Recenzja: Zingali Twenty 1.2 Evo

Zingali_Twenty_ 1.2_Evo_10 HiFiPhilosophy   Firmę Zingali Acoustic miałem możliwość poznać u źródła, a relacja z odwiedzin u włoskiego producenta najwyższej klasy głośników zamieszczona została na łamach hifiphilosophy całkiem niedawno. Jednocześnie model 1.2 Evo był przeze mnie słuchany na warszawskim Audio Show w 2013 roku, i to słuchany uważnie, tak jak na to zasługiwał. Grał tam wszakże w zupełnie innym zestawieniu sprzętowym, przygotowanym przez polskiego dystrybutora, a teraz przychodzi pora przebadać go we własnym mateczniku w oparciu zgromadzoną tam aparaturę.

Można w tym miejscu zadać pytanie: – Po co tyle trudu i poświęcania czasu jednym kolumnom głośnikowym? Skoro zostały odsłuchane a firma dokładnie opisana, to może lepiej zająć się czymś innym, bo dobrego sprzętu na świecie nie brak. Z taką argumentacją niepodobna jednak się zgodzić, bo są te głośniki niewątpliwie produktem osobliwym, pozwalającym za spore wprawdzie ale nie jakieś odbierające chęć słuchania pieniądze wspiąć się na brzmieniowe wyżyny; pułap, na którym pozostawanie daje już tej miary satysfakcję, że wędrować dalej nie trzeba, zwłaszcza że taka wędrówka najprawdopodobniej okazałaby się wściekle kosztowna, a dotarcie do miejsc jeszcze ciekawszych pragnieniem o spełnieniu niczym nie gwarantowanym. Na to w każdym razie wskazywałby warszawski odsłuch, podczas którego w niewielkim i nieatrakcyjnym akustycznie pomieszczeniu głośniki Zingali 1.2 EVO zaprezentowały spektakl wyjątkowej urody, każący się podziwiać i przymuszający do słuchania. Szczególnie rozmiar i sposób kształtowania sceny oraz muzykalność robiły wrażenie, a towarzyszył temu swoisty klimat przywoływany sposobem budowania nastroju, magią lampowości (bez jednej lampy w torze) i jakimś szczególnym tej muzyki smakiem, bardzo niepowszednim i zapadającym w pamięć. Trzeba jednak pamiętać, że grały tam Zingali w oparciu o wyrafinowaną elektronikę i nie mniej wyrafinowane okablowanie, a przy tym tor był przyrządzony z dużą pieczołowitością przez prawdziwych fachowców – mającego świetne ucho polskiego dystrybutora, Bartka Nowaka, oraz szefa marketingu Zingali, pana Yaira Wahala, będącego także inżynierem dźwięku. Wiem od nich, że sporo się wówczas napracowali i że to i owo trzeba było w ramach dopasowywania zmieniać, by efekt końcowy mógł być taki a nie inny. Składały się na tamten tor takie rodzynki jak przetwornik M2Tech Vaughan, pasywny przedwzmacniacz Dayens Ectasy IVse, czy monobloki Burson Timekeeper, a wszystko to spinały i prąd temu czyściły brane z górnych półek przewody i kondycjonery Entreqa. Pytanie brzmi, czy taką magię da się powtórzyć na zawołanie, czy też była ona konglomeratem wiedzy, możliwości i łutu szczęścia załogi sposobiącej tamten odsłuch, bo nie ma co udawać – tor odsłuchowy zawsze w jakiejś mierze pozostaje efektem przypadku i losowych wyborów, jako że nikt nie jest w stanie przebadać choćby drobnego ułamka możliwych teoretycznie kombinacji.

Z uwagi na tą swoistość i gigantyczny zbiór potencjalnych możliwości, niektórzy zalecają trzymać się podczas składania zestawu jednej firmy, bo wówczas z góry wiadomo, że ktoś to bodaj wstępnie dopasowywał, w związku z czym powinno grać już na starcie przynajmniej dobrze i wystarczy dobrać głośniki oraz okablowanie by efekt był w pełni zadawalający. Audiofile nie byliby jednak sobą gdyby w dużej części swej społeczności nie mieli odmiennego zdania, wierząc daleko bardziej we własne siły i umiejętność komponowania różnego pochodzenia urządzeń niźli w firmowe dopasowanie. Sam jednak będę w tym wypadku konserwatywny i ostrożny, korzystając w głównej mierze z pełnego zestawu Audio Research, który po własną recenzję u mnie zagościł. To oczywiście także efekt przypadku i zbiegu okoliczności, że zestaw ten pojawił się akurat równolegle z głośnikami Zingali, a czy był to zbieg pomyślny, czy wręcz przeciwnie, będę sprawdzał porównując jego brzmienie z własnym torem wzmacniającym.

Budowa

Zingali_Twenty_ 1.2_Evo_03 HiFiPhilosophy

Zingali Twenty 1.2 Evo

   Głośniki Zingali mają dwa główne atuty pozwalające im toczyć wyrównaną walką z innymi dostawcami najwyższej klasy systemów nagłaśniających: przez siebie wynalezione i tylko przez siebie stosowane tuby Omniray oraz wspaniałą klasę obróbki drewna. Na miejscu u nich mogłem oglądać wielkie jak ciężarówka z naczepą i kosztujące po milion euro za sztukę sterowane komputerowo obrabiarki SMC Ergon oraz zgromadzone zapasy najwyższej jakości sezonowanego drewna, przywiezionego prosto z Kalifornii. Widziałem także obudowy głośnikowe jeszcze w stanie surowym oraz najbardziej zaawansowane technologicznie komory lakiernicze, toteż dowodnie przekonałem się, że mamy w tym wypadku do czynienia ze światowej klasy fachowością i najlepszymi surowcami. Stosownie do tego głośniki 1.2 EVO prezentują się wyjątkowo. Wyjątkowy jest zarówno kształt tub Omniray, wciągający wzrok patrzącego do wnętrza głośnika, jak i maestria wykończenia. Dokładność frezów, sposób tłoczenia sygnatury i powłoki lakiernicze budzą najwyższe uznanie. A przy tym sama faktura drewna, którego gatunku nie udało się niestety ustalić, ale które określane było jako „Californian yellow tree”, też jest wyjątkowa, pozbawiona niemal rysunku słojów i niezwykle gładka, w osobliwy sposób łącząca pozostawanie drewnem ze szczególną jednolitością materii i elegancją. W efekcie kolumny od Zingali, mimo iż wykonane z drzewa, przypominają wyglądem jakieś odlewy a nie efekt pracy stolarzy, i to mimo że nie pokryto ich kryjącą warstwą lakieru. Wykończenie może być przy tym dowolne, także oczywiście kryjące, a na Audio Show furorę robiły stojące przy wejściu głośniki o jednolitej kryjącej czerwieni charakterystycznej dla samochodów marki Ferrari. Sam goszczę jednak typowo drewniane, mające barwę łączącą odcienie koniaku, różu i brązu. Kolor jest silnie złamany, daleki od barw podstawowych, i estetycznie wyszukany. A przy tym te same głośniki EVO 1.2, które w wielkich halach Zingali wydawały się małe, niemal kompaktowe, na dwudziestu paru metrach pokoju odsłuchowego okazują się duże, pełnowymiarowe i sporo miejsca zabierające. Nie są specjalnie wysokie, ale obecność tuby zagłębiającej się w obudowę i całej przez nią objętej wymusza sporą szerokość i jeszcze większą głębokość, bo jak wiadomo głośniki tubowe mają dużą średnicę i nie mniejszą głębię. Jednocześnie sam korpus kolumny oferuje spory kontrast, bo tylko przód wraz z kilkucentymetrowym obramowaniem oraz wąska ścianka tylna wykonane są z drzewa, a ściany boczne i wierzch z czarnego tworzywa, pod którym znajdują się wielowarstwowe, specjalnie cięte na wąskie pasy i akustycznie modelowane płyty MFD. Nadaje to wyglądowi dynamiki i jednocześnie ucieka przed jednoznacznym skojarzeniem z meblem. Ustawienie jest przy tym specyficzne, na dopasowanych kształtem do obrysu obudowy płozach, w których zamontowano półkuliste, regulowane śrubowo podstawki. W efekcie powierzchnia styku z podłogą jest mała, ale nie tak mała jak w przypadku powszechne stosowanych kolców. Tworzące podstawę płozy są przy tym jednocześnie czymś w rodzaju ścianek bocznych tunelu prowadzącego pod kolumnę. Ma to swój dodatkowy sens, bowiem właśnie na spodzie ulokowano wylot bass-refleksu. Producent zaleca położenie na wprost niego kawałka materiału, by bas się rozpraszał i nie przenosił zbytnio na podłogę. Sprawdziłem – i faktycznie najniższy zakres staje się wówczas bardziej przestrzenny oraz łagodniej obrysowany; niewątpliwie wyższy jakościowo i bardziej wpisany w muzykę.

Zingali_Twenty_ 1.2_Evo_08 HiFiPhilosophy

Luksusowy wyrób rodem z Półwyspu Apenińskiego

Kolumna posiada tylko dwa głośniki, w tym jeden niskotonowy, jest zatem analogiczna względem konstrukcji do Zeta Zero, z tym że tam mieliśmy do czynienia z pojedynczym rozbudowanym głośnikiem wstęgowym, a tutaj z tubą Omniray. Tuba ta w przypadku EVO 1.2 ma wlot o średnicy 44 mm i dwunastocalową średnicę wylotu, a uzupełniający ją głośnik niskotonowy jest też dwunastocalowy i ma 75 milimetrową cewkę. Jak wszystkie głośniki używane przez Zingali pochodzi od także włoskiego producenta – firmy B & C – i trzeba mu przyznać, że potrafi zejść odpowiednio nisko, w czym pomaga mu wypomniany ulokowany od spodu bass-refleks.

Na ściance tylnej mamy dwie pary przyłączy, tak więc możliwe jest zastosowanie bi-wiringu; sam jednak użyłem pojedynczych kabli Shunyata Anaconda, podpinając jednak plus i minus do różnych par, bo tak według dystrybutora jest korzystniej. A niezależnie od tego pary te i tak są fabrycznie zmostkowane grubymi miedzianymi listwami. (Przy okazji wygrzewałem także niewygrzane jeszcze do końca Tellurium Black Diamond widoczne na zdjęciach.)

Gdy chodzi o warstwę techniczną, głośniki mogą przenosić pasmo od 30 Hz do 21 kHz i mają nietypową, 6-ohmową impedancję. Stromizna dynamiczna jak zwykle w przypadku tub jest rzeczywiście stroma i wynosi 12 dB na oktawę. Spora jest też skuteczność, opiewającą na 96 dB, a kąt rozproszeniowy tuby oszacowano na 120°.

Wszystko to w ostatecznym efekcie wygląda bardzo statecznie i wytwornie. Tuby objęte w całości obudową są dla Zingali ekskluzywne, a drewniane wykończenie i klasa jego wykonania natychmiast wrzucają nas na obszar luksusu. Sama wielkość głośników też budzi respekt, a dźwięk z tej wielkości i owego luksusu się dobywający również jest wielki i luksusowy.

Odsłuch

Zingali_Twenty_ 1.2_Evo_07 HiFiPhilosophy

Jak na wyrób luksusowy przystało, jakość wykonania oraz sfera wizualna stoją na najwyższym poziomie.

   Zacznijmy od ustawienia, a jest ono w tym wypadku ważne i specyficzne. Głośniki nie mają bowiem żadnych wylotów skierowanych ku tyłowi i z tego względu ilość miejsca z tyłu oraz to co się za nimi znajduje nie powinny być aż tak ważne, choć zwykle głośniki lubią mieć metr albo i więcej luzu za sobą i sporo także miejsca po bokach, od czego tuby nie są wyjątkiem. W wypadku Zingali 1,2 Evo ilość miejsca z tyłu okazała się jednak bardzo ważna i w moim przynajmniej pomieszczeniu najlepiej grały mając z tyłu aż dwa metry wolnej przestrzeni. Okazały się też dość wrażliwe na odginanie, bo ustawione na wprost, równolegle do ścian bocznych pomieszczenia odsłuchowego, grały dźwiękiem nieco chłodniejszym i takim w bardziej obiektywizującym stylu, natomiast kiedy je odginać by patrzyły mniej czy bardziej ku słuchaczowi, dźwięk się ocieplał i stawał bardziej w stylu atmosfery klubowej a nie filharmonijnej. Wszystko to jest jednak mniej ważne niż to, by nic się nie znajdowało pomiędzy słuchaczem a tymi umieszczonymi przy samej podłodze wylotami bass-refleksów. Można na to zrazu nie zwrócić uwagi, bo zwykle otwory serwujące dźwięk ulokowane są w głośnikach wyżej i jakiś róg kanapy czy krzesło nie mają wówczas znaczenia, ale tutaj dźwięk rozchodzi się także przy samej podłodze i trzeba pamiętać by miał swobodny dostęp do słuchającego, gdyż inaczej scena ulega zaburzeniu i można na przykład odnieść wrażenie, że jeden z głośników gra ciszej (o ile jeden jest przysłonięty a drugi nie), a całościowa magia przestrzenna traci wówczas na sile oddziaływania. A są przecież tuby Omniray mistrzami w budowaniu przestrzennego klimatu i pewnej nawet scenicznej niesamowitości, tak więc o ich scenę zadbać należy szczególnie.

Przyjrzyjmy się zatem owej scenie. W relacji z Audio Show napisałem, że szła wyjątkowo daleko do tylu, a jednocześnie wysuwała się tak bardzo ku przodowi, że zagarniała w siebie słuchacza. W efekcie był to rodzaj bezpośredniego uczestnictwa w wieloplanowym, wspaniale zobrazowanym przestrzennie spektaklu, a nie coś oglądanego przez widza pozostającego na zewnątrz niczym kibic na trybunie czy widz przed telewizorem. A są to, trzeba zaznaczyć, zupełnie różne rodzaje doznań i odmienne sposoby percepcji. Można w tym miejscu przywołać choćby wylansowaną przez firmę Philips technologię dodatkowego oświetlenia montowanego w obudowach telewizorów, zwaną Ambilight. To właśnie, podobnie jak próby z obrazem trójwymiarowym i pojawiające się ostatnio ekrany mające centralne ugięcie, a także dźwięk dookólny, czy zapomniana już kwadrofonia, stanowi sposoby przyciągnięcia widza bliżej spektaklu, starające się o jego większe w nim uczestnictwo.

Zingali_Twenty_ 1.2_Evo_06 HiFiPhilosophy

Co się zaś tyczy reprodukowanego dźwięku – magia!

Tego rodzaju uczestnictwo tuby Omniray okazują się oferować w sposób samoistny i wyjątkowo skuteczny. Objęcie słuchacza spektaklem mają najwyższej próby. Nie patrzymy tu przeto na wszystko z zewnątrz tylko sami bierzemy udział. Jest to oczywiście także następstwem klasy samego dźwięku i maestrii przywoływania żywych wykonawców. To swoisty paradoks, że bohaterowie pojawiający się na ekranach kin czy wysokiej klasy telewizorów dużo mniej są realni od postaci kreowanych przez najwyższej klasy aparaturę audio samym tylko dźwiękiem. I tego właśnie rodzaju przywołanie dane mi było podziwiać kiedy systemu z głośnikami Zingali słuchałem.

Powiedzmy przy okazji coś na temat systemu. Bezwstydnie go zapożyczyłem od Audio Research i był to ten sam zestaw, który uczestniczył zamiennie z moim w pisaniu recenzji głośników Wilson Sophia. Z jednym wszakże wyjątkiem. Pomiędzy odtwarzacz a przedwzmacniacz wpięty został interkonekt RCA Entreq Konstantin, którego działanie miało powodować lekkie ocieplenie dźwięku i faktycznie je spowodowało. Dało to dobry efekt, gdyż głośniki Zingali najwyraźniej lubią lekko ocieplone, ciepłym wiaterkiem owiane tory. W tym miejscu mała uwaga techniczna. Przewód Entreqa ma dziwną, rzadko spotykaną właściwość – mianowicie po pół godzinie czy nawet godzinie grania zaczyna podawać sygnał inaczej. Mocno to słychać. Mimo iż cały system stał pod prądem trzy godziny przed odsłuchem, początkowo grał ciepło, analogowo, ale bez żadnego wchodzenia w analizę i pogłębiania rozdzielczości. Potem jednak stał się bardzo realistyczny i rozdzielczy, co podobno należy zawdzięczać właśnie specyfice kabli Entreqa. Dziwna to specyfika, ale według dystrybutora tak to właśnie z tymi kablami jest.

Zingali_Twenty_ 1.2_Evo_05 HiFiPhilosophy

Duża w tym zasługa opatentowanych tub Omniray

Wrócę jeszcze na chwilę do ustawienia głośników, bo zapomniałem napisać, że lubią mieć słuchacza niedaleko przed sobą. Dwa metry w zupełności wystarczą by scena w pełni się wyklarowała, a półtora też będzie całkiem wystarczające. Tak więc głośniki Zingali podwójnie są specyficzne. Lubią dużo wolnego miejsca za sobą i blisko usytuowanych przed sobą słuchaczy.

 Odsłuch cd.

Zingali_Twenty_ 1.2_Evo_04 HiFiPhilosophy

I nie są to jakieś czcze przechwałki – kolumny wyposażone w tą technologię pochłaniają słuchacza bez reszty.

   Od czego tu zacząć. Może od razu napiszę, że zostałem tym brzmieniem urzeczony. Nie mogę jednocześnie w tym miejscu napisać, że dawno czegoś takiego nie słyszałem, bo co chwilę znakomitych spektakli słucham, ale z pewnością było to coś głęboko zapadającego w pamięć i równie wartościowego jak w przypadku głośników Zeta Zero czy Wilson Sophia. A przecież są te Zingali stosunkowo niedrogie. No tak, jasne, pięćdziesiąt tysięcy piechotą nie chodzi, ale ileż to ja słuchałem głośników kosztujących dwa i więcej razy tyle, które żadnej podobnej magii nie kreowały.

A dlaczego magia?

Pierwsza rzecz, to koherencja. Często spotyka się głosy, że kluczową sprawą dla poprawnie działających głośników jest spójność pasma. Powtarzają to wszyscy, na równi producenci co recenzenci. Spójność, spójność, spójność. Jeden zrobił genialną zwrotnicę, inny fantastyczne kanały w obudowie, głośniki szerokopasmowe jak najbardziej i do wszystkiego pożądane, korekty częstotliwości, super ustawienia, wloty, wyloty, cuda na kiju. No to proszę – Zingali zrobiło tubę Omniray, i przyznam, że takiego zszycia całego pasma jeszcze nie słyszałem. Nie tylko bowiem sama ta tuba posiada bardzo rozległe pasma przykrycie, ale jeszcze idealnie jest zestrojona z głośnikiem basowym. Perfekcja. Związanie basu z resztą pasma nie pozwalało na najmniejszą nawet krytykę. Czuć było moc i całościową potęgę, w kluczowych momentach zejście było bardzo niskie, a jednocześnie niczego ten bas nie zasłaniał i jeszcze wcale nie przenosił się na podłogę, czego wyjątkowo nie znoszę. Pasjami nie lubię kiedy podłoga zaczyna dostawać wibracji i mam wtedy ochotę na tylko dwie rzeczy – zakląć i wyjść. Dla mnie takie coś jest nie do przyjęcia i nie nadaje się do słuchania. Z dyskotekami to do kogo innego. Jednakże u Zingali gitara basowa ani perkusja nie plączą się po podłodze, podobnie jak podczas prawdziwego koncertu najniższy bas organowy nie oddziałuje poprzez posadzkę kościoła. Owszem, stwarza całościową wibrację, ale nie w stylu przejeżdżającego tramwaju. Tymczasem takie podłogo-aktywne systemy głośnikowe napotyka się często i moim zdaniem jest to w każdym wypadku katastrofa. A u 1.2 EVO nic z tych rzeczy – kontemplacyjna błogość. I jeszcze ta całościowa koherencja – synergia jak u żywego organizmu, jak prosto z życia. Raj.

Zingali_Twenty_ 1.2_Evo_02 HiFiPhilosophy

Niezapomniany spektakl audiowizualny!

Skoro przy paśmie jesteśmy. Napisałem w relacji z Audio Show, że jedynym zastrzeżeniem do tamtejszej prezentacji Zingali był sposób podawania wysokich tonów; trochę nazbyt powściągliwy, nieco przesadnie zaokrąglony i nazbyt gładki. Tym razem zupełnie tego nie było. Tor złożony z topowych klocków Audio Research pokazał wraz z głośnikami Zingali 1.2 EVO coś, co mogę nazwać tylko sopranową perfekcją. Podobnie jak zszycie całego pasma były to soprany zachwycające, przestrzenne, dźwięczne, wspinające się na same szczyty, a jednocześnie pozbawione do ostatniego ostatka czegokolwiek co można by odebrać jako pejoratyw. Wręcz przeciwnie, zamiast kłaść po sobie uszy w sopranowych momentach, jak to bywa kiedy jakiś sopranowy niedostatek w danej prezentacji się tuła, tu sam od siebie człowiek uszu nadstawiał by się tymi sopranami napawać. Żadne Arie Królowej Nocy czy popisy Montserrat Cabale mogące tłuc szklanki nie były w stanie odebrać tym sopranom wspaniałości brzmieniowej i byłem tym, podobnie jak koherencją i sposobem włożenia w przekaz basu, niezwykle zbudowany. Znakomicie to się układało i słuchało się tego z rozkoszą.

Do odbębnienia całości pasma pozostał nam w takim razie jeszcze jego środek. Już wiemy, że był koherentnie wpisany, skoro koherencja była powszechna, ale trzeba także wspomnieć o tym przejściu w sposobie interpretacji związanym z kaprysami Entreqa. Jak mówiłem, początkowo wszystko brzmiało ciepło i spójnie, ale bez akcentu na rozdzielczość i szczegół. Obraz był pełny, płynny i niezwykle muzykalny, ale z lekkim dystansem do całkowitego realizmu, bo ten wymaga mikrodetali i drobiazgowo wydrukowanych faktur. Już po pół godzinie, czy może raczej czterdziestu minutach, taki właśnie realistyczny obraz się pojawił, a po godzinie z kawałkiem wykształcił w stopniu podobnie zachwycającym co te zachwyty, o których pisałem wcześniej. Bogactwo brzmień poszczególnych, ilość najdrobniejszych niuansów, wszystkie te posapujące, poskrzypujące i postukujące didaskalia, mruczenie grającego na fortepianie Glenna Goulda czy szelest mankietów Artura Benedetti Michelangelego objawiły się wyjątkowo mocno i aż ten nucący zawzięcie Gould mnie zirytował a jednocześnie rozbawił, tak bardzo było go słychać. W tym momencie realizm zdecydowanie wziął górę, a zarazem trzeba podkreślić, że był to właśnie realizm a nie żadna przesada. Nie było w nim bowiem żadnego przejaskrawienia, a cała wcześniejsza muzykalność i koherencja zostały podtrzymane. Realistyczna warstwa, mimo iż niezwykle wyeksponowana i ekspresyjna, nie zdradzała zakusów analitycznych. W żadnym wypadku nie był to dźwięk o którym ktoś mógłby powiedzieć, że kładzie nacisk na analizę. Połączenie drobiazgowości i muzykalności znów było perfekcyjne i już mi się od tej doskonałości zaczynało kiedy tego słuchałem kręcić w głowie. Ale naprawdę była taka i z czasem samo nasunęło mi się porównanie do słuchawek Sony MDR-R10. To był analogiczny styl, także perfekcyjnie łączący szczegółowość z muzykalnością, aczkolwiek trzeba przyznać, że realizm głośników Zingali był sporo większy. Nie tylko sam dźwięk był tu większy, ale także odejście od bajkowości w stronę realizmu.

Zingali_Twenty_ 1.2_Evo_18 HiFiPhilosophy

Wymagana jest jednak odpowiednia aparatura towarzysząca.

To cóż, z głównych aspektów została nam jeszcze scena, od której zaczynaliśmy, ale która nie została dokończona. System z Zingali 1.2 EVO w roli głównej okazał się kreować sceny bardzo dokładnie odwzorowujące te zapisane na płytach. Różnicowanie i obrazowanie było majestatycznie dokładne. Tak zmieniających się wraz z płytami scen chyba jeszcze nie doświadczyłem. Pierwszy plan to przysuwał się, to odsuwał, a głębia dali okazywała się czasami sięgać jakieś pięć metrów za głośniki, wychodząc daleko przez ścianę na ulicę. Jednocześnie system z wielką dokładnością ukazywał wszelkie realizacyjne niedociągnięcia. Płyty ze sceną zwichniętą na lewo, płyty ze zwichniętą na prawo, zbyt ciasną, sztucznie posklejaną, niedopasowaną wielkościami poszczególnych partii wokalnych i instrumentalnych, nagrywanych osobno a potem nieudolnie łączonych. Obrazowanie stanu technicznego nagrań wyjątkowo było zaawansowane, a ilość informacji o samym nagraniu szczególnie duża. Choćby to, o ile więcej z treści nagraniowej wyciągają płyty XRCD i jak przy tym paskudnie bywają dynamicznie skompensowane. Niezależnie jednak od tego wszystkiego muzyka i realizm stały zawsze na pierwszym miejscu i każdej, nawet najgorzej nagranej płyty fantastycznie się słuchało. Grało to aż tak dobrze, tak realistycznie i z tak rozbudzonymi emocjami, że po trzech godzinach byłem kompletnie wykończony i czułem się prawie jak po meczu Polska-Anglia na Wembley, który widziałem na żywo (choć tylko w telewizji). Nie była to prezentacja w rodzaju łagodnych, słodko się do ucha sączących. Każdy utwór był jak emocjonalny cios wagi ciężkiej.

Odsłuch cd.

Zingali_Twenty_ 1.2_Evo_16 HiFiPhilosophy

Nie do końca wygrzane kable Telluirium Q Black Diamond zdecydowanie dawały radę…

   Czytelnikom należy się jeszcze dawka wiedzy o samych dźwiękach. Tubowym zwyczajem były rozciągnięte sferycznie i trójwymiarowe. Tuby tego właśnie rodzaju dźwięki produkują i te schowane całe w obudowę potrafią to jak każde inne. Tak wymodelowane dźwięki potęgują oczywiście ogólne wrażenia trójwymiarowości scenicznej, budowanej przez charakterystykę samej lokalizacji źródeł. Tu muszę nadmienić, że źródła były przez Zingali soczewkowały bardzo dokładnie i nie istniało na tym polu żadne rozmycie ani labilność. Pod tym względem są one nieco inne od Wilsonów, które źródła rozpościerają na większym obszarze. Prezentacja była przy tym minimalnie ocieplona, ale nie za sprawą samych głośników tylko interkonektu Entreqa, i minimalnie cienista, czy może raczej należałoby powiedzieć – na pewno nie idąca ku rozjaśnieniu. Doskonale prezentowały się barwy, a tam gdzie trzeba było jasno i radośnie. Żadnego ogólnego cienia, nadmiernego zgęszczania, budowania sztucznego klimatu. Klimat był kreowany przez dramatyczny realizm połączony z perfekcją samych dźwięków oraz wspaniałą scenę, a nie jakieś teatralne aranże. W ramach tego realizmu przekaz nie był także nadmiernie nasycony powietrzem. Ilość powietrza w dźwiękach pozostała realistyczna a nie sztucznie podniesiona, a miarą jej dokładnego dawkowania świetne ukazanie instrumentów dętych, zarówno pod względem samego podmuchu jak i pracy ustnika. Nie mniejsze wrażenie wywoływał fortepian, i to mimo wspomnianej wyjątkowo precyzyjnej charakterystyki jakości nagrań. Z zegarmistrzowską precyzją można było szeregować nagrania fortepianowe według jakości oddania brzmienia instrumentu, lecz mimo to nawet te stare, kiepskie posiadały wspaniały klimat i piękno muzyki dobywającej się spod klawiszy.

O całościowych wrażenia trzeba też nadmienić, że doskonale spajała się tu delikatność z potęgą, pięknie potrafiąc ukazać wokalizę czy instrumenty solowe w rodzaju fletu albo skrzypiec na tle orkiestry, a także – i to jest rzecz szczególnie godna podkreślenia – wyjątkowo dobrze prezentowało się wszystko na niskich poziomach głośności. Tak więc jeżeli ktoś lubi ciche granie, albo warunki do takiego go ograniczają, w tych głośnikach znajdzie bratnią duszę i sowitą pomoc. Jednocześnie obraz wspomnianej orkiestry znów wyjątkowo był spójny, pozwalając postrzegać ją w całościowej formie a nie rozbiciu na nie do końca skoordynowane brzmienia, co było niewątpliwym następstwem spójności brzmienia przydanej samym głośnikom. Nie należy przy tym sądzić, że cokolwiek cierpiała na tym rozdzielczość i analiza. Dokładność rozwarstwienia harmonicznego fortepianu czy zespołów orkiestrowych była imponująca i jedna z najlepszych jakie słyszałem.

Zingali_Twenty_ 1.2_Evo_17 HiFiPhilosophy

…jednak to Shunyata Anaconda w pełni ukazała elitarność konstrukcji maestro Zingali.

To jednak nie koniec pochwał. Szybkość narastania dźwięków była piorunująca, a same wybrzmienia długie. W połączeniu z bardzo istotnym faktem, że system pomimo lampowości (wszystkie trzy składniki toru lampowe – odwrotnie niż na Audio Show) emanował w muzycznych pauzach absolutną ciszą, mąconą co najwyżej szumem podkładu samego nagrania, dawało to każdorazowo zjawiskowej jakości klimat ogólny. Niezależnie od gatunku muzyki na każdej płycie klimat ów wraz z koherencją i szczegółowością wybijały się na plan pierwszy, rozbudzając emocje do stopnia o którym już wspominałem. W efekcie pomimo wspaniałej melodyki i jak to się mawia – muzykalności, po trzech godzinach musiałem odejść od słuchania, bo siła przeżywania była zbyt duża. Skojarzenie z prawdziwym koncertem wydaje się oczywiste i samo narzucające. Płyta koncertowa Pink Floyd dała wrażenia zupełnie jakby się tam było, a odtworzenie audytorium i pojawiających się na nim oklasków klasą swą samo do oklaskiwania skłaniało. W notatniku zapisałem, że dźwięk był niesłychanie potężny, a przy tym świeży, rześki i szybki. Towarzyszył temu spektaklowi wspaniały bas, fantastycznie rozdzielczy i oddziałujący na całą przestrzeń.

Zapisałem także coś takiego: Jeżeli cały high-end zamkniemy obrysem koła, a przez koło to przeprowadzimy średnicę, to poniżej niej będziemy mieli systemy grające high-endowo, ale tak na zasadzie, że to jeszcze jest high-end, bo jeszcze standardy high-entu jakoś tam trzyma, natomiast powyżej te będące tych standardów wyznacznikiem, ciągnące całą sprawę do góry, a nie tylko rozpaczliwie się jej trzymające. System przed chwilą opisany należał niewątpliwie do tej drugiej, wyższej kategorii. Wyznaczał standardy a nie tylko usiłował ich dotrzymywać. I to wyznaczał naprawdę mocno.

Podsumowanie

Zingali_Twenty_ 1.2_Evo_13 HiFiPhilosophy   Dobrych głośników nie brakuje. Wybitnych także. A jednak ilekroć wejdziemy z takimi w kontakt, jest to jakieś święto i jakaś rzecz odmienna, bo każde grają nieco inaczej. Te od Zingali, będące fragmentem środka ich oferty, w sposób niezwykle udany, by nie powiedzieć rewelacyjny, łączą zalety brzmieniowe z możliwą do zaakceptowania ceną. Nie są jeszcze tak drogie by mogły paść łupem wyłącznie osób szczególnie zamożnych, choć już nie tak tanie by mogły stać się udziałem wszystkich.

Doskonałe brzmienie można uzyskać od głośników kosztujących około dziesięć tysięcy, ale takie rodzące uczucie niesamowitości i dające wgląd w najgłębsze warstwy nagrań dopiero za cztery, pięć razy tyle. Nie jest to sytuacja napawająca otuchą, bo na zdrowy rozum niby dlaczego za dwukrotność albo niechby ostatecznie trzykrotność ceny świetnych Reference 3A nie można było mieć tego samego co od Zeta Zero, Raidho albo Zingali 1.2 Evo? Ale nie można, linia demarkacyjna wydaje się być wytyczona wyraźnie. Na pewno ktoś może rzucić jedną czy drugą nazwą i rzecz będzie do przebadania, ale póki co na takie super głośniki za dwadzieścia albo trzydzieści tysięcy nie natrafiłem. Te z tego przedziału potrafią grać od Reference 3A potężniej albo nieco bardziej tajemniczo, ale z realistyczną magią i magią realizmu wydają się brać pewien rozbrat. Być może napędzane wybitnym torem monitory Svedy albo inne głośniki za umiarkowane pieniądze potrafią odprawiać audiofilskie seanse magii na podobnym do Zingali 1.2 EVO poziomie, ale szczerze mówiąc byłbym co do tego raczej sceptyczny. Ale może, nie miałem okazji sprawdzić. Pozostaje faktem, że opisane tutaj Zingali potrafią zagrać zachwycająco i choć tor, którym je napędzano, jak również jego okablowanie składały się łącznie na bardzo wydatną kwotę, to jednak nie był to żaden przedział ekstremalny tylko pieniądze w miarę jeszcze przytomne. Każdy poszczególny element kosztował dużo, ale żaden nie wyłamywał się z bariery okolic pięćdziesięciu tysięcy, a jeśli już, to tylko nieznacznie. Razem daje to zatem sto kilkadziesiąt tysięcy, może dwieście. Dużo to, ale mniej więcej tyle co porządnie wyposażone auto klasy średniej. Dobrej terenówki czy limuzyny za taką sumę niestety nie będzie.

Ceny takie z pewnością nie są kalkulowane pod przeciętnego polskiego obywatela, ale dla przeciętnego Niemca czy Szweda nie jest to żadne ekstremum. Ot, droga przyjemność, ale do łyknięcia. A przyjemność naprawdę jest duża. Żywa muzyka w domu i perfekcyjne przeglądanie stanu technicznego nagrań w jednym. Można to lubić, można uwielbiać, a można mieć za niepotrzebne i głupie. Tak jak wyprawę w Himalaje, domek nad jeziorem albo rajdy samochodowe w terenie. Życie można sobie umilać na różne sposoby i nic komu do tego jak ktoś sobie umila.

 

W punktach:

Zalety

    • Wyjątkowa spójność pasma.
    • Żywa muzyka.
    • Piękne soprany.
    • Świetnie związany z całością bas.
    • Magia realizmu.
    • Magia magiczności.
    • Magia wielkiej sceny.
    • Muzykalność doskonale powiązana z analitycznością.
    • Spektakularna rozdzielczość i szczegółowość.
    • Wspomniana muzykalność i analityczność jednocześnie na najwyższym poziomie.
    • Niezwykła umiejętność ukazywania jakości nagrań.
    • Fantastyczna szybkość narastania i pulsowania dźwięku.
    • Doskonała lokalizacja źródeł.
    • Elegancja wykonania.
    • Finezja obróbki drewna.
    • Tuby Omniray.
    • Jeden z czołowych światowych producentów.
    • Z kraju kochającego muzykę.
    • Made in Italy.
    • Widziałem fabrykę na własne oczy – jest na najwyższym poziomie technologicznym.
    • Polski dystrybutor.

Wady i zastrzeżenia

    • Nie dla wielbicieli subwooferowego basu.
    • Zajmują sporo miejsca.
    • I lubią mieć go sporo za sobą.

 Sprzęt do testu dostarczyła firma:

Sklep_GFmod

Dane techniczne:

    • Model: ZINGALI TWENTY EVO 1.2
    • Głośniki: Woofer : 1 x12”Coil 75 mm, Horn:  1”- Coil 44 mm, Omniray GZ 12”
    • Moc RMS: 500 W (AES)
    • Nominalna impedancja: 6 Ω
    • Pasmo przenoszenia: 30 Hz – 21 kHz
    • Stromizna narastania: 12 dB/Oct
    • Czułość: 96 dB (1W/1mt)
    • Kąt rozpraszania: 120° (-6 dB)
    • Wymiary: (H x W x D) 1140 x 360 x 550
    • Obudowa: MDF 19 mm; mdf/TLP 40 mm z drewnianym panelem przednim i tylnym.
    • Waga: 52 Kg
    • Cena: w zależności od wykończenia 48-55 tys. PLN.
    • Obecne w teście wykończenie Cherry Gloss kosztuje 55 tys. PLN.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

16 komentarzy w “Recenzja: Zingali Twenty 1.2 Evo

  1. Przemek pisze:

    Jak widze te worki na kolumnach to nie wiem czemu ale mi sie źle robi.

    1. Icek pisze:

      Jakbyś miał tą wiedzę, że najbardziej drgającą ścianką w większości kolumn jest ta górna właśnie to już by Ci się tak źle nie robiło.

  2. sebna pisze:

    Witam Piotrze,

    „Grało to aż tak dobrze, tak realistycznie i z tak rozbudzonymi emocjami, że po trzech godzinach byłem kompletnie wykończony… ”

    Mam bardzo podobne doświadczenia z głośnikami Zingali choć wcześniej o tym nie myślałem w tych kategoriach w ferworze walki i testowania jaki u mnie się odbywał przez ostatnie 3 miesiące.

    Dobrą wiadomością dla potencjalnie zainteresowanych jest to, że takie zaangażowanie emocjonalne potrafią już powodować nawet najniższe serie Zingali bo przez dwa miesiące grały u mnie właśnie Zingali Zero Dieci, czyli największy gabarytowo głośnik z najniższej serii i nie raz się zdarzało, że po dosłuchać byłem tak pobudzony i podekscytowany, że długo jeszcze nie mogłem spać choć sesje nieraz kończyły się o 2-3 w nocy (miałem tydzień urlopu, żeby porządnie ocenić 3 pary głośników, które miałem wówczas na miesięczny test w domu).

    Ostatecznie oddałem Zero Dieci ale tylko dlatego, że ich granie tak mi się spodobało, że zdecydowałem się na zakup, już bez testów, wyższego o jedno oczko, modelu z kolejne w kolejce serii, czyli głośników Home Monitor 2.10+, które dotarły do mnie zaledwie kilka dni temu.

    Pozostałe głośniki, które miałem na testy, były również bardzo dobre na różne sposoby (w niektórych aspektach być może lepsze, w zależności od upodobań) ale żadne nie były tak kompletne jak Zingali i żadne nie powodowały nawet w minimalnie zbliżonym stopniu przeżywania muzyki tak jak to robiły Zero Dieci.

    „Każdy utwór był jak emocjonalny cios wagi ciężkiej.” To bardzo dobry opis tego jak te głośniki potrafią oddziaływać na niczego się nie spodziewającego słuchacza w swoim wygodnym fotelu 😉

    W moim przypadku pomimo kilku wzmacniaczy lampowych, które miałem do dyspozycji w pokoju najlepiej Zingali grały z w pełni tranzystorowym torem (a konkretnie z Eximusesm DP-1 i Priamre I30 z kablami Nordosta Valhala i Blue Heaven).

    Pozostałe głośniki, które brały udział w testach i bezpośrednich porównaniach to Quady ESL 63 oraz Eist Dubh (jedno driverowe horny).

    Pozdrawiam i polecam

    1. Piotr Ryka pisze:

      Miło przeczytać, że ktoś ma podobne odczucia i recenzja nie trafia kulą w płot. A głośniki Zingali są wyjątkowe. Jest sporo innych wybitnych, ale te należą na pewno do tych najwybitniejszych. Prototyp, niestety bardzo drogi, którego słuchałem u nich w fabryce, to były najlepsze głośniki jakich dane mi było słuchać.

      1. sebna pisze:

        A napędzane tak skromny jak na panujące audiofilskie realia odtwarzaczem o ile dobrze pamiętam z relacji z wyprawy. Dobrze dobrane głośniki to najważniejszy element układanki.

        Pozdrawiam

  3. Dokładnie tak to też słyszę i zachwycam się tymi kolumnami. Poza tym pięknie napisane. Brawo.
    Ostatnio puściłem wieczorem jednej osobie raptem 2 utwory na Zingali i miała łzy w oczach, a mnie też słowa grzęzły w gardle…

    Co do spraw technicznych to jest to dokładnie wersja: Twenty Evo 1.2 Plus, czyli w bardziej ekskluzywnym wariancie wykończenia. Ta kosztuje 55 tysięcy PLN.
    Wersja czarny pół mat lub biały pół mat kosztuje 48 tysięcy PLN.

  4. Tomek pisze:

    Podsumowanie – dokładnie bilans kosztów mnie przeraził. A jednocześnie ucieszył. Bo oto od opisywanych tu magicznych spektakli jestem kolumnowo daleki, ale jakby nie było systemy kolumnowe mam – w kategoriach opisywanych tutaj – grające z pewnością niezwykle słabo, mnie jednak potrafią dać satysfakcję, systemy słuchawkowe także mam – w tym kilka par słuchawek obiektywnie już niezłych z pierwszej i drugiej słuchawkowej ligi – które już magicznego realizmu są zdecydowanie bliżej. I nie wydałem na to łącznie kwoty na najtańszą parę recenzowanych tutaj – z top ligi – kolumn, choć nowy samochód – dobrze wyposażoną Dacię Logan bym kupił. I to spędzało mi sen z powiek, nie ukrywam. Samochód mam, stary bo stary, ale wyposażony lepiej i lepszy ogólnie niż nowa Dacia, za grosze, a za resztę systemy audio kolumnowe i słuchawkowe, które mnie i mym bliskim sprawiają mnóstwo frajdy i radości. Czuję się zatem, Panie Piotrze, rozgrzeszony i dziękuję niniejszym za tekst Pański, który poczucia winy mnie pozbawił.

  5. Piotr Ryka pisze:

    Ze sprzętem jest jak z samochodami. Kogo stać, kupuje dobry nowy. Kogo nie, ma dylemat – nowy słaby, czy używany z wysokiej półki. Osobiście jestem zwolennikiem tego drugiego rozwiązania. Nie można jednak recenzować używanych kolumn czy słuchawek na zasadzie: niech się wypchają dystrybutorzy, a my tu sobie na boczku będziemy recenzowali sprzęt używany. Niewątpliwie przyjemniej jest sobie kupić rzecz nową, przez nikogo nie macaną, co do której mamy pewność, że nikt przy niej nie kombinował. Podobnie przyjemniej jest zarabiać dużo niż mało. Moim zadaniem nie jest pouczać innych, co mają sobie kupić i za ile. Sprawozdaję jedynie jak co gra, a jaki czytelnik zrobi z tego użytek, to już jego sprawa.

    1. Tomek pisze:

      Pełna zgoda. Ja zrobiłem z tego artykułu użytek konfesyjny, z czego się cieszę. Pieniądze równe wartości opisywanego systemu włożyliśmy z żoną w remont domu. W terminach Pańskich zaliczyłbym się do niższej klasy średniej, dlatego pozwoliłem sobie także na zakup jednego z recenzowanych przez Pana „flagowców” i jestem z tego faktu bardzo zadowolony, jak i z samych słuchawek, które relaksują mnie znakomicie po ciężkim dniu pracy. Także – pełna zgoda. Z przyjemnością także czytam opisy – luksusów – jak w przedmiotowej recenzji, na które nigdy stać mnie nie będzie. I przyznać muszę, że gdyby nie Pańskie recenzje, to i w żaden sposób bym ich nie poznał, a tak – dzięki Pańskiemu precyzyjnymu, barwnemu i pełnemu metafor językowi, który to bardzo wysoko sobie cenię – mam choć namiastkę, wyobrażenie, iluzję. Także ja jestem wdzięczny i pełen uznania i chylę czoło.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Nie jest tak źle. Lepsze będziecie mieli, drodzy Czytelnicy, za dziesięć lat sprzęty niż te najlepsze dzisiejsze. Pamiętam jak kiedyś pożerałem wzrokiem na wystawie Sony CDP-777ES. A teraz mógłbym go kupić na Allegro, a nawet mi się nie chce.

  6. Przemek pisze:

    Icek nie od braku wiedzy mi się źle robi.
    Czy w każdej kolumnie najbardziej drga górna ścianka tego bym nie był taki pewien.

  7. sebna pisze:

    Swoją drogą Zingali nie są proste do ustawienia w przestrzeni. Wymagają poświęcenia czasu i uwagi przy pozycjonowaniu aby zaprezentowały na co je naprawdę stać. Niestety ale potwierdza to też efekt końcowy. Sweet spot to punkt dla jednej i tylko jednej osoby. Bardzo wąski. Może dwie w rzędzie przed sobą by się załapały ale tak się nie słucha więc są to głośniki 1 osoby. Jest to dość ciekawe biorąc pod bardzo duże kąty rozpraszania dźwięku, które jednak ni jak się przekładają na szeroki sweet spot.

    Cóż warto się trochę pomęczyć 😉 bo efekty są przednie.

    Tak jak pisał Piotr głośniki uwielbiają sporo przestrzeni za sobą pomimo bas reflexu strzelającego w dół.

    Dla kontrastu dwie dodatkowe pary głośników, które miałem wrzuciłem do pokoju i po prostu grały :). Prawdą jest, że wtedy miałem już niemalże mapę akustyczną pokoju po tym jak zbadałem „centymetr po centymetrze” większość pokoju z Zingali ale mimo wszystko ustawienie Quadów i małych hornów zajęło jakieś 15 minut gdy Zingali to w zasadzie 2-3 dni ciągłych mniejszych poprawek i co pewien czas większych radykalnych zmian.

    Pozdrawiam

  8. Piotr pisze:

    Dzień dobry 🙂

    Czy jest szansa,by ten model Zingali dobrze zagrał z lampą na 300B?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Szansa jest. Sam słuchałem ich wprawdzie jedynie z 25-watowym Croftem i 80-watowym Timekeeperem, ale według dystrybutora grały nawet z 8-watowym Kondo, aczkolwiek z 15-watowym grały wyraźnie lepiej. Dużo w takim razie będzie zależało od typu lampy 300B. Z tymi XLS powinno być bardzo dobrze, a z pozostałymi trzeba popróbować.

  9. Piotr pisze:

    Dzięki 🙂

  10. Maciej pisze:

    Właśnie przeglądałem net i przypomniałem sobie o tym modelu. Aż dziw że nie napisałem nic pod Twoją recenzją. Uważam że to były jedne z najlepszych kolumn na AS 2013 jak dobrze pamiętam. I sam bardzo lubię takie brzmienie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy