.

Tak samo jak chęć dopasowania urządzenia do wszelkich dostępnych na rynku wkładek.

   Kiedy cały ten wywód odniesiemy do spraw audiofilskich i naszej tu recenzji, wówczas będziemy mogli powiedzieć, iż przedwzmacniacz Trilogy 907 ma właśnie ukryty napis „GRAND CRU”, signum najlepszego smaku. Smak dźwięku w jego wydaniu odznacza się najwyższą kulturą i jednocześnie szczególnym bogactwem, a przy tym jest to wino mocne i wyraziste, co pokazało porównanie do lampowego Octave. Ten grał zdecydowanie łagodniej, bardziej oble na obrysach i spokojniej, a także nieco cieplej. Zdecydowanie w stronę uspokojenia, najedzenia, deseru, gładkości; podczas gdy Trilogy był niczym pieczeń z dzika w sosie aksamitnym, popita winem „GRAND CRU”. Coś zatem wielosmakowego, pikantniejszego i mieszającego nuty. Tą łagodniejszą od sosu z tą twardszą od mięsnej podstawy, a także tą szczególną, pochodzącą z bukietu przedniego wina. Ta ostatnia jest najcenniejsza i to za nią najwięcej się płaci, a znalezienie jej w tranzystorowym sprzęcie nie kosztującym tyle co dobry samochód jest bardzo rzadką okazją. Dlatego ten Trilogy pozostaje okazją dla poszukujących najwyższej klasy uzupełnienia swoich gramofonów. Tani nie jest, ale gramofonowe przedwzmacniacze potrafią kosztować pięćdziesiąt, a nawet sto tysięcy. Już ten Octave jest droższy, chociaż tylko nieznacznie.

W tekście recenzji gramofonu Nottingham DAIS możecie przeczytać, jak bardzo z jego obsługą sprzętem towarzyszącym się natrudziłem; przy czym tamta recenzja pochodzi z czasu, kiedy ten Trilogy nie był jeszcze ostatecznie wygrzany, a w efekcie dawał więcej pikantnej wyrazistości a mniej tego szczególnego smaku. To się jeszcze ze dwa tygodnie później klarowało, ale na koniec nie miałem już wątpliwości, że to przedwzmacniacz naprawdę najwyższej klasy. Do tego uniwersalny, zdolny znakomicie współpracować zarówno z łagodniejszą wkładką Cadenza, jak i zdecydowanie trudniejszą do obsłużenia, bardziej wymagającą Anną.

Bo właśnie sama ta Anna jest trochę jak ten Trilogy – smak się u niej nieprędko pojawia, dopiero po wielotygodniowym wygrzewaniu, ale za to smak wyjątkowo bogaty i w  szczególnej oprawie dynamiki oraz wyrazistości, a nie tylko po lampowemu ładny i głęboki. I tak samo Trilogy – wszystkie pozytywy potrafi scalać, a w efekcie nie dość że nie jest nudny, takim pospolitym, gramofonowym graniem, ale do dynamicznych ekscytacji i całościowej energii dorzuca szczególny bukiet oraz ową jazdę po zakrętach i hopkach, że potem słucha się, słucha – i człowiek dość nie ma. A jak jeszcze ma super gramofon, na przykład taki od Nottinghama, o którym napisałem, że dzięki super silnikowi oraz eliminacji rozruchu i mechanicznej obsługi ramienia cały nacisk przekierowuje na energię samej muzyki, to ta jazda robi się jeszcze bardziej spektakularna, bo czuje się moc i świetne trzymanie drogi, toteż jeszcze tylko muzyczny pejzaż trzeba sobie zorganizować lubianą płytą, a wówczas czas spędzony z tym dźwiękiem okaże się wielkim przeżyciem.

Takich jak chociażby flagowej MC Anna od legendarnego Ortofona.

Takich jak chociażby flagowej MC Anna od legendarnego Ortofona.

Samo mi się tak napisało, lecz słusznie jak najbardziej. Bo właśnie to słuchanie – z Nottinghamem, Ortofonem i Trilogy – dawało naprawdę mocne przeżycia. To inny wymiar muzyki, zdecydowanie bardziej poruszający. Gdy cały pokój dostaje wibracji a ciśnienie akustyczne aż prasuje ci ciało, i kiedy w tych wibracjach odnajdujemy piękno wzbogacane niezwykłym smakiem i aromatem „GRAND CRU”, wówczas nie tylko chce się tupać, wierzgać, klaskać, śpiewać i machać rękami, ale pojawia się też hipnoza, wraz z którą przenosimy się do innej rzeczywistości – a wówczas świat cały staje się inny, a wraz z nim ty i twój pokój. A potem, już po wszystkim, budzisz się z tego jak ze snu, i otoczenie wydaje ci się szare, mizerne, trudne do wytrzymania swoim ograniczonym banałem. Toteż chciałbyś powrócić w swój sen, ale to niemożliwe, bo tak przeżywana muzyka zbyt wyczerpuje i nie masz już na nią siły.

Nottingham_DAIS_MC_Anna_005_HiFi-Philosophy

I efekt był olśniewający – kwintesencja analogowego brzmienia i nasza gorąca rekomendacja!

Przedwzmacniacz gramofonowy Trlogy 907 jest środkiem do uzyskania takiego stanu. Dwie ma przy tym kluczowe zalety, czyniące go najlepszym jaki dotąd u siebie miałem. Po pierwsze zabija nudę, co czyni dzięki wyraźności i dynamice, a po drugie smak daje „GRAND CRU”, czyniący muzykę czymś szczególnym, a nawet aż poezją. Nie taką od idiotek, że nazwisk nie będę wymieniał, tylko taką – że dreszcz. Bywają takie poezje, dające głębię przeżycia. Niekoniecznie jak muzyka płynne, ale poruszające.

 

 

Zbigniew Herbert

Apollo i Marsjasz

właściwy pojedynek Apollona

z Marsjaszem

(słuch absolutny

kontra ogromna skala)

odbywa się pod wieczór

gdy jak już wiemy

sędziowie

przyznali zwycięstwo bogu

 

mocno przywiązany do drzewa

dokładnie odarty ze skóry

Marsjasz

krzyczy

zanim krzyk jego dojdzie

do jego wysokich uszu

wypoczywa w cieniu tego krzyku

 

wstrząsany dreszczem obrzydzenia

Apollo czyści swój instrument

 

tylko z pozoru

głos Marsjasza

jest monotonny

i składa się z jednej samogłoski

A

 

w istocie

opowiada

Marsjasz

nieprzebrane bogactwo

swego ciała

 

łyse góry wątroby

pokarmów białe wąwozy

szumiące lasy płuc

słodkie pagórki mięśni

stawy żółć i krew

zimowy wiatr kości

nad solą pamięci

 

wstrząsany dreszczem obrzydzenia

Apollo czyści swój instrument

 

teraz do chóru

przyłącza się stos pacierzowy Marsjasza

w zasadzie to samo A

tylko głębsze z dodatkiem rdzy

 

to już jest ponad wytrzymałość

boga o nerwach z tworzyw sztucznych

 

żwirową aleją

wysadzaną bukszpanem

odchodzi zwycięzca

zastanawiając się

czy z wycia Marsjasza

nie powstanie z czasem

nowa gałąź

sztuki – powiedzmy – konkretnej

 

nagle

pod nogi upada mu

skamieniały słowik

 

odwraca głowę

i widzi

że drzewo do którego przywiązany był Marsjasz

jest siwe

 

zupełnie

Podsumowanie

Trilogy_907_006 HiFiPhilosophy   Gramofony to inny świat, muzyka to inny świat, życie mocno przeżyte, popite dobrym winem, jest innym światem. Te rzeczy można i powinno się łączyć, o ile tylko muzyka ma dla nas specjalne znaczenie, a dla nas ma. Przedwzmacniacz gramofonowy Trilogy 907 się w ten scenariusz wpisuje, pozwalając szczególnie mocno przeżywać muzykę, poprzez odnajdywanie wszelkich jej smaków i kreślenie wyrazistego jej rysunku. Jest męski, zdecydowany i mocny – taki z klasą i z charakterem. Charakterem szczególnie bogatym, w którego towarzystwie bycie zawsze bywa przygodą. Są tacy ludzie, z którymi chce się bywać, których towarzystwo jest atrakcyjne a sposób bycia intrygujący. To urządzenie, choć martwe, ożywiane tylko muzyką, także jest tego rodzaju. Chce się je mieć, chce móc użyć, chce aby stało gotowe pod ręką. Toteż kiedy je pakowałem, nie byłem zadowolony. To zawsze przykra chwila, kiedy sprzęt dający satysfakcję musi być odesłany.

W punktach:

Zalety

  • Znakomite podkreślenie i dopełnienie gramofonowego stylu muzykowania.
  • Poprzez wielosmakowość, wyrazistość i dynamizm.
  • Wszystkie te cechy w najlepszym wydaniu, niełatwym do odszukania gdzie indziej.
  • Żadnych słabości.
  • Wielka dawka energii.
  • Użyta z premedytacją, jako droga dojścia do niezwykłego brzmienia.
  • Tranzystorowa lampa.
  • Lampowy tranzystor.
  • Spektakularny, dający wrażenia ostrej jazdy styl przejścia przez muzykę.
  • Super szczegółowość.
  • Charakterystyczne dla firmy właściwe uchwycenie tonacji.
  • Bez rozjaśniania i bez ściemniania.
  • Elegancja i płynność.
  • Bardzo wysoki poziom techniczny.
  • Dokładna separacja kanałów.
  • Super zasilanie.
  • Ochronna, aluminiowa skorupa.
  • Poprawiający jakość brak automatyzmu ustawień.
  • Od uznanego producenta.
  • Made in England.
  • Polski dystrybutor.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Długi okres wygrzewania.
  • Dwie części, trudne do ustawienia na sobie, wymagają sporo miejsca.

Sprzęt do testu dostarczyła firma: 

MojeAudio

 

Strona producenta:

 

Dane techniczne:

  • Wymiary przedwzmacniacza: 150 x 220 x 38 mm.
  • Waga przedwzmacniacza: 2.0 Kg
  • Wymiary zasilacza: 132x 225 x 57 mm.
  • Waga zasilacza: 2.85 Kg
  • Zużycie energii: 10 W.
  • Wejście: 2 x RCA.
  • Impedancja wejściowa 47 K (regulowana).
  • Pojemność wejściowa: 100pF (regulowana).
  • Współczynnik wzmacnienia: 50dB, 64dB i 70dB (regulowany).
  • Pasmo przenoszenia: 20 Hz -20kHz (+/- 0.25dB).
  • Impedancja wyjściowa: 150 Ohms.
  • Korekcja fazy (nieodwracalna).
  • CenaŁ 14.490 PLN

 

System:

  • Źródło: Nottingham Dais.
  • Wkładki: Ortofon MC Anna i MC Cadenza Bronze.
  • Ramię: Ace Space 12 cali.
  • Przedwzmacniacze gramofonowe: Octave Phono Module, Trilogy 907.
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Głośniki: Audioform Adventure, Da Vore Orangutan.
  • Interkonekty: Crystal Cable Absolute Dream, Sulek Audio.
  • Kable głośnikowe: Crystal Cable Reference, Sulek Audio.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

8 komentarzy w “Recenzja: Trilogy 907

  1. Jakub pisze:

    Recenzja bardzo ciekawa, aż ma się ochotę poszukać dobrego wina „Grand Cru”, co też czynię !
    Panie Piotrze pozdrowienia z Wrocławia.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Dziękuję za pozdrowienia i pozdrawiam nawzajem. Wino proszę dobrać starannie, by nie było rozczarowania. Musi być z gwarancją dobrego leżakowania, przyzwoitego rocznika i z jakiegoś poręczenia osoby się na winach znającej i niezależnej. Bo słabych win grand cru jest niewiele, ale można źle trafić.

  2. Piter pisze:

    drobna uwaga, recenzja nie jest widoczna w menu „Recenzje”. Brak taga ?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Tak, administrator techniczny ma to zgłoszone.

  3. Marek pisze:

    Panie Piotrze, czy po latach wspomnienie pozostaje rownie dobre?
    Takie jak Sensor 2, czy inne bardziej wspolczesne phono bija Trilogy, bo, jak sadze, konkurencja nie spi?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie czuję się Wielkim Znawcą Gramofonowych Przedwzmacniaczy, na dowód czego przywołanego RCM Sensor 2 w ogóle nie znam. Być może bym go znał, lecz z firmą RCM jestem troszeczkę poprztykany, odkąd nie zjawiłem się na inauguracji ich nowego salonu. Odnośnie samego Trylogy napiszę zaś, że swego czasu wydał mi się na tyle dobry, by chcieć być posiadaczem. Nie wykluczam istnienia lepszych w granicach zbliżonego budżetu, lecz dotąd nie napotkałem takich. Nic więcej nie mam do dodania, rekomendacja pozostaje aktualna.

  4. Marek pisze:

    Dziekuje za komentarz. Powoduje mna zasada „kto pyta – nie bladzi”, a chcac cos znalezc pytac musze, bowiem jak mowi medrzec „wsiech nie p…” (nie …przesluchasz – oczywiscie). Jakos na cytaty mnie ponioslo.
    Swoja droga, od lat mam wrazenie, ze swiat audio jest dziwnym miejscem, w ktorym zderzaja sie osobowosci (gwiazdorskie ?) zarowno tworcow, jak i recenzujacych, komentatorow oraz czesto uzytkownikow. Odmienne zdanie wyrazone na temat odbioru sprzetu bywa czesto odebrane jak osobista zniewaga, a nieprzyjscie na impreze jako lèse majesté – jak jakbysmy nie mieli prawa do subiektywnych, a wiec po prostu naszych wrazen i do ich wyrazania. A i czasem tylko do innych imperatywow czasowych…

    Pozdrawiam
    MS. (Subiektywnie ceniacy Panskie opinie, a i sposob ich wyrazania, za co jestem bardzo wdzieczny)

    1. Piotr Ryka pisze:

      Dziękuję za pozdrowienia i też pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy