Odsłuch cd.
Biorąc pod uwagę, jak grało nano i teraz ten Music Hall, złe granie powinno jako zjawisko w ogóle nie występować, a przecież to z nim mamy najczęściej do czynienia i ileż to się człowiek nieraz naszarpie, a bywa, że wszystko na nic. A tutaj pierwszy strzał od razu w „10” i jakiego byś się gatunku muzyki nie chwycił, wszystko zadowalało. Fakt, nieco większa delikatność i indywidualizacja w wokalach by nie zaszkodziły, a sopranowe pienia nie miały całkowitej ekstensji i pełnej pienistości, ale mroczna potęga wspierana detalicznością i basem i tak przezwyciężała grymasy i przykuwała do słuchania. Tego się super słuchało, i tyle. Super łatwo, a z pełnym zaangażowaniem i bez prędkiego zmęczenia. W mrokach wieczoru Janis Joplin obdarzała kawałkami swego serca, a Jacek Kaczmarski opowiadał o swojej klasie. I nawet potwornie technicznie zrypana Beethoven Fantasy for piano, chorus & orchestra spod palców Światosława Richtera, grana w Moskwie w latach 50-tych, dawała się słuchać.
Wiedziony ciekawością wypróbowałem też teoretycznie niepasujące, 600-ohmowe Beyerdynamic T1 i nic niepasującego się nie pojawiło. Zagrały nieco jaśniej od tamtych, ale także w nastroju zmierzchu. Też z super basem i całkowitą przejrzystością. Niezwykle szybkim i naprężonym dźwiękiem bez śladu problemów z wypełnieniem. Bezproblemowo starczyło też mocy dla MrSpeakers i Crosszone, aczkolwiek te ostatnie nie grały z tej jakości sygnałem rewelacyjnie. Ale i tak mnie to wszystko, szczerze mówiąc, zaczęło irytować, bo ileż to razy się człowiek naszarpał z drogim wzmacniaczem czy odtwarzaczem, jaka bywała kołomyja, a ta amerykańsko-chińska pchła pruła bez najmniejszych kłopotów od startu niczym lokomotywa. Żeby jej zrobić na złość napiszę, że rozkrok ma na tym krokowym potencjometrze trochę za szeroki i czasem to się dawało we znaki. Ale z drugiej strony z Senheiser HD 600 grała nie gorzej niż z drożyzną, tak więc niełatwo jej dopiec.
Dobra, koniec z tym drogim towarzystwem i jego popisami. Pora wracać na łono taniości, gdzie nie tak łatwo się puszyć. Odtwarzacz z czasów króla Ćwieczka i kable bez wielkich pretensji, chociaż jedno i drugie w porządku.
A propos kabli. Nic taniego nie miałem pod ręką, bo wszystko akurat rozpożyczone, ale jeden interkonekt DIY sprawdził się bardzo dobrze i muszę go pochwalić. Nie znam ceny, ale prawdopodobnie jest niewysoka. Reszta natomiast jak w Wielkim Poście: linia zasilająca w ścianie zwyczajna, bardzo nawiasem stara, listwa z hipermarketu za grosze i ten zabytkowy odtwarzacz. Efekty?
Zagrało całkiem, całkiem, ale trochę inaczej i nieco bardziej grymaśnie. Styl ukazany poprzednio, ten z dobrym nasyceniem i mocnym basem, został podtrzymany, ale tonacja w górę i wypełnienie nieznacznie spadło.
Zacząłem od najtańszych z posiadanych słuchawek Grado SR60 i ich nie mogę polecić. Przede wszystkim dlatego, że bas za bardzo dominował, a przy tym nie był dobrej jakości. Zbyt zbity i dudniący bardziej irytował niż cieszył. Poza tym całościowo grało trochę jak z rury i w porównaniu do tego co potrafił wyczarowywać z tych słuchawek iDSD LE nano zupełnie mi to nie odpowiadało.
Co innego Sennheiser HD 600. Te znów zagrały pierwszorzędnie – nieznacznie jaśniej i z większą ekspozycją sopranów, ale wciąż dźwiękiem masywnym i opartym na mocnym basie. Nie aż tak przyjemnie jak z Sigmią, z nie tak przestrzenną i efektownie zrobioną górą, ale jak najbardziej do dającego satysfakcję słuchania. Raczej ciemno, mięsiście, z efektownymi pogłosami i dobrą szczegółowością.
Tym razem już lepiej od Sennheiserów wypadł Fostex TH900, oferując bardziej wyrafinowane wokale i lepszy całościowo spektakl. O lepszym wypełnieniu, efektowniejszym podświetleniu i potężniejszym basie. Można było się zastanawiać, o ile jest to tak w ogóle lepsze, ale na pewno było lepsze w sposób dosyć wyraźny.
Jeszcze lepiej, co mnie trochę zdziwiło, wypadły Beyerdynamic T1. Nie dlatego, że tak zwyczajnie lepiej, bo one niejeden raz udowodniły, że potrafią być lepsze, tylko z uwagi na inność muzycznego obrazu. Formalnie nie pasujące, bo z impedancją sześćset Ohm przy górnej granicy wyznaczonej dla wzmacniacza na trzysta, okazały się grać najlepiej pospołu ze znacznie droższymi MrSpeakers. Przy tym na sposób jedyny w swoim rodzaju, bo oferując największą spośród porównywanych przestrzeń, mocne i najjaśniejsze światło, zdecydowanie najlepsze też natlenienie oraz zestaw walorów dla siebie charakterystycznych; a więc szybkość, dynamikę, holografię, szczegóły. Do tego charakterystyczny z kolei dla wzmacniacza mocny bas i w rezultacie najbardziej efektowny kontrast bas-sopran przy zaangażowanych emocjonalnie i odpowiednio śpiewnych wokalach. Z całą odpowiedzialnością mogę napisać, że szokowo były wręcz różne, a równie efektowne wypadły jedynie dwa razy droższe MrSpeakers.
Te efektowność czerpały z własnego repertuaru. Grały najcieplej, optymistycznie, szczególnie na tle pozostałych gładko i muzykalnie – łącząc dużej miary spektakularność z wyjątkową łatwością słuchania. Bez tak dużej sceny i tak nasyconego powietrzem przekazu, ale w oparciu o konkret wypełnienia, melodyjność w złocistej poświacie, z porządnie zrobionym basem i sympatyczną górą.
Na koniec spróbowałem kompletnie już nie pasujących cenowo Crosszone, jednak znów mimo możliwości naprawdę głośnego grania nie wypadły do końca dobrze, ponieważ one wprawdzie zwalczać brak muzykalności u wzmacniaczy i źródeł potrafią jak żadne inne, to na to by ich bogactwo i muzykalność zachwycały, potrzebują raczej brzmienia innego rodzaju niż oferuje Music Hall. Nie masywnego i ze sprytnie pogrubionymi sopranami, tylko przenikliwego, super szczegółowego i ogólnie jak najbardziej wyrafinowanego; tak żeby w sześciu przetwornikach żaden detal się nie zatracił ani nie uległ osłabieniu. A to jest domeną sprzętu z innych rejonów cenowych.
Ciekawe jak się ma ten maluch do Vincenta KHV-111.
To bardzo zacna słuchawkowa hybryda, lampkę można wymienić (12AX7), a dzięki 5 watom nawet ortodynamiki napędza.
Vincenta znam i jak dla mnie jest cokolwiek za ostry. Dopiero wymiana lampy na Mullarda czy Ampereksa go normalizuje. Generalnie gra inaczej, bo z mocną ekspozycją strzelistych sopranów, które Music Hall poszerza u podstawy i całościowo łagodzi.