Recenzja: Accuphase DC-37

Accuphase_DC-37_017_HiFi Philosophy   Chyba nie watro powtarzać po raz kolejny, że świat audio coraz mocniej kręci się wokół źródeł plikowych. To tak jakby przypominać, że jest coraz więcej smartfonów. Wszyscy wiedzą i szkoda czasu. Czym innym jednak sam fakt, a czym innym wynikające zeń konsekwencje oraz towarzyszące zjawiska. W tym wypadku takim kluczowym czynnikiem jest walka o jakość oraz powiązany z nią wyścig zbrojeń. Jak zwykle w audiofilizmie walka taka toczy się na paru płaszczyznach cenowo-jakościowych, poczynając od tanich źródeł przenośnych, zaopatrzonych w taniutkie daczki (co nie znaczy, że złe), a kończąc na salonowych monstrach za ogromniaste pieniądze.

Mające wieloletnie doświadczenia w konstruowaniu przetworników oraz cieszące się wielkim prestiżem japońskie Accuphase samo sobie zrobiłoby krzywdę, gdyby nie włączyło się do tej batalii i nie zaproponowało oddzielnego przetwornika dla źródeł plikowych. Faktem jest, że osobne przetworniki japońscy mistrzowie techniki audio proponują od bardzo dawna w ramach swoich szczytowych odtwarzaczy płyt kompaktowych, czyli obecnie w ramach flagowego DP-900/DC-901, tak więc solowy przetwornik można było od nich nabyć na długo zanim się komuś plikowe źródła przyśniły, niemniej faktem też jest, że taki DC-901, podobnie jak jego poprzednicy, kosztuje potężną kasę, co raczej nie stanowi wystarczającej odpowiedzi względem napierającego szeroką ławą rynku przetworników. Kogo stać, może sobie tego DC-901 sprawić, bowiem jak pisałem w jego recenzji, jest to urządzenie pomnikowe, wytyczające najwyższe standardy; ale nie oszukujmy się – wielu nabywców to on nie znajdzie. A chętka posiadania jakiegoś Accuphase w narodzie jest spora, jako że Accuphase to firma nobilitująca nabywcę i mieć je, to tak jakby jeździć Mercedesem albo chodzić w butach od Christiana Louboutin.

Do faktu konieczności odpowiedzi rynkowej na przetwornikowe potrzeby firma Accuphase podeszła z rezerwą i można rzec środkiem drogi. Na razie zaoferowała jeden tylko model; i taki cenowo jak na siebie przeciętny, to znaczy z przedziału okolic trzydziestu tysięcy. Ani to nie jest mało, ani okropnie dużo, tylko tak z szacunkiem dla własnej marki i bez szarpaniny na dolnych pokładach. Przetwornik ma gabaryty normalnego klocka, nie starając się o wygospodarowanie dla swego właściciela dodatkowego miejsca ani orientacją pionową, ani zwężonym frontem wraz z dużą głębokością. Podobnie jak zrecenzowany już Ayon Sigma czy Calyx Femto pasie się na całą szerokość i oszczędności ma w nosie. Za to czym innym obdarza – mianowicie jakością. Producent nie bez ryzyka dla własnych interesów oznajmia, że ma ten DC-37 parametry bardzo zbliżone do samego DC-901, mimo trzykrotnie niemal niższej ceny. Inna rzecz czy to prawda, ale fakt pozostaje faktem. Faktem jest wprawdzie również, że gabarytowo jest ten nowy DC-37 od elitarnego wzorca sporo skromniejszy, ale że technika prze nie tylko w stronę wzrostu prędkości obliczeń, ale także w kierunku zmniejszającym rozmiar, nie musi to nic dla jakości oznaczać. Ewentualnie tyle, iż na wstrząsy mniej będzie odporny i zasilanie ma zapewne nie takie. Jednak obliczeniowo wyrabiać może się równie dobrze i w ramach postępu szybkości kalkulacji oraz skuteczności algorytmów filtracyjnych oferować analogiczne tempo obliczeń. A skoro już nas na obszar technicznych zagadnień rzuciło, pora przeniknąć w nie głębiej.

Budowa

Accuphase_DC-37_001_HiFi Philosophy

Tej linii nie da się pomylić z żadną inną – to Accuphase, Accuphase…

 Nawiązanie do flagowego DC-901 to w rzeczywistości jedynie chwyt marketingowy, a tak naprawdę przetwornik jest analogonem tego zawartego w odtwarzaczu jednobryłowym DP-720. Ten także już opisałem, ale co innego grać płytą, a co innego plikiem. Płytą oczywiście także i tu można – z komputerowego napędu albo jakiegokolwiek innego – lecz nawet audiofilski żółtodziób zdaje sobie sprawę, że takie całkiem osobne przetworniki tworzy się przede wszystkim dla plików.

Plik może nie jest najszczęśliwszym określeniem, bo obrazowo przywołuje stos kartek a nie zbiór impulsów elektrycznych, lecz językowo już się otrzaskał, a poza tym tak czy siak chodzi o zapis bitów. Atramentem na papierze, czy impulsami na nośniku magnetycznym – nie ma różnicy co do istoty. Jest za to odnośnie prędkości odczytu, a ta w przypadku plików z nośników magnetycznych  umożliwia odtwarzanie muzyki przełożonej na cyfry w czasie rzeczywistym z natychmiastową transpozycją do dźwiękowego pierwowzoru. Wyobrażacie sobie kogoś czytającego cyfry z kartki a potem zamieniającego ich zbiory na modulacje fali elektromagnetycznej słane głośnikom? Ciekawe ile czasu zajęłoby odtworzenie w ten sposób jednego taktu.

Przywołałem historyjkę o plikach nie bez powodu, gdyż uświadamia ona jak ważny jest czynnik czasowy. W przypadku odtwarzania cyfrowych zapisów muzycznych jeszcze ważniejszy niż metronom przy normalnym odczycie nutowym, jako że zmiana tempa to w żywej muzyce jeden z podstawowych chwytów interpretacyjnych, natomiast urządzenia audio mają odtwarzać zapis w idealnym porządku czasowych następstw, tak żeby pierwowzór nie został odkształcony. To zaś wymusza posiadanie na pokładzie jak najlepszego czasowego wzorca, pozwalającego korygować anomalie przy tworzeniu i odczycie kodów cyfrowych. Tymczasem Accuphase, podobnie jak opisywany niedawno odtwarzacz Aqua Acoustic, nie raczy informować otoczenia o użytym zegarze, rozwodząc się w zamian nad złożonością sposobu zamiany cyfr w nośniku na analogowy sygnał finalny. Czynnik czasowy przemilcza, częstując dla niepoznaki długą historią o ośmiu w każdym kanale przetwornikach przesuniętych względem siebie o jeden cykl, tak żeby odzyskiwaną z cyfrowych próbek analogową sinusoidę maksymalnie wygładzić. A trzeba przyznać, że osiem osobnych DAC-ków w jednym kanale to sytuacja faktycznie sporadyczna, uświadamiająca klasę urządzenia. Gdy inni chwalą się już jednym osobnym na kanał, a dwa w kanale to ho-ho! jak dużo, Accuphase oferuje aż osiem, które zbiegają się na dodatek w dziewiątym, to znaczy sygnał z tych ośmiu scalany jest przez znajdującą się na ich zbiegu kości ES9018S od Sabre. Kości te są ośmiokanałowe, tak więc wszystko się zgadza i wygładza, a całość stanowi wzorzec stosowany zarówno w szczytowym DC-901, jak i w najnowszym, jednoczęściowym DP-720.

...DC-37.

…DC-37.

U DC-901 jest wprawdzie jeszcze szacowniej, jako że ma on po szesnaście a nie osiem DAC-ków w kanale i stosownie do tego po dwie a nie jednej scalającej kości ES9018S, a także wiele innych jeszcze wyższej klasy rozwiązań, które wyliczyłem porównawczo w recenzji odtwarzacza DP-720. Odpowiednio do tego zdecydowanie też więcej kosztuje, toteż bezpieczniej będzie o nim zapomnieć, bo gra jednak w innej lidze, tak więc przywoływanie go przez producenta jako analogii do DC-37 jest bardziej przesadnym zabiegiem marketingowym niźli faktyczną analogią. Za to samych kości DAC ma nasz tytułowy DC-37 mniej tylko o połowę, a kosztuje trzy razy taniej. W dodatku ma tych kości i tak więcej od innych, czyli chwalić się nimi wolno mu jak najbardziej.

Dobrze, dajmy spokój kościom i zostawmy sprawę zegara. Poza tym godne odnotowania są dwa duże, zapuszkowane transformatory toroidalne, oddzielne dla sekcji cyfrowej i analogowej. Wspiera je bateria sześciu potężnych kondensatorów olejowych, a z tyłu, za grubą grodzią z metalu, są również wzajemnie odseparowane metalem sekcje cyfrowego wejścia i analogowego wyjścia. Napięcia w analogowej stabilizują dodatkowo zasilacze obwodowe, a za obliczenia w cyfrowej odpowiada pojedynczy, programowalny procesor Xilinxa. Tak więc o dobre zasilanie się postarano, a obliczenia są wykonywane w klasycznym dla wysokich modeli Accuphase, sprawdzonym stylu.

Osobne przyciski aktywacji na przednim panelu pozwalają wybrać wejście USB, jedno z dwóch optycznych, jedno z dwóch koaksjalnych oraz zalecane dla napędów od samego Accuphase HS-Link. Najlepsze jest właśnie ono wraz z najważniejszym w całym cyfrowym graniu USB, mogącym tutaj obsługiwać sygnał 32-bitowy o częstotliwości do 384 kHz, a także DSD miary 5,6 MHz.

Poza ulokowanymi pod klasycznym dla Accuphase wyświetlaczem przyciskami wyboru na jak zawsze mieniącym się odcieniami złota panelu przednim jest tylko włącznik główny i dwa przyciski regulacji siły głosu, a wszystko to powtarza się na dołączonym pilocie, takim samym jak w najnowszych odtwarzaczach.

Z tyłu poza cyfrowymi wejściami jest po parze analogowych wyjść RCA i XLR, które obsługiwane są przez osobne stopnie wyjścia, tak więc bez obaw o jakość mogą być używane równocześnie. Polaryzację na bolcach XLR można zmieniać małym suwakiem i warto sprawdzić, która dla naszego wzmacniacza jest lepsza.

Generalnie w przypadku pierwszego DACa Accuphasea łatwo go na pierwszy rzut oka pomylić z którymś z odtwarzaczy tej zacnej firmy.

W przypadku pierwszego DACa Accuphasea łatwo go na pierwszy rzut oka pomylić z którymś z odtwarzaczy tej zacnej firmy.

Wraz z przetwornikiem otrzymujemy płytę ze sterownikami, pozwalającymi podbijać próbkowanie, ale sam jakoś wolę stare, dobre 44,1 kHz od tych wygładzaczy w wyższych częstotliwościach. Są te sztucznie podbijane częstotliwości bardziej gładkie, to fakt, ale zwykle brakuje im ikry – i z Accuphase częstotliwość podstawową także wolałem. Pewnie, pewnie – są pliki mające natywnie wyższe próbkowanie, a wówczas to inna historia, ale na takie trzeba się wykosztować bardziej. Poza tym przetwornik zdecydowanie woli pracować w standardzie bezpośrednim ASIO, a odtwarzane w nim przez program JRiver dobrze nagrane płyty w klasycznym 44,1/16 zabrzmiały rewelacyjnie.

Na koniec ostatnia uwaga. Obszerny grzbiet GC-37 nie jest drewniany, tylko wykończony sympatycznym, ciemnopopielatym tworzywem, co okazuje się bardzo praktyczne, gdyż umożliwi postawienie bez obaw o porysowanie wzmacniacza. W sytuacji gdy przetwornik jest tak obszerny, chociaż tyle można zrobić na rzecz oszczędności miejsca.

Złocista zamiana cyfry w analog od Accuphase waży ponad 14 kilogramów, stoi na firmowych, karbonowych podstawkach o sporej średnicy i prezentuje się jak wszystkie wyroby tej marki, czyli pierwsza klasa.

Odsłuch

Można to chyba jednak wybaczyć - ten wygląd jest ponadczasowy i basta!

Można to chyba jednak wybaczyć – ten wygląd jest ponadczasowy i basta!

   Już w recenzji wzmacniacza słuchawkowego od Transrotora zdążyłem napisać, że przetwornik Accuphase jest stosunkowo mało wrażliwy na polaryzację żyły gorącej, niemniej woli zgodną z normą orientację prawą. Gra wówczas swobodniej i nieco bardziej żwawo, chociaż różnice prawo-lewo są u niego stosunkowo nieznaczne. Napisałem tam także, że interkonekt Harmonixa okazał się dlań brzmieniowo zbyt gruby, a z kolei Crystal Cable Reference za cienki, natomiast doskonale spasował się Sulek. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to w smak lubiącym markowe kable, lecz muszą przyjąć do wiadomości, że marka Sulek też jest bardzo markowa i często okazuje się lepsza. Można w to wątpić, ale raczej tylko do momentu empirycznej weryfikacji, którą wszystkim zalecam. W przypadku wzmacniacza Sugden wchodził jednak w rachubę także kabel symetryczny, o czym za chwilę.

Przymiarki dźwiękowe zacznijmy właśnie od Sugdena HA4, który po całkowitym wygrzaniu stał się moim tranzystorowym ulubieńcem. Ma drań klasę – taką lampową – dzięki czemu słychać natychmiast, że gra cieplej i bardziej dogłębnie od swych tranzystorowych pobratymców. Nie głębiej, tylko dogłębniej, to znaczy głębiej przenika w faktury i bardziej wydobywa wszelki indywidualizm. Można woleć styl chłodniejszy i bardziej zdystansowany, dający inny całościowo klimat, ale że ten jego gorętszy i bardziej zindywidualizowany bliższy jest naturalności, co do tego nie ma złudzeń. Jednocześnie jest ten Sugden trochę dziwny jako konstrukcja, ponieważ wejścia posiada symetryczne i niesymetryczne, a wyjście na słuchawki tylko zwykłe, na duży jack. Tym samym na pewno coś traci, ale zdaje się konstruktorzy doszli do wnioski, że słuchawek z podpięciem symetrycznym jest tak mało, iż szkoda zawracać sobie głowę. W efekcie słuchając ich dzieła mnie z kolei szkoda było, że im było szkoda – toteż ferment się rodził niejaki względem takiego na przykład Brystona, który zadbał o wszystkie typy podłączeń.

Piszę o tym, ponieważ dzięki różnym w Sugdenie wejściom mogłem porównać jak grał będzie zasilany symetrycznym i niesymetrycznym sygnałem przez Accuphase, co tym przychodziło łatwiej, że jest tam na panelu przednim wzmacniacza przycisk przerzucający sygnały. Pstryk – i jest symetryczny; pstryk – i już płynie po RCA. Nie mam natomiast jednej firmy interkonektów symetrycznych i niesymetrycznych, tak więc porównywałem niesymetrycznego Sulka z symetrycznym Tellurium Q Black Diamond i Divaldim. Oba kable symetryczne, mimo iż w innych lokacjach bardzo różne, tutaj zagrały nadspodziewanie podobnie i jedyna uchwytna między nimi różnica polegała na minimalnie cieplejszym, ciemniejszym i spokojniejszym przekazie Tellurium – ale tak naprawdę o włos tylko i na granicy percepcji.

Co by nie było, to jakość wykonania najdrobniejszych detali jak zawsze stoi na najwyższym poziomie.

Co by nie mówić, to jakość wykonania najdrobniejszych detali jak zawsze stoi na najwyższym poziomie.

Natomiast oba względem Sulka różniły się już bardziej, jednak też zaskakująco niewiele. Niesymetryczny Sulek grał głębiej, melodyjniej i niżej tonacyjnie, a one minimalnie jaśniej, bardziej akcentując szczegóły i żywszą przestrzenią oraz takim bardziej podekscytowanym dźwiękiem. Całościowo różnice były jednak naprawdę śladowe i po chwili słuchania zanikające w muzycznym przepływie, lecz mimo wszystko wolałem przeważnie sygnał symetryczny, chociaż różnie się to układało. Symetryczny pasował na przykład bardziej do Fostexów, a niesymetryczny do OPPO, ale zdecydowana większość słuchawek „wybierała” symetryczny; tym bardziej zatem szkoda było tego symetrycznego podpięcia. Może chociaż w przyszłości Sugden zadba o nie.

Skoncentrujmy jednak uwagę nie na kablach i słuchawkowym wzmacniaczu, tylko tym co oferuje przetwornik Accuphase. Owoż przede wszystkim nie oferuje on ograniczeń. To bardzo ważne, a zarazem wcale nie takie łatwe do wykrycia. Wystarczy bowiem nie mieć odpowiedniego słuchawkowego wzmacniacza i odpowiedniego okablowania, a jeszcze prędzej nie mieć odpowiednich słuchawek, by dojść do wniosku, że to taki typowy Accuphase, co to gra ciepławo ale nie gorąco, ciemnawo ale nie ciemno, i słodkawo ale nie słodko; a wszystko to razem składa się na spektakl bardzo sycący, ale taki raczej w stylu dużej tacy ciastek na podwieczorku u emerytów. Nażreć się można po uszy i popić dla dodania animuszu likierkiem, ale do taktu najwyżej laseczką postukać, natomiast żadnego „Everybody szał!” i wszyscy skaczą na równe nogi. Żadnego dzikiego kłębowiska ciał i łubu-dubu, bach-bach-bach! Tak jest jednak do momentu, aż się ten Accuphase ostatecznie wygrzeje (a z tym się on bynajmniej nie śpieszy), dopóki nie damy mu odpowiedniego prądu po dobrym kablu zasilającym z żyłą gorącą po prawej, a także wzmacniacza, słuchawek oraz sygnału – takiego najlepiej po ASIO, a już na pewno bez sztucznego podkręcania częstotliwości, od czego robi się mdło. A wówczas…

Cały wieczór spędziłem słuchając dobrze nagranych płyt, puszczanych w ASIO z plejadą najwyższej klasy słuchawek. Everybody szał był na pewno, i to taki na nielichy. A mówiąc po kolarsku – wyjechałem się do końca. To znaczy tyle godzin słuchałem, nie mogąc się oderwać, że na koniec głowa zaczęła mi pękać i z trudem odczołgałem się od muzyki.

Accuphase_DC-37_016_HiFi Philosophy

I jeszcze ten pilot dający poczucie obcowania z czymś ekskluzywnym!

Myślę teraz o tym przetworniku trochę jak o niedźwiedziu, którego ciężko jest na tyle rozdrażnić, żeby zaatakował, ale kiedy już atakuje, to tempo i determinację ma zaskakujące. Przetwornik Accuphase też można długo tykać nieodpowiednim sprzętem i wówczas przypominał będzie sennego niedźwiedzia albo podwieczorek dla kombatantów, na którym największą sensację stanowi wielkie ciacho i dowcipy sprzed wojny. Ale kiedy się go odpowiednim towarzystwem sprzętowym pobudzi i odpowiednią muzyką nakarmi, wówczas zaszarżuje na maksa.

Odsłuch cd.

Accuphase w końcu zaczęło seryjnie montować wejścia USB.

Accuphase w końcu zaczęło seryjnie montować wejścia USB.

   Nie chcę tego opisu rozrywać na poszczególne słuchawki, choć niewątpliwie w stylu takim najbardziej od pierwszej chwili spektakularnym zagrały Sonorous VIII. Wszyscy jednak byli naprawdę spektakularni. Od w porównaniu skromnych ale już wiele pokazujących AKG K712 z kablem Oyaide, poprzez przeraźliwie od nich lepsze AudioQuest NightHawk, aż po najłagodniejsze i pokazujące wszystko w perspektywie Sennheisery HD 800 oraz ekstremalnie popisowe Sonorous VIII.

Głębia zejścia kontrabasu i wibracje wiolonczeli wbijały w fotel, a rytm perkusji i brzmienia głosów syciły klasą. Zaznaczała się przy tym spora różnica pomiędzy plikami czytanymi z YouTube przez Windows Media Playera, a takimi odtwarzanymi w ASIO przez JRiver. Zdecydowanie większa niż w odniesieniu do natywnych wyższych częstotliwości, jako że już w 44,1 JRiver potrafił zaszaleć. Grał naprawdę dożylnie, inspirując piękną głębię przeżyć, a chociaż nie był tak mistrzowski pod względem wyczyszczenia tła jak odchodzący w przeszłość JPlay, to i tak to nadrabiał pierwszoplanową gęstością faktur i dojmującą wibracją. Te same utwory puszczane w WMP brzmiały spokojniej i próbowały nadrabiać głębią i gładzią zawieszonymi w ciemniejszej inscenizacji, ale choć także było to bardzo dla ucha miłe, to jednak nie dawało tej szczególnej satysfakcji, jaka pojawia się kiedy coś gra naprawdę daleko poza przeciętnością.

Jeszcze lepiej, a przynajmniej pod niektórymi względami, wypadły słuchawki napędzane Lebenem CS300F. Ten zagrał mniej spokojnie, a za to głębiej drążył muzyczną naturę. Nie uspokajał tylko przenikał, a w efekcie osiągał większy indywidualizm i różnorodność.

W odróżnieniu od Sugdena nie jest to wzmacniacz uniwersalny, a więc nie zachodzi z nim sytuacja, gdy wszystkie słuchawki równie świetnie się spisują przy co najwyżej niewielkich przewagach jednych nad drugimi. Interkonekt Sulka wprawdzie i w odniesieniu do niego bardzo dobrze się sprawdził, znacznie łagodząc różnice, podobnie jak przyczynił się do tego zasilający Acoustic Zen Gargantua, niemniej trudno było nie zauważyć, że japoński wzmacniacz preferuje słuchawki o pełniejszym i łagodniejszym stylu grania. Najbardziej wraz z nim zyskały skromne AKG, które dźwigał niemal na poziom wielokrotnie droższych, spośród których najbardziej upodobał sobie AudioQuest NightHawk, Audeze LCD-3 oraz Sennheiser HD 800. Był jednak jeszcze jeden faworyt – OPPO PM-2. Słuchawki te trudno zaliczyć do uspakajających, jednak z Lebenem dobrali się jak w korcu maku. Tonacyjne dopasowanie wspierało a nie degradowało obustronne popisy przenikliwości i przejrzystości, a nośność dźwięku i jego złożoność kształtowały całościowo znakomity odbiór.

A jaki jest pierwszy samodzielny DAC firmy?

A jaki jest pierwszy samodzielny DAC firmy?

Na przeciwległym krańcu tradycyjnie męczyły się Grado GS1000, znane z braku dopasowania do tego wzmacniacza. Przysłuchałem się temu uważnie i przyczyna jest jedna – Leben zbytnio forsuje ich pogłosowość. Chwilami przechodzi to w jawne zniekształcenia, ale nawet kiedy tak się nie dzieje, cały muzyczny obraz, mimo niewątpliwego bogactwa, pozostaje bardzo daleki od naturalności. Drażni swą echowością przechodzącą w dudnienie i dźwiękowymi zbitkami basu na tle sopranowych szarż. Tymczasem podobny, choć właśnie nie echowy, styl OPPO pasował idealnie, znakomicie sprawdzając się na całym przekroju pasma. Z kolei Fostex TH-900 znów był nazbyt echowy, a jego przeciwieństwem Audeze LCD-3, żadnej echowości nie przejawiające. Te grały najmasywniej, najbliżej i tak najbardziej zwyczajnie, o ile brzmienie tak wysokiego lotu zwyczajnym zwać można. Zwyczajność ta brała się właśnie z bliskości i braku pogłosu, co odzierało wprawdzie z tajemniczości, ale rzucało w sympatyczną codzienność. AudioQuest NightHawk były z kolei znacznie już bardziej tajemnicze, a OPPO szczególnie pasujące i niesamowite przenikliwością opisu. Najtańsze w stawce AKG grały tu na potrójnych sterydach, a flagowe Sennheisery na swoim dobrym poziomie, chociaż nie takim jak z Bakoonem. Znakomicie wypadły też oba Sonorousy, ale o nich będzie w recenzji flagowego modelu X.

Pora porzucić słuchawkowe pielesze i udać się po naukę do głośników. Znów więc w ruch poszły DeVore Orangutan, a także świeżo przybyłe monitory Stirling Broadcast SB-88, napędzane w obu przypadkach moim systemem, ale w dwóch wariantach źródłowych. Raz z samym Cairnem, a raz z nim jedynie w roli napędu i tytułowym Accuphase DC-37 jako przetwornikiem – a więc tym, czym jest on i zarazem wszystkim, czym być może.

W dużym stopniu pojawiło się déjà vu, choć nie w tym znaczeniu, iżbym nie zdawał sobie sprawy, kiedy to było, albo ulegał całkowitemu złudzeniu. Niewątpliwie była to analogia z pisaniem recenzji odtwarzacza DP-720, którego także z Cairnem porównywałem. Różnice nie okazały się wprawdzie aż tak widoczne, bo napęd w obu sytuacjach obecnie testowanych był identyczny, ale istota pozostała ta sama. Cairn grał twardszym nieznacznie, mniej płynnym i troszkę lżejszym dźwiękiem, a także miał mniej czarne i mniej poprzez to zaznaczające się tło. Całą atmosferę mniej nasyconą i gęstą, a łuki melodyczne nie tak gładkie i płynne. Minimalnie w porównaniu postrzępione, a zarazem – paradoksalnie – mimo tych strzępków bardziej powierzchowne. Ludzkie głosy pokazały się trochę jak słuchane z drugiego pokoju, a nie rozkosznie osadzone w swej bezpośredniej konkretności. Takie bardziej słyszane w przelocie, albo bez zwrócenia się do kogoś twarzą, a także bledsze, chłodniejsze i mniej substancjalne. Smutniejsze poprzez to w sposób oczywisty, a za to bardziej lotne – bo mniej przytwierdzone do podłoża i konkretu. Mające skądinąd ciekawy klimat, tak jak cała ta Cairnowa muzyka, lecz sporo w tyle pod względem precyzji obrazowania, barwności i naturalnego powabu. Tak bardziej w stronę szkicu, choć niewątpliwie  biegłego technicznie, a nie portretu sztalugowego z całym przepychem sztuki portretowej.

Tu też nie ma zaskoczenia - wybitne brzmienie za które trzeba słono zapłacić...

Tu też nie ma zaskoczenia – wybitne brzmienie za które trzeba słono zapłacić…

Dynamika i wielkości scen były dosyć zbliżone, aczkolwiek lokalizację źródeł Accuphase pokazywał zdecydowanie lepszą, natomiast niewątpliwie japoński przetwornik więcej wyciągał z nagrań, to znaczy przy tym samym poziomie głośności lepiej było słychać szum tła, bardziej ożywiała się przestrzeń i więcej można było wyczytać pod względem samej technologii nagrań; choć znów paradoksalnie, sama muzyka bardziej o wiele była muzyką, jawiąc się jako prawdziwsza i milsza.

Podsumowanie

Accuphase_DC-37_011_HiFi Philosophy   Szkoła brzmieniowa Accuphase jest na rynku obecna od dawna – znana i uznana – a przetwornik DC-37 to jej kolejny, klasyczny przedstawiciel. Na tym można by skończyć, bo cóż jeszcze jest do dodania? Że ładny? No jasne, wszystkie Accuphase są ładne, także ten. Że wykonany starannie? W odniesieniu do tej marki to się rozumie samo przez się. Że gra gęsto, masywnie, w temperaturze ciała, z nutą słodyczy i nasyconą barwą? Z takiego grania Accuphase właśnie słynie. Że nie dorównuje własnej firmy flagowemu DC-901? No, a jak ma dorównać, będąc trzy razy tańszym i mając o połowę mniej przetworników? Że bije naturalnością i głębią wejścia w nagranie większość przetworników konkurencji – tych tańszych albo kosztujących podobnie? No, bije, bo od nich ma z kolei tych przetworników o wiele więcej. Że największą jego słabością jest dynamika, co wielokrotnie odtwarzaczom Accuphase wytykałem? Do tego można podchodzić z dwóch stron. Tak zwyczajnie, a wówczas okazuje się, że dynamika odtwarzaczy i przetworników Accuphase jest z obszaru dobrej średniej, to znaczy nic jej nie dolega i łatwo wskazać u konkurencji produkty za te same albo większe pieniądze, mające dynamikę analogiczną albo nawet słabszą. Można jednak do tego podchodzić także od strony ekstremalnych wymogów, powiadając, że Accuphase to marka tak szacowna i znana, iż warto byłoby pokusić się o dynamikę także ponadprzeciętną, tak by zwieńczyć jej kwiatem wieniec pochwał. To się nie odnosi do flagowego DP-900/DC-901, który dynamikę ma właśnie ponadprzeciętną (chociaż nie najlepszą na świecie), natomiast co do reszty, to byłbym za. Rozumiem, że wytwórca ma swój sprawdzony i utarty program budowy sekcji zasilania, a dobra sprzedaż nie wymusza na nim gwałtownych poszukiwań i sięgania po nowe wzory, wszakże miło by było móc kiedyś napisać recenzję kolejnego wyrobu Accuphase, w której dynamika byłaby wyróżnikiem a nie tylko dobrą średnią. Trochę większe transformatory i pojemniejsze kondensatory – i już byłoby po sprawie.

Ale to tak w mentorskim nastroju starego tetryka, który zwykł zrzędzić gdzie popadnie i narzekać kiedy tylko się uda. Generalnie dynamika jest u tego DC-37 w porządku, a cała reszta dużo bardziej niż taka. I nawet nie da się grymasić na zbytnią słodycz czy przegrzanie, bo dobrze dobrany tor zupełnie tego nie przejawi. Warto też sięgnąć po głośniki, wzmacniacze czy słuchawki poprawiające dynamikę. To jest jak najbardziej możliwe, a podczas testu udowodniły to Final Sonorous X. Zdziwiłem się, ale nie ulega wątpliwości, że to słuchawki bardzo wyraźnie poprawiające dynamikę. A skorośmy się do tej dynamiki jak rzep przyczepili, to powiedzmy jeszcze jedno wyraźnie: Nie wszyscy lubią taką naturalnie stromą dynamikę, a zdecydowana większość nagrań łagodzi ja w sposób dla mnie przynajmniej nieznośny. Lecz co robić? – jak pytał towarzysz Lenin w tytule jednej ze swych rozpraw. Klient nasz pan i u fryzjera albo w kawiarni ma grać przede wszystkim milutko, tak żeby się pani Józi śmietanka w kawie nie ścięła ani jej lok nie rozmotał. Osobiście kicham na taką dynamikę, ale własnej wytwórni płytowej nie mam. Są wprawdzie takie o dynamikę dbające, a także dobrze sporządzone pod względem dynamicznym pliki, niemniej posługiwać się nagraniami tylko z dobrą dynamiką, póki co jeszcze nie można. Szkoda, bo wszystkie marki by na tym zyskały, a już Accuphase szczególnie. Bo kiedy się w kocioł jego zalet wrzuci jeszcze dynamikę, to para bucha jak z parowozu i latać można niczym baron Münchhausen na pocisku armatnim.

 

W punktach:

Zalety

  • Klasyk od Accuphase.
  • A więc gęstość.
  • Nasycenie.
  • Barwność.
  • Naturalne ciepło.
  • Naturalność głosów.
  • Czarne tło.
  • Głębokie przenikanie w substancję nagrań.
  • Świetna szczegółowość.
  • Piękna melodyka.
  • Żadnego postrzępienia czy podostrzania.
  • Masywność i konkretność.
  • Dobra lokalizacja źródeł.
  • Ogólnie styl typowy dla marki.
  • A także właściwy jej wygląd.
  • Sześć cyfrowych przyłączy.
  • Dziewięć w każdym kanale przetworników.
  • Osobne sekcje wyjściowe dla wyjść symetrycznych i niesymetrycznych.
  • Obsługa plików DSD i innych wysokiej gęstości.
  • Zgrabny pilot i mistrzowskie wykonanie całości.
  • Renoma marki.
  • Made in Japan.
  • Polski dystrybutor.

Wady i zastrzeżenia

  • Duży rozmiar, a więc brak oszczędzania miejsca na biurku.
  • Cena – jak to u Accuphase – także w dużym rozmiarze.

 Sprzęt do testu dostarczyła firma:

Eter Audio

 

 

 

Strona producenta:

Accuphase

 

 

 

Dane techniczne:

  • Wejścia cyfrowe: USB 2.0, HS-Link, optyczne (x2) i koaksjalne (x2).

Obsługiwane zęstotliwości:

  • HS-LINK: 32 kHz, 44.1 kHz, 48 kHz, 88.2 kHz, 96 kHz, 176.4 kHz, 192 kHz, 352.8 kHz, 384 kHz (16 to 32-bit 2-channel PCM), 2.8224 MHz, 5.6448 MHz (1-bit 2-channel DSD)
  • COAXIAL: 32 kHz, 44.1 kHz, 48 kHz, 88.2 kHz, 96 kHz, 176.4 kHz, 192 kHz (16 to 24 bit 2-channel PCM)
  • OPTICAL: 32 kHz, 44.1 kHz, 48 kHz, 88.2 kHz, 96 kHz (16 to 24 bit 2-channel PCM)
  • USB: 32 kHz, 44.1 kHz, 48 kHz, 88.2 kHz, 96 kHz, 176.4 kHz, 192 kHz, 352.8 kHz, 384 kHz
  • (16 to 32 bit 2-channel PCM); 2.8224 MHz, 5.6448 MHz (1-bit 2-channel DSD)

 

  • Pasmo przenoszenia:  0.5 Hz – 50 kHz (+0, -3.0 dB).
  • THD: 0.0006%  (20 Hz – 20 kHz).
  • Stosunek szumu do sygnału: 119 dB.
  • Dynamika: 116 dB.
  • Separacja kanałów: 117 dB (20 Hz – 20 kHz).
  • Napięcie wyjściowe: BALANCED – 2.5 V; RCA – 2,5 V.
  • Regulacja poziomu wyjścia: 0 dB do -80 dB (cyfrowa).
  • Zasilanie: 120 V, 220 V, 230 V AC (voltage as indicated on rear panel), 50/60 Hz.
  • Zużycie energii: 10 W.
  • Wymiary: 465 x 114 x  385 mm.
  • Waga: 14.4 kg.
  • Cena: 34 900 PLN.

 

System:

  • Źródła: PC z Accuphase DC-37, Cairn Soft Fog V2 z przetwornikiem własnym lub DC-37 (po kablu optycznym).
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Głośniki: DeVore Fidelity Orangutan O/96, Stirling Broadcast SB-88.
  • Kable głośnikowe: Crystal Cable Reference, Sulek Audio.
  • Wzmacniacze słuchawkowe: Leben CS-300F, Sugden Masterclass HA4.
  • Słuchawki: AKG K712, Audeze LCD-3, AudioQuest NightHawk, Final Sonorous VIII & X, Fostex TH-900, Grado GS1000e, OPPO PM-2, Sennheiser HD 800.
  • Interkonekty: Crystal Cable Reference, Harmonix HS-101-Improved-S, Sulek Audio.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

7 komentarzy w “Recenzja: Accuphase DC-37

  1. Bartek pisze:

    Witam. Dziękuje z recenzje, jak zawsze ciekawa.
    Jest szansa na recenzje jakiegoś Luxmana? Czy dystrybutor dalej nie wyraża chęci?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Polski dystrybutor Luxmana – firma Audio Center – zrezygnował z dystrybucji. Podobno współpraca układała się fatalnie a warunki dyktowane przez Japończyków były skandaliczne. Zwłaszcza w odniesieniu do serwisu.

      1. Bartek pisze:

        Trudno, może kiedyś, Luxman z tego co wiem został przejęty przez jakiś koncern Chinski IAG (International Audio Group) w sensie własności. Produkcja jest w Japonii nadal. Ten IAG ma tez brytyjskiego QUADA i inne.

        1. "AAAFNRAA pisze:

          Ten „jakiś” koncern ma połowę jak nie więcej angielskiego audio: Audiolab, Quad, Mission, Wharfedle, Castle, Ekco, Leak.

          1. Piotr Ryka pisze:

            Tak, to są tacy chińscy bracia, co wykupili kawał świata audio.

  2. Maciej pisze:

    Piękna rzecz. Fajnie że są jeszcze takie typowo japońskie urządzenia w takiej narodowej ichniej estetyce. Pilot jest rodem jak z Technicsa. I ma to sporo uroku. Jakby jeszcze tańsze były te Accuphase, jak owe Technicsy. Bo pytanie co bardziej się liczy dla producenta. Trafić pod strzechy czy do ekskluzywnych kręgów bogaczy.

    1. slvn pisze:

      Odpowiedź na to pytanie, zawarta jest w cenie urządzenia, niestety 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy