Audiofilizm mobilny rządzi! Aż nudno to w kółko powtarzać, ale sprzęt przenośny faktycznie stanowi teraz samo czoło fali audiofilizmu i zdecydowanie najbardziej ofensywną jego odnogę, a skoro tak rzeczy się mają, w ślad za tym także najwięcej takiego właśnie sprzętu jest do przetestowania, tak więc prawdopodobnie nie raz jeszcze będę tak zaczynał.
Dobra nasza, zaczynajmy. Nowiutkie, prosto z igły, słuchawki Sennheiser Momentum są pomyślane właśnie przede wszystkim dla urządzeń przenośnych, ale zarazem są dla takich zastosowań elitarne. Może elitarne to za duże słowo, ale wysoko mierzące, to już na pewno. Nie kosztują wprawdzie tyle co choćby testowane niedawno Westone 4, jednak nie są także groszowymi pchełkami czy nauszną masówką. To wyrób z aspiracjami. Udowadnia ten fakt już samo opakowanie. Zapakowano je bardzo starannie, równie starannie wykonano i dobrze wyposażono. A zatem, recenzencie, do dzieła.
Budowa i okolice
Opakowanie mówi bardzo wiele. Duże pudło z grubej lakierowanej tektury, elegancko się otwierające i wyłożone dobrze imitującą aksamit sztywną pianką. Skrywa bardzo ładny neseser, wyposażanie w który staje się już u co lepszych słuchawek normą. Neseser jest owalny i pokryty dyskretnie połyskującym materiałem, przyjemnie śliskim i jedwabistym w dotyku. Ponieważ producent postanowił nadać zestawowi Momentum czarnej kolorystyki z czerwonymi akcentami, zamek błyskawiczny tego nesesera przeszyto po obu stronach czerwonym ściegiem, a uchwyty jego zapinek zawieszono na czerwonych sznureczkach. Czerwony jest także kabel słuchawek, a ściślej dwa takie kable, bo słuchawki zaopatrzono w wymienność kabla i już w stanie wyjściowym dwa kable posiadają. Jeden jest dla iPoda, iPhone i iPada, w związku z czym ma trzyprzyciskowego pilota (naprzód, wstecz, graj/stop), drugi – przeznaczony do normalnego użytku – jest gładki. Czerwone są oba i oba zakończone po obu stronach małymi jackami, przy czym ten dla sprzętu przenośnego posiada ciekawe rozwiązanie w postaci zawiasowego jacka o ruchomym kącie ugięcia, co skutecznie zapobiega jego przecieraniu. W komplecie jest oczywiście przejściówka na duży jack i trzeba jeszcze pamiętać, że aby wyjąć kabel, należy go najpierw przekręcić o ćwierć obrotu w gniazdku, a nie szarpać jak leci.
Opisując kolorystykę należy wspomnieć, że tak jak opisałem prezentują się Sennheiser Momentum w wersji „black”, natomiast wcześniej oferowane mają neseser i wykończenie brązowe, a kable czarne.
Producent chwali się wysokiej jakości surowcami, i rzeczywiście, pałąk i pady obszyto skórą, a korpusy muszli są powleczone ładną materiałową powłoką. Sam pałąk wykonano ze sprężynującej stali nierdzewnej, ale trochę za mocno uciska, co jest niewątpliwie spowodowane chęcią zapobieżenia spadaniu słuchawek przy gwałtowniejszych ruchach, a są to wszak nauszniki do użytku spacerowego, a nawet do joggingu.
Ładna, można bez przesady powiedzieć – efektowna – powierzchowność i eleganckie opakowanie skrywają w sobie jedno „ale”. Prawdę mówiąc nie wiem za bardzo czy są to słuchawki wokółuszne, czy nauszne, bo dość trudno to wydedukować. Moje małe uszy od biedy się w nich mieszczą, o ile je starannie upychać, a bez upychania są trochę w środku, a trochę przyciśnięte. Rozumiem, że chciano przydać słuchawkom do stosowania poza domem wielkości czyniącej je niezbyt rzucającymi się w oczy, ale taka jazda na pół gwizdka jest nowością. Ani to coś w rodzaju nausznych Grado SR-60 czy Kossa PortaPro, ani niewielkich ale jednoznacznie wokółusznych Beyerdynamików. Takie ni to, ni to. Ale w sumie nosi się dość znośnie, bo pady są miękkie i obszyte cieniutką skórką, a kiedy je zakładać od tyłu, tak jakbyśmy łapali uszy niczym rybę w podbierak, całkiem niezgorzej się te małe muszle układają, chociaż szczyt wygody to to nie jest.
Strona techniczna nowego przeboju okazuje się całkiem okazała. Jak przystało na słuchawki przenośne mają bardzo niską, 18 ohmową, impedancję i krótki kabel. Przenoszą pasmo obejmuje zakres 16 Hz – 22 kHz, które generowane jest za pośrednictwem bardzo dużych jak na słuchawki przenośne, 40 milimetrowych przetworników. Dostajemy wraz z tym szerokim pasmem imponującą, bo aż 110 decybelową dynamikę, co powinno pozwalać grać głośno, szczegółowo i żwawo bez zniekształceń. Ważą te Momentum malutko, bo tylko 190 g, a konstrukcję posiadają zamkniętą, dobrze izolującą od zewnętrznego hałasu. Pozostaje przebadać jakiego dokładnie rodzaju dźwięk w nich się pojawia.
Brzmienie
Skoro słuchawki są przenośne, zacznijmy od ich współpracy ze sprzętem przenośnym.
Ponieważ zamówiony do zrecenzowania Apple iPod Touch jeszcze nie nadszedł, posłużę się pożyczonym Hi-FiMAN HM-601.
Trzeba przyznać, że Sennheisery Momentum zagrały z nim efektownie. Charakteryzuje je gęste brzmienie wsparte solidnym basem i dużym rozwarciem pasma, co oczywiście w przypadku odtwarzaczy przenośnych musi przynosić pozytywne rezultaty. Słuchając kolejnych utworów w różnych formatach cały czas odnosiłem wrażenie, że jest to dobrze mi znane sennheiserowskie granie, trochę przyciemnione, gęste i ciutkę upiększające. By sprawdzić czy jest tak faktycznie, sięgnąłem po posiadane oryginały w miejsce własnych domniemań. Styl rzeczywiście okazał się podobny, ale były też i różnice.
Na materiale mp3 Sennheisery HD 600 okazały się gać dźwiękiem dalej od słuchacza zlokalizowanym i trochę w technicznym stylu, to znaczy z bardziej szorstkim podłożem i mniej gęsto. Bez żadnego maskowania i upiększeń. Bardziej obiektywnie, rzec można.
Z kolei HD 650 scenę budowały podobnie jak HD 600, ale były całościowo od nich gładsze i mniej techniczne. Natomiast Momentum gładsze były jeszcze dużo bardziej i zarazem jeszcze bardziej gęste, grając przy tym dźwiękiem ulokowanym zdecydowanie bliżej. Takie trochę w manierze słuchawek dousznych i z wyraźną chęcią maskowania słabości słabszego jakościowo materiału, co przy ich przeznaczeniu zrozumiałe jest samo przez się.
Na plikach FLAC sytuacja z grubsza się powtórzyła, ale tutaj HD 650 grały również dość bliskim dźwiękiem, jednak wciąż wyraźnie dalszym niż Momentum. Poza odległością pierwszego planu narzucały się dwie różnice. Dźwięk Momentum był ponownie bardziej gęsty i gładki, a ten z HD 650 miał więcej powietrza i lepiej ukazywał akustykę. Jednocześnie ten z Momentum był większy, bardziej na słuchacza napierający i z wydatniejszym basem, co o rozmiarach tego basu każe myśleć w kategorii XL.
Z kolei w brzmieniu HD 600 uwidaczniało się więcej sopranów, tło było jaśniejsze i bardziej transparentne, a gęstość, bas i napieranie słabsze.
Wszystkie trzy słuchawki odnotowały spory postęp względem plików mp3 i wszystkie grały w mojej ocenie naprawdę bardzo dobrze, pozostając na tym samym poziomie jakościowym. Dźwięk Momentum był przy tym najbardziej efektowny, może nawet trochę efekciarski, ale bardzo w sumie przyjemny. HD 600 reprezentowały z kolei brzmienie bliższe słuchawkom typu PRO, czyli podejścia analitycznego, choć wcale z tym nie przesadzały, a HD 650 grały pośrednio. Trzeba też zaznaczyć, że w przypadku Momentum odpalenie boostera w odtwarzaczu dobrze wpływało na muzykę rockową, poprawiając nie tylko dynamikę i atak, ale także powodując większą twardość brzmień perkusyjnych i mocniejsze ich akcentowanie. Nie był to krok w stronę ogólnej naturalności, ale bardzo skuteczny zabieg techniczny, zdecydowanie skuteczniejszy u Momentum niż u dwóch pozostałych.
Na testowanych tradycyjnie jako ostatnie plikach MQS bardziej okazały się zyskiwać brzmieniowo HD 600 i 650, z tej prozaicznej przyczyny, że ich dźwięk wyraźnie przybrał na gęstości, gładkości i elegancji, a gęste i gładkie już ze słabszymi plikami Momentum stały się jedynie bardziej eleganckie, bo gładkie i gęste już były. Oczywiście gładzi, gęstości i naturalności też im przybyło, ale na tle wyraźnie zyskujących konkurentów robiło to mniejsze wrażenie. Jednocześnie uświadamia to nam, jak wiele te Momentum wnoszą same od siebie w poprawianie kiepskich źródeł dźwięku. Ale nic za darmo. Zarazem trochę brakowało w ich brzmieniu skutkiem tej gęstości powietrza, aczkolwiek z drugiej strony były dzięki temu całościowo najbardziej atakujące i jednocześnie najłatwiejsze w odbiorze, które to walory w przypadku słuchawek dla sprzętu przenośnego są czymś jak najbardziej pożądanym.
Przejdźmy do Sonic Pearl i Asusa Xonara
Charakter to charakter. Jak ktoś gra blisko i gęsto, a kto inny bardziej technicznie i dalej, to tak zostaje niezależnie od źródła sygnału. Może i nie zawsze, ale przeważnie. Warto na tej kanwie poświęcić parę słów muzyce fortepianowej.
Preludia Debussyego w wykonaniu Arturo Benedetti Michelangelego zabrzmiały z Momentum więcej niż dobrze. Blisko oczywiście postawiony fortepian był pełen rozmachu i barwy. Ten z HD 600 w porównaniu okazał się trochę szarawy, choć z drugiej strony wewnętrzną przestrzenność miał lepszą. Nagranie ukazywał w związku z tym bardziej naturalistycznie i bardziej sauté, a jednocześnie na dalszym planie. Jednak z tym wszystkim bardziej byłby przydatny inżynierowi dźwięku niż zwykłemu odbiorcy muzyki.
Choć sam lubię takie nie ukrywające techniczności granie i cenię sobie odtwórczy styl o manierze profesjonalnej, nie da się ukryć, że tego rodzaju lubienie dobre jest na krótszą metę, najwyżej do wysłuchania kilku utworów, a gdy chodzi o słuchanie długodystansowe, musi po pewnym czasie zacząć męczyć i się zwyczajnie nie nadaje. W porównawczym przechodzeniu od jednych słuchawek do drugich może i dźwięk Momentum wydawał się nieco nachalny i zbyt się narzucający, ale to kwestia kilkuminutowego oswojenia, chyba że ktoś nie trawi takiego napierania dźwiękiem i zdecydowanie woli muzykę usytuowaną w głębi sceny a nie tuż obok. Takie tuż obok jest jednak zdecydowanie lepsze do rocka i zapewne to konstruktorzy słuchawek mieli przede wszystkim na względzie, jak również to, że w otoczeniu ulicznym liczy się przykrycie muzyką hałasów a nie wytrawna analiza aspektów scenicznych.
Jednocześnie trzeba zauważyć, że Momentum nie grają w taki wewnętrzny sposób jak Westone4, a tylko sytuują wykonawców w bezpośredniej bliskości, tak jakby stali tuż obok albo jakbyśmy siedzieli w pierwszym rzędzie widowni. Nie jest to zatem granie wewnątrz czaszki, tylko na mały dystans. Trzeba też zaznaczyć, że o ile Westone 4 były dla sprzętu bardzo wymagające, to Momentum wręcz przeciwnie – bardzo wiele wybaczają i wszystkim słabowitym chętnie podają rękę.
A skoro już zawadziliśmy przed chwilą o rockowe granie, trzeba raz jeszcze podkreślić, że słuchawki Momentum mają bardzo solidny bas, solidny atak i zero problemów z sopranami, tak więc do rocka nadają się pierwsza klasa i nawet bardzo słaby materiał ukazują w strawny i dynamiczny sposób. Bez problemu da się też słuchać na nich bardzo głośno i jest to na pewno to, o co szło ich twórcom i co się im z pewnością udało. Miłośnicy rocka mogliby mieć wprawdzie tego rodzaju zastrzeżenie, że tak gęsty i gładki dźwięk nie ukazuje szorstkiej brutalności rockowego brzmienia, no ale coś za coś. Albo mamy łatwość, albo brutalność. A jak już napisałem, takie szorstkości i brutalności, choć sam je lubię, dobre są gdy mamy możliwość robić między odsłuchami przerwę, a nie do ciągłego towarzyszenia muzyki, do czego słuchawki przenośne w pierwszym rzędzie są przeznaczone. Dlatego nie gra w ten sposób ani Koss Porta Pro, ani Grado SR-60.
À propos Grado. Zrobiłem porównanie i trzeba przyznać, że na materiale z You Tube różnica była niewielka. Momentum grały bardzo podobnym stylem, jednak dźwięk miały całościowo bardziej pogłębiony i inną prezentację sopranów; mniej w ich przypadku wyśrubowanych, a za to pełniejszych i bardziej przestrzennych. Brzmienie sfery sopranowej u Grado było kruche i delikatne, a u Momentum głębsze i bardziej pogłosowe. Odpowiednio także bas Sennheiserów był pełniejszy i głębszy; taki z sygnaturą słuchawek zamkniętych, dla których mocny bas i głębokie brzmienie są charakterystyczne.
Z systemami stacjonarnymi i odtwarzaczami CD
Zacznijmy do porównania z Grado SR-60 i Sennheiserami HD 600 w dwóch systemach. Najpierw posłuchałem wszystkich słuchawek wpiętych w Shiita Lyra z rosyjskim lampami, połączonego z Cairnem kablem Tary. Wszystkie trzy nauszniki zagrały świetnie, a Lyr ponownie udowodnił swą nieprzeciętną dynamikę. Szukamy jednak różnic, a te układały się we wzór oczywisty, na którym widoczne było, że Momentum to słuchawki zamknięte, a SR-60 i HD 600 otwarte.
Otwarte słuchawki – otwarte brzmienie. Więcej powietrza, lekkości, rozpierzchania się dźwięków. Płytszy bas, mniej dynamiczne uderzenie, słabszy atak, mniejsza gęstość. Zamknięte słuchawki – zgęszczone brzmienie. Mocny atak, twardy, konturowy bas, dynamika zwiniętej pięści, czarne tło, czarna agresywna dusza hard rocka. W sumie norma i to czego należało oczekiwać. Gdy przyglądać się temu bliżej, należy dodać, że SR-60 grały najspokojniej i najmniej szczegółowo. Przy swej otwartości lekko ocieplały i dosładzały, jednocześnie gubiąc analizę i wnikliwszy przekaz. Pod tym względem najlepsze były HD 600. Z dużą przestrzenią i doskonałą czytelnością szczegółów, a jednocześnie bez przesadzania z analizą, tylko naturalne i swobodne. Natomiast Momentum grały gęsto i ofensywnie. Atakowały przy tym jak to one z bliska, szczegóły także obrazowały dokładnie, a przekaz względem HD 600 miały gładszy, bardziej skondensowany i bardziej kontrastowy.
Drugim systemem był Accuphase DP-510 napędzający po kablu Ear Stream wzmacniacz Heed Canalot + PSU. I tu już nie było oczywistości, bo słuchawki SR-60 wykazały niezwykle silne powinowactwo z tym systemem i zagrały z nim naprawdę pięknie. Nieoczekiwanie gęsto, z potężnym basem, lekkim ociepleniem zatrącającym słodyczą i z fantastyczną całościową swobodą oraz kulturą brzmienia, wspieranymi przez spokojne, wysoko idące i jednocześnie pozbawione cienkości soprany.
Po chwili poszukiwania odnalazłem własną szczękę walającą się po dywanie.
Natomiast Momentum pokazały cechy charakterystyczne dla tego wzmacniacza: zbyt ofensywne i trochę piekące wysokie tony, wyraźny pogłos i lekkie dudnienie. Jednocześnie były bardziej szczegółowe, z wyraźniejszym szumem tła i ostrzej zarysowanymi konturami. Pozbawione upiększającej łagodności i zaokrąglenia, tak jakby chciały powiedzieć – ten wzmacniacz jest właśnie taki i nie zamierzamy tego ukrywać.
Skonfrontowane z nimi następnie HD 600 zagrały do nich podobnie, ale z mniej czarnym tłem, na większej scenie, bardziej otwartym dźwiękiem o mniejszej gęstości i bardziej szorstko, także obnażając słabości Heeda, które jedynie Grado okazały się skutecznie maskować, a nawet wyzyskiwać na rzecz pięknego brzmienia. Nie znaczy to, że Heed z Grado grał ładnie, a z Sennheiserami brzydko. Należy raczej powiedzieć, że z Grado grał przyjemnie, a z Sennheiserami bardziej analitycznie, technicznie i w profesjonalnej manierze. Obiektywizującej, bardzo szczegółowej i kontrastowej, co nie znaczy, że nie dało się tego słuchać z przyjemnością. Dało, ale był to inny rodzaj przyjemności.
Z systemami stacjonarnymi i odtwarzaczami CD cd.
Na koniec, celem rozeznania wszystkiego na wysokim szczeblu high-endowej substancjalizacji, udałem się po naukę do własnego systemu.
Dopiero tym razem wyszło w całej rozciągłości na jaw, że Grado SR-60 dzieli od Sennheiser Momentum naprawdę spora różnica, mówiąc obiegowo, różnica klasy. Bo owszem, grają bardzo przyjemnie – ciepło, melodyjnie i z bardzo dobrze wyartykułowaną wokalizą, jednak Momentum obudowują tego rodzaju granie dużo większą ilością szczegółów wyszukanych z muzycznej ściółki, a jednocześnie same głosy czynią bardziej złożonymi, delikatnymi i bardziej realnymi zarazem. Te z SR-60 były w porównaniu jakby namalowane grubszym pędzlem, zdolnym jedynie nakreślić całościowy charakter dźwiękowego obrazu, ale niezdolnym przenikać w głębsze warstwy materii brzmienia. Co ciekawe, także Sennheiser HD 600 okazał się pod tym względem Momentum ustępować, nie tak ładnie lokując wokalizę w całym porządku scenicznym i nie tak głęboko przenikając w jej subtelności. Różnica była mała, ale Momentum jednak bardziej mi się podobały. Zależało to także od płyty, bo czasami większa ilość powietrza w dźwięku sześćsetek brała górę, jednak przeważnie lepiej uplasowane i pełniejsze wokale u Momentum nieznacznie przeważały.
Także w przypadku muzyki elektronicznej Momentum ukazały dużo bogatszy obraz niż Grado; również tym razem pełniejsze, a zarazem w partiach sopranowych przenikliwsze brzmienie. Jednocześnie ich dźwięk był niezwykle podobny do HD 600; jedynie z odrobinę lepszym wypełnieniem i poprzez to sprawiający wrażenie, że mniej daleko się niesie, co było jednak tylko złudzeniem.
Sięgnąłem, dla jeszcze lepszego wydobycia brzmieniowych niuansów, po koncert Mozarta na flet i harfę. I znów Momentum okazały się najlepsze, odmalowując muzyczny obraz różnej grubości dźwiękowymi pędzlami, dzięki czemu zdolne były oddawać jednocześnie delikatność i kruchość, jak i moc. Tego samego nie można powiedzieć o Grado, które wszystko dużo bardziej ujednolicały, a także o HD 600, które również nie dysponowały podobną co Momentum paletą kontrastów, nie potrafiąc w takim stopniu łączyć w jednym akordzie dźwięków donośnych i pełnych z delikatnymi i zwiewnymi.
Na koniec sięgnąłem po ciężkiego rocka. I znów było to samo, z tym że SR-60 ujednolicały wszystko w stylu słodkawo ocieplonym, a HD 600 przy znacznie większej szczegółowości i przenikliwości bardziej w stylu dobrze napełnionej powietrzem analityczności. Dysponujące na tym polu umiejętnością kreślenia najszerszego dynamicznego kontrastu Momentum grały zarazem bardzo przyjemnie, bo choć szczegółowo i przenikliwie, to z czarnym tłem, pełniejszymi dźwiękami i bardziej naturalną wokalizą, pozbawioną aspektów technicznego osuszania dźwięku.
Konkluzja z tego wszystkiego głównie jest taka, że te same słuchawki z różnymi wzmacniaczami potrafią grać dalece nie tak samo, a wyrokowanie w oparciu o jeden czy dwa przeciętne tory niczego jeszcze tak naprawdę nie mówi. Dopiero wybitny wzmacniacz potrafi powiedzieć więcej i jeśli nie wydać wyrok obiektywny – bo przecież to niemożliwe z uwagi na jego własny styl – to przynajmniej uwydatnić różnice i prawidłowo ocenić potencjał.
Podsumowanie
Potencjał słuchawek Sennheiser Momentum jest naprawdę spory. Jednocześnie mają one swój wyraźnie zaznaczający się charakter, wynikający z zastosowań do jakich je przewidziano. Oferują duże kontrasty dynamiczne i dużą różnorodność brzmień samych, od delikatnych po zwaliste i potężne. Pod tym względem nie ujednolicają obrazu, co niewątpliwie czyni je ciekawymi, natomiast czynią to pod innym. Ich dźwięk jest bowiem zawsze bardzo gęsty i nasycony. Nie ma tendencji do ulotności i pompowania się powietrzem – co można by porównywać do malowania transparentnymi akwarelami – tylko stosuje mocne, wszystko kryjące farby olejne, z natury gęste, połyskliwe i mające pogłębioną kolorystykę. Jest to korzystne zarówno w sensie wspierania słabego z natury dźwięku urządzeń przenośnych, korzystających jak na razie głównie z mocno skompensowanych plików FLAC i mp3, jak również w sensie dokładnego przykrywania hałasów otoczenia, prawie zawsze obecnych w warunkach ulicznych. Dla jeszcze lepszego maskowania tych warunków Momentum grają dźwiękiem o bardzo bliskim pierwszym planie i mocnych akcentach., a jednocześnie – w imię poprawy szorstkości plików – gładkim. Z tym wszystkim, z całym tym oprzyrządowaniem do zastosowań mobilnych, nie stronią jednak od brzmień bardzo złożonych i technicznie wysoce zaawansowanych. Już sama zdolność łączenia delikatności z potęgą świadczy o tym, a tym bardziej umiejętność oddawania indywidualizmu wokali. Dochodzi do tego znakomita szczegółowość i umiejętność obchodzenia się ze sferą sopranową, dzięki czemu nie jest ona ani powściągnięta, ani drażniąca.
Reasumując można powiedzieć, że inżynierowie Sennheisera sprostali narzuconym sobie założeniom wyjściowym, bo to co napisałem przed chwilą wygląda dokładnie jak koncert życzeń dla słuchawek przenośnych. Nic więc tu nie ma więcej do dodania ani krytykowania. Trochę gorzej wypadła natomiast wygoda. Ładnie i nietuzinkowo wyglądające Momentum powinny mieć według mnie normalne muszle wokółuszne, co przy ich podłużnym kształcie naprawdę niewiele by zmieniło w sensie wyglądu, a sporo w sensie wygody. No ale są jakie są i każdy musi sam sprawdzić czy mu odpowiadają. Być może nie doceniam przy tym wymogów mody, bo jeśli modne słuchawki na ulicę powinny być koniecznie mniejsze od normalnych, no to proszę bardzo – są.
W punktach
Zalety:
- Ogólnie wysoka klasa brzmienia.
- Gęsty, głęboki i barwny dźwięk.
- Bardzo dobra szczegółowość.
- Szerokie rozwarcie pasma.
- Dobre wokale.
- Spora scena.
- Bardzo wyraźne kontrasty dynamiczne.
- Przydatny w warunkach ulicznych bliski pierwszy plan.
- Bezproblemowe soprany.
- Wyraźnie zaznaczona różnica pomiędzy dźwiękami delikatnymi a potężnymi.
- Dobre surowce.
- Dwa wymienne kable.
- Elegancki neseser
- Ładny wygląd.
- Bardzo porządne opakowanie.
- Renoma marki.
- Made in Germany.
- Polski dystrybutor.
Wady:
- Lekki brak powietrza w dźwięku.
- Małe muszle stanowią jednak pewien problem.
- Kabel do normalnego użytku mógłby mieć ze dwa metry długości.
Sprzęt do testu dostarczyła firma:
Dane techniczne:
- Typ: zamknięte
- Przetworniki:dynamiczne, 40 mm
- Pasmo przenoszenia: 16 Hz -22 kHz
- Impedancja: 18 Ohm
- THD: 0,05%
- Przewód jack 3,5 mm
- SPL: 110 dB
- Siła nacisku: 2,8 N
- W zestawie: słuchawki, pokrowiec, adapter 6,3 mm, kabel, kabel z pilotem i mikrofonem do iPhona
- Waga: 190 g
- Cena: 1299 zł
Jezeli chcialby pan przetestowac Beyerdynamic dt1350 chetnie przesle do testu.W stanach jest zgodna opinia ze sa to najlepsze portable , u nas wiele nieprzychylnych opini.
Bardzo chętnie. Proszę napisać mail na adres serwisu, albo podać swój, a na pewno odpiszę.
skowyra.ms@gmail.com
Dziękuję. Zaraz napiszę.
Piotrze,
Klawisze na pilocie maja standardowe dla wyrobów zgodnych z produktami Apple -głośniej, Play/Pause/FD/BK, ciszej. Środkowy klawisz ma różne działanie w zależności od tego ile razy się go naciśnie
Dziękuję za informacją. Przy okazji Appla – poprosiłem ich o udostępnienie do zrecenzowania odtwarzaczy muzycznych i odmówili. Nie mamy żadnych urządzeń demonstracyjnych, powiadają. Biedni widać jacyś. Trudno, obejdzie się.
Bardziej skąpi…
Choć prawda jest nieco bardziej bolesna – nie jest Pan ich targetem [sic!]; a dodatkowo za marketing w Polsce odpowiada znajomy królika, wtapiający się idealnie w bufonerie, która napędza cały rynek.
P.S. Recenzję czytało mi się bardzo miło.
Tak, to prawda, nie jestem targetem. Oni się lansują poprzez swoją społeczność i ogólną obecność medialną. Poza tym stawiają na szybką wymianę sprzętu, toteż nie zależy im na tym, by użytkownik trwale się wiązał z danym wyrobem. Cały czas powinien on czekać na coś jeszcze nowszego i być gotów tę nowość natychmiast kupić. Jednak odmowa wypożyczenia jest na dłuższą metę naiwna i nieracjonalna, bo ich produkty są łatwo dostępne, a rozsierdzony odmową recenzent recenzję może napisać i tak, pożyczając produkt od osoby prywatnej, i może być ona wówczas mniej przychylna niż gdyby współpracowali na zasadzie zwykłego odgrywania się. Osobiście odgrywać się nie zamierzam, ale recenzje różnych Jabłek i tak się napisze.
Panie Piotrze ! A może Kolego Piotrze ? 🙂 Czekam niecierpliwie na recenzję BD DT1350. Mam T50p ale zastanawiam się nad dokupieniem DT1350, jako drugich portable do iRivera H120 i iModa/SMSL sAP-4s (tzw. kanapka AMP/DAC). Ciekawe co w nich jest takiego,że wzbudzają skrajne emocje..
Przy okazji – tu próbowałem zebrac opinie na temat BD DT1350 :
http://forum.mp3store.pl/topic/105581-beyerdynamic-dt1350-opinie-mile-widziane/
Skopiuję poniżej moją ocenę DT1350 sprzed prawie 2 lat.
Konstrukcja słuchawek jest mniej więcej taka: bierzemy dwie jednorazowe filiżanki na kawę espresso, takie bez ucha, i łączymy wygiętą w łuk metalową taśmą perforowaną. Wewnętrzny brzeg taśmy oraz obrzeże kubków wyklejamy miękkim materiałem, np. podklejoną gąbką sztuczną skórą, żeby konstrukcja nie drapała uszu i głowy. Słuchawki są ledwie nauszne, prawie douszne z pałąkiem. Brzmienie ich nabiera sensu po właściwym postawieniu każdego z przetworników na uchu. W sumie tak właśnie należy nazwać tę operację, gdyż jak wiadomo – filiżanka może równie pewnie stać, co leżeć na boku. Ponadto trzeba sobie trafić wylotem z przetwornika na wlot do ucha. Jeśli tego nie zrobimy, odbierany dźwięk będzie monofoniczny.
Brzmienie: na te kilka obecnych osób na meetingu, pierwsze zasłyszane w życiu kilka sekund muzyki z tych słuchawek, dwóch z nas nagrodziło spontaniczną salwą śmiechu. Jeden to byłem ja. Wziąłem upierdliwą płytę z trip hopem – Morcheeba „Fragments of Freedom”. Płyta ta fantastycznie odsiewa kiepskie źródła cyfrowe już na etapie odzyskiwania bitów z nośnika. Ale do rzeczy – jak się dobrze ułoży słuchawki na uszach, to zwraca uwagę świetna jak na takie kieliszki na pałąku holografia i rozpiętość sceny w pionie. Idealnie czarne tło pomiędzy instrumentami, dobry fokus. Średnica zalatuje lekko plastikiem, czy też telefonem. Góra OK, bo nie zwróciłem na nią uwagi. 😉 Bas – jest tylko niższy, dość przestrzenny, ale brak wyższego rejestru basu wraz z jego wibrato schładza przekaz do nieprzyzwoitego dla mnie poziomu, czyniąc materiał muzyczny nadającym się niemal wyłącznie do analizy formalnej. Dodatkowo taka równowaga basu powoduje, że instrumenty strunowe, zwłaszcza elektryczne, brzmią, jakby miały struny z gumy od majtek.
Beyerdynamic DT1350 już przybyły z Irlandii i czekają w kolejce. Jeszcze trochę poczekają, bo muszę najpierw napisać kilka innych recenzji. Od razu mogę jednak napisać, że kluczowe jest w ich przypadku ustawienie względem otworu słuchowego (nie miałem do czynienia ze słuchawkami tak pod tym względem wrażliwymi, a prezentację mają z grubsza podobną do AKG K551, czyli są to takie anty Grado SR-60.
Tyle na podstawie jakichś dwóch minut słuchania, by sprawdzić czy działają. Z wyglądu są sympatyczne.
Heh, czyli po raz kolejny wychodzi jak to Amerykanie nie mają słuchu 🙂 Po własnych przygodach z wychwalanymi pod niebiosa na head-fi.org produktami, mówię kolejnym rewelacjom: „dziękuję bardzo”.
Ależ Momentum są Made in China, czego rzeczywiście nie sposób zauważyć w jakości wykonania 🙂
Kupiłem Momentum – na razie jest extra ! Znakomity dźwięk, nie jest przyciemniony, dobry bas.
Momentum to moje pierwsze porządne słuchawki, póki co podłączone do SGS3. Prośba więc z mojej strony o dedykację odtwarzacza przenośnego do tychże słuchawek.
Pierwsze i najważniejsze pytanie – ile taki odtwarzacz ma kosztować?
Na rynku obecne są już Momentum On-Ear, czyli mamy jasność, że same Momentum miały być wokół-uszne.
Słuchałem pobieżnie tych słuchawek i grają całkiem fajnie, z poprawną górą i dość spektakularnym basem – uważam, że ładniejszym od większych Momentum. Wypadek przy pracy? 🙂 Kiedy recenzja? Pozdrawiam serdecznie.
Nowe Momentum są już wstępnie umówione, ale jeszcze nie wiem kiedy przyjadą. Tak czy inaczej najpierw Audio-Technica i AKG, bo są już na miejscu.
Właśnie poważnie się nad tymi słuchawkami zastanawiam. Na celowniku są również AKG N60 NC. Które warte wydania pieniędzy? Sennheiser jednak słynie z basowości, czasami nadmiernej dla niektórych gatunków muzynki np. rocka. Czytałem że nie m,a też dużej róznicy między Momentum a Urbanite.
Nie znam ani tych AKG, ani Urbanite, tak więc nie pomogę. Ale momentum nie mają przedobrzonego basu. Większy mają Meze, co nie zmienia faktu, że też je polecam.