Recenzja: Pylon Audio Sapphire 23

   O dobre kolumny nie jest trudno, sam Pylon oferuje niejedne. Aczkolwiek od dobrych do zdolnych zaspokoić najdalej idące oczekiwania najbardziej wyrafinowanych gustów, droga jeszcze daleka. Ale my teraz nie o takich. Nie rozmawiamy o poziomie Avantgarde Duo Mezzo, Destination Audio Vista, czy Avatar Audio Holophony Numer Jeden. Też nie o szczytowym modelu Pylona, jakim jest Jasper 25. Rozmawiamy o dobrych i niedrogich – a te są najpopularniejsze;  czyli dla najszerszego kręgu odbiorców. Toteż liczę na czytelnictwo.

Zacznę tym razem od skojarzeń, jakie każdy z nas miewa. Skracając temat powiem, że nazwa Pylon w odniesieniu do kolumn głośnikowych momentalnie kojarzy mi się z czymś dobrym. Nie czuje się znawcą oferty, kudy do przesłuchania całej, ale dość sporo głośników Pylona słyszałem (głównie za sprawą AVS) i każde mi się podobały. Zważywszy, że żadne nie są szczególnie drogie (najdroższe za dwadzieścia trzy tysiące, większość za tysięcy parę), można to uznać za duży wyczyn. – Stąd skojarzenie. Są większe i sławniejsze marki – zatrudniające sztaby ludzi i mające renomę światową – które na taką ocenę nie zasłużyły, są nawet dalekie od niej. Nazw nie będę wyliczał, ale mający dobre uszy i dobry przegląd rynku prędko je sobie dopowie.

Słyszałem wiele Pylonów, ale recenzowałem wcześniej jedne – model Pearl Monitor. Monitorowy, zgodnie z nazwą, dokładnie trzy razy tańszy: za równy jeden tysiąc, gdy te Sapphire są za trzy. Trzy razy prawie  odnosi się też do wysokości obu, ale już nie tak całkiem. Niemniej Sapphire są bez mała trzy razy wyższe od Pearl, jako następstwo bycia podłogowymi i smuklejszymi tak w ogóle. Ale zanim się w to wgłębimy, słowo przypomnienia o marce Pylon.

Formalnie powstała w 2011, ale jej dzieje są o wiele dłuższe i łączą się z historią firmy Tonsil. Jednak nie aż od 1945 roku, kiedy pod całkiem inną nazwą powstało to, co w 1960-tym zostało nazwane Tonsilem. Wielkie zakłady ulokowane we Wrześni produkowały w czasach boomu gospodarczego lat 70-tych dwa modele słuchawek (oba poznałem, jeden miałem) i kilkanaście modeli kolumn na licencji Pioneera. (Jedne takie też miałem.) W latach reformy Balcerowicza Tonsil trafił na giełdę, z gromką adnotacją ministra Lewandowskiego o byciu perłą polskiego przemysłu. A potem – patrzcie państwo, jaka ładna reforma – ten Tonsil wziął i zbankrutował. Później się wiele razy odradzał i teraz wciąż istnieje, a Pylon z niego wykiełkował i jest obecnie całkiem osobnym, niczym nie powiązanym organizmem gospodarczym. Jedynie trochę ludzi przeszło z Tonsilu do Pylona, natomiast baza produkcyjna i wachlarz ofertowy to zupełnie inne historie. Tonsil wciąż tłucze swe głośniki na bazie licencyjnej Pioneera sprzed bez mała półwiecza, Pylon sprzedaje konstrukcje własne, o niebo moim zdaniem lepsze. Na niemały dodatek cenowo bardziej sympatyczne, o czym już była mowa. (To jedną nazwę z wyliczanki macie, ale jest ich o wiele więcej i są między nimi sławniejsze.)

Kształty i technologie

Smukłe.

   Kolumny, jak mówiłem, są podłogowe i smukłe. Bardzo smukłe. Takie nazywane są „ołówkami”, lecz te są masywniejsze. Wymiary 980 x 270 x 160 mm dają już znaczną kubaturę, zwłaszcza głębokość jest za duża na bycie klasycznym ołówkiem.

Wygląd bazuje nie tylko na smukłości i osadzeniu podłogowymi, ale też na symetrii. Symetryczną rozmowę na długim, czarnym froncie prowadzą odsunięte daleko głośniki średnio-niskotonowe o sygnaturze Pylon Audio PSW 13-80.8. To nowość, bo poprzednio (model Sapphire 23 oferują od dawna) były to 13-centymetrowe niemieckie Visatony, które prawdopodobnie firma poddaje teraz modyfikacji. Membrany podrasowanych wersji lśnią czernią lakierniczych powłok, gdy sam front jest matowy. Efektem kontrast dwóch blisko symetryczności względem osi poziomej rozłożonych plam lśnienia na długiej, matowej czerni, której częścią składową osadzony najwyżej wysokotonowy Pylon Audio PST T-120.6, mający membranę i otok akustyczny matowe. To z kolei podrasowany Seas 27TDC, wysoko oceniany tweeter sławnego producenta.

Sumarycznie głośniki składają się na dwu i pół drożną konstrukcję o wysokiej klasie odtwórczej, co pozwala producentowi chwalić się precyzją dźwięku, w czym nie mija się z prawdą. Nie bez znaczenia jest tu zapewne duży rozstaw wooferów, chroniący przed interferencją. Z kolei tweeter chroni przed nią obrobienie trzema obszernymi skosami górnego końca frontu, z powtórzeniem tego zabiegu na dole.

Dosyć głębokie.

W ogóle fronton to stwórcza siła jakości Pylon Sapphire 23 – jest długi, metalowy, wygląda jak anodyzowany i elegancko go obrobiono na obu skrajach. Z uzupełnieniem lśniących membran efektownie się prezentuje, przyjemnie siadać vis-à-vis.

Dopełnieniem głośników, mający wylot w połowie tylnej ścianki, pojedynczy bass-refleks, ich wsparciem  wytłumienie wnętrza wełną mineralną i porządna zwrotnica w montażu typu pająk. Nie mniej też porządne zaciski dla przyłączy, jak fronton efektowne. Do tego stopnia, iż można pożałować, że z przodu ich nie widać.

Kolumny są pakowane w solidne kartony; w standardzie nie ma kolców, są przykręcane walcowate nóżki o filcowych podkładkach. Kolce można dokupić, lub zaznaczyć jako wybraną opcję.

Parametry techniczne głoszą, że Pylon Sapphire 23 to impedancja 4 Ω, pasmo przenoszenia 45 Hz – 20 kHz, moc nominalna 80 W, szczytowa 160 W i efektywność 87 dB. Każda kolumna waży 14,5 kg i objęta jest 5-letnią gwarancją. Można wybierać spośród fornirów czerń, orzech i wenge oraz lakierów czerń albo biel wysoki połysk. Na indywidualne zamówienie dostępna pełna paleta kolorów RAL. (Czyli z międzynarodowego wzornika opracowanego przez Reichs-Ausschuss für Lieferbedingungen – Deutsches Institut für Gütesicherung und Kennzeichnung, obejmującego 215 kolorów zasadniczych z rozszerzeniem do 1688.)

I z efektownym frontem.

Producent dedykuje kolumny pomieszczeniom o powierzchni 12 – 20 m², z zaznaczeniem możliwości prowadzenia odsłuchu zarówno w bliższym jak dalszym polu akustycznym. (Można więc siadać i blisko, i daleko.) Jest też druga alternatywa: nadają się zarówno do klasycznego audio, jak i do kina domowego. Gdzie mogą pełnić rolę jedynych (bas jest wystarczająco mocny), albo stanowić główne głośniki wielogłośnikowego zestawu.

Cena trzech tysięcy za parę wydaje się wyjątkowo przyjazna, zwłaszcza jak na ten wygląd, tą wielkość i podłogowość. Pozostaje sprawdzenie, jak to z tym w jednej z dwóch ról życiem faktycznie u tych Pylon jest.

 

 

 

 

Odsłuchy

Skraje obrobiono skosami.

   Zacznijmy od kina domowego. U mnie to dwa głośniki podpięte do wzmacniacza Sony, odstawione od uszu słuchających na mniej więcej trzy metry. Okablowanie Sulka, albo inne, kiedy potrzebujące wygrzewania. W tym odsłuchu były to kable głośnikowe Synergistic Research Foundation i taki sam interkonekt pomiędzy Blu-ray OPPO 103D a wzmacniaczem. (Obydwa kable już wygrzane.) Kolumny stały na szafach bibliotecznych, tak jak widać na zdjęciach.

Sięgnąłem po materiał filmowy z naciskiem na muzykę, niemal każdorazowo towarzyszącą obrazom. Trzy realizacje, wszystkie na płytach Blu-ray, dały wgląd w ewolucyjny przebieg historyczny. Poczynając od odrestaurowanych „The Blues Brothers” z 1980, przez „The Fifth Element” z 1997 i „You’ve Got Mail” z 1998, po „Saving Mr. Banks” z 2013. W każdym wielokanałowa ścieżka dźwiękowa z dawką muzyki pierwszoplanowej, efektami specjalnymi i oczywiście ładunkiem dialogów. Lecz jedna drugiej nierówna. Zasługą Pylon Audio Sapphire 23 dobitne ukazanie tej nierówności. Najciekawsze w przypadku „The Blues Brothers”, ponieważ obrazujące duże różnice pomiędzy mniejszym przyłożeniem się do odrestaurowania dialogów, a dużym odnośnie partii muzycznych. Dialogi bardzo wyraźne, minimalnie suchawe, nieznacznie przesunięte tonalnie ku górze tudzież scenicznie płaskie – całe zmieszczone w wąskim pasie na osi prawo-lewo. Ale to wcale nie oznacza, że te kolumny tak grają. Ani-ani. Także nie wzmacniacz i reszta. Bo w przypadku każdego z wielu muzycznych utworów, znaczonych popisami Raya Charlesa, Arety Franklin, Jamesa Browna, Cab Callowaya, Johna Lee Hookera i pozostałych, było to brzmienie dużo bardziej trójwymiarowe scenicznie i poprawniejsze głosowo. Już bez osuszenia i samej wyraźności – zdecydowanie płynniejsze i pełniejsze, też poprawniejsze tonalnie. Słuchało się tego bardzo dobrze, a duża sala Balleroom Palace Hotel miała rozmach i głębię.

Na tle tego odrestaurowanego materiału filmy z lat 90-tych wypadły generalnie nie lepiej. Minimalnie lepsze dialogowo, w przypadku partii czysto muzycznych (aria Divy Plavalaguny, utwór Dreams z repertuaru The Cranberries) nie przebiły roboty masteringowców od Blues Brothers, był to podobny poziom. Tym niemniej przyzwoity, dający słuchającemu satysfakcję. Przyzwoita trójwymiarowość scenerii, dobrze ustawione tonalnie głosy z minimalną tendencją do sopranowego uwyraźniania kosztem melodyjności, duża rozwartość dynamiczna, szybka odpowiedź impulsowa, niezgorsze wyważenie trzech zasadniczych składników pasma. Przy jednoczesnym szerokim tego pasma rozwarciu, oferującym wyrazisty i niemęczący sopran, nie wycofaną średnicę i mocny, efektowny bas. Zaskakująco mocny, jak na ten rozmiar membran, nawet przy braniu pod uwagę sporego bass-refleksu. Niemniej – myślałem sobie – to wszystko trochę za bardzo się spłaszcza scenicznie i oferuje za mało muzycznego miąższu. Pierwsze, pewnie za sprawą tego, że kolumny ze ścianą za sobą; drugie – bo takie może są?

 

 

 

 

Ale tak naprawdę, to kłamię. Wcale tak nie myślałem, a jeżeli, to tylko trochę. Bo każdy film ma czołówkę, a te czołówki były inne – realizowane w czasach wydania płyt, a nie kręcenia filmu. Poza tym też efekty specjalne potrafiły wykrzesać więcej, toteż od początku wiedziałem, że tak to nie jest.

Że tak nie jest, to z całą mocą pokazał film ostatni. Dostałem go w prezencie i nigdy wcześniej nie oglądałem. Teraz się przydał. Dobre aktorstwo Tama Hanksa i Emmy Thompson, ale ważna ścieżka dźwiękowa. Zrealizowana w formacie DTS-HDMA, a nie Dolby Digital, przyniosła i tą miąższość, i tą trójwymiarowość. Stanie pod ścianą książek okazało się nie przeszkadzać dużej już tym razem naprawdę głębi sceny, a wszelkie efekty dźwiękowe – dialogi, piosenki, muzyka towarzysząca i partie symfoniczne – zjawiły się jako pełne, wilgotne, natlenione i bez zarzutu muzykalne. Urzekająco aż (nie przesadzam) – w pełni dźwięcznie i harmonicznie zabrzmiał fortepian solo, przyjemnie było móc doznać potwierdzenia podejrzeń, że te wcześniejsze suchości i spłaszczenia pochodzą tylko od dźwiękowego materiału, a nie możliwości brzmieniowych toru. Ogólnie byłem usatysfakcjonowany – i tą perlistością fortepianowych dźwięków, i mięsistym naturalizmem głosów, i basową oraz sceniczną potęgą. Całym  teatrem akustycznym. Po prostu dobry dźwięk, nawet jak na standardy wybrednych. Bez efektów 5.1, ale i tak przestrzenny. Pod względem głosowego potencjału nie dający pola krytykom; bo pewnie, że da się jeszcze lepiej, ale w tym brzmieniu same plusy.

Przyłącza pierwszorzędne.

– Tyle odnośnie kina domowego w stereofonicznym wydaniu.

Dość długo tym razem się zastanawiałem, jak napisać relację o odsłuchach z systemem audio, co w odniesieniu do kwestii związanych z jakością sprzętu bardzo nieczęsto mi się zdarza. Zwykle to się pisze  automatycznie, niemal samo. Tym razem się zastanawiałem, bo nie chciałem przedobrzyć oceny. Kolumny, jak na swój przedział cenowy, są bowiem rewelacyjne, lecz przecież nie bez pewnych ograniczeń, bez których można by napisać: kupujcie tylko te. Aż tak niebiańsko nie jest, ale zdumiewająco dobrze.

 

 

 

 

Odsłuchy cd.

Efekty wizualne świetne.

   Rzecz zacznę od nawrotu do kina domowego i stwierdzenia, że w tamtej lokalizacji Pylon Sapphire 23 bardzo wyraźnie przewyższyły trzy razy tańsze, ale bardzo i słusznie chwalone Pylon Pearl Monitor. Grały nie tylko poprawnie i z rozmachem, ale też miały czar. Głosy od nich były uwodzicielskie, nie tylko jak prawdziwe. Nie będę tego rozwijał, przejdźmy do toru audio.

I zacznijmy od ustawienia. Tu miały dużo miejsca z tyłu, jakieś circa dwa metry, a sam siedziałem od każdej znowu w granicach trzech. Ogólnie zatem dobre, wzorcowe wręcz uplasowanie, ale co z kwestią odgięcia? Okazuje się, że Sapphire wolą by nic, albo prawie nic, nie odginać. Podobnie do głośników monitorowych, ale też wielu podłogowych, budują wtedy głębszą, dającą magię scenę. Ta scena w przypadku minimalnego odgięcia, na którym koniec końców stanęło, podała pierwszy plan jakiś metr za linią głośników i rozwijała się na kilka metrów do tyłu. Oś poziomą miała trochę powyżej linii wzroku (tak parędziesiąt centymetrów względem siedzącego w głębokim fotelu) i duże rozciągnięcie w pionie, ale nie aż pod sufit trzymetrowego pomieszczenia. Dźwięk nie słał się ani trochę po podłodze i nie lizał sufitu, a na szerokość wychodził za głośniki, ale nie aż po same ściany. Nie miał przy tym tendencji ani do rozchodzenia ani do tyłu, ani do przodu – bardziej był niczym nieruchomy obłok.

Powiecie: – No i cóż? – zwykłe rzeczy – nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Ale nie ma dlatego, że jeszcze ich nie wymieniłem. Odnośnie sceny dwie są takie. Po pierwsze – świetna holografia. Taka z bardzo wyraźnym czuciem holograficznej głębi planów, o którą zawsze się bijemy. Po drugie – całkowite oderwanie dźwięku od kolumn i wraz z tym stereofonia w rozkwicie. Nie za szeroka, nie za wąska, nie uciekająca do góry i nie zniżająca się ku podłodze. Bardzo też ładnie przenosząca dźwięki z jednej strony na drugą – bez łuków do góry lub tyłu i w naturalnie płynny sposób, a nie poszarpany, przerysowany.  Co było następstwem lekkiego rozmywania źródeł, ale w dobrym znaczeniu. Te źródła nie punktowe, ale też nie powiększone ani także rozlane, tylko takie w sam raz, powiedziałbym: „życiowe”, „naturalne”. Łatwe i przyjemne w odbiorze, jako będące na swoim miejscu i przywołujące stan normalny z życiowych scenariuszy. Ale to nie ostatnie słowa odnośnie poetyki źródeł. Ponieważ w ten sposób zorganizowane, też w dobry sposób się łączyły – scena i na niej źródła dawały w prezentacji Sapphire 23 coś bardzo jednolitego wyrazowo, a zarazem ujmującego. Dawały łatwość połączenia w jedną formę brzmieniową, do której cennym ozdobnikiem była łuna dźwiękowa.

Sapphire 23 nie są wyspecjalizowane w separowaniu i analizie źródeł. Nie podzielą chóru na poszczególnych śpiewaków z pełnym oddaniem indywidualizmu każdego. Co nie oznacza, że tego indywidualizmu brak. Pojedynczy, czy kilku wykonawców, zostaną dobrze zindywidualizowani – ich głosy zjawią się jako dobrze znane z produkcji drogich kolumn. Ale krojenie chórów w kostkę, czy wyciąganie z orkiestr każdego instrumentu, to nie jest ich brzmieniowy styl. Stawiają na jednolitą formę wyrazową, co bez tej brzmieniowej aury nie byłoby tak efektowne, a z nią naprawdę jest. Powiedzieć, że słuchając byłem zadowolony, to byłoby za mało. Mruczałem sobie pod nosem to, co teraz wam mruknę: jak ktoś ma niski budżet na kolumny, to te go podratują bardzo. Zdumiewające urodą dźwięku i jego wielkością brzmienie w budżecie trzech tysięcy. Bo właśnie! – nie tknęliśmy jeszcze tych dwóch parametrów: postaci dźwięków i wielkości spektaklu. Zacznę od tego drugiego, jest bardziej zdumiewający.

Sprawdzą się w kinie domowym i nawet drogim torze audio.

Te niepokaźne głośniki produkowały dźwięk przynależny mającym trzy razy większą kubaturę. Jak to zostało osiągnięte, o to mnie nie pytajcie – nie znam się na projektowaniu kolumn, znam tylko na efekcie końcowym. I słuch mój był zdumiony potęgą i rozmachem. Poczynając od tego, że niewielkie głośniczki dawały efekt ciśnieniowy. Nie tylko, że dawały, ale dawały mocny. – Dźwięk kopał, a nie tylko brzmiał. Prócz tego całościowy spektakl mógł przybrać formę grzmotu, bo bardzo wysokie poziomy głośności nie są Sapphire 23 straszne. Wydolność głośnościowa jest u nich aż zdumiewająca, co jeszcze jakościowo wzmógł test odporności na zniekształcenia. Te najtrudniejsze, z maksymalnymi zejściami wiolonczeli i kontrabasu, kolumny przeszły dobrze nawet przy wysokiej głośności. Wzbudzenia pojawiły się nieznaczne i jedynie incydentalnie (parę razy po parę sekund), co na tle faktu, że większość kolumn zdaje te test dużo gorzej, a ich budżety dużo wyższe, wystawia wysoką notę.

Jest zatem możliwość grzmotu, i jest przy niskich zniekształceniach. Jest też potęga basu. Grzmotu bez niego by nie było, ale jest też bas solo, jako wejścia perkusji i właśnie basowanie wiolonczel, kontrabasów, fortepianów. Bas nie schodzi aż do niskiego dołu, membrany nie mają dość średnicy. Ale jak na ich wymiar, bas jest świetny. Dający się mocno odczuć, powodujący potęgę i rysowany konturami też wyraźnie. Niemal zawsze obecny w dużym rozmiarze w ważnych dla basu momentach. Efektowne do tego soprany, nic a nic nie przycięte. Nie takie aż szalejące, ale dźwięczne, przestrzenne, otwarte. Efektem ładne dzwoneczki i uśmiech u słuchającego przywołujące koloratury. Bardzo też efektowne najwyższe tony fortepianu i bez zarzutu instrumenty dęte. Podrasowany tweeter Seas 27TDC radził sobie w każdych okolicznościach, tak samo dobrze przy starych jak i nowych nagraniach. Zwłaszcza te stare mnie zaskoczyły, bo w tej cenie kolumny – żeby raziły sobie z podostrzeniami bez jednoczesnego przycinania? – to się prawie nie zdarza.

Pasmo najszerzej rozciągnięte, jak można przy takich głośnikach, a w jego środku to, o czym już wspominałem – naturalne i urokliwe głosy. Jak całe brzmienie z ozdobnikiem łuny (nie mylić z pogłosową aurą, bo pogłosów niewiele); niosące cechę powabu, która obok realizmu kluczowa. Ten powab skutkiem melodyjności i śladowego ciepła, a także dobrej miąższości i dobrze dobranego wypełnienia. Także szybkości wzbijania i długo podtrzymywanych wybrzmień – wszystko takie, jak trzeba.

– No, fajnie – powiecie na to. – Ale co w takim razie potrafią drogie kolumny, czego nie dają te?

Słonie trochę je zasłoniły, ale też ozłociły.

Już mówiłem, że te nie podzielą chirurgicznie chóru na osobne głosy i orkiestr na instrumenty, też nie rozciągną tak pasma i nie wymierzą tak dokładnie sceny. Nie dadzą też aż maksymalnego przywołania obecności i tak wypiętrzonych harmonii, z tak ich głębokim przenikaniem. A także jeszcze czegoś, czego opisem zamknę temat. Kiedy dźwięk się rozchodzi i przed odejściem trwa, co nazywamy podtrzymaniem, w wysokiej klasy kolumnach to podtrzymanie ma wibrację; jest niczym widok widzianej w oddali łódki, mocno się kołyszącej na falach. U Sapphire 23 tego kołysania prawie nie było, dźwięk ginął bardziej płasko. Nie miał też podczas wejścia czegoś, co można nazwać odbiciowym tłem. Nie odcinał się tak od scenerii, tak jakby nie miał pleców. To zubożenie, ale trzeba mieć dobrze w pamięci najwyższą klasę brzmienia, żeby to móc wyłapać. A generalnie Sapphire 23 bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły i jeszcze raz to głośno powiem: jak ktoś ma budżet ograniczony do mniej niż kilkunastu tysięcy, to te kolumny i trochę droższe Audioforma będą prawdziwym wybawieniem. Także i w sensie gabarytów, bo nie zajmują dużo miejsca, a teatr wielki dają. Łatwe są też do ustawienia, bo i pod ścianą głębia sceny, o ile pozwala nagranie.

Podsumowanie

   Specjalnie nie stwarzałem Sapphire 23 arcy warunków odsłuchowych: nie dałem im żadnych platform ani specjalnych podkładek, nie dociążałem od góry i nie położyłem głośnikowego kabla na antywibracyjnych nośnikach. Nawet oryginalnych kolców nie miały (podobno poszerzają scenę i wyostrzają detale); stanęły na walcowatych podkładkach dostarczanych w cenie kompletu. Mało tego, nie potraktowałem ich płytą formującą Harmoniksa, nie było takiej potrzeby. Zadowoliły mnie całkowicie wstawiane w systemy tak po prostu; zarówno w kinie domowy, jak i systemie audio, zdziałały jak na swą cenę cuda.

Pełna zatem rekomendacja i przyjemnie napisać, że za skromniutkie trzy tysiące można nabyć takie kolumny. Na dodatek efektownie wyglądające i użyteczne całe – bo nóżki z kompletu się sprawdziły, a zaciski są prima sort. Do tego długa gwarancja, polska produkcja i dystrybucja. Nieduże, zgrabne, z wielkim dźwiękiem, tanie – same wyłącznie przyjemności. I urok – mają brzmieniowy urok, a o to nie jest łatwo.

Na koniec gratulacje dla Pylona, nie pomyliłem się co do niego.

 

W punktach

Zalety

  • Od tego trzeba tym razem zacząć: są świetne, a mało kosztują.
  • W ramach świetności brzmieniowy teatr naprawdę dużego formatu.
  • Potężny dźwięk.
  • Dobrze uformowana scena.
  • Na niej brzmienia o efektownych akustycznych oprawach.
  • Szerokie pasmo przenoszenia.
  • Zaskakująco niskie rezonanse małych przecież obudów.
  • Zaskakujący siłą bas.
  • Jeszcze bardziej zaskakujące wysokie ciśnienia akustyczne, wyraźnie odczuwalne na skórze.
  • Wysoko sięgające, bardzo dźwięczne i pozbawione sztucznej ostrości soprany.
  • Realistyczne, nie podkręcane sopranem ani basem ludzkie głosy.
  • Miąższość.
  • Finezja.
  • Minimalne ocieplenie.
  • Doskonale związane pasmo.
  • Dobra stereofonia.
  • Więcej niż dobra holografia.
  • Co najmniej zadawalająca głębia przenikania w harmonię.
  • Żadnego naprężania dźwięku – naturalizm.
  • Przyjemna, podnosząca walory malarskie temperatura światła.
  • Ogólna elegancja brzmienia.
  • Nie dość, że elegancja, to jeszcze brzmieniowy czar.
  • Do tego efektowny wygląd.
  • Łatwe do ustawienia i napędzenia.
  • Markowe głośniki i elementy zwrotnicy.
  • Nawet bez wsparcia tylnych monitorów i subwoofera organizują kino domowe.
  • Najlepszy sposób na popisowe brzmienie w niskim budżecie.
  • Nadają się do niewielkich pomieszczań i wystarczą średnim.
  • Znany i ceniony producent.
  • Made in Poland.
  • Ryka approved.

Wady i zastrzeżenia

  • Z perspektywy takiego budżetu? – brak.
  • Z perspektywy ogólnej? – Pewnie, że są na świecie głośniki wyższej jakości. Trzy, cztery, dziesięć i sto razy droższe …

 

Dane techniczne Pylon Audio Sapphire 23:

  • Impedancja: 4 Ω
  • Pasmo przenoszenia: 45 Hz – 20 kHz
  • Moc nominalna: 80 W
  • Moc maksymalna: 160 W
  • Efektywność: 87 dB
  • Wymiary: 160 x 980 x 270 mm
  • Waga: 14,5 kg/sztuka
  • Głośnik niskotonowy: 2 x Pylon Audio PSW 13-80.8
  • Głośnik wysokotonowy: Pylon Audio PST T-120.6 (Seas 27TDC)
  • Obudowa typu bas refleks
  • Gwarancja: 5 lat (2 lata standard + 3 lata rejestracja produktu)
  • Kolce: tak/opcja
  • Dostępne kolory: w fornirze (okleina PCV) czarny, orzech, wenge oraz czerń i biel w wykończeniu lakierniczym na wysoki połysk.
  • Na indywidualne życzenie dowolny kolor z palety RAL.

Cena: 2990 PLN (para)

 

System

  • Źródła: Blu-ray OPPO 103D, 4K Ultrabox+ (USW4001NCP), Cairn Soft Fog V2.
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Wzmacniacz zintegrowany: Sony F570 ES.
  • Kolumny: Pylon Audio Sapphire 23
  • Kable głośnikowe: Synergistic Research Foundation, Sulek 6×9.
  • Interkonekty: Synergistic Research Foundation, Sulek Edia, Sulek 6×9.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Sulek 9×9 Power.
  • Listwy: iFi PowerStation, Sulek.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Ustroje akustyczne: Audioform.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Solid Tech „Disc of Silence”, Synergistic Research MiG SX
Pokaż artykuł z podziałem na strony

3 komentarzy w “Recenzja: Pylon Audio Sapphire 23

  1. Sławek pisze:

    Tak to już z Pylonami jest – im gorzej je ustawić, tym lepiej grają. Opcje wypróbowane przeze mnie to: walce metalowe fabryczne z podkładkami filcowymi, firmowe kolce wkręcane z podkładkami metalowymi i bez oraz absorbery Avatar Audio Receptor model 2. Z receptorami najlepiej, ale też najmniej stabilnie. Po dziesiątym razie jak podnosiłem monitorki przewrócone przez koty – skapitulowałem i na spodzie przykleiłem po prostu kawałki filcu na metalowych gniazdach. Od tego czasu jest święty spokój. A grają całkiem ładnie. I o dziwo grają lepiej bliżej tylnej ściany niż jak były od niej oddalone – stoją na komodzie innej możliwości nie ma. Model Ruby monitor.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Z kłopotami czy bez, świetne głośniki. Daleko szukać drugiego takiego dźwięku za te pieniądze.

  2. profesor Miodek pisze:

    grafomania aż oczy szczypią

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy