Recenzja: Tellurium Q Black Diamond – kabel głośnikowy

Tellurium_Q_Black_Diamond_12 HiFiPhilosophy   Pisanie recenzji kabli to i przyjemność, i męka. Przyjemność, bo to bardzo łatwe, a męka, bo zawsze jest z tego awantura. Rzecz jest łatwa, bo o czym tu pisać? Był sobie kabel, leżał pomiędzy wzmacniaczem a kolumną, ktoś go tam kiedyś wystrugał, do środka coś naupychał i pieniędzy zażądał. Jedni powiadają – dajcie mu! – kable ogromny wpływ na dźwięk mają i dzięki dobrym można sobie przyjemność słuchania zasadniczo polepszyć. Drudzy wołają – a skądże! – za nic mu nie dawajcie, bo tylko wyrzucicie pieniądze, a drut zwykły w izolacji wystarczy kupić, bo na jedno wyjdzie pod względem brzmienia i pieniędzy w kieszeni zostanie masa.

Co do jednego mam pewność niezbitą – to drugie nie jest prawdą. Kable, a głośnikowe to już szczególnie, wpływ na brzmienie mają bardzo istotny, i nie tylko dzięki temu można się przemieszczać od brzmień kiepskich ku dobrym, ale także w styl brzmieniowy zasadniczo ingerować, różne, naprawdę bardzo różne style prezentacyjne uzyskując. Mogą więc sobie wrogowie drogich kabli krzyczeć ile wlezie i się wszystkim naokoło odgrażać, a ja wiem swoje, bo sprawdziłem i jest jak mówię – w kablach mieszka różna muzyka. Ale że z kablami, jak to mówią, „się porobiło”, to rzecz inna, nie lada osobliwa. Dopiero co pisząc recenzję głośników Wilsona wspominałem, że w latach 80-tych najdroższy kabel głośnikowy kosztował cztery dolary za stopę, a teraz po dwadzieścia tysięcy za półtorametrowe komplety żądają, a nawet jeszcze więcej. Cuda wianki się przy tym odprawia; otoczki próżniowe, zasypki z czarnej magii w proszku, żyły z najprzeróżniejszych metali i ich stopów, izolacje kosmiczne, ceny niebotyczne i opowieści dziwnej treści wszelakiej substancji. Cyrk. To wszystko jednak nie zmienia zasadniczego faktu, że dobre kable lepiej grają, czy ściślej się wyrażając – lepiej i pełniej przenoszą sygnał – dzięki czemu efekt tego w głośnikach jest bardzo słyszalny. A świat tak już niestety został urządzony, że te lepiej grające są droższe, a nie dość że droższe, to jeszcze najczęściej bardzo drogie. W efekcie cena odpowiednio brzmiącego zestawu robi się zdecydowanie mniej przyjemna, toteż niewątpliwie warto się rozglądać za dobrymi kablemi o umiarkowanych cenach i obiecuję to robić, ale na razie opiszemy sobie taki średnio kosztowny, a nawet licząd podług cen tych najdroższych, to całkiem tani.   

Tellurium Q Black Diamond

Tellurium_Q_Black_Diamond_07 HiFiPhilosophy

Tellurium Q Black Diamond w wersji głośnikowej

   Dwumetrowy Siltech Emperor Double Crown kosztuje 45 tysięcy dolarów i nie wiem czy jest to najdroższy w tej chwili kabel głośnikowy na świecie, bo mi się nie chce sprawdzać. W porównaniu z nim nasz tytułowy Tellurium Q Black Diamond ze swoimi kilkunastoma tysiącami złotówek okazuje się wręcz okazyjny i tani, choć nie ma co udawać, że tak naprawdę kosztuje sporo i przynajmniej coś naprawdę wartościowego powinno się za to uzyskiwać. O tym będzie jednak przy okazji odsłuchu, a teraz o sprawach technicznych.

W przypadku szczytowego kabla głośnikowego od Tellurium Q jedno nam przynajmniej gdy chodzi o sprawy opisowe odpada – nie wiadomo z czego jest zrobiony. Producent napomyka jedynie o stopach miedzi z tellurium i otwarcie wyznaje, że kabel może być zakończony wtykami bądź zaciskami (dobrze, że chociaż to nie jest tajemnicą), a poza tym nadmienia, że z wyglądu, poza napisem, jest identyczny jak model o oczko niższy, zaznaczając jednocześnie, że wygląd wyglądem, a brzmienie to całkiem inna sprawa i jeden rzut ucha pokaże, że ten wyższy, ten nasz tytułowy, gra o wiele lepiej.

Tellurium_Q_Black_Diamond_11 HiFiPhilosophy

Solidne końcówki, które zostały wyposażone we własny system zapięcia.

No cóż, taką już Tellurium ma politykę. Nie zdradzają swoich tajemnic i za całe świadectwo jakości musi potencjalnym nabywcom wystarczyć opowiadana już przeze mnie historia jak wybitnym specjalistą jest Colin Wonfor, szef działu wynalazczego Tellurium, pracujący także dla NASA i przemysłu obronnego. Jak wiele Colin potrafi, dowiódł już przy okazji testowania kabla USB Tellurium Q Blue, nie mam zatem co do jego wiedzy i umiejętności żadnych zastrzeżeń i tym bardziej ciekaw byłem co pokażą najwyższe tym razem przewody głośnikowe od Tellurium, o których szef marketingu, Geoff Merrigan, powiada, że skupiają wszystko co firma ma najlepszego, a cała reszta jest tylko do nich wstępem. Ładne mi wstępy; przewodów głośnikowych poniżej Black Diamond jest aż pięć i wszystkie to same jedynie wstępy? Ale podobno.

Od mojej strony, jako recenzenta i użytkownika, sprawa wygląda następująco: Kabel jest szeroki, sztywny i płaski, zakończony bananami.  Układa się go dosyć trudno i w sensie wyglądu nie prezentuje się jakoś szczególnie poza tym, że jest okazały. Szeroka taśma oprawiona w połyskujące tworzywo przypominające skórę węża jest z bliska ładna i elegancka, ale z daleka tej faktury materiału nie widać, widać za to, że kabel nie układa się równo. Mnie to nie przeszkadzało, ale jak ktoś jest na takie rzeczy wyczulony i lubi tłuste, równiutko leżące węże albo taśmy, to Tellurium Q Black Diamond głośnikowy nie będzie w jego typie. Na pociechę pozostanie mu za to fakt, że kabel był wielokrotnie nagradzany i uchodzi za rzeczywiście znakomity, że jest kilkanaście razy tańszy od tych najdroższych a wcale nie gorszy i że to wszystko można było usłyszeć na ostatnim Audio Show, tak więc nie jest to żadna tajemnica ani kot w worku.

Brzmienie

Tellurium_Q_Black_Diamond_09 HiFiPhilosophy

Jest to kabel o do prawdy dużym kalibrze

   Wolfgang Amadeusz Mozart, podobnie jak Camille Saint-Saëns czy Arturo Toscanini, znani byli z absolutnego słuchu i fenomenalnej pamięci muzycznej. Nie posiadam takich umiejętności i dlatego zmuszony jestem uciekać się do porównań. Skoro mam opisać zalety bądź ich brak w przypadku kabla głośnikowego, muszę go porównać z innym. A ponieważ kabel jest drogi i bardzo chwalony, należy zakładać, że o ile nie weźmiemy jakiegoś innego tego rodzaju wielce szacownego przewodu, dostanie on w skórę, a to nic miłego. Nie ucieknę się jednak do postulowanego przez wrogów audiofilizmu zwykłego drutu, bo ktoś mógłby zarzucić, że przesadziłem i tego rodzaju porównanie nie jest nic warte. Upatrzyłem przeto na ofiarę najniższy kabel głośnikowy z oferty Tellurium, jak zawsze u nich nazywający się Blue, co jednak w przypadku przewodu USB nie oznaczało bynajmniej smutku, tylko błękitną radość. Trzeba wszakże się zastrzec, że Tellurium Q Blue w przypadku kabla USB jest złączem stosunkowo kosztownym, bo ponad tysiąc złotych za kabel USB to niemało. Poza tym różnica pomiędzy nim a najwyższym w ofercie Tellurium Q Black Diamond USB wynosi jedynie trzykrotność ceny, tak więc ten Blue automatycznie staje się jakościowo wyżej zaszeregowany. Natomiast Tellurium Q Blue jako kabel głośnikowy jest wyjątkowo tani, kosztuje bowiem niewiele ponad pięćset złotych. Jest zatem także niezwykle okazyjny, pod warunkiem, że coś jednak potrafi.

Używałem tego Blue wielokrotnie i jako przewód dla monitorów biurkowych Aphion Ion+ sprawdzał się bardzo dobrze. Dawał dźwięk żywy, treściwy i dynamiczny. Całkiem dobrze spisał się także w przypadku recenzji głośników AudioSolutions. Można więc było zakładać, że ofiara wcale nie będzie łatwą zdobyczą, choć z drugiej strony samo Tellurium nie robiłoby przecież przewodu dwadzieścia parę razy droższego tylko po to by w porównaniu nie wypadł lepiej. Rzecz była zatem bardzo interesująca a tyły zabezpieczone. Gdyby różnica okazała się duża, oberwałby kabel od samego Tellurium, zaś gdyby się nie okazała, także oberwałby kabel od Tellurium, tyle że ten drugi. Tak czy inaczej co najwyżej sami do siebie mogliby mieć pretensje. W życiu trzeba się umieć ustawić, w życiu recenzenta także. Ale najlepiej ustawiają się ci, którzy chytrze milczą o tym jak się ustawili. To jednak inna historia.

Tellurium_Q_Black_Diamond_10 HiFiPhilosophy

Standardowe przewody wyglądają przy nim wprost śmiesznie

Dobra nasza, bierzmy się do odsłuchów. Podpiąłem to tanie Blue pomiędzy głośniki Gradient Helsinki 1.5, których recenzja też zaraz będzie tu powieszona, a swojego Crofta i nuże słuchać. Dźwięk, tak jak tego oczekiwałem, okazał się czysty i dynamiczny. Rysował wyraźnie, budował rozległą scenę i przenosił dość szerokie pasmo. Tak, masz rację drogi mój czytelniku, to „dość” zaczyna znamionować kłopoty. Bo owszem, soprany nie były takie jakby się chciało. Słuchałem ostatnimi czasy głównie z przewodami głośnikowymi Shunyata Anaconda, których recenzję też zamierzam wkrótce popełnić, i pewne brzmieniowe nawyki od tego mi się wykształciły, a oczekiwania narosły. Misterne, wielowymiarowe soprany o należytej dźwięczności to crème de la crème audiofilizmu. Bez nich wszystko upada i staje się niczym wieża Eiffla w połowie przecięta. Wiem, że niektórzy wolą głęboki i szeroki fundament od strzelistego zwieńczenia, ale patrząc na muzykę całościowo, bez tego zwieńczenia staje się ona kaleka i żadne „Bum-bum!” na dole tego nie zastąpi. No a tu tego zwieńczenia właśnie trochę zabrakło. Dźwięk wprawdzie wysoko strzelał, ale brakowało mu nieco dźwięczności i wielowymiarowego kształtu. Bardziej pikał niż dźwięczał oraz za bardzo był jednowymiarowy. Talerze perkusyjne, trąbki, dzwoneczki – to wszystko za bardzo się ujednolicało, a przez to trąciło nudą. Treść była za spokojna; coś jakby jeść sam grysik. Nie tak okropnie wprawdzie, ale aromatyczne, wielosmakowe danie to to nie było. Przeniosłem się w okolice wokali. I znów wszystko było dokładnie wypowiedziane, nic nie okazało się prostackie, zamglone ani przycięte, ale zabrakło w tym głębi, upojności i żywego ducha. Była sama tylko poprawność, nie było artyzmu. Posłuchałem z godzinkę tego i owego i stwierdziłem, że ma ten przekaz także pewne problemy z obrazowaniem brzmieniowej potęgi oraz przenikania w emocje. Za bardzo wszystko było ujednolicone i szare, za bardzo same dźwięki spłaszczone. Niewątpliwie wyraźne, żadnego tam mulenia i tym podobnych, ale jednak wyczuwalnie zubożone i niewłaściwie oświetlone. Za mało blasku, za mało kontrastu, za mało brzmieniowej trójwymiarowości.

Tellurium_Q_Black_Diamond_06 HiFiPhilosophy

Czy zawodnik wagi ciężkiej okaże się jednak wybitnym artystą?

Wąskiego, cienkiego i elastycznego Blue, który faktycznie ma kolor niebieski wpadający w fiolet, zastąpiłem płaskim ale o wiele grubszym, szerszym, sztywniejszym i zgodnie z nazwą czarnym Black Diamond. Tylko diamencika żadnego on nie ma, ale pewnie by się żachnęli, że diamentowy ma dźwięk.

Brzmienie cd.

Tellurium_Q_Black_Diamond_03 HiFiPhilosophy

Black Diamond brzmi dokładnie tak, jak przystało na jego półkę cenową – pełny hi-end.

   Czy oczekiwałem wielkiej przemiany? Sam nie wiem. I tak, i nie. Bo z jednej strony to słuchane przed chwilą brzmienie miało oczywiście pewne słabości, ale z drugiej głośniki były nowe, to znaczy jeszcze wcześniej u siebie nie odsłuchiwane, a więc żadnych wspomnień, a poza tym człowiek jednak mimowolnie ulega presji i poddaje się pozornej racjonalności argumentów, że kable nie grają. No bo przecież każde przewodzą prąd. Świeci żarówka? – Świeci. A więc o co chodzi? Faktem jest, że kiedyś w ferworze prac nad składaniem systemu zdarzyło mi się przepiąć lampkę z kontaktu w ścianie do drogiego (bardzo) kondycjonera, bo zabrakło kabla – i lampka z kondycjonera okazała się świecić mocniej, ale ani się w to nie zagłębiałem, tylko mi przez głowę przeleciało, ani kabel głośnikowy nie jest żadnym kondycjonerem.

Puściłem muzykę. Phi, no tak. A jednak. Szkoda, że żadnego z tych mędrców od ignorowania kabli nie było ze mną, bo chciałbym zobaczyć jego minę. Ale może są przygłusi, czort ich tam wie. I czort z nimi. Popłynęła inna muzyka. I nie jest ważne, że wcześniej obraz był wyrazisty, że nic się nie przymulało ani w sensie podstawowym nie gubiło. To nie były wartości zerojedynkowe. Detal w sensie obecności pozostawał detalem, miał tylko inną postać. Coś jakby w Photoshopie odszarzyć zdjęcie, wciągnąć szczegóły z drugiego planu, pogłębić czernie, wzbogacić paletę, nadać konturom trójwymiarowego obwodu, sprawić, by wszystko ożyło. Często odwołuję się do obrazów Rembrandta, choć porównanie to jest w jakiś sensie ułomne. Mistrz z Rijn nie zwykł bowiem, jak na przykład Canaletto, odwoływać się do fotograficznego realizmu. Jego realizm jest inny, bardziej wystudiowany, nieoczywisty, niemożliwy do naśladowania, po prostu genialny. Te nie do końca i nie ze wszystkimi szczegółami oddane postacie z jego płócien wydają się żywsze i prawdziwsze niż najlepsza fotografia. Patrzą na nas i czuć jak pulsuje w nich życie, jak za ich spojrzeniami czai się myśl, jak wychodzą wprost na nas i jak są autentyczne. To sztuka portretu, dana bardzo nielicznym, jak Tycjan, Velasquez i właśnie Rembrandt. I tak jak pisałem niedawno, tę niezwykłą sztukę portretu ma także obraz dźwiękowy. Z jednej strony ma łatwiej, bo rozgrywa się w czasie, podczas gdy dzieło malarskie musi pozostać zastygnięte, ograniczone do tego jednego momentu który przedstawia, ale z drugiej ma trudniej, bo odwołuje się do zmysłu, który mamy rozwinięty słabiej od wzroku. I tu, pomiędzy jednym kablem głośnikowym a drugim, było to jak przejście pomiędzy malarstwem przeciętnym, szkolnym, tylko poprawnym, może nawet odfajkowanym ze zdjęcia, bo w XIX wieku dużo było obrazów będących tylko nałożeniem farby na fotografię, a takim autentycznym i wspaniałym, dającym wrażenie życia. Zdaję sobie sprawę, że porównywanie malarstwa Rembrandta do kabla głośnikowego jest profanacją. Jednak efekty są właśnie analogiczne. Tu i tu pojawia się coś żywego i niezwykłego, choć kabel jest tylko bezdusznym pośrednikiem, a Rembrandt był wielkim artystą. Artyzm zawsze wymaga jednak środków technicznych a nie tylko ducha i ręki mistrza.

Tellurium_Q_Black_Diamond_05 HiFiPhilosophy

Odsyłając przy okazji wielokrotnie tańszego zamiennika w audiofilski niebyt…

Jest więc kabel Tellurium Q Black Diamond niczym wspaniała paleta, pozwalająca mistrzowi wcielać w życie artystyczne zamiary. Jest środkiem wypowiedzi. Jednak trzeba zauważyć, że pewne rzeczy są bardziej podatne na ingerencję od innych. Pewne jest, że mistrz mógłby namalować wspaniały obraz nawet marnymi farbami na gołej desce, chociaż możliwość wypowiedzi miałby wówczas ograniczoną. Tego samego nie da się powiedzieć o kablu. Gra jak gra i nic nie można z tym zrobić. Można wprawdzie szukać systemu zdolnego jakoś przykrywać te jego słabości, ale w przypadku kabli za kilkaset czy nawet kilka tysięcy złotych nie miałoby to sensu, bo dużo łatwiej poszukać innego kabla niż zmieniać system. A takim innym może być właśnie Tellurium Q Black Diamond. Nie stwarza żadnych ograniczeń, chociaż ma swój styl. Styl ten jest przy tym dość wyraźnie zaznaczony i charakterystyczny. Dźwięki w jego wydaniu, czy dokładniej się wyrażając, poprzez niego płynące, wychodzą na nas duże, pełne, obfite. Narysowane są mocno, zamaszyście i mają głębokie barwy. Nie ma tu żadnej romantycznej mgiełki ani impresjonistycznego zacierania konturów. Nie ma wydelikacenia, rysowania cieniutką kreską. Obraz muzyczny jest nasycony i kontrastowy; soczysty, dynamiczny, krzepki. Dźwięki z planów bliskich i dalekich są zawsze oddane bardzo wyraźnie i w niewielkim tylko stopniu zróżnicowane co do siły docierania do słuchacza, choć sama skala dynamiczna jest świetnie rozciągnięta. Na szczególne uznanie zasługuje barwa i tonacja. Pod tym względem doświadczyłem perfekcji. Nic nie było ani odrobinę za chłodne, ani też minimalnie nawet przegrzane. Samo życie. Odebrałem to naprawdę z ulgą, bo ostatnimi czasy stałem się pod tym względem szczególnie wybredny i jakikolwiek odchył bardzo mnie drażni. Odejście od minimalnie tylko ale jednak za chłodnego przekazu Tellurium Q Blue bardzo mnie uradowało. A jeszcze bardziej radował o wiele bogatszy koloryt i doskonała sfera sopranowa. W ogóle całe to przejście pomiędzy kablami było nieprzyzwoicie przyjemne, zupełnie jakby się wygramolić z ciasnej komórki na otwartą przestrzeń i słońce. To nie jest sprawiedliwe, że za taki kabel który tylko przychodzi chwalić trzeba aż tyle płacić. Wprawdzie kosztujący zdecydowanie mniej Vovox Textura jest całkiem przyzwoity, podobnie jak niższe pozycje w katalogu Acrolinka, lecz mają jednak swoje ograniczenia i takiej swobody ani żywego muzycznego obrazu nie oferują. Działają trochę jak filtry – prawie dobrze, ale tylko prawie przepuszczające przez siebie muzykę. Oczywiście każdy kabel robi to tylko „prawie”, ale te najlepsze czynią owo prawie niedostrzegalnym, a te słabsze uwidaczniają swoje prawie wyraźnie i nie ma na to żadnej rady; pozostają tylko lepsze kable, te z mniejszym prawie. Nasuwa się w tym miejscu nieuchronne pytanie: ile warto na taki kabel głośnikowy wydać? To oczywiście zależy od tego na co kogo stać i na ile jest wrażliwy na niedociągnięcia.

Zingali_Twenty_ 1.2_Evo_18 HiFiPhilosophy

I trudno się dziwić, skoro wyciska on maksimum brzmienia wykorzystywanej aparatury.

Sam bardzo jestem przewrażliwiony, toteż kilkanaście czy nawet dwadzieścia parę tysięcy wydają mi się godne wydania w zamian za muzykę płynącą na tyle bez ograniczeń, że ich praktycznie nie słychać, dzięki czemu można się nią bez żadnej umowności cieszyć, jednak gdy ktoś potrafi bardziej się ograniczać albo trafi na tańszy kabel nie stwarzający mu żadnych problemów, to czemu nie.

Podsumowanie

Tellurium_Q_Black_Diamond_08 HiFiPhilosophy   Wiele nie ma co podsumowywać. Kabel swoje kosztuje, ale w zamian swoje potrafi. Daje żywą muzykę w zamian za żywą gotówkę potrafiącą dopiekać żonom do żywego.

Życie to zbiór dylematów. Warto, nie warto; jak zarobić, skąd wziąć i czy to się będzie opłacało. Ten nieustający życiowy slalom potrafią czasami przeplatać chwile, w których to wszystko oddala się i traci znaczenie. Takimi chwilami potrafią być momenty związane z muzyką, tym odmiennym stanem ducha, innym wymiarem istnienia. Ową zastępczą jaźnią, naszym alter ego, leżącym gdzieś pomiędzy marzeniami, emocjami a czuciem wewnętrznym. Dziwną, niewerbalną narracją, potrafiącą nawiązywać do znaczeń i wyobrażeń, przywoływać ukryte związki i przetrawiać świat w inny sposób. Można strzelić sobie dwie sety albo parę piw i świat też stanie się inny. Można się zagłębić w powieści, wpatrywać się w ekran albo pójść na spacer. Można też, jak czasem to robię, położyć się w ciemnym pokoju i medytować. Muzyka jest wartością niematerialną i przeliczanie jej na pieniądze pozostaje czynnością daremną. Komu w duszę głęboko przenika i kto czerpie z tego głęboką satysfakcję, ten zawsze będzie ją gonił i za jej perfekcyjnym obrazem tęsknił, a kto traktuje ją jak pół litra i możliwość wyżycia w dającym zapomnienie łoskocie, temu jej powierzchowna postać wystarczy. Kabel głośnikowy Tellurium Q Black Diamond jest wyrafinowanym środkiem do osiągania perfekcji muzycznej, pozwalającej powielać piękno i związane z nim sublimacje ducha. Że na to nie wygląda? No cóż, mózg też nie wygląda jakby myślał. Nasz wzrokowy obraz rzeczywistości nie służy do odnajdywania filozoficznych i naukowych sensów, tylko do unikania zderzeń, rozmnażania się i poszukiwania pokarmu. Dlatego nie wszystko jest takie na jakie wygląda. Właściwie nic nie jest.

 

W punktach:

Zalety

  • High-end wolny od ograniczeń.
  • Niezawodny pod każdym względem.
  • Pełne, obfite, kontrastowe brzmienie.
  • Objęcie całego pasma.
  • Dźwiękowe wyrafinowanie.
  • Pozwala doskonale zbudować scenę.
  • Należyty poziom niuansowości.
  • Wielowymiarowe, dźwięczne soprany.
  • Bogactwo wokalizy.
  • Potęga basu.
  • Nie jest ciężki ani sprężysty więc nie wypada z zacisków.
  • Od firmy cieszącej się coraz większym uznaniem.
  • Dwa i pół metra długości jako standard.
  • Made in England.
  • Polski dystrybutor.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Sztywny.
  • Kiepsko sie układa.
  • Brak danych co do fizycznej budowy przewodnika.

 

 Sprzęt do testu dostarczyła firma:

HiFielements

 

 

System:

  • Źródło: EMM Labs XDS1 V2 SACD.
  • Przedwzmacniacz: Antique Sound Lab Twin-Head Mark III.
  • Końcówki mocy: Burson Timekeeper, Croft Polestar1.
  • Interkonekty: Harmonix CI230MK2 Improved RCA, TaraLabs Air1 RCA.
  • Kondycjoner: Entreq Gemini Powerus.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

4 komentarzy w “Recenzja: Tellurium Q Black Diamond – kabel głośnikowy

  1. Tomek pisze:

    Recenzja znakomita – jak zawsze – jestem fanem, ale podsumowanie – dla mnie Mistrzowskie.

  2. sebna pisze:

    Miło się czytało.

    Przyniósł do mnie nie tak dawno temu kolega wersję, po prostu, Black (chyba jeden wyżej model nad Blue). Twój opis wersji Blue idealnie pasuje do moich odczuć o Black. Wiem, że to niski kabel w ich asortymencie ale tamtego dnia nie miał czego szukać, w moim odczuciu, koło Nordosta Blue Heaven (też nie mojego zresztą), choć Nordost potrafił zaatakować ostrą górą okazyjnie.

    Prawdę mówiąc porównanie było tak niekorzystne dla Tellurium, że straciłem zainteresowanie tą marką. Prawdopodobnie przedwcześnie i niesłusznie.

    Pozdrawiam

    1. Pragmatyk pisze:

      Zdecydowanie przedwczesnie. Im dluzej ich sluchasz tym bardziej sie podobaja. Pierwsze podejscie tez mnie nieco „odstraszylo”. Nie znam lepszego okablowania niz Black w klasie do 3 000 zlotych, a poswiecilem sporo czasu na poszukiwanie.

      1. messier57 pisze:

        Proszę wiec sprawdzic EWA LS-25. 2kzl za 2m pare 🙂
        Lepszy od Ultra Blacka, testowalismy. Projekt Colina Wonfora. Zalozyciela TQ.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy