Recenzja: Gradient Helsinki 1.5

Gradient_Helsinki_1.5_08 HiFiPhilosophy   Gradient to wektor wyznaczający kierunek ku epicentrum. Ale także nazwa fińskiej firmy produkującej głośniki. Firma powstała w 1984 roku, a założył ją wraz z przyjacielem bardzo znany na profesjonalnym rynku nagraniowym specjalista od akustyki, członek Audio Engineering Society – Jorma Salmi. Siedziba znajduje się w Provoo, 50 tysięcznym mieście opodal Helsinek, a sama firma jest szeroko znana i oferuje spory wachlarz modeli, poczynając od stosunkowo tanich, a kończąc na dosyć drogich. Wszystkie one powstają całościowo w Finlandii, która okazuje się całkiem sporym zagłębiem przemysłu głośnikowego, bo przecież Genelec, bo przecież Amphion.

Możemy się domyślać, że nazwa Gradient miała wyznaczać nową jakość, kierując nas ku epicentrum znakomitego brzmienia, a domysł ten nie jest bezpodstawny, albowiem firma pokazała na przestrzeni swej trzydziestoletniej już historii szereg rozwiązań, które przyniosły jej sławę. Pośród nich model Helsinki 1.5 jest chyba najsławniejszy, a w każdym razie najbardziej utytułowany, jako że aż siedem razy pod rząd otrzymywał zaszczytny tytuł Editors’ Choice magazynu The Absolute Sound (ostatni za rok 2014), a także posiada rekomendacje Stereophila i HIFI Critic. Zanim zogniskujemy na nim uwagę, chciałem powiedzieć o dwóch rzeczach: Pogratulować Gradientowi nie wypisywania peanów na własną cześć w oparciu o filozoficzne i artystyczne komunały szermujące sztuką, a także o tym, że firma od początku zasłynęła z nietypowych rozwiązań, czego dowodem pierwszy jej produkt, model Gradient 1.0, na który wystarczy jeden rzut oka by mieć świadomość, że Jorma Salmi nie przejmował się tradycyjnym wyglądem i nie próbował być jednym z wielu. Tak nawiasem, gdy chodzi o sztukę, to udoskonalona wersja tej pierwszej kolumny, Gradient 1.3, stała się eksponatem muzeów sztuki przemysłowej, tak więc fińska firma okazała się wcielać szczytne hasła czynem a nie słowem.

Budowa

Gradient_Helsinki_1.5_10 HiFiPhilosophy

Gradient Helsinki 1.5

   W konstruowaniu głośników przewijają się stale dwa leitmotivy: zespolenie pasma i podatność na akustykę. Uzyskać dźwięk doskonale spójny i niezależny od warunków otoczenia – oto marzenie twórców głośnikowych kolumn. Ideałem byłby więc jeden głośnik obejmujący całe pasmo i produkujący brzmienie mające postać czegoś w rodzaju chmury, niezależnie od architektonicznych barier zawisającej pomiędzy nimi, by się pozwalać podziwiać w każdych warunkach i najlepiej z dowolnego miejsca, albo przynajmniej z wielu. Marzyć każdy może. Pojedyncze głośniki wstęgowe są wprawdzie faktem, ale brakuje im niskich częstotliwości. Nawet sam Gradient się z tym zmagał, produkując osobne subwoofery dla kolumn wstęgowych Quada. Z kolei o tym jak walczyć z zależnością od otoczenia akustycznego pisałem w przypadku głośników Amphion Ion+, które się taką niezależnością szczyciły. Pozostaje ona najwyraźniej fińską specjalnością, bo to samo ma dotyczyć produktów Gradienta, chociaż miało być także atutem recenzowanych niedawno głośników Wilson Sophia. W przypadku monitorów Amphiona panaceum zapewniającym taką akustyczną niepodległość miały być falowody, a w przypadku Wilsonów odpowiedni kształt obudowy i wzajemne zestrojenie głośników. Jedno i drugie miało pozwolić uzyskiwać obszar odsłuchu akustycznie do pewnego stopnia odizolowany, i trzeba przyznać, że w obu przypadkach lepiej czy gorzej to się sprawdzało, bo mimo wielu głosów określających Sophie jako bardzo podatne na otoczenie, sam tego raczej nie doświadczyłem, a Amphiony rzeczywiście można stawiać gdziekolwiek i dobrze będą grały, choć niewątpliwie o żadnej całkowitej niezależności od otoczenia nie mogło być w żadnym z tych przypadków mowy, jakkolwiek trzeba zaznaczyć, że nikt też tego nie obiecywał.

Głośniki Gradient Helsinki 1.5 mają do zagadnienia niezależności akustycznej podejście bez wątpienia najbardziej odważne i nowatorskie. Zgodnie z tradycją firmy nadano im kształt nietypowy i właśnie podporządkowany kwestii niezależności od akustyki, a także oczywiście spójności pasma. Jedno spojrzenie pozwala stwierdzić, że nie posiadają obudowy, bo nic tu nie zostało obudowane. Wszystko poza zwrotnicą i wewnętrznym okablowaniem pozostaje na wierzchu, toteż wygląda to bardzo oryginalnie. W miejsce obudowy pojawia się jednolity drewniany wykrój, stanowiący oprawę i podtrzymanie dla zamocowanego w nim 30-centymetrowego woofera, a równocześnie stelaż dla dwóch pozostałych głośników – 15-centymetrowego szerokopasmowca i głośnika wysokotonowego. Nie tylko oferuje to niepospolity wygląd, spowodowany brakiem skrzynkowego korpusu, ale jeszcze pewien artystyczny i emocjonalny wyraz, bowiem wspomniany wykrój przywołuje wrażenia czegoś w rodzaju wydymającego się żagla, czy może jakiejś harfy bądź liry, albo też jakiejś abstrakcyjnej, surrealistycznej postaci, dumnie wypiętej i sunącej z podniesioną głową.

Gradient_Helsinki_1.5_06 HiFiPhilosophy

Jak chodzi o wygląd, to nawet słowo „niepowtarzalny” wydaje się nieadekwatne…

Jest w tym jednocześnie coś z surowości i coś z wyrafinowania. Odsłonięty głośnik niskotonowy wygląda niczym silnik dragstera, a dwa pozostałe przypominają latające spodki. Ten średniotonowy ulokowano mimośrodowo w dużej, kolistej, kanapkowej oprawie, pełniącej także funkcje rezonansowe, a zamocowany na szczycie tweeter oprawiono w płytką ale dość sporą tubę, bardziej prostopadle do podłoża niż oprawa szerokopasmowca zamocowaną. Uzupełnieniem konstrukcji są dwie tafle szklane, z których dolna stanowi podstawę z zamocowanymi do niej trzema przeźroczystymi podkładkami, służącymi za punkty podparcia, a druga coś w rodzaju płetwy grzbietowej, będącej elementem zdobniczym a zarazem odgrodę akustyczną. Całość wygląda fantazyjnie i nadaje wnętrzu futurystycznego wyglądu. Element drewniany może być wykonany w sześciu typach oklein, od bardzo jasnych do ciemnych, a metalowa tuba wysokotonowa i oprawa głośnika szerokopasmowego w kilkudziesięciu kolorach, także metalizowanych. Nie ma pośród nich jednak złotego, a żona natychmiast zauważyła, że kolor złoty najbardziej by jej odpowiadał. I coś w tym jest, bo przywoływałby wrażenie orkiestrowych trąbek, czyli jak najbardziej muzyczne. Głośniki przeze mnie opisywane są natomiast białe, co pogłębia wrażenie surowości i jednocześnie gubi wszelką tajemniczość, jako że biel jest kolorem najbardziej otwartym, niczego nie skrywającym. Jest jednak ostatnio bardzo modna, a to też duży atut. Pasuje także do skandynawskiego wzornictwa, opierającego się na prostocie, jasnych barwach i funkcjonalności. Mnie jednak, podobnie jak żonie, inna kolorystyka, bardziej złożona i mieniąca się, lepiej tutaj by pasowała, choć muszę przyznać, że podczas odsłuchów ten biały kolor wywoływał bardzo mi odpowiadający nastrój tęsknoty i obcości o jednoczesnym zabarwieniu mistycznym czy też futurologicznym, jako że biel przywołuje także odczucia wyalienowania, sterylności i zimę. Co do samej formy, jestem jak najbardziej za, byle tylko okazała się skuteczna brzmieniowo. Dzięki niej głośniki zajmują o wiele mniej miejsca, posiadają lżejszą i bardziej finezyjną postać, a jednocześnie przyciągają spojrzenia i wywołują skojarzenia z czymś przyszłościowym a zarazem artystycznie dopracowanym. Czymś w rodzaju nowoczesnej rzeźby, którą gdyby ktoś nazwał „krocząca muzyka”, nie byłby chyba daleki od utrafienia w sedno. Warto przy tym zauważyć, że tak naprawdę pozostawienie głośników w przestrzeni otwartej nie jest czymś nowatorskim, czego nigdy wcześniej nie było, tylko powrotem do przeszłości, bo w czasach kształtowania się technologii hi-fi, a więc latach 50-tych i 60-tych (rok umowny powstania 1948), tego rodzaju konstrukcje nie były rzadkością, aczkolwiek sławny JBL-Ranger Paragon Model 44000 był stereofoniczną konstrukcją w obudowie zamkniętej.

Gradient_Helsinki_1.5_19 HiFiPhilosophy

Design jest niezwykle odważny, a mimo to sprawia świetne wrażenie.

A skoro do tych pierwocin audiofilizmu na kanwie wizualnej postaci głośników Gradient Helsinki dotarliśmy, warto może przypomnieć (o czym niewielu wie i jeszcze nieliczniejsi chcą pamiętać), że technologię wysokiej jakości nagrań zawdzięczamy niemieckiej propagandzie z czasów faszystowskich, bo wówczas to w ramach dążeń do jak najsilniejszego oddziaływania na słuchaczy wypracowano technikę magnetofonową pozwalającą bez szumów i zniekształceń nagrywać dźwięki otoczenia. To właśnie dzięki temu mamy dobrej jakości nagrania z początku lat 40-tych, między innymi symfoniki Beethovena pod batutą Furtwänglera, i właśnie dzięki przejęciu niemieckiej technologii zaraz po wojnie rozpoczęła się era hi-fi w USA.

Dorzućmy szczegóły techniczne. Głośniki nisko i średniotonowy mają membrany celulozowe, a tweeter to kopułka z aluminium. O tym niskotonowym sam producent powiada, że ma duży skok i jest regulowany, przez co należy rozumieć, że ilość niskich częstotliwości narasta wraz z odginaniem jego osi poziomej ku słuchającemu, a nawet jeszcze dalej, ku środkowi. Powinno się jednocześnie ustawić kolumny tak, by głośniki te celowały pod pewnym kątem w ścianę boczną, celem uzyskania efektu odbicia, wzmagającego basową wszechobecność, albo odwrotnie, zwracając membrany wooferów ku centrum, by uzyskać odbicie od ściany za głośnikami. W obu wypadkach najlepsze ustawienie to okolice 45 stopni, bo mamy wówczas bądź popatrywanie na słuchającego i jednoczesne odbicie od ściany bocznej, bądź wyraźne odbicie od ściany tylnej. (Ten kąt odgięcia i ukierunkowanie wooferów jeszcze się sprawdzi.) A kiedy w żądany sposób kolumny już postawimy, dwa pozostałe głośniki kierować będą w obu przypadkach fale akustyczne zbieżnie ku środkowi, wyznaczając epicentrum zderzenia jakiś metr przed słuchaczem, co niewątpliwie powinno skutkować na tym obszarze dźwiękową chmurą, o której już wcześniej pisałem, że jest środkiem uzyskiwania akustycznej niezawisłości od otoczenia. Tak więc basem po bokach lub ku tyłowi, a resztą przed nosem – tak wyglądają te helsińskie gradienty.

Kolumny mają dość niską skuteczność, wynoszącą jedynie 85 dB, potrzebują zatem dość mocnego wzmacniacza. Tu jednak pojawia się rozbieżność, ponieważ według strony internetowej producenta jest to minimum 50 W, a według załączonej instrukcji obsługi minimum 25 W. Ponieważ mam akurat 25-watową końcówkę mocy, będzie okazja sprawdzić co z tego jest prawdą. Pasmo przenoszenia obejmuje 60 Hz do 20 kHz, nie jest zatem szczególnie rozległe od dołu, co wydaje się stać w sprzeczności z dużymi rozmiarami głośnika niskotonowego, ale co się będziemy przejmowali cyferkami; ważne jak to zabrzmi. Impedancja, podobnie jak u Zingali, jest nietypowa i wynosi 6 Ω, a minimalnie mogą to być 4 Ohmy. Głośniki oferują podwójne przyłącza, a wraz z nimi możliwość bi-wiringu, jednak wyłącznie na zamówienie. Normalnie jest tylko jedna para przyłączy, ale w przypadku zamówienia podwójnych nie ponosimy żadnych dodatkowych kosztów. Niewidoczna zwrotnica przydziela głośnikowi szerokopasmowemu przedział od 200 do 2200 Hz, resztę oddając ekstremistom, a całość mierzy 92 cm wzrostu i waży 23 kg.

Gradient_Helsinki_1.5_12 HiFiPhilosophy

Nawet głośniki niskotonowe zostały efektownie wyeksponowane

W sensie konstrukcyjnym najważniejsze jest tutaj to, że głośniki zajmują naprawdę mało miejsca, tak więc jeżeli ktoś dysponuje małym pokojem, będzie z nich bardzo zadowolony. Zadowolony tym bardziej, że podobno w małych pomieszczeniach spisują się znakomicie, co nie przeszkadza im jeszcze lepiej spisywać się w dużych, a nawet wielkich. Rzeczywiście, głos mają potężny, sprawdziłem.

Odsłuch

Gradient_Helsinki_1.5_15 HiFiPhilosophy

I tu nasuwa się pytanie – w którą stronę je skierować?

   Zacznijmy zatem od ustawienia, które wydaje się w tym wypadku szczególnie ważne i jednocześnie nietypowe. Nie jest jednak trudne, pomijając fakt, że są go dwa wzory, bo sam producent podpowiada jak powinno wyglądać, a od siebie mogę dodać to tylko, że w moim mateczniku z wooferami na zewnątrz lepszy okazał się kąt nieco ostrzejszy od 45 stopni, to znaczy głośniki basowe nieco mocniej zwrócone ku ścianom. Reszta była już całkiem normalna i bardzo podobna do ustawienia kolumn Zingali, a więc dużo miejsca z tyłu i niezbyt odległa pozycja słuchacza. Nie jest to jednak normą, bo kiedy słuchałem u Fusica, większa głębia budowała się kiedy siadać jakieś dwa i pół do trzech metrów od głośników, a u mnie było to tylko półtora, góra dwa – i to w obu możliwych ustawieniach. Co innego jest jednak tutaj istotne. Zarówno u Fusica (gdzie stały wooferami do środka) jak i u mnie, gdzie testowałem je w obu pozycjach, kolumny pokazały, że są rzeczywiście w dużym stopniu niezależne od akustyki pomieszczenia, czego wyrazem był fakt, że można ich było słuchać z bardzo wielu lokalizacji. Oczywiście słuchać tak można każdych, tylko rzecz w tym, co się wtedy słyszy. A zwykle poza bardzo niewielkim obszarem metra na głębokość i metra na szerokość, albo nawet jeszcze mniej, słyszy się rzeczy mało satysfakcjonujące, o ile nie mamy do czynienia z wielkimi głośnikami i wielką salą odsłuchową. W odróżnieniu od tego Gradientów Helsinki można słuchać z satysfakcją siedząc nawet całkiem poza stereofonią, tak więc pod względem swobody lokalizacji i wypełnienia dźwiękiem całego pomieszczenia są to najlepsze głośniki jakie dotąd słyszałem, a z uwagi na nietypowy kształt i kierunki propagacji dźwięku, wydaje się, że będą pod tym względem bardzo trudne do przelicytowania.

Gradient_Helsinki_1.5_01 HiFiPhilosophy

Na zewnątrz…

Kiedy już ustawimy je jak trzeba (w obu możliwych konfiguracjach) i zajmiemy mimo wszystko najlepszą pozycję, czyli  półtora, dwa metry przed nimi, możemy zagłębić się w odsłuch, a wówczas zwracają uwagę dwie rzeczy – realizm i scena. Weźmy na pierwszy ogień ten realizm. Czerpiące sygnał od złowieszczo drogiego odtwarzacza EMM Labs i wzmacniane przez przedwzmacniacz ASL oraz końcówkę Bursona, głośniki Gradienta pokazały spektakl czystego realizmu z własnymi akcentami. Te własne akcenty dotyczyły jednak sceny i o nich będzie za moment, natomiast sam styl był stricte realistyczny. Życie, życie, ech ty życie… Samo życie wraz z tymi dźwiękami spływało, bez żadnego sztucznego pogłębiania, koloryzowania czy rozpalania dźwiękowego ogniska. Wszystko okazało się być utrafione w arystotelesowski złoty środek. Temperatura – ideał. Zero przegrzenia i zero chłodu, zupełnie jakby ten przekaz muzyczny był integralną częścią naszego otoczenia. Kolory – czyste, żywe, naturalne. Żadnego ich rzucania na efekciarsko zbyt poczernione tło, ani przeciwnie, zszarzenia. Naturalność dziennego oświetlenia, naturalna temperatura bieli, bez żadnych filtrów, światłocieniowych aranży czy papuziej jaskrawości. Przejrzystość medium – całkowita; pozbawiona jakichkolwiek domieszek w postaci sztucznie zgęszczającego się  mroku, mgiełki, srebrzystej poświaty, złocistego podświetlania, czy czegokolwiek w tym rodzaju. Żadnych w tej mierze teatralnych czy filmowych chwytów inscenizacyjnych, czysty naturalizm. Związanie pasma – perfekcyjne. Zero przedobrzonych basów, wyizolowanych czy wysforowanych sopranów, żadnego nadmiernego akcentu na średnicę. Szybkość dźwięku – piorunująca. Aż mi się chwilami wydawały za szybkie, tak wartko muzyka płynęła.

Gradient_Helsinki_1.5_17 HiFiPhilosophy

…czy do środka?

Tak więc w dużej mierze są te głośniki idealnym narzędziem do pracy studyjnej, pokazującym co jest faktycznie w nagraniu. Tu jednak coś ważnego trzeba dopowiedzieć. Studia nagraniowe, to przecież przedsiębiorstwa, a przedsiębiorstwa tną koszty gdzie tylko mogą, bo czasy kiedy producenta radowała jakość produktu a nie zysk kwartalny minęły bezpowrotnie i dawno temu. Żyjemy w świecie księgowych i menedżerów a nie artystycznego rzemiosła i inżynieryjnych popisów, o sztuce dla sztuki już nawet nie mówiąc. Może nie w każdym wypadku jest to prawdą, ale jest to niewątpliwie trend główny, powszechnie obowiązując, odejście od którego stanowi ewenement. W związku z tym monitory studyjne muszą być tanie i przy całej swojej naturalności skąpią jakości w sensie ogólnym. Rysują wyraźny obraz i prawidłowo oddają tonację barwną, ale jakieś wychodzenie ponad to, kreowanie żywych, naturalnych obrazów niemożliwych prawie do odróżnienia od oryginału, nie leży w ich zasięgu, tak jak nie leży w zasięgu klucza francuskiego bycie dłonią malarza czy pianisty. Sztuczna dłoń jest strasznie droga i piekielnie skomplikowana, a podobnie trudne do zbudowania i drogie są głośniki stwarzające prawdziwy teatr życia. Firma Gradient uczyniła jednak wyraźny krok do przodu by tą sztuczną dłoń muzyki zdolną nas pieścić a nie tylko przykręcać w odpowiednich miejscach i z odpowiednią siłą dźwiękowe śruby, uczynić leżącą bardziej w naszym zasięgu.  Dziewiętnaście tysięcy za tak realistycznie grające głośniki? – No, no. Robi wrażenie.

Odsłuch cd.

Gradient_Helsinki_1.5_16 HiFiPhilosophy

Cóż, jest tylko jeden sposób aby to sprawdzić…

   Ten realizm ma jednak swoją specyfikę, a ta, jak mówiłem, leży na scenie. Byłoby czymś nierozsądnym oczekiwać, że te bardziej niż zwykle odchylone ku sobie głośniki wysoko i średnio tonowe zagrają tak samo jak tradycyjnie wypuszczone z obudów wprost na słuchającego. To słychać. A słychać w sposób specyficzny, trudny do opisania. W sensie czysto fizycznym jest to oczywiście zderzenie dźwięków zogniskowane przed słuchaczem, a więc powinien być to spektakl całkowicie zewnętrzny, każący się oglądać z pozycji poza jego obrębem. Do pewnego stopnia rzeczywiście tak jest i dlatego dobrą rzeczą móc podchodzić do tego obszaru rozgrywki możliwie blisko, czyli siadać w miejscu nieodległym od tego punku zderzenia. Daje to większe poczucie uczestnictwa w spektaklu, o którym na kanwie głośników Zingali pisałem, że pozwalają na całkowite wejście słuchacza w wir zdarzeń, a tutaj tego wprawdzie nie było, ale znajdujemy się na samym obrzeżu, do pewnego stopnia nawet wewnątrz. Nie należy tego mylić z bliskością pierwszego planu. To dwie różne rzeczy. Pierwszy plan może być daleko, ale u dobrych głośników linia życia, tak to nazwijmy umownie, rozciąga się wiele metrów dalej w stronę słuchacza niż linia pierwszego planu, dzięki czemu słuchacz jest na koncercie a nie ogląda go w telewizji. Ale poza samą obecnością dzieje się tu jeszcze rzecz inna i nie mniej ważna. Powiedziałbym nawet, że jest ona w niemałym stopniu niesamowita. Otóż to zderzenie przeciwbieżnych fal dźwiękowych daje odczucie, że na scenie więcej się dzieje. Normalne kolumny, patrzące wprost na nas swoimi głośnikami, stwarzają żywy obraz rzeczywistości (o ile go w ogóle stwarzają, to znaczy o ile pozwala im na to jakość) tylko w stopniu jaki umożliwia im samo nagranie. Wykonawcy najczęściej stoją jak słupy, ale to i tak jeszcze pół biedy, bo zdarza się, że pan inżynier skopał nagranie i poszczególne lokalizacje oraz relacje wielkości źródeł są nieprawidłowe, a najlepsza heca jest wówczas, kiedy pojawiają się brawa i okazuje się, że biją je słuchacze siedzący z tyłu za wykonawcą, z czego by wynikało, że słuchali koncertu siedząc za sceną, przed którą siedzisz tylko ty sam jeden nasz drogi nabity w butelkę nabywco płyty, której panu inżynierowi nie chciało się porządnie nagrać i zmontować, bo miał ważniejsze rzeczy do roboty.

Gradient_Helsinki_1.5_14 HiFiPhilosophy

Wykorzystaliśmy jedyne „nudne” miejsce w Helsinkach, by podpiąć je do systemu…

Głośniki Gradienta nie sprawią oczywiście, że źle nagrana płyta stanie się dobrze nagraną, ale potrafią coś innego – potrafią ożywić scenę. Jest to ich spécialité de la maison. One grają inaczej, bo inaczej są zbudowane. Można tego w pierwszej chwili nie dotrzeć, ale kiedy siądziemy w wieczornym półmroku, zmrużymy oczy i zaczniemy się przysłuchiwać, dotrze do nas po pewnym czasie, że tu wszystko dzieje się trochę inaczej, a kiedy wsłuchamy się jeszcze mocniej, zrozumiemy, że ten dźwiękowy obraz nie jest tak statyczny jak zwykle. Te same utwory zabrzmią odmiennie, bo te zderzające się przed nami dźwięki tworzą coś w rodzaju tanecznego kręgu, postać swoistego wirowania. W dawnych czasach wierzono… Albo nie, zacznę inaczej. Od starożytności zmagano się z zagadnieniem, jak jest możliwe, żeby coś widzieć. Wchodzimy tu w zakres zagadnień filozoficzno naukowych, które określa się wspólnym mianem naiwnego realizmu. Każdy z nas widzi. To oczywiste. Nikt się nie zastanawia, jak to się dzieje. Widzący widzą, ślepi nie widzą, od patrzenia mamy oczy, i już. To samo dotyczy jeszcze bardziej podstawowego aktu istnienia. Jak to się dzieje, że istniejemy, myślimy, kochamy, nienawidzimy? A kto by się tym przejmował, kiedy na obiad jest pieczeń i dobre piwo. Niektórzy się jednak przejmują i mieli od starożytności problem ze zrozumieniem faktu widzenia. Powstała w ramach zmagań z tym zagadnieniem koncepcja, że każdy przedmiot wysyła nieustająco swego rodzaju powłoki, wpadające do naszych oczu. W pewnym sensie to prawda, choć odbijające się od przedmiotów fale świetlne nie są własnym ich elementem (chyba że mamy do czynienia ze źródłem światła), tylko wszechobecnym składnikiem otoczenia. To nawet, kiedy się nad tym zastanowić, staje się oczywiste, bo gdy zabraknie światła, przestajemy widzieć, zupełnie tak samo jak kiedy zamkniemy oczy. Ale oczywiste dopiero po namyśle, a i wówczas raczej tylko od tyłu, to znaczy kiedy już wcześniej to wiedzieliśmy, ale jeszcze żeśmy się nad tym nie zastanawiali.

Gradient_Helsinki_1.5_07 HiFiPhilosophy

…i popłynęła muzyka.

Przywołałem tę dawną koncepcję widzenia jako odrywających się powłok, bo mamy do czynienia z pewną analogią. Zwykłe głośniki, te ukierunkowane wprost na słuchacza, produkują dźwięki coś jakby będące takimi właśnie powłokami. Wędrują te powłoki wprost ku nam i jest to stosunkowo spokojna, stateczna defilada, bo nawet jeśli są potężne i bardzo szybkie, nie powstaje z tego jakaś przepychanka, tumult, kotłowanina, kompletny zamęt. Nawet rockowy koncert czy symfonika orkiestrowa zachowują porządek, co recenzenci zwykli wychwalać, pisząc o dobrze uporządkowanej scenie, separacji źródeł, koherencji i tym podobnych. Niewątpliwie mają rację – w przypadku dobrze zestrojonych głośników tak to właśnie wygląda i tak wybrzmiewa. Ale nie w przypadku Gradientów Helsinki. To nie znaczy, że u nich pojawia się bałagan – o, bynajmniej. Chodzi o to, że u nich więcej się dzieje. Te dźwięki spotykające się przed nosem słuchacza faktycznie tworzą chmurę, a chmury zwykły się kłębić. Kłębienie, wirowanie, muzyczny krąg – te wszystkie określenia stanowią namiastkę tego co tutaj rzeczywiście się dzieje. Nie da się tego jednak dobrze opisać, trzeba tego samemu doświadczyć. Nie wiem czy w każdym pomieszczeniu to się tak samo przejawia, ale u mnie miało postać swoistego ożywienia, w porównaniu z którym dźwięk normalnie skonstruowanych głośników jest bardziej statyczny i uspokojony. Można go nazwać normalnym, bo faktycznie jest normą, chociaż tuby grają inaczej od zwykłych głośników dynamicznych, a wstęgi jeszcze inaczej. U Gradientów Helsinki jest to coś jeszcze innego: wrażenie jakiegoś wzmożonego ruchu, ogólnego ożywienia, większego dziania się i roztaczającego się nieustannie przed nami wzmożonego względem normalnych spektaklu. Tu jest odmiennie, bardziej w sensie scenicznym dynamicznie. A zarazem jest tutaj scena sięgająca obrębem nas samych, a przy tym będąca obszarem który się dobrze ogląda z wielu miejsc na widowni, tak więc nie jest to spektakl wielu aktorów dla jednego widza, tylko dla dużo liczniejszej widowni.

Odsłuch cd.

Gradient_Helsinki_1.5_18 HiFiPhilosophy

I okazuje się, że te niezwykłe kolumny nie tylko wyglądają zadziwiająco.

   Relacje pomiędzy widzem a aktorem to tak nawiasem bardzo specyficzna sprawa. Siedziałem kiedyś na widowni małej sceny krakowskiego Teatru im. Słowackiego wraz z pięcioma innymi osobami. Całe audytorium składało się z sześciu osób. Halina Gryglaszewska i druga aktorka, której nazwiska niestety nie pamiętam, zobaczywszy taką widownię przez chwilę zastanawiały się czy w ogóle zagrać, a potem dały pokaz najlepszego aktorstwa jakie w życiu widziałem. Podobny spektakl oglądałem w Katowicach, gdzie tuż przed wakacyjną przerwą na widowni zasiadło dziesięć osób. Aktorzy Teatru Śląskiego podarowali tej opustoszałej niemal sali fenomenalny spektakl Zmierzchu długiego dnia Eugene O’Neill’a, a na scenie momentami było prawie tyle samo osób co na widowni. Grali jak natchnieni, a my, nieliczni widzowie, przerywaliśmy spektakl brawami.

Tego rodzaju osobisty związek pomiędzy widzem a spektaklem nie jest w przypadku muzyki odtwarzanej z płyt oczywiście możliwy, ale pokazuje, że rzeczy niezwykłe towarzyszą sytuacjom ekstremalnym a nie przeciętnym, a kolumny głośnikowe Gradient Helsinki stanowią właśnie swego rodzaju ekstremum, toteż warto się im przysłuchać i sprawdzić jakie mają na nas działanie.

Muszę teraz scharakteryzować różnice jakie pojawiają się przy tych dwóch różnych możliwych rodzajach ustawień, to znaczy z głośnikami basowymi na zewnątrz albo do środka. Dokładne przebadanie ich relacji wymagałoby użycia różnych sal odsłuchowych, w mojej natomiast sprawy potoczyły się w ten sposób, że przy ustawieniu wooferów na boki scena była bardzo precyzyjnie rozrysowana i miała kształt półkola, tak więc centrum było głębiej niż skraje. W tym ustawieniu obraz sceniczny bardziej był czytelny, czytelny nawet w stopniu wyjątkowo rzadko spotykanym. Muzyka rozlewała się na wielkim obszarze, a lokalizacja źródeł była perfekcyjna. W ustawieniu z wooferami ku centrum było jednak bardziej ciekawie, bo dźwięki okazały się bogatsze, bardziej trójwymiarowe i obfitsze harmonicznie. Bas też niewątpliwie był mocniejszy, a cały spektakl bardziej popisowy a mniej sterylny. Tak więc to ustawienie na pewno bym wolał, bo okazało się bardziej angażujące. Trzeba też zaznaczyć, że w obu wypadkach scena rozciągała się na wiele metrów za głośniki, ale tylko w tym pierwszym miała kształt półkola, podczas gdy w drugim rysowała przed słuchaczem prostą linię pierwszego planu. Obie sceny były przy tym w sensie rozległości świetne, wszakże tylko ta pierwsza niezwykła co do kształtu i bardziej uporządkowana, jednak zapełniona mniej działającymi na wyobraźnię dźwiękami.

Gradient_Helsinki_1.5_05 HiFiPhilosophy

Dźwiękowa reprodukcja również olśniewa od początku do końca. I do tego ta cena!

Ze spraw bardziej przyziemnych, choć może nie do końca, trzeba jeszcze odnotować, że głośniki bardzo starannie różnicowały nagrania, co przy ich realistycznym stylu było czymś oczywistym. Przy ich klasie, wychodzącej daleko przed zwykłe monitory studyjne do naśladowania realizmu, okazały się dostatecznie wyszukane brzmieniowo i eleganckie, by niezależnie od jakości nagrania był to zawsze intrygujący spektakl. Sprawdziłem także zależność od mocy wzmacniacza i okazało się, że 25-watowy Croft radzi sobie bez najmniejszego problemu. Jedyne co jest tutaj tak naprawdę zależne od mocy wzmacniacza, to ilość basu. Ani Croft, ani 85-watowy Burson nie byli w stanie wygenerować go tyle co potężny Hegel H30 słuchany w Fusicu. W efekcie pojawiał się u nich bas bardziej zróżnicowany w sensie zależności repertuarowej, to znaczy „dajemy bas gdzie on jest bez żadnych dodatkowych porcji”, podczas gdy Hegel z Gradientami solidnie sobie przy każdej okazji pomrukiwali.

Podsumowanie

Gradient_Helsinki_1.5_09 HiFiPhilosophy   W recenzji niedawno testowanych Zingali 1.2 Evo napisałem, że istnieje wyraźna linia demarkacyjna oddzielająca głośniki za dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści tysięcy, od tych kosztujących ponad pięćdziesiąt, wytyczająca granicę pomiędzy brzmieniem tylko bardo dobrym a tym już naprawdę magicznym, oferującym dreszcze rodzący realizm. Opisane przed chwilą głośniki Gradienta niewątpliwie przełamują ten podział i za swoje dziewiętnaście tysięcy z hakiem także rozbudzają ekstatyczne emocje. Nie są aż tak zachwycające jak kosztujące prawie trzy razy tyle Zingali, ale operują już na tym samym obszarze brzmieniowego bogactwa, a przy tym mają własne atuty, w postaci oczywiście w pierwszym rzędzie zdecydowanie niższej ceny, ale także tego opisanego przed chwilą scenicznego ożywienia oraz możliwości słuchania w większym gronie osób. Mają także bardzo oryginalny wygląd, który, muszę przyznać, podczas odsłuchów bardzo mi odpowiadał, wywołując nieobecne kiedy indziej skojarzenia ze sztuką wizualną, w przypadku zwykłych skrzyń z głośnikami nigdy się nie pojawiające. Przy okazji tego nietypowego wyglądu zajmują też o wiele mniej miejsca, tak więc o wiele łatwiej w ich okolicy się poruszać. Nie sprawdziłem tego, ale należy także przyjąć, iż prawdą jest, że dobrze sprawdzają się w małych pomieszczeniach, a z wypełnianiem dźwiękiem dużych sal nie mają żadnych kłopotów. Stanowią niewątpliwie wyjątkowo ciekawą propozycję, obdarzoną licznymi zaletami, tak więc każdy kto poszukuje głośników z tego przedziału cenowego, po prostu musi się z nimi zapoznać. Nie branie ich pod uwagę byłoby głupotą.

 

W punktach:

Zalety

  • High-endowej klasy realizm.
  • Znakomita scena.
  • Doskonałe uchwycenie tonacji.
  • Naturalne barwy.
  • Wyjątkowo szybki dźwięk.
  • Żadnego odchyłu od prawidłowości brzmieniowej.
  • Dwa rodzaje możliwych ustawień, dające różne efekty sceniczne.
  • Kreują wspaniały spektakl.
  • Przełamują barierę cenową drogiej high-endowości.
  • W swym realizmie magiczne.
  • Wyjątkowa forma estetyczna.
  • Przywołują artystyczne skojarzenia.
  • Dobre do małych i do dużych pomieszczeń.
  • Zajmują mało miejsca.
  • W niespotykanym stopniu niezależne od akustyki.
  • Łatwe do ustawienia. (Choć wymagają kilku sprawdzeń.)
  • Szeroka gama dostępnych wzorów wykończenia.
  • Na zamówienie bi-wiring bez żadnych dopłat.
  • Nie potrzebują podkładek ani platform.
  • Mimo niskiej skuteczności dość łatwe do napędzenia.
  • Wielokrotnie nagradzane.
  • Od bardzo znanego producenta.
  • Made in Finland.
  • Polski dystrybutor.
  • Cena, cena, cena.

 

Wady i zastrzeżenia.

  • Duży bas wymaga dużych wzmacniaczy.
  • Elementy szklane rodzą obawy o uszkodzenie.

Sprzęt do testu dostarczyła firma:

MojeAudio
Dane techniczne:

  • Model: GRADIENT HELSINKI 1.5
  • Pasmo przenoszenia: 60 Hz – 20 kHz +/-2dB, 35Hz -6dB
  • Impedancja: 6 Ω, minimum 4 Ω.
  • Skuteczność: 85dB/2.83V/1m
  • Moc wzmacniacza: 25 – 250 W
  • Głośniki: 1 x 300 mm woofer o dużym skoku, 1 x 150 mm celulozowy, średniotonowy, 1 x 19 mm aluminiowa kopułka wysokotonowa.
  • Punkty podziału pasma: 200 Hz i 2200 Hz
  • Przystosowane do bi-wiringu. (Przyłącze podwójne na zamówienie.)
  • Kolory obudowy: dąb, biały dąb, orzech, biel, czerń, szarość.
  • Kolory oprawy głośników: szeroka paleta matowych, błyszczących i metalizowanych lakierów.
  • Wysokość: 92 cm
  • Waga: 23 kg
  • Cena 19 900 PLN.

 

System:

  • Źródło: EMM Labs XDS1 V2 SACD.
  • Przedwzmacniacze: Antique Sound Lab Twin-Head Mark III, Hegel P30.
  • Końcówki mocy: Burson Timekeeper, Croft Polestar1, Hegel H30.
  • Interkonekty: Harmonix CI230MK2 Improved RCA, TaraLabs Air1 RCA.
  • Kabel głośnikowy: Tellurium Q Black Diamond.
  • Kondycjoner: Entreq Gemini Powerus.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

5 komentarzy w “Recenzja: Gradient Helsinki 1.5

  1. sebna pisze:

    Bardzo ciekawa propozycja. Nietuzinkowy wygląd i nietuzinkowe brzmienie. Z pewnością z chęcią kiedyś posłucham jak się nadarzy okazja.

    Pozdrawiam

  2. Daniel Duda pisze:

    Zapraszam – u nas są zawsze gotowe, by zaskoczyć kolejnego entuzjastę dobrego brzmienia. Daniel z Fusic

  3. sebna pisze:

    Bardzo dziękuję za zaproszenie, choć szanse na skorzystanie są niestety nieduże bo odległości z Dublina to nie do końca przysłowiowy rzut beretem.

    Za to w najbliższej przyszłości będę miał okazję posłuchać Vandersteenów :).

    Pozdrawiam

  4. Kris pisze:

    Słuchałem tych kolumn kilkakrotnie z różną elektroniką , ale jak do tej pory u mnie zagrały najlepiej- na monoblokach na podwójnych 845 z sterującą 300B – i dlatego właśnie je zamówiłem.
    Pozdrawiam
    Krzysztof

  5. Krzysztof pisze:

    Mam te kolumny ponad połowę roku, grają z Accu, monoblokami na 845 z sterującą 300B, okablowaniem Harmonix i Acoustic Revive . To co prezentują to wielka klasa , obłędny dźwięk, który daje ułudę koncertu na żywo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy