Recenzja: ENLEUM AMP-23R

    Pamiętacie rok 2013-ty? – był taki, sporo temu, będzie coś koło dziewięć lat. Pisałem wówczas recenzję wzmacniacza słuchawkowego Bakoon, który był rewelacją. A już zwłaszcza dla bardzo modnych wówczas słuchawek Sennheiser HD 800, które napędzał jak mało który. Ale czas wolniej czy prędzej niesie zmiany, ten Bakoon nie stał się tak popularny, jak początkowo się zdawało. A i słuchawki straciły blask, bo wiele, wiele innych powstało od tamtej pory – niejednokrotnie droższych i technicznie bardziej wyżyłowanych. Tym niemniej dobrze pamiętam, że słuchanie tego Bakoona z tamtymi, wyjątkowo wtedy popularnymi słuchawkami, było dużym przeżyciem, zwłaszcza kiedy udało się tej parze dobrać pasujący interkonekt, którym okazał się Purist Audio Design. Ale jeszcze lepiej pamiętam, jak grał Bakoon z referencyjnymi dla wszystkich czasów do teraz, obrosłymi zasłużoną legendą Sony MDR-R10, odnośnie których można powiedzieć, że lepszych nigdy nie było, nie ma i kto wie czy kiedykolwiek będą. Nie było i ciągle nie ma, ponieważ żadne inne nie miały tak zaawansowanych membran, a nie szykuje się niestety, aby któreś mieć miały.

    Dajmy jednak odsapnąć nerwom, dość tych przypomnieniowych stresów. O tamtych Sony lepiej zapomnieć i zapomnijmy także o nazwie Bakoon, ponieważ wyszła z użycia. Ale zanim przedstawię nową, przypomnijmy coś o powstaniu tamtej, gdyż firma wciąż istnieje, a nawet się rozrasta.

    Jak piszą o sobie twórcy Bakoon Products International – Akira Nagai i Soo In Chae – firma powstała w 2009 roku, aby rozwijać najwyższej klasy technologię na usługach aparatury audio w oparciu o wcześniej powstałe rozwiązania, w szczególności o obwód SATRI, wynaleziony przez Akirę Nagai pod koniec lat osiemdziesiątych. Obwód mający być próbą przezwyciężenia ograniczeń tradycyjnych sposobów wzmacniania sygnałów, całkowicie innowacyjny. Tajemnica sukcesu (inaczej obecności na rynku techniki SATRI nie da się przecież nazwać) tkwi w grze dwóch słów: prądowy-napięciowy. Tradycyjne wzmacniacze mają wysoką impedancję wejściową i równocześnie niską wyjściową, a dzieje się tak z uwagi na większą dogodność kontroli napięcia w tego rodzaju układach. Odbywa się to jednak kosztem znaczącej deformacji sygnału wejściowego.  

    W obwodzie SATRI rzecz wygląda inaczej – a nawet całkiem odwrotnie: impedancja wejściowa jest bliska zeru, podczas kiedy wyjściowa ma ponad sto milionów omów. Dzięki czemu zdecydowanie lepiej zachowana zostaje pierwotna forma sygnału, nietracąca swojej postaci w trakcie rekombinacji prądowy-napięciowy. Ogromna impedancja wyjściowa pozwala bowiem bezstratnie wracać do postaci prądowej – cały obwód zyskuje też na prostocie, mając tylko jeden rezystor na wejściu oraz jeden na wyjściu. Co mu nie tylko poprawia liniowość, ale także eliminuje zakłócenia ze strony zbędnych przy tym rozwiązaniu podobwodów wyrównywania charakterystyk.  

   Prostszy i bardziej skuteczny SATRI osiąga zatem wyraźną przewagę nad konwencjonalnymi sposobami wzmacniania sygnałów akustycznych – zbudowane w oparciu o niego produkty firmy Bakoon są w porównaniach postrzegane jako wierniejsze odtwórczo i naturalniejsze brzmieniowo.

   Tyle odnośnie wspomnień i firmy Bakoon początków. Ale jak czas przynosi zmiany, tak życie przynosi spory. Działający w Japonii Akira Nagai i działający w Korei Południowej Soo In Chae popadli z czasem w konflikt na tle istnienia dwóch oddziałów – japońskiego i koreańskiego. Japońcy uważali swoje wyroby za lepsze, Koreańczycy się z nimi nie zgadzali – oba działy zaczęły swe linie produktowe rozwijać i sprzedawać oddzielnie. Na koniec sprawa trafiła do sądu odnośnie praw do marki: dział koreański na podstawie wyroku sądowego z 2020 zachował je do nazwy Bakoon, ale ostatecznie zdecydowano się na nową – tak powstało Enleum. A w takim razie tytułowe ENLEUM AMP-23R to wyrób świeżej daty (2021) i jednocześnie coś nowego nazwowo, jako produkt nieustająco przez Koreańczyków rozwijanej idei wzmacniaczy z obwodem SATRI; nowego zarówno odnośnie doskonalenia samego obwodu, jak i odnośnej sekcji zasilania. Enleum zaś to zbitek koreańskich słów oznaczających dźwięk i światło, z czego można wyprowadzać wiele odniesień: np. to, że zostaniemy oświeceni odnośnie doskonałości dźwięku. Światłem tu powstałego skąpani, spowici jego blaskiem, dostąpimy doskonałości możliwej, poznamy jej zasięgi …     

– Zostawmy poetyckie wizje, przejdźmy do prozy życia.

Budowa i koszt

ENLEUM duże nie jest.

    Do czego, to już powiedziałem – to wzmacniacz słuchawkowy i kolumnowy. Służył będzie jednym i drugim za 36 500 PLN. W komplecie z firmowymi podstawkami antywibracyjnymi Isolation Legs, które dawniej dokupowało się oddzielnie, ale firma doszła do wniosku, że to niedobry pomysł. Teraz są już w pakiecie, tyle że cena wzrosła.

   Na rzecz słuchawek mamy pojedyncze niesymetryczne wyjście 6,35 mm (duży jack), a na rzecz kolumn pojedynczy zestaw odczepów, który może też służyć słuchawkom elektrostatycznym (o ile będziemy mieć odpowiedni transformator i oczywiście takie słuchawki). A mogą też, już bez transformatora, posłużyć słuchawkom innego wzoru o bardzo niskiej skuteczności, jak RAAL, Abyss 1266, HiFiMAN Susvara bądź T+A Solitaire P z dzisiejszych, czy dawnym AKG K1000 albo HiFiMAN HE-6.  

   To słuchawkowe wyjście z przodu wygląda wprawdzie skromnie, lecz nie jest na odczepkę, ani nawet na tylko dobre lecz nie mistrzowskie słuchanie. Stoi za nim moc czterech watów przy pięćdziesięciu omach, a przede wszystkim generalnie:

– To ma być najlepszy słuchawkowy wzmacniacz na świecie! – Podobnie świetny też dla kolumn, którym te same obwody służą…

   Przyznacie, rzecz nieczęsta. Bo chociaż audiofilizm nie stroni od przechwałek (i to zarówno po stronie producentów, jak i po stronie posiadaczy), to jednak rzadko można o czymś usłyszeć, że jest najlepsze na świecie. Tymczasem wzmacniacz ENLEUM AMP-23R za taki się uważa, niezłomnie podtrzymując, że jego obwód SATRI jest lepszy od najlepszych. Nie daje wprawdzie dużej mocy kolumnom, to tylko 2 x 25 W przy 8 Ω; ale słuchawkom dużą daje – te 4 W przy 50 Ω to moc nieczęstej wielkości nawet od największych słuchawkowych wzmacniaczy. Może zatem wysterowywać wprawdzie nie wszystkie kolumny (chociaż mój Croft, mający moc identyczną, z każdymi dotąd sobie radził), ale słuchawki to już każde – w ostateczności poprzez przejściówkę z odczepów kolumnowych każde pójdą na max.  

Ale nie przejdziesz obojętnie.

    Wewnątrz, obok anonsowanego już obwodu SATRI, którego rozwinięcie nazywa się teraz „Ensence”, pracują też obwody „Jet”, „Exact” i „Tracking”, dbające na wszystkich szczeblach wzmocnienia i regulacji o idealną postać dźwięku. Moc, otrzymywaną od pojedynczego toroidu, generują cztery tranzystory EXICON MOS-FET, rozłożone parami dla każdego kanału, wsparte osobnymi sekcjami zasilania. Każdy kanał ma także własny obwód Ensence – dokładnie schowany pod dużym radiatorem – architektura zatem dual mono i bez sprzężenia zwrotnego, a obwody cyfrowe i analogowe zostały dobrze odseparowane.

    „Ensence”, jak już mówiłem, obsługuje zarówno kolumny jak słuchawki, nie ma więc dla tych ostatnich żadnego zubożenia. Zwieńczeniem doskonałości układu jest własnego pomysłu i realizacji 1024-krokowy potencjometr, pozwalający ręcznie lub z pilota dokładnie i bezstratnie wyskalowywać głośność.

   Niewielka moc wzmacniacza (nie dotycząca słuchawek) przekłada się na małe gabaryty. Wzmacniacz ma po dwadzieścia trzy centymetry szerokości i głębokości, bez nóżek jest wysoki na pięć i pół, a z nimi na przeszło osiem. Myliłby się jednak ktoś uważający, że urządzenie podczas pracy będzie chłodne. Z upływem czasu, pomału acz nieuchronnie, potężnie się rozgrzewa – tranzystory MOS-FET oddają energię i w ten sposób. Dlatego aluminiowa obudowa na całej powierzchni ścianek bocznych to żebrowanie radiatorów, ale nie ostrych, tylko wklęsłych.

    Całość to waga czterech kilogramów i po postawieniu na nóżkach (zaprojektowanych przez koreański TAKT, właściciela patentu „Base Isolation Device”) ma spory dystans od podłoża. Nóżki, a ściślej walce, są każda z własną śrubką, a co do rozmieszczenia nietypowe: nie układają się w tradycyjny dla ilości trzech trójkąt równoboczny ani równoramienny. Lądują w miejscach nieoczywistych, oznakowanych małymi wgłębieniami z centralnym gwintem mocowania. Ten nietypowy układ to efekt dokładnych wyliczeń środka ciężkości i konkretnego rozkładu masy; to w tym dokładnie ustawieniu antywibracja ma się najlepiej wywiązać ze swych tłumiących drgania zadań.

Specyficzne pokrętło to potencjometr krokowy o niespotykanej liczbie kroków.

  Obudowa jest aluminiowa i satynowo wykończona w odcieniu ciemny ołów, a gładki panel przedni całą funkcyjność lokuje z prawej. Po lewej, w górnym rogu, jedynie nierzucające się w oczy logo i pod nim małą czcionką dokładna nazwa urządzenia. Po prawej, bliżej środka, jedyny przycisk obsługowy, poniżej niego dwie malutkie diody świecące białym światłem. Pod nimi słuchawkowe gniazdo. Przycisku używamy dłużej (ok. 3 sek.) gdy chcemy włączyć lub wyłączyć, a szybkim naciśnięciem wybieramy jedno z dwóch wejść RCA. Diody nam oznaczają wybrane, a wyjście słuchawkowe uruchamia się automatycznie wraz z wsunięciem przyłącza. W tym samym momencie milkną kolumny, które wracają do pracy po odłączeniu słuchawek.

    Rzecz jak na czasy dzisiejsze rzadka – wszystkie krawędzie są ostre. Szpiczaste więc naroża, a do kanciastej formy dołącza potencjometr, którego konieczną okrągłość zwieńcza zębatką tuzina wgłębień. Oto mniejsza koronka; drugą podświetlane punkciki otaczającej pokrętło skali. Manipulacjom przy głośności towarzyszą gęste stuknięcia; znacznie gęściejsze niż punkciki – wyznaczające ogromną ilość kroków.

    Z tyłu jedynie wspomniane wejścia RCA, solowe wejście BNC dla źródeł od samego Enleum (na razie w sferze projektowej) oraz pojedynczy zestaw odczepów kolumnowych i wejście kabla zasilania.

    Ołowiano-kanciasty design na nietypowo rozstawionych nóżkach prezentuje się na tyle ciekawie, że otrzymał wyróżnienie Red Dot, przyznawane koncepcjom wzorniczym. Mimo to mam uwagę: mrugające białe światełko towarzyszące stanowi oczekiwania to nie jest dobry pomysł, w nocy będzie drażniło. Reszta natomiast w porządku, zwłaszcza dyskretny urok popielatego minimalizmu, który dzięki niestandardowo rozmieszczonym podporom i oryginalnego kształtu radiatorom zyskuje indywidualizm. Kolejną dobrą rzeczą pilot – mały, leciutki, zgrabny, cały aluminiowy, skuteczny.

ENLEUM się rozgrzewa, te radiatory są potrzebne.

  Zostało skonstatować cenę. Jak na coś tak nowatorskiego, z takimi ambicjami, nie jest wcale wysoka, ale też przecież nie niska. Na pierwszy rzut oka wydaje się okazalsza od urządzenia, ale jej szacowanie musimy przezornie odłożyć na czas poznania dźwięku.

Brzmienie

Na spodzie widać miejsca, w które wkręcamy nóżki.

   Skoro to wzmacniacz słuchawkowy, trzeba go użyć z komputerem, jako że dawno minęły czasy gdy DAC był tylko w odtwarzaczach. Jedna odnośnie uwaga – nie dostałem oryginalnych nóżek. Enleum poddawane testom pochodzi z tak wczesnej produkcji, że nóżki nie zdążyły dlań dotrzeć. Trudno, poradziłem sobie inaczej – w ich miejsce (bez wkręcania) trafiły dobrze psujące wielkością i okrągłym kształtem podstawki Avatar Audio Receptor №1 z kulkami jako elementem tłumiącym. Przetworniki od PrimaLuny, iFi i Phasemation posłużyły za dostawców sygnału, w sytuacji gdy przetwornik samego Enleum na złączach BNC jest na etapie projektu. Wszystkie DAC wspierał konwerter M2TECH HIFACE EVO 2, z którym wypróbowałem połączenia USB, AES/EBU i koaksjalne (wszystkie poprzez markowe kable). Wypróbowałem też interkonekty Sulka i Next Level Tech – obydwa typu RCA, takie tylko wzmacniacz przyjmuje. I jeszcze dwie uwagi: Enleum poprawiał brzmienie na głębsze, dostojniejsze i cieniem mocniej nasycone wraz z użyciem kondycjonera masy QAR-S15, i działo się tak nawet w przypadku słuchawek AKG K1000 podpiętych odczepem własnego kabla Entreq Olympus do dedykowanego mu kondycjonera masy Entreq Minimus. Druga rzecz: Enleum okazało się pierwszym słuchawkowym wzmacniaczem, przy którym jednoznacznie korzystna w niektórych sytuacjach okazała się praca procesora K2 w przetworniku Phasemation – zupełnie jakby te urządzenia pochodziły od tego samego wytwórcy i były sparowane, co przecież nie jest prawdą. Zyskiwał zwłaszcza indywidualizm, a jednocześnie wokaliści i instrumenty wiodące lepiej byli wyosabniani z muzycznego tła.

    Dobrze, to tyle wstępu – przelećmy nareszcie po słuchawkach, wyłącznie tych najlepszych, skoro to taki wzmacniacz.

 

Sennheiser HD 800 (kabel Tonalium – Metrum Lab)

   Enleum niewątpliwie dziedziczy po Bakoonie synergię z tymi słuchawkami. Wyższa ich impedancja nic mu nie przeszkadzała – brzmienie pokazało się z tych „szmerowych”, czujnie wyłapujących wszelki plankton i poszumy tła, a przy tym jednocześnie dobrze wypełnione i dobrze natlenione. Co stanowiło sytuację nieczęstą, ponieważ zwykle więcej bądź natlenienia, bądź gęstości. Tutaj natomiast równowaga na rzecz potrójnej satysfakcji, bowiem i szmer, i tlen, i masywność, a nie jakieś brzmieniowe duchy. Nie należały zarazem HD 800 do tych, u których procesor K2 dawał brzmieniu przewagę. Nie dawał jej i nie ujmował – można było wybierać pomiędzy bardziej szmerowym i otwartym bez, albo pełniejszym, okrąglejszym i co do tła spokojniejszym z nim.

Z tyłu przyłącza głośnikowe i dwa komplety gniazd wejściowych RCA, a trzeci komplet wejść dla wciąż nie mogącego powstać przetwornika ENLEUM.

    Co warto jeszcze dodać, to fakt grania tych HD 800 w sposób stylistycznie niczym niepodbarwiony. Enleum nie dawał od siebie niczego poza samą jakością – nie ocieplał i nie przyciemniał, nie podrasowywał i nie uspakajał. Temperaturę dawał neutralną w sensie śladowej ilości ciepła, tak żeby nigdy nie czuło się chłodu, a światło jasne, dzienne, i też na tyle ciepłe, by nigdy nie zjawiła się szarość. (Jeśli nie liczyć obudowy.) Tło za dźwiękami ciemne, ale nie jakieś smoliście czarne, martwe, tylko na ciemnym swym przestworze szpikowane nagraniowymi szumami, o wiele przy tym gęściej aniżeli niebo gwiazdami. Nie czuło się też żadnej ściany – obszar za dźwiękiem stanowił otwartą i migotliwą głębię. I jeszcze bardzo dobra rzecz, która za chwilę okaże się jeszcze lepsza – dynamika i potęga przy nieograniczonej dla słuchawek mocy; granie na poziomie głośności tuż niżej progu bólu, to była niewiele ponad jedna czwarta zakresu potencjometru.

 

Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium – Metrum Lab)

   Przyznam się do nie bycia przygotowanym na to, że z tymi akurat słuchawkami zjawi się większa i bardziej magiczna przestrzeń. Bo owszem, w dawnych czasach, kiedy toczono boje czy ich pierwowzór – Ultrasone Edition 7 – to najlepsze słuchawki na świecie (Orfeusza, Sony R10 i Stax-Ω już wtedy nie produkowano) pojawiały się głosy potwierdzające opinię producenta odnośnie fenomenalnej przestrzeni, ale sam tak nie uważałem, odbierając ją jako ciekawą, ale na pewno mniej fascynującą niż w Grado GS1000 czy później Sennheiser HD 800. Tymczasem z Enleum okazała się większa i bardziej tajemnicza – nasycana pogłosami, otoczona majestatyczną dalą i z czarniejszym, bardziej pobudzającymi wyobraźnię tłami. Brzmienie zaistniało ciemniejsze i (to już żadne zaskoczenie) zdecydowanie bardzie kontrastowe; mocniej uderzające srebrzeniem sopranów, bardziej odcinających się od ciemniejszego tła i głębszego, masywniejszego basu. Basu jak zawsze maksymalnego, tutaj stwarzającego też mocną pogłosową aurę, co jednak nie przeszkadzało delikatności bytów delikatnych i subtelności subtelnych. Nie było podbarwiania basem centrum pasma, a jedynie basowa aura sceniczna – analogicznie zaś jak przy HD 800 można było wybierać pomiędzy spokojniejszym przekazem z aktywowanym procesorem K2, lub silniejsze podniety szmerowo-sopranowe przy jago dezaktywacji. (Do tego stopnia jakościowa odnośnie tego równość, że jedne wokale bardziej podobały mi się z K2, a inne bez.)

Jest także zwykłe gniazdo prądowe, nie zaoszczędzimy na kablu zasilającym.

    Generalnie zaś tak czy tak brzmienie niezwykle efektowne przy wszystkich kombinacjach sprzętowych, procesorowych, filtracyjnych oraz kablowych. Nie tylko efektowne, a wręcz fascynujące – zarówno niezwykłością scenerii, jak i bezpośredniością wykonawców. Naprawdę nieczęsto się zdarza, żeby brzmienie przy komputerze tak bardzo mnie wciągnęło. Nie było przy tym neutralne, bo takim być nie chciało. – Tak samo jak wychodzący na scenę artysta, nawet ubrany cały na czarno z akompaniamentem samej gitary, nie chce się wydać nijaki, przecież nie po to jest artystą. Podobnie te Ultrasone – mieniły się, fascynowały, uderzały kontrastem. Płynąca przez nie energia jak najdalsza była neutralności.

 

Dan Clark Audio STEALTH (kable Tonalium – Metrum Lab i VIVO Audio)

    Doszliśmy właśnie do słuchawek, które wolały procesor K2. Nowe flagowce Dana Clarka, mimo że to słuchawki zamknięte, mają pojemniejszą akustykę nawet od HD 800 i T7. Rozumiem przez to zarówno większą elastyczność odnośnie formowania brzmień, jak i w iluzji większy obszar, a już na pewno bardziej niezwykły. Ta niezwykłość może nie jest atutem (dla jednych będzie, dla innych nie), ale to godne odnotowania, że słuchawki zamknięte produkują tak niepowszednią scenę. Niedługo wkroczą wprawdzie takie, które są pod tym względem jeszcze lepsze, ale na razie jesteśmy przy tych i ich zjawiskowej scenie.
    Odnośnie procesora K2, trudno radykalnie optować za korzyścią z jego użycia. Aktywacja u tych i pozostałych zawsze oznaczała zmianę relacji pomiędzy pierwszym a dalszymi planami: – Z K2 pierwszy bardziej dominujący, a brzmienie na nim cieplejsze, krąglejsze i bardziej zamknięte w brzmieniowych bańkach, ale zarazem staranniejsze, powierzchniowo lepiej doszlifowane. A zatem wybór pomiędzy stylem impresjonistycznym, gdzie kontur nie tak jednoznaczny, a takim bardziej dopieszczonym, o jednoznacznych granicach i gładszej dźwięków fakturze. Z tą jednakże różnicą, że u pozostałych słuchawek zawsze wolałem bez K2, a ze STEALTH wybór był trudny – tak trudny, że irytujący. Oczywiście po dokonaniu i powstrzymaniu się od kolejnych przeskoków następowało zapomnienie, zostawała muzyka, ale zawsze lepiej mieć za plecami jednoznaczny wybór, a tu takiego nie było. Lecz oprócz tego same plusy, albowiem brzmienie z tych, które możemy określić jako neutralność tryumfującą. Brak ocieplenia (przy K2 minimalne), czystość, pełna swoboda płynięcia, bez jaskrawości dzienne światło, otwartość i precyzja. Bo i cóż z tego, że bez K2 na powierzchniach lekkie strzępienie, kiedy wyraźność formatu 4K i wszystko wypowiadane czyściutko do samiutkiego końca. Dźwięczność, pełne rozwarcie pasma i rozdzielczość wzorcowa, a rzecz z tego najlepsza – wielka spektakularność.

Wzmacniacz ma moc gwarantującą napędzenie każdych słuchawek.

    Ogromna przestrzeń i tym ogromem oraz brakiem ciepła, a także nie uciekaniem w palecie od szarości, przywołująca często nutę nostalgii, ale przytłaczanej rozmachem spektaklu i świetną muzykalnością.

    Można zatem po prostu słuchać, ciesząc się swym repertuarem. Można na marginesie tego słuchania konstatować doskonałość poszczególnych czynników brzmieniowych słuchawek i wzmacniacza. A można też analizować, kiedy ktoś lubi rozkład na czynniki. Ogólnie, niezależnie od sposobu słuchania, pełne zadowolenie i brzmienie przede wszystkim dla tych, którym niepotrzebne są upiększenia, wolą doskonałość sauté. Pod tym względem krok naprzód względem popisu Ultrasone, jedynie ciśnieniowość medium i głębia zejścia basu nie tak realistyczne. To dużo i mało zarazem – zależy co się woli. Można woleć ciśnienia i można woleć kontrasty – barwne, świetlne, tonalne. – A wówczas Ultrasone. A można styl o większej precyzji i rozdzielczości bez tak gwałtownych kontrastów i tak realistycznych ciśnień. – A wtedy Dan Clark Audio STEALTH. Mnie podobały się jedne i drugie, a najbardziej podobało się to, jak swobodnie i jak udanie Enleum je obsługiwał.  

 

Abyss AB-1266 PHI TC (kable JPS Labs Superconductor HP, Luna Cables Gris i Sulek)

    To jeszcze nie te słuchawki z większą niż DCA STEALTH sceną, takie dwie pary następnych. Abyss to scena sama z siebie bardziej uwydatniająca plan pierwszy, nie potrzebująca do tego żadnego procesora. Także brzmienie cieplejsze, trochę ciemniejsze i bardziej niż u STELTH nasycone, nawracające stylistycznie do stylu Ultrasone. Jednak nie tak gwałtowne odnośnie kontrastów i nie tak aż ciśnieniowe – spokojniej się rozlewające dużą, dostojną falą. Stawiające bardziej na bycie przez słuchacza w nim zanurzonym, a mniej niż u STEALTH na to, że coś znakomitego obserwujemy. Mocniejszy akcent na uczestnictwo nie skłonił mnie jednakże do uważania go za lepsze, już chyba prędzej odwrotnie. Tak, Abyss brzmienie mają głębsze i ciemniejsze, ale pomimo popisowej klasy wydało mi się od tego ze STEALTH zwyklejsze, głównie poprzez dość standardowe, u wielu słuchawek spotykane pomijanie otoczenia na rzecz uwypuklania centrum frontu. Tam gęsto, głęboko, bogato, ale wokół oprawa zbyt skromna, za mało w otoczeniu dziania. Zmieniłem w tej sytuacji oryginalny kabel JPS Labs Superconductor HP na dużo tańszy (3000 PLN) Luna Cables Gris, który nie ozdobił wprawdzie muzycznego centrum rozbudowaniem otoczenia o mocne dźwięki niewiodące, ale dał aurę pogłosową, a brzmienie lekko rozjaśniając (czyniąc bliższym neutralnego) pozostawił zarazem ocieplone (w przyjemny, naturalny sposób, na wzór cieplejszego dnia). Lecz co dla sprawy najważniejsze – wyraźnie je schropawił.
– Starczyło tego chropawienia by stało się ciekawiej, żebym przestał się nudzić pośród ciemnej gładkości.

Jak nie od przodu, to z tyłu.

    Ten styl na pewno wolałem, było w nim więcej życia i więcej informacji. A dzięki dopuszczenia do głosu echa, przestrzenie w utworach wielkoscenicznych wyraźnie się rozrosły. Też bliskość do sytuacji z życia (aranżacji nieupiększanych), tak owocna przy STEALTH, i z Abyss się pokazała. Mocniej oddziaływały soprany, dodając swoich podniet, także bas, niż u STEALTH mocniejszy, swe podniety dorzucał. A że i stało się przejrzyściej i większe ukazały dale, całościowo stałem się dużo bardziej zadowolony, słuchawki przemówiły do mnie. Nie lubię bowiem ciasnoty, choć fakt – z kablem Superconductor wokale były prawdziwsze. Prawdziwsze, ale nudniejsze i bardziej kameralne, jakby się odbijały w mniejszym lusterku i były pociągnięte fluidem. No ale miały mniej zniekształceń i lepszą melodyczną płynność, co przecież można bardzo cenić i zawsze to wybierać. (Jako dźwięk bardziej analogowy, uwolniony od cyfrowej dziwności.)

    Korzystając z okazji, że dla tych Abyss mam najwięcej kabli, sięgnąłem po drogi kabel Sulka (choć tańszy niż Semiconductor) – i popadłem w zadumę nad wagą roli kabli, jako że dawał więcej informacji, zdejmując na własny sposób zasłonę gładkości. Najlepiej ukazywał techniczną stronę nagrań; nie było to już samo chropawienie i echa – tego akurat mniej – wyraźnie wzrosła też szmerowość i ukazało się nareszcie tło jako namacalna obecność. Wyważenie gładki-chropawy nazwałbym teraz idealnym, nic a nic nie naruszającym faktury melodycznej. Równocześnie ożyło medium i ożyła z nim przestrzeń, pomimo ciemniejszego niż przed chwilą aranżu. Ten kabel najwięcej z brzmienia wyciskał, najwięcej miał do powiedzenia; i same dobre rzeczy – przy odtwarzaczu postanowiłem używać tylko jego. (Tonalium sobie darujemy, za dużo go powszędy.) I jeszcze ta uwaga, że Abyss grały z nim nie tylko jak z analogowym źródłem, ale jakby Enleum było lampowe, nawet na dużych triodach – ten posmak magiczności…

 

HiFiMAN Susvara (kabel Tonalium – Metrum Lab)

    Stęsknionym za Tonalium od razu go przynoszę, nie mam lepszego kabla dla Susvar. (Topowy Entreq byłby lepszy, Sulek być może też.)  

Nie pogardzi żadnymi, ale lubi wybitne.

    Te słuchawki są ważne, ważne nawet szczególnie, krążą bowiem opinie, że do wzmacniacza Enleum pasują lepiej od innych. Weszły więc w skórę Sennheiser HD 800 w relacji do Bakoona, chociaż zapewne i im (z pewnością nawet) dawne Sony R10 wyłoiłyby skórę. Ale nie ma co zrzędzić, bowiem brzmienie faktycznie ekstra. Przede wszystkim znów neutralne, ale neutralnością lepszą niż od STEALTH. Bo wprawdzie popis Dana Clarka lepiej potrafi dosalać indywidualizm brzmieniowy, ale za to Susvary grają jeszcze bardziej otwartym dźwiękiem i dają więcej otoczenia. Ktoś mógłby zauważyć, że w takim razie to coś za coś – tu lepszy indywidualizm, a tam lepsza otwartość – ale na mnie to tak nie działało, wolałem tę otwartość. Dlatego do Enleum wybrałbym na pewno Susvary: miały tę otwartość upojną, jakbyś wyleciał na przestworza. Do tego jeszcze więcej dziania w otoczeniu, jako mocniejsze akcenty rytmiczne i większy udział dalszych planów; – i co z tego, że ten pierwszy słabszy, gdy chodzi o indywidualizm i precyzję formowania, skoro wypadkowa tego wszystkiego u Susvar była lepsza. Bardziej pobudzała mą wyobraźnię i dawała większą swobodę – słuchawki wielkoobszarowe z predyspozycją do swobodnych lotów. Mało koloru, mało kontrastów, duży udział szarości i światło powszedniego dnia, a mimo to ta obszarowość i nieograniczona otwartość jako wyznaczniki lepszości. Podobne to było do dawnych Grado GS1000, ale mniej kontrastowe, równiejsze nastrojowo. Swobodne szybowanie przez muzykę – kocham taki muzyczny styl. U Susvar uspokojony, mimo to zniewalający. Niewysilony naturalizm, bez prób podkreślania czegoś tym albo tamtym akcentem, przyjemne powiewy powietrza, niezwykłość powszedniości – czujesz jakbyś był ptakiem i leciał przez przestworza. Użycie procesora K2 dla Abyss było obojętne (one jak z własnym takim), natomiast Susvarom psuło, zaburzało mechanikę lotu.

Brzmienie cd.

AKG K1000 (kabel Entreq Olympus)

Z wszystkimi wybitnymi sam też okazał się wybitny.

    Lepsze wrogiem dobrego? Tak, ale za pewną cenę. AKG K1000 z ekstremalnym okablowaniem przegoniły Susvary pod względem indywidualizmu: –  przegoniły wyraźnie, dorzucając chropawość, koloryt, personalizację i bezpośredniość. – Uwypukliły to wszystko, co każe skupiać na czymś uwagę, nie snuły opowieści, tylko kazały ją przeżywać. Ale to właśnie było ceną: – słuchanie bardziej zaangażowane to słuchanie bardziej męczące. W tym wypadku nie obciążone żadnym męczeniem poprzez brzmieniową wadę (wręcz na odwrót), ale obciążające większą dozą informacji i rodzących się wraz z nimi emocji z rodzaju interpersonalnych, a nie jedynie estetycznych. Muzyka Susvarami płynęła i orzeźwiała spokojnym pięknem, a z AKG wychodziła jako intensywność przeżycia. To było granie dużo bardziej na emocjach porywu i przykładowo jawiło się jako filharmonia w sensie całkowicie dosłownym: z głową trzymaną prawie w fortepianie i chórem dookoła.

    Przytłaczała intensywność przestrzeni wypełnionej muzyką, przytłaczała wyraźność dźwiękowych obrazów i struktur harmonicznych. To było arcymistrzowskie, ale skrajnie angażujące. Przeciwko temu Susvary wystawiały ogląd dalszy i bardziej całościowy – mniej deszyfrujący poszczególne dźwięki i mniej odsłaniający harmonie, za to bardziej echowy, kolorystycznie ujednolicony i mocniej poprzez uwydatnione echa operujący holografią. Z całą pewnością wszystko u AKG K1000 było wyraźniejsze, bardziej uwydatniające złożoność i prawdziwsze, ale to wcale nie zabijało Susvar, słuchało się ich z fascynacją dla piękna wielkiej przestrzeni i swobody płynięcia dźwięku. Dźwięku bardziej jednolitego i kreślonego nie tak wyraźnie, ale podawanego w takiej formie, że bardzo chciało się go słuchać. Fotografowanego kamerą o niższej rozdzielczości i nie tak dużej przestrzeni barwowej, ale fotografowanego artystycznie i oświetlonego po mistrzowsku. Spokojniejszym i bardziej jednolitym światłem, ale dzięki cofnięciu kamery i mniejszym skupieniu na szczegółach pięknie chwytającego całość i podkreślającego jej wielkość. Na pewno wybrałbym ostatecznie K1000, gdybym już musiał wybierać, ale prezentacja od Susvar też mnie całkowicie ujęła, wywierała niezapomniane wrażenie.

Zamknięte czy otwarte – to mu nie robi różnicy.

    Ale, ale – bo gubimy rzecz najważniejszą – zatraca nam się sam wzmacniacz. A to jego recenzujemy i o nim trzeba powiedzieć, że znakomicie napędził wszystkie słuchawki, a nie tylko najbardziej podejrzewane o pasowanie Sennheiser HD 800 i HiFiMAN Susvara. I moc – mocy naprawdę ma duży worek, tchnie energią aż miło. A jak wygląda to w poszczególnych przypadkach, to właśnie napisałem.

 

Przejdźmy do odtwarzacza

    Nie, nie powtórzę epistoły z wszystkimi słuchawkami – ograniczymy się do Susvar i K1000, dołączając do nich Audeze. – Audeze CRBN (elektrostatyczne i popisowe).

    Do uwagi o stosowaniu sztucznego uziemienia dorzucę teraz kolejną – otóż ze wszech miar słusznie i naukowo (jak mawiano w ZSRR) jest nie wyłączać Enleum z prądu. Nawet nie tyle nie wyłączać, co nie pozwalać mu przechodzić w stan oczekiwania. Jeżeli chcemy usłyszeć jak rzeczywiście jest dobry, powinien być pod prądem bardzo długo, najlepiej całą wcześniejszą noc. Zakładając zaś, że posiadacz go często używa, nie dać mu odsapnąć choć na chwilę, bo zaraz stygnie i gra gorzej. Ba, dużo gorzej nawet, a nie o to wszak chodzi. Że zaś recenzja dotyczy jego, a nie zbioru słuchawek, od razu też napiszę, że taki w pełni rozgrzany, gorący jak chleb z pieca, daje brzmienie całkowicie lampowe – z pełnym bogactwem harmonicznych, gamą kolorów, ciepłem, poetyckością, wycieniowaniem, wysmakowaniem i realizmem. Tak więc to rzeczywiście świetny wzmacniacz i jak na konstrukcję tranzystorową niemalże unikalny (podobny pod tym względem był Wells Audio Headtrip), ale kiedy nie dość rozgrzany, to nawet mi się nie podobał. Tak więc żadne słuchanie na chybcika, żadnych wyrywkowych przymiarek, tylko rzecz trzeba zorganizować, a wówczas…

 

Audeze CRBN

    Zacznijmy od elektrostatów podpiętych poprzez Woo Audio WEE kablem głośnikowym – czterometrowym i za 24 tys. O tyle to istotne, że taki długi daje lepsze brzmienie, gatunkowy tym bardziej. Elektrostatyczne Audeze nie zagrały tak dobrze, jak z mojego systemu, ale tylko nieznacznie gorzej. Troszeczkę mniej subtelnie, troszeczkę mniej magicznie, z cokolwiek też słabszym basem, ale przy całej realistycznej trzeźwości swojej miękko, ciepło i z melodyjnością bardzo wysokiego poziomu (w tym zerowym podostrzaniem i nie forsowaniem przerysowanych konturów).

Natomiast stwarza różnicę obecność kondycjonera masy.

    Kontury tworzyły bardziej poprzez wypełnienie i separację, a przede wszystkim przez swoistość różnicującą; ani trochę pomimo takiej melodyjności nie gubiącą chrypek ani szorstkości faktur, co jak najlepiej o brzmieniu świadczy. Jako że właśnie taka melodyjność nie jest powierzchowna – tej, tak nawiasem, nie znoszę.

    Dokoła ciemna aura, a w niej złociste dźwięki o bardzo dobrym wypełnieniu – organizacji kontaktu ze słuchaczem jako nacierająca, bliska, bezpośrednia, a ciśnieniowość medium zależna przede wszystkim od nagrania. (Czasami tylko śladowa, a czasem bardzo wyraźna, podobnie jak głębia i holograficzność sceny.)

    Odnośnie scenografii muszę wstępnie zaznaczyć, że dobra separacja brzmień oraz ich indywidualizacja wybitna podporządkowane były wymogom formy całościowej – to ona, jako koherentne, zharmonizowane działanie dźwięków pełniła rolę wiodącą. Zatem żadnego komponowania formy z wyosobnionych elementów i czasem z tego względu głębia sceniczna i holografia nie docierały do słuchacza jako forma nadrzędna, a element całości. W tym sensie elektrostatyczne Audeze wyraźnie różne stylistycznie od złoto-brązowych Omega II Staksa, gdzie właśnie najpierw holografia, a ciepłe, melodyjne brzmienie w niej, a nie przed nią.

   Ogólnie biorąc większa fascynacja samą muzyką niż sceną jej rozgrywki, więcej (pomimo takiej melodyjności!) ataku niż relaksu, sytość brzmieniowej pełni, głębia i barwność brzmienia.

 

HiFiMAN Susvara

    Na drugi ogień Susvary. Zafascynowały mnie już przy komputerze, ale nie w taki sposób, jakiego bym oczekiwał pisząc wcześniej recenzję. Recenzując je nabierałem własnych przekonań, ale w pamięci mając nierzadko spotykaną opinię, iż są zupełnie wyjątkowe, po prostu z wszystkich najlepsze. – I chyba są, a przynajmniej trochę – jako ucieleśnienie tego, czym nie stały się AKG K701. Słuchawki z całkiem innego poziomu cenowego i czasów już minionych, ale mówiące o sobie, że naturalistyczne, spokojnie i wysmakowane brzmienie to jest ich misja audiofilska, w tym będą niezrównane.

I kable słuchawkowe – one zawsze robią różnicę.

    Niestety, pomimo rzeczywiście takiego stylu zwyczajnie mnie nudziły. Brakowało zarówno Élan vital[1], jak  i wystarczającej perfekcji. Czego się nie da powiedzieć o Susvarach; te są faktycznie ucieleśnieniem doskonałości płynącej ze spokoju. A przynajmniej są takie napędzane wzmacniaczem ENLEUM AMP-23R, o którym też z kolei wielu głosi, że jest referencją dla tych Susvar.

  – W czym ta perfekcja spokoju znajduje uzasadnienie? Tak samo jak przy komputerze pokazała się perfekcyjna otwartość, podobna do wynikającej z konstrukcji u K1000 i analogicznej dostawanej od Final D8000. Dźwięk na zewnątrz wypływa z tych słuchawek zupełnie bez oporu i bez resztkowych odbić. W każdym razie takie sprawia wrażenie i jest to bardzo przyjemne. Oprócz tego jest doskonale spójny, a jednocześnie rozpostarty na ogromnej przestrzeni. Przestrzeni często kusicielsko tajemniczej i ozdabianej świetną holografią. Najpierw uderza ta otwartość, zaraz potem ogrom przestrzeni, a potem dociera do nas, że to jest dźwięk doskonale spójny, podporządkowany nadrzędnej formie. Tą formą właśnie spokój i ujednolicona tonacja barwna – nie usiłująca pstrokatym wzorem przykrywać efektownych szarości o dużym walorze nostalgii i wzmiankowanego spokoju. Jednocześnie trafność tonalna w całościowym wymiarze jest wysoce przekonująca – czujemy, że to gra poprawnie, a nie tylko upaja. Oto kolejna satysfakcja. Ale pod powierzchnią spokoju czają się także nerwy – soprany potrafią strzelać i być naturalnie ostre, naturalizm postaci uderza,  autentyzm bywa porażający. Że to planary, to i bas nie będzie od macochy, a ponad wszystkim dominuje zniewalająca przyjemność słuchania – tego się słucha i słucha, i ciągle chce się więcej.

 

Dan Clark Audio STEALTH

   Słuchając tak doskonale grających Susvar, a wcześniej też Audeze, nie mogłem się powstrzymać przed przymierzeniem do nich STEALTH. Bez żadnych obaw ani też bez przesadnych oczekiwań – to słuchawki ogólnie biorąc tego samego poziomu co też planarne Susvary i Abyss 1266. Zagrały od Susvar inaczej i też genialnie, tworząc wielki spektakl pod każdym względem, chociaż bez takiej otwartości i aż tak wielkiej sceny.  Brzmienie zaistniało ciepławe, ale chłodniejsze niż Audeze, a za to bardziej kontrastowe i w dobrym sensie agresywne. Brzmieniowy atak szedł frontalnie przy dobrym wypełnieniu, znakomitej dynamice i super rozdzielczości. Nie brzmiało to przede wszystkim melodyjne (jak u Audeze), ani nie porażało otwartością (jak u Susvar); ściany pomieszczeń pogłosami i zwyklejszymi odbiciami rysowało natomiast bardziej wyraźnie, a jednocześnie popisyowało się intensywnością, rozmachem i doskonałą tonalnością. Od obu wcześniejszych mniej łagodne, bardziej trójwymiarowe i przede wszystkim popisowe – z narzucającą się spektakularnością. – Zatem nie relaks, ten czy inny, ani magiczna swoboda lotu, ani upajanie melodyjnością, a zmasowany teatralizm i realizm epicki. Brzmienie forsowne, konturowe, gęste; odnośnie tej gęstości zaskakujące, bo one zwykle nie zgęszczają. Bas mocny i nietwardy, złożoność harmoniczna ważniejsza niż melodia.

 

AKG K1000

Abyss to jedne ze słuchawek chętnie z ENLEUM używanych.

    Na finał AKG K1000 – którym, tak między nami, chętnie wyrządziłby jakąś krzywdę na zasadzie „bij mistrza”, ale nie dało się, nie dało. Jedyną krzywdę mogę zrobić ENLEUM, do którego wyjść głośnikowych podpięte, w przypadku wyjątkowo cicho nagranej płyty doszły do końca skali potencjometru i jeszcze im było mało. Do ich nietypowej impedancji wzmacniacz więc nie do końca pasował, lecz nie mam drugiej płyty takiej cichej pośród około pięciuset, zatem naprawdę wyjątek. 

   Odnośnie pozostałych spraw, to nic się nie zmieniło względem grania przy komputerze, poza przyrostem jakości. Otwartość siłą rzeczy u tych słuchawek największa, to wszak otwarte głośniki. Scena równie duża jak Susvar i bardziej perspektywiczno-holograficzna, mocniej narzucająca swą obecność. Ale na niej brzmienia odmienne – nie łagodne, a intensywne. Bardziej chropawe i kontrastowe, intensywniej nasycone materią i kolorytem, określające się wyraźniej. Mocniejszy indywidualizm, silniejsze wżycie w życie, przytłaczający realizm bez skrawka odpuszczenia na rzecz spokojnej melodyjności. Jak trzeba, to smyczkiem po gołych nerwach, jak trzeba, to sopranami jak z bata. Do tego bas wyrysowany najdokładniej i schodzący wcale płyciej niż u najlepszych, o ile pominiemy ekstremalne Ultrasone. Tak więc zadowolenie, że to słuchawki moje, ale ktoś mógłby, z łaski swojej, zrobić nareszcie lepsze. (Są inne równie dobre, ale gdzie lepsze – bo nie widzę.)  

 

Z kolumnami

    „Kiedy coś jest do wszystkiego, to jest do niczego” – głosi znane przysłowie. Podpinałem więc kolumny z pewną rezerwą, ale tylko niewielką, bo brzmienie od K1000 też przecież pochodziło z odczepów kolumnowych. Tak naprawdę spodziewałem się zaś, że zagra bardzo dobrze, ale będzie się do czego przyczepić; i będą to rzeczy małe, ale być może z tych, które smak psują.

– Nic takiego nie zaistniało – zaistniał słuchacz zaskoczony znakomitością brzmienia. Znakomitego pod każdym względem: od dynamiki i precyzji, po czar wyrafinowania, pogłosowej oprawy, cienistej aury i intensywnego tętnienia wszelkiego smaku dźwiękami. To był naprawdę wielki spektakl w wykonaniu małego wzmacniacza, napędzającego bezproblemowo czterodrożne kolumny. Napędzającego w stylu lampowej świetności z gatunku nie tych push-pull pentodowych, a triodowego czaru. Stuprocentowy teatralizm, sycenie dźwiękiem całkowite – aktorzy i scenografia szczytowego poziomu.

Jeden przycisk i dwa światełka – to wszystko prócz potencjometru.

   Chwalę – a co z krytyką? Zaistniała ta sama sytuacja, co przy AKG K1000 – ta sama wyjątkowa płyta okazała się nagrana tak cicho, że potencjometr doszedł do końca, a kolumnom było za mało. Co było zaskoczeniem, jako że na normalnie (czytaj: przeciętnie) nagranych płytach nie potrzebowały nawet połowy skali dla pełnej potęgi brzmienia, z czego wyciągnąć trzeba wniosek, że przyrost głośności słabnie za połową, a więc kroczy nierówno. A w każdym razie tak się zdarza w niektórych, rzadkich przypadkach.

    Druga uwaga krytyczna także jest relatywna, ale nie w odniesieniu do rozmiaru kolumn, pojemności głośnikowego kabla ani poziomu głośności do jakiego wyskalowano nagranie. Chodzi o sam brzmieniowy styl i odnośne upodobania. Otóż przy teście zwykłej mowy wyszło na jaw, że wzmacniacz lekko upiększa poprzez podrasowanie. Czyni to przy tym sprytnie, dobrze się z tym maskując. Albowiem nie zmienia wysokości głosów. Te pozostają zasadniczo prawidłowe, pojawia się w nich sama ekscytacja – recytujący mówią do słuchających z zaznaczającą się emfazą. Emfazy tej nie daje się zauważyć u śpiewających, ani tym bardziej w dźwiękach instrumentów, tak dobrze w całość się komponuje. (W każdym razie ja nie umiałem.) Muzyczny przekaz jawił mi się jako świetny i niczym nie skażony – a w takim razie to drobiazg, małe odstępstwo od realizmu ścisłego, niemalże nieuchwytne. Poza tym: – A co to szkodzi, że z lekka emfatycznie? – przecież też dzięki temu teatralizm domyka spełnienie, słucha się z większą fascynacją.

– Nie, zdecydowanie nie ma się czego czepiać, zagrało z kolumnami pięknie.  Tak pięknie, że z niejaką przykrością (jako miłośnik słuchawek) musiałem sam przed sobą przyznać, że czterodrożne Audioformy potrafią nieco więcej niż nawet najlepsze słuchawki. (Minus intymność.)

[1] Pojęcie wprowadzone przez zapomnianego dziś filozofa Henri Bergsona, przed I wojną najmodniejszego. Oznaczające immanentną w Kosmosie dążności do kreowania życia i wcielania go w coraz doskonalsze, coraz też bardziej energetyczne formy. Potocznie możemy to określać witalnością: – Wszechświat wg Bergsona jest witalny i kreatywny, a nie bierny i przypadkowy.

Podsumowanie  

    Przerwijmy potok wynurzeń, nie rozwlekajmy już tematu. Zbierając wnioski: Wzmacniacz stanowi nieczęsty przykład wybitnego słuchawkowego i głośnikowego naraz – tu jako konkurenta możemy wskazać klasycznego i lampowego Carry CAD-300 SEI. Takich wzmacniaczy jest oczywiście więcej, lecz mimo to stanowią mały procent ogółu. Wybitne z reguły są głośnikowe lub słuchawkowe; posiadanie kompletu wzmocnień wymaga sumowania cen. ENLEUM AMP-23R pozwala tego unikać – ale przyznajmy, jego cena niespecjalnie będzie odbiegać od przykładowo zestawu HEED Lagrange i EAR Yoshino HP4. Będziemy za to mieli radykalną redukcję potrzebnego do ustawienia miejsca i tylko jeden kabel zasilający, choć z drugiej strony warunki niejednokrotnie wymagają, by wzmacniacz słuchawkowy stał w innym miejscu niż kolumnowy. Sytuacja zatem się komplikuje – trudno dowieść, że zespolenie słuchawkowego z kolumnowym to jakaś szczególna okazja, a tym bardziej w przypadku, kiedy nie jest szczególnie tanio. Ale nie na tym przecież miała polegać siła rynkowa ENLEUM, że będzie okazyjnie tani, czy choć oszczędnościowy. On przede wszystkim miał być innowacyjny i unikalny zarazem. W niewielkim ciałku skrywać Wielką Myśl, którą nazwano obwodem SATRI: – I to nie żadne naciągactwo, ten obwód to faktyczny unikat. Pośród kompletu innych zalet wyróżniający się też tym, że podkręcanie potencjometru w jego przypadku nie powoduje zauważalnego wzrostu zniekształceń.

    Jak już zdążyłem wskazać, a teraz muszę powtórzyć, dla tego obwodu ważne będzie, by cały czas stał pod prądem, co w sytuacji braku prądożerności i nie spalania lamp, nie tylko nie jest niekorzystne, ale stanowi atut. Stanowi, ponieważ każdy wzmacniacz grał będzie lepiej po rozgrzaniu, a sporadyczne są przykłady potrzebujących mniej niż wielu godzin. Gdyby więc rzecz traktować serio od strony walorów użytkowych, powinno się natychmiast skreślić wszystkie wzmacniacze lampowe. Bardziej od inny wymagających rozgrzania i spalających przy tym lampy, które – gdy chcemy sięgać szczytów – muszą być bardzo drogie. Pieniądze zatem płoną każdorazowo przed odsłuchem, i niespecjalna to pociecha, że dobre lampy są żywotne.

    W tym punkcie dochodzimy do ENLEUM jako czegoś bardziej użytecznego niż miało to miejsce na skrzyżowaniu wzmocnień głośnikowego ze słuchawkowym. On bowiem nie ma lamp (i nie ma też ich brumu), a brzmienie daje jak lampowe. Dobrze rozgrzany niemal nieodróżnialne od lampowego, zasobne we wszystkie jego walory. Romantyzmu i kolorytu, muzyczności o znamionach poezji, subtelności z wycieniowaniem, biologiczności wykonawców. Do tego jeszcze zrywne, szybkie, dynamiczne i w tle technicznym ciche jak zjawa. To tło odnośnie muzyki ma przy tym czarne, na takim maluje swe freski o stylu zależnym od słuchawek albo kolumn. Sam bowiem nie narzuca stylu poza ogólną perfekcją; jeżeli już, to jedynie precyzję, szczegółowość, wyraźność i nie odbieganie od lampowego czaru. Natomiast nie technicyzuje (jak to się wielu tranzystorom zdarza), nie przyciemnia i nie rozjaśnia, nie przedłuża ani nie skraca wybrzmień, nie przyspiesza ani nie zwalnia tempa. Jak strzał w dziesiątkę celny i bez narzutów własnych, poza cenną humanizacją. – Nie zatem taki, że celnie strzela, dajmy na to, tylko przy tej, a nie innej, pogodzie – że widok albo tylko rzewny, albo tylko radosny. Sam z siebie nie narzuca aury, sam z siebie jest neutralnie-perfekcyjny. Ale w tej jego neutralnej perfekcji ważny jest brak odczłowieczania i przynoszenie czaru. Ma zatem „owo coś”, jak to się mawia – potrafi do siebie zjednywać. Odnośnie tego zjednywania przed rozpoczęciem testu miałem największe wątpliwości, ale się całkiem rozwiały. 

 

W punktach:

Zalety

  • Unikalna konstrukcja z obwodem SATRI.
  • Dzięki niej brzmienie jak lampowe, a pochodzące od tranzystorów.
  • A jednocześnie szybkie, prężne, dynamiczne i duże.
  • Zarazem wolne od wad brumienia, za małej mocy, spowolnienia, przesady z ocieplaniem.
  • Ale też z lekka ciepłe, poetyckie i przepojone czarem.
  • Na czarnych tłach, ze światłocieniem, a jednak dobrze oświetlone.
  • Żadnej przesady z szarościami ani przesady z cieniami.
  • Całościowe wrażenie dużego, dynamicznego spektaklu – muzyka pulsuje z werwą.
  • Teatralna emfaza jeszcze to wszystko upiększa.
  • Pośród też znakomitej wyraźności, separacji i głębokich, holograficznych scen.
  • Żywi ludzie i jak prawdziwe instrumenty.
  • Pełne rozwarcie pasma.
  • Trójwymiarowe soprany.
  • Dobrze zdefiniowany, nisko schodzący bas.
  • Ciśnieniowe i całkowicie przejrzyste medium.
  • Do każdego rodzaju muzyki i do każdego nastroju.
  • Napędzi każde słuchawki i większość kolumn.
  • Ta sama jakość brzmienia dla słuchawek i kolumn. (Wielka rzadkość.)
  • Niewielkie gabaryty.
  • Ascetyczny ale wysmakowany design.
  • Firma opromieniona sławą.
  • Bardzo cenione poprzednie konstrukcje.
  • Spora moc nie wymaga w tym wypadku prądożerności.
  • Zajmuje bardzo mało miejsca i niewiele też waży.
  • Antywibracyjne podstawki w komplecie.
  • Dopracowany w każdym szczególe.
  • Aluminiowy, precyzyjny pilot.
  • Dobrze rozplanowane wnętrze i schludny montaż.
  • Dual-mono.
  • Made in South Korea.
  • Polska dystrybucja.
  • Ryka approved.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Powinien stale być włączony.
  • Poprawa brzmienia z kondycjonerem masy.
  • Dawny Bakoon był aż trzy razy tańszy i napęd miał bateryjny, co skutkowało oszałamiającą ciszą za dźwiękiem, choć fakt – nie napędzał kolumn.

 

Dane techniczne ENLEUM AMP-23R:

  • Moc wyjściowa: 2 x 25 W (8Ω/1kHz); 2 x 45 W (4Ω/1kHz); 4 W (60Ω/1kHz)
  • Gain (max): 22,5 dB
  • Potencjometr: krokowy (1024 poziomy, sterowanie MPU)
  • Pasmo przenoszenia: 10 Hz – 500 kHz
  • Impedancja wejściowa: 10 kΩ (napięcie) / 10 Ω (ENLINK)
  • Wejścia: 2 x RCA (napięciowe); 1 x BNC (ENLINK)
  • Wyjścia: 1x 5-drożny głośnikowy; 1x wyjście słuchawkowe 6, 35 mm
  • Pobór energii: 30 W oczekiwanie / 100 W praca
  • W zestawie: ENLEUM AMP-23R, komplet podstawek, pilot, instrukcja obsługi.
  • Wymiary: 230 mm (szer.) x 230 mm (gł.) x 55 mm lub 82,5 mm wraz ze stopkami izolacyjnymi (H)
  • Waga: 4,0 kg

Cena: 36 500 PLN

 

System:

  • Źródło: PC (TIDAL, YouTube, pliki z dysku).
  • Przetworniki: iFi iDSD Pro Signature, Phasemation HD-7A, PrimaLuna EVO 100.
  • Konwerter: M2TECH HIFACE EVO TWO.
  • Kabel USB: iFi Gemini + iUSB3.0.
  • Kabel AES/EBU: Acrolink 7N-DA2090.
  • Kabel koaksjalny: Tellurium Q Black Diamond.
  • Wzmacniacze słuchawkowe i kolumnowe: ENLEUM AMP-23R, iFi iCAN Pro, Phasemation EPA-007
  • Słuchawki: Abyss 1266 Phi TC (kable JPS Labs Superconductor HP, Luna Gris, Sulek, Tonalium), AKG K1000 (kabel Entreq Olympus), AudioQuest NightHawk (kabel FAW, Dan Clark Audio STEALTH (kable VIVO Cables i Tonalium), HiFiMAN Susvara (kabel Tonalium), Sennheiser HD 800 (kabel Tonalium – Metrum Lab), Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium – Metrum Lab).
  • Kolumny: Audioform 304.
  • Interkonekty: Next Level Tech (NxLT) Flame, Sulek Edia, Sulek 6×9.
  • Listwa: Sulek Edia.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjonery masy: Entreq Minimus, QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

12 komentarzy w “Recenzja: ENLEUM AMP-23R

  1. Stefan pisze:

    Szkoda tych fabrycznych nóżek bo zmieniają Enleum i takie np. Isoacoustic nie są w stanie im dorównać.
    Teraz są w komplecie i to dobrze nie trzeba kombinować.

  2. Mateusz pisze:

    Mocno przeceniony wzmacniacz, choć jeżeli ktoś szuka lampowego brzmienia w kompaktowej formie tranzystorowego wzmacniacza to chyba nie ma konkurencji. Mimo wszystko i tak wolałbym WA33.

      1. Piotr+Ryka pisze:

        Tak, tylko że na początku roku to było jeszcze przed wojną i wszystko było tańsze. Poza tym wtedy nie dawano podstawek w komplecie. (2800 złotych zdaje się solo kosztują.) Nie bronię wystawiaczy cen, ale trzeba to brać pod uwagę. Niższa cena byłaby oczywiście przyjemniejsza, ale w przypadku Enleum jest nastawiona raczej na grube portfele, co tłumaczą wyjątkowością. (Wszystko się jakoś da wytłumaczyć.)

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Woo Audio WA33 to nie jest jeden wzmacniacz, to wiele wzmacniaczy. Ilość możliwych garniturów lamp i dostępnych wariantów budowy wewnętrznej daje ogrom możliwych kombinacji. Niedługo coś na ten temat napiszę w uzupełnieniu do recenzji.

    2. szczygieł pisze:

      Trzeba tez wziąć pod uwagę ze Enleum można podpiąć zarowno do kolumn jak i sluchawek ijednoczesnie majac gwarancje brzmienia najwyższych lotów.
      Niestety nie stać mnie ale odsłuchu pamiętam do dziś.

  3. Piotr+Ryka pisze:

    Kiedy wydaje ci się, że o słuchawkach, a zwłaszcza tych najdroższych, jeżeli nawet wszystkiego nie wiesz, to przynajmniej o nich słyszałeś, wówczas świat wyprowadza cię z błędu:
    https://www.spirittorino.com/en/collections/headphones/products/valkyria-titanium

    1. Robert pisze:

      A tych Pan słyszał? Ponoć świetne (dobry bas i dociążenie jak na elektrostaty) i całkiem przystępne cenowo. Chociaż teraz pewnie bardzo trudne do ściągnięcia: http://perun.prfi.ru/

      1. Piotr+Ryka pisze:

        Tym kiedyś się przyglądałem, trafiłem na nie przypadkowo. Na nie, to znaczy na to zdjęcie. Kiedyś, tak jakąś dekadę temu, słuchawki robił także Rudi Stor, właściciel firmy z Triestu, ale nie ma już jego słuchawek ani wzmacniaczy.

      2. alx pisze:

        O czym pan pisze?
        To nie są elektrostaty a zwykłe słuchawki dynamiczne.
        Proszę nie wprowadzać ludzi w błąd.

        Dodatkowo FR jest bardzo nietypowy. Na pewno nie sa to słuchawki neutralne w swoim strojeniu.

        1. Sławek pisze:

          Elektrostaty. 580V. Proszę wejść na ww. linka i sprawdzić.

  4. Mariusz pisze:

    Witam.Panie Piotrze czy dało by się z Panem porozmawiać telefonicznie.Chodzi o kable do Enleum i Susvary.Jak tak to proszę o nr tel na maila.
    mariusz.178@interia.pl.Dziękuje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy