
Zacząłem od wrocławskiego dystrybutora Galeria Audio, gdzie wystawiono system odpowiadający z grubsza temu na AVS, złożony z gramofonu Bauer Audio DPS, przedwzmacniacza i końcówek mocy Manleya oraz kolumn Davone Grande.
Kosztujący około dwadzieścia tysięcy gramofon, to niemiecka wariacja na temat angielskiego Linna Sondeka, od kilkunastu już lat udoskonalana i oferowana w trzech wariantach cenowych. Wspierana tutaj przez phono-stage amerykańskiego Manleya, którego jako firmy przedstawiać chyba nie muszę. Z kolei kolumny Davone Grande to kolejny po lampach Manleya i gramofonie ukłon w stronę lat dawnych, oferujących głośniki o dużej średnicy w szerokich obudowach. Uważano bowiem onegdaj – i słusznie, jak mi się zdaje – że lepiej dla akustyki, by dźwięk się mógł szeroko rozwinąć, a nie na małym metrażu nikczemnej obudowy kotłował.
Cóż z tego jednak, rzec można, skoro samo pomieszczenie, będące dużą salą o cienkościennych przepierzeniach i braku adaptacji, nie chciało współpracować. Kłóciło się tylko z dźwiękiem, który był w efekcie dudniący. Czuć było duży potencjał, lecz czuć właśnie a nie słychać. Zwłaszcza dobrze podaną górę, głębię brzmienia i niskie schodzenie dobrze kontrolowanego basu; a tylko nie chciało to popłynąć piękną muzyczną falą. Do tego jeszcze zza ściany ryczało kino domowe o wielkich gabarytach, w którym nieodmiennie króluje teraz walka z obcymi, nękającymi zawzięcie naszą biedną planetę. Emily Blunt i Tom Cruise dawali sobie jakoś z tym radę, tyle że straszliwymi seriami z automatów i jeszcze gorszym łoskotem pojazdów wagi ciężkiej. Ogólnie koszmar w tonacji szarawa zieleń obsranej przez detonacje.
Opodal królował Mediam z osobnym stoiskiem słuchawek, ale tych nie słuchałem, bo rzeczy były mi znane, natomiast warunków nie było. Rządziły tam bowiem białe kolumny Divaldi, dobrze sparowane z gramofonem Nottingham Dais i debiutującym wzmacniaczem zintegrowanym Divaldi INT – 01, wspieranym przedwzmacniaczem Audiona na ECC83. Sygnał chodził po kablach duńskiego Ortofona, które naprawdę są dobre i trzeba je wziąć będzie na warsztat, a grało to całościowo chyba najlepiej ze wszystkich. Przyłożyli się panowie z Mediamu, zwłaszcza chcąc promować integrę, i było to jedyne miejsce, gdzie udało się wygrać częściowo z tą podłą akustyką. Nie poprzez zwycięstwo zupełne, bo na to nędza warunków nie pozwalała, ale przynajmniej w tym stopniu, że chciało się tego słuchać. Tu ściany także dudniły i także się mocno wzbudzały, zwłaszcza że przygrywały za nimi tuby od Avantgarde. Niemniej melodyka była poprawna i przestrzeń podobnie dobra – nie tylko duża, lecz ożywiona i taka zajmująca. A w niej głębokie brzmienia z szerokim pasma rozwarciem i tylko bas nieco swawolny, nie do końca zebrany. Ale ogólnie nieźle, a jak na warunki wystawy, to nawet całkiem, całkiem i najlepiej ze wszystkich.
Za ścianą się prezentował Nautilus, przy czym słowo ściana brzmi dumnie, a tu to była przegródka, że wszystko przenikało. Więc z jednej strony grzmiał Mediam, a z drugiej TR-Studio, co dobrze czuć było nawet na skórze, a co dopiero słychać. A jeszcze te Avantgarde są trudne do ustawienia i jeszcze trudniejsze do regulacji, tak by wyważyć soprany. To tutaj się nie udało, bo czasu widać zabrakło, i sopranów było za dużo a dźwięk całościowo za twardy. Okropnie przeto szkoda, bo grały te Avantgarde z własną integrą i jeszcze bardzo naprawdę zacnym, wielgachnym Transrotorem, co przy dobrym pomieszczeniu i odpowiednim stroju powinno zabrzmieć magicznie. Z ręką na sercu wam powiem, że tak jak te Avantgarde z tym właśnie swoim Acoustic XA grywały kiedyś u mnie, to brałbym to granie w ciemno, gdyby minie było stać.
Ostatnie w trójszeregu sal sobie nawzajem przeszkadzających było TR-Studios z Orbitalami 360 mkII, gonionymi gramofonem Avida i własną elektroniką. Na szumnie zapowiadaną wojnę formatów się nie załapałem, gdyż toczyła się właśnie szeroko zakrojona dyskusja o oczywistych przewagach winylu. W efekcie nic nie grało, a tylko trwała rozmowa, toteż musiałem się fatygować powtórnie, by by coś w ogóle usłyszeć. Ale nie grało i wtedy, w sensie audiofilskiego brzmienia, bo z jakiejś koszmarnej płyty sygnowanej przez Boney M. Powiedziała mi jednak Iza, która tam długo siedziała, że inne płyty wypadły dobrze, tyle że migawkowo grały. Tak więc była to sala debat, przynajmniej wówczas, w sobotę – i trochę szkoda tej wojny, ale co robić, trudno.
Ze spraw audio dwie jeszcze. Wystawiono głośniki aktywne Bang & Olufsen BeoLab 90, kosztujące 35 tysięcy euro za sztukę i towarzyszące telewizorowi graniem z mp-trójek. To nie grało nawet poprawnie, ani w ogóle jakoś, tylko w sensie audiofilizmu po prostu do wyrzucenia. Monstrum się jakoweś miotało bez najmniejszego kontaktu ze słuchającymi, a tylko słychać było, że monstrum to coś umie. Ale nie tu i nie teraz. Głębokie quasi-brzmienia – ogromne i w dużej przestrzeni – ale bez cienia przywołania, czy śladu personalizacji. Granie totalitarne, jak na jakimś stadionie a nie w audiofilskim pokoju, co może i jest na miejscu w spektaklu kin domowych, ale takich dla ludzi bez gustu i koincydencji ze sztuką.
Ostatnia rzecz, to słuchawki. Wystawiło je na osobnym stoisku HiFi-Station i było tam rzeczy parę; a najciekawiej grały zrecenzowane już Meze, którym wszyscy się dziwowali, że tak potrafią za tyle, Jeszcze lepiej, ale za dużo więcej, wice-najdroższe i najnowsze HiFiMAN HE-X, kosztujące osiem i pół tysiąca, którym sam się dziwiłem. Bo naprawdę wybitnie grały i trzeba je brać pod uwagę, a kiedyś może także opisać, ale sam nie wiem kiedy, gdyż jestem na wojnie z dystrybutorem i to jest wojna stuletnia.
I tyle tego tym razem z AV&HOME CINEMA SHOW, z adnotacją na przyszłość, by jakoś zadbać o izolację, dając lepsze akustyczne przegrody. I oczywiście w ogóle o lepszą akustykę, bo bez niej nie ma sensu i się audiofilizm ośmiesza.
Na koniec skromna galeria z pozostałych audio-video-punktów wystawy:
Przepraszam za brak funkcji galeria zdjęć. Informatycy ją zapodziali i mają dopiero przywrócić.