Chillout Studio to młode wilki, ale takie już wyrośnięte na wilczyska, zwłaszcza od zeszłego roku, kiedy otwarli nowy, duży salon, jeden z największych i najelegantszych w królewskim grodzie Kraka. Ich klejnotami koronnymi są głośniki Raidho i elektronika Jeffa Rowland, a także kondycjonery i okablowanie Isoteka oraz Acoustic Zen. I wszystko to się oczywiście w ich sali odsłuchowej znalazło, przy czym plan pierwotny był taki, by pochwalić się zrecenzowanymi już przez HiFi Philosophy kolumnami podłogowymi Raidho C-2.1, przy czym, tak jak przed rokiem, prezenterem miał być jeden z twórców marki Raidho – Hans Christiensen. Lecz wszystko to, niestety, spaliło na panewce. Duński gość nie mógł przyjechać z przyczyn osobistych, a głośniki C-2.1 dla niewielkiej sali odsłuchowej w hotelu Sobieski okazały się zbyt dużym obciążeniem. Mimo usilnych prób i pieczołowitego ustawiania, każdorazowo bas okazywał się zbyt mocny, wprawiając ściany i podłogę w dygot nieakceptowalny, dosłownie burzący. I pomyśleć, że u siebie tego basu bardziej musiałem szukać niż on na mnie następował, no ale co parkiet na legarach i ściany z pełnej cegły, to nie betonowa posadzka i gipsowe przepierzenia, a poza tym inny metraż i sufit na ponad trzech metrach; a jak jest w Bristolu na piętrach, to wszyscy bywalcy wiedzą. W tej sytuacji pozostawało sięgnąć po awaryjnie zabrane podstawkowe Raidho D-1, co wcale takie złe nie było, bo to one mają głośnik z membraną diamentową, a C-2.1 tylko dwa z ceramicznymi.
Od razu tutaj nadmienię – bo przecież recenzje nie wszyscy muszą czytać – że te diamentowe membrany z głośników Raidho serii D są jedyne takie na świecie, uzyskiwane metodą trwającego dwie doby ostrzału ceramicznego podłoża kryształkami węgla. Diamentowe głośniki to wprawdzie znana sprawa, ale jedynie w odniesieniu do tweeterów, podczas gdy Raidho podejście ma całkiem inne. U nich głośnik wysokotonowy właśnie nie jest diamentową kopułką, tylko specjalną wstęgą, znów jedyną taką na świecie, o której wytwórca powiada, że nie ma równych sobie ani pod względem szybkości odpowiedzi sygnałowej, ani rozciągnięcia pasma, ani precyzji rysowania dźwięku, natomiast diamentowy jest głośnik średnio-niskotonowy i na każdy taki schodzi tego diamentu aż półtora karata, a jeden karat kosztuje osiemnaście tysięcy dolarów. Tu wprawdzie jest to diament sztucznie uzyskany i proszkowy, a więc dużo tańszy, ale i tak jako surowiec o wiele droższy niż w przypadku jakichkolwiek innych membran.
O Raidho D-1 pisałem już w zeszłym roku, jako że wielkie wrażenie wywarło, a późniejsza recenzja wersji podłogowej – D-2 – tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że są to głośniki niesamowite. Ich pojedynek z opisywanymi wczoraj Alexiami od Wilson Audio byłby prawdziwą bitwą dwóch cesarzy, no ale o obejrzeniu takiej bitwy można tylko pomarzyć.
Jesteśmy zatem w niewielkim (ale nie tym z najmniejszych) pokoju w Sobieskim, gdzie pod ścianami stoją na wymyślnych standach zasobne w fenomenalną wstęgę i diamentowy głośnik jedne z najdroższych, a zarazem najbardziej technologicznie wysilonych monitorów świata. Kosztujących grubo ponad sześćdziesiąt tysięcy, a więc grać muszących nieziemsko, aby to sens jakiś miało. Ale tak właśnie grają. Grają niewątpliwie. Tak więc jest sens i jest po co słuchać.
Głośniki nieprzypadkowo ustawiono pod bocznymi ścianami i daleko odsunięte od tej za nimi, bowiem należy je tak właśnie sytuować, jednocześnie dość wyraźnie odginając ku słuchaczowi, by wylot bas refleksu kątowo celował w ściany boczne i dawały wtórne odbicie od tylnej. Ma to znaczenie dwojakie. Po pierwsze bas się od tego wzmacnia, a jak mówiłem, w dużej sali o dobrej akustyce ten bas nie będzie taki wszechobecny i nie będzie się tak kotłował jak tutaj, a po drugie zyskuje na tym głębia sceny. A głębia sceny to jest coś, dla czego między innymi te głośniki mieć warto, i to nawet za takie pieniądze.
Od głośników biegł tutaj ku elektronice kabel Fadel Coherence, w tak zwanym praniu dowodzący swoich najwyższych walorów, co bardzo smutne jest gdy zważyć, że firma Fadel Art po śmierci właściciela przestała już istnieć. Biegł i wpadał do wzmacniacza zintegrowanego Jeff Rowland Continuum S2, który sygnał dostawał od odtwarzacza plikowego Lumin T1 bądź odtwarzacza CD T+A Music Player Balanced, za pośrednictwem interkonektów Acoustic Zen Silver Reference w wersji XLR. Prąd uszlachetniał temu kondycjoner Isotek Aquarius, rozsyłający go za pośrednictwem kabli zasilających Acoustic Zen Gargantua i Krakatoa.
Znów, tak jak u Audiofastu, nie było więc przedwzmacniacza, co jest moim zdaniem problematyczne, ale nie ja tu rządzę. W dźwięku tego braku jednak nie było za bardzo słychać, za to słychać było inne rzeczy, wysoce budujące. Nie dziwota więc, że w późniejszych relacjach wiele osób było pod silnym wrażeniem i wielu wskazywało obecny tam dźwięk jako szczególny. No bo taki jest właśnie z tych niewielkich Raidho, dość niepozornie w sensie gabarytów wyglądających, a atakujących takiego formatu brzmieniem, że aż nie do wiary. Już w zeszłym roku tego doświadczyłem i siadłbym wówczas z wrażenia jakby mi nogi odjęło, gdybym był wcześniej nie usiadł – a teraz znów słuchałem takich rzeczy.
Dźwięk posiadał bardzo wysoką zawartość akustyczną, pełną odbić, ech i wewnętrznych rezonansów pudeł instrumentów, co momentalnie wpychało słuchacza w atmosferę bogactwa i brzmieniowego przepychu. Jednocześnie był pełny i lotny, uderzając z wielką szybkością dźwiękami mającymi swoją wymowę, co bardzo silnie potęgowane było basem, który był wszechobecny i wyjątkowo potężny. Aż kręciłem głową z niedowierzaniem, że jest go teraz aż tyle, pomny tego jaki był u mnie skromniejszy z większymi przecież głośnikami. Prawdziwy był to basowy popis, czyli coś w sam raz dla odczuwających zawsze basu niedosyt, a tym to było przyjemniejsze, że duży bas zwykle towarzyszy dużym głośnikom, przy czym przeważnie zaburza całościową kulturę brzmienia, czego tutaj zupełnie nie było. Akustyczna atrakcja krzyżowała się z basową, momentalnie porywając i wsysając słuchacza w wir zdarzeń. Na tym jednak atuty tego brzmienia bynajmniej się nie wyczerpywały. Było bowiem jednocześnie bardzo realistycznie, przy całkowitym wyzwoleniu od tego wszystkiego, co potrafi towarzyszyć takiemu realizmowi w sensie pejoratywnym przy niższej jakości ogólnej. Wszelkich syków, podostrzeń czy osuszeń nie było tu wcale, a jednocześnie wszystko epatowało świeżością, czyli nic w stylu sztucznego pogłębiania, czy dociążania powodującego ociężałość, tylko szybkość, swoboda i piękne światło, a jednocześnie konkretność i eskalująca doznania siła wyrazu. A wszystko to razem w wyjątkowo ożywionej przestrzeni, bez której high-end zupełnie nie jest niemożliwy. Mogę go ostatecznie zaakceptować bez promieniowania dźwięków od źródeł, ale bez żywej przestrzeni – w żadnym razie.
Choćby dźwięki na swoim obszarze powstawania najpiękniejszymi nawet były, jeżeli nie aktywują całej przestrzeni, zamieniając ją w cudowną wibrację każdego punktu nad sceną, to według mnie jest to granie niższego poziomu i nie ma o czym rozmawiać. Nawet nie będę tego dyskutował.
Kolejną cechą obecnego tutaj high-endu, wyłażącego na słuchacza z każdego kąta i dźwięku, była bezpośredniość wokali. Wykonawcy stawali przed nami jak żywi, a ich głosy były przemożnie autentyczne. Nie czuć w nich było żadnego zmanierowania, żadnej sztuczności, żadnego wkładu własnego od strony systemu. Żywi ludzie wychodzili nam naprzeciw i można było ich dosięgać.
Inna rzecz znamionująca najwyższą klasę, to umiejętność przeplatania tonów średnich nitkami sopranów. Pierwszy raz zwróciłem na tą cechę uwagę podczas odsłuchu słuchawek Audeze LCD-3 i teraz zawsze jej szukam, gdyż tak tkana muzyczna materia tworzy o wiele ciekawszy i prawdziwszy ornament. Niewiele torów audio ten aspekt przejawia, ale diamentowe Raidho nie mają z tym najmniejszych kłopotów.
Jeszcze innym aspektem świadczącym o mistrzostwie budowanego tu dźwięku była umiejętność właściwego ukazywania tonów z premedytacją, w sensie źródłowym, ostrych, wysokich. Mocne szarpnięcia strun gitarowych o wysokim tonie nie miały w sobie nic z punktowych ukłuć, tylko wyrażały się przestrzennie, a widok tych strun pojawiał się samorzutnie. W efekcie wysokie nie znaczyło tu ostre, a koncert gitarowy dał pełnię satysfakcji.
Nie gorszy okazał się fortepian, znów ukazujący mistrzowską sopranową ekspresję i bogactwo nut niżej położonych na pięciolinii. Migotliwe to było, harmoniczne i akustyczne, a razem chwytające za serce. Mały pokój, małe głośniki, a tyle muzyki i tyle wrażeń.
I jeszcze jedno – i przestrzeń. Napisałem na początku, że jednym z głównych walorów diamentowych monitorów Raidho jest niezwykła umiejętność budowania głębi scenicznej. Głębia ta zawsze ujęta jest u nich w prawidłową, na odpowiedniej wysokości zawieszoną perspektywę, a sama jej głębokość jest zjawiskowa. W recenzji modelu D-2 pisałem o zmaganiach towarzyszących uczynieniu tej głębi całkiem bezkresną, ale niezależnie od przykładanej do tego wagi i przykładanego sprzętu, scena głośników Raidho zawsze jest wyjątkowo głęboka.
Nie inaczej było tym razem, co tym jest cenniejsze, że, jak pisałem dwa lata temu, pozostaje jedną z bolączek całego Audio Show niemożność ukazania w jego salach scen odpowiednio głębokich. Wraz z dudniącym powszędy basem jest to niewątpliwie główny pojawiający się tutaj mankament. Lecz Raidho, podobnie jak przed rokiem duże tuby Zingali, to zawodnicy potrafiący radzić sobie w najtrudniejszych warunkach. Dla nich głęboka scena to norma, a od sprzętowego święta mogą sprawić wręcz całkiem przepastną. To właśnie pokazały w zeszłym roku, a w tym nie było już aż tak niesamowicie, ale też bardzo dobrze. Ekipa za dużo czasu straciła widać na próby z modelem C-2.1 i na perfekcyjne ustawienie awaryjnych D-2 nie starczyło jej czasu. Nie czuły też one w tym roku na sobie ręki mistrza – Hansa Christiansena – którego z tego miejsca serdecznie pozdrawiam.
Summa summarum wynikła z tego wszystkiego i tak prezentacja szczególna, znów jedna spośród najlepszych na całej wystawie, bo tylko takie w osobnych artykułach przedstawiam; co nie znaczy, że tylko te opisane osobno były szczególne i należały do najlepszych. W żadnym razie.
Mnie się też b podobało ale nawet z tych glosniczkow basu bylo zbyt duzo a przede wszystkim był nieco bulowaty typowo bas refleksowy. Gora i srednica to nieosiagalne marzenie. Osmiele sie stwierdzic ze bas to jedna a moze półtorej klasy nizej, kolega audiofil w ogole wyszedl zniesmaczony takimi popisami wzbudzajacego się basu.
Ten bas jest na dokładnie takim samym poziomie. Tylko trzeba mieć salę odsłuchową a nie kartonowe pudło z betonową podłogą i sufitem. U mnie w domu bas był zupełnie inny i nie nosił najmniejszych cech przedobrzenia czy zlewania, co w recenzji modeli C-2.1 i D-2 opisałem.
Witam Piotrze,
Zapytam bez ogródek, które byś wolał mieć na własność Alexie czy D1/D2 i które na AS Twoim zdaniem lepiej wypadły całościowo?
Pozdrawiam
No właśnie nie wiem, które bym wolał. A co do tego czy lepiej na Audio Show wypadły Alexie, czy D-1, to moim zdaniem nie da się tego porównać, bo jedne grały w małej sali, a drugie w bardzo dużej. Wcale nie chcę się uchylać czy wydawać salomonowych wyroków, tylko po prostu tak było. Jedne i drugie głośniki są niezwykłe. D-2 miałem u siebie, ale Alexii nie. Dopiero jakbym miał, mógłbym powiedzieć, które zrobiły na moim parkiecie większe wrażenie. Ale tak się chyba nie zdarzy.
Te też są niczego sobie
http://app.audiogon.com/listings/full-range-raidho-acoustics-d-5-full-range-dynamic-loudspeaker-2014-11-14-speakers-75252-dallas-tx
Kazdy portal czy blog o tematyce audio, przedstawia swoje reportaże w formie tasiemca, przyznam ze zaczyna to być nużące…
Wystarczy nie czytać lub zaproponować lepszą formę.
Ani ten salon wielki,ani nie najbardziej elegancki. W Krakowie mamy spory wybór. AUDIOTREND…NAUTILUS…HIFISTATION etc. Niestey w chilout pracuja zblamowani Panowie… zero uśmiechu..znudzenie…no chyba, że klient chce kupić od razu za 100 tys.
Coś mi się zdaje, że odezwała się rozżalona konkurencja. Wiele razy bywałem Chillout Studio i jakoś nie witały mnie tam ponure twarze, a jak chodzi o wielkość, to główna sala odsłuchowa ma u nich 40 metrów i chyba w Krakowie większej nie ma. Nie napisałem także, że ich salon jest wielki, tylko że duży, no a duży to chyba jest – no nie?
Nikogo też nie faworyzuję. Jest już tekst o Nautilusie, a będzie o Living Soundzie. Audiotrendu i HiFiStation jakoś na Audio Show sobie nie przypominam, a też krakowski Audio Center w tym roku niczego szczególnie godnego uwagi nie pokazał.
Akurat opisywane kolumny nie przypadly mi do gustu,naczytalem sie o nich kiedys ze sa super, ale to jest moj trzeci odsluch,pierwsze dwa zrobilem w UK a trzeci na AS i za kazdym razem slabo graly,daleko im bylo do tych entuzjastyczych recenzji.Moze to pech i trzeba je posluchac w prywatnym domu i solidnym pokoju odsluchowym, musze wierzyc tobie ,bo miales je u siebie przeciez i wiem ze sluch masz dobry Piotrze.