Recenzja: SMSL M400

   Zacznijmy tradycyjnie od producenta. VMV Technology S.M.S.L to oddział wyizolowany w 2013-tym roku z mieszczącej się w Shenzhen i założonej w 2009 Foshan ShuangMuSanLin Technology Co., Ltd. – oddział odpowiedzialny za produkcję i dystrybucję przetworników oraz słuchawkowych wzmacniaczy. Mający 33 przedstawicielstwa w samych Chinach oraz wiele rozsianych po świecie – od Japonii, przez Polskę i Niemicy, po Portugalię i powrotnie Singapur. Oddział zatrudnia dziesięciu inżynierów (a takie iFi jednego) i ma stertę certyfikatów, na które uczciwie zapracował. Z tych certyfikacji nas będzie interesowała szczególnie ta, zgodnie z którą wzmacniacze i przetworniki w wersjach najwyższych (czyli także nasz tytułowy M400 i zrecenzowany wcześniej wzmacniacz słuchawkowy SP400), są gotowe do odtwarzania plików MQA, o których swego czasu pisałem, że ich lepszość słyszalna.  To najlepszy materiał plikowy oferowany przez serwis TIDAL, ponownie będzie okazja mu się przysłuchać.

W na maj datowanej recenzji wzmacniacza SP400 wspominałem zagajająco także o rzeczach ogólniejszych, do których nie będę już wracał, zauważając jedynie, iż nic w odniesieniu do nich się nie zmieniło. Europa pogłębia głupotę, Chiny zyskują nad nią coraz większą przewagę na wszystkich kluczowych polach, w tym zwłaszcza energetyki, nowoczesnej technologii, militaryzmu, decyzyjności i mocarstwowości,. Gdy my tu sobie planujemy coraz więcej wiatraczków i coraz więcej rosyjskiego gazu, a europarlamentarzyści do wtóru temu i podobnych głupot stroją coraz to głupsze miny, Chińczycy wypuszczają „szybowce”, które z sześciokrotną prędkością dźwięku okrążają planetę, zmuszając analityków CIA do zachodzenia w głowę, co też takie ptaszyny mogą znaczyć. Nic dobrego dla was, panowie, ośmielę się zauważyć, przypomina się ten tańczący fokstrota wróbelek z „Mistrza i Małgorzaty” Bułhakowa – pan diabeł jest już blisko. Ale kto by się takimi głupstwami przejmował w naszych rewolucyjnych czasach, kiedy na ostrzu noża stoi sprawa, kto może, a kto nie, korzystać z damskiej toalety? I czy w ogóle ostali się jacyś „mężczyźni” i „kobiety” w momencie, kiedy transpłciowość, transgraniczność i pankretynizm górą?   

Zostawmy to, wracajmy do muzyki, ta jest faktycznie uniwersalna. I różnorodna w takim stopniu, że każdy znajdzie swój kawałek.

Budowa

Kompaktowy format.

   Zacznę może od tego, że przetwornik flagowy od S.M.S.L – model D300 – jest większy, z większym ekranem, obfitszy funkcjonalnie i circa dwakroć droższy. Kilka innych, też kosztowniejszych, oddziela M400 od szczytu, ale z reguły są starsze, oparte na starszych kościach. S.M.S.L M400 może się zaś  pochwalić układem scalonym konwersji cyfrowo analogowej Asahi Kasei Microdevices AK4499 DAC, czyli jednym z najnowszych, wiodących. Oferującym przetwarzanie 32-bitowe realizowane w czterech kanałach równoległej obróbki przez łącznie szesnaście rdzeni, o parametrach maksymalnych odnośnie sygnału wejściowego 768 kHz dla PCM i 512 MHz dla DSD. Oferującym także sześć do wyboru filtrów cyfrowych dla PCM i dwa dla DSD oraz możliwość odwracania fazy. (Odnośnie którego uwaga, gdyż niektórzy pytają – zdarzają się nagrania zrealizowane w odwrotnej fazie i wówczas jej dopasowujące odwrócenie skutkuje lepszym dźwiękiem, a przynajmniej powinno.) Dane techniczne kości mówią o poziomie zniekształceń harmonicznych (THD) poniżej -124 dB (co odpowiada 0,000058%); dynamice 140 dB i odstępie pomiędzy szumem a sygnałem też na poziomie 140 dB (Mono) i 137 dB (Stereo), jak również o 128-krotnym nadpróbkowaniu. Przetwornik ma swój potencjometr, zapewniający funkcję przedwzmacniacza, realizujący wzmocnienie w oparciu o wzmacniacze operacyjne OPA1611 i OPA1612. Nie ma jednak słuchawkowego wyjścia, a sam poziom wzmocnienia możne upraszczająco zafiksować na wartości maksymalnej.

Układ jest taktowany minimalizującym jitter zegarem ALTERA CK-03, a port USB obsługuje dodatkowo programowalny procesor XMOS XU216, zapewniający płynną, 32-bitową obróbkę. Całość zasila najnowszej generacji niskoszumny, wysoce stabilny, odseparowany metalowym ekranem zasilacz. Urządzenie wyposażono w łączność bezprzewodową Bluetooth 5.0 z obsługą standardów SBC, AAC, aptX, HD i LDAC i oczywiście dopasowano pod każdym względem do wzmacniacza SP400, z którym stanowi komplet.

Kompaktowa obudowa M400, o bardzo niewiele miejsca zajmujących wymiarach 215 x 43 x 220 mm, jest co do powierzchowności i rozmiaru identyczna jak wzmacniacza z kompletu i identyczna pod względem obsługowym. Też ma kolorowy ekran LCD osłonięty hartowanym szkłem z trzypoziomowym drzewem wyborów, których dokonujemy posługując się umieszczonym po prawej, identycznym przyciskowym pokrętłem. Ekran można wielostopniowo przygaszać, obsługa jest intuicyjna. Sama obudowa to pleksiglasowy wierzch i aluminiowa obwiednia korpusu – jedno i drugie czarne. Kolorowy ekran, dwie srebrne wstawki na pokrętle i białe napisy S.M.S.L na wierzchu i na froncie urozmaicają czerń obudowy, postawionej na czterech elastomerowych podstawkach w zaokrąglonych narożach.

Klasyczny sposób obsługi.

Wraz ze wzmacniaczem SP400 dostajemy niewielkich gabarytów duet w rodzaju mini-wieża, którego części różni jedynie obecność we wzmacniaczu między pokrętłem a ekranem gniazd słuchawkowych 4-pin i duży jack. Urządzenia są bowiem symetryczne – przetwornik M400 ma po jednym analogowym wyjściu XLR i RCA, takie same wejścia ma wzmacniacz. Cyfrowe wejścia są cztery: USB, koaksjalne, I2S (HDMI) i optyczne. Największą dumą obsługa plików MQA oraz zgodność ze standardem Hi-Res, i oczywiście zbalansowanie, za którym u wzmacniacza stoi wysoka, trzystopniowo wstępnie regulowana moc. Dumą też bardzo wyśrubowane parametry niskoszumności i dynamiki, a także kość gwarantująca wysoce wygładzony dźwięk. W dzisiejszych czasach ważna jest też bezprzewodowość – którą też dostajemy na najwyższym poziomie. Ważna także obsługa pilotem, jest więc wielofunkcyjny pilot. Wraz z kosztującym trzy tysiące wzmacniaczem to nabiurkowy komplet za siedem i pół tysiąca – niewielki, technicznie wyśrubowany, ładny. Brzmieniowo natomiast jaki?

Brzmienie

Obfitość cyfrowych wejść i analogowych przyłączy.

   Zacząłem od sprawdzenia wejść cyfrowych. Dość rzadko spotykane w tańszych przetwornikach I2S często uważane jest za najlepsze obok jeszcze rzadszego AES-EBU, ale tak się nie działo w tym wypadku. Względem koaksjalnego prezentowało minimalnie gładszy, lecz trochę zbyt uspokojony przekaz. Bardziej przypadł mi do gustu brany od konwertera M2Tech EVO TWO poprzez kabel koaksjalny, mimo iż kabel HDMI też był wysokogatunkowy. Równorzędny okazał się brany wprost z płyty głównej komputera po kablu USB (iFi Gemini) – jako najbardziej z trzech chropawy i brzmieniowo głęboki. Ogólnie brawa dla M400 za dozbrojenie wejścia USB, nie trzeba żadnych interfejsów ani innych dodatków do pokazania pełni możliwości, zatem duża oszczędność.

Odnośnie jeszcze didaskaliów. Używałem przeważnie gniazda słuchawkowego 4-pin, ponieważ daje większą moc. Używałem też cały czas maksymalnego (zafiksowanego) wzmocnienia w przetworniku oraz maksymalnego poziomu mocy wzmacniacza, ponieważ to dawało lepszą dynamikę nawet skutecznym słuchawkom. Spośród wysoko skutecznych w ruch poszły Ultrasone T7, pozostałe to Final D8000 PRO, Sennheiser HD 800 i HiFiMAN HE-R10P.

Weźmy na pierwszy ogień rodzaj plików. Kolorowy ekranik M400 informował odnośnym logiem zarówno o odczycie MQA, jak Hi-Res. Poza uczuciem satysfakcji u posiadacza niewiele one jednak znaczą, ponieważ nie stoi za tym wyświetlaniem jakiś specjalnie lepszy dźwięk. Co nie oznacza, że pliki MQA i podwyższonej rozdzielczości brzmią w tym wypadku przeciętnie. Brzmią bardzo dobrze, ale niewiele lepiej (o ile lepiej w ogóle), gdyż zwykłe pliki, te z niższym próbkowaniem i bez masteringu MQA, realizowane są pierwszorzędnie. Większego zatem znaczenia nabiera nie nominalny poziom plikowy, tylko jakość nagrania w sensie głównym. Z tym jednak, że mała wieża S.M.S.L nie należy do elektroniki, która różnice jakościowe uwypukla. Należy raczej do rodziny audiofilskich służących, którzy prędzej coś poprawiają niż obnażają. Owszem, po ustawieniu filtra cyfrowego SHARP można się było dopatrywać różnic w poziomach ostrości nagrań, ale sam używałem SUPER SLOW, ponieważ dawał najlepszą spójność. (Próbowałem też SLOW, ale zrezygnowałem.) Ogólnie biorąc większe różnice pokazywały zmiany słuchawek (wyłącznie w teście high-endowych) niż przejścia między MQA, Hi-Res i standardowymi plikami. Dobrze zrealizowane nagranie z YouTube nie było wyczuwalnie gorsze – różnice wychodziły dopiero po uważnym wsłuchaniu w ten sam materiał poddany obróbce MQA. Co można mieć za atut – „świetne prezentowanie zwykłych plików”, a można też czynić zarzut – „nie dosyć pokazowe wysokojakościowych”.

Zgrabny pilot.

Odnośnie tego faktem jest, że przetworniki Matrix Audio potrafiły robić lepszy użytek z poprawek MQA. Zarazem jednak faktem też, że wieża S.M.S.L daje świetnej jakości dźwięk niezależnie od plikowego standardu, bardzo wyraźnie podciągając najpowszedniejsze realizacje plikowe. Nawet zwykłe pliki z YouTube jawią się jako gęste, nasycone i gładkie; melodyjność zawsze ich mocną stroną; po ustawieniu maksymalnej mocy i filtra SUPER SLOW także energetyczność, dynamika i koherentność. Zarazem czuć lepszą gęstość bitową w przypadku tych Hi-Res, ale nie jest ona tak uderzająca, by powrót od kupowanych plików do darmowych z YouTube był szokiem jakościowym. Bez żadnego wysiłku i długiej adaptacji, z marszu słuchasz zwykłych realizacji, cieszą się ogromem wyboru i darmowością dostępu. A że kosztowne pliki bardziej się skrzą i błyszczą, to nie robi dużej różnicy, gdyż bardziej melodyjne prawie nie są, tak dobrze działa „umelodyjnienie” w elektronicznych trzewiach S.M.S.L. Jeszcze lepszym ono się staje w przypadku plików MQA, ale znowu różnica nie jest duża, jest zaledwie uchwytna. Więcej niż uchwytna natomiast przy przejściach między słuchawkami, i teraz trochę o tym.

Zaczynając od tego, że wszystkie okazały się pasować. Zasadnicza różnica impedancji między Sennheiser HD 800 (300 Ω) a nisko omową resztą nie znalazła żadnego wyrazu w proporcjach jakościowych. Jeżeli już, to prędzej można powiedzieć, że właśnie one – impedancyjnie dla naszych czasów nietypowe i jednocześnie najtańsze w stawce – wypadły szczególnie dobrze. Fakt – wspierał je kabel Tonalium-Metrum Lab, o którym nieraz wspominałem, że je poprawia zasadniczo. Fakt – to są znakomite słuchawki, kiedy już się naprawdę wygrzeją. (Tak mniej więcej po roku.) I fakt – one grają drapieżniej niż nowsza wersja z dopiskiem „S”. Niemniej słuchając ich grających z dziurki symetrycznej w S.M.S.L SP400 chcąc nie chcąc przypomniałem sobie perypetie z ich niegdysiejszą recenzją i ówczesne zmagania z cokolwiek nudnawym stylem przy aparaturze dużo droższej . Ślad z tego najmniejszy nie został poza wciąż zachowaną wielką sceną. To właśnie te słuchawki najbardziej teraz tarły o tekstury, co czyniło ich dźwięk ciekawym. Kontrast pomiędzy chropawością materii a jej giętkim, melodyjnym uformowaniem, dawał dużo radości nawet komuś tak bardzo jak ja znudzonemu słuchawkową jakością. Tego się świetnie słuchało, a każdy ważny aspekt, ba – każdy też nieważny – był traktowany właściwie. Włącznie z wysokimi poziomami ciśnienia i wysokimi poziomami energii w przypadku muzyki rockowej, i każdej innej żywej lub potężnej. Może nie grało to aż wystrzałowo, ale wciągająco w każdym aspekcie, nie dosłuchałem się żadnych wad. Nawet specjalnie wybieranych „przynudzających” kawałków, których z aparaturą przeciętniejszą nie bardzo chce się słuchać (a już na pewno nie kilka razy), słuchałem z dużą satysfakcją nawet przy powtórzeniach.  

Kolorowy ekranik za pancerną szybą.

Final D8000 PRO styl pokazały mniej chropawy, za to dający mocniejszy poszum. To słuchawki udane pod każdym względem, nieprzydatne jedynie tym, którzy potrzebują całkiem zamkniętych. Względem Sennheiser HD 800 brzmieniowy akcent przekierowujące z widoku sceny na widok dźwięków. Trochę także odnośnie tych dźwięków odchodzące od znakomicie obrazowanej codzienności ku brzmieniom bardziej niezwykłym, bardziej nasycanymi sopranami. Ta niezwykłość z miejsca uderza, brzmi to fascynująco, ale poprzednia fascynacja HD 800 była podobnie duża, tyle że zasadzała się na nieco innych argumentach. Nie komplikując bardziej opisu powiem, że jedne i drugie wypadły bardzo dobrze, eksponując z należnie podkreśloną specyfiką swe indywidualne przymioty na bazie podawanych przez tandem S.M.S.L warunków wysokiej muzykalności, wysokiego poziomu energii i wysokiego poziomu jakości odnośnie detaliczności, otwartości brzmienia i wydolności harmonicznej.

Słuchane zaraz potem Ultrasone Tribute 7 zaskoczyły mnie pozytywnie (tak się mawia, ale w sumie oczekiwałem), w szczególności biegłością oddawania brzmień fortepianowych na wysokich rejestrach. Zaskakująco dobra  w tego ramach, nawet powyżej pozytywnych oczekiwań, okazała się umiejętność łączenia gładkości i płynności z wglądem w głębszą strukturę dźwięku. Czego sumą piękne wybrzmienia nawet krótkich brzmień sopranowych. Poskromienie kontrastowości i szmerowości Ultrasone w sensie umiejętnego posłużenia się ich walorami, użycia ich do wzbogacenia naturalnej dla elektroniki S.M.S.L ciepłej gładkości i płynności – to było bardzo przyjemne, tylko nieznacznie całościowo słabsze od brzmienia toru pracującego w tym miejscu zazwyczaj, złożonego z przetwornika i słuchawkowego wzmacniacza sumarycznie trzy razy droższych.

Stosunkowo najwięcej zastrzeżeń miałem do brzmienia HiFiMAN HE-R10P, ale chyba niesłusznie. Jak to w przebiegu testów: odłożyłem jedne słuchawki, założyłem w ich miejsce drugie, nie dałem tym drugim, a tak naprawdę sobie, więcej niż parę minut na osłuchanie z nowym stylem. A styl był właśnie odmienny, bowiem zestaw S.M.S.L podkreślił dystans, jaki budują te HiFiMAN pomiędzy brzmieniem a słuchaczem. Nie dystans jakościowy ani stylistyczny odnośne samego dźwięku, tylko po prostu przestrzenny. Sennheiser HD 800 także produkowały dużą scenę, na niej brzmienia przyjazne, ale bardziej chropawe i przede wszystkim w kontraście do całościowego rozmiaru tej sceny plan pierwszy ustawiały bardzo blisko. A HiFiMAN-y nie. U nich brzmieniowy teatr dział się daleko od słuchacza[1], co tym jeszcze było silniejsze, że posłużyłem się nimi zaraz po Ultrasone T7. Te zaś sceniczny styl mają taki, że można się utożsamiać z wokalistą śpiewającym tuż przy nas. HiFiMAN HE-R10P takiej możliwości nie dają, z nimi faktycznie do teatru.

Dopasowanie do słuchawkowego wzmacniacza i wspólna symetryczność.

Muzycznemu ich teatrowi tandem S.M.S.L nie żałował tego dystansu, w efekcie ich prezentacja była różna od pozostałej trójki. W pierwszym odruchu mi się to nie spodobało, w refleksji spodobało. W sumie to dobrze, że testowany zestaw podkreśla indywidualizm odtwórczy, dzięki czemu można będzie lepiej dobierać pasujący posiadaczowi styl. W przypadku HiFiMAN HE-R10P zjawiła się jedynie ta „wada”, że recenzowany system podwajał ich gładką melodyjność i przyjemnościowy charakter, podczas gdy mnie bardziej by się podobały z torem dożartym, agresywnym. Jak dla mnie z S.M.S.L grały zbyt łagodnie, plus ten wspomniany dystans przestrzenny, dlatego wolałem brzmienia poprzednich. Ale dla kogoś lubiącego spokój, relaks, wyzbycie się agresji i scenę w perspektywie z dalekim pierwszym planem, to brzmienie byłoby najlepsze, wyjątkowo udane.

[1] Jako ciekawostkę dopowiem, że HiFiMAN HE-R10P też potrafią postawić pierwszy plan bardzo blisko, lecz taka sytuacja spośród wypróbowanych zaistniała jedynie przy przetworniku PrimaLuny obsługiwanym interfejsem M2Tech EVO TWO po kablu AES/EBU. Dodatkową tej sytuacji odmiennością był wyraźny wzrost rozdzielczości basu względem wszystkich pozostałych źródeł za wyjątkiem gramofonu.

Podsumowanie

   Do pierwszych słów recenzji wzmacniacza S.M.S.L SP400, mówiących o porzuceniu nadziei na napotkanie w dzisiejszych czasach słabego słuchawkowego wzmacniacza, dorzucić teraz mogę to samo o przetwornikach. Mniej może stanowczym głosem, bo kto wie w sumie jak to jest na przekroju całego rynku, ale tych parę kości, stale przewijających się w sekcjach DAC, pod warunkiem przyzwoitej implementacji gwarantuje wysoką jakość. Tej też się nauczono, nikt nie proponuje już zakłócających zasilaczy, nie zaniedbuje zegara i udoskonalenia sekcji USB. A jeśli tacy jeszcze gdzieś są, to robią głupio, to outsiderzy. Ten sam pakunek – sprawdzona kość, zegar, kość druga dla USB i niezakłócający zasilacz – powtarza się w mnóstwie wariantów chrzczonych markami firm i jakościowymi stopniami dobroci. Od znakomitej przelotki Apogee Groove, po potężne kloce od MSB, Audio Note czy Jadis Audio, gra to co najmniej przyzwoicie, coraz to częściej znakomicie. Zstępuje ta znakomitość z narastającą prędkością od cen szalonych do normalnych; S.M.S.L, Matrix Audio, iFi i wielu innych utwierdzają nas w przekonaniu, że znakomite niekoniecznie drogie.

Z tego, co napisałem, można wyciągać wniosek, iż nie ma w zasadzie znaczenia, po który dobry przetwornik sięgniemy, bo wszystkie są (jako dobre właśnie) z grubsza rzecz biorąc identyczne.

Z grubsza to rzeczywiście prawda, ale szczegółami się różnią i te różnice są znaczące. W różności nawiązują też do rzeczy opisywanej w poprzedzającej tą recenzji gramofonowej wkładki. Jedne są bardziej po stronie muzyki cyfrowej w jej udanym znaczeniu, tzn. nie tylko oferują coś, co za muzykę, a nie hałas, może śmiało uchodzić, ale dodatkowo zaciekawiają brzmieniową odmiennością, wtrącająco pomiędzy muzykę „live!” a słuchacza egzystencjalny[2] czynnik obcości. Dobrym przykładem takiego traktowania muzyki jest szkoła brzmieniowa dCS, bardzo udanie balansująca pomiędzy przyjazną muzyką żywą, a rodzącym niepokój poczuciem tajemniczości. Po drugiej stronie stylistycznej są przetworniki starające się jak najsilniej zbliżyć cyfrę do analogu, czyli w sumie (i nieświadomie) zakładające, że ona sama może dostarczyć słuchaczowi wystarczająco wiele wzruszeń, w tym tych egzystencjalnych, których muzyce nie brak. (Pomnikowym tego przykładem Adagio V Koncertu fortepianowego Beethovena.) Kończąc powiem, że zestaw S.M.S.L należy z całą pewnością do tej właśnie szkoły i jak na swój skromny budżet sięga całkiem wysoko.

 

W punktach

Zalety

  • Muzykalność.
  • Energetyczność.
  • Dynamika.
  • Naturalne ciepło.
  • Żywość.
  • Trafnie dobrany współczynnik masywności.
  • Bliskość do prawdziwego analogu, a jednocześnie brak maskowania czegoś.
  • Żadnych ubytków detaliczności.
  • Całkowita przejrzystość medium.
  • Pokaźna ciśnieniowość.
  • Podkreślanie cech indywidualnych podpinanego sprzętu (w tym słuchawek).
  • Symetryczność.
  • Funkcja przedwzmacniacza.
  • Cztery wejścia cyfrowe.
  • Wiodąca kość przetwornika wsparta zegarem.
  • Wysokiej jakości sekcja USB.
  • Niskoszumny i odseparowany ekranem zasilacz.
  • Pełny zestaw filtrów cyfrowych.
  • Obsługa Hi-Res i MQA.
  • Łączność bezprzewodowa w najwyższym standardzie.
  • Kolorowy ekranik z regulacją jasności.
  • Wielofunkcyjny pilot.
  • Mały, ładny i zgrabny.
  • Bardzo staranne wykonanie.
  • Gatunkowe surowce.
  • Dobry stosunek jakości do ceny.
  • Znany producent.
  • Polska dystrybucja.

Wady i zastrzeżenia

  • Brak zintegrowania ze słuchawkowym wzmacniaczem i konieczność użycia klasycznego kabla zasilającego podnosi koszty eksploatacji.
  • Zalew konkurencyjnych urządzeń.

 

Dane techniczne:

  • Pełne dekodowanie MQA
  • Wiodący w branży wysokowydajny układ DAC AK4499
  • THD + N: 0,000058% (- 124dB)
  • Zakres dynamiczny: 131dB
  • Stosunek sygnału do szumu: 131dB
  • 16-rdzeniowy odbiornik XMOS XU216 drugiej generacji
  • Dekodowanie PCM do 32-Bit / 768kHz, DSD do DSD512 natywnie
  • Podwójne niezależne oscylatory krystaliczne ACCUSILICON
  • Szybki zegar ALTERA do przetwarzania taktowania i konwersji bez jittera
  • Potężne wzmacniacze operacyjne OPA1611 i OPA1612
  • Ultra niski poziom szumów
  • Obsługiwane wiele wejść, w tym USB, optyczne, koncentryczne, IIS i Bluetooth.
  • Obsługa najnowszego Bluetooth V5.0 z kodekami Ultra Hi-Res, w tym UAT, LDAC, AptX HD i więcej
  • Kolorowy wyświetlacz LCD
  • Pilot zdalnego sterowania.
  • Podwójne porty wyjściowe, w tym w pełni zbalansowane wyjście XLR i niezbalansowane wyjście RCA
  • Pobór mocy: 5 W

Cena: 4490 PLN

 

System

  • Źródło: PC.
  • Przetworniki: PrimaLuna EVO 100, S.M.S.L M400.
  • Kable USB: iFi Gemini, Fidata HFU2 Series USB.
  • Kabel koaksjalny: Tellurium Q Black Diamond.
  • Konwerter: M2Tech EVO TWO z zewnętrznym zasilaczem.
  • Wzmacniacze słuchawkowe: Niimbus Ultimate HPA US 5, Phasemation EPA-007, S.M.S.L PM400.
  • Słuchawki: Beyerdynamic T1 V3, Final D8000 PRO, HiFiMAN HE-R10P, Sennheiser HD 800 (kabel Tonalium – Metrum Lab), Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium – Metrum Lab).
  • Interkonekty: Sulek Edia RCA, Tellurium Q Black Diamond XLR.
  • Listwa: Sulek Edia.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.

[2] Egzystencjalny w sensie egzystencjalizmu, czyli tej szkoły filozoficznej, wg której prawdziwy obraz egzystencji odsłania się jedynie w stanach oderwania od codzienności, wżyci w którą nie wznosimy się ponad zwierzęcość, opartą na pożeraniu i rozmnażaniu w stanie jak najbardziej zbliżonym do błogiej homeostazy. To oderwanie jest sprawiane bólem, i samo ból przynosi. W obliczu nieuleczalnej choroby, poniesionej klęski, śmierci bliskiej osoby, wszelkiego innego lęku, smutku czy przerażenia, stajemy oko w oko ze światem, który nas bynajmniej nie pieści i któremu zupełnie nie zależy na naszym takim czy innym życiu.

Egzystencjalizm skupia się na skrajnościach, a sztuka, jeśli w ogóle ma być sztuką, skupia bardziej na stanach pośrednich, uchylających tylko rąbka Wielkiej Tajemnicy między podmiotem a bytem. Ów posmak tajemniczości muzyka w wersji cyfrowej niesie w sobie mocniejszy, jako posiadająca własną obcość, która się słuchającemu udziela.

Pokaż artykuł z podziałem na strony

39 komentarzy w “Recenzja: SMSL M400

  1. Fon pisze:

    Przy okazji proszę posłuchać nowości Cayina RU6 mocno zaskakujący daco wzmacniaczyk r2r

  2. Heniosek pisze:

    Chińczycy faktycznie prą technologicznie do przodu, odkąd otworzyły się dzięki USA na globalny rynek, pokradły technologii, i użyły efektu skali ponad miliarda ludzi. I teraz kupujemy już ich, rozwijaną przez nich, technologię, z polski eksportując co najwyżej surowce jak miedź i jabłka, mleko może, w zamian za smartfony, sprzęt audio i wszystko inne. Ale skąd utyskiwania prawackie na transpłciowość, wiatraki, transgraniczność, Europę? Od kiedy konserwatyzm, religijność czy trzymanie się starych spalinowych technologii miałyby spowodować konkurencyjność wobec Chin? Polska jest w Europie ultra-hard-konserwatywna i raczej nie przoduje tu w technologiach, prócz technologii jabłek z Grójca, europalet, wynajmu kierowców do TIRów i podobnie zaawansowanych know-how. A nasze najlepsze uczelnie łapią się co najwyżej gdzieś koło pięćsetnego miejsca w rankingach uczelni na świecie, albo to nawet nie. Więc chyba nie o wiatraki i europejską tolerancję chodzi, a o skupienie się na socjalu, wygodzie, krótkoterminowym planowaniu (w którym Polska przoduje). Mając wybór, większość z nas pewnie wolni europejskie wolności i tolerancje, od chińskiego zamordyzmu i systemu kontroli społecznej, gdzie obywatel jest śledzony i punktowany za zgodność z normą.
    Nasze lokalne polskie konserwatyzmy nie pozwolną nam gonić Chin, a ostatnie zmiany w edukacji tylko utrwalają zaścianek.

    Postawiłbym raczej tezę, że to azjatycka kultura, planowanie rozłożone na dekady i realizowanie zaplanowanych celów, efekt gigantycznej skali, pracowitowość i kult technokracji (a nie konserwatyzmu czy religijności), technokraci u władzy, tysiącletnia kultura egzaminów na urzędy państwowe (czyli coś jakby służba publiczna, której ideę nasi politycy pogrzebali) daje efekt rozwoju Chin. I niestety, nie muszą się liczyć z opinią publiczną i wyborami co 4 lata, a decyzje podejmują merytorycznie (często testując skutki w jakimś regionie kraju i patrząc na efekty).

    Rozumiem podziw dla Chin, ale teza, że Europa nie dogania bo wiatraki i transpłciowość, jest kompletnie od czapy. Pieniądze na naukę, federalizacja by osiągnąć efekt skali jak Chiny (małe kraiki niewiele mogą wobec gigantycznych Chin), technokracja, edukacja nastawiona na matematykę, fizykę, chemię a nie na teologię, historię oraz lokalną przestarzałą literaturę.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Sporo się uzbierało, ale sam wywołałem temat. Więc może po kolei i w punktach, dla jasności.

      – Bynajmniej nie podziwiam Chin, ja przed nimi ostrzegam. Dla ludzi ceniących wolność osobistą (a do nich siebie zaliczam) przejmowanie przez Chiny kontroli nad światem oznacza katastrofę. Tym bardziej teraz, kiedy rządzący tam zamordyści zaostrzyli kurs i przestali się liczyć z opinią światową, znakomicie na dodatek wzmacniając zamordyzm obecnymi możliwościami śledzenia wszystkich i wszystkiego. Doceniam dokonany przez Chiny skot cywilizacyjny i ich skoncentrowanie na technicznym rozwoju, ale widzę też fakt dokonania tego w dużej mierze dzięki kradzieży intelektualnej oraz brak podobnego skoku odnośnie swobód obywatelskich.

      – Rozszerzmy temat tej kradzieży i roli w tym Zachodu. W każdym biurze patentowym jak świat długi i szeroki siedzi chińska ekipa i zgodnie z prawem ma pełny dostęp do przedkładanych tam wniosków patentowych. (Dlatego wielu teraz wstrzymuje się ze zgłaszaniem patentów.) Jednocześnie w latach 80-tych, pod wpływem ideologicznym thatcheryzmu i reaganizmu, Zachód uwierzył w globalizację jako koło zamachowe postępu. W sposób pozbawiony refleksji, motywowany tą samą głupotą, o której Lenin mawiał, że kapitaliści sami skręcą sznur, na którym ich powiesimy, przenoszono masowo do Chin produkcję, by podle korzystając z tamtejszej niewolniczej siły roboczej (400 samobójstw, to była dzienna norma w chińskich zakładach przemysłowych, w których robotnicy sypiali na podłodze obok pracujących na trzy zmiany maszyn) zyskiwać obniżenie kosztów. Chińczycy zaś, podobnie jak zresztą Brazylijczycy, w pewnym momencie oświadczyli, że te fabryki są ich. Nie krępowali się z przejęciem technologii, nie krępowali z przechwytywaniem coraz większego zysku. Zachód to tolerował, bo i tak ekonomicznie zyskiwał. Dopiero administracja Trumpa uznała, że to kręcenie bata na własny grzbiet i koniec z przejmowania za friko przez Chiny technologii, od zdaje się litografii 5 nanometrów poczynając. Ale Trumpa już nie ma, a Biden sobie śpi.

      – Odnieśmy to teraz do twierdzenia o słuszności integrowania Zachodu na obszarze Unii Europejskiej. Czy integracja Stanów Zjednoczonych, dalece przecież większa i mająca stanowić postulowany wzorzec, uchroniła je przed powyższym? Przecież postulowana integracja polityczna nijak się ma do polityk poszczególnych firm, prowadzonych w skalach globalnych koncernów. Jeżeli ktoś kimś tu rządzi, to z pewnością prędzej prezesi politykami, niż odwrotnie. Jakiż to problem przekupić groszowymi, z punktu widzenia koncernowych finansów, łapówkami polityków krajowych i unijnych, też przy okazji sędziów TSUE? Czy francuskie „Liberation” coś o tym ostatnio nie pisało? Pod tym względem bryluje Gazprom, a poprzez niego Rosja. Ośmielę się twierdzić – nie bez głębokiego smutku zresztą – że większość europarlamentarzystów to wprost lub pośrednio ludzie Moskwy. Podobnie jak niemieccy i austriaccy w ostatnich dekadach kanclerze. Rosja od czasów wczesnego ZSRR umacniała na Zachodzie swe wpływy polityczne, najpierw poprzez komunistyczne i socjalistyczne partie, potem coraz mocniej przez rzekomo oddolne ruchy antynuklearne i proekologiczne. Zieloni są czerwoni, a na rzekomym globalnym ociepleniu najwięcej zarabia Gazprom i inne wielkie firmy. Malutcy się na to składają, właśnie dzisiaj prasa donosi, o ile zdrożej prąd i gaz, jak droga jest benzyna. Jaka panuje inflacja, jak się sypią budżety. Ale Rosja i Chiny wychodzą chyba na tym niezgorzej, prawda?

      – Dorzućmy coś jeszcze do kwestii integracji. Czy rynek europejski nie jest już wspólnotowy? Czy coś przeszkadza firmom z ternu Unii w szerokim, transgranicznym działaniu? No tak, coś im jeszcze przeszkadza. Zachodnim okazało się przeszkadzać działanie polskich transportowych, więc ich działalność na normalnych warunkach konkurencyjnych została zakazana. Jakież to miłe, jak uczciwe! I jak słuszne! Zupełnie tak samo jak w przypadku polskich cukrowni, firm elektronicznych, odzieżowych, włókienniczych czy chemicznych, przejętych i zlikwidowanych przez koncerny zachodnie, albo na przykład polskich stoczni, dla których pomoc państwowa, w odróżnieniu od stoczni niemieckich, okazała się stać w jawnej sprzeczności z unijnymi zasadami wolnego rynku…

      – A propos tego, co pan pisze o polskich produktach. Z tymi jabłkami i surowcami to chyba jednak przesada. Po ulicach Krakowa (Warszawy niestety nie) jeżdżą supernowoczesne polskie tramwaje i elektryczne autobusy, polska produkuje nowoczesne pociągi, a taki przemysł meblarski mamy najpotężniejszy w Europie. I czy to przypadkiem nie polska firma wypuściła najnowocześniejszą grę komputerową, na którą czekał cały świat? Polska automatyka przemysłowa to też niekwestionowana potęga. Elastomery wynaleziono w Polsce, Polak wymyślił i opracował metodę ciągłego wytopu stali, Polak wynalazł metodę produkcji walców i wafli krzemowych, Polak wynalazł stery strumieniowe. Tak więc nie tylko jabłka i nie same surowce. Z obecnej recenzją na tym serwisie firmy Rogoz Audio co tydzień do Chin płyną kontenery wyrobów, prężna jest tu obecna recenzją firma Verictum, prężna i zaawansowana technologicznie Circle Labs. A o takich głośnikach, jak te od Destination Audio, to Chińczycy mogą pomarzyć. Także o takich kondycjonerach, jak te od Unicorn Audio. A chociaż prawdą jest, że w wielu polskich kolumnach głośnikowych (tych i elektroniki audio powstaje u nas bardzo dużo) pracują duńskie czy norweskie głośniki, ale też prawdą jest, że w szwajcarskich Boenicke tweeter pochodzi z Polski.

      – Odnośnie jeszcze jabłek, które dla dzisiejszego świata są symptomatycznym przykładem. Obecna światowa produkcja jabłek to wytwarzanie przemysłowego chłamu. Zniszczono plantacje gatunkowych – o koksach, papierówkach czy malinówkach z niegdysiejszymi smakami można dziś tylko wspominać. Prawie nie jadam obecnie jabłek; są dla mnie, jak i w większości dzisiejsi pianiści – niejadalne. To samo odnosi się do bananów, herbaty, przeciętnej czekolady i każdej jednej bawełny.

      – Odnośnie natomiast wyższych uczelni i w szczególności matematyki. To prawda, że te polskie zajmują w rankingach skandalicznie niskie miejsca, ale co to ma wspólnego z nauką historii, czy jakiejkolwiek innej humanistyki? Pomijając nawet to, że politechniki i inne szkoły techniczne mamy w ilości aż nadmiernej, zupełnym nieporozumieniem jest sądzenie, że wybitny matematyk, ktoś umiejący matematykę pchnąć do przodu, to produkt dobrego kształcenia oraz humanistycznej izolacji. Matematyka to przede wszystkim wyobraźnia, humanistyka jej nie wadzi, często nawet pomaga. (Weźmy Leibniza czy Pascala.) Największy polski matematyk, Stefan Banach, był samoukiem. Samoukami byli w gruncie rzeczy najwięksi matematycy niemieccy – Leibniz, Gauss i Riemann. Samoukiem największy matematyk angielski – Newton. Samoukiem największy hinduski – Ramanujan. Descartes był żołnierzem, Galois nie zdał na politechnikę, rzucając ścierką w za głupiego jak na jego poziom egzaminatora. Samoukiem był wielki Lagrange, edukacyjnym wyjątkiem Euler, ale na zasadzie rodzinnej, a nie akademickiego wykształcenia. (I czy to aby nie granda, że wywodzący się z cywilizacji zachodniej Microsoft Word nie rozpoznaje nazwiska Euler, a rozpoznaje Jelinek?)

      – Przy tej okazji napiszę rzecz szczególnie obrazoburczą, ale mającą podstawy. Za spadek jakości wyższych uczelni i kultury w ogóle niemałą odpowiedzialność ponoszą kobiety. Do matematyki się mało nadające, zwłaszcza na poziomie najwyższym, do kultury wnoszące z hukiem wartości mało chwalebne, jak te ostatnie hasła z protestów na ulicach. Kiedy porównuję „Scientific American” sprzed lat trzydziestu i dzisiejszy, przyrost ilości kobiet w redakcji okazuje się imponujący, towarzyszący temu spadek jakości merytorycznej niestety dramatyczny. Jaka tego przyczyna, to wymagałoby poważnej analizy, której w tym miejscu nie przeprowadzę.

      – Na koniec rzecz bodaj najważniejsza – energetyka. Kiedy patrzyć na rozwój cywilizacji, z miejsca rzuca się w oczy, że ilość energii na głowę jest najlepszym wskaźnikiem cywilizacyjnego postępu. Postęp to zawsze większa dostępność i lepsze wykorzystanie energii. Od pięściaka i posługiwania się mową artykułowaną, przez pismo, młyny wodne i maszyny parowe, po elektrownie atomowe, lasery i obwody scalone – postęp to wykorzystanie energii. Wszyscy egzystujemy zresztą jedynie dzięki temu, że znajdujemy się w strefie oddziaływania fuzji termojądrowej gwiazdy. – I teraz moment przełomowy dla tego cywilizacyjnego postępu. Jakiś czas po II wojnie światowej zaniechano prac rozwojowych nad pozyskaniem energii z kontrolowanej fuzji termojądrowej, zadbały o to wielkie koncerny naftowe do wtóru z eksportem rosyjskim i arabskim. Posunięto się nawet do tego, by utrącać atom mniej zaawansowany, pochodzący z rozpadu ciężkich jąder. Promuje się za to dużo droższą i temporalną – niemagazynowalną i od kaprysu pogody zależną – starożytną metodę pozyskiwania energii z wiatru, a także gaz, lansowany przez kartel niemiecko-rosyjski. Po raz pierwszy w efekcie stanęliśmy w obliczu sytuacji, gdy ilość dostępnej energii na głowę mieszkańca spada. Chińczycy byliby idiotami, gdyby tego nie wykorzystali. Posądzam ich o wiele złych rzeczy, ale nie o taką głupotę. Posądzam natomiast ich i Rosjan o to, że celowo wywołali tą sytuację – to ich najsilniejsza broń w walce o dominację nad Zachodem.

      1. Paweł pisze:

        Panie Piotrze, zgadzam się z Pana poglądami. Mądrze i rzeczowo opisane. Podziwiam, że nie boi się Pan pod imieniem i nazwiskiem pisać w sprawach „niepoprawnych politycznie”. Pozdrawiam, wszystkiego dobrego!

  3. Tichy62 pisze:

    Chiny to komunistyczna dyktatura. Bojkotuję chińskie produkty. Sprzęt audio mam z Niemiec, Danii i Japonii. Można się doskonale obyć bez chińskich wzmacniaczy, czy słuchawek.

    1. Sławek pisze:

      Bojkotujesz to znaczy nie kupujesz (na pewno) czy także nie słuchasz (choćby z ciekawości)?
      Można się nieźle zapędzić i w efekcie nic nie pozostanie do kupienia, tylko wyroby polskie.
      No bo Niemcy, Włosi i Japończyńcy (tudzież współpracownicy – Słowacy, Hiszpanie, Rumuni, Bułgarzy i Ukraińcy – kogoś pominąłem?) to wrogie państwa osi – II wojna. Anglicy i Francuzi – zdrajcy, co nam nie pomogli. Duńczycy – chyba OK, mam wkładkę Ortofona. Korea płd. też OK?
      Ale polskich słuchawek klasy HiFiMana nie kupisz niestety…

      1. Sławek pisze:

        Dodam, że Roosevelt sprzedał nas ruskim, więc wyrobów z USA, też nie kupujemy…
        Mam nadzieję, że wyczuwasz ironię…

      2. Tichy62 pisze:

        Mam Coplanda 215 + ATH ADX5000. Oczywiście, w Coplandzie mogą być jakieś chińskie elementy, ale to sprawa drugorzędna. Nie jestem fantastą, ani dogmatykiem. Robię to co jest możliwe do zrobienia.

        PS. Ten duńsko-japoński zestaw gra znakomicie.

        1. Sławek pisze:

          No i dobrze. A ja mam Audio-gd i HiFiMan HE-6 i też jest dobrze, polskie kable wszędzie gdzie da FAW, Tonalium, Argentum.
          A Malina Allo DigiOne Signature jest hinduski, CD Jay’s Audio znowu chiński.

  4. Jureczek pisze:

    Recenzja chińskiego klocka, z powodu osobistych przemyśleń autora recenzji, w klimacie polskiej tradycji szukających winnych gdzieś poza nami samymi, rozwinęła dyskusję w temacie chińskiej inwazji. Autor wrzucił nieco swoich konserwatywno-mizogenicznych opinii typu „Za spadek jakości wyższych uczelni i kultury w ogóle niemałą odpowiedzialność ponoszą kobiety”, co zaczyna pachnieć już polityczną imbą, bo wpisuje się w narrację miłościwie nam panującej jedynie słusznej partii. Nie idźmy w tym kierunku, bądźmy bardziej profesjonalni, w końcu to miejsce na recenzje sprzętu i muzyczne tematy, niezależnie od rasy, pochodzenia, upodobań seksualnych, poglądów politycznych, rozmiarów kuśki, wyznawanej religii czy czego tam jeszcze twórców tych sprzętów i jego użytkowników. Każdy w końcu może być audiofilem, czy to biały katolicki mężczyzna z Europy Wschodniej, czy to holenderski gej, czy miłośnik ruskiego mira, czy to kobieta albo Chińczyk nawet.

    Trochę szkoda jednak, że chińskie klocki zaczynają niepokojoąco (?) dominować na rynku, a nie nasze polskie. I powoływanie się na jakiś tam wynalazców, matematyków ze Szkoły Lwowskiej (nawiasem mówiąc z mocno żydowskim wkładem, bo taka była wtedy multi-kulti II RP, a i I RP, i dopiero Adolf ze Józefem zafundowali nam taki monolityczno-kulturowy kraj, ze wszystkimi tego skutkami na plus i minus), sorry.. Dziś Polska nie bryluje w zaawansowanej wiedzy, edukacja wspiera głównie religię i polityczną wersję historii, ewentualnie nadal literackie interpretacje lokalnych prowincjonalnych pisarzy i poetów – z taką edukacją kraj nie skleci się żadnego zaawansowanego DAC-a. Nawet rumuńskie słuchawki (Empyrean) są lepsze niż jakiekolwiek polskie. Coś mi się zdaje, że racja była z tymi jabłkami, a branża TIRowa na której utrudnianie życia powołuje się autor to też raczej tania siła robocza niż know-how. Jakbyśmy robili coś czego inni nie potrafią, to nie byłoby politycznego sekowania konkurencji. Te fochy na UE to czasem i słuszne są, ale jak nie UE to co? Rosja? Chiny? Chiny za daleko, więc jednak Rosja. Bo w Wielką Rzeczypospolitą, opartej na historii i religii to jakoś nie uwierzę.

    1. Sławek pisze:

      No i słusznie, to jest blog dla audiofili.
      A że klocki chińskie dominują, to już inna przyczyna – po prostu dopasowanie do potrzeb rynku i jego siły nabywczej.
      Polski gramofon? proszę brdzo tangencjalny Pre-audio, klasyczny Sikora, Muarah – poza moimi możliwościami finansowymi. No to jest Project X2 (bynajmniej nie najtańszy w ofercie) i wkładką za 2200zł Ortofon 2M Black naprawdę gra muzyka. Zły może przykład, bo to austriacko / czesko / duńska układanka.
      Za to dac / pre/ słuchawkowiec – Audio-gd Master 11 Singilarity (7900 zł koszt nabycia kilka lat temu) a co z polskich sprzętów może i wyższej klasy? Najtańszy Lampizator to bodaj ponad 20 tys., a to tylko dac.
      Po prostu polskie sprzęty są bardzo drogie, nasi producenci idą niemal wyłącznie w high end.
      Na szczęście da się dostać coś z przyzwoicie wycenionych i dobrze grających kabli np. Argentum.

      1. Romek pisze:

        nasi producenci idą niemal wyłącznie w high end? Ile tego sprzedający? Kilka sztuk? To jest faktycznie hiend czy tylko hiendowe ceny? Jak to się ma do konkurencji w podobne cenie: amerykańskiej, europejskiej, azjatyckiej? I jakie ma znaczenie dla gospodarki i dla nas, średnio bogatych audiofilów? Wyobrażam sobie, że w takiej np Korei Południowej (kraj zbliżone chyba populacją, to nie Chiny, też po okupacji i po wojnie) przy przemyśl smartfonowym, technologiach jawiących się magią nad Wisłą, jacyś ludzie co robią czy robili dla Samsunga, założą firmę dla siebie by swoją wiedzą zabawić się w hiend, w dodatku wypuszczą coś na różnych półlach cenowych. Topowe Astelle oraz tanie Radsone Es100, kompletnie, z softem na smartfon. To trudniejsze chyba niż zamówić najdroższe komponenty z Azji by z tego złożyć ultradrogi klocek? Gdzieś przy wielkim przemyśle wysokich technologii odpryski wiedzy kreują takie startupy, choćby hifi. Są u nas takie firmy? No, ale patrząc na ranking uczelni chyba nie.

        A jak coś powstanie to ciężko to rozwinąć. I nawet przebłyski geniuszu upadaną, choćby ten kiedyś słynny polski grafen. Albo ostatnio WB Electronic co to by mogło drony na światowy poziomie robić, ale MON ich nie widzi (choć tu to już jakby macierewiczowski, proputinoeski sabotaż nawet bym podejrzewał). To chyba nie kobiety tylko naszą lokal a kultura. Nigdy nie byliśmy hitechem w historii.

        Będziem kupować od mądrzejszych, chińskie górą.

        1. Sławek pisze:

          nasi producenci idą niemal wyłącznie w high end? Ile tego sprzedający? Kilka sztuk?

          Raczej mniej niż więcej, polskie firmy to przeważnie manufaktury. Dlatego nie ma efektu skali – no i nie da się zejść z ceną…
          Choć taki Mytek w Warszawie to nie wiem ile produkuje, tu może trochę więcej.

    2. Sławek pisze:

      A jak już coś z polskich sprzętów jest tańsze – np. TAGA Harmony i to i tak produkowane w Chinach, więc to tylko etykieta…

    3. Bardzo rozsądnie, a te wywody w recenzji i powyżej kompletnie niepotrzebne i takie z gatunku infantylno-naiwnych. Sami sobie, akurat kobiety mają od zawsze pod górę, po co się ich czepiać, a multikulturowość, wieloetniczność, różnorodność to siła i zaleta, nie wada, wystarczy wyciągnąć wnioski z doświadczenia innych (i ze swojej historii). W globalnym, albo będzie UE aka StanyZjednoczoneEuropy albo, szczególnie dla nas, kaplica.

      Mniejsza jednak, bo o audio, a nie o jakieś teoryjki, tu chodzi (?). Rozumiem jeszcze odniesienia jednozdaniowe, ale to powyżej to jakiś wykwit poglądów w sosie domorosłego wiecie, rozumiecie.

      Chińskie się wyemancypowało. To raz. Jedzie coraz częściej na swoim know-how. To dwa. Bywa okrutnie konkurencyjne – to trzy. No i ma atut skali oraz często doskonałego wsparcia w cyklu życia. To problem dla reszty, niech reszta podejmie rękawicę, a nie często żałośnie skomle. Są firmy, marki, które mimo że z UE czy Ameryki Północnej to są konkurencyjne, oferują produkt dobry, produkt cenowo atrakcyjny i produkt odpowiednio inż/dev dopieszczony. Da się.

      1. Ludwik pisze:

        Jak to niepotrzebne? Ponarzekać trzeba i wskazać winnego. Wiadomo, że to przez baby. Gdyby nie one, to ho, ho, Chińczycy kupowali by DAP-y made in Poland, smartfony made in Poland, rakiety made in Poland, a Gwiazda Śmierci z biało-czerwoną szachownicą pilnowałaby porządku wisząc nad Pekinem. A to te baby i transpłciowe niewiadomoco ciągną nas w dół, bo wiadomo, w Europie a w Polsce już zupełnie, baba rządzi, a rząd w 2/3 transpłciowy. A trzeba mieć jaja by technologicznie pędzić do przodu. Oczywiste też, że stricte męskie, konserwatywne instytucje, skutecznie rozwijają zaawansowane technologie i naukowy postęp. Mamy w kraju taką wyłącznie męską instytucje z olbrzymi finansowaniem z budżetu państwa, można samemu ocenić skutki. No i patrzcie jak się pięknie rozwijają kraje, gdzie kobiety znają swoje miejsce – Afganistan taki choćby.

        Żarty żartami… chińskie rządzić będzie, wracają na miejsce które mieli setki lat. Mieli epizod, iż zamknęli się w konserwatyźmie, zamknęli na świat próbując zamrozić zmiany, i Europa ich przegoniła, a potem zwasalizowała. Nauczyli się, nagonili technologicznie (kradnąc może, ale to też trzeba umieć), i teraz znów planują rozdawać karty. Przy ich skali konkurować z nimi moga tylko podobni skalą. USA, Indie mogłyby gdyby nie zacofanie, Europa mogłaby gdyby się zfederalizowała a ostatnio tendencje (sprytnie podsycanie z zewnątrz) są odwrotne. Przyjdzie uczyć dzieci chińskiego, i potulnie trybut składać. A takie zakupy DACów i AMPów z Chin tylko to przyśpieszą.

      2. Piotr+Ryka pisze:

        Widzi pan, panie Woźniak – to, że jakieś poglądy są pańskie, nie czyni ich jeszcze słusznymi, ani tym bardziej obowiązującymi, choć trzeba przyznać, że są po linii partyjnej, jak to się kiedyś mawiało. (Obecna Partia to UE.)
        Pomijając Chińczyków, odnośnie których poza sporem, że nabierają mocy i znaczenia, odniosę się do kobiet. Otóż nie ja się ich czepiam, lecz one mnie. Powpychały się na uniwersytety i do redakcji naukowych, krzyk robiąc pod niebiosa, jakie to są uciemiężone i jak to wszystkim pokażą, jakie naprawdę są mądre, kiedy tylko dostaną swobodę. Swobodę i tak od dawna miały, niczego nie pokazały. Jedyna (podkreślmy – jedyna!) kobieta o naprawdę istotnym znaczeniu dla nauki nosiła jeszcze w młodości suknię do ziemi, umarła w 1935, nikt prawie o niej nie pamięta, nazywała się Emmy Noether. Owszem, kobiety mają istotny wkład w literaturę – takie „Noce i dnie” to znakomita książka, podobnie jak saga o Muminkach, ale w nauce sukcesy po Noether najwyżej średnie, największe bodaj w astronomii. A teksty, które w „Scientific American” przedkładają jako naukowe, są prawie wszystkie skandalicznie słabe. (Nie mówiąc o wypocinach pani Środy jako rzekomej filozofki, chociaż taka Paczkowska-Łagowska faktycznie była filozofem.)
        Odnośnie z kolei multi-lulti, proponuję przed ostatecznym wzięciem za swoje obowiązującego w propagandzie postępackiej entuzjastycznego stanowiska, zapoznanie się z pracą „O naturze ludzkiej” Edwarda O. Wilsona. Jest tam dość jasno wyłożone, co takie multi-kulti oznacza na bazie socjobiologii.
        I jeszcze o tych Stanach Zjednoczonych Europy. Serio pan myśli, że są możliwe? Że ta mieszanka języków, kultur i tradycji może mieć wspólny rząd – wyłoniony ciekawe jak, kierujący się ciekawe czym, kontrolowany ciekawe przez kogo i prowadzący politykę łączącą interes portugalskie z estońskimi oraz cypryjskie z fińskimi? A przede wszystkim polskie z niemieckimi i francuskimi? Gratuluję pomysłu: portugalsko-litewsko-słowacka armia na pewno doskonale się sprawdzi w konfrontacji z rosyjską. (Że też wierzący w takie bzdury mają odwagę zarzucać innym infantylizm.)

    4. Piotr+Ryka pisze:

      Odpowiem możliwie najzwięźlej. Rzeczywiście, nie ma sensu wnikać dla samego wnikania, kto tu reprezentuje poglądy zbliżone do partii miłościwie panującej, a kto podziela te charakterystyczne dla nienawistnie nierządzącej. Umówmy się raczej na wspólną Partię Racjonalnego Myślenia. I z tej pozycji napiszę, że mimo rzekomej edukacji religijno-konserwatywnej, polskie przetworniki od Myteka, Lampizatora, Resonusa czy Destination należą do najlepszych.

  5. Umij pisze:

    Czy dałoby się skompletować w pełni polski system hifi? Jakieś opcje zestaw ów z różnych półek cenowych? Źródło, streamer, gramofon, wkładca, DAC, wzmacniacz stereo, kolumny, wzmacniacz słuchawkowy, słuchawki? I o ile to byłoby polskie? Czy złożone coś w 90% z części chińskich to made in Poland?

    20 lat temu słyszałem już od Niemców, Francuzów „nie kupujcie chińskich produktów – to wojna cywilizacji”. Chyba ją przegrywamy jako Zachód. O Ile Polska to Zachód bo ostatnimi laty to coraz bardziej Wschód, w dodatku nie ten Daleki Wschód ale ten swojski, z cyrylicą. Ten już robi za chińskiego wasala.

    Jeśli już hifi z Azji, to może nie z Chin a z Tajwanu lub Korei Południowej, albo Japoni. Trochę liznęły zachod niej cywilizacji i demokracji, tego greckiego wynalazku. Choć Polska zxdemokracją też coraz mniej się kojarzy.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Spokojnie taki system można złożyć. Gramofon od J. Sikora Turntables, odtwarzacz od Ancient Audio albo WILE, przetworników i wzmacniaczy jest masa, podobnie jak końcówek mocy, a kolumn jeszcze więcej. Można z samych polskich klocków złożyć nawet jeden z najlepszych zestawów na świecie. Gramofony Sikory to ekstraklasa, podobnie jak odtwarzacz Grand Lektor. Fenomenalne są też wzmacniacze Ancient Audio i Destination Audio, a kolumny tubowe Destination Audio Vista, to nie wiem czy są na świecie lepsze.

      Swego czasu dość głośno było o tym, że John Tu (https://en.wikipedia.org/wiki/John_Tu), właściciel Kingston Technology, kupił cały zestaw od Ancient Audio.

      1. Sławek pisze:

        Za to słuchawek to (wokółusznych przynajmniej) żadnych, a te urządzenia które Pan wymienił to są poza możliwościami finansowymi nawet ponadprzeciętnie zarabiającego Polaka. I co z tego, że John Tu kupił cały zestaw od Amcient Audio, jak wiekszości nie stać?
        Są jeszcze bardziej przystepne: TAGA Harmony (polskie?), niektóre Divaldi, większość Haiku Audio, z przedwzmacniaczy gramofonowych testowałem Iskrę (nie podobała mi się), Fezz Audio.
        Gramofonu poniżej dychy polskiego się nie wyrwie. Ze streamerem też problem, może Lucarto Audio ale to coś 3800 zł vs 2400 za Allo DigiOne Signature z zasilaczem Shanti.
        Produkcja niebyt wielkoseryjna, co akurat nie jest problemem, ważne bym miał coś, co dogodzi moim uszom.
        Mimo to nie powinniśmy wpadać w kompleksy.

        1. Piotr+Ryka pisze:

          Słuchawek nie ma wokółusznych, ale dokanałowych do wyboru, do koloru. Miały być też wokółuszne, na razie chyba nie ma. Kiedyś takie słuchawki produkował Tonsil i były całkiem udane, ale to lata 70-te.
          Tańszej elektroniki polskiej nie brakuje, cały system można dostać od Resonusa, cały w aktywnych kolumnach Oslo także od Ancient Audio. Myteki z kolei to cały tor słuchawkowy. A że produkujemy również jedne z najlepszych audiofilskich urządzeń na świecie, też znakomite okablowanie – to chyba dobrze, nie? Tanie urządzenia daje z reguły produkcja masowa, i takie są kolumny Pylona.

          1. Sławek pisze:

            Tak, wiem, że są dokanałowe, ale organicznie ich nie znoszę.
            Tylko z tą elektroniką to jeszcze taki problem, że musi do siebie pasować i tworzyć efekt synergii.

        2. Krstf pisze:

          Gramofon AD FONTES zdecydowanie poniżej dychy. Gorzej z wkładką Made in Poland…

          1. Sławek pisze:

            A no tak, rzeczywiście. Na zamówienie.

          2. Sławek pisze:

            Ale bardziej miałbym ochotę na Pre-audio tangencjalny z Nysy. Tu może być problem i też w zasadzie na zamówienie…

  6. Gesel pisze:

    „Europa pogłębia głupotę, Chiny zyskują nad nią coraz większą przewagę na wszystkich kluczowych polach, w tym zwłaszcza energetyki, nowoczesnej technologii, militaryzmu, decyzyjności i mocarstwowości”

    Europa nie nadąża za Chinami, ale Polska na wszystkich tych polach jest daleko za Europą. Covid może zmotywować Europę, już mowa np o odzyakaniu kompetencji w produkcję chipów. A Polska? Sama nie liczy się kompletnie, ziemniaki, cebula, jabłka, deficytowy węgiel, zbrojeniówka to skansen, co najwyżej podwykonastwo prostszych komponentów dla Niemców tanią siłą roboczą. Co dziś decyzyjności oraz mocarstwowości, Polska oczywiście to śmiech, a Europa, gdyby się sfederalizowała, ma potencjał.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Wg szacunków Polska wyeksportuje w 2021 towary za około 300 miliardów euro. Cebula, jabłka, węgiel i ziemniaki? (Węgiel akurat importujemy.)

      1. Piotrek pisze:

        Ja na przykład pracuję we francuskie firmie, w Polsce, produkcji jakieś 95% to eksport. Podzespoły do niemieckich i francuskich fabryk. „Polski” eksport, bo spółki zarejestrowane w Polsce. Polska tu głównie jest siłą roboczą (tanią, stawka polska od lat jakaś 1/3 tej we francuskich fabrykach). No, trochę polskich komponentów kupujemy, więc wchodzą do eksport, ale dużo też chińskich, sporo z innych krajów EU. Know-how, design oczywiście w tym francuski. Taki to mamy w dużej mierze wartościowy eksport „polski”.

        1. Piotr+Ryka pisze:

          Chińczycy początkowo mieli tylko taki i jakoś im to nie przeszkodziło. Co teraz UE może im zrobić? Sobie samej najwyżej pająków do dupy nakruszyć.

  7. Ygrek pisze:

    Święta się zbliżają a dziadek Ryka tradycyjnie, jak co roku, świruje. Miło czytać Pana recenzje, przykro i z zażenowaniem Pana pseudo-filozofię. Zaś te fragmenty o “gorszości” kobiet w historii świata to już absolutna dyskwalifikacja. Stuknij się Pan w ten dziewiętnastowieczny, zatwardziały łeb.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Per „dziadek” i „świruje” to sobie gadaj koleś do Tuska i Owsiaka, bo oni starsi ode mnie. Nie udostępniłbym twojego wpisu, jako obraźliwego i pozbawionego argumentacji, ale nie chcę być jak twoi idole i te onety, fejsbuki, twitery, gdzie się banuje tylko za to, że ktoś ma inne poglądy od mającego władzę banowania. Zawsze udostępniałem krytykę, o ile nie była albo nie stawała się zbyt chamska. Twoja właściwie od startu jest, więc mógłbym tylko napisać: naucz się samodzielnie myśleć tępaku, potem bież za krytykę innych. Ale napiszę więcej.

      Odnośnie kobiet, to nie są ani gorsze, ani lepsze – są inne. Gdy rzucić okiem w tabele rekordów lekkoatletycznych, nie mówiąc o podnoszeniu ciężarów, widać że są zdecydowanie słabsze. (Dlatego wyczynowy sport kobiecy to nieporozumienie – medale dostają tam kobiety najpodobniejsze do mężczyzn.) Ale i w szachach, nie-fizycznym sporcie, też dla nich okazuje się lepiej, by nie startować razem z mężczyznami, chociaż niektóre panie potrafiły wzbić się na poziom arcymistrzowski – wygrywać pojedyncze partie z najznakomitszymi szachistami. Odchodząc dalej od fizyczności, w literaturze (choć nie filozofii) reprezentacja kobiet jest już silna, nazwisko Agaty Christie zna prawie każdy umiejący czytać. To wprawdzie tylko lżejsza literatura, ale kto woli sięgać po cięższą, może poczytać Selmę Lagerlöf albo Marię Dąbrowską. (Pierwsza była lesbijką, druga biseksualistką.) A kiedy wrócić do fizyczności od innej strony niż pojedynczy wyczyn, zajrzeć do statystyk długości życia, wówczas okaże się, że pod tym względem kobiety z grubsza biorąc są o tyle silniejsze od mężczyzn, o ile słabsze od nich mięśniowo. Tutaj panowie dostają lanie, przegrywają na całej linii.

      Przenieśmy sprawę kobiet w kontekst ruchów społecznych. Wszelkie lewicowe, lewackie, mające siebie za „postępowe” itd. takie ruchy nie chcą zobaczyć oczywistej powyższej prawdy, podobnie jak nie chcą widzieć tego, że w matematyce i fizyce teoretycznej kobiety odegrały niemal wyłącznie rolę matek wybitnych twórców. Co nie jest żadną z ich strony winą, gdyż za to odpowiada w dużym stopniu testosteron, a tego mają mniej. Lecz na tym polega światopoglądowość lewicowa, by w to nie wierzyć, tego nie chcieć. A za to wierzyć święcie, że na zawołanie, od samego chcenia, można gruntownie zmieniać świat.
      Rzeczywiście, łatwo można go zepsuć, choć czasem też naprawić sztucznie narosłą niesprawiedliwość, ku której ludzkie stada mają wybitną skłonność drogą popadania w skrajności. Jednakże to, że mężczyźni są wyżsi, silniejsi fizycznie, skłonniejsi do agresji, a przede wszystkim bardziej ukierunkowani na eksplorację zewnętrznego świata, poprzez co lepiej uwarunkowani genetycznie do stania się naukowcami (w czym im pomaga testosteron), tego nie da się zmienić zwykłym „chcę”. Podobnie jak tego, że kobiety mają szersze biodra, oddychają szczytami, statystycznie ich mózgi są mniejsze i mają mniejszą masę mięśniową. Też mniej testosteronu, a za to więcej estrogenów. Tego wszystkiego nie da się zmienić poprzez „chcę”, ponieważ to się sprawdziło przyrodniczo na przestrzeni milionów lat. Gdyby się nie sprawdziło, nie byłoby dymorfizmu płciowego, a głębiej sięgając – nie byłoby w ogóle płci. Ale są. A w takim razie się sprawdziło i właśnie u nas, w naszym gatunku, dzięki takiej a nie innej samorzutnie uformowanej postaci. W związku z czym wszelka gwałtowna presja na zmianę tego stanu jest zawracaniem Wisły kijem. Tak, wiem, to bywa bolesne, niektórym trudno się z tym pogodzić. Ale zdecydowana większość mężczyzn – niemal wszyscy – też jest zmuszona godzić się z tym, że nie są kimś tak twórczym jak Arystoteles, Newton, Gauss, Tesla, Dostojewski i im podobni. Takich w dziejach cywilizacji było niewielu, a wielu spośród tych niewielu swój geniusz okupiło tragicznym, pełnym goryczy życiem. Ale wg Zbigniewa Herberta, którego radziłbym poczytać, tylko trudne życie jest warte przeżycia i strzec się należy bycia nowoczesnym, bo jest tożsame z głupotą. Durniem z automatu zostaje każdy pajac wyskakujący z tezą typu „mamy XXI wiek”. Nie to, że mamy któryś wiek, a to, że za sobą wiele milionów lat ewolucji jako gatunek z rodzaju homo, ma tu decydujące znaczenie. Wynikający z tego problem doraźny ma zaś znaczenie głównie etyczne, ponieważ genetycznie uwarunkowani zostaliśmy na agresję i zabijanie wrogów.

      1. Kret pisze:

        A to nie jest aby historyczna zaszłość gdy kobiety miały status pod-człowieka, bez praw, mniej więcej podobny do tego jaki dziś mają w Arabii Saudyjskiej lub Afghanistanie? Kiedyś tak było w Europie. Nie mógły się kształcić, a nawet wybitne próbujące się realizować miały przeciwko sobie całą społeczną strukturę kontrolowaną przez facetów. Dziś jakoś w krajach, gdzie kobiety mają najmniej praw, postępu wielkie go nie widać.

        Skąd to oburzenie. Najpierw głosi się XIX wieczne czy afgańskie „prawdy” a potem obraza iż ktoś to wytknie.

        1. Piotr+Ryka pisze:

          Głoszę XIX-wieczne poglądy odnośnie kobiet? Kiedykolwiek optowałem za odmawianiem im czy ograniczaniem prawa do edukacji albo naukowych, politycznych czy jakichkolwiek innych karier? Oczywiście, że należy im zapewniać wszędzie równy start, a problem zaczyna się wówczas, gdy się zapewnia równiejszy. Kiedy ruszają parytety, przepychanie karier na siłę, profesorskie tytuły dla miernot. Tym bardziej, gdy się zaczyna popadać w obłęd i kręcić na przykład pseudonaukowe filmiki o tym, że utwory Bacha tak naprawdę skomponowała jego żona. Taki filmik na własne oczy widziałem, coś niesamowitego.
          Odnośnie z kolei sztandarowego dla lewicy rzekomo strasznego średniowiecza, to opisy Boccaccia, przykłady licznych kobiet na tronach, wizerunki społeczne Heloizy czy Izabeli d’Este, przeczą wizji obskurantyzmu i zupełnej ciemnoty. Z drugiej strony wielbiony przez lewicę Giordano Bruno był rasistą, o czym już się nie chce pamiętać.
          A traktowanie kobiet przez muzułmanów, też sposób traktowania ich w wielu murzyńskich społecznościach, to oczywista skandal, kompletne barbarzyństwo. Należałoby temu położyć natychmiast kres wszelkimi sposobami, ale na to już postępowa lewica woli przymykać oczy, obłudnie udając, że nie chce zbyt brutalnie ingerować w cudze tradycje kulturowe.

  8. Alucard pisze:

    Piotrze, bedzie recenzja polskiego Ferrum? Wzmacniacz ponizej 10 000, chyba gdzies tutaj wspominany.
    Nawiasem mowiac HEDDy sa doskonale, co za sopran. Nie slyszalem Tolla w takim wydaniu. Parabola mnie rozjechala.

    1. Alucard pisze:

      Przepraszam, chodzilo o o Tool oczywiscie.

    2. Piotr+Ryka pisze:

      Jeżeli tylko dystrybutor dostarczy, to czemu nie? Ale najpierw muszę opisać Woo Audio WA33, Grado RS1e i Abyss 1266 Phi TC oraz parę innych już będących na miejscu lub dogadanych rzeczy.

  9. Leon pisze:

    Chińczycy działali wg planu rozwojowego rozpisanego na dekady. Konsekwentnie budując (kopiując) know-how. Dekady temu byli technologicznie za PRLowską Polską, a dziś? Ale Chiny, OK, efekt gigantycznej skali. No to może coś mniejszego vs Polska. Izrael? Korea Południowa? Tajwan? Też dziś nieporównywalna różnica poziomu technologicznego. A startowali później i z gorzej pozycji. A może taką Holandia? To samo, inną lepsza cywilizacja vs Polska. A kobiety tam mają nawet mocniejszą pozycję niż w katotalibskiej Polsce.

  10. phoenix pisze:

    Testujemy komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy