Recenzja: Struss R-150

Brzmienie

struss-r1503Odsłuch odbył się w warunkach zapewnionych przez krakowskie Chillout Studio i w ramach tych zapewnień wzmacniacz został zasilony odtwarzaczem Primare CD-31 oraz zaopatrzony w głośniki Acoustic Zen Adaggio.

Odtwarzacz podpięto interkonektem Acoustic Zen Silver Reference II, a głośniki w bi-wiringu kablami Acoustic Zen Absolute Shotgun. Dodać trzeba, że odtwarzacz był podłączony do sieci (bezpośrednio) sławnym kablem zasilającym Acoustic Zen Gargantua, a wzmacniacz też znanym Acoustic Zen Krakatoa.

Co się z tej powodzi Acoustic Zenów wyłoniło? – spytacie.

Mówiąc banalnie, wyłoniły się dwie rzeczy: brzmienie głośnikowe a także słuchawkowe, jako że na miejsce przywiozłem również słuchawki Sennheiser HD 800 i HD 600. To posunięcie było dość oczywiste, gdyż o wzmacniaczach Strussa chodzą słuchy, że słuchawki napędzają wybitnie, co podwaja ich wartość użytkową. Zacznijmy jednak od głośników.

Głośniki mają moim zdaniem ciężej, bo muszą się zmagać z akustyką pomieszczenia i dużym oddaleniem słuchacza. W efekcie jest im trudniej uwydatnić cechy nagrania, choć w zamian oferują nieporównanie bardziej naturalne warunki prezentacji. W przypadku opisanego wyżej systemu na pierwszy plan wysuwała się wyrazistość dźwięku. W każdym przypadku, z każdą płytą, muzyczny obraz posiadał wyraźne kontury, a wyrazistości tej towarzyszyła lekko przyciemniona i obniżona tonacja, w efekcie czego słuchanie okazywało się łatwe i całkiem przyjemne. Skłamałbym jednak, gdybym powędrował dalej często spotykaną w recenzjach drogą samych superlatywów. Ja wiem – system był zestawiony przypadkowo i nikt się nie starał dobierać go z uwagi na cechy składników. Z drugiej strony, partycypowały w nim same wysokiej klasy urządzenia spięte także bardzo wysokiej klasy przewodami, a zważywszy na brak składników lampowych i odpowiednie zestrojenie mocy wzmacniacza z efektywnością głośników, żadne większe ułomności nie powinny się pojawić.

I faktycznie, żadnych większych ułomności nie było, trzeba jednak powiedzieć, że scena okazała się zbyt płytka, a dźwięk za mało oderwany od kolumn. Zabrakło także sopranowej przenikliwości, którą niezwykle sobie cenię; i byłbym nawet gotów dojść do wniosku, że przenikliwość ta pożarta została przez grubą kotarę stanowiącą parawan wypełniający całe tło za systemem, jednak na słuchawkach to się powtórzyło, a w ich przypadku o żadnym parawanie mowy przecież być nie może. Także wokale nie okazały się w pełni satysfakcjonujące. Przy wyrazistości i spokojnym charakterze zabrakło nieco magii oraz wrażenia nieodpartego realizmu. Tej magii zabrakło także strunom harfy, których brzmienie miało charakter „iskierkowy”; pozbawiony należytej głębi i rozciągnięcia wybrzmień. Dźwięki były szybkie i delikatne, ale nie dość pełne.

Na niewątpliwą pochwałę zasługiwał natomiast fakt właściwej wielkości źródeł. Pasjami nie znoszę powiększania – saksofonów jak szafy i wokalistów jak koszykarzy. W przypadku opisywanej prezentacji wszystko było pod tym względem właściwe, a jedyne czego można się czepiać, to braku głębi i rozmachu sceny w kreacjach symfonicznych i elektronicznych. Nie były to bolączki znaczne, ale na pewno da się lepiej. W zamian przedział basowy był akuratny i rozdzielczy. Kolumny Acoustic Zen nie mają bas-refleksu tylko podwójną linię transmisyjną, pozwalającą precyzyjnie sterować dołem pasma, co odbywa się niewielkim kosztem potęgi brzmienia, ale daje w zamian znakomitą precyzję.

Podsumowując część poświęconą prezentacji głośnikowej trzeba powiedzieć, że wypadła ona zadowalająco, zwłaszcza w mierze ogólnej wyrazistości przekazu i dobrego basu, ale zabrakło pewnych istotnych składników koniecznych do budowania tej aury, którą audiofile zwykli określać mianem prawdziwie high-endowej. Oczywiście sam wzmacniacz pozostawał zrelatywizowany do systemu i z pewnością da się mu zapewnić bardziej odpowiednie w sensie uwypuklenia jego walorów i synergii ogólnej towarzystwo, z którym ujawni cechy akurat tu nieobecne, ale nie mogę przecież pisać o czymś czego nie słyszałem.

Równolegle z głośnikami słuchałem wszystkich zabranych przez siebie płyt na obu słuchawkach. I tu ujawniły się rzeczy zarówno osobliwe jak i stosunkowo łatwe do przewidzenia. Rzeczą do przewidzenia nietrudną było to, że brzmienie słuchawek HD 800 okazało się podobne do brzmienia głośnikowego, a nietrudność tę powodował fakt ogromnego chwalenia się przez ich wytwórcę taką właśnie analogią, czemu towarzyszy dumne wypinanie piersi po wielki medal za słuchawki najbardziej podobne do głośników. Na ile w ogólności jest to prawdą, to inna sprawa, o której nie miejsce tu dywagować, jednak w tym przypadku racje producenta bez wątpienia się potwierdziły. Trudniejsze do przewidzenia było to, że brzmienie owo okazywało się chwilami wręcz łudząco podobne, w związku z czym przechodząc na głośniki, przy koniecznym rzecz jasna uwzględnieniu odmienności odczytu przestrzeni, odnosiłem wrażenie słuchania właściwie tego samego. Ta sama barwa, nasycenie, konturowość, wielkość sceny, sposób prezentacji basu i sopranów. Analogia pomiędzy Sennheiserami HD 800 a głośnikami Acoustic Zen Adaggio była wręcz łudząca i nawet mnie trochę rozbawiła.

Rzeczą do przewidzenia niemożliwą było natomiast, że w konfrontacji lepiej wypadły dawne flagowe Sennheisery HD 600. Ich bardziej dosadny styl z ostrzejszą górą pasma, bliższymi wykonawcami i obficie dawkowanym realizmem okazał się bardziej tutaj pasować niż wyelegantowane, ukazywane ze scenicznym dystansem i skupione w dużym stopniu na czarowaniu brzmienie modelu flagowego. W efekcie rzadko kiedy jego większa magia wokalizy i ogólna kultura oraz wysmakowanie były w stanie przebić się na plan pierwszy, by zrównoważyć ostro zarysowaną konkretność flagowca minionego. A wszystko to w głównej mierze zasadzało się na silniejszym akcencie sopranowym HD 600 i niedostatecznej piękności brzmienia HD 800, której wzmacniacz nie był w stanie należycie ukazać.

Być może grymaszę, a może stałe obcowanie z dźwiękiem lampowym wyrobiło u mnie pewne nawyki, w każdym razie lubię wokalistki uwodzicielskie i zmysłowe, a także struny wybrzmiewające dźwiękiem pełnym i głębokim. Niewykluczone też, że wzmacniacz słuchawkowy zainstalowany w Struss R-150 woli słuchawki o niższej oporności, bo choć producent deklaruje nienaganną współpracę ze wszystkim w przedziale 24 do 600 Ohmów, to deklaracje deklaracjami, a praktyka potrafi pokazywać swoje.

Nietrywialna obsługa słuchawek skłania też do refleksji, że zaaplikowane głośniki zapewne nie były najlepszym wyborem i ich miejsce powinny zająć takie bardziej akcentujące górny skraj, co powinno przydać brzmieniu wzmacniacza R-150 większego realizmu i bezpośredniości. W żadnym wypadku nie chcę przez to powiedzieć, że on tego realizmu i bezpośredniości nie ma i w testowanym systemie tego nie było, tylko że pewnie potrafi to ukazywać lepiej.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy