Recenzja: EMM Labs XDS1 SE V2

EMM_Labs_XDS1_V2_12 HiFiPhilosophy  Ed Meitner to jedna z wiodących postaci świata hi-fi – osoba „odpowiedzialna” za jitter, udoskonalanie konwersji analogowo cyfrowej, stworzenie formatu kodowania DSD i opartego na nim formatu SACD oraz budowanie urządzeń audiofilskich a także profesjonalnych. To właśnie Ed stoi za upowszechnieniem w świadomości społecznej jak również fizycznymi pomiarami oraz identyfikowaniem tych pomiarów z odsłuchową treścią całego szeregu zjawisk podpadających pod klasyczne już dziś określenie „jitter”, to on opracowywał nowatorskie metody przechodzenia z domeny analogowej w cyfrową i na powrót, i to do niego zwróciła się firma Sony, kiedy postanowiła przekuć w czyn swoją koncepcję formatu SACD. Krótko mówiąc – Ed Meitner to człowiek instytucja. Wspominając dzieciństwo w powojennej Austrii Ed zaznacza, że nie było wtedy żadnych zabawek, tak więc wszystko trzeba było zrobić sobie samemu. Nic dziwnego, że na takiej zabawkowej pustyni od najmłodszych lat przykuwały jego uwagę radioodbiorniki, jedna z bardzo nielicznych atrakcji, a że miał wokół siebie osoby związane zarówno z fizyką teoretyczną jak i praktyczną, w tym z serwisowaniem radioodbiorników, świat elektroniki użytkowej szybko opanował jego dziecięcą wyobraźnię. Zauważmy w tym miejscu, że jeden z pierwiastków układu okresowego także nazywa się meitner, upamiętniając nazwisko austriackiej fizyk jądrowy, Lise Meitner, zwanej niegdyś matką bomby atomowej, jako że prowadziła badania nad rozszczepianiem jądra atomowego. Nie wiem czy była ona krewną Eda, lecz niewątpliwie słowo „meitner” łączy się z odkrywczością i wynalazczością na wiele sposobów.

Już jako dwunastolatek zatrudnił się nasz bohater podczas wakacyjnej przerwy u Simensa i jak wspomina, były to całkiem inne czasy, bo mimo tak młodego wieku oczekiwano od niego innowacyjności, inicjatywy i samokształcenia, a nie tylko mechanicznego wykonywania poleconych czynności. Czuć w słowach Eda opisujących tą sytuację nostalgię za tamtym światem i rozczarowanie teraźniejszością, która pod szczytnymi hasłami postępu, solidaryzmu i wartości humanistycznych zamieniła się w bezduszną maszynę wyzysku. Rozmawiamy jednak o czym innym, o tym jak Ed wyrósł na jednego z najsławniejszych konstruktorów aparatury audio. Na tym polu zaczynał jeszcze na początku lat 70-tych od urządzeń profesjonalnych – konsol dla studiów nagraniowych, analizatorów zniekształceń harmonicznych i opracowywania ulepszonych technologii zapisu. Potem przyszły lata 80-te, a wraz z nimi era techniki cyfrowej i świat audio się przeistoczył. Jeden fakt jest tutaj szczególnie istotny i dla naszego wywodu ważny: Nikt początkowo nie przykładał wagi do ewentualnych trudności związanych z zamianą muzyki na cyfrowy zbiór bitów, ponieważ głęboko wierzono, że ewentualne występujące podczas takiego procesu zakłócenia leżą daleko poza obszarem słyszalności. To się jednak okazało nieprawdą, a pojawiający się w domenie cyfrowej jitter, między innymi dzięki sporządzonemu przez Eda Meitnera urządzeniu do jego dokładnego i wielopłaszczyznowego pomiaru, trafił z czasem na usta wszystkich i na stronice prasy branżowej.

ed-meitner

Ed Meitner

A jitter to paskudnik. Swoje z nim doświadczenia charakteryzuje Ed jako dodatkowy szum podkładu, zaburzanie i pomniejszanie sceny dźwiękowej, spłycanie dźwięku oraz przede wszystkim odbiór muzyki powodujący uczucie zmęczenia, czego zupełnie nie było w przypadku analogowych płyt.

Kiedy – drogi nasz słuchaczu i czytelniku – muzyka cię męczy miast relaksować, stoi za tym prawdopodobnie właśnie jitter, którego z twojego toru audio nie udało się w dostatecznym stopniu wyeliminować, bo to on odbiera muzyce przyrodzone piękno i naturalną płynność. Jest niczym jazda po wyboistej drodze i to jeszcze z ciągłymi szarpnięciami. Sam Ed Meitner posuwa się nawet na tej kanwie do ogólniejszych konstatacji. Jego zdaniem poprzez tego rodzaju reprodukcję muzyki, która pojawiła się wraz z zastępowaniem płyt analogowych krążkami CD, cała rzeczywistość muzyczna uległa zasadniczemu przeobrażeniu, bo z dawcy piękna, relaksu i łagodności zaczęła przynosić w niemałym stopniu irytację. Zdaniem Eda rzeczywistość muzyczna z lat 60-tych i 70-tych była zupełnie inna niż z późniejszych. Ludzie sięgali po muzykę by odetchnąć, poprawić sobie humor, zaczerpnąć świeżego oddechu, podczas gdy teraz bardziej znajdują w niej stymulację do postaw napastliwych i gniewnych; czasami bardziej jawną, a czasem tylko podskórną. Niezależnie jednak od tego jak silną, będącą zawsze po drugiej stronie muzyki; nie po tej pięknej i łagodnej, tylko pobudzonej, napastliwej i agresywnej, a w efekcie na koniec męczącej. To może nawet z tej właśnie przyczyny rynek nagrań muzycznych nie rozwija się teraz tak ekspansywnie, a wręcz zaczyna się zwijać, sugeruje Ed.

Jasna rzecz, że w tej sytuacji wyeliminowanie negatywnych zjawisk związanych z cyfryzacją zapisu muzycznego musi być sprawą priorytetową i temu celowi poświęcony został zarówno sporządzony przez Eda LIM Detector, służący pomiarom jittera, jak i C-Lock – obwód służący jego eliminacji. Wielką zaletą LIM Detectora była możliwość pokazania w jakiej części pasma ten złowrogi jitter występuje, co nie było wcześniej możliwe, a co ma znaczenie kluczowe, jako że na obszarze megahercowym jest on nieistotny, w przeciwieństwie do tego usadowionego w paśmie setek czy tysięcy Hertzów, a więc na obszarze słyszalnym. (Tak nawiasem według badań firmy AKG obszar słyszalny rozciąga się do zakresu dwóch megahertzów, ale w tej dyskusji możemy to pominąć.) Nikt niestety jak dotąd nie skonstruował mechanizmu pozwalającego ten jitter eliminować całkowicie i nie jest nim także C-Lock, ani późniejsze jego wersje i nowsze tego typu układy; pozwalają one jednak na znaczną poprawę, dzięki czemu odtwarzacze SACD wychodzące z laboratorium Eda Meitnera postrzegane są jako jedne z najlepszych i należą do arystokracji rynkowej. Nie są niestety tanie, przez co stały się obiektem tęsknych westchnień osób nie mogących sobie na nie pozwolić, na co odpowiedzią było powołanie nowej marki, czerpiącej nazwę prosto od nazwiska Meitner, oferującej nieco uproszczone ale za to zdecydowanie tańsze wersje wyrobów Eda, łatwiej dostępne niż te opuszczające jego prestiżową manufakturę – EMM Labs.

Budowa

EMM_Labs_XDS1_V2_10 HiFiPhilosophy

EMM Labs XDS1 V2

   I oto stoi przede mną taki prestiżowy, arystokratyczny  EMM Labs XDS1 V2 SACD, będący nowszą, udoskonaloną wersją swego szeroko znanego poprzednika, znanego zwłaszcza za oceanem, jako że Ed Meitner znalazł życiową przystań w Kanadzie, toteż jego EMM Labs jest firmą kanadyjską. Na licznych i bardzo popularnych w USA audiofilskich zlotach można oglądać w zdjęciowych reportażach dzielone bądź umieszczone w jednej obudowie odtwarzacze Eda Meitnera, stanowiące chlubę i przedmiot dumy ich właścicieli. Te i te są bardzo drogie, a taki jednoelementowy, testowany przez nas obecnie, kosztuje 107 tysięcy PLN. Nie jest wprawdzie najwyższy w katalogu, jak zwykle grzecznie ustępując miejsca dzielonemu, posiada jednak zaszczytny tytuł „Reference”, jest zatem najwyższy w swojej klasie. O jego zaletach technicznych sama firma powiada, że polegają na maksymalnym uproszczeniu ścieżek sygnału oraz zastosowaniu pojedynczego tylko stopnia tego sygnału wzmocnienia, w odróżnieniu od odtwarzaczy typowych, mających trzy takie stopnie, niepotrzebnie pomnażające zakłócenia. Ponadto wzmocnienie to pracuje w czystej klasie A, jest zatem najlepsze z możliwych. W ogóle wszystko podporządkowano tutaj zasadzie eliminacji zakłóceń, co sprowadziło się do stosowania najwyższej jakości komponentów i profesjonalnych rozwiązań. Ścieżki są z grubej miedzi, możliwej do wdrożenia dzięki zaczerpnięciu technologii obwodów od przemysłu lotniczego i obronnego, sekcja zasilania oddzielona, starannie obudowana i zsynchronizowana częstotliwościowo ze wszystkimi pozostałymi układami elektronicznymi, a napęd to najwyższej klasy system optyczny Esoterica. Całość pracuje w standardzie SACD, także tym będącym niegdyś nadzieją Sony wielokanałowym reżimie w zamierzeniu wyłącznościowym, definitywnie mającym zastąpić standard CD, jak również tym zwyklejszym, dwukanałowym. Urządzenie czyta zatem trzy warstwy, a jak je różnicuje, to się jeszcze okaże. Zawiera także najnowsze rozwiązanie pozwalające redukować jitter, zwące się MDAT™ (Meitner Digital Audio Translator), dzięki któremu fale impulsowe mają w następstwie będącej własnym firmowym opracowaniem procedury nadpróbkowania o wiele gładszą postać i precyzyjniej zdefiniowany przebieg, co wraz z nowym najwyższej klasy zegarem taktującym pozwala wydobywać więcej muzyki z muzyki i omijać cyfrowe wyboje. Na odcinek walki z jitterem skierowano jednak przede wszystkim układ MFAST™ (Meitner Frequency Acquisition System), pozwalający w sposób bardziej ciągły przepływać strumieniowi danych (w trybie asynchronicznym), upodobniając w rezultacie domenę cyfrową niemal całkowicie do analogowej. Tak więc: Bye, bye jitter! – chwalą się wytwórcy z EMM Labs, zapewniając przyszłych nabywców, że bardziej muzykalnego odtwarzacza cyfrowych płyt na pewno nie znajdą.

EMM_Labs_XDS1_V2_06 HiFiPhilosophy

Kawał hi-endowej aparatury

Z mojego punktu widzenia, dalekiego od dogłębnej wiedzy tyczącej stosowania  najlepszych cyfrowych rozwiązań celem usuwania jednego i poprawiania czego innego, urządzenie prezentuje się okazale i sympatycznie, choć pewne rzeczy da mu się wytknąć. Duża, srebrzysta bryła jest bardzo pasownie spojona z grubych płyt aluminium, przypominając jeden odlew. Na środku przedniego panelu dominuje wypchnięta lekko ku przodowi sekcja napędu, z widoczną z daleka czarną kreską szuflady i dużym, błękitnym wyświetlaczem. Wyświetlacz ten można wielostopniowo przyciemnić albo całkowicie wygasić, a cyfry na nim paradujące są duże, z daleka czytelne. Po lewej stronie jest tylko jeden mały przycisk przełącznika »Standby« oraz logo producenta, a po prawej tradycyjna dla wyrobów Meitnera dziewięcioprzyciskowa, dwurzędowa klawiatura obsługi. Trochę są te jej guziczki wprawdzie za małe i wolałbym aby ten odpowiadający za wysuwanie szuflady był jej najbliżej, ale do rozmieszczenia i wielkości można się oczywiście przyzwyczaić. Uzupełnieniem jest masywny, także aluminiowy pilot, pozwalający obsługiwać również dodatkowe funkcje; bardzo przy tym ładny, wszakże mam do niego jedną uwagę. Tak jak zaokrąglono go po stronie wierzchniej, tak też powinien być i po spodniej, bo ostre krawędzie w połączeniu z dużą wagą nie czynią trzymania go specjalnie przyjemnym. Druga uwaga wytykająca odnosi się do samego odtwarzacza i jest taka, że szuflada wysuwa się dość siermiężnie, co urządzeniu tej klasy raczej nie przystoi. Wiem, że należałoby tego rodzaju krytyczne uwagi kierować pod adresem dostawcy napędu – japońskiego Esoterica – ale odnotować fakt muszę, bo od tego są recenzje. Więcej krytyk nie będzie, bo nie ma czego krytykować. Odtwarzacz jest reprezentacyjny i elegancki, a jego waga – siedemnaście kilogramów – budzi respekt. Budzi go także nazwa, bo urządzenia Eda Meitnera są bardzo znane i wielce szacowne.

Na tylnym panelu znajduje się to wszystko co nowoczesny odtwarzacz posiadać powinien: po parze analogowych wyjść symetrycznych i niesymetrycznych, cyfrowe wejścia AES/EBU, Coaxial, Optical i USB oraz cyfrowe wyjścia AES/EBU i Optilink, z których drugie służy jedynie do komunikacji z innymi urządzeniami EMM Labs. Wszystkie znajdujące się tam złącza cyfrowe obsługują standard 192 kHz, są zatem na odpowiednim do obecnych wymogów poziomie. Można jeszcze odnotować, że wraz z odtwarzaczem dostarczany jest nieźle prezentujący się kabel zasilający, o wiele porządniej wyglądający niż w przypadku innych, nawet bardzo drogich odtwarzaczy, a wydrukowana na eleganckim papierze instrukcja obsługi jest minimalistyczna, bez żadnych książkowych wywodów. Wygląd kabla zasilającego okazuje się wszakże mylący i powinien być on zaopatrzony w duży napis „Do not use!”, ponieważ bardzo ogranicza potencjał odtwarzacza i po zastąpieniu go najwyższym Harmonix’em  otrzymałem zupełnie inny dźwięk, a cała szkoła głosząca zawzięcie, że kable zasilające nie grają, legła w gruzach niczym Drezno po nalocie aliantów. Brak obszernej instrukcji na papierze także jest mylący, ale w inny sposób. Obszerna instrukcja jest bowiem zawarta na dołączonej płycie CD.

EMM_Labs_XDS1_V2_01 HiFiPhilosophy

Zarazem duma niezwykle zasłużonego inżyniera

Wszystko to razem obiecuje być najlepszym odtwarzaczem SACD/CD na świecie, może z ewentualnym jedynie przepuszczeniem przed siebie własnego firmowego odtwarzacza dzielonego, ale żadnych więcej w tej mierze ustępstw. Przekonajmy się.

Odsłuch: Z głośnikami

EMM_Labs_XDS1_V2_09 HiFiPhilosophy

Spokojna, stonowana bryła pozbawiona wizualnych szaleństw.

   Zaczynając opis brzmienia testowanego niedawno flagowego odtwarzacza Audio Research napisałem, że jego najważniejszą cechą jest to, iż nigdy nie zawodzi, w każdych warunkach okazując się dawcą znakomicie muzykalnego sygnału. Dokładnie to samo da się powiedzieć o flagowym odtwarzaczu jednoczęściowym Eda Meitnera, jednak brzmienia obydwu tych najwyższej klasy źródeł są inne i inne dla każdego z nich wypływają z tego konsekwencje. Rzut oka na budowę wewnętrzną zdaje się mówić wszystko – jeden jest lampowy, drugi tranzystorowy. Pojedynek lampy z tranzystorem dotyczy oczywiście wszystkich segmentów aparatury audio i po każdej ze stron uformowała się armia zwolenników gotowych toczyć w obronie obozu w którego wyższość wierzą walkę do upadłego. Kiedyś zwykło się przy takiej okazji powtarzać obiegową opinię, że tory lampowe są swego rodzaju namiastką elektroniki najwyższych lotów, jaką stanowią najlepsze rozwiązania tranzystorowe, tak więc lampa to tylko taki ersatz dobrego tranzystora. To było jednak dawno i stało się nieprawdą. Obecnie lampowe ścieżki sygnału możemy odnaleźć także w najdroższej aparaturze, a z wielu źródeł zdają się płynąć sygnały wskazujące na stopniowe zdobywanie przez lampy w tej wojnie przewagi. O żadnym wszakże całkowitym zwycięstwie nie może być mowy, bo fantastycznie grających urządzeń tranzystorowych nie brak. Pozostaje jednak faktem, że na ostatnim Audio Show najlepiej mym zdaniem grający zestaw był oparty na wzmacniaczach lampowych, co ma swoją wymowę. Tym ciekawsze wydawało się sprawdzenie jak najwyższej klasy odtwarzacz oparty wyłącznie na tranzystorach i obwodach scalonych ma się względem takiego obficie zaopatrzonego w lampy. W tym celu, jak to u mnie, sporządziłem dwa odsłuchy, z których pierwszy odbył się w oparciu o głośniki, a drugi o słuchawki. Oba nie były porównaniem bezpośrednim, ponieważ nie miałem niestety możliwości postawienia obu urządzeń obok siebie, jednak pamięć odnośnie Audio Research na tyle pozostawała świeża, że wzajemne odniesienia były jak najbardziej możliwe.

EMM_Labs_XDS1_V2_03 HiFiPhilosophy

To samo tyczy się panelu sterującego…

Odnośnie brzmienia głośnikowego, nie podejmuję się wskazać zdecydowanego zwycięzcy. Zarówno Audio Research jak i flagowiec Meitnera dawały tutaj spektakle najwyższej rangi, oferując zarówno żywych, całkowicie prawdziwych wykonawców, jak i pięknie skomponowane sceny. Wychodziły te sceny na wiele metrów do tyłu poza linię głośników i niejednokrotnie obejmowały także swoim obrębem siedzącego po drugiej stronie słuchacza, a postaci muzycznych aktorów – zarówno wokalistów jak i instrumentów – radowały bogactwem życia i tchnęły autentyzmem. W obu też przypadkach brzmienie należało określić jako przede wszystkim analogowe, a więc całkowicie wyzbyte z odczucia chłodu, pozbawione dudnienia, sztucznej pogłosowości, nienaturalnej szorstkości czy braku głębi. Wszystkie te podstawowe aspekty, pospołu z wielką płynnością i muzykalnością, były w obu przypadkach zrealizowane znakomicie, nie pozostawiając miejsca na żadną krytykę. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że odtwarzacz Audio Research oferuje aż cztery kombinacje brzmień, podczas gdy EMM Labs serwuje tylko jedno, o ile pominiemy fakt, że czyta także płyty SACD, czego z kolei Audio Research nie czyni. Tak więc ściśle biorąc odpowiednikiem reprodukcji w wykonaniu EMM Labs jest wyłącznie tryb 192 kHz u Audio Research, który może on dodatkowo, w ramach wzbogacania swoich możliwości, poddawać obróbce dwóch różnych filtrów, z których ten nazywający się SLOW podobał mi się znacznie bardziej, budując lepsze wrażenia przestrzenne. Pisałem jednocześnie, że sygnał z Audio Research w trybie 192 kHz podobał mi się mniej niż gdy odczytywać płyty CD z ustawionym natywnym dla nich 44,1 kHz, bo zagęszczony cyfrowo nadpróbkowaniem sprawiał wrażenie nadmiernie wygładzonego i nie przywoływał w takim stopniu złudy realności. I tu trzeba oddać pewną wyższość urządzeniu od Eda Meitnera, które pracując nieustannie z nadpróbkowaniem potrafi tak przyrządzony sygnał uczynić bardzo gładkim, faktycznie analogowym, a jednocześnie całkowicie realnym, bez żadnego wrażenia sztuczności.

EMM_Labs_XDS1_V2_05 HiFiPhilosophy

…oraz niezwykle solidnego i ciężkiego kontrolera.

Od razu przypomniało mi się przy tej okazji wrażenie z odsłuchu Accuphase DP-700 SACD, gdzie również takie mistrzowskie oporządzenie sygnału o podwyższonej częstotliwości miało miejsce, także budując świetną złudę analogowości i ogólnie gorącą atmosferę odsłuchów przy jednoczesnym realizmie. Odtwarzacz dr Meitnera nie jest aż tak gorący, ale to w sumie pozytyw, zwłaszcza dla tych którzy skłaniają się ku obiektywizmowi. Nie da się bowiem ukryć, że DP-700 i DP-800 potrafią przekaz nieco przegrzać, w związku z czym trzeba im dobierać towarzystwo, zwłaszcza odpowiednie kable. EMM Labs nie ma także tej dodanej nuty słodyczy, charakterystycznej dla dawnych flagowych Accuphase; i tu podobniejszy jest do ich nowego flagowca – DP-900 – ale od niego z kolei odrobinę cieplejszy i taki mniej obiektywny a bardziej zaangażowany. Lubi dorzucić od siebie odrobinę ciepłego wiaterku i jednocześnie bardzo jest gładki, gramofonowy. Mniej pomnikowy, a bardziej zaangażowany w sprawy bieżące, w bycie miłym, towarzyskim i uprzejmym. Taki bardziej, powiedziałbym, kameralny, trochę mniejszego formatu, bardziej przyjazny i zwykły, podczas gdy nowy flagowiec Accuphase przemawia po profesorsku, ex cathedra, nieskazitelnie. Też nie jest chłodny – O, w żadnym razie! – ale jego dźwięk ma w sobie coś z laboratoryjnej perfekcji, robiącej skądinąd fantastyczne wrażenie, wymagającej jednak od reszty toru pewnego nacisku na muzykalność, czego EMM Labs nie wymaga – i to miałem na myśli pisząc, że jest bardziej przyjazny.

Odsłuch: Z głośnikami cd.

EMM_Labs_XDS1_V2_04 HiFiPhilosophy

Jedno jest pewne – lepiej nie zadzierać z osobami dzierżącymi pilota od XDS1.

Cały czas obracamy się tu w najwyższych kręgach zamiany cyfry w analog, któremu to procesowi odtwarzacz Audio Research dodawał skrzydeł wspomagając się technologią lampową, a EMM Labs i Accuphase realizują te szczytne cele całkowicie w domenie tranzystorowej i na pewno nie mniej udanie. Tak więc tranzystory okazują się stawiać lampom skuteczny opór i jedyną różnicą na jaką można tu wskazać pozostaje pewna w przypadku lamp marzycielskość, oparta na nieco dłuższych wybrzmieniach i nieco większym pogłębieniu dźwięków – nieco upiększająca, ale rodząca jakże piękne muzyczne klimaty. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że sam proces obróbki sygnału na poziomie 192 kHz zarówno szczytowe Accuphase jak i EMM Labs mają nieco lepiej przyrządzony, ogólnie dający efekty bardziej realistyczne, bez tego trochę sztucznego wygładzenia.

Gdy chodzi o całościową realizację, niepodobna mieć do szczytowego odtwarzacza dr Meitnera zastrzeżeń. Brzmienie jest ciepłe, naturalne, niezwykle przyjazne i dynamiczne. Ma w sobie dużo, ale nie nadmiernie, powietrza i znakomitą przejrzystość. Muzyczna akcja toczy się wartko i z rozmachem, a wszystkie aspekty sceniczne i inscenizacyjne dopracowano z wielką starannością. Szybkość, atak, energię i jednocześnie melodyjną pieszczotę oraz dbałość o wydobycie każdego detalu – wszystko to dostajemy bez żadnego proszenia. Jedyny wymóg to odpowiedni osprzęt towarzyszący i ten nieszczęsny zasilający kabel, którego w przypadku marnych przewodów, w tym oryginalnego dołączonego do odtwarzacza, stanowczo zabraniam, chyba że ktoś pragnie mieć za 107 tysięcy SACD grające jak takie za dwadzieścia, trzydzieści. To wówczas proszę bardzo.

Etap odsłuchu z głośnikami da się podsumować stwierdzeniem, że odtwarzacz dr Meitnera dał pokaz znakomitego brzmienia na poziomie charakterystycznym dla tych zajmujących pozycje szczytowe u najbardziej uznanych producentów i jeśli czegokolwiek się czepiać, to pewnego braku własnego charakteru. Jest świetny, ale poza ogólną świetnością i fantastyczną muzykalnością niczym się nie wyróżnia. Dla jednych będzie to wadą, dla innych zaletą. Niektórzy zwykli oczekiwać od źródeł jakichś cech szczególnych, jakiejś wartości dodanej, jak choćby ta przestrzenność u Audio Research CD9, jednak EMM Labs XDS1 V2 SACD nie wnosi od siebie w wianie niczego szczególnego poza analogowością, przyjaznym brzmieniem i bardzo wysokim poziomem wszystkich tego brzmienia składników. Nie opowiada żadnej własnej narracji i nie ma własnego stylu. Nie jest nadmiernie gorący, jak Accuphase DP 800, ani pomnikowo doskonały, jak DP 900. Nie niesie z sobą czterech brzmień, w tym jednego uprzestrzenniającego, jak Audio Research CD9, ani tak niespotykanej gdzie indziej dynamiki, jak flagowy Metronome. Jest po prostu świetny – i już. I to jest całkiem dobre, bo kiedy z kolei mamy do czynienia z tamtymi (pomijając dynamikę, bo ta jest uniwersalna), te ich cechy charakterystyczne wymagają często dobrania odpowiedniego toru, uwzględniającego tę ich specyfikę, bądź nieustannego głowienia się nad tym, które brzmienie z tych kilku dostępnych jest najlepsze.

EMM_Labs_XDS1_V2_11 HiFiPhilosophy

A jak gra poprawiony XDS1?

Prawdę mówiąc trochę to bywa irytujące, psując niejednokrotnie zabawę, zwłaszcza kiedy jakiś odsłuch nie przebiega perfekcyjnie (wszystko jedno czy skutkiem słabszej predyspozycji słuchającego, czy niedoskonałości nagrań), bo wówczas pojawia się myśl: „A gdyby tak zmienić ustawienia? A może nie wszystkie składniki zestawu zostały dobrane właściwie?” Tymczasem tutaj wszystko jest proste i jasne: Jedno uniwersalne brzmienie, do wszystkiego świetnie pasujące, a przy tym – rzecz bardzo ważna – doskonale ukazujące charakter podłączanych urządzeń, co pozwala łatwiej niż w innych wypadkach szukać optymalizacji. Bo z jednej strony wiedzę o naszym torze dostajemy łatwiej niż kiedy indziej, a z drugiej nic nas nie ogranicza, bo sam odtwarzacz nie wymaga żadnych ekstra dopasowań, pozwalając grać na dowolną nutę w zależności od podpinanych sobie urządzeń. Tak więc kiedy głębiej się zastanowić, całkiem konkretne te atuty z tego jego braku charakteru wynikają. Całkiem, całkiem.

Odsłuch: Ze słuchawkami

EMM_Labs_XDS1_V2_16 HiFiPhilosophy

Cudów nie ma – bez odpowiedniego materiału źródłowego…

   Słuchawki, jak wiadomo, lepiej się do badań nadają, ponieważ same, podobnie jak ten EMM Labs, mniej od głośników własnych humorów do odsłuchu wnoszą, nie będąc zależnymi od akustyki i w przypadku tych najsławniejszych pozostając dokładnie rozpracowanymi co do swoich brzmieniowych właściwości. Można zatem, przysłuchując się temu jak grają w danym torze, doskonale rozpracowywać owego toru składniki, a jeśli zna się jeszcze charakter stosowanych kabli i wzmacniaczy, samo źródło ukazuje się jak na dłoni i można mu się przyglądać jak przez lupę.

Nie inaczej było tym razem, kiedy używszy własnego ASL Twin-Heada, Bakoona i Phasemation osłuchałem starannie kanadyjskiego gościa przy pomocy nowych flagowych AKG K812, a dorzuciwszy końcówkę mocy Crofta, także przy użyciu starych ale wciąż jarych AKG K1000. Jakie popłynęły wnioski? Różne. Przede wszystkim potwierdziły się ustalenia poczynione z głośnikami. Odtwarzacz  EMM Labs to niemal gramofon. Odtwarza muzykę w przyjemnie ciepłej manierze, a więc w sumie naturalnie, bo prawdziwa muzyka także jest ciepła, a przy tym wyjątkowo gładko i wyjątkowo subtelnie. Podaje na tacy każdy szczegół, a jednocześnie bardzo daleki jest od wszelkich zakusów analitycznych. U niego wszystko i przede wszystkim, niezależnie od samej wybitności technicznej, pozostaje muzyką, a na taki obraz składa się nie tylko płynność i melodyjność przekazu, lecz także to, że oczyszczony ten przekaz został z ech i pogłosów. W porównaniu z takim sposobem prezentacji mój Cairn jawił się do pewnego stopnia jako coś oferującego komputerowy efekt „hall”, nadając wielu utworom dodatkowej przestrzennej aury i pewnej surowości brzmieniowej, będącej następstwem licznych pogłosów. W odróżnieniu odeń flagowy EMM Labs podawał muzykę zawsze przyjazną, bliską, otulającą słuchacza analogową kołderką. Taką budującą pozytywne nastroje, przywołującą złociste połyski trąbek i ciepło kobiecych głosów. Dlatego właśnie tego rodzaju muzyki słuchało się z nim najchętniej, a jazz, blues czy muzyka rozrywkowa sprawiały wyjątkowo korzystne wrażenie. Nie było żadnego dystansu, dalekie plany nie wychodziły ze swoimi wiadomościami przed pierwszy, tylko cała niemal uwaga na tym pierwszym się ogniskowała, co nie przeszkadzało w odpowiednich momentach czuć dużą przestrzeń, chociaż nie jakąś szczególnie dużą, specjalnymi efektami przestrzennymi rozbudowaną.

EMM_Labs_XDS1_V2_07 HiFiPhilosophy

…świetnej jakości zasilania…

Przyznam, że nie jestem do tego rodzaju reprodukcji przyzwyczajony, ale wraz z upływającym czasem, tak w okolicach czwartego, piątego utworu, zaczął mnie ten pierwszy plan wciągać i angażować, a przy drugiej płycie i kolejnych byłem już tą prezentacją pochłonięty. Jako recenzent nie umiem wprawdzie nie analizować tego co słyszę i nawet kiedy muzyka mnie pochłonie, co parę minut włącza mi się automatyczny analizator sytuacji, tu jednak specjalnie przestawiłem go na pozycję „minimum” i z uśmieszkiem dystansu do własnej osoby przypatrywałem się sobie, jak też w tym muzycznym spektaklu pomału tonę, aż po zupełne w muzyce zniknięcie. Było to bardzo przyjemne uczucie; doznanie stopniowego przełamywania wewnętrznych oporów i zastępowania ich przez satysfakcję. Nawykły na co dzień do przyjmowania dużej dawki dźwięków odbitych, do dudnienia, mniejszej płynności i pewnej obcości w każdym utworze, tu odbierałem lekcję jak ta sama muzyka brzmiałaby z gramofonu i winylowych płyt. Nie do końca wprawdzie – nie oszukujmy się, wysokiej klasy gramofon potrafi uczynić muzykę jeszcze płynniejszą i gładszą – ale daleko wychodząc w tym kierunku, o wiele dalej niż w przypadku innych, nawet bardzo dobrych odtwarzaczy.

Względem prawdziwych gramofonów brakowało jeszcze jednej cechy, mianowicie dynamiki. EMM Labs ma dynamikę bardzo dobrą, ale gramofony i zjawiskowy pod tym względem flagowy Metronome potrafią w tym aspekcie pokazać więcej. Wspomniany brak pogłosowości skutkował także brakiem kreowania tej szczególnej atmosfery nadrealności towarzyszącej często muzyce elektronicznej, gdzie – jak w tytułowych Echach ze sławnego albumu Pink Floyd – cała muzyczna atmosfera opiera się właśnie na echach i pogłosach, a swego rodzaju obcość, uczucie odrealnienia, jest podstawową składową muzycznej treści. To oczywiście nie znaczy, że takiej muzyki słuchało się kiepsko, jednak – paradoksalnie – my, adepci współczesności, nawykli od lat do odtwarzaczy CD i ich okrojonej, stechnicyzowanej muzyki, zwykliśmy czerpać perwersyjną przyjemność z tej ich ułomnej w istocie obcości przekazu, owej mocno przetworzonej i odmuzykalnionej muzycznej treści. Jej denaturalizację odbieramy wręcz jako wartość, tak bardzo do nas przylgnęła; i potem prawdziwa postać muzyki zaczyna w pierwszej chwili nas drażnić, niepokoić swoją innością.

EMM_Labs_XDS1_V2_20 HiFiPhilosophy

…oraz wybitnego okablowania nie usłyszymy, jak wiele EMM Labs ma nam do zaoferowania.

To wszystko oczywiście jest względne, jako że muzyka całkowicie prawdziwa, taka słyszana na koncercie w klubie jazzowym bez żadnego udziału aparatury wzmacniającej, posiada walory zupełnie innego formatu, których na płytach nie da się  zawrzeć, a które w bezpośrednim kontakcie natychmiast przełamują wszelki opór; jednak sama melodyka, sam jej naturalny przepływ pojawiający się w reprodukcjach gramofonowych i odtwarzaczach takich jak EMM Labs, dla nas, audiofilów wychowanych na tanich odtwarzaczach CD, stał się już czymś dziwnym, do czego na powrót musimy się przyzwyczajać, tak jak wracający ze stanu nieważkości na powrót muszą uczyć się chodzić.

Odsłuch: Ze słuchawkami cd.

Gradient_Helsinki_1.5_01 HiFiPhilosophy

I była by to wielka strata – stanowczo za mało jest urządzeń prezentujący tak wysoki poziom całościowy prezentowanego spektaklu.

   Z tego co napisałem powyżej można wyciągnąć wniosek, że odtwarzacz EMM Labs nie jest szczególnie udany gdy chodzi o walory przestrzenne. Faktycznie, oczyszczony z pogłosów nie stwarza tej atmosfery dziwności i zawieszenia w bezkresie, jaką otrzymujemy na przykład od słuchawek Grado GS1000. Nie stwarza także wrażenia dodanej przestrzenności, jaka towarzyszyła odtwarzaczowi Audio Research z filtrem SLOW. Potrafi za to w tej mierze coś innego; i to takiego, że czapki z głów.

Od wielu już lat trwają kpiny z formatu SACD. Ta niespełniona nadzieja audiofilii stała się okazją do odreagowywania własnych słabości poprzez krytykę czegoś innego. Zwykło się przeto na tym SACD przy każdej okazji psy wieszać i się z niego naigrywać, okraszając te drwiny uwagami w tonie znawców, jak to się w porównawczym badaniu okazało, że warstwa SACD ani trochę nie była lepsza od zwykłej CD, a niektórym wypadło wręcz na to, że była gorsza. Nie wykluczam, że tak faktycznie być mogło, bo rzecz zależy od odtwarzacza. Niektóre są SACD jedynie z nazwy, rzeczywistą optymalizację mając dla warstwy CD, a gęstszy format odczytując byle jak – tak aby, żeby. W związku z tym kiedy chcemy usłyszeć faktyczną przewagę SACD, musimy się udać po naukę do odtwarzacza rzeczywiście potrafiącego taki format prawidłowo odczytywać, na przykład do Accuphase DP-900. Wówczas rozwieją się wszelkie wątpliwości a przewaga gęstszego próbkowania i lepszej konwersji ujawni się z bolesną dla zwykłych płyt CD oczywistością. Jednak odtwarzacz dr Meitnera potrafi coś jeszcze – potrafi odczytywać płyty SACD w formacie wielokanałowym, i to nawet wówczas kiedy sygnał wychodzi poprzez tradycyjne złącze stereofoniczne. Niewiele odtwarzaczy SACD to potrafi, a on na panelu przednim posiada mały guziczek, po którego naciśnięciu (tylko w pozycji STOP dla odtwarzania), zmieniają się warstwy odczytu w kolejności: SACD 2-CHANNEL– SACD M-CHANNEL– CD. Bardzo mało jest płyt trójwarstwowych, albo takich z warstwą SACD dla wielu kanałów; przeważnie płyta SACD ogranicza się teraz do formatu dwukanałowego i zwykłej warstwy CD. Pierwotny plan twórcy formatu, koncernu Sony, był jednak inny. Zakładano, że SACD całkowicie wyprze zwykłe płyty CD i że samo będzie wyłącznie wielokanałowe. Wiemy dziś, mądrzy jak zawsze po szkodzie, że tak się nie stało, ale osobiście uważam, że jest czego żałować.

EMM_Labs_XDS1_V2_18 HiFiPhilosophy

Aż ciężko na duszy ściągając słuchawki, bądź odchodząc od kolumn.

Posiadam dwie płyty mające warstwę SACD multi-channel, pochodzące z czasów kiedy SACD było jeszcze nadzieją a nie już porażką. Obie odtworzyłem w EMM Labs XDS1 V2 SACD, przy czym nie zakładałem początkowo, że odczyta on warstwę wielokanałową; że jak większość odtwarzaczy SACD tego nie potrafi. Ponieważ, jak mówiłem, pozbawiona jest jej większość płyt SACD, brak umiejętności takiego odczytu przestał być wadą i nie potrafią tego urządzenia nawet tak sławnych marek jak dCS i Accuphase. Jednak naciskając przycisk przełącznika SACD/CD, ku memu zaskoczeniu wyświetliła się na panelu urządzenia dr Meitnera jako druga opcja odczytu wielokanałowego. Popatrzyłem z niedowierzaniem. – No patrzcie, patrzcie, ale kombinator. Ale czy da się usłyszeć różnicę? – przeleciało mi przez głowę. Dało się. Dało się tak bardzo, że aż mi szczęka opadła, a uszy stanęły na baczność podczas odsłuchu. To było zupełnie inne granie, a różnica tej miary jak między mono a stereo. A nawet większa. Różnica zasadnicza.

Rozpisanie na większą ilość kanałów skutkowało dwoma efektami: drastycznym poszerzeniem i uporządkowaniem sceny oraz zupełnie inną klasą poszczególnych źródeł dźwięku. Oczyszczone z wzajemnego nakładania, zarówno ludzkie głosy jak i partie instrumentalne, ukazały zupełnie inny wymiar jakościowy. Do tego stopnia, że głos Marka Knopflera należał jakby do innego człowieka, w nieznacznym tylko stopniu będąc podobnym do tego słuchanego z dwukanałowego SACD oraz CD. Ale największa różnica dotyczyła sławnej wokalizy zawartej na The Dark Side of the Moon. Słuchając jej w wydaniu wielokanałowym chciało mi się i śmiać, i płakać. Co ja się kiedyś – i ile razy! –  nawalczyłem z tym, by nie brzmiała za ostro. Jak ona strasznie, nawet z wysokiej klasy aparaturą, potrafiła ciąć po uszach. Choćby takie Grado RS1 z tym starego typu kablem – nie dało się słuchać. Gwizdek, nic tylko gwizdek. Zupełnie jak na lekcji WF-u. A tutaj? Powiem wam, że tej wokalizy to w ogóle żeście jeszcze nie słyszeli. A ona jest zupełnie inna – całkowicie naturalna, kompletnie pozbawiona ostrości i mająca składowe na zwykłych płytach CD i dwukanałowych SACD zupełnie nieobecne, jak na przykład pewne westchnienia, nabieranie oddechu, swoistą i jakże przyjemną całościową wibrację, precyzyjną lokalizację w przestrzeni. Wszystko to razem składa się na doskonały realizm a nie jakieś wycie w tle, nie wiadomo skąd się biorące, zawieszone wszędzie i nigdzie, obejmujące cały muzyczny firmament i sprawiające wrażenie rzeczy dodanej, sztucznie doklejonej i mocno, jak się okazuje, przerobionej. Na wielokanałowym SACD to zupełnie inny muzyczny świat. Byłem w szoku.

EMM_Labs_XDS1_V2_15 HiFiPhilosophy

Zwłaszcza jeśli posiadamy wielokanałowe płyty SACD – to całkiem inny świat, z którego nie ma ucieczki.

Najsławniejsza płyta w całych dziejach rocka, której tyle razy słuchałem i która tak wiele razy mi się nie podobała, okazała się zupełnie inna, okazała się być kompletną terra incognita. I to samo okazało się w odniesieniu do niewiele mniej sławnej Brothers in Arms Dire Straits. Te solówki, akordy gitary basowej, głosy wokalistów, wokaliści na tle instrumentacji, efekty przestrzenne, pink-floydowe bicie zegarów i sypanie pieniędzy, całościowe rozplanowanie przestrzenne – wszystko to było zupełnie inne i nie da się ukryć, że o klasę lepsze. O dwie klasy. Dużo, naprawdę dużo straciliśmy wraz z upadkiem wielokanałowego SACD. Szlag by to trafił.

Podsumowanie

EMM_Labs_XDS1_V2_13 HiFiPhilosophy   Jednoczęściowa flaga tryumfu Eda Meitnera kosztuje nieprzyzwoicie. To nie jest wprawdzie najdroższy odtwarzacz, ale spośród tych nie dzielonych na pewno jeden z najdroższych. Obiecuje być w zamian nie odtwarzaczem CD, nie nawet SACD, tylko gramofonem. Każe wierzyć, że najbardziej w świecie uznany i sławny specjalista od konwersji cyfrowo analogowej znalazł sposób na zamianę cyfry w analog bliską perfekcji, dla ucha nieodróżnialną. To do końca nie jest prawdą, wybitny gramofon i tak uwidoczni swoje przewagi, jednak niewątpliwie miara postępu jest w przypadku EMM Labs XDS1 V2 SACD dobrze słyszalna, a fakt, że wszystko to dzieje się w całkowicie tranzystorowych obwodach, bez wspomagania się choćby jedną lampą, budzi tym większe uznanie. Sam odtwarzacz należy więc polecić zwłaszcza tym, którzy walor analogowości cenią sobie szczególnie, a nade wszystko tym, którzy odnajdują radość w słuchaniu ludzkiego głosu. Jego zakres, przez nasz zmysł słuchu wyjątkowo starannie analizowany, najlepiej uwidacznia przewagę najnowszych wynalazków poprawiających przechodzenie z cyfry w analog nad dawniejszymi sposobami jej przeprowadzania. Dochodzi do tego umiejętność odczytywania warstwy wielokanałowej z płyt SACD. Jest to zaleta mogąca być wyzyskaną w stopniu jedynie niewielkim, bo takich płyt jest bardzo niewiele. Jednak zaleta wyjątkowa, coś dla prawdziwych smakoszy i koneserów, coś jak białe trufle, leśne poziomki i Château Petrus. Możliwość usłyszenia gdzie indziej niesłyszalnego, zwłaszcza kiedy to „gdzie indziej niesłyszalne” jest wspaniałą muzyczną przygodą, stanowi niewątpliwie rzecz bardzo cenną. Szkoda trochę, szkoda nawet bardzo, że urządzenie jest opatrzne etykietą „tylko dla bogatych”, ale że bogatych jest coraz więcej, także u nas, tak więc Ed Meitner i jego EMM Labs mają się dobrze. A nam, maluczkim, pozostaje nadzieja, że z czasem te poprawione konwersje i super-anty-jittery trafią także pod strzechy, podobnie jak jakiś format analogiczny z wielokanałowym SACD, zdolny pokazać te same nieobecne na zwykłych płytach walory brzmieniowe.

 

W punktach:

Zalety

  • Wyjątkowo muzykalny.
  • Ciepła naturalność.
  • Przyjazne brzmienie.
  • Najwyższej miary szczegółowość.
  • Analogowy, gramofonowy styl.
  • Zero trudności z aplikacją w systemie.
  • Brak ingerencji w przekaz, skutkujący możliwością uzyskania dowolnego stylu doborem elektroniki towarzyszącej.
  • Niesamowite SACD Multi-chanel.
  • Galeria gniazd cyfrowych.
  • Najnowsze rozwiązania technologiczne.
  • Napęd Esoterica.
  • Elegancki wygląd.
  • Można wygasić panel informacyjny.
  • Budzący szacunek kawał kloca.
  • Masywny, aluminiowy pilot.
  • Made in Canada.
  • Sygnowany przez Eda Meitnera.
  • Światowa renoma marki.
  • Polski dystrybutor.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Głośna szuflada.
  • Bezwzględnie wymaga dobrego kabla zasilającego.
  • Duże różnice poziomu głośności pomiędzy poszczególnymi warstwami zapisu. (Wielokanałowe SACD najcichsze; CD najgłośniejsze.)
  • Tylko dla zamożnych.

Sprzęt do testu dostarczyła firma:

Audiofast

Dane techniczne:

Supported disc formats:

• Redbook CD

• Stereo SACD

Analog Outputs:

• Balanced (XLR)

Output Line Level (0dBfs signal on AES/EBU input): 5V

Output Impedance: 300Ω

• Un-Balanced (RCA)

Output Line Level (0dBfs signal on AES/EBU input): 2.5V

Output Impedance: 150Ω

Digital Inputs:

• Up to 24bit wordlength on all digital inputs

• AES/EBU PCM (44.1kHz, 48kHz, 88.2kHz, 96kHz, 176.4kHz, 192kHz)

• COAXIAL PCM (44.1kHz, 48kHz, 88.2kHz, 96kHz, 176.4kHz, 192kHz)

• TOSLINK PCM (44.1kHz, 48kHz, 88.2kHz, 96kHz, 176.4kHz, 192kHz)

• USB PCM (44.1kHz, 48kHz, 88.2kHz, 96kHz, 176.4kHz, 192kHz)

• USB also supports DSD streaming

Digital Outputs:

• AES/EBU (XLR) PCM digital audio output for CD and SACD

• EMM Labs OptiLink

System:

• System control via serial RS-232

• USB data port for firmware upgrades

Power supply

• Power factor corrected

• Factory set to 100V or 115V or 230V, 50/60Hz operation

• Power consumption: 45W

General

• Dimensions W x D x H: 435 x 400 x 145 mm

• Weight: 17 kg

 

System:

  • Źródła: Audio Research CD9, Cairn Soft Fog V2, EMM Labs XDS1 V2 SACD.
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówki mocy: Burson Timekeeper, Croft Polestar1.
  • Wzmacniacze słuchawkowe: ASL Twin-Head Mark III, Bakoon HPA-21, Phasemation DPA-7.
  • Głośniki: Gradient Helsinki 1.5.
  • Słuchawki: AKG K1000, AKG K812, Grado RS1i.
  • Interkonekty: Tellurium Q Black Diamond, Tara Labs Air1, van den Hul First Ultimate.
  • Kabel głośnikowy: Tellurium Q Black Diamond.
  • Kabel zasilający: Harmonix X-DC Studio Master 350.
  • Kondycjoner: Entreq Powerus Challenger.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

1 komentarz w “Recenzja: EMM Labs XDS1 SE V2

  1. Tomek pisze:

    Przeczytałem z przyjemnością. Jak zwykle ciekawie 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy