– Nie będę oryginalny: Powiedz Anders, jak to z tym Heglem było?
– Było tak, że założyciel firmy, Bent Holter, studiował elektronikę i grał w zespole rockowym, który nazywał się Hegel. I zepsuł się estradowy wzmacniacz, a na nowy nie było pieniędzy, tak więc Bent sam taki wykonał. A potem jeszcze pięć kolejnych, bo takie okazały się dobre. Wszystkie grają do dzisiaj, a to było w latach 90-tych. Nawet w pierwszej połowie, w 93-cim.
– Czyli zaczynaliście dokładnie tak samo jak Burmester. Jednak od paru wzmacniaczy estradowych do podbijania rynku droga daleka.
– Tak, daleka. Ale znaleźli się inwestorzy, w tym duża firma telekomunikacyjna, i produkcja ruszyła.
– I to koniec historii?
– Gdzie tam, dopiero potem się działo…
– To znaczy?
– Produkcja startowała z oporami. Na początek firma dostała od Telenora, czyli tego od telekomunikacji, 3 miliony euro, a także trochę od innych sponsorów, czy raczej udziałowców. Powstały pierwsze produkty – wzmacniacze i przetworniki – ale początki zawsze są trudne i w 2000 roku przyszło załamanie. Udziałowcy stracili cierpliwość i zaczęli się wycofywać, trzeba było firmę od nich wykupić. To było trudne i ryzykowne, ale jakoś się udało. Od 2002 produkcja ruszyła pełną parą, a w 2007 montaż przekazaliśmy firmom zewnętrznym, a u nas powstają tylko te najważniejsze, patentami chronione podzespoły, które sami osadzamy w płytach głównych i testujemy. Tak więc w samym Oslo zostało teraz studio badawczo-rozwojowe, dział prototypów, dział montażu i sprawdzania kluczowych podzespołów oraz zarząd, a także tu wykonywane są testy i pomiary końcowe przygotowywanych nowości oraz sprawdzamy wyrywkowo ogólną jakość, badając próbki z poszczególnych partii. Reszta dzieje się gdzie indziej, nieraz po świecie.
– A zatem po dwutysięcznym już poszło?
– Dobrze by było. Potem wybuchł kryzys 2008 roku.
– Mocno dał wam się we znaki? Bo u nas go czuć nie było. W gazetach tylko pisali i w Internecie.
– U nas było bardzo na ostro. Sprzedaż spadła na łeb, na szyję. Klienci dosłownie zniknęli, rynek zamarł. Każdy trzymał pieniądze na czarną godzinę i czekał co będzie. Ludzie byli w szoku i przerażeni.
– No i?
– I trzeba było zaczynać prawie od nowa. Może nie tak całkiem od początku, ale musieliśmy przeczekać a potem zmienić strategię. Wcześniej mieliśmy 90% sprzedaży w Norwegii, a teraz jest na odwrót. Nie zależymy już od jednego rynku i jego nastrojów.
– To dokąd poszliście?
– W wielu kierunkach, ale ostatnio sprzedaż najekspansywniej rozwija się w Stanach. Mamy tam już dwieście punktów sprzedaży.
– Tak po prostu? Zaczęliście i poszło?
– Ani trochę. Amerykański rynek jest bardzo trudny – w sensie, że specyficzny. Trzeba wiedzieć jak tam sprzedawać.
– Pojęcia nie mieliśmy, ale najęło się specjalistów od badania rynku i prowadzenia strategii rynkowej. Takich co wiedzą i umieją. Dużo to kosztowało, dwa lata zajęły przygotowania – i dopiero na taki przygotowany grunt wchodziliśmy, wiedząc dokładnie jak postępować. Od czego zaczynać, jak się reklamować, co i jak sprzedawać, w którym kierunku iść, jak się rozwijać. Ale za to teraz sprzedajemy tam mnóstwo.
– Hegel górą!
– No, owszem. Radzimy sobie.
– A w ramach tego radzenia jak powstają produkty?
– Trzeba reagować natychmiast, a nawet samemu inicjować trendy. Nie czekamy z założonymi rękami na rozwój sytuacji, bo wówczas musielibyśmy gonić tych, co coś zainicjowali. Sami staramy się indukować zmiany, wyprzedzać oczekiwania. Dawać produkty jakich jeszcze nie było, albo lepsze za mniejsze pieniądze.
– Tak, takie jest nasze hasło. Ale nie tylko chodzi o lepsze za mniej, ale również o nowe. Na przykład wzmacniacz słuchawkowy Hegel Super. Nie było tak dobrego i malutkiego jednocześnie. Takiego do laptopów.
– Rzeczywiście. Sam pisząc recenzję byłem zdumiony, że takie maleństwo aż tyle potrafi. Produkt wyjątkowy, faktycznie. A ile zajmuje przygotowanie takiej nowej oferty produktowej?
– Od zera do półki sklepowej parę miesięcy, tak do pół roku. Najwyżej rok. Musimy być szybcy i działać natychmiast. Inaczej na rynku konsumpcji masowej przegramy. Konkurencja nie śpi. Bardzo jest ostra.
– A twoja własna droga do audiofilizmu i Hegla?
– Moja droga zaczynała się jak miałem dziesięć lat. Zrobiłem wtedy kolumny z przełamanych słuchawek… Poza tym muzykowałem.
– Naprawdę? Takie miałeś początki? W Norwegii!? Z przełamanymi na pół słuchawkami?
– Tak, tak się bawiłem we własne audio. To nie sztuka kupić coś za pieniądze rodziców i mieć. Tacy nie budują przyszłości. Trzeba samemu czegoś próbować, zdobywać doświadczenia. U mnie to poszło w takim kierunku, że zacząłem się interesować bardziej sprzętem niż muzyką. Pasjonowały mnie magnetofony kasetowe i słuchawki; i tak w to się wciągnąłem, że zająłem się wypożyczaniem sprzętu i pracą jako sprzedawca. Początkowo dorywczo, a potem coraz bardziej. A później zacząłem piąć się w górę, awansować; zaczęto doceniać moją wiedzę i umiejętności. I tak zostałem szefem marketingu.
– A jako ten szef, co widzisz na niedaleką przyszłość? W jakim kierunku rynek podąży?
– Nie chcę gdybać. Tego się nie da przewidzieć. Wybucha nowa rewolucja, tak jak ta niedawna z plikami, i wszystko się przeobraża. Płyty znikają, pliki je wypierają. Na pewno będzie coraz mobilniej i coraz więcej wszystkiego w jednym. Poza tym chyba rynek pójdzie w stronę taniości. Tak jak w naszym haśle – lepsze za coraz taniej.
– W Warszawie jesteś po raz kolejny?
– Tak, co roku przyjeżdżam. To wielka wystawa, mnóstwo ciekawych ludzi, sympatyczna atmosfera, dobry alkohol i jedzenie. Bardzo lubię tu być i się spotykać.
– To do zobaczenia za rok. Może coś nowego przywieziesz?
– Może, ale nie zdradzę. Jak się spotkamy, to się okaże. Ale pewnie coś będzie.