Odsłuch
Porównania – te już na serio – zacząłem jak zwykle przy komputerze. Nie przystępowałem do nich z marszu, a z pewnym bagażem wiedzy i przekonań, bo oczywiście oba kable już znałem, a jedynie nie porównywałem bezpośrednio, tak żeby przy pełnym skupieniu słuchać jednego zaraz po drugim. Tak nawiasem tego rodzaju analizy są bardzo wyczerpujące i już po kwadransie maksymalnego skupienia zaczynam odczuwać zmęczenie; ale na szczęście wiem już wówczas bardzo dużo, a chwila przerwy pozwala odzyskać formę. Tak więc wcześniej się tak nie skupiałem, a teraz się skupiłem, i oto co z tego wychynęło…
Ale może najpierw słów parę o torze. Jak zwykle ostatnimi czasy był to Ayon Sigma i nowsza, ulepszona odsłona wzmacniacza słuchawkowego Ayon HA-3, a z rzeczy szczególniejszych, specjalnie na tą okazję, wyjątkowej jakości kable zasilające. Do przetwornika świetny, popisowo poprawiający kwantum informacyjne Illuminati Power Reference One, a dla wzmacniacza dostojny, potężny, niczym najedzony pyton grubaśny Siltech Ruby Double Crown. (A nie widoczny na zdjęciach Harmonix.) Tak więc kablowa śmietanka towarzyska, plus duże triody 45ʼ we wzmacniaczu, oprawione w tej poprawionej wersji przez Emission Labs w specjalne, charakterystyczne, kanciaste bańki Ayona i wspierane przez sterujące vintage ECC82 RFT, które okazały się nieznacznie lepsze od tajemniczych no-name, dostarczanych ze wzmacniaczem. (Nie są to ani JJ, ani NOS RCA, ani Sophia Electric, z którymi dzielą jedynie czerwone oznakowanie kodu ale nie kształt anody.)
Tak wyposażony przybrałem audiofilski stan badawczego skupienia i puściwszy w ruch kołowrotek testowych nagrań doszedłem do następujących wniosków:
Sulek 6×9 jest:
- bardziej podkreślający szczegóły,
- ostrzejszy, pikantniejszy
- o bardziej chropawych fakturach
- czarniejszym tle
- mniej powierzchniowo gładki
- bo głębiej i bardziej chropawo drążący faktury
- bardziej podekscytowany, niespokojny, nerwowy
- bardziej akcentujący soprany
- bardziej też kontrastowy
- nieznacznie lepiej pogłębiający scenę
- mniej muzykalny
- dokładniej obrazujący dźwięki drugiego i dalszych planów
- brzmieniowo mniej spoisty, bardziej różnicujący
- dający w efekcie mniej koherentny całościowy obraz
- za to bardziej analityczny i przenikający w strukturę nagrań
- bardziej też pogłosowy
- minimalnie chłodniejszy
- ciemniejszy
- głębiej brzmiący
- podkreślający sopranami i pogłosami wyraźność artykulacji
Wyliczyłem to w punktach, choć rzadko tak robię, ponieważ pisanie o tym ciągłym tekstem byłoby mniej przejrzyste i znacznie bardziej rozwlekłe. Ale co się odwlecze, to nie uciecze i w ten sposób postaram się ująć różnice zaobserwowane przy odtwarzaczu. Teraz natomiast o płynących z powyższych różnic konsekwencjach dla słuchającego z YouTube, Tidala i gęstych plików. Pomimo istotnych odmienności jakościowych samego materiału, wrażenia za każdym razem okazywały się podobne. Sulek 6×9 dosadniej obrazował, głębiej analizował i darzył mocniejszym kontrastem. Przenikał, rozdzielał, dramatyzował i bardziej dynamizował przekaz. Podkreślał szczegóły i uwypuklał dosadność, a także bardziej nabłyszczał i obficiej częstował wyższymi sopranami. Konturował też mocniej bas i bardziej go utwardzał, ewidentnie usiłując wycisnąć więcej z nagrań. Więcej informacji, wzajemnych różnic między dźwiękami, dynamiki, ekscytacji, sferyczności, głębi scenicznej, separowania źródeł, powierzchniowego obrazowania faktur. Było to zatem zdecydowane pójście w stronę tego, co zwyczajowo oferują bardzo drogie interkonekty. Przyrost i wzmożenie cech opisowych, tak żeby słuchacz od razu czuł nawał informacyjny i opisowe bogactwo.
Samo w sobie już to byłoby niezłą dawką ciekawych nowych doznań, ale dalece jeszcze nie wszystkim, czego po wybitnym interkonekcie należałoby oczekiwać. W tej mierze nowy 6×9 jednak nie rozczarowuje. Już zdążyłem napisać, że podaje ciemniejsze tło, nasyca na nim mocno barwy, pogłosami i kunsztownością samego brzmienia rzeźbi trójwymiarowe struktury, a także dynamizuje cały przekaz, i rzecz chyba najważniejsza – samo brzmienie ma piękne. Zjawiskowo dokładne i przejmująco realistyczne – starannie w każdym elemencie wyrażone i podtrzymane.
Czy zatem wszystko ma lepsze i nie ma o czym gadać? Czy pan recenzent właśnie w pocie czoła uzasadnił tą przeraźliwie wyższą cenę? Otóż nie. Tak dobrze nie jest, nie mamy do czynienia z samymi awansami. Pojawia się równolegle klasyczna sytuacja coś za coś – i to pojawia w dużej skali. Do tego stopnia, że kwestia wyboru lepszego brzmienia nie była dla mnie oczywista. Oczywiste to wprawdzie, że nowy jest bardziej wysilony i wiele rzeczy umie lepiej, ale dalece nieoczywiste, którego lepiej się słucha.
Bo „stary” Sulek – trzy razy dokładnie tańszy i bez aksamitnego woreczka – wcale nie stracił w konfrontacji przyznanych mu dawniej zalet. Ciągle zachwycał spoistością, plastycznością, nadzwyczajną muzykalnością i pięknem całego obrazu. Pięknem niewysilonym a przejmującym, nie pozwalającym przejść obojętnie.
Weźmy by to porównać sytuację wiele razy przeze mnie przywoływaną: Pejzaż rozległy w dzień o niezwykłej widoczności, jaka się zdarza parę razy do roku. Pejzaż błyszczący światłem, krzykliwie wyrazisty i aż po sam doskonale tnący horyzont czytelny. Tak obrazuje nowy Sulek. Jest niecodzienny, przykuwający uwagę. Patrzymy, napawamy się, widzimy rzeczy w przeciętnym odbiorze pozacierane. Granica między światłem a cieniem jest mocniejsza niż zwykle – ale właśnie pomiędzy światłem a cieniem kryje się jedyna różnica pomiędzy takim dniem a obrazem muzyki z 6×9. Bo u niego ciemnych fragmentów mamy zdecydowanie więcej; cała atmosfera się okazuje ciemniejsza, niepodobna do żadnego pejzażu poza tym w wysokich, nieośnieżonych górach, gdzie dominują czarne turnie. Te ciemne partie łagodzą dosadność, ale tylko częściowo. Dosadność sopranowa, wyraźność konturowa i rzeźba tekstur nie pozwalają słuchaczowi wytchnąć – obraz przytłacza dosadnością. Cośkolwiek ukojenia przynosi głębia sceny i mocna separacja, ale i tak całość jest dramatycznie wyraźna, natłokiem szczegółów bijąca. W pierwszej chwili zachwyca ilościowym przepychem, ale z czasem coraz trudniej słuchaczowi to dźwigać i jedynym ratunkiem może być wybitnie muzykalna sama materia źródłowa, a taka po kablu USB jeszcze raczej nie płynie. Zwłaszcza że nie miałem wsparcia ani ze strony iDefendera, ani jeszcze bardziej mogącego się przydać iOne, toteż pełnię wiedzy i przyjemności musiałem scedować na odtwarzacz. Takim wytchnieniem miast zmiany źródła może być natomiast poprzedni kabel Sulka; kapitalnie kojący nerwy i pozwalający podziwiać łagodniejsze pejzaże. Nie tak aktywny sopranowo, nie operujący tak mocnym konturem i pogłosem, przy całkowitej wciąż czytelności skupiony na całościowym wyrazie a nie przenikliwym uwidacznianiu detali. Można to trochę porównać do biegu. Ten nowy 6×9 jest jakby bardziej sprinterski. Pełny wysiłek i maksymalna szybkość, ale prędko się męczysz. A Sulek zwykły jest niczym zwykłe bieganie – dla przyjemności, na średnim dystansie. Biegniesz, podziwiasz otoczenie, naprawdę bowiem u odpowiedniej muzyki jest piękne, i oczywiście czerpiesz z tego radość, a jednocześnie się tak prędko, ani w ogóle nie męczysz.
Porównania zawsze kuleją, ale coś pokazują. Nowy flagowy 6×9 dawał przy komputerze inne niż starszy emocje. Uznać go trzeba za wybitny i w całej krasie high-endowy, ale klasy poprzednikowi nie odebrał i jego największych atutów nie przyćmił.
Mityczny wygląd, cena atrakcyjna. Kolejny produkt SULKA trafiający w oczekiwania odbiorców !
O odbiorcach już napisałeś, a jakie są Twoje oczekiwania?
Chętnie bym podyskutował z tymi audiofilskimi menelami, stanowiącymi teraz ostatnie resztki licznej niegdyś i ciekawej społeczności forum audiostereo. Ale gdzieżby mieli odwagę. Plucie zza węgła, to wszystko co potrafią.
Ponoć łatwiej jest zrobić dobre kable za 20k zł niż zrobić dobre kable za 1k zł. Czy ta sztuka jeszcze łatwiej może udać się malutkiej firmie niż firmie kablarskiej z olbrzymim zapleczem. 🙂 Odpowiem Tak! a dlaczego: ponieważ pozwala na to do granic możliwości nadmuchany balon cenowy
Wielkie zaplecze nie jest gwarantem sukcesu, ale jest z nim tak jak w znanym powiedzonku, że mężczyzna nie musi być piękny. No więc nie musi, ale jak jest, to to nic nie szkodzi.
Dodać z własnego doświadczenia i przekory mogę, że porażki brzmieniowe firm o wielkim zapleczu są przeważnie dużo bardziej drastyczne, ponieważ wychodzą one z założenia, że przy takim zapleczu nie mogą się mylić, a nawet gdyby do tego doszło, to i tak nikt się nie ośmieli ich czepiać.