Najelegantszy hotel Warszawy też oczywiście, jak co roku, gościł Audio Show, a w nim zwiedzanie rozpocząłem od sali HiFi Clubu, do której w zeszłym roku nie udało się trafić, albowiem za każdym z dwóch podejść dowiadywałem się, iż odsłuch właśnie się zaczął i trzeba pół godziny poczekać. Na to nie miałem czasu, a szkoda z tego wynikła, bo w późniejszych relacjach wielu słuchaczy wskazywało obecny tam dźwięk jako najlepszy ze wszystkich. Sprawdzenia tego tym razem odpuszczać nie miałem zamiaru, a skontaktowawszy się zawczasu z wystawcą, zyskałem pewność, że na odsłuch bezwzględnie trafię. Nie było z tym jednak problemu i bez tej zapobiegawczości, gdyż dotarłem do Bristolu na pół godziny przed rozpoczęciem zwiedzania, tak więc mogłem posłuchać wszystkiego co w tym HiFi Clubie mieli jeszcze przed otwarciem, a także odbyć pierwszą z ich sesji z publicznością.
Zacznijmy od tego co grało, a grały głośniki Rockport Technologies Avior napędzane górą oferty McIntosha. System był zatem amerykański i po amerykańsku okablowany przez też amerykańskiego Transparenta. O głośnikach Rockporta ostatnio zrobiło się głośno, jak o paru innych podobnie najbardziej głośnych, a choć że głośno jest wokół głośników, nie powinno być niczym szczególnym, bo wszak od tego są one, to jednak rozgłos ten szedł po linii entuzjastyczno-informacyjnej a nie melodyczno-nagłaśniającej. Fama się poniosła szeroko, że są to najlepsze głośniki spośród drogich ale jeszcze nie drogich abstrakcyjnie, co tylko wzmagało moje oczekiwania. Na marginesie zauważę, że w zeszłym roku grały tam najtańsze z oferty – Rockport Atria – a w tym roku o dwa oczka wyższe i o jedną trzecią droższe, kosztujące ponad 140 tysięcy – Aviory.
Z kolei o McIntoshu zdania są podzielone – i jedni uwielbiają, a inni wybrzydzają. Że amerykański, że przekoloryzowany, że zbyt pod publikę – twierdzą pomstujący; że super sprzęt z „full wypasem”, a wcale nie taki drogi – odpowiadają zwolennicy. Osobiście mam dla McIntosha sympatię, zarówno za wygląd retro, natychmiast rozpoznawalny, jak i za dźwięk, który w kilku znanych mi konfiguracjach okazał się bardzo w porządku. Tu grał za pośrednictwem swojego najdroższego gramofonu MT10 i z całą czeredą najlepszej elektroniki – dzielonego przedwzmacniacza C1000 i monobloków MC2301.
Wypoczęty z rana jak polityk na delegacji, spiąłem się cały w sobie i uszu nadstawiłem, oczekując rzeczy niesamowitych, niepomny lekcji z Focalami. Nie, nie – spokojnie – draki ponownej nie będzie, na pewno nie tym razem, a co się objawiło, już piszę.
Objawiło się brzmienie o bardzo dużej subtelności, z pełnią harmonii i głębi. Z bardzo dobrą separacją poszczególnych dźwięków i ekspresyjnymi skokami na osi góra-dół pasma. Słuchany zrazu fortepian nie był wprawdzie całkiem jak żywy, ale na pewno był high-endowy pod każdym poza czystym realizmem względem. Swobodny, bez śladu niedociągnięć, może poza jedynie śladowym zlewaniem dźwięków ze średniego zakresu. Brzmienia perliły się i oferowały duże bogactwo harmonik, z tym, że były nieznacznie wygładzone i upiększone na uspokojoną modłę – bez realistycznego pazura i efektów charakterystycznych dla prawdziwego słuchania z małej odległości.
Następnie na scenę wkroczyły chóry, które zabrzmiały „niebiańsko”, ze wspaniałym oddechem i pięknym ujęciem sopranów, pozwalającym rozkoszować się a nie zmagać z tą najtrudniejszą do oddania częścią akustycznego pasma. Muzyka przepełniona była powietrzem i dosłownie oddychała, a jednocześnie brak było śladu natarczywości, przeginania poza którąkolwiek granicę, przedobrzenia basowego czy nadmiernych pogłosów, przy jednocześnie pięknym oddaniu akustyki wielkich pomieszczeń.
Słuchana następnie muzyka rozrywkowa okazała się niezwykle nośna, doskonale łącząc walor relaksacyjny z dużej miary realizmem. Nie był to realizm o charakterze dosłownym, lecz lekko przetworzony, tak by był milszy dla ucha i pozwalał się słuchać choćby od rana do nocy; bez żadnego realistycznego nacisku i bolesnej konkretności, tylko swobodnie, czarodziejsko, lecz bez przesadzania z tą czarodziejskością. Zarazem bez ocieplania i bez ochładzania; w naturalnej temperaturze, takiej w sam raz, by o niej w ogóle nie myśleć. Głosy wokalistów pojawiły się pełne i z dobrą swoistością, a postaci ich były nieco powiększone, jak to u dużych głośników przeważnie bywa.
Na scenę wkroczył koncert skrzypcowy, a wraz z nim świetne oddanie relacji smyczek-struny, z pełną tej interakcji złożonością, a nie tylko samym pojawiającym się ujednoliconym dźwiękiem. Towarzyszyła temu świetna dynamika samej orkiestry, na której tle instrument solowy ukazany został z pełną ekspozycją, bez żadnego chowania czy przytłaczania. Same skrzypce (piszę to, by pojawiło się odniesienie do skali) miały zaś mniej więcej wielkość wiolonczeli.
Z mojego punktu widzenia ważny był też aspekt rozchodzenia się dźwięku, tak więc uważnie go przebadałem. Rockporty nie promieniują, a w każdym razie te tutaj nie promieniowały. Źródła ukazywały statycznie, dokładnie umiejscawiając punkty źródłowe na kartezjańskim grafiku sceny. Ogólne ciśnienie akustyczne wprawdzie się pojawiało, ale nie pojawiało się wrażenie ekspansji i pompowania, wypływającego z tych dobrze zlokalizowanych źródeł, tkwiących jak przykręcone do swoich miejsc, niczym obrazy w ramach. Było za to dużo esencji i ożywiona sama przestrzeń; esencja ta nie była jednak zgęszczona w sensie masywności, tylko swobodnie, lekko płynąca. Żadnej ociężałości, żadnego spowolnienia, a jedynie szybko, z powietrzem, jak na skrzydłach, lecz zarazem esencjalnie, z mocnym muzycznym aromatem.
Głośniki nie miały też najmniejszych problemów z wypełnieniem dużej sali jednorodnym dźwiękiem, choć lepiej było siadać w pierwszych rzędach. Doznawało się wówczas przemożnej namacalności brzmienia, połączonej ze szczególną jego anielskością – swoistym upiększeniem. Dawało to silną predyspozycję do jazzowego repertuaru, minimalnie wprawdzie okradanego z naturalnej drapieżności trąbek, ale w zamian bliskiego i pięknego. Bo właśnie plan pierwszy był bliski i atak frontalny, na czym traciła głębia sceny, nie tak już znakomita, lecz to mogło zaszkodzić jedynie muzyce wielkoobszarowej. Bardzo dobra była perkusja, z bogactwem akustyki wewnętrznej bębnów, natomiast całościowo zabrakło nieco chropowatości tekstur, trochę zbyt ogładzonych i wkomponowanych w całą tą upiększającą anielskość. Nie pojawiało się zjawisko wgryzania w materię brzmienia, tylko raczej gładka swoboda i łatwość łykania wszelkiego repertuaru. Bardziej powietrzem i oddechem niźli mrowieniem; bardziej z włosem niż pod włos.
Lekki niedostatek głębi scenicznej był rekompensowany w sporej mierze rewelacyjną spójnością na osi prawo-lewo, czyli mówiąc potocznie stereofonią. Doskonałe było także dawkowanie pogłosu, branego tylko od nagrań a nie samoistnie dodawanego.
Całościowa atmosfera miała charakter klubowy, z lekkim przygaszeniem światła i ogólną muzyczną zabawą na znakomitym poziomie. Niewątpliwie był to popis, chociaż nie popis realizmu.
Od HiFi Clubu trafiłem do Audiofastu, a następnie do Nautilusa, ale te miejsca opiszę osobno. Następnie wspiąłem się na poziom drugi, czyli na II piętro, i tam miał miejsce jedyny zgrzyt jakiego na tegorocznym Audio Show doświadczyłem. Panienka stojąca na warcie przed salą Audio Tekne oświadczyła mi, że pokazy są zamknięte dla publiczności (?), przeznaczone wyłącznie dla wpisanych na listę, a wstęp wolny jest tylko między 16 a 18 (!?). Oznajmiłem jej w odwet, że jestem z prasy i w ogóle takie podejście mi nie odpowiada, a ona na to, że muszę zaczekać, bo musi się dowiedzieć, czy w takim razie mnie wpuszczą. Odparłem jej, że niczego nie musi się dowiadywać, bo nie mam czasu na bzdury i pokazy zamknięte sprzętu w zeszłym roku ogólnie wszystkim dostępnego, prezentowanego przez miłych ludzi od włoskiego firmy Audio Tekne dystrybutora. Mam zamiar napisać w tej sprawie do Japonii i pogratulować im wyboru polskiego pośrednika, który raz jeszcze dał potem znać o sobie, stwierdzając przy Karolu (który robił zdjęcia osobno, wędrując na własną rękę), że „nienawidzi dziennikarzy”, a sprzęt pokazywał będzie komu i kiedy zechce. No, jeszcze zobaczymy, szanowny panie.
Jest w tym Bristolu na pierwszym poziomie długi korytarz, a wzdłuż niego szereg sal – i teraz będzie o nich. Najpierw trafiłem do sali Mickiewicz, gdzie grał Zontek z Cary Audio. Przemili ludzie, super granie. Pełna sala, że aż wejść było trudno, a w niej równie pełne, znakomite brzmienie. Produkował je tytułowy dla tego miejsca gramofon Zonteka, śląc sygnał na przedwzmacniacz z osobnym pre gramofonowym Cary SLP-98L/SLP-98P, a stamtąd na końcówki mocy CAD-805 AE i do monitorów Harbetha.
Rewelacyjnie to grało, bez powiększającego formatu, z doskonałą czystością i zdolnością przekazywania muzycznego bogactwa oraz emocji nawet na niskich poziomach głośności, co natychmiast zauważyłem. Magia gramofonowej elegancji łączyła się z realizmem w jeden twór, gotowy do natychmiastowego pochłaniania przez spragnionych muzyki audiofilów. Po niemiłej przygodzie z Audio Tekne tutaj humor od razu mi wrócił.
W sali obok produkowało się Ancient Audio, czyli jak zawsze człowiek-orkiestra, Pan Jaromir Waszczyszyn.
Zacząć muszę od dygresji. Co ja się w życiu naczytałem o tym, jakie to drogie audio jest oszukańcze, jak chcą pieniędzy za nic i ile można by było osiągnąć przy odrobinie dobrej woli, gdyby ktoś rzeczywiście chciał przysiąść fałdów i popracować nad poprawą zwykłego brzmienia; tego, co to pasuje na każdą kieszeń. Lecz kiedy Pan Jaromir zaproponował rewelacyjne głośniki aktywne z serii Oslo, zaraz podniosły się głosy, że to już nie to co kiedyś, że tamto było – Oooo! i – Aaaa! – i naraz wszystkim przestało przeszkadzać, że „tamto” kosztowało setki tysięcy. Tę samą śpiewkę słyszę w tym roku. Powstał genialny moim zdaniem procesor poprawy dźwięku, zdolny za jednym obrotem gałki przerabiać tak zwaną kichę w granie wysokiego poziomu, a tu wszyscy się krzywią i jeden z drugim powiada, że przecież nie o to chodzi, tylko trzeba od początku iść na całość, za ciężką kasę chociażby, byle dobrze, a nie do żadnego poprawiania. Żeby to już od drzwi jak prawdziwa orkiestra w Berlińskiej Filharmonii grało.
Pardon, ale czegoś nie rozumiem. To czego ty właściwe chcesz, do ciężkiej cholery, publiko? Żeby grało na wiwat za pieniądze, na które cię nie stać teraz, ani nigdy nie będzie w przyszłości, czy żeby ci umilić życie w ramach jakiegoś sensownego budżetu?
To jest właśnie ten styl wiecznego kwękania osób zawsze niezadowolonych. Jak tanio, to za tanio – jak drogo, to za drogo – a jak średnio, to też niedobrze. I tylko, za przeproszeniem, własne wypociny nieodmiennie wspaniale pachną, albo ewentualnie jakiegoś kumpla, a wszystko inne jest be. Na tej samej zasadzie kręcono kiedyś nosem na Mozarta i Beethovena, wychwalając miernoty, o których dzisiaj nikt nie pamięta. Procesor w przedwzmacniaczu Ancient Audio P-3 daje niesamowite efekty, potrafiąc pchać do góry zarówno głośniki budżetowe, jak i takie kosztujące majątek. Jemu jest bez różnicy, co na własne uszy słyszałem.
W konkretnej prezentacji na Audio Show Pan Jaromir zestawił pokazowo system groszowy, który za tysiąc albo i taniej każdy na elektronicznym pchlim targu może sobie sprawić, podpinając do niego swój przedwzmacniacz i pokazując, że nawet z takiego złomu da się muzykę wyłonić. Z głębią, powabem, tchnieniem naturalnego piękna. Ancient Audio P-3 Speaker Processor-preamplfier nie jest wprawdzie tani, bo kosztuje 40 tysięcy, czyli tyle co rasowy przedwzmacniacz średniego poziomu, ale w zamian oferował będzie bazę aż 250-ciu głośników, których brzmienie będzie można poprawiać z pilota na zawołanie. Bazę w dodatku ruchomą, możliwą do uaktualnienia o te akurat głośniki, o które klientowi chodzi. Ta usługa na terenie Polski będzie darmowa, co raczej akurat nas, Polaków, powinno cieszyć.
Powiem krótko – to się zapowiada sensacyjnie i już niedługo sam zamierzam przystąpić do testowania czegoś bardzo drogiego w oparciu o dwa typy odsłuchów: z tym procesorem i bez niego. A na razie na Audio Show ruch i tak niemały wokół tego procesora się zrobił, pomimo czarnego pijaru internetowych kwękałów, bo każdy ma przecież własny rozum i sam czuje pismo nosem. Kroi się duża sprawa.
Przed translokacją do Golden Tulipa odwiedziłem jeszcze w Bristolu jedną salę, tę mianowicie, w której eksponowała się firma Suport, oferująca produkty koncernu Harman/Kardon, czyli w przypadku audiofilizmu dużego kalibru marek JBL i Mark Levinson. Jak zawsze zakatarzony prelegent (dwa lata temu także był chory), tłumaczył publiczności – która odstawszy pod drzwiami swoje dostała się na kolejną turę – że głośniki są tym razem skromniejsze od flagowych sprzed dwóch lat, ale i tak bardzo dobre, a elektronika Marka Levinsona też, jak wiadomo, do najściślejszej czołówki należy. Tak więc proszę siadać, drzwi zamykać i wyczynowa jazda. Pokaz składał się z trzech dwuminutowych urywków, moim zdaniem trafnie dobranych i nareszcie takich, że wiadomo od razu było z czym mamy do czynienia.
Powiem zwięźle – to granie w moim stylu. Tych styli jest wprawdzie więcej niż jeden, ale ten jest spośród nich najdawniejszy, taki jaki podobał mi się kiedy byłem jeszcze młody. Granie bardzo dokładne i bardzo realistyczne, bez żadnych upiększających domieszek, tylko naga dynamika, laboratoryjna szczegółowość i wszystko jak w życiu. Prezentowane urywki obejmowały chór, wokal i muzykę organową, narzucając słuchaczom piękno brane właśnie z czystego realizmu. Towarzyszył temu tektoniczny bas, jak prawie nigdzie indziej całkowicie pozbawiony zniekształceń, a głębokość brzmienia brała się tylko z samego tego brzmienia, podczas gdy muzyka organowa ukazała dynamikę wgniatającą w fotel, a wszystko jeszcze promieniowało, czyli było takie jak właśnie wolę; aktywnie rozchodzące się na całym obszarze sceny.
Gdyby tylko stać mnie było, zaraz bym to wszystko zamówił do siebie, by badać, czy nie jest aby moim docelowym graniem, takim dla pełnej satysfakcji ostatecznego spełnienia. Sytuacja ta nie zachodzi, a w zamian mogłem jedynie dowiedzieć się od Pana Prelegenta, że firma Harman/Kardon żyje z produkcji masowej i profesjonalnej, a takie jak tu referencje służą jej wyłącznie za reklamowy popis, a także wzorzec profesjonalny dla kooperantów i jednocześnie dowód możliwości dla niedowiarków, chcących podważać jej autorytet. To macie – powiada Harman/Kardon – i zróbcie coś lepszego. No a o to, moim zdaniem, łatwo nie jest. Rzucę jeszcze na odchodnym, że dwa lata temu flagowe głośniki JBL-a wydały mi się nazbyt w stylu kinowym, co zapewne wynikało z gorszej akustyki pomieszczenia, bo te tutaj grały dokładnie jak lubię. Z właściwym formatem i dojmującym realizmem, a jednocześnie potężnie.
Musze napisac ze poki co Pańskie relacje z imprezy są zdecydowanie najfajniejsze. Wyraziste i z przytupem. Troche sie boje ze okaże sie ze Wilson Audiofastu był lepszy od Rockportow. Tymczasem za kazdym razem przechodzac z hificlubu do sąsiedniego pokoju słyszę różnicę dwóch klas. Podobnie w pokoju Avantgarde system zaczyna grać dopiero po podlaczeniu genialnego Transrotora. Czekam z niecierpliwością na dalsze odcinki.
Aha. Co do Waszczyszyna też mi się bardzo podobał ten procesor. Ale jedno bylo jednak wprowadzajace w błąd. System nie powinien byc z premedytacją tak biednie złożony. Niech facet weźmie swoj najnizszy wzmacnuacz i najniższe źródło albo chociaż zestaw po 5/10 tys za jeden element i wtedy ciekaw jestem jak będzie wyglądała rzeczywista różnica. A tak będę sie musiał zdac na recenzję. Niechby i obiektywną do bólu ale cudzą.
Nie ma się co martwić o Rockporty – napiszę jak grało w Audiofaście moim zdaniem, a opinię i tak każdy powinien zachować swoją. Zobaczymy, czy będą zbieżne.
Co do Pana Waszczyszyna, to chciał pokazać ile można zyskać w przypadku najmarniejszego systemu. Zapewniam, że nie gorzej wypada to w przypadku droższych, których pewnie w przyszłym roku będzie można u niego posłuchać, bo takie jest najwyraźniej życzenie sporej części publiczności.
Tak co do p. Waszczyszyna. Pamiętam jak jeszcze przed 20 laty i wiecej chodzilem suchac danego elementu i sluchalem nie wiedzac ile kosztuja kable prąd akcesoria. Potem bylo rozczarowanie w domu. Tutaj poprawa była po prostu spektakularna. Aż się nie chce wierzyć ze w drozszych systemach moze byc podobnie. To bylby przelomowy wynalazek i lek na audiofilia nervosa. Choc w tej cenie czy lek nie droższy niż choroba?
Jest całkiem możliwe, że poszczególne firmy kupią od Ancient Audio sam procesor i będą go montować w swoich wzmacniaczach jako uzupełnienie produkowanych przez siebie głośników, a wówczas nabywając firmowy wzmacniacz z kolumnami otrzymamy wszystko co trzeba za jednym zamachem i bez dodatkowych kosztów.
Jedna rzecz w tym procesorze niepokoi – Pan Waszczyszym mówił o tym, że zamierza zaprogramować presety dla 200 kolumn… A co z resztą?
Mnie powiedział, że dwustu pięćdziesięciu. A o reszcie napisałem w relacji. Kto na terenie Polski mieć będzie głośniki nie ujęte w bazie danych Ancient Audio a przedwzmacniacz-procesor zakupi, do tego Pan Jaromir przyjedzie z całą swoją aparaturą pomiarową i na miejscu przeprowadzi optymalizację. Ta usługa będzie gratisowa, lecz tylko na terenie Polski. Wszędzie indziej trzeba będzie zwrócić koszty przejazdu.