Relacja: TAD Labs na AVS 2019

   Tad po angielsku znaczy „troszkę”, co w tym wypadku jest mylące. Japońskie TAD to o wiele więcej, tego się ani na koniec noża nie weźmie, ani nie zapłaci za to bilonem. Dołączę osobistą refleksję. To bodaj jedyna znacząca w sensie globalnym firma, która do ostatniego AVS mi umykała. Nie na każdym Show była prezentowana, a kiedy już, to akurat w jej salę nie trafiałem. Zwykle była to sala w zakamarkach galerii Hotelu Sobieski, i jakoś tak się działo, że raz po raz przeoczałem. Aż się na siebie zacząłem złościć, żem taki nieuważny, ale na szczęście w roku zeszłym TAD miał lokalizację inną, przenosząc się na Narodowy. Tam trudno coś przeoczyć, bo nie ma zakamarków, ewentualnie są trudności z dopchaniem się do którejś z sal. Co w tym wypadku nie zachodziło, bo odsłuch systemu złożonego z produktów tokijskiego TAD-a zastrzegłem sobie po godzinach, na co dystrybutor się zgodził. Tak więc przez nikogo nie niepokojony i mając do czynienia z aparaturą maksymalnie jak na warunki wystawowe ograną i rozgrzaną (trzeci dzień, późny wieczór), mogłem nareszcie zasiąść i zaznajomić się z TAD-em.

Trochę o samej marce. Powstała w 1975, jako niesamodzielny dział projektowy wysokiej klasy profesjonalnych głośników w ramach koncernu Pioneer Electronic Corporation, by po trzydziestu dwóch latach (2007) wybić się wreszcie na samodzielność. Naonczas zaistniała samodzielna już, całkowicie wyodrębniona marka Technical Audio Devices Laboratories, Inc. (TAD Labs), która zajmować się zaczęła już nie samymi głośnikami, ale pomyślana została jako producent całego toru audio na miarę rzeczywiście szczytowego, od samych założeń całkowicie bezkompromisowego high-endu. A w takim razie odtwarzacze, przedwzmacniacze, wzmacniacze… Wszystko aby, jak sami powiadają, możliwie najdoskonalej zaprezentować wspaniałe walory głośników TAD; wszystko z naciskiem na jakość, w najwyższej technologii, z najlepszych materiałów i na koniec ręcznym montażem. Tak żeby brzmienie zachwycało i posiadacze czuli się dumni.

Zapewne owszem, bardzo możliwe, ale wtrącę uwagę, że rozwijając marketingowe skrzydła przesadził TAD z twierdzeniem, iż jest jedyną japońską marką mającą w dorobku zarówno high-endową elektronikę, jak i high-endowe głośniki. Obok niego taką marką jest przecież też japoński Phasemation – i kto jak kto, ale firma z tego samego kraju powinna o tym wiedzieć. Lecz cóż, każdy chwalić się może; i raz to wychodzi lepiej, raz gorzej, ale nie o skrupuły i pieczołowitości dochowujący marketing nam teraz idzie.  Chodzi o rezultaty brzmieniowe tak zakrojonych poczynań, i w tego ramach uwaga istotniejsza: TAD od zarania zakładał, że najważniejsze będą nie pomiary, jako że to nie one stanowią o doskonałości brzmienia. Dźwięk stroić należy „na ucho”, pomiary pełnią rolę służebną. (Tu kłania się identyczne podejście MBL, które też zaczynało od głośników i na cały tor się rozrosło.) Technologia nie może alienować, wybijać się na samoistną wartość – ostateczna ocena należy do słuchającego, a nie aparatury pomiarowej. Miło to słyszeć, a jeszcze milej było posłuchać rezultatów tak prowadzonej działalności, wpierw jednak o składnikach, które się na to zebrały.

Zacznijmy znów od głośników, tak samo jak zaczynał TAD i jak zaczynał się opis sali sygnowanej przez JBL. (Nie mylić z MBL, które też od nich zaczynało.) Były to w tamtym roku podłogowe, trójdrożne  TAD Evolution One TX, proponowane w kwocie 99 000 PLN. (Luksus musi być wszak luksusem i swe luksusowe pieniądze kosztować, a TAD to marka luksusowa par excellence bez dwóch zdań.) Na tę trójdrożność u Evolution One TX składa się zawieszona u szczytu 25-milimetrowa berylowa kopułka głośnika wysokotonowego, stanowiąca zarazem centrum otaczającego ją współosiowo i mikroprocesorem sterowanego głośnika średniotonowego o magnezowej, 9-centymetrowej membranie. Ta para to chluba firmy – głośniki wyważają się nawzajem, tworząc punktowe źródło dźwięku o paśmie przenoszenia  420 Hz – 60 kHz.  Poniżej średnio-wysokotonowej kanapki lokują się dwa 16-centymetrowe głośniki niskotonowe z zejściem do 29 Hz i początkiem działania przy 420 Hz; wyposażone w charakterystyczne dla producenta membrany MACC z wielowarstwowego kompozytu na bazie włókien aramidowych. (TAD nie kupuje głośników od zewnętrznych dostawców, jest firmą w dużym stopniu samowystarczalną.) Kompletu wylotów dźwięku dopełnia zespół dwóch (po jednym na każdym boku) bass-refleksów z opracowaną przez laboratoria firmy omnikierunkową emisją. Zwrotnica oprócz 420 Hz działa też w punkcie 2,5 kHz, a waga całości to 46 kg/szt. Wąskie frontony wypiętrzają się na antywibracyjnych kolcach do wysokości 1,215 metra, a wykończenie to majstersztyk japońskiego wzornictwa na indywidualny użytek i jednocześnie popis dbałości o brak rezonansów. Forniry w najwyższym gatunku i stylistyka dopieszczona, a wszystkie naroża zaokrąglone, płaszczyzna frontu odchylona. Całości dopełniają dwa porty dla okablowania, do których miłym dodatkiem jest komplet zwór w zestawie, gdyby ktoś nie miał możliwości okablować podwójnie. Impedancja nominalna wynosi 4 Ω, moc maksymalną sygnału wejściowego oszacowano na 200 W, poza tym czułość niespecjalna – to 88 dB, a zalecany dystans do słuchacza powinien być wg instrukcji większy aniżeli odległość pomiędzy kolumnami. Same kolumny należy odgiąć, tak by patrzyły prosto na nas, i zachować przynajmniej kilkudziesięciocentymetrowe dystanse od ściany tylnej i bocznych, aby efekty odbicia nie psuły wyraźności obrazowej sceny.

Cofając się do źródła trafiamy na pracujące w klasie D stereofoniczne końcówki mocy 2 x 500 W/4 Ω, 2 x 250 W/8 Ω – TAD M1000 (€17 000), skonstruowane w oparciu o rygorystyczną architekturę dual mono na bazie pary potężnych toroidów (1 kVA każdy) w oprawie tranzystorów MOSFET. Tu ich stereofonia była zwinięta, pracowały jak monobloki, wysterowywane bezpośrednio przez uszlachetniony niedawno do wersji Mk2 odtwarzacz USB-DAC/ CD/SACD – TAD D1000 (€16 780), w którym przetwornik opiera się na parze osobnych dla każdego kanału leciwych już, ale wciąż obdarzających nadzwyczajną melodyjnością kości Burr-Browna PCM1794A – otrzymujących wsparcie od super dokładnego zegara i rozbudowanej sekcji zasilania. Wyrafinowane wzornictwo, pancerne obudowy, we wnętrzach istny gąszcz elektroniki, na zewnątrz maskująca go prostota aluminiowych frezowań – to wszystko tworzyło w czasie odsłuchu atmosferę z jednej strony kameralności; jako że światło przygaszone, a sala niezbyt duża i  w pojedynkę słuchałem; z drugiej nabożności i dostojeństwa – bo ten a nie inny wygląd, ekskluzywne surowce i jeszcze ekskluzywniejszy dźwięk. Do którego powstania przyczyniała się także, jak sama elektronika srebrnym aluminium połyskująca, listwa od mającego opodal Ustki swą nadmorską siedzibę polskiego Acoustic Dream. Listwa jeszcze prototypowa, więc nic bliższego o niej, a teraz przejdźmy do dźwięku.

 

 

 

 

W odniesieniu do niego już na wstępie nawiążę do innego – charakteryzowanego w poprzedniej relacji, pochodzącego od kolumn JBL i elektroniki Marka Levinsona. Obu systemów słuchałem jednego po drugim, więc siłą rzeczy różnice musiały się narzucać. Były to różnice dobrze mi wcześniej znane, bo odnoszące się do typów estradowego i salonowego brzmienia. To nie są do końca dobre określenia, bowiem przez „estradowe” można rozumieć nie całkiem dobrze słyszane pośród tłumu słuchaczy i stawiające głównie na głośność i ekspresję, a „salonowe” jako małoformatowe i zbyt ugłaskane. Tymczasem ani tego, ani tego nie mam tutaj na myśli. System JBL/Mark Levinson kojarzył mi się ze sportowym trybem życia i otwartą przestrzenią. Z zagarniającym ową przestrzeń szybkim biegiem – jego tempem, wewnętrznym poczuciem siły i dynamiką – a przy okazji także tej przestrzeni prawdziwie trójwymiarowym obrazem, gdzie takie parametry, jak pietyzm, ciepło, słodycz, wycieniowanie, misterność i wyjątkowe bogactwo kolorystyczne nie grają głównych ról. Nie znaczy to, że ich nie ma, lecz pierwsze skojarzenia nie do nich się odnoszą. Dominuje naturalizm, potęga i otwartość – muzyka, można powiedzieć, wybucha sobą i wżywa się w otaczającą przestrzeń. Szybkość, porywczość, skoki dynamiki i duży obszar działania wysuwają się na plan pierwszy: – to znakomite, ale zarazem niejedyne, co muzyka może zaoferować. I właśnie tamto „inne” – te pozostałe cechy – wysuwały się na plan pierwszy w luksusowej muzyce TAD-a.

Na pewno wiecie, o czym piszę – wy, którzy bywaliście na AVS, i nie tylko dla towarzystwa. Są takie sale, do których wychodzisz i już od progu czujesz, że to miejsce szczególne. Że grają nie tak po prostu, a dokonuje się magiczny spektakl, w którym uczestniczenie daje poczucie święta. Powiedzmy to od razu, ażeby rozwiać wątpliwości – takie coś, to nie czysty realizm, to raczej rzucanie czaru. Rzeczywista muzyka w wydaniu rockowym, jazzowym czy symfonicznym jest jak wjazd pociągu na stację – siła plus oczywista trójwymiarowość, tyle że niesłychanie dla naszych uszu bogate i mniej czy bardziej, ale harmonijne, rytmiczne. Styl prezentowany przez system TAD-a nie usiłował za wszelką cenę naśladować lokomotyw. Kładł nacisk nie na moc i wielkość, a wyrafinowanie. Ale nie samo wyrafinowanie – nie samą gładkość, misterność, głębię oraz światłocień. Też mocno akcentował elementy chropawe, by wzmagać zaciekawienie sobą; w tym samym celu też podnosił do maksimum ożywianie przestrzeni, uzyskując ten efekt – nie jak JBL – pędzącym jej zagarnianiem, a nieustającym pulsem przebogatej i różnopostaciowej obecności. Więc gdy amerykański zestaw starał się nas pozyskać odwoływaniem do realności, japoński starał się to robić poprzez charme oraz magię. Co szło mu znakomicie, miał bowiem pełny wachlarz potrzebnych do tego środków.

   Chyba dwa lata temu, a w każdym razie niezbyt dawno, pisałem relacjonując AVS, o trzech głównych nurtach prezentowanych przez audiofilskie systemy: o szkole czarowaniu głębią, mrokiem i melodyjnym ciepłem technologii lampowej, o nadrealistycznych wzmożeniach chłodnej detaliczności szkoły tranzystorowej precyzji i o realistycznych porywach różnorakiej aparatury stawiającej na trzy wymiary, dynamizm i energię. System TAD niewątpliwie łączył to wszystko po swojemu (inaczej nie mógłby być w pełni high-endowy), ale głównie dwie pierwsze szkoły. Akcentował przy tym szczególnie  holografię, dodając ją do każdego utworu. Zawsze towarzyszyła jego muzyce wielka głębokość sceny, znamionująca najwyższą klasę, a także coś, co możemy określić jako „nabożność brzmienia”. (Albowiem dla audiofila było to religijnym przeżywaniem.) Towarzyszyło też temu coś, co wyjątkowo cenię – całkowite, bez żadnej reszty, rozchodzenie się sopranów na przestrzeń. Tylko w takim układzie, gdy zero kłujących czy choćby tylko zwężających wrzecion, muzyka staje się sobą, i tutaj taką była. Na przeciwległym skraju potężne bass-refleksy dawały równie zjawiskowe na przestrzeń rozchodzenie, wraz z wielkim natężeniem brzmień silnie ze sobą związanych, w tym nie tylko perkusji, kotłów i bębnów taiko, ale także wiolonczel, fortepianów. Znów było to nabożne, ponownie wyjątkowe. Podobnie okupująca środek pasma fantastyczna gitara, całkiem niczym prawdziwa – autentyczna złożoność akordów, żadnych usztywnień, spłyceń, upraszczającego zlewania. Tak samo jak przy JBL ogromna scena, a może nawet jeszcze większa, ale zasiedlona brzmieniami o łagodniejszym i gładszym wybrzmieniu. Żadnego przy tym uciekania całego dźwięku w dół czy do góry, wszystko w płaszczyźnie horyzontu. Imponujący efekt rozbicia na poszczególne plany, imponująca wszystkiego głębia. Zjawiskowa mieszanka przestrzenności, esencjalności i magicznego światła – wykuci przez recenzenta  tysiącami odsłuchów na brzmieniową blachę wokaliści jeden po drugim wypadali świetnie. Tekstury głęboko wytłaczane, ale bez przesadzenia z oporem tarcia, bo raczej gładź niż szorstkość, więcej melodyjności niż szumu. Brak ocieplania, ale ciepło; bez przybrudzania, a realnie. Mocne kontrasty świetlne (gdyż cień głęboki, słońce jasne) – żadnego przesadnego popadania w atmosfery klubowe, mroki. Bardzo dobrze to obrazował saksofon: głęboko i harmonijnie brzmiący, ale z pazurem i charczeniem. W wyrazie całościowym jednak przede wszystkim liryczny, a nie atakujący. Aż nadrealnie piękna partia chóru z dzwonkami z „Czarodziejskiego fletu”, raz jeszcze potwierdzająca fantastyczne rozchodzenie na przestrzeń sopranów. Obecność chóru całkowita, mienienie głosów zjawiskowe. Dzwonki głębokie, maksymalnie dźwięczne i z maksymalnym bogactwem harmonii. „To gra jak najwyższej klasy głośniki tubowe, a bez tub” – pomyślałem. A że tuby najwyżej cenię, nie muszę ciągnąć tego dalej. Napomknę tylko o jednym jeszcze zjawisku – o towarzyszącym temu nie tylko czuciu odświętności, ale też brzmieniowego aromatu. Wspaniały „zapach” tej muzyki unosił się w powietrzu, przynajmniej ja go czułem.

8 komentarzy w “Relacja: TAD Labs na AVS 2019

  1. Pawcio pisze:

    Użytkuję głośniki TAD Evolution One czyli poprzedni model prezentowanych na AVS i wolę brzmienie swoich starszych, mają większe wszystkie przetworniki i zwrotnicę zawieszoną w podstawie aby izolować ją od drgań. Chociaż na całościowe brzmienie wpływa cały tor. W mojej ocenie te głośniki nie mają ograniczeń i wpasowują się w każde nawet bardzo trudne akustycznie wnętrze. To są modele wolnostojące zaczynające ofertę TAD czyli takie ekonomiczne. Wydaje mi się, że głośnik średniotonowy w module CST jest tytanowy a nie berylowy jak w przytoczonym opisie. Berylowe średniotonowe są w topowych konstrukcjach. Ale to może Pan zweryfikować u źródła.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Opis głośników wziąłem ze strony TAD-a, zakładając, że wiedzą, co produkują. Ale na stronach producentów też zdarzają się nieścisłości, miałem już z tym do czynienia. Weryfikacja u dystrybutora niemożliwa – próbowałem, nie odpowiada na telefony.

  2. Paffcio pisze:

    Poniżej link bezpośrednio do strony producenta (Technical Audio Devices Labolatories):
    https://tad.tokyo/produkte/tad-e1tx-evolution-one-tx/?lang=en
    gdzie w tabeli „Technical Data” jest wprost napisane z czego są wykonane membrany głośników w TAD-E1TX.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Słusznie, i dziękuję za zwrócenie uwagi, ale w tym opisie:
      https://www.technicalaudiodevices.com/evolution-one-tx/
      jest wymieniony sam beryl i przeleciawszy wzrokiem niesłusznie, bez głębszego wnikania napisałem, że berylowe są obie membrany. Skądinąd zaś sam TAD powinien był zaznaczyć, z czego zrobiona jest druga. Tak czy owak jego podwójny głośnik spisuje się pierwszorzędnie.

    2. Piotr Ryka pisze:

      Tekst został poprawiony.

  3. Włodek pisze:

    Jeśli pozwolisz Piotrze to wkleję opis monitorów TAD CE1, które miałem u siebie dwa razy (!) w domu przez ponad 2 tygodnie. Sporo pokrywa się z Twoją opinią. Oczywiście to wszystko moim zdaniem i w moim systemie.

    Wygląd – przepiękne, w stylu retro, ale ponadczasowym, trochę nowoczesnym, zdecydowanie ładniejsze niż Accordo. Są duże jak na monitory. Dziewczynom podobają się średnio. Metalowe ścianki wg nich szpecą. Drewno – zdobi.
    Wykonanie – najlepsze jakie widziałem. Najwyższa jakość każdego centymetra kwadratowego czy sześciennego. Bardzo solidna budowa. Bardzo ciężkie. Świetne podstawki firmy Rogoz Audio. Te ostatnie brzydkie, ale łatwo się je przytwierdza i są stabilne. Całość wyglądu i wykonania – marzenie ! Najśmieszniejsze jest to, że w poprzednich monitorach za też niemałe pieniądze trudno się mocowało moje proste, cienkie kable DIY na widełkach, natomiast w TADach robi się to z przyjemnością, za każdym razem, serio. To miłe. Nie wiem co to za wtyki i ile kosztują, ale są świetne.
    Dźwięk
    Góra. Prosto z mostu – górnej części górnego pasma dźwięku brak ! Reszta góry jest wspaniała. Albo inaczej, jakby powiedział sprzedawca polecający ten sprzęt, góra jest mocno zaokrąglona, gładka, nie kłuje, bez syczenia, bez cykania. Cóż dla mnie po prostu tej góry nie ma. Nawet utwory Diany Krall które muszą syczeć, tutaj nie syczą. Trudno. Po prostu tak konstruktor to zaplanował i już. Widocznie tak mu się podoba. Mnie natomiast niestety nie.
    Średnica – bardzo, bardzo piękna barwa, duża ilość co lubię, wszystkich nagrań przyjemnie się słucha.
    Bas – wg mnie bardzo dobry jak na monitory, jest go w sam raz. Po odsunięciu kolumn od tylnej ściany jest naprawdę bardzo dobrze. Ale w niektórych nagraniach słuchać czasami trochę dudnienia. Bas w tych kolumnach nie jest jakiś mega punktowy, ale mnie więcej nie potrzeba.
    Kolumny TAD CE grają każdy rodzaj muzyki. To pierwsze monitory, z tych które odsłuchiwałem, które naprawdę to robią. Po prostu radzą sobie ze wszystkim – jazzem, popem, rockiem, klasyką, dużymi składami. Wszystko jest bardzo poukładane, nic się nie gubi, nie chce się wyłączać żadnej płyty. Te kolumny nie wyłożyły się nawet na najgorszym nagraniu pieśni Szuberta z kościoła. Nie tylko, że nie wyłożyły się na tym nagraniu, ale wręcz zabrzmiało ono co najmniej dobrze. Kreują taką atmosferę, że aż chce się długo słuchać każdej płyty.
    Już z 2 metrów od ucha grają bardzo fajnie, bardzo dobra scena, dają przyjemne wrażenie grania muzyki na długie odsłuchy. Niektórzy używają takie porównania do atmosfery zadymionego klubu jazzowego – te kolumny jak najbardziej pasują do tej metafory. Ciemne, przyjemne, nie denerwujące, nie świszczące granie. Nie jest to jednak granie oddalone. Dźwięk potężny, szczególnie jak kolumny są wysunięte do przodu. Jakbyśmy faktycznie siedzieli w pierwszym rzędzie widowni. Pomysł konstruktora na te kolumny jest bardzo spójny, koncepcja najfajniejsza jaką słyszałem z małych kolumn audiofilskich.
    Jednym słowem – magiczne, magiczne kolumny ! O najpiękniejszej barwie jaką mogłem sobie tylko wymarzyć ! Ach, gdyby tylko dodali do tego jakiś magiczny “gwizdek” ! W mojej ocenie TAD CE1 są zdecydowanie za ciemne i już. Jestem pewien, że każdy by to usłyszał u siebie bez względu na elektronikę, kable czy pomieszczenie. Poza brakiem samej góry to dzieło sztuki, zarówno od strony wykonania jak i dźwięku. Jeśli ktoś lubi ciemniejsze granie będą to wymarzone kolumny klasy high-end do małego pomieszczenia.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Dzięki za interesujący opis kogoś, kto dłużej i u siebie słuchał. Przy okazji – gwizdki można dokupić. Nie pamiętam w tej chwili nazwy, ale Szemis Audio Consultant czymś takim kiedyś chyba handlowało. I to były rewelacyjne gwizdki.

  4. Włodek pisze:

    To jest dopiero ciekawa wiadomość ! Dzięki Piotrze, zainteresuję się „gwizdkami”. Zdrowia życzę wszystkim na HifiPhilosophy 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy