Recenzja: Ancient Audio P1

Ancient_Audio_P1_003 HiFi Philosophy   Jak się ma w ręku asa, a jeszcze ten as jest techniczny, to bić nim trzeba i zbierać lewy gdzie tylko można. A Ancient Audio ma technicznego asa – i to atutowego – bo jak już na początku roku relacjonowałem, powstał w jego wynalazczych trzewiach procesor obróbki dźwięku, umożliwiający dzięki algorytmom operacyjnym głęboką ingerencję w brzmienie. I to nie na zasadzie coś za coś, tylko w trybie jednoznacznej poprawy. A więc dźwięk się tu jednoznacznie lepszy wyrabia, a nie tylko weń ingeruje, że czasem to aż człowiek gębę rozdziawia i uwierzyć nie może, że tyle jedną małą kością logiczną udało się zdziałać. Wszakże logika rządzi światem, choć patrząc nań i na powierzchnię ludzkich poczynań można czasami dojść do przeciwnego wniosku. Niemniej to się tylko tak zdaje, że logika bywa zawieszona albo jakaś kontr-logika doszła do głosu. Logika rządzi światem i nic z nią sprzecznego się zdarzyć nie może, aczkolwiek niektóre rzeczy, zjawiska i zdarzenia są tak złożonej logicznie natury, iż zdają się z logiką sprzeczne. Niektórzy głupstwa plotą, wnioski całkiem mylne wyciągają i po kretyńsku się zachowują, ale to wszystko jest i być musi w najgłębszej warstwie logiczne; w zgodzie z logicznym fundamentem świata przebiegające. Nie powiem tedy – dajmy spokój logice – bo w niewyobrażalną anarchię byśmy popadli, a tak naprawdę jest to w ogóle niemożliwe, żeby nie wiem jak się wysilać; ale nie powiem także dlatego, że logice właśnie zawdzięczamy ów procesor od Ancient Audio i to ona buduje logiczne struktury samej muzyki, jak również funduje fakt, że są one dla nas tak cenne. Natomiast nie od logiki strony będziemy te sprawy przeglądać, bo to by było zbyt trudne, ponad ludzkie siły.

W zgodzie zatem z logiką, ale przede wszystkim tak zwyczajnie, po ludzku i po znajomości, zadzwonił do mnie pan Jaromir, właściciel Ancient Audio, i powiada, że ma coś ciekawego i czy bym nie rzucił uchem. A że wcześniej pożyczał słuchawki, parę par nawet, to jasnym było, że o słuchawki rzecz biega i rozmawiamy o słuchawkowym wzmacniaczu.

Podkręcam sztucznie atmosferę, kreśląc scenariusz udający pewne zaskoczenie i jakąś zagadkę, a tak naprawdę już na samym początku, jeszcze w lecie pożyczając Sennheisery HD 600 (jako przykład słuchawek świetnych i popularnych), wiedziałem co się święci i do czego to zmierza. Poród był wszakże wielomiesięczny, cierpliwość nadszarpujący, a czy udany, to dopiero będziemy się przekonywać. Tak czy owak, skutkiem zapłodnienia in vitro a może ustrojowego, narodził się słuchawkowy wzmacniacz nowego typu, mający wbudowany testowany już wcześniej procesor Ancient Audio, a zatem posiadający umiejętności dla innych wzmacniaczy nieosiągalne.

Kłopot mam przy tym jak go określić. Bo jest to de facto prototyp, ale już ponoć prawie finalny, to znaczy niemalże gotowy na rynek i z wstępnie oszacowaną ceną. Wszakże taki jeszcze nie całkiem i nie do końca, bo jakieś zmiany zajść mają i niewielkie modyfikacje nastąpią, a poza tym jest to wersja skromniejsza, oparta na bardzo prostym słuchawkowym wzmacniaczu podstawowym, którego umiarkowane możliwości ma akcelerować ten diabelski procesor.

Po czymś, co szumnie można określić burzą mózgów (takich spiętych siecią telefonii komórkowej), wyłonił się także wniosek (logiczny, rzecz jasna), że powstanie w niedalekiej przyszłości urządzenie z tym samym procesorem, ale oparte na znacznie lepszym wzmacniaczu – prawdopodobnie symetrycznym i takim ogólnie super – które oczywiście odpowiednio do tego więcej będzie kosztowało, natomiast możliwości obróbki dźwięku posiadać będzie dokładnie te same, a jedynie w oparciu o lepszy stan bazowy. Tak więc opisuję teraz coś, co można nazwać najprostszym, podstawowym wzmacniaczem słuchawkowym od Ancient Audio, którego cena została oszacowana na 5999 złotych.  A jedno jeszcze muszę zaznaczyć – i to zaznaczyć z podkreśleniem. Otóż ten nowy produkt od Ancient Audio może także pracować jako sam wyłącznie przedwzmacniacz z procesorem, to znaczy stanowić uzupełnienie wzmacniacza już przez nabywcę posiadanego, któremu dostarczy sygnał odpowiednio obrobiony, gotowy do ostatecznego wzmocnienia. To niewątpliwie kluczowej wagi uzupełnienie, nie zmuszające nikogo do zbywania posiadanego już akceleratora słuchawek, o ile tylko uznamy go za odpowiednio cenny brzmieniowo i wart zachowania.

Budowa

Ancient_Audio_P1_010 HiFi Philosophy

Przedni panel nie pozostawia wątpliwości – oto kolejna kreacja od krakowskiego Ancient Audio.

Urządzenie jest niewielkie ale trochę ważące. Mniej by znacznie ważyło, gdyż w środku nic ciężkiego w nim nie ma, lecz stoi na granitowym postumencie stabilizującym, mającym za zadanie stabilizować warunki pracy stanowiącego clou procesora. Tak więc waga się pewna pojawia, a ściślej 2 kilogramy.

Od zewnątrz jest to metalowe pudełko o czarnym grzbiecie i złotym panelu frontowym, z orientacją na głąb, czyli wąskie od przodu a ku tyłowi biegnące. Taki zatem wzmacniaczowy autobusik, na którego przodzie znajdziemy niewielkie i lekko chodzące pokrętło potencjometru oraz dwa skobelki, z których lewy jest włącznikiem a prawy przełącznikiem programów. W tym miejscu raz jeszcze podkreślmy, że zainstalowany w środku procesor jest dokładnie taki sam jak ten już testowany poprzednio – osobny – a jedynie pamięć posiada nie tak pojemną, w związku z czym może zapamiętać sto kilkadziesiąt a nie kilkaset ustawień programowych; konkretnie sto dwadzieścia pięć. Aż tylu pozycji żaden skobelek ani nawet jakieś wielkie pokrętło obsługiwać nie może, tak więc uciekł się producent do tradycyjnego w takich razach zabiegu z wewnętrznymi przełącznikami, których jest osiem i których wariantowe ustawienia dół-góra z łatwością mnożą kombinacyjne możliwości, tak więc wystarczy sobie zapisać który wariant jest który i po odpowiednim nastrojeniu (to tylko u producenta) można będzie akcelerować brzmieniowo całe stado słuchawek, w tym wszystkie posiadane, bo przecież nikt chyba więcej niż sto dwadzieścia pięć par nie ma, a nawet jak ma, to tylu aż nie używa na co dzień.

P1 - tak zwie się nowa, zminiaturyzowana wersja procesora P3 o którym pisaliśmy około roku temu.

P1 – tak zwie się nowa, zminiaturyzowana wersja procesora P3 o którym pisaliśmy około roku temu.

Poza tym jest od przodu jeszcze tylko pojedyncze gniazdo na duży jack, natomiast nie ma indykatora włączenia, co ma dobrą i złą stronę. Dobrą, bo nic w oczy nie kłuje, a złą, bo trzeba zapamiętać jakie położenie włącznika oznacza włączenie (do góry), a w przypadku problemów z siecią trzeba będzie zajrzeć do środka, bo to tam zlokalizowano czerwoną diodę aktywności. Nie łączy się to wszakże z żadnym ryzykiem ani stratą czasu, bo metalowy wierzch obudowy nie jest przykręcony ani w inny sposób przymocowany, spoczywając luźno na podstawie, a wnętrze jest zabezpieczone prądowo i niczego pod napięciem tam dotknąć nie można, gdyż wszystko co pod gołym prądem znajduje się od spodniej strony płytki układu.

Z tyłu są dwa wejścia RCA, umożliwiające podpinanie dwóch źródeł, oraz pojedyncze wyjście, pozwalające na to używanie zewnętrznego wzmacniacza jako dodatkowego źródła mocy. Poza tym zwisa smętnie kabel na stałe zainstalowany i wzięty od lampki nocnej, co się zapewne jednym za minimalizm spodoba, a innym wręcz przeciwnie. Zwróciłem na to konstruktorowi uwagę i obiecał instalację gniazda sieciowego, pomimo problemów ze znalezieniem dla niego miejsca.

Wspomniane dwa wejścia nie mają selektora wybierającego, co zrobiono z premedytacją, bo każdy taki selektor oznacza utratę jakości, tak więc wyboru dokonuje się poprzez użycie danego źródła a nie przełącznikiem, przy czym omyłkowe użycie dwóch naraz niczym nie grozi poza kociokwikiem. Z kolei wyjście na inny wzmacniacz nie oznacza pominięcia własnego, ale ten został tak pomyślany, by przede wszystkim niczego nie psuć. Jest to prosty układ napięciowy małej mocy, tak więc wspomaganie go mocnym dodatkowym wzmacniaczem zewnętrznym będzie jak najbardziej słusznym pociągnięciem, którego praktyczne efekty należy przetestować, co też za chwilę się stanie.

W tym wypadku poza miniaturyzacją największą atrakcję stanowi wprowadzenie pełnoprawnego wzmacniacza słuchawkowego.

W tym wypadku poza miniaturyzacją największą atrakcję stanowi wprowadzenie pełnoprawnego wzmacniacza słuchawkowego.

Dodać jeszcze na koniec wypada, że skobelkowy przełącznik programowy na panelu przednim jest trzypozycyjny, przy czym pozycja środkowa oznacza wyłączenie procesora, pozwalając ocenić pracę samego wbudowanego wzmacniacza. Oznacza też, że bez grzebania przy wewnętrznych przełącznikach możemy akcelerować programowo jedynie dwie pary słuchawek.

Odsłuch

Przechodzimy do wnętrza urządzenia.

Przechodzimy do wnętrza urządzenia.

   Recenzowany wzmacniacz z procesorem użyty został przy komputerze korzystającym ze wsparcia przetwornika Phasemation, jak również w torze stacjonarnym, używającym odtwarzacza Accuphase. Oprogramowanie umożliwiało obsługę trzech par słuchawek – AKG K712, AudioQuest NightHawk oraz Sennheiser HD 600, a zatem popularnych a jednocześnie wysokojakościowych.  W obu lokalizacjach jakość sprawdzono za pomocą lustra i jednocześnie zewnętrznego wsparcia, które stanowił flagowy dla Schiita wzmacniacz słuchawkowy Ragnarok, kosztujący sporo więcej, bo 9999 PLN.

W torze z odtwarzaczem

Zacząłem odwrotnie niż zazwyczaj, to znaczy od wielgachnego Accuphase, który po kablach RCA i XLR wygrzewał jednocześnie oba pojawiające się w teście wzmacniacze, przy czym ten tytułowy był już wcześniej sporo używany, a Ragnarok nowiusieńki, prosto z pudełka. Tydzień to wygrzewanie trwało, ale nie w ramach jakiegoś planu, tylko tak po prostu wypadło z grafiku kolejności recenzji oraz poczynań snującego się przez życie recenzenta. Nadeszła pora, czyli wczoraj, i rzecz dostąpiła realizacji.

AKG K712 PRO (kabel Oyaide HPC): Bez procesora

Hmm, to nie było ciekawe granie z audiofilskiego punktu widzenia. Wyraźnie techniczne, zdecydowanie za suche, z takim ni to pogłosem, ni to dudnieniem, a przede wszystkim zrobione z dykty czy innej tektury i naznaczone nieprzyjemną obcością. Za płytkie, zbyt puste, za lekkie, nieprawdziwe. Takie, można powiedzieć, nawiązujące do dawnych czasów reprodukcji dźwięku, i to w złym rozumieniu tego określenia. Bo nie po lampowemu czy gramofonowemu, nie w stylu najlepszych dawnych nagrań, tylko radyjek tranzystorowych z małymi głośniczkami. Przesadzam oczywiście, aż tak źle to nie grało, niemniej analogia sama się nasuwała. Można też powiedzieć, że był to typowy styl dla słuchawek profesjonalnych, a przecież widnieje przy tych K712 przydomek PRO, wyznaczający płaski standard równego pasma, wysokiej szczegółowości i muzycznej technicyzacji.

Tu w samym centrum znajduje się oczko w głowie konstruktora - procesor z linii P.

Tu w samym centrum znajduje się oczko w głowie konstruktora – procesor z linii P.

Taki przydatny do wyłapywania wahań liniowości i następstw podbijania podzakresów podczas realizacji ponagraniowej; tak żeby pan realizator nie musiał się taplać w muzycznych sosach, tylko mógł suchym uchem prędko przelecieć przez robotę i mieć ją z głowy. A więc na rzecz tego powinno być jasno, sucho, wyraźnie, szczegółowo, równo i z dobrze określającą się sceną. I niewątpliwie tak było, z tym że jasność okazała się umiarkowana, głębokość mimo wszystko się zaznaczająca, a scena jak na te AKG wyjątkowo okazała, bo trzeba przypomnieć, że nie mają one sceny aż tak wielkiej jak audiofilskie AKG K701, będące ich pierwowzorem. Ze swej strony mogę jeszcze dorzucić, że nie było to granie nie nadające się do słuchania, a nawet mające swój styl i pewną dozę atrakcyjności, właśnie poprzez to jednoznaczne odejście od audiofilstwa i opowiedzenie się po stronie technicznego aspektu dźwięku. W otwarty zatem sposób prezentacja nie jak w życiu, ale za to z dużą dawką informacji o nagraniach i takiego technicystycznego obiektywizmu, pozwalającego pewne rzeczy łatwiej dostrzegać.

Z procesorem

Jeden ruch ręką i dźwigienka przeskakuje z pozycji środkowej na górną, oznaczającą przepuszczenie sygnału przez procesor z uruchomionym oprogramowaniem dla tych właśnie AKG. Działanie cyfrowej obróbki pasma okazało się bardzo wyraźne i nie pozostawiające najmniejszej wątpliwości co do przejścia ślepego testu. Na pewno każdy by przeszedł w stu próbach na sto. Nie mogło być też mowy o pomyłce wyboru ustawienia, bo prewencyjnie sprawdziłem także procesor w ustawieniu dla NightHawk i nie miało ono pozytywnego wpływu tylko udziwniający. Tak więc i tu ślepy test byłby dla każdego fraszką.

Co się natomiast zmieniło w samych K712? O, bardzo dużo. Zasadnicza zaszła przemiana. Ewidentne pojawiło się dociążenie, dźwięk się radykalnie pogłębił i pojawił jednoznacznie audiofilski klimat, a basu zrobiło się tak na oko i ucho ze trzy razy tyle. Ciut może nawet za dużo i byłbym za minimalnym jego ujęciem, chociaż to zależało już bardziej od poszczególnych nagrań niż jakiegoś aptekarskiego ważenia. Bo w jednych było go w sam raz i dawał jednoznaczną satysfakcję, w innych jeszcze mogłoby być więcej, natomiast niektóre wpadały w basowy przester. To zatem wada nie programu ani wzmacniacza tylko samych słuchawek, nie potrafiących reprodukować dolnych rejestrów w sposób zawsze bezproblemowy. Niemniej ten bas z procesorem o niebo był lepszy, zwłaszcza że poprzednio go prawie nie było, tylko pojawiało się jakieś słabawe zamiast niego dmuchanie.

A poza tym jak to u Pana Jaromirra - pieczołowicie zrealizowana sekcja zasilania i komponenty wysokiej jakości.

A poza tym jak to u Pana Jaromirra – pieczołowicie zrealizowana sekcja zasilania i komponenty wysokiej jakości.

Takie od biedy jeszcze do przyjęcia w muzyce elektronicznej, ale przy prawdziwej perkusji czy stepowaniu już jednoznacznie ułomne. Piszę o stepowaniu, bo oczywiście sięgnąłem po płytę Pepe Romero, doskonale ukazującą prawdę o akustyce i o deskach. Bez procesora w miejsce uderzenia obcasów o drewniane pudło sceniczne pojawiały się jakieś zupełnie odjechane od rzeczywistości sopranowe piki i trzaski, natomiast z nim było to naturalne brzmienie drewnianego pudła pobudzanego tupnięciem. Tak nawiasem niedawno pewien konstruktor był u mnie i na bieżąco regulował za pośrednictwem właśnie tego nagrania zwrotnicę, która okazała się wymagać użycia innych oporników. To tak w ramach technicznych ciekawostek, bo ja się na technice nie znam i tylko efekty mogę oceniać. A efekty okazały się spektakularne i ani bym opornika o takie możliwości nie podejrzewał. Podobnie, a nawet jeszcze dużo bardziej spektakularnie było z tym procesorem od Ancient Audio, bo tu stan wyjściowy zdecydowanie był gorszy. W kolumnach to była mieszanka dobrego z niepotrzebnym, a tu samo dziadostwo do wywalenia i zastąpienia adekwatnym brzmieniem. I to się działo, a satysfakcja jednoznaczna z tego dziania płynęła.

Poza tym dźwięk się nasączył i już pan realizator suchutki i na chybcika by przez tą muzykę po swoje poobiednie piwko nie przeszedł. Muzyka stała się zawiesista, gęsta, dociążona i mokra. Pociemniała też ździebko, chociaż nie radykalnie, ale na tyle mocno, że w miejsce nieprzyjemnego jarzenia pojawił się światłocień. No, wiecie jak to jest: co innego wnętrze oświetlone jarzeniówkami, tak żeby wszystko było widać, a co innego magiczne światło teatralnego aranżu. I tu było to właśnie tego rodzaju przejście – od jarzącego się marketu z elektronarzędziami do tchnienia prawdziwej sztuki.

Na tylnym panelu nie spotkamy żadnych innowacji - ot dwa wejścia LINE i jedno wyjście PRE, I bedzie tego.

Na tylnym panelu nie spotkamy żadnych innowacji – ot dwa wejścia LINE i jedno wyjście PRE. I będzie tego.

A jeszcze dźwięk stał się nieco cieplejszy, choć tylko minimalnie i bez żadnego dogrzewania, a także soprany zyskały kulturę, jak również cała techniczność ich i reszty precz poszła. Pojawiła się tajemniczość spraw tajemniczych i powab rzeczy powabnych, a ludzkie głosy przestały skrzeczeć i śpiew autentyczny z nich się wyłonił. Ni śladu nie zostało z technicyzacji i żadnej w tym już nie było obcości, a pierwszy plan się przybliżył i wessał słuchacza w muzykę. Jednocześnie nieco więcej się pojawiło pogłosu, ale takiego autentycznego, ukazującego wnętrza, a nie jedynie wewnętrznego dudnienia i miotania się nieprawidłowo zorganizowanego dźwięku. A wraz z tym pojawił się romantyzm, zmysłowość, bliskość wykonawców, biologizm, autentyzm. Nie jak zza jakiejś technicznej bariery, ze szkicowanego dopiero obrazka, tylko niczym z lampowego toru o dużych umiejętnościach.

Sięgnąłem na koniec do porównania ze stojącym obok Schiitem, mogącym brać sygnał równolegle ze złącz symetrycznych. Ten dawał muzyce więcej obszaru, powietrza i jasności srebrzeń w promieniach słońca, co przy muzyce elektronicznej doskonale się sprawdzało, natomiast klimaty jazzowe czy rozrywkowe lepiej reprodukował P1, grający gęściej, ciemniej, bliżej i bardziej nastrojowo w sensie dotykowego kontaktu. A zatem tylko od charakteru muzyki zależała większa tu lub tu satysfakcja, co tańszemu produktowi od Ancient Audio niewątpliwie dawało przewagę.

Odsłuch cd.

Nasz test opierać się będzie (a jakże!) na odsłuchu zrealizowanym poprzez wbudowany wzmacniacz słuchawkowy. Zaczynamy.

Nasz test opierać się będzie (a jakże!) na odsłuchu zrealizowanym poprzez wbudowany wzmacniacz słuchawkowy. Zaczynamy.

AudioQuest NightHawk: Bez procesora

One już bez pomocy procesora zagrały zdecydowanie lepiej niż będące w analogicznym położeniu AKG, co jasno stawia sprawę odnośnie jakości samych słuchawek. Niemniej granie to było nieco głuchawe i także z wyczuwalną suchością, chociaż dalece mniejszą. Jedno wszakże jednoznacznie złe było i nie pozwalające wysiedzieć spokojnie, mianowicie nieprawdziwy, „garnkowy” pogłos. Ze wszech miar irytujący i do wszystkiego się wtrącający, że aż nie wiem czy mimo całościowo dużo wyższego poziomu nie wolałbym słuchać tych stechnicyzowanych do cna ale nie mających takiego pogłosu AKG. Ten nienaturalizm naprawdę wkurzał i po chwili miało się go stanowczo dosyć, zwłaszcza jak już jego istnienie zostało ustalone i obejrzane w swej pokraczności. A kysz! Precz! Przepadnij!

Z procesorem

Sytuacja z AKG po odpaleniu odnośnego oprogramowania dokładnie się powtórzyła, z tym że miara poszczególnych aspektów okazała się mniejsza, jako że nie było potrzeby tak dużej ingerencji. A zatem znów głębiej, soczyściej, zdecydowanie gładziej i muzykalniej – a przede wszystkim z prawdziwym a nie garnkowym pogłosem. Cóż za ulga, o ileż lepiej! A nawet nie tyle lepiej, co od niechęci do chęci przeskok, czyli zwrot radykalny a nie więcej tego samego. Stopień naturalizacji okazał się imponujący, że aż można by podejrzewać, iż to wcześniejsze ktoś na złość zepsuł, ale wygrzane NightHawk rzeczywiście mają sporo pogłosu, tak więc nic z tych rzeczy. Przy okazji można też było zdać sobie sprawę jak degradujący może być taki źle zorganizowany pogłos i jak pozytywną może pełnić rolę gdy prawidłowo obrazuje akustykę pomieszczeń. Dzień-noc, ogień-woda nie będą porównawczą przesadą. Naprawdę. Za cholerę z tym nienaturalnym pogłosem słuchać bym nie chciał, a wraz z jego naturalizacją stał się wybitnie pozytywny. No i nastała  muzyka subtelna, prawdziwa, wcale ciepła a zarazem niosąca dużo powietrza; świetnie uzupełniającego jej gęstość i dobitność. To było granie high-endowej na pewno miary, a porównanie z Schiitem okazało się dokładną analogią porównania poprzedniego. Znów dawał on większe i jaśniej oświetlone obszary, a mniej gęstości, kumulacji i brzmieniowego aromatu.

Do towarzystwa zebrało się kilka bardzo zacnych urządzeń.

Do towarzystwa zebrało się kilka bardzo zacnych urządzeń.

 

Sennheiser HD 600: Bez procesora

Uśmiechnąłem się pod wąsem, zdawszy sobie sprawę, że to Sennheisery były pożyczane jako pierwsze i one niewątpliwie były tymi, przy pomocy których sam wzmacniacz powstawał. Słychać to było natychmiast jako najlepsze dopasowanie, całkiem dobre już bez żadnej ingerencji. Nie było suchości ani stanu bolesnej nieważkości dźwięków, a za to całkiem ciekawy klimat dobrze rozumianej, nieprzesadnej tajemniczości i podnoszącego atrakcyjność światłocienia. Żadnych tym samym dziwactw i nienaturalnych przekręceń, chociaż zauważyłem odrobinę nieprzyjemnego jarzenia, które moja szczątkowa synestezja zidentyfikowała jako wypłowiały fiolet. Niemniej spośród słuchanych to HD 600 bez wątpienia wypadły najlepiej bez wsparcia procesora, jednocześnie zadając kłam podejrzeniu, iż użyty w P1 wzmacniacz może być lichej jakości. Zgodnie z obietnicą producenta okazał się dobrej klasy (o co w dzisiejszych czasach naprawdę nietrudno), a jedynie pasujący do słuchawek o wysokiej a nie niskiej impedancji.

Z procesorem

Wbudowany w urządzenie procesor jakoś się jednak nie przejął tymi wynurzeniami o dobrym dopasowaniu bez niego, tylko w mig pokazał na czym polega dramatyczna naturalizacja dźwięku i jak się takie wypłowiałe fiolety jednym kopem odsyła. Wszelki muzyczny materiał za jaki się wziąłem okazywał się zdecydowanie prawdziwszy i jednoznacznie chętniejszy przez uszy do brania, od ludzkich głosów, poprzez te deski i stepowanie, aż po miarę i jakość basu. Najbardziej przy tym w tych właśnie słuchawkach powiększyła się i nabrała klasy przestrzeń sceniczna, o ile pominiemy tą dramatyczną przygodę NightHawk z garnkowym, wszystko degradującym pogłosem.

O możliwościach jakie daje zastosowanie procesora P przekonaliśmy się między innymi za pośrednictwem rewelacyjnych AudioQuest Nighthawk.

O możliwościach jakie daje zastosowanie procesora P przekonaliśmy się między innymi za pośrednictwem rewelacyjnych AudioQuest Nighthawk.

Znów zatem – z psychologicznie nieuniknionym poczuciem oczywistości, wynikającym z dokładnej co do joty realizacji przewidywań – konstatowałem lepsze dociążenie, większą gładkość i muzykalność, radykalną poprawę oświetlenia, lepsze oddanie akustyki, lepszą dynamikę i bogatsze różnicowanie dźwięku. Ogólnie jakościowa różnica o jakieś dwa co najmniej poziomy, o ile tych tradycyjnych poziomów zechcemy się trzymać.

Przy komputerze

W zakątku komputerowym postanowiłem już nie powtarzać korowodu porównań bez i z procesorem, choć oczywiście wyrywkowo porównywałem i wszystko dokładnie się powtórzyło. Postanowiłem natomiast skupić się na czymś innym, mianowicie na tym wzmiankowanym zagadnieniu użycia wzmacniacza P1 w roli przetwornika podającego sygnał wzmacniaczowi wysokiej klasy już przez kogoś posiadanemu, albo ewentualnie rozważanemu jako zakup uzupełniający. Przeniosłem tedy P1 i Schiita pod komputer i spiąłem z przetwornikiem Phasemation kablami od Sulka, co jest tutaj dosyć istotnym warunkiem. Ja wiem, nudny się robię z tym ciągłym: „Sulku, kocham pana!”, ale to nie była z mojej strony premedytacja, tylko najpierw użyłem do jednego z połączeń innego kabla, tak nawiasem od Sulka wyraźnie droższego, a ponieważ nie do końca mi się spodobało, to wtryniłem na jego miejsce właśnie drugiego Sulka. I z miejsca stało się lepiej, wszakże na tym stwierdzeniu rzecz utnę, bo nie chcę być nachalny i niech każdy myśli co chce, a ja przy swoim zostaję.

Zostałem zatem przy dwóch Sulkach i także sulkowych kablach zasilających, wpiętych w listwę oczywiście również od Sulka, która wprawdzie wygląda jak straszna taniocha, ale nie ustępuje takim cudnym za kupkę złota. (Choć uczciwie trzeba przyznać, że listwa Power High End daje lepszą dynamikę.)

Które to w towarzystwie P1 pokazały, że można z nich wycisnąć całkiem sporo.

Które to w towarzystwie P1 pokazały, że można z nich wycisnąć całkiem sporo.

Wracajmy wszakże do clou, a więc tego jak grało z włączonym procesorem i dodatkową akceleracją ze strony wyższego jakościowo i przede wszystkim mocniejszego wzmacniacza. Bo nie ukrywa producent, że mocy ma ten P1 stosunkowo niewiele; akurat tyle by zmusić do głośnego grania przeciętne słuchawki, atoli nie w stylu super dynamicznym, takim że hej. A to właśnie Schiit umie, bo energii ma duży zapas i nawet trzy zakresy regulowanej mocy na słuchawkowym wyjściu, bo inaczej słabsze słuchawki by natychmiast zabijał.

Do przejścia pozostaje nam jeszcze jeden wstępny meander, mianowicie kwestia użycia procesora w samym przetworniku. Ma Phasemation wbudowany własny procesor uprzestrzenniający K2, którego działanie jest też bardzo wyraźne, wszakże w czysto subiektywnym odbiorze doszedłem do wniosku, że dwa grzyby w muzycznym barszczu to już jednak przesada. Z dwoma procesorami też grało wprawdzie bardzo dobrze, ale zatrącało mimo wszystko nadmiarem ingerowania i lepiej słuchało mi się z wyłączonym K2 a aktywowanym P1. A tak w ogóle, czy może raczej przede wszystkim, było to jedno z najlepszych, a może nawet najlepsze granie przy komputerze jakie słyszałem. Super mocne, super szybkie i super dynamiczne; pełne też werwy, spontaniczności i autentyzmu. Poczucie – to jest to! – rozbłysło natychmiast w głowie, a próby z włączaniem i wyłączaniem procesora P1 boleśnie uświadamiały jak bardzo jest pożyteczny. Bez niego Schiit gasł natychmiast i momentalnie się zwijał, pozostając wprawdzie tym co zwiemy bardzo dobrym wzmacniaczem, ale niczym już więcej. A bardzo dobrych wzmacniaczy jest teraz multum i szczerze mówiąc nie robią już na mnie wrażenia. Owszem i oczywiście – zawsze przyjemnie się słucha, ale czym innym jest przyjemne słuchanie, a czym innym zachwyt i fascynacja. Bo ujmijmy rzecz choćby w ten sposób: wzmacniacz Sugden Mastercalass HA-4 jest od tego Schiita lepszy brzmieniowo; z bogatszą paletą kolorów i smaków, większą też indywidualizacją i większym artyzmem. Ale Schiit z P1 go spokojnie przebija.

P1 jako "czysty" wzmacniacz słuchawkowy nie jest przełomowy, ale dzięki zastosowaniu autorskiej technologii Pana Waszczyszyna może stawać w szranki z najlepszymi. Gorąco polecamy!

P1 jako „czysty” wzmacniacz słuchawkowy nie jest przełomowy, ale dzięki zastosowaniu autorskiej technologii Pana Waszczyszyna może stawać w szranki z najlepszymi. Gorąco polecamy!

Zdecydowanie i bez żadnej dyskusji wolałbym słuchać tego duo, jako że P1 wnosi właśnie te brakujące barwy, pogłębienia i smaki, a sam Schiit jest szybszy i bardziej dynamiczny, jak również generuje większą i piękniej opowiedzianą przestrzeń. A osobiście zdecydowanie na dynamikę stawiam, chociaż z wielosmakowości, barwności i brzmieniowego indywidualizmu rezygnować nie myślę i zawsze będę ich szukał. Wszakże może nawet jeszcze inna rzecz jest tu ważniejsza, mianowicie energia ogólna. Okropnie nie lubię dźwięku wykazującego najmniejsze bodaj oznaki braków energetycznych i tylko taki z którego energia aż bucha mnie satysfakcjonuje. To dlatego tak kocham AKG K1000 napędzane Croftem i dlatego to tutaj tak mi się spodobało. Wulkan doskonałej jakościowo energii w postaci potężnego pióropusza muzyki od razu mnie do siebie przekonał i cały wieczór spędziłem na jego słuchaniu, ani przez chwilę się nie nudząc i ani myśląc o robieniu czegokolwiek innego. A przy okazji (ponieważ to ich słuchałem) zdumiałem się jak potężne energetycznie mogą być AudioQuest NightHawk. Całkiem jakby były planarne, bez żadnej przesady.

Podsumowanie

Ancient_Audio_P1_006 HiFi Philosophy   Z jednej strony bardzo jest miło móc teraz napisać, że wzmacniacz Ancient Audio P1 daje coś, czego nikt inny dać nie potrafi, w sobie jedynie właściwy sposób naprawiając brzmienia każdych jednych słuchawek, których bolesne braki przy okazji obnaża. Nie umiem przy tym powiedzieć, czy dobre same z siebie tak trudne są do zrobienia, czy w dzisiejszych czasach bylejakości i pogoni za szybkim zyskiem nikomu się nie chce odpowiednio przyłożyć. Lecz pozostaje faktem, że obrabiane przez P1 jedne po drugich grać zaczynały o niebo lepiej. A to nas prowadzi do konkluzji mniej już przyjemnej, bowiem do konstatacji, że mieć tego P1 dla poszukujących super brzmienia staje się obowiązkiem, no chyba że mają jakiegoś Orpheusa czy inne R10. A tych, jak wiadomo, nikt prawie nie posiada i mieć nie będzie, wobec rynkowej pustyni i cen straszliwych w sporadycznych oazach wtórnego obrotu, tak więc to żadne wyjście.

Pozostaje jeszcze do sprawdzenia, jak pod pieczą P1 sprawować się będą słuchawki z absolutnie najwyższej ligi (chociaż te NightHawk już właściwie są takie), co obiecuję w miarę szybko tytułem uzupełnienia przedłożyć, przynajmniej w odniesieniu do własnych AKG K1000 i własnego wzmacniacza. Nie żywię przy tym złudzeń, ponieważ nie widzę powodu, dla którego w odniesieniu do takich super naj-naj miałoby dziać się inaczej i nie miałyby one czegoś zyskiwać. Pytaniem jest raczej ile i co konkretnie, natomiast sam fakt wydaje się przesądzony.

Nie pozostaje w takim razie nic innego do napisania, jak rekomendować zakup tego P1, choć fuj jaki on drogi, no ale co robić? Twórca się namordował, a dokładnie cały sztab ludzi nad powstaniem tego P1 się biedził. Eksperymentował, rozrysowywał schematy, pisał od zera oprogramowanie i nanosił na nie poprawki, zlecał wykonawstwo procesora u wyspecjalizowanego producenta, dbać musiał o zachowanie tajemnicy technologicznej i kupę innych rzeczy jeszcze dopilnowywać. To wszystko są duże koszty i masa włożonej roboty, za które być musi gratyfikacja. Poza tym trzeba jeszcze było opracować oprogramowanie dla poszczególnych słuchawek, a każde kolejne w bazie danych to wiele godzin ślęczenia. W zamian dostawca może obiecać, że każde jedne jakie posiadasz w ramach kosztów nabycia zostaną uwzględnione i cieszyć będziesz się mógł autentyczną ich brzmienia poprawą – i to nie jakąś marginalną, tylko całościową, że ach!

Na razie tak to wygląda i może kiedyś stanieje, ale cóż z tego jak życie zbiega nieubłaganie i jego się już za żadne pieniądze nie kupi.

W punktach

Zalety

  • Radykalna poprawa brzmienia.
  • W jej ramach dociążenie, muzykalność, większa gładkość, naturalizacja, pogłębienie i lepsze światło.
  • W odniesieniu prawdopodobnie do wszystkich słuchawek i wszystkich wzmacniaczy.
  • Jednoczesna obsługa 25 programów.
  • Łatwa implementacja w dowolny tor.
  • Możliwość wsparcia programowego także kolumn głośnikowych.
  • Całkiem dobra samowystarczalność, zdolna pokonywać nawet znacznie droższe słuchawkowe wzmacniacze.
  • Obsługa dowolnych słuchawek wliczona w cenę.
  • Uznany producent o licznych osiągnięciach.
  • Made in Poland.
  • Ryka approved.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Brak łączy symetrycznych.
  • Tylko dwa programy obsługiwane z poziomu panelu przedniego.
  • Tylko jeden wzór wykończenia.
  • Mała moc wbudowanego wzmacniacza.
  • Swoje toto kosztuje.

Sprzęt do testu dostarczyła firma: 

ancient

Pokaż artykuł z podziałem na strony

22 komentarzy w “Recenzja: Ancient Audio P1

  1. Tadeusz pisze:

    Panie Piotrze testował Pan może to urządzenie z HD800 ?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie. Ale wiem, że będzie red. Pacuła.

  2. Piotr Ryka pisze:

    Przepraszam za istotną pomyłkę, choć może nie taką ogromnie ważną praktycznie dla użytkownika, ale jednak w błąd wprowadzajcą i w istotny sposób niedoszacowującą możliwości tego P1. Otóż może on obsługiwać 125 a nie 25 programowych ustawień słuchawek i kolumn, tak więc jest dużo bardziej wszechstronny i pojemny.

  3. kabak1991 pisze:

    A ile właściwie kosztuje? Bo nie widzę na stornie producenta w zakładce cennik, no chyba że przegapiłem w recenzji. Pytam z ciekawości bo sam myślałem upolować raczej Bursona Virtuoso, w razie czego popędzi ortodynamiki.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Przegapiłeś. Kosztuje 6 tysięcy.

  4. Adam K. pisze:

    Panie Piotrze, mam pytanie. Czy używa Pan na co dzień „poprawiacz” słuchawkowy Headphone Optimized Transducer, który kiedyś pozytywnie Pan recenzował?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie, nie używam. Na żądanie dystrybutora został do niego odesłany.

  5. roman pisze:

    Czy mając do wydania taką kwotę na wzmacniacz lepiej kupić jakiś wzmacniacz czy to urządzenie do którego mógł bym podłączyć posiadanego już LYRa ?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Powiedzmy, że sprzedałbyś Lyra i dołożył sześć tysięcy, to miałbyś siedem. Co za to? To zależy, jakie masz słuchawki i czy to nie na nie powinna pójść część albo całość pieniędzy. Napisz jakie to są, a pociągniemy temat. Bo tak, to działamy po omacku.

  6. Piotr Ryka pisze:

    Ale niezależnie od niuansów i relacji wzmacniacz-słuchawki jedno mogę zagwarantować – jak macie problemy ze swoim torem, to P1 je naprawi i stanie się dużo lepiej. Więcej basu, gdyby go było mało, lepsze soprany, lepiej dobrana tonacja – itd.

  7. roman pisze:

    chodzi o to czy lepiej naprawiać problemy ,czy kupić inny wzmacniacz

    1. Piotr Ryka pisze:

      W przypadku Shiita Lyra musiałbyś kupić jakiegoś Cary CAD-300-SEI, by uzyskać analogiczny efekt jak z poprawą od P1. Tak mi się wydaje. Ale to pewnie zależy też od używanych słuchawek. Bo na pewno nie wszystkie poprawiają się w równym stopniu.

  8. kabak1991 pisze:

    Piotrze, myślisz że amp Ancient Audio spięty z Chordem Hugo albo Phasmationem kablami siganture majkela to dobry pomysł? Czy nie ma sensu przepłacać i lepiej wziąć Bursona Virtuoso?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Myślę, że duet Hugo lub Phasemation z P1 będzie miał znacznie większe możliwości niż sam Burson. To moim zdaniem ewidentne. Sobie tego P1 prawdopodobnie zostawię, a właśnie używam go w konfiguracji z Schiitem i dość drogimi słuchawkami, których recenzja niebawem. Bez niego te drogie słuchawki bardzo tracą, przynajmniej z Schiitem. I to tym za 10 tysięcy, więc to sporo znaczy.

      Pożytek z tego P1 jest właściwie jeden (a więc nazwa jest adekwatna). Pozwala na użycie praktycznie każdych słuchawek. Z nim nie ma czegoś takiego jak niedopasowanie. (Oczywiście po wdrożeniu odpowiedniego oprogramowania.) Do dowolnego wzmacniacza można kupić dowolne słuchawki – byle tylko moc się zgadzała – a brzmienia na pewno się zejdą. A jak się nie ma P1, to trzeba szukać dopasowania poprzez próby i błędy, korzystając z pomocy recenzentów i innych audiofili. Wiadomo, że do Cary 300-SEI pasują Grado GS1000, a do Bakoona HD 800. Takich naturalnych zestawień jest trochę w audiofilskiej przyrodzie i można na nich bazować, ale one zawsze ograniczają, bo zawsze możemy zamarzyć o innych słuchawkach. A wtedy się przyda P1. Bardzo się przyda.

      1. Stefan pisze:

        Ciekawe jakby spasował się do STAXów 🙂

        1. Piotr Ryka pisze:

          A to się może niedługo okaże.

  9. roman pisze:

    Mam wrażenie że opinia Pacuły jest mniej entuzjastyczna .

    1. Piotr Ryka pisze:

      Każdy ma przecież prawo do własnej. Ja swojej nie zmieniam. Przetwornik zostaje.

  10. roman pisze:

    wydaje się że Pacuła słuchał z wyjścia słuchawkowego procesora a Ty podłączyłeś pod swój wzmacniacz i stąd minimalnie inne odczucia ,chociaż tak ogólnie to bardzo podobne,nie przeszkadza Ci wbudowany na stałe kabel zasilający ?

  11. roman pisze:

    chyba nie dokładnie czytałem,Ty też słuchałeś z wyjscia słuchawkowego procesora

    1. Piotr Ryka pisze:

      Sam w sobie, całkiem solo, P1 jest już bardzo dobry, gdy chodzi o poprawianie słuchawek oraz nasycanie, barwność i elegancję dźwięku. Natomiast przekazuje za mało energii, i tą może dostać tylko od zewnętrznego wzmacniacza. Przynajmniej dopóki nie pokaże się wersja z mocniejszym własnym.

  12. Bartek pisze:

    Po przeczytaniu tej recenzji mam dylemat – jaki wzmacniacz kupić do moich Night Hawków: P1 czy ifi iDSD Micro? Ten drugi miał osobną recenzję i bardzo pozytywną ocenę. Jest tańszy, ale zapewnia większą mobilność i funkcjonalność. Jak to jest naprawdę z wrażeniami odsłuchowymi? Czy Night Hawki zagrają faktycznie o klasę lepiej z P1, niż z Micro? Czy wspomniany „garnkowy” pogłos (o którym nie ma ani słowa w recenzji słuchawek http://hifiphilosophy.com/recenzja-audioquest-nighthawk/) to przypadłość objawiająca się tylko w tandemie Night Hawk + P1 bez włączonej korekcji?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy