Recenzja: Stax SR-Ω (SR-Omega)

Opublikowano maj 2011 STAX_SR-Omega_1_0    To ostatnie z wielkiej trójki wyścigu po palmę słuchawkowego pierwszeństwa. Dwaj pozostali uczestnicy tych zamierzchłych ale wciąż nie przyćmionych żadnym innym produktem zmagań – Sennheiser Orfeusz i Sony MDR-R10 – zostali już opisani i zebrali należne peany. Chronologię mamy przy tym zachowaną, ponieważ SR-Ω zaistniała na rynku w 1993 roku, jako ostatnia z wielkiej triady.

Zwyczajem słuchawek elektrostatycznych zaoferowana została wraz z dedykowanym sobie wzmacniaczem, lecz w odróżnieniu od Orfeusza ilość powstałych słuchawek i wzmacniaczy nie była mniej więcej równa, tylko znacząco odmienna. Słuchawek SR-Ω powstało około pięśset sztuk (najwyższy znany numer seryjny to 542), a wzmacniaczy jedynie około pięćdziesiąt. Wynika to najprawdopodobniej z faktu, iż był ów wzmacniacz szalenie drogi, a jednocześnie można było kupić od Staksa stosunkowo tani adapter, umożliwiający słuchanie dowolnych jego słuchawek za pośrednictwem Omega&SRM-T2każdego zwykłego urządzenia wzmacniającego, co pozwalało zaoszczędzić masę pieniędzy. W efekcie wzmacniacz dedykowany Omegom jest jednym z najrzadziej oferowanych i najbardziej poszukiwanych wyrobów na rynku wtórnym. Jeśli dodać, że pochodzi z Japonii, a Japończycy niezwykle cenią własne dzieła i jednocześnie nie brak im środków płatniczych, jasnym się staje, że zdobycie go graniczy z cudem. W naszym przypadku cudu nie będzie, to znaczy nie będzie wzmacniacza. O jego brzmieniu krążą legendy, ale z oczywistych powodów nie będziemy ich umacniać ani rozwiewać, tylko ominiemy zagadnienie szerokim łukiem. Nadmienię jedynie, iż był to wzmacniacz lampowy, zasobny w cztery lampy mocy EL-34 i cztery sterujące 7308, oznaczony symbolem SRM-T2 i zaopatrzony w zewnętrzną sekcją zasilania oznakowaną jako SPS-T2. Warto też wspomnieć, iż jego struktura wewnętrzna była dużo bardziej skomplikowana niż któregokolwiek z energizerów oferowanych przez Staksa w późniejszych latach.

W naszym teście słuchawki SR-Ω będą napędzane inną legendą, wzmacniaczem zapożyczonym od Orfeusza, spinanym za pomocą specjalnej przejściówki Sennheiser-Stax. Wiąże się z tym pewna niedogodność, ponieważ prąd podkładu wynosi u Sennheisera 500 a u Staksa 580 woltów. Jednak zdaniem właściciela wszystkich tych audiofilskich zabawek eksperyment, w którym za pomocą pary przejściówek od wzmacniacza Orfeusza brany był wyłącznie sygnał, a właściwy prąd podkładu od produkowanego obecnie wzmacniacza Staksa, nie wykazał żadnych istotnych różnic w brzmieniu. Pozostawały one „na granicy percepcji”. Tak więc nie musimy się raczej obawiać brzmieniowych przeinaczeń, a tajemnicą pozostaje jedynie jak grałaby SR-Omega z własnym wzmacniaczem. Sprawdzenie tego i ukazanie jak miały się do siebie popisowe napędy słuchawkowe Staksa i Sennheisera byłoby czymś wielce intrygującym, ale musimy obejść się smakiem.

Budowa

STAX_SR-Omega_1   W przeciwieństwie do swego bardzo wyrafinowanego wzmacniacza, mogącego śmiało konkurować z dziełem Sennheisera, same słuchawki SR-Ω wydają się od sennheiserowskiego konkurenta skromniejsze. Nie można powiedzieć, by miały jakąś siermiężną powierzchowność, ale w konfrontacji wypadają trochę ubogo i wyglądają bardziej zwyczajnie. Owszem, pałąk nagłowny (analogicznie jak w modelach SR-Sigma Pro i SR-Lambda Signature) zaopatrzono w sympatyczną welurową opaskę, ale już pady wyścielono sztuczną skórą i ta sztuczność daje się zauważyć z uwagi na nienaturalną gładkość, choć zarazem jest to surowiec lepszej jakości niż we współczesnych flagowych JVC. Cóż, alcantary jeszcze wówczas nie było, ale dobrej jakości welur na obszarze kontaktu z głową słuchacza byłby chyba lepszym rozwiązaniem. Na osłodę kabel przyłączeniowy to bardzo solidna płaska taśma zawierająca wysokiej klasy przewody, a clou stanowią efektowne obudowy przetworników wykonane ze stopu aluminium chropowato wykończonego i polakierowanego czy też wyprażonego na złotawobrązowy kolor, mieniący się feerią odcieni w zależności od kąta padania światła. Brak jednak w tym wszystkim jakiegoś daleko posuniętego wyrafinowania. Prosta konstrukcja zawieszenia, okrągłe muszle, niezbyt zaawansowana estetyka. Ale kiedy się przyjrzeć, dostrzegamy czar bijący z połączenia stylistyki retro z nietuzinkową elegancją opraw. Niewątpliwie mieszka w tym jakiś powab dodatkowo potęgowany sławą. W sumie całość prezentuje się szykownie, aczkolwiek trochę skromniej niż u konkurentów.

Pozytywne uczucia nadchodzą po założeniu. Okazuje się, że słuchawki układają się bardzo dobrze i bez zmęczenia mogą pozostawać na głowie przez wiele godzin. Bardzo ładna jest też drewniana skrzynka służąca za opakowanie.

STAX_SR-Omega_12Jasne jednak, że aby konkurować z Orfeuszem i R10 pod względem brzmienia, wewnętrzna sekcja odpowiedzialna za dźwięk żadną miarą skromniejsza już być nie mogła. Stax poszedł tu na całość, to znaczy stworzył od podstaw nowy przetwornik. Co ciekawe, przetwornik ów występuje w dwóch wariantach – wcześniejszym, ze statorem aluminiowym i późniejszym, w którym aluminium zastąpiono żywicą epoksydową. Zmiana miała podobno związek z trudnościami we właściwym łączeniu statora z siatką i diafragmą. Samą siatkę elektrodową wykonano zaś z czystej miedzi pokrytej złotem, a diafragmę z polimeru o grubości 1,5 µm.

Całość bez kabla waży 380 gramów i może przenieść pasmo od 6 do 41 000 Hz z maksymalnym ciśnieniem dźwięku 120 dB. W momencie pojawienia się na rynku słuchawki kosztowały 180 tysięcy jenów, a w Europie wycenione były na 1695 brytyjskich funtów, które to funty stały wówczas względem innych europejskich walut znacznie lepiej niż obecnie. Wzmacniacz był jeszcze dużo droższy, ale ile dokładnie kosztował nie udało się z całą pewnością ustalić. Prawdopodobnie było to 460 tysięcy jenów. Na pewno w 2003 roku był wystawiony na japońskim eBay z notą „buy it now” za sześćset tysięcy jenów, czyli 5450 ówczesnych dolarów, a w 2009 roku Spitzer z forum Head-Fi sprzedawał swój mocno grzebany i z uszkodzoną obudową sekcji zasilania egzemplarz za 6600 dolarów. W zeszłym roku licytacja (znów na japońskim eBay) doszła do równowartości dziesięciu tysięcy brytyjskich funtów, po czym jej przedmiot został wycofany i prawdopodobnie sprzedany poza aukcją za znacznie wyższą kwotę.

STAX_SR-Omega_5Trzeba jeszcze wspomnieć, że kiedy w 1996 roku firma Stax po wcześniejszym bankructwie zmieniła właściciela, produkcji SR-Omeg zaprzestano i jednocześnie nie zadbano o wytworzenie odpowiedniej ilości części zamiennych, tak więc wszystkie przypadki awarii były później usuwane poprzez zastępowanie oryginalnego drivera tym od następcy, czyli modelu Omega II. W efekcie niezwykle trudno ustrzelić na rynku wtórnym egzemplarz z oryginalnymi przetwornikami. Na szczęście my mamy do czynienia właśnie z takim, bo pisanie recenzji nie miałoby inaczej sensu. SR-Omega którą rozporządzam jest w stanie perfekcyjnym. Nie wiem tylko jaki ma stator, ale najprawdopodobniej epoksydowy. Numer seryjny wynosi 419.

Brzmienie

STAX_SR-Omega_3   Stax SR-Ω epatuje przestrzennością i łagodnością, subtelnie kreując dźwięki na ogromnym obszarze. Pierwszy plan ma odsunięty daleko, ale po chwili oswojenia nie odczuwamy żadnego dystansu do muzyki. Dynamika jest skromniejsza od tej jaką dostajemy od Orfeusza, lecz mimo to pozostaje imponująca i zdolna porywać. Z kolei szczegóły nie są tak wyeksponowane jak u R10 i widać je także mniej wyraźnie niż u Orfeuszua, ale to nie przeszkadza. W zamian całościowy obraz jest rozległy, spójny, nad wyraz elegancki i muzykalny, a na dodatek separacja dźwięków i źródeł jest lepsza niż u kogokolwiek, a im dalej są one zlokalizowane, tym przewaga staje się większa.

Takie wyliczanki to jednak banał. Trzeba powiedzieć inaczej. Całościowy obraz muzyczny kreowany przez SR-Omegę ma wyjątkowy charakter i niezwykłą siłę atrakcji. Nie wszystkie płyty wypadają równie zachwycająco, ale wiele jest takich, którymi nie można się wręcz nasycić. Przykładowo wszelka muzyka elektroniczna, a już zwłaszcza taka o spokojniejszym charakterze.

STAX_SR-Omega_9Najsłabszą stroną wydaje się bas, ale z dobrze zaopatrzonym weń źródłem może być całkiem satysfakcjonujący. Porównanie wielkich kotłów na płycie El Greco Vangelisa ukazało zupełny brak dystansu do Orfeusza, jednak rockowy repertuar jest zazwyczaj nieco mniej ofensywny i dynamiczny.

Pośród tej wszechobecnej muzykalności i łagodności bardzo ciekawie malują się ludzkie głosy. Są wyjątkowo upojne. Delikatne, a zarazem wypieszczone co do kształtu i zdolne gradować emocje oraz przenikać wszelkie subtelności. Nie są może do końca naturalne, lecz niezwykle oddziałują na wyobraźnię. Oto muzyczna baśń rozpisana na ludzkie głosy. Baśń z tysiąca i jednej audiofilskich odsłuchowych nocy. Miłośnicy kobiecych wokali będą mieli prawdziwą ucztę.

STAX_SR-Omega_15Przysłuchując się wszystkim trzem uczestnikom wyścigu o tytuł najlepszych słuchawek na świecie, zastanawiałem się do jakiej muzyki każdego z nich można porównać. Najłatwiej jest w przypadku Orfeusza, który wydaje się być jakimś odpowiednikiem beethovenowskiej symfoniki. Jest potężny, dynamiczny, nieco mroczny i groźny. Znacznie trudniej odzwierciedlić ducha Sony MDR-R10. Ich niesłychana przenikliwość kojarzy się w pierwszym rzędzie z brzmieniem skrzypiec, ale skrzypiec wspartych jakimś orkiestrowym tłem, zdolnym ukazywać ich obszarowy rozmach. W R10 każdy niuans staje się widoczny jak na dłoni, tak jak u skrzypiec każde drgnienie smyczka przenikliwie się srebrzy. To muzyka podana z mikroskopową dokładnością, a jednocześnie z niezwykłym realizmem. Jednakże porównanie nie do końca wydaje się trafne, ponieważ skrzypce są dźwiękowo bardzo natrętne, a R10 nie. Poza tym u R10 tak samo jak u Staksa dominuje obszar, co z muzyką skrzypcową nie ma wiele wspólnego jeśli pominąć koncerty zasobne w orkiestrę. STAX_SR-Omega_10W pewnym sensie R10 są jak samo życie. Ich realizm jest najdobitniejszy, bardzo już bliski perfekcji. Najtrudniej jednak odnaleźć muzyczną analogię dla Omegi. Czy któraś muzyka tak pieści? Może Chopin. Nie ten z szalonych scherz, tylko z walców i nokturnów. Lecz znów mamy tu do czynienia ze wspaniałym obrazowaniem obszaru, którego fortepian Chopina bez orkiestrowego wsparcia nie jest w stanie oddać. W skład tej obszarowej magii wchodzi też charakterystyczne dla Staksa uwypuklenie rzeczy dziejących się bardzo daleko. Gdy inni już tracą je już z oczu, Stax ukazuje je z łatwością i znakomicie opisuje. Jednocześnie jest w tej omegowej szkole Staksa zawsze obecna nuta optymizmu. U pierwszej Omegi niewątpliwie słabsza niż u drugiej, jednak bez wątpienia trudniej im obu oddać atmosferę smutku niż takim K1000 czy choćby własnym kuzynom z linii Lambda. SR-Omega bliska jest neutralności, ale minimalnie skłania się ku ciepłu i sympatii do życia. To między innymi nadaje płynącym z niej kobiecym głosom takiej słodyczy, lecz z drugiej strony nie pozwala znaleźć Adagio Albinioniego dostatecznie posępnym.

Brzmienie cd.

OrpheusOmega_1   W sumie kreacja Omegi przypomina ogromny muzyczny przestwór podświetlony delikatnym, leciuteńko kremowym światłem, dzięki któremu wszelkie dźwięki zostają lekko stemperowane na krawędziach, a wszelkie brutalności poskromione i złagodzone. Nie jest to prezentacja daleka od realizmu, ale odrobinę bajkowa. Lecz kiedy słuchamy tylko ich, baśń ta zaczyna przybierać bardzo realne kształty i jest to bardziej pewien styl uprawiania muzyki niż naginanie realiów, analogicznie jak ta sama muzyka bardzo nieraz odmiennie prezentuje się w różnych interpretacjach.

Pisząc o pierwszej staksowskiej Omedze i jej dwóch konkurentach koniecznie trzeba wspomnieć o sprawie bardzo ważnej – mianowicie o wyjątkowej klasie wszystkich tych słuchawek, do jakości których w pełni nawiązać potrafiły jedynie AKG K1000 i Stax Omega II. Co ciekawe, biorą one „wielką trójkę” w swoisty nawias; AKG od strony realizmu, a Omega II od strony baśni. Nie chcę jednak rozpisywać się na temat zmagań realizmu z bajkowością, a jedynie podkreślić, że w przypadku każdego przedstawiciela tej piątki mamy do czynienia ze zjawiskiem dla mnie jako audiofila i melomana kluczowym – z wyzwoleniem od narzucanej przez nie dość OrpheusOmega_5zaawansowaną technikę sztuczności. Słuchałem wielu słuchawek, prawie wszystkich najlepszych, i żadne spoza wspomnianej piątki nie sięgają pułapu, o którym można z całą szczerością powiedzieć, że nie stwarza bariery pomiędzy słuchaczem a muzyką. Nie do końca jest to prawdą, bo na przykład Grado PS-1000 zdarzyło mi się słyszeć raz jeden równie wybitnie grające, a poza tym zasłuchawszy się w dowolne wysokiej klasy słuchawki z łatwością przekraczamy wszelkie bariery i muzyka tryumfuje. Dobra muzyka tryumfuje przecież zawsze, niezależnie od klasy systemu. Ale biorąc od strony czysto technicznej wielka piątka stanowi elitę. Są wprawdzie słuchawki mające pewne przewagi nad każdym z jej reprezentantów; przykładowo Ultrasony E9 i Audez’e LCD-2 posiadają potężniejszy bas, a Grado GS-1000 bardziej magiczną przestrzeń, jednakże całościowo to piątka wygrywa. Bardzo jej bliskie są Ultrasony E10, mają jednak sybilacyjną skazę. Zapewne nie gorsze są Sony Qualia, ale ich nie słyszałem. Do elity dołączy najprawdopodobniej niebawem nowy flagowiec Staksa – Omega III.

STAX_SR-Omega_17Co jednak znaczy – bycie elitą? Owoż oznacza brak wspomnianej bariery. Trudno to ująć w racjonalne pęta i chyba nie ma takiej potrzeby. Wystarczy praktyka. Już od długiego czasu używam AKG K1000 w towarzystwie innych dobrych słuchawek. Przez wiele miesięcy porównywałem je z Ultrasonami E9, Sennheiserami HD 800, Denonami D7000 i Audio-Technicą W5000, a na krótszym dystansie przewinęło się wiele innych. Wiem dzięki temu, że każdorazowe przejście z K1000 na któreś z wymienionych wywołuje wrażenie jakby muzyka skrywała się za woalem. Po chwili wrażenie to słabnie, ale w recenzji nie chodzi przecież o chowanie się w przyzwyczajenia tylko o akcentowanie różnic. Bycie elitą w przypadku słuchawek oznacza brak woalu, czyli swobodę przejścia z jednych na inne bez osłabiania kontaktu z muzyką; o bycie tam gdzie grają bez żadnej umowności, mimo iż – powiedzmy to jasno – żadne słuchawki nie potrafią oddać żywej muzyki w całym jej naturalnym przepychu. Jednak z jakichś niejasnych powodów tych kilku najlepszych przedstawicieli gatunku potrafi udawać tak dobrze, że stwarzają wrażenie autentyzmu, którego de facto nie ma. To ich słodka i drogocenna tajemnica – oszukać mózg na tyle, by zechciał generować dla ośrodków przyjemności dawki dopaminy analogiczne jak w przypadku słuchania prawdziwej muzyki. Wcale to nie oznacza, że ktoś pragnący rozkoszować się muzyką koniecznie musi posiadać któreś ze słuchawek elitarnych. Życie narzuca ograniczenia, toteż bez szemrania godzimy się egzystować bez wielkich majątków, wielkiej władzy i wielkiej sławy, choć mieć je byłoby czymś StaxToOrpheusAdapterpożądanym. Na szczęście w przypadku słuchawek kompromisy nie są oparte na tak przeraźliwym rozziewie jak między nami a Napoleonem czy Tamerlanem. Między SR-Omegą a Grado GS-1000, albo Orfeuszem a Denonem D7000 nie ma dużych różnic. Na całe nasze audiofilskie szczęście.

Podsumowanie

STAX_SR-Omega_16   Jednakże każdy medal ma drugą stronę. Mimo iż współczesne słuchawki nie odbiegają daleko od tych referencyjnych sprzed lat dwudziestu, nie możemy niestety o nich powiedzieć tego samego co o telewizorach albo samochodach. Najlepsze auto z 1993 roku to przy dzisiejszym średniaku z tej samej kategorii (sportowe, limuzyny itd.), gruchot pozbawiony wielu systemów wspomagania jazdy, palący na dokładkę skandaliczne ilości benzyny. O obrazie na najlepszym telewizorze z 1993 roku w ogóle nie ma co pisać. Ląduje poza klasyfikacją. A słuchawki? Cóż, lepszych od SR-Omegi na jej obszarze sposobu grania dotąd nie stworzono. Trochę to wstyd, co by nie mówić. To samo dotyczy pozostałych przedstawicieli elity. Każdy z nich reprezentuje inny styl i na obszarze tego stylu nie znalazł pogromcy. Dosyć to przykre. Chciałoby się móc kupić za przystępną albo niechby i wysoką cenę słuchawki lepsze od najlepszych sprzed dwudziestu lat. W końcu inżynieria akustyczna i materiałowa nie stoją chyba w miejscu. A jednak w przypadku słuchawek nie znalazło to odzwierciedlenia. Dziwne. Trudno przeto uciec w tym miejscu od kilku słów cierpkiej krytyki. Ogromny szum reklamowy wokół rzekomo wspaniałych przetworników Sennheiserów HD 800 – największych na świecie i z genialną dziurą pośrodku – a także nie mniej podobno technicznie zaawansowanych przetworników klasy Tesla od Beyerdynamica, w świetle ich konfrontacji z celulozowymi arkuszami Sony R10 albo elektrostatycznymi plastrami SR-Omegi i Orfeusza wydaje się żałośnie przesadzony i bardziej komediowy niż poważny. Powiedzmy brutalnie – klasycy sprzed lat dwudziestu z obecnymi flagowcami wyraźnie wygrywają. Jedynie Stax trzyma dawny poziom, choć i tu można wskazywać na fakt, że SR-Omega gra bardziej naturalnie od obecnej Omegi, ale to rzecz drugorzędna. Ważny jest tak naprawdę poziom całościowy i tu nie ma wątpliwości, że wielkiej piątce dotąd nikt nie zagroził. Na przestrzeni ostatniego dwudziestolecia powstał tylko jeden przetwornik zdolny konkurować na tym samym pułapie – przetwornik Sony Q10 Qualia. Nie słyszałem tych słuchawek, ale w powszechnej opinii słuchających uchodzą za najbardziej szczegółowe ze wszystkich jakie zaistniały. Ich piętą achillesową jest natomiast budowanie sceny, co oznacza, że nie zadbano o dostatecznie dobrą oprawę tego wspaniałego przetwornika. Natomiast wszystkie te beyerdynamicowe Tesle, sennheiserowskie dziurkacze, czy tytanowe patenty od Ultrasona to już stopień niżej, a jeśli wziąć pod uwagę dokonany w międzyczasie technologiczny postęp jasne jest, że przy ich konstruowaniu skupiono się nie na samej jakości, tylko na stosunku jakości do ceny. Zadbano nie o to by stworzyć muzyczną reprodukcję na nie znanym dotąd poziomie, tylko o odpowiednio wysokiej jakości dźwięk; dostatecznie dobry by się go nie czepiać, a wykreowany po najniższych możliwych kosztach. Wysoka, choć nie najwyższa klasa brzmienia za jak najmniejsze  pieniądze – taki cel temu przyświecał. I nie byłoby czego krytykować, gdyby nie fakt, że Sennheiser HD 800 kosztuje 1400 dolarów, a Beyerdynamic T1 niewiele mniej. Podejrzewam, że koszty ich wytworzenia lokują się dużo poniżej tysiąca złotych. Na to wskazuje technologiczny postęp. A zatem nie jakość tylko chciwość, takie to są słuchawki. Na ich tle nasza tytułowa SR-Omega to wytwór minionej epoki; pamiątka zamierzchłych czasów, kiedy słowo majstersztyk nie było jeszcze pustym frazesem. Zarazem faktem jest, że po jej stworzeniu firma Stax zbankrutowała. O tym też nie należy zapominać. Cena mistrzostwa bywa wysoka. Czasami rujnująco.

 

W punktach

Zalety:

– Fantastyczne połączenie łagodności z realizmem.

– Zachwycająca scena.

– Całkowity brak dystansu do muzyki.

– Idąca za tym przynależność do najściślejszej elity.

– Magia wokali.

– Znakomita separacja dźwięków i źródeł.

– Charakterystyczne dla szkoły Staksa wspaniałe obrazowanie dalekich zdarzeń muzycznych.

– Bardzo dobra dynamika.

– Wszystko to razem jest jedyne w swoim rodzaju.

–  Bardzo wygodne.

– Ładnie się prezentująca stylistyka retro.

– Najwyższej jakości surowce.

– Pięknie opakowane.

– Legendarne.

– Specjalnie dla nich skonstruowano fenomenalny wzmacniacz.

– Przy odsprzedaży prędzej zyskamy niż stracimy.

Wady:

– Nie tak szczegółowe jak Sony R-10 i nie tak dynamiczne jak Orfeusz.

– Nieco za skąpy bas.

– Ich łagodność nie każdemu musi odpowiadać.

– Pady ze sztucznej skóry.

– W razie awarii przetwornika przeistaczają się w zwykłą Omegę II.

– Dedykowany im wzmacniacz jest praktycznie nieosiągalny.

– Je same też bardzo trudno zdobyć.

– Bardzo drogie.

– Ostatnie egzemplarze pochodzą z 1994 roku.

 

Dane techniczne:

Słuchawki elektrostatyczne o budowie otwartej.

Siatka ekektrodowa z czystej miedzi pokrytej złotem.

Grubość diafragmy 1.5um

Materiał diafragmy – polimer.

Prąd podkładu 580 V.

Pasmo przenoszenia: 6 Hz – 41 kHz.

Pojemność elektrostatyczna: 110 pF

Czułość: 99 dB.

Maksymalne ciśnienie dźwięku: 120 dB przy 400 Hz

Kabel: 2.5 m, 5-pin z miedzi beztlenowej.

Waga: 380 g bez kabla.

 

System odsłuchowy

Odtwarzacze: Ayon CD-5s i Cairn Fog V2

Wzmacniacz słuchawkowy: Sennheiser Orpheus

Interkonekty: Tara Labs Air1 i Kryna Inca7

 

PS

Już po napisaniu recenzji dotarła do mnie oficjalna odpowiedź Staksa. Wzmacniacz SRM-T2/SPS-T2 kosztował w Japonii 468 tysięcy jenów.

 

Pokaż artykuł z podziałem na strony

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy