Recenzja: OPPO PM-2

OPPO_PM-2_003_HiFi Philosophy   Ta recenzja będzie zwięzła w części przedodsłuchowej, ponieważ sprawy z tą częścią związane zrealizowały się bez mała całościowo przy okazji modelu PM-1. Zgodnie z zapowiedzią producenta PM-2 to te same słuchawki, tylko mniej ekskluzywnie wykończone, a więc coś dla oszczędnych, ale chcących zachować pełnię walorów brzmieniowych.

Pisząc recenzję PM-1 narzekałem na ceny, dużo wyższe dla klienta europejskiego niż amerykańskiego, skutkiem prowadzenia za oceanem sprzedaży głównie bezpośredniej a nie sklepowej, ale teraz wiadomości są znacznie lepsze, ponieważ model PM-2 kosztuje nie 6150 tylko 4500 PLN, a gra moim zdaniem lepiej. Nie wiem czy lepiej od obecnych PM-1, podejrzewam że nie, bo to by było całkiem bez sensu, ale od tych z czasów recenzji lepiej. A przy tym jest dużo tańszy, natomiast z wyglądu wcale nie gorszy.

Zbierzmy to jeszcze raz, żebyśmy się nie pogubili. Ditto: PM-2 są według samego OPPO identyczne z PM-1 w warstwie brzmieniowej. Kosztują znacznie mniej wyłącznie ze względu na wygląd i wyposażenie. Natomiast według mnie grają lepiej niż PM-1 z czasów recenzji, a wyglądem się właściwie nie różnią.

Budowa

OPPO_PM-2_002_HiFi Philosophy

Ten jeansowy futerał skrywa stare-nowe słuchawki.

   Długo się przyglądałem nowoprzybyłym PM-2, porównując do zdjęć PM-1, bo bez takich porównań naszła mnie myśl, że dystrybutor pomylił modele. Nigdzie bowiem na samych słuchawkach nie jest napisane, że to PM-2, a przynajmniej ja takiego napisu nie znalazłem. Natomiast różnice w wyglądzie są doprawdy śladowe. Tak naprawdę są dwie: skóra na obszyciu pałąka nie jest błyszcząca i nie jest także błyszcząca na samych padach, a zwłaszcza na ich bokach. Poza tym dziurki perforacyjne na tych bokach są teraz mniejsze, a same pady bardziej miękkie. Wszystko to ma istotną przyczynę. Zauważono bowiem rzecz bardzo ważną, o której sam w recenzji pisałem, że mianowicie pasmo zostało okrojone w tych PM-1 od góry, co przekładało się na mniejsze poczucie naturalności i w efekcie mniejszą satysfakcję słuchającego. Winowajca znalazł się nie w samym przetworniku – bardzo innowacyjnym, a więc w pierwszym rzędzie o to podejrzanym – tylko właśnie w padach. Wcale nie jest tak, jak mi się podczas pisania recenzji zdawało, iż owa innowacyjność, nadająca słuchawkom planarnym niespotykanie lekkiej konstrukcji, okupiona została grzechem cięcia sopranów. Winowajcą okazała się filcowa wkładka modelująca w padzie, przysłaniająca część przetwornika. Połapawszy się w tym OPPO szybko błąd naprawiło, wyrzucając filc i czyniąc pady bardziej odsłaniającymi przetwornik. W efekcie już podczas trwającej kilka minut sesji z PM-2 na Audio Show zaskoczony zostałem ich sopranową swobodą i naturalnością. Nie wiedziałem wówczas o tej filcowej przygodzie i rzecz złożyłem na karb doskonałego wygrzania egzemplarza prezentacyjnego, albo może poprawki w samym wzmacniaczu, bądź ewentualnie poprawy przetwornika. Pady jakoś nie przyszły mi na myśl. A w sumie powinny, bo na oko tylko one się różnią.

Tak więc wiadomości są naprawdę dobre. Słuchawki tańsze a lepsze, no i przede wszystkim innowacyjny przetwornik okazał się bez skazy. Znakomita sprawa i nie dziw zarazem, że konkurencyjne Audeze dostało propeleru i samo wypuściło słuchawki kosztujące w USA nieco ponad osiemset dolarów, co i tak jest za małą rekompensatą, bo OPPO PM-2 kosztują tam siedemset. A prezentują się lepiej, są bardzo wygodne i grają teraz rewelacyjnie.

A mianowicie: OPPO PM-2.

A mianowicie: OPPO PM-2.

O brzmieniu będzie za chwilę, a na razie kończmy sprawy techniczne. Słuchawki zachowały odpinane kable modelu wyższego, a do mnie przyjechały nie tylko ze standardowym przewodem niesymetrycznym, ale także symetrycznym, zakończonym 4-pinem, na który trzeba wyłożyć dodatkowe 850 złotych. Poza tym jest już w standardzie krótszy kabel dla urządzeń przenośnych, zakończony małym jackiem. Jak najbardziej będzie on użyteczny, ponieważ słuchawki, mimo iż planarne, mają czułość aż 102 dB, czym nie może się pochwalić nawet większość dynamicznych, a inne planarne nawet się do tego nie umywają. Można zatem grać z czegokolwiek, i tak będzie grało.

Największa różnica względem PM-1 dotyczy opakowania. Tym razem samo pudło sporządzono z tworzywa, które u PM-1 stanowiło jedynie zewnętrzne opakowanie eleganckiej drewnianej kasety. Jest sztywne i obszerne, pociągnięte na satynowo-srebrny kolor. W środku poza słuchawkami i kablami znajdziemy pokrowiec na zamek z mocnego brezentu stylizowanego na jeans, co wobec możliwości mobilnych jest zrozumiałe samo przez się. Do kompletu można dokupić plastikowy stojak, moim zdaniem nieładny. Stojaków jest jednak na rynku wybór i można znaleźć ładniejszy, a ważne są tak naprawdę tylko słuchawki.

Jako identyczne konstrukcyjnie i brzmieniowo dziedziczą PM-2 wszystkie cechy wyższego modelu: impedancję 32 Ohm, pasmo przenoszenia 10 Hz – 50 kHz, skuteczność 102 dB i prawie tą samą wagę 385 g, której o 10 g niższa wartość wynika z plastikowych a nie metalowych obwiedni muszli, które u obu są chromowane, a więc na oko identyczne. Kluczem jest jednak sam przetwornik, sporządzony z aż siedmiu warstw, dających trwałość strukturalną umożliwiającą bezpośrednie przytwierdzenie spiralnych cewek o neodymowych magnesach. Cewki – jak to u planarów – znajdują się po obu stronach i mają dwukrotnie większą gęstość zwojów niż w innych tego typu konstrukcjach. To z kolei umożliwia dokładniejszą kontrolę ruchu membrany, a więc mniejsze zniekształcenia. Cienkość membrany w połączeniu z gęstością zwoju powoduje też szybszą niż u innych odpowiedź sygnałową, co dodatkowo eliminuje zniekształcenia, a kolejnym atutem jest wielkość, jako że są to membrany o wymiarach 85 x 69 mm, a więc jedne z największych na świecie.

OPPO_PM-2_006_HiFi Philosophy

Na pierwszy rzut oka nie idzie ich odróżnić od modelu PM-1.

Technologiczny aspekt okazuje się zatem imponujący, przynajmniej na papierze pozwalając dopatrywać się rzeczy niezwykłych. Dopełnieniem przewag jest niewielka zalecana moc, wynosząca ledwie 0,5 W, czyli pozwalająca się obsłużyć przez dowolny słuchawkowy wzmacniacz.

Brak połysku elementów skórzanych u modelu PM-2 wynika z tego, że są wykonane ze skóry sztucznej a nie jagnięcej, co przy dzisiejszym poziomie technologii imitacji skórzanych nie stanowi w dotykowym odbiorze żadnej praktycznie różnicy. Nieco gorzej, że ze słuchawkami nie są dostarczane zamienne pady welurowe, ale można je przecież dokupić. Ważne, że mocowanie jest na kołeczkach i umożliwia łatwą wymianę.

Konstrukcja jest niby otwarta, tak przynajmniej twierdzi producent, ale w rzeczywistości owa otwartość to tylko malutkie otworki na zewnętrznych pokrywach, tak więc określenie półzamknięte chyba lepiej by pasowało.

Pozostaje do opisu wygoda, a ta jest bardzo dobra. Słuchawki dobrze osiadają i nie są ciężkie, a podłużny kształt muszli ułatwia objęcie ucha. Mięciutkie pady są przyjemne i nie powodują pocenia, a producent zwraca uwagę, że wypełniono je naturalnym lateksem, bijącym jakością na głowę wszelkie zwykle używane pianki i gąbki. Zatem lateks na głowę, bijący na głowę, i niech nas głowa o jakość nie boli. Także regulacja zawieszenia ze słuchawkami na głowie nie nastręcza kłopotów, a punkty mocowania – całkowicie ukryte we wnętrzu pałąka – trzymają bez zarzutu. Dobrze to OPPO główkuje, nie ma co, a w efekcie problemy z ergonomią mamy z głowy a nie na głowie. Kabel nie jest ciężki, nawet ten symetryczny, a jego elastyczność i brak sprężystości dodatkowo umilają życie.

Odsłuch

Zmiany nie dotknęły designu, a jedynie rodzaj wykorzystanych materiałów.

Zmiany nie dotknęły designu, a jedynie rodzaj wykorzystanych materiałów.

   Słuchawki przyjechały z dedykowanym wzmacniaczem HA-1, a ściślej pełnoobsługowym kombajnem, obejmującym funkcjami także przedwzmacniacz i przetwornik. Podpiąłem go do komputera kablem USB ifi Gemini z przystawką iPurifier, tak żeby tym razem inaczej było – i pogrążyłem w odsłuchach. Gdyby nie wspomniana przemiana sopranów, ich relacjonowanie byłoby zbyteczne i wystarczyłoby odesłać czytelników do recenzji modelu PM-1, ale zmiana zaszła, słychać ją było wyraźnie, tak więc wyłgać się od ponownego słuchania i opisu nie było sposobu. Zatem znów mały rajd porównawczy, tak by rozeznać brzmienie na tle konkurencji. Oczywiście przede wszystkim z własnym tego samego producenta wzmacniaczem, jako że stanowi element kompletu.

Postanowiłem sięgnąć po słuchawki nieobecne podczas testu niemal identycznych PM-1, a konkretnie po także planarne i też mogące się posłużyć kablem symetrycznym  Audeze LCD-XC oraz dynamiczne i również mające konstrukcję otwartą Sennheisery HD 800. Zdania co do otwartości samych PM-2 w międzyczasie wprawdzie nie zmieniłem, ale nomenklatura jest nomenklatura i niech będzie, że porównywać będziemy otwarte do otwartych. Najpierw jednak sięgnijmy po zamknięte.

 

Ze wzmacniaczem/przetwornikiem OPPO HA-1

Audeze LCD-XC (pady welurowe, kabel FAW Noir – symetryczny)

Dopiero co opisywałem te słuchawki właśnie z tym wzmacniaczem, ale za pośrednictwem innego kabla USB. A te kable, jak wielokrotnie już podkreślałem, wpływ na brzmienia posiadają ogromny. Poprzednio użyłem Tellurium Q Blue, bo po prostu było pod ręką, ale teraz zdecydowałem się na Gemini, by cokolwiek mogło się zmienić, a porównawszy naprędce oba przewody stwierdziłem, że Gemini do wzmacniacza OPPO pasuje lepiej, odczuwalnie poprawiając kreślenie dźwięku. Znakomicie to było słychać w przypadku oklasków, które na Tellurium zlewały się przy zwykłych plikach mp3 w szarą masę, a dzięki ifi Gemini wraz z dedykowanym mu czyścicielem sygnału iPurifier było to już zbiorowisko brzmień poszczególnych. Dalekie wprawdzie od tego jak oklaski zabrzmieć potrafią, ale też nie całkiem bez indywidualnego wyrazu.

I tak prawdziwa skóra została zastąpiona ekologiczną.

I tak prawdziwa skóra została zastąpiona ekologiczną.

Wspomniana wyraźność, zidentyfikowana wcześniej na słuchawkach OPPO, wpływ na Audeze także okazała się mieć bardzo istotny. Pojawiło się brzmienie o mocno i dokładnie zaznaczonych krawędziach, które były otoczone łuną pogłosu. Pogłos ten szedł w głąb dźwięku, przydając mu szczególnego wzmocnienia i pogłębienia, tak samo jak poprzednio z kablem Tellurium mieszającego się z mocno akcentowanymi sopranami, które nie były jednak tym razem tak poddarte jak wówczas. Zaznaczały się, mocno akcentowały, ale zupełnie nie dawały poczucia podwyższonej tonacji. Rzuciłem się natychmiast do fortepianu – i faktycznie, nie było żadnego podwyższenia. Sam tylko obrys i pogłos oraz szczególna głębokość dźwięku, wciąż powodująca kontrast ze sferą sopranową, ale przyjemniejszy, prawidłowo teraz osadzony w tonacji. Pięknie te soprany dźwięczały, przedzierając się tą dźwięcznością z głębin brzmienia. W dodatku dźwięki i frazy wypowiadały się w całej pełni, a przecież zarzucałem kiedyś tym słuchawkom urywanie dźwięków. Nic tym razem z tych rzeczy. Wybrzmienia były długie, dźwięczne i pełne.

Nie było to granie stricte naturalne, starannie dobierające miary wszystkich kontrastów, ale na pewno bardzo efektowne, zdolne przynosić masę radości. Niezależnie też od efektowności potrafiące bardzo mocno personalizować wykonawców, których obecność była bezdyskusyjna. Zwłaszcza że pierwszy plan na wielu utworach był na wyciągnięcie ręki, co jeszcze tę personalizację wzmagało. Za pierwszym planem scena ukazywała się głęboka i nie zbytnio rozrzucona na boki, jak to miało miejsce ze wzmacniaczem McIntosha, ale też i bez zjawiskowej holografii, którą z tych słuchawek można przy udziale pewnych wzmacniaczy wydobyć. Bas się zaznaczał, jednak nie był podkreślony, tylko leżał posłusznie w paśmie, a wypełnienie było średnie. W efekcie dźwięk okazał się dość lotny by nieść się szeroko, a zarazem dający materialne oparcie. Żadnych dźwiękowych duchów ni mgiełek do przechodzenia na wylot. Ale przede wszystkim dominowały echowa otoczka i piękny kontrast głębi z sopranami, a także to, że wraz z prawidłową tonacją dźwięk nie był za jasny, tylko z przyjemnie grającymi w tych pogłosach cieniami i czernią tła w owej dźwiękowej głębi. A zarazem przejrzyście, klarownie, a więc z połączeniem cech rzadko wspólnie występujących.

Zakładałem słuchanie na przestrzeni najwyżej godziny, a odsłuch przeciągnął się prawie na trzy. Jakoś nie mogłem się z tych Audeze wykaraskać, a kolejne utwory sprawiały radość. Popisowa dykcja, lekka dziwność tego pogłosu i cała reszta cieszyły raz za razem.

Sennheiser HD 800 (kabel FAW Noir Hybrid)

Jednakże wrażenie jakie pozostawiają po sobie PM-2 jest bardzo korzystne.

Jednakże wrażenie jakie pozostawiają po sobie PM-2 jest bardzo korzystne.

To teraz skok z niskiej impedancji na wysoką i z zamknięcia w otwartość. Tu także pojawił się pogłos, ale nieco mniejszy i dalszy, odchodzący w przestrzeń a nie trzymający się dźwięku. I ogólnie wszystko znacznie się odsunęło. Pierwszy plan odjechał, a scena się zwęziła. Straciła na tym bezpośredniość, a bardziej prawidłowe, pozbawione silnego elementu popisu brzmienie, nie stanowiło za to rekompensaty. Przeciwnie, bardziej stonowane i nie tak pogłębione, o lekkim dotyku szarości w miejsce poprzednich czerni, nie było tak chętne do brania przez słuchacza. Czort wie ile zasługi w tym kabla niesymetrycznego w miejsce symetrii, ale fakt mniejszej upojności był odczuwalny. Na pewno wolałbym wrócić do Audeze niż ciągnąć ten odsłuch, ale tytułem obowiązku dorzucę, że soprany nie były tu zaakcentowane, czyli druga z opcji grania ich przez HD 800, bo z niektórymi wzmacniaczami potrafią sypać sopranami jak z rogu obfitości, a kiedy indziej też są one na krótkiej smyczy. Bardziej to było brzmienie pod reżysera dźwięku, chcącego wyważać brzmienie, niż słuchacza pragnącego się w nim wyżywać. Z kolumnowym odbiorem sceny i lekką mgiełką oddalenia. Spokojniejsze, ściągnięte na skrajach pasma i bardzo łatwe w słuchaniu, tyle że bez szałów. Idące ku średnicy, choć zarazem bardzo dobrze potrafiące chwytać dowolny detal i go w sposób złożony przekazywać, jednak bez nadmiernego eksponowania, tylko wyłącznie jako element całości.

Ogólnie biorąc była to muzyka z pewnego oddalenia, przefiltrowana odległością. Tak jakby patrzyć na przechodzącą orkiestrę z okna, i to takiego w głębi ulicy, albo siedzieć w końcowych rzędach. Wrażenie to jednak ulegało znacznemu ograniczeniu w przypadku plików wysokiej jakości, dość drastycznie podnoszących wrażenie obecności bezpośredniej. Nie tak silnej jak u Audeze, ale już silnej. A wszystko to jak zawsze przez soprany, tu powściągliwe, a tam szalejące.

Odsłuch cd.

OPPO PM-2 (kabel symetryczny)

Jedyną prawdziwą poprawką w stosunku do starszych modeli PM-1 i PM-2 jest poprawiona konstrukcja padów.

Jedyną prawdziwą poprawką w stosunku do starszych modeli PM-1 i PM-2 jest poprawiona konstrukcja padów.

   No to jesteśmy przy przedmiocie recenzji. Bezpośredniość – ta całkowita, namacalna rękami – natychmiast wróciła. Pogłębiło się też brzmienie, a czernie wróciły w miejsce szarości. Kontrast się wzmógł, pierwszy plan przybliżył, natomiast soprany pojawiły takie pośrednie pomiędzy Audeze a Sennheiserami. Osadzone w paśmie i jednocześnie większy w nim udział mające.  Najbardziej poprawne w sensie jednocześnie bliskiego a nie przerysowanego odbioru. Dalece też inne także od tych z recenzji modelu PM-1, gdzie były przysadziste i pogrubione, a teraz całkiem takie jak trzeba. Na pewno najnaturalniejsze ze wszystkich uczestników porównań, bo ani odległością przygaszone, ani podrasowane i obwiedzione pogłosem. Orkiestra grała blisko i z całym brzmieniowym popisem, minimalnie tylko w przypadku słabszych plików tonowanym gorszą jakością nagrania – a w dodatku wówczas w sposób korzystny, bo bez żadnych ostrości, pików czy innych ostrych krawędzi, które się czasem pokazujją u takich Ultrasonów E10 albo Beyerdynamic T70. W lekkim złagodzeniu naturalnych kontrastów, które na słabych plikach nie mogą przecież być naturalne.

Za to bas nie chciał być taki układny i pracował na własny użytek, to znaczy mocno się wybijał, co skądinąd jest naturalną rolą basu a nie sopranów. Grało to zatem prawidłowo, bezpośrednio, z pięknym nasyceniem a zarazem całkowitą naturalnością. Żadnych dodanych pogłosów, żadnego uciekania w daleki dystans ani sopranowych podniet poza granicą przesady. Sama obecność konkretu i basowy rytm dużych rozmiarów, o ile taki w nagraniu istniał. Aż z ciekawości sięgnąłem na chwilę po nieprzewidziane do uczestnictwa w teście Fostexy TH-900, by porównać te basowe rewiry. Nie było wątpliwości, że u japońskiego flagowca bas bardziej był odseparowany i trochę twardszy, przy czym sama prezentacja odbywała się na dalej postawionym pierwszym planie, co stwarzało inną atmosferę, zwłaszcza że u Fostexów też obecny był pogłos, którego u OPPO nie było. Znowu nie wiadomo na ile maczał w tym palce niesymetryczny kabel, ale sposób grania OPPO z własnym wzmacniaczem trochę bliższy był rzetelności odtwórczej. Miał więcej powietrza w dźwięku i dźwięk ten szerzej propagował w przestrzeni, a mniej nieco sztucznego podbicia i twardego pogrubienia. No i nie miał pogłosowej otoczki. Mówiąc nieco inaczej, ten od OPPO bardziej był ekstensywny – to znaczy niósł się i promieniował – a ten od Fostexów bardziej punktujący, twardy i pogłosowy. Też bardzo przyjemny i bogaty akustycznie, ale mniej pokrewny ścisłemu realizmowi i nieco od słuchacza odsunięty.

Jako że dystrybutor dostarczył bogaty zestaw testowy, tak więc testy odbędą się na kablach...

Jako że dystrybutor dostarczył bogaty zestaw testowy, tak więc testy odbędą się na kablach…

Przeniosłem się na koncert fortepianowy. Tu wszystko działo się wedle zaleceń mistrza Polliniego. Odnosiło się całościowe wrażenie jakby siedzieć w sali koncertowej o lekko stonowanym świetle, bez śladu jakichkolwiek rozjaśnień, a sam dźwięk był klarowny i pełny. Rozwarstwiający się, dźwięczny, dający wrażenie fortepianu nastrojonego dość nisko  i potężnie brzmiącego. Sopranowe nuty śladu nie miały pikanterii ani zwężenia, tylko niosły się szeroko i wybrzmiewały dość nisko. Bardzo przestrzennie i bardzo nośnie. Tak więc popisowo to grało, pomimo że materiał był w skromnym formacie mp3. Analogicznie flet grał bez cienia piskliwości, tak samo jak klarnety i oboje. A za wszystkim stało jeszcze promieniowanie całego dźwięku. Nie tak popisowe jak w głośnikach Raidho, ale się zaznaczające i na pewno mocniejsze niż u pozostałych uczestników porównań. Doskonale też wszystkie dźwięki się zazębiały i nakładały w sposób jedne drugich nie przysłaniający, co dobrze korespondowało z obietnicami producenta o braku zniekształceń dzięki przetwornikom lepszym od innych.

Pozostały jeszcze wokale. Te zabrzmiały blisko i głęboko. Cieniście, spokojnie, bez podkreślania się syczących i grasejujących spółgłosek. Dość delikatnie, ale z mocnym wypełnieniem, bardziej krzepko niż u opisywanych niedawno nauszników McIntosha napędzanych przez ten wzmacniacz. Z otwartą górą, ale zupełnie bez jej podkreślania i bez w związku z tym emocjonalnego rozbudzenia. Tak bardziej jazzowo i z wyjątkowo dokładną ale nie podostrzoną artykulacją. W przeciwieństwie do Audeze nie było wyraźnych krawędzi tylko trójwymiarowo wymodelowane i wycieniowane na obrzeżach bryły. A więc znowu naturalność i brak zniekształceń. Bardziej prawda i życie niż teatr. Zupełna zarazem opozycja do Audeze z ich ekscytacją, drżącymi sopranami i wszechobecnym pogłosem.

Zapomniałbym o scenie. A była bardzo duża, mimo że nie podkreślana echami. Brzmienia niosły się daleko i nie brakowało w nich magii ani tajemniczości. Poetyka obszaru silnie dawała się odczuć, a przy tym nic w niej nie było ze sztuczności czy efekciarstwa. Sam dźwięk naturalnie podany i w dal odpływający; kiedy trzeba potężny, gdy trzeba delikatny, zawsze dźwięczny i nośny. Pozbawiony cienia histeryczności czy sztucznej egzaltacji. Taki niby od niechcenia, a jednocześnie pełen esencji i znaczeń.

...cztero-pinowym...

…cztero-pinowym…

Puściłem jeszcze ciężkiego rocka. Pokazało się to samo co w przypadku wokaliz, to znaczy przekaz uspokojony i jednoznacznie ukierunkowany na poprawność a nie efekciarstwo, a jednocześnie nasycony, rozwibrowany i bardzo treściwy. Mocny w wyrazie nie poprzez nerwowe akcenty sopranów, tylko siłę przywołanej realności i właśnie doskonałą poprawność, która nie pozwalała się odrzucić i w porównaniach udowodniała swoją wyższość. Było to granie dość podobne do prezentowanego przez świetnie napędzane Sennheisery HD 800, ale z bliższym pierwszym planem i nieco większym nasyceniem. Pozbawione ostrości, ale dosadne realnością.

 

Ze wzmacniaczem ASL Twin-Head

Na finał zostawiłem odsłuch z własnym wzmacniaczem, biorącym sygnał od Accuphase DP-700 po referencyjnym kablu od CrystalClear. Zostawiłem jednocześnie kabel symetryczny w Audeze i OPPO, bo Twin-Head ma 4-pinowe wejście, tyle że nie stoi za nim symetria samego wzmacniacza.

Audeze LCD-XC (pady welurowe, kabel FAW Noir – symetryczny)

Świat słuchawek jest chimeryczny. Cały audiofilizm także, ale ten związany ze słuchawkami chyba szczególnie. Bo zmuszony jestem oznajmić, że te Audeze zebrały teraz całą scenę naprzeciwko słuchacza, bez żadnego jej rozpychania na boki, i tak jak z niektórymi innymi wzmacniaczami uczyniły holograficzną. Mnogość planów, dal, otchłań. A na niej dźwięki teraz delikatne, wcale nie histeryzujące, pozbawione pogłosu na obrysach. Soprany całe w paśmie a nie podkreślające się, chociaż wciąż strzeliste i bez ograniczeń.

To nie była już prezentacja ekscentryczna, z bardzo eksponowaną specyfiką, która bardzo mi się zresztą podobała, tylko poetycka. Rzucająca czar piękna i przenosząca na obszary jak step rozległe, wołające tęskną nutą – jestem pięknem, podziwiaj. Mieszkaj we mnie, a będziesz szczęśliwy.

...jaki klasycznym jacku.

…jaki klasycznym jacku.

Jednocześnie z włożeniem w pasmo sopranów na drugim krańcu autonomię zyskał bas, i teraz to u Audeze pojawił się taki sam jak wcześniej u OPPO – mocny, akcentujący, stanowiący wyróżnioną podstawę. Dźwięczne i kruche soprany podkreślały się na czarnym tle, a bas dodawał temu mocy siłą masywnego kontrastu. Wszystko ogarniała wielka przestrzeń i grało to znów popisowo, a zarazem całkiem odmiennie niż ze wzmacniaczem OPPO. Z całkiem innym ustawieniem pasma, innymi samymi dźwiękami, na innej scenie i w innym całościowo kontekście emocjonalnym.

Pośród wszystkich tych odmienności tak jak soprany delikatne były także wokale, upodobnione do tych opisanych przy słuchawkach McIntosha. Kruche młodzieńcze, z akcentującymi się sopranami. Realistyczne, a zarazem ulotne.

Sennheiser HD 800 (kabel FAW Noir Hybrid)

Flagowe Sennheisery zagrały całkiem inaczej – ciemniej, pełniej masywniej, trochę bardziej też gładko. Barwy miały gęste i na tło czerni rzucone, ale znów soprany całkiem inne niż poprzednio, bo nie przygaszone dystansem, tylko bardzo eksponowane. Zdecydowanie była to ta druga wersja sopranów u tych słuchawek, ta nimi sypiąca. Scena wielka, bo na innej te słuchawki nie grywają, ale nie tak nasycona powietrzem i ze zdecydowanie większymi źródłami, produkującymi więcej ważące dźwięki o bardziej obłych obrysach. Na tle Audeze było to granie cięższe i mocniejsze, a w odniesieniu do wokalizy gładsze, bardziej aksamitne, bardziej substancjalne i bardziej dojrzałe. Dawała ta większa gładź melodyjność, a długie wybrzmienia śpiewność, natomiast niższa tonacja i większe, bardziej osadzone w ciałach postaci przywoływały osoby starsze, dorosłe a nie młodzieńcze. Bas także się sączył dojrzałością obfity, a nad całością dominowało wrażenie gradacji planów, separacji źródeł, mocnych kontrastów i dźwiękowego nasycenia. Nie było to granie całkiem inne niż u Audeze, ale dość inne. Nie gorsze i nie lepsze. Bardziej poprawne brzmieniowo, ale nie bardziej w duszę przenikające.

Odsłuch cd.

OPPO PM-2 (kabel symetryczny)

OPPO PM-2 gotowe do akcji.

OPPO PM-2 gotowe do akcji.

 Jeżeli przez holograficzność rozumieć rozbicie na poszczególne plany, czyniące scenę podzieloną na sektory w kierunku głębi, to OPPO PM-2 holografii nie posiadały wcale. Cała ich scena była jednospójna, jak to mawiają topolodzy, czyli faceci zajmujący się matematycznym opisem powierzchni. Jdednospójna, a więc bez żadnej dziury. To zdecydowanie je wyróżniało na tle dwóch pozostałych, a jeśli ktoś się domyśla, że wyróżniało pejoratywnie, to zupełnie nie ma racji.

One jedne grały tu dość podobnie do prezentacji z własnym wzmacniaczem, chociaż także sporo inaczej, bardziej zdecydowanie podkreślając swoją odmienność. Na wyższym też poziomie, ale to jasne, bo wzmacniacz cztery razy był teraz droższy, a źródłem super odtwarzacz a nie pliki z Internetu. Nie chcę się jednak rozwodzić nad wyższościami, tylko nad specyfiką, a ta była właśnie taka, że cała scena stapiała się w jedno, na całej czuć było pęd powietrza i cała promieniowała. Pierwszy plan był bliższy niż u Sennheiserów, bo one z Twin-Head mają dosyć daleki, a poza tym one grały mocnym rozbiciem na źródła, pomiędzy którymi często nic się nie działo, a u OPPO był to jeden dźwiękowy świat, całkowicie spojony. Wszędzie to powietrze niosące dźwięki, wszędzie jakaś akcja.

Ale to nie jedyne różnice. Dźwięk miały te OPPO trochę cieplejszy, trochę całościowo wyższy, a poprzez to trochę jaśniejszy. Także skutkiem w samym dźwięku większej ilości powietrza, bo ono nie tylko dźwięki niosło i pomiędzy nimi było obecne, ale także było w nich samych. Lecz kiedy się najbardziej wsłuchiwać, wówczas największa różnica nie była w bliższym pierwszym planie (bliższym także niż u Audeze), ani nawet w tej całościowej spójności, tylko w większym rozpostarciu samych dźwięków. Już na wzmacniaczu OPPO zwróciłem na to uwagę, a tu stało się to jeszcze bardziej widoczne. Najlepiej jak zwykle w przypadku fortepianu, a w nim na wysokich dźwiękach. Te u Audeze były wysokie i dosyć wąskie, ale bardzo dźwięczne i subtelne, dzięki czemu w odbiorze przyjemne. U Sennheiserów niższe, ciemniejsze, też dźwięczne, przestrzennie rozleglejsze, niemniej na pewnych obszarach tylko skupione i do nich głównie ograniczone. Nie promieniujące na całą scenę, tylko gdzieś bytujące. Tymczasem u OPPO były nie tyle może jeszcze niższe, co złożone z samej propagacji, która nie strzelała jak u Audeze i w mniejszym stopniu u Sennheiserów głównie w górę, tylko na całą przestrzeń emanowała. Nie jak z reflektorów skierowanych w niebo, tylko jak z lampy sufitowej we wszystkich kierunkach, co dawało zupełnie inny odbiór. Stawały się tym sposobem prawdziwsze, piękniejsze, bogatsze, bardziej wielowarstwowe i żywsze, a mniej martwe i bierne. I to było dobre – jak mawiał Bóg zrobiwszy to czy tamto. (Widocznie zaraz po stworzeniu świat prezentował się lepiej, a bankierzy i politycy to nie dzieło boże.)

Na pierwszy ogień idą zamknięte Audeze.

Na pierwszy ogień idą zamknięte Audeze.

Panowie, żarty żartami, a sprawa jest poważna. Mamy do czynienia z sytuacją niezwykłą. Wiem, recenzenci zwykli przesadzać, niesieni skrzydłami weny popadając w stany euforyczne z byle powodu. Mimowolnie utożsamiają się często z recenzowanym przedmiotem, o ile tylko nie jest rozczarowujący. Cokolwiek wystarcza, by zapiali z zachwytu. Dlatego czytelnicy słusznie patrzą na ich poczynania z rezerwą i tną epitety przez pół albo i na ćwierci. Ale taka sytuacja nie zachodzi tym razem. Ani trochę.

Recenzja ta nie miała się ukazać bezpośrednio po dotyczącej słuchawek McIntosha, by nie było słuchawek raz za razem i żeby tańsze o ponad połowę nie sąsiadowały z droższymi. Tak jednak wypadło, że ta przewidziana jako przerywnik w testach się przedłużyła, a plany wydawnicze mają swój rytm nieubłagany. Dlatego jedziemy bez przerywnika, ale z drugiej strony to dobrze. Dobrze nawet po dwakroć, jako że dwa razy z rzędu mamy do czynienia ze słuchawkami wybitnymi i dzięki temu zdążyłem je jeszcze wyrywkowo porównać. A to było bardzo pouczające. Wyszło bowiem na jaw, że reprezentują dwa przeciwstawne style. Z grubsza biorąc styl słuchawek zamkniętych i styl otwartych, z dodatkowym jeszcze podziałem na charakterystyczne dla dynamicznych i planarnych. A w tle na dokładkę majaczą podobnie innowacyjne membrany o trzech i siedmiu powłokach oraz zapewnienia twórców o wyjątkowości. Ale nie o podziały tu idzie, ani obiecywanki, tylko o samo brzmienie – i je trzeba koniecznie porównawczo scharakteryzować.

Nie słuchałem aż do tego momentu żadnych z tych słuchawek na swoim wzmacniaczu. Lampy ma strasznie drogie, a z opisu nic nikomu nie przyjdzie, bo drugiego takiego nie ma. Ale jako źródło badawcze ma swoje zalety, bo pokazuje więcej. Duża trioda jest duża, a przeciętny tranzystor przy niej jak mysi cycek. Nie chcę ubliżać tranzystorom, są pośród nich wzmacniacze wybitne, ale pewnych aspektów nawet te wybitne nie łapią. Odłóżmy dyskusję, czemu tak się dzieje, i bierzmy się za konkrety.

Najpierw napiszę konkluzję, która zresztą już padła – jedne i drugie słuchawki są wybitne. Ale wybitne są z różnych względów, w dodatku po sporej części wzajemnie przeciwstawnych. Atuty nowych McIntoshy to drajw, punch, ekstremalne nasycenie, brzmieniowa głębia i super wyraźny obrys. Dźwięk niesamowicie mają nasycony, skoncentrowany jak atrament. Każda jego kropla waży tonę i niczym nie jest rozcieńczana. Czysta esencja. A waży tyle nie tylko siłą koncentratu, ale dodatkowo siłą wykopu. Niesamowita energia, całkowicie dosłowna, tak jakby ktoś bił prosto w ciebie. Tak biją tylko słuchawki zamknięte i tylko one mają aż takie dźwiękowe skupienie.

Jeśli lubicie naturalność - PM-2, jeśli zawadiackie popisy - LCD-XC.

Jeśli lubicie naturalność – PM-2, jeśli zawadiackie popisy – LCD-XC.

Ale pisałem jednocześnie o tych McIntoshach, że potrafią także operować dźwiękiem bardzo delikatnym, a ponieważ to czynią, powstaje ekstremalny kontrast, który jest wyjątkowo spektakularny. Jednoczesna delikatność, młodzieńczość i świeżość, a tuż obok moc, nasycenie, potężna siła. Pisałem też o nich, że posiadają wyjątkową umiejętność stawiania blisko siebie dźwięków zupełnie różnych. Nie tylko delikatnych i mocnych, czy nasyconych i zwiewnych, ale też głuchych i trzaskających. Te kontrasty się u nich nie zlewają, granica pomiędzy przeciwieństwami nie ulega zatarciu, ani nawet złagodzeniu, jako że posiadły wybitną sztukę obrazowania i oferują szczególnie wyraźną rzeźbę dźwięku, która stawiać obok siebie takie przeciwieństwa jest zdolna.Wszystko to składa się na wyjątkowy spektakl, niesiony mocą kontrastów i ekstremalnych popisów. Tu sopran strzela jak snop iskier, ale wzbija go tupnięcie głuche i bardzo potężne, a zaraz obok ktoś śpiewa głosem delikatnym i świetnie w swym indywidualizmie wyrażonym. Kto zatem lubi taką wyraźność, tak mocne akcenty, ekstremalne popisy, super nasycenie i zjawiskowy punch, to wszystko znajdzie w tych słuchawkach. I jeszcze dużo więcej, bo na przykład istny zalew szczegółów. Ale uwaga! – one na wzmacniacze i źródła także ekstremalnie reagują i potrafią grać w całkiem różnych stylach. Jednak generalnie są takie jak napisałem wyżej.

Odsłuch cd.

Podobne stylistycznie HD800 powinny sprać PM-2 na miazgę, no nie?

Podobne stylistycznie HD800 powinny sprać PM-2 na miazgę, no nie?

   I teraz kontrast najważniejszy – kontrast stylistyczny pomiędzy McIntosh MHP1000 a OPPO PM-2.

Bo OPPO robią wszystko zupełnie inaczej. Właśnie nie budują kontrastów. Kontestowałem ich budowę otwartą, która w sensie konstrukcyjnym jest prawie cała z samej nazwy, albowiem kiedy przyłożyć dłonie do pokryw zewnętrznych, dźwięk niemal się nie zmieni, a w prawdziwych słuchawkach otwartych ulega zasadniczej degradacji. Ale mówić o nich, że są otwarte, jest całkiem słuszne, bo one grają jak otwarte. Ba, grają nawet większą otwartością niż inne. A ta otwartość bierze się z dźwięków przesyconych i niesionych powietrzem, nie przykutych do miejsc, tylko nieustannie propagujących. Jednocześnie nie stawiających na kontrast. Scena dzięki tej propagacji cała staje się jednorodna, a dźwięki na niej do siebie z samej natury podobne. Wszystkie w sposób widoczny z powietrza, a przez to mniej nasycone i mniej nawzajem kontrastowe, a bardziej współpracujące i (sic!) pod pewnymi względami dużo lepiej określone.

Skupmy się na tych odmiennościach i wynikających z nich przewagach. Pisałem już parę razy, że niektórych utworów nie lubię słuchać na słuchawkach, bo źle na nich wypadają, rażąc sztucznością. Należą do nich słynne „Rydwany Ognia”, za które Vangelis otrzymał Oskara. W wydaniu słuchawkowym są te Rydwany właśnie sztucznie wewnątrz poróżnicowane i sopranowo nieprawdziwie podbite, co uniemożliwia prawidłowy odbiór utworu. On się wówczas rozpada, przestaje działać. I tak było na wszystkich słuchawkach z tej recenzji poza OPPO. Tylko z nimi powstawała dźwiękowa chmura, która te porozbijane kawałki zbierała we wszechogarniającą siłę wyrazu. Dopiero wówczas rydwany Heliosa pędziły poprzez niebo. I było to jednoznacznie lepsze.

Innym poza całościowością atutem tych OPPO jest umiejętność wyciągania z przekazu wokalu. Pisałem o McIntoshach, że były pod tym względem lepsze od porównywanych z nimi Fostexów i Audeze. Faktycznie, ich wyraźność i wybitna sztuka różnicowania pozwala wokal czynić wyjątkowo indywidualnym i dobrze słyszalnym nawet kiedy wybrzmiewa pośród zgiełku. A zgiełk taki towarzyszy przede wszystkim utworom rockowym. To tam wokalista drze się w otoczeniu szalejącej perkusji, organów i gitar. I zwykle efekt jest taki, że słabo go słychać, a to co słychać nie pozwala przenikać w naturę głosu. Przekaz staje się ujednolicony i zmiksowany, a jeżeli coś się uwyraźnia, to prędzej perkusja albo gitara niż ludzki głos. Pod tym względem, to znaczy pod względem wydobycia tego głosu spośród zgiełku i pokazania jak brzmi naprawdę, OPPO są poza konkurencją. Choćby nie wiem jaki panował tumult, wokalista pokazuje się na pierwszym planie, a jego głos można co do specyfiki rozpoznawać tak jakby jego właściciel czytał na głos książkę w cichym otoczeniu. Odkrywszy to sprawdzałem rzecz raz za razem i raz za razem się to powtarzało. Rewelacja.

A tu co - klapa. Niemalże druzgocąca. I jak żyć po czymś takim?

A tu co – klapa. Niemalże druzgocąca. I jak żyć po czymś takim?

Kolejna sprawa, to słabe nagrania. Zwłaszcza te z podostrzeniem. Jest takich masa i często dzieje się tak, że słuchanie ich na dobrych słuchawkach oznacza mękę, bo zostają te soprany jeszcze podbite. Czasami to podbicie jest dobre, bo uwyraźnia, ale tak dzieje się z nagraniami słabymi bo mdłymi, a nie z tymi podostrzonymi. I tu na scenę wkraczają OPPO. Faktem jest, że z gorszym wzmacniaczem one także potrafią lekko przyostrzyć. Ktoś nawet na Head-Fi napisał, że mają nieprzyjemne podbicie przy 8 kHz. Ale to bzdura. Same słuchawki niczego takiego nie mają. Wzmacniacza ktoś tylko użył marnego. Z Twin-Head i Accuphase po Crystal Cable podostrzanie było nie do pomyślenia. Każdy dźwięk, nawet najwyższy, się w powietrzu rozchodził, zupełnie nie dając wrażenia ostrości.

Jeszcze inny atut, to test zwykłego głosu. Bardzo ważny, kluczowy. Tyle razy pisałem, że w najlepszych słuchawkach te głos brzmią nienaturalnie, bo zbyt są esencjalne, pogłosowo wzbogacone, nadrealistyczne jak śpiew w łazience. Ale nie u OPPO. Właśnie one dają poczucie obecności osób normalnych, interlokutorów jak z życia. Bez żadnych dodatków i upiększeń. Wzorcowo.

Jako ostatni z atutów wymienię fortepian. I znowu – bo tak u tych OPPO jest zawsze – atutem tym jest propagacja dźwięku. Fortepian u nich promieniuje dźwiękami jak światłem, ale łagodnym, przeźroczystym, nie mającym własnej barwy; inne niż światło doznania niosącym. Bo właśnie to promieniowanie i pęd całego dźwięku czyni wysokie nuty szerszymi i w odbiorze niższymi, a poprzez to całe brzmienie staje się potężniejsze i ma większą siłę wyrazu. A jednocześnie sam dźwięk jest bardziej wielowarstwowy, bogatszy harmonicznie i bardziej naturalny. Nie jak pojedyncze krople, tylko jak deszcz cały. Nie umiem tego lepiej opisać, a poza tym nie miałem dość czasu żeby się w to zagłębiać. Ale brzmienie jest inne i często lepsze.

Na koniec debiutant od McIntosha. I znowu dwa zupełnie różne światy. Ale o OPPO PM-2 wypada powiedzieć tylko tyle - rewelacja!

Na koniec debiutant od McIntosha. I znowu dwa zupełnie różne światy. A o OPPO PM-2 wypada powiedzieć tylko tyle – rewelacja!

Co można z kolei temu wszystkiemu zarzucić? To przede wszystkim, że taką jednolitość i inny sposób budowania dźwięków ktoś może odebrać jako coś obcego i zbyt jednostajnego. Są wszak zwolennicy kontrastów i dźwięków zawęźlonych, punktowych. Dla nich pozostają McIntoshe, Grado PS1000, Ultrasone Edition 10. Jest duży wybór. Na pewno nie te OPPO. One są trochę jak znane od dawna też planarne Fostexy TR50, tyle że o wiele wyższe jakościowo. High-endowe w pełnym wymiarze. Bezdyskusyjnie.

Podsumowanie

OPPO_PM-2_012_HiFi Philosophy   Biorąc się blisko rok temu za opis flagowych OPPO PM-1 oczekiwałem sensacji, a potem byłem trochę rozczarowany. Grały wprawdzie stylowo, ale soprany miały kontrowersyjne. Z czasem się do  nich przekonałem i mi się spodobały, jednak ta góra pozostała za łagodna, zbyt powściągliwa emocjonalnie. Z kolei zakładając na Audio Show OPPO PM-2, czyniłem to głównie z obowiązku, bo przecież miały to być słuchawki identyczne. Ale natychmiast usłyszałem co innego i to mnie zaintrygowało. Mając je potem u siebie słuchałem od czasu do czasu i zawsze mi się podobały, ale nie w sensie zakupowym. Bardzo dobre słuchawki, niewątpliwie, ale ileż jest takich. Aż nadszedł dzień próby z Twin-Head, a wówczas skóra zaczęła mi cierpnąć. Okazało się, że przechwałki ludzi od OPPO wcale nie są czczą pogróżką. Te słuchawki naprawdę potrafią rzeczy gdzie indziej niemożliwe. Pod pewnymi względami okazują się najlepsze, a całościowy styl mają wybitnie swoisty. Posłuchawszy na nich niektórych utworów, te same w wydaniu innych słuchawek mogą zabrzmieć karykaturalnie. Czasami wręcz śmiesznie. Ale to nie znaczy, że każdy posiadacz słuchawek podobnie lub więcej kosztujących powinien natychmiast się z nimi rozstać i w tej chwili popędzić po nowe OPPO. Jak mówiłem, mają swój styl, styl wyzbyty z kontrastów i dźwięków ściśniętych jak węzły. Z sopranów niczym strzały i pogłosowo podbarwiających się głosów. Esencji jak z czystego pigmentu i przybitych gwoździami do sceny źródeł. Tak jak u Heraklita wszystko w nich płynie i jak u Anaksymenesa jest zbudowane z powietrza. Według OPPO pierwotny budulec, ontologiczna arché dźwięku, składa się wyłącznie z powietrza i poprzez nie propaguje. A ponieważ tak jest naprawdę, trzeba samemu sprawdzić, czy tak ukazana muzyka jest naszą, czy może wolimy tę bardziej zainscenizowaną, udającą, że składa się z rzeczy twardych i nieruchomych. A można przecież woleć taką i taką. Nie jesz wszak codziennie tego samego obiadu. A przy tym nie jest w ten sposób, że dźwięk słuchawek OPPO jest ezoteryczny i wiotki. Słuchawki ortodynamiczne tak nie grają; już prędzej elektrostaty. Dlatego OPPO PM-2 potrafią przytłoczyć potęgą i basem potężnym uderzyć, a czuć jedynie będzie w owej potędze przestrzeń, u innych o wiele bardziej ściśniętą.

 

W punktach:

Zalety

  • Wyjątkowy styl.
  • Zjawiskowe, jedyne takie soprany.
  • Cały dźwięk z powietrza i ruchu.
  • Jego wyjątkowa złożoność i naturalność.
  • Popisowy przejazd przez test zwykłej mowy.
  • Kapitalny fortepian.
  • Rockowi wokaliści pokazani lepiej niż kiedykolwiek.
  • Jedność sceny dźwiękowej.
  • Jednorodność samych dźwięków.
  • W efekcie wyjątkowa siła oddziaływania całego przekazu.
  • Moc zawarta w przestrzeni.
  • Obiecywany brak zniekształceń.
  • A więc pełna kontrola nad dźwiękiem.
  • Kapitalna reprodukcja słabych nagrań.
  • Potrafią stanąć do walki z najsilniejszą nawet konkurencją i w niektórych aspektach ją pobić.
  • Wygodne.
  • Ładne.
  • Praktyczne.
  • Z dobrych surowców.
  • Nadają się do sprzętu przenośnego.
  • Odpinane kable.
  • W tym dostępny firmowy symetryczny.
  • Łatwo wymienne pady i dostępny welurowy zamiennik.
  • Dedykowany wzmacniacz/przetwornik.
  • Jak na oferowany potencjał, rozsądna cena.
  • Polski dystrybutor.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Specyficzny styl, mimo iż brzmieniowo poprawniejszy, nie musi być tym najbardziej pożądanym.
  • Co naprawdę potrafią, pokazują dopiero z wybitnymi wzmacniaczami.
  • Firmowy stojak do wzorniczej poprawki.

 Sprzęt do testu dostarczyła firma:

logo

 

 

 

 

Strona producenta:

oppoLogo

 

 

Dane techniczne:

  • Słuchawki ortodynamiczne o budowie otwartej.
  • Konstrukcja wokółuszna.
  • Przetworniki z siedmiowarstwową membraną o powierzchni 58,65 cm² o bezpośrednio przytwierdzonych cewkach z magnesów neodymowych.
  • Pasmo przenoszenia: 10 Hz – 50 kHz.
  • Impedancja: 32 Ω.
  • Skuteczność: 102 dB/1 mW.
  • Nacisk pałąka: 5 N.
  • W komplecie dwa kable z miedzi beztlenowej: 3,0 m; 1,2 m, etui do transportu.
  • Waga: 385 g.
  • Opcjonalny kabel symetryczny, welurowe pady i stojak.
  • Zalecana moc ciągła sygnału: 500 mW.
  • Dopuszczalna moc szczytowa: 2 W.
  • Cena: 4499 PLN.

 

System:

  • Źródła: PC, Accuphase DP-700.
  • Wzmacniacze słuchawkowe: ASL Twin-Head Mark III, OPPO HA-1.
  • Słuchawki: Audeze LCD-XC (kabel FAW Noir, symetryczny), Fostex TH-900, McIntosh MHP1000, OPPO PM-2 (kabel firmowy, symetryczny), Sennheiser HD 800 (kabel FAW Noir Hybrid).
  • Kabel USB: ifi Audio Gemini + iPurifier.
  • Interkonekt: CrystalCable Absolute Dream RCA.
  • Kondycjoner: Entreq Powerus Gemini.
  • Listwa: IsoTek EVO3 Sirius.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

14 komentarzy w “Recenzja: OPPO PM-2

  1. Stefan pisze:

    A możesz je porównać do Edition tak z pamięci ?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Właśnie tego wolałbym uniknąć. To za poważna sprawa. Na pewno u OPPO z Twin-Head dźwięki są bardziej otwarte. Pozbawione obrysu i rozpędzone. A u Edition 5 mające wykończenie, jakąś granicę, pewien zasób skoncentrowanego w przestrzeni piękna. Ale jak to się dokładnie kształtuje i w konkretnej sytuacji muzycznej przejawia, tego nie miałem okazji sprawdzić. Dobrze byłoby mieć swoje Edition 5 i swoje MHP1000, a także swoje Sony MDR-R10 i parę innych, ale to tylko pobożne życzenia.
      Na pewno też scena w Edition 5 jest większa i bardziej wewnętrznie zróżnicowana, a bas chyba się bardziej narzuca, podczas gdy soprany są bardziej strzeliste, bardziej jak snopy ku górze. Ale to wszystko, takie wyrywkowe specyfiki, nie może oddać całościowej muzycznej atmosfery, a ona jest najważniejsza. Tak więc nie umiem tak naprawdę porównać. Trzeba by było siąść i przynajmniej jeden dzień temu poświęcić; pooglądać każdy szczegół, porównać każdą różnicę.

  2. Stefan pisze:

    Dziękuję za odpowiedź, wiem że trudno z pamięci porównywać. Ciekawa ta sprawa z MHP1000 bo nie zapowiadały się tak dobrze.
    A czy byłbyś w stanie porównać brzmienie Lumina do Vegi Auralica, choć o ile dobrze pamiętam to znasz ją tylko z audioshow.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Tym bardziej nie. Strumieniowiec Auralica na pewno jest bardzo dobry, ale słuchałem tylko przez chwilę na AS. Po recenzję zapewne nie przyjedzie. Natomiast Lumina D1 jeszcze nawet nie słuchałem. Dopiero się za to biorę.

  3. Marecki pisze:

    A jak to jest z ich otwartością.
    Jak tłumią dźwięki z otoczenia?

    Pisałeś, że to raczej konstrukcja pół-zamknięta.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Tłumią hałas zewnętrzny i ślą do otoczenia własny na poziomie słuchawek półzamkniętych, czyli są dla sąsiedztwa cichsze od otwartych, a użytkownika lepiej izolują. Od zamkniętych odcinają słabiej.

      1. Wojtl pisze:

        Panie Piotrze gratuluję świetnej recenzji. Super się to czyta. Sam zakupiłem PM-3 ze względu na specyficzne warunki odsłuchowe, ale PM-2 mnie kuszą, bo sopranu jakby za mało w tych portable. Pojawiła się też bardzo ciekawa modyfikacja PM-2 -> Audio Zenith PMx2 i gra podobno zjawiskowo. Można już składać zamówienia i pewnie po opłatach celnych i podatkowych wyszłoby podobnie jak w kraju za PM-1. Co ciekawe za 700$ Audio Zenith zmodyfikuje oryginalne PM-2 dorzucając na swoje przeróbki roczną gwarancję. Te zmodyfikowane PM-2 są naprawdę intrygujące, bo pasmo mają płaskie jak stół, więc teoretycznie mało wciągające, a w opinii tych co mieli okazję ich posłuchać grają spektakularnie. Tyll z Innerfidelity był zachwycony. Byłoby świetnie gdyby mógł Pan je kiedyś zrecenzować. Mr. Speakers Ether też są bardzo chwalone. Pozdrawiam. Wojtek.

        1. Piotr Ryka pisze:

          Dziękuję za informację. Oczywiście chętnie bym przetestował, ale pewnie będzie z tym kłopot. Ktoś może jednak kiedyś podrzuci.

          Pozdrowienia

        2. Maciej pisze:

          Ethery mają szansę byś świetnymi słuchawkami, zwłaszcza że zabrał się za nie 'Ten Człowiek’. Ale cena jest przesadzona. Audiofile sami na siebie ukręcili bat z tymi cenami powyżej 1500$ za nauszniki… To nie jest tyle warte. To tylko słuchawki. Odrobina odpoczynku od audiofilskiego rauszu i od razu to widać… AKG1000 kiedy były w polskich sklepach kosztowały bodajże 2700.00 PLN

  4. Witam wszystkich, świetna recenzja. Mam pytanie czy ktoś z Szanownych Kolegów wie gdzie we Wrocławiu można kupić lub posłuchać oppo pm2. Z góry dziękuję Darek

    1. Wiceprezes pisze:

      My również witamy i dziękujemy za ciepłe słowa. We Wrocławiu może być ciężko z odsłuchem. Polecam zapytać Pana Andrzeja Gratkowskiego, dystrybutora marki OPPO, który na pewno pomoże.

      Email: kontakt( at )oppodigital.pl

  5. Mateusz Z pisze:

    Witam Panie Piotrze,
    Jestem szczęśliwym posiadaczem Pm2, przesiadłem sie z Audeze lcd2. Na moje uszy Oppo sa lepsze technicznie, separacja, no i te wysokie:) miód. Oppo grają na kablu FAW Noir Hybrid podłączone do Chord Mojo i do leciwego NAD-a c521bee jako transport na chwile obecna. Jak to w życiu bywa człowiek ma ochotę na więcej, zainteresowałem sie wzmacniaczem Phast jako upgrajd wzmocnienia, mógłbym użyć mojo jako daca, gdyż jest w tej roli świetny.
    Ni cholery za to nie wiem jakim nowym odtwarzaczem CD sie zainteresować, ja jestem płytowcem i lubię miec fizycznie muzykę w rękach, nie po to człowiek inwestuje w wypasane japońskie wydania żeby teraz sie przesiąść w całości na pliki:) co by mi Pan doradził, nie ukrywam ze chciałbym miec wsparcie SACD, moźe arcam cds27?
    Druga sprawa czy przejście na Tonallium bedzie znaczącym skokiem jakościowym względem FAW Hybrid?
    Pozdrawiam Mateusz
    Ps. Gratuluje rzetelnego serwisu, to rzadkość.

  6. WojtL pisze:

    Oppo Digital na oficjalnej www zamieściło info, że koniec z produkcją słuchawek. Szkoda :-(.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Wielka szkoda. PM-2 to były świetne słuchawki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy