Ludzie w różny sposób zwykli rekompensować sobie bezbronność wobec świata. Wobec jego niemożliwego do ogarnięcia skomplikowania, niepojętej genezy i nieodgadnionych przeznaczeń. Niektórzy machają na to ręką, rzucając się w wir życia, niektórzy są zbyt głupi, by się tym w ogóle przejmować, inni uciekają w religię, ekologię, sport, narkotyki, sekty i diabli wiedzą co jeszcze, a niektórzy w wiedzę tajemną. A wiedza tego rodzaju może posiadać dowolny charakter. Od sposobu parzenia kawy, po znajomość literatury. Często zatem na swej drodze napotykamy różnych znawców, co z uśmieszkiem wyższości kiwają litościwie głowami, dowiadując się o naszej ignorancji. Pan nie zna Dostojewskiego? Pan nigdy nie strzelał? Nie była pani w Hiszpanii? Nie znasz podstaw buddyzmu? Nie grałeś na wyścigach? Rakiety tenisowej nie miałeś w ręku? Nie wiesz, że w 2222 roku będzie koniec świata? No jakże – to trzeba przeczytać, wystrzelić, zagrać, pojechać, zakończyć… Bez tego jesteś kaleką, niedoróbką, pariasem – zdają się mówić te półdrwiące uśmieszki. Sam zwykłem wówczas pytać (o ile rozmówca staje się natrętny), jaka zachodzi różnica pomiędzy transcendentnym a transcendentalnym; a ponieważ nie jest to nigdzie dobrze wytłumaczone, nawet w podręcznikach filozofii i w Wikipedii, to z reguły zaraz mam spokój, bo obrażony znawca życia odchodzi i nie wraca, nawet przy kolejnym spotkaniu, kiedy to już spróbował się podszkolić.
Pośród tych znawców wszystkiego jest oczywiście grono speców od lampowości, dysponujących, ma się rozumieć, wiedzą ezoteryczną, tajemną. – Tylko taki sterownik ECC88, bo wszystkie inne są gorsze! KT-88 nie umywa się do KT-66, a ta do 350B! Jak 300B, to tylko od Takatsuki! A nie, bo od Erloga!
Oczywiście znawcy między sobą w znawstwie się różnią, potem kłócą, a z czasem zaczynają nienawidzić. Jedni pod drugimi dołki kopać – i ogólny z tego jest rejwach, choć jak chodzi o lampy, to bardzo umiarkowany. Co innego znawcy polityki i ekonomii. Ci dopiero się nienawidzą i jedni pod drugimi ryją. Ale o nich innym razem.
Wracając do lamp. W ramach sekty lampowej pojawiają się tacy sekciarze, co właśnie tytułowe PX25 mają za szczyt szczytów, że nic ponad nie nie wyszukasz. Bo wiecie, rozumiecie – trioda single-ended to sam wierzchołek, a z tych triod właśnie PX25 jest poza konkurencją. Kandydatów na najlepszą triodę mamy oczywiście tylu, ile pozostaje triod samych, przynajmniej takich w bieżącej produkcji; jako że zawsze znajdzie się znawca za którąś optujący. Jak nie z pozycji lidera jakościowego, to przynajmniej stosunku tej jakości do ceny. Przyznać trzeba wszelako, że pośród grona faworytów są faworyci faworyzowani najbardziej, zwłaszcza trioda 45ʼ oraz kilka najlepszych i najdroższych wcieleń 300B. Ale tym słodsza i bardziej tajemna okazuje się wiedza o supremacji lamp PX25, mało przez kogo kojarzonych i prawie nieobecnych na rynku. Pisują o nich (jak już w ogóle piszą), że są cieplejsze, gładsze i bardziej przywołujące obecność niż 2A3; a o 2A3 z kolei wywodzą, że są lepsze od 300B. Nie ma sensu tego kołowrotka lepszości rozkręcać, zwłaszcza że firma Emission Labs przywraca co czas jakiś kolejne zapomniane modele dużych triod, każdorazowo okrzykując je najlepszymi z najlepszych. Warto jednak na dwie rzeczy zwrócić uwagę. Po pierwsze na to, że o tych PX25 naprawdę piszą w superlatywach, a po drugie, że są to triody o stosunkowo dużej mocy. Sama nazwa PX25 indykuje właśnie moc 25 W, tyle że w odniesieniu do energii rozpraszanej a nie samej siły wzmocnienia. Niemniej i tak to sporo, a w efekcie wzmacniacz będzie mógł oddać jakieś 7-10 W, czyli znacznie więcej niż taki na lampach 45ʼ bądź 2A3. W ten sposób łączy się przyjemne z pożytecznym, czyli przyjemna jakość z pożyteczną energią. Podążając tym tropem wzmacniacz postanowiłem przetestować osobiście, a to jeszcze tym bardziej, że ugoszczone zostały te jego PX25 w konstrukcji rocznicowej, i to sławnego producenta, jakim jest Audion.
O Audion Audio już było z okazji jego gramofonowego przedwzmacniacza, tak więc tylko przypomnę, że jest to niespecjalnie u nas popularny, ale największy bodaj na świecie obok amerykańskiego Audio Research i chińskiego Cayina producent urządzeń lampowych; nominalnie pochodzący z Wysp Brytyjskich, ale mający zakłady we Francji. A że firma liczy swoje lata, od samego początku, czyli od 1987 roku, w nawrocie do lampowości uczestnicząc, to się jej na jubileusz zebrało i stąd owo Anniversary. Jubileusz przebrzmiał już dawno, lecz wzmacniacze nim sygnowane zostały, w tym ten na lampach PX25. Jak przystało na jubileuszowy jest zatem podrasowany; nie używający „gdzie to tylko możliwe” chińskich podzespołów, montowany point-to-point i z ręcznie nawijanymi transformatorami. Cały w aluminiowym siedzisku i ważący bite 14 kilogramów. Rzecz jasna z lampami PX25, a także sterownikami ECC88, tutaj w postaci pozostających – a jakże – tajną bronią 6H1N ze starych rosyjskich zapasów wojskowych. Te 6H1N mają swoją urodę, w postaci super szczegółowości, bardzo dobrej dynamiki i nie gorszej przejrzystości, ale i tak zaraz je wywaliłem, bo są za zimne i nie dosyć lampowe. Głosy ludzkie w nich niepoprawnie się odbijają, toteż przejście na Philips SQ od razu dało poprawę, chociaż to też nie żaden szczyt lampowego wykwintu. Sam mam dużo lepsze Simens & Halske, ale ich nie użyłem, ponieważ zbyt są cenne. Natomiast odnośnie chrzczących wzmacniacz PX25, sprawa jest najprostsza z możliwych, to znaczy produkuje je teraz wyłącznie czeskie KR Audio. Sam rodowód tych lamp zdaje się poszedł w zapomnienie, ale chyba pierwszy wypuścił je brytyjski Marconi; i było to w okolicach 1937 roku, bo wówczas znalazły się w wielgachnym, high-endowym jak na tamte czasy, radioodbiorniku z gramofonem – Marconi 801 A.C. Autoradiogram. Lampy w nim tkwiące brandowane były Marconi, ale możliwe, że wykonywał je GEC, będący jeszcze wówczas niezależną od Marconiego firmą.
Budowa
Dokończmy ten opis budowy. Para lamp PX25 kosztuje u KR Audio 500 dolarów, a cały wzmacniacz u polskiego dystrybutora 18 tysięcy. Jest w takim razie najdroższym spośród tych rocznicowych, o ile nie liczyć monobloków, bo to odrębna działka. Mocy oddaje 2 x 8 W przy impedancji 8 Ω, i czyni to w klasie A, jak przystało na duże triody. Z szumem własnym schodzi poniżej – 90 dB, a pasmem ogarnia 15 Hz – 33 kHz. Sam mocy z gniazdka wysysa 157 W i ze zniekształcenia harmonicznymi lokuje się poniżej 0,1 %. Dwa lata gwarancji na niego dają, a na same lampy pół roku, przy czym są to lampy trochę mocniejsze od oryginalnych, o dyssypacji 30 W. Poza tym wzmacniacz jest rocznicowy i z najwyższej (spośród trzech) serii Silver Night, co oznacza, że ma lepsze kondensatory, lepsze wewnętrzne okablowanie, lepsze trafa i montaż nie na płytkach PCB tylko point-to-point.
W sensie wizualnym pozostaje zaś prosty i taki jak wszystkie Audiony. Podłużny na głębokość, z czernią proszkową potraktowanym aluminiowym korpusem oraz na przodzie obszerną, chromowaną półką, do której wtykamy wszystkie lampy. Z tyłu, za tymi lampami, znajduje się podwyższenie, będące komorą transformatorów, a na frontowym panelu widnieje pośrodku pojedyncza gałka potencjometru, pozwalająca sterować głosem. Nie jest to oczywiste, ponieważ wzmacniacz jest formalnie końcówką mocy, niemniej na rzecz purystów, chcących posiadać jak najkrótszą ścieżkę sygnału, dodano funkcję regulacji głosu w miejsce normalnego, pełnowartościowego przedwzmacniacza. Jest na tym przodzie także niebieska lampka, wpisana w firmowe logo, a z tyłu jeden komplet wyjść głośnikowych, gniazdo z włącznikiem zasilania oraz dwupozycyjny przełącznik wewnętrznego uziemienia, zwalczającego pętlę masy. W której pozycji go będziemy stosować, to tylko własny słuch nam podpowie, tak więc przyszłego nabywcę czeka nieunikniony test uziemiania.
Całość stoi na czterech solidnych podstawkach z gumy i swą prostotą rzuca wyzwanie tym wszystkim, co chcą się pokazać jako wzmacniacz na wzór kosmodromu czy innej rakiety, albo pragną być niczym nowoczesne rzeźby z drewna i chromu. Tu panuje brutalna prostota i tylko duże triody, szkłem pancernym oraz wewnętrznymi rusztowaniami anod, dają przygodę oczom.
Brzmienie
Ale wygląd to fraszka, ważne jaka muzyka. A skoro owe PX25 takie są wyjątkowe i aż może najlepsze na świecie, to posłuchajmy z uwagą.
Akurat miałem słuchawki HiFiMAN HE-6, których grzechem byłoby nie posłuchać, ponieważ jak ulał do tych ośmiu watów pasują. Postawiłem przeto Audiona przy komputerze, podpiąłem do przetwornika Phasemation interkonektem Sulka, i oczywiście zacząłem od sprawdzenia uziemienia, bo kiedy coś jest do ustalenia, to trzeba ustalić. W try miga okazało się, że różnica przy przełączaniu wydaje się bardzo mała, ale kiedy się wsłuchać i na dłuższych dystansach percypować, to jest jednak różnica. W tym do góry muzyka stawała się twardsza i bardziej wyrazista, a w dolnym bardziej miękka, powłóczysta, trochę satynowa i bardziej melodyjna.
Podeliberowawszy sam ze sobą doszedłem do wniosku, iż to drugie, to bardziej lampowe, lepiej mi będzie odpowiadało, choć prawdę rzekłszy nie miałem co do tego pełnego przekonania, gdyż oba były super. No ale coś trzeba było wybrać. Tak więc ruszyłem przez repertuar na bardziej lampowym koniu, a jazda okazała się bardzo specjalna.
Nie, nie napiszę wzruszony, że same działy się cuda – i nigdy tak, i w ogóle, a nawet jeszcze bardziej. To granie miało słabsze strony, ale miało też i zbiór zalet; w dodatku takiej maści, że bardzo daleko szukać. Z tych słabszych – by mieć je za sobą – za słabe było wypełnienie. Nie jakoś szczególnie, lecz trochę. Zapewne nie z winy wzmacniacza, lamp, przetwornika ani słuchawek, tylko lichego słuchawkowego kabla. Bo kabel w tych HE-6 jest naprawdę mizerny, chociaż producent przedkłada go jako świetny. Co prawda jest przejrzysty, szybki i dźwięczny, ale chudawy i bez ciepła oraz należytej specyfiki. Byle profesjonalny Conducfil, ze szpuli na metry brany, wyraźnie daje mu radę, właśnie dzięki wypełnieniu a także bogatszej kolorystyce i ciekawszym też smakom. Ale cóż, lepszego kabla do HE-6 akurat nie miałem i ten musiał zostać. Wszakże kiedy to złe mamy już odbębnione, możemy przejść do spraw lepszych. A te na pewno bardzo wyraźnie górowały. Przy czym zaznaczę od razu, że z jedną przynajmniej rzeczą w odniesieniu do tych PX25 się nie zgadzam; z tym mianowicie, że są szczególnie ciepłe. Nie są wcale, co nie znaczy, że chłodem raczą. Są takie jak powietrze w dzień ciepły lecz nie gorący, że temperatura w sam raz, żeby jej w ogóle nie czuć. Nie czuć ciepła ni chłodu, a jak już, to minimalne ciepełko. Nie jest to więc żadna sensacja ani nic szczególnego, co dawałoby tym lampom przewagę. Niemniej takie cechy istnieją i teraz będzie o nich. Pierwsza i chyba najważniejsza, której nikt nie wymienia, tak więc wstępnie nie brałem jej pod uwagę, to szczegółowość. Łączy się ona natychmiast z drugą, z przejrzystością, by razem stworzyć niezwykły spektakl super transparencji i złożoności detali.
Nie przejawia się on w tym, że tło bardziej zaczyna syczeć i szeleścić, ani w ogóle nie nosi znamion jakiejś techniczności, tylko medium staje się dużo czystsze, a wraz z tym wszystko widać wyraźniej. Tak jakby powietrze z dymu odfiltrować, albo oczyścić wodę w akwarium. Niektórzy specjalnie jeżdżą nurkować aż do Zatoki Adeńskiej, co drogo wprawdzie kosztuje, ale tylko tam widoczność pod wodą jest dobra na trzysta metrów, dając niezapomniane wrażenia. I tutaj było podobnie, bo nie tylko szmer jakiś czy szurnięcie stawały się lepiej słyszalne, ale pojawiały się całe dźwiękowe zarysy normalnie niewidoczne.
Stawały przy tym Phasemation wzmacniacze tanie, średnie i drogie; lampowe i tranzystorowe, nieznane oraz sławne, ale żaden tak transparentny nie był. Ze zdumieniem kilkakroć podczas odsłuchowego wieczoru odkrywałem w znanych utworach całe dźwiękowe zdarzenia, wcześniej sobie nieznane. Bo brałem pliki z Netu, których na płytach nie mam, tak więc nie były to utwory rozpracowane na najlepszej aparaturze w domu. Nie poprzez Accuphase i Twin-Heada, i nie poprzez słuchawki AKG K000, które tak nawiasem nie są jakieś arcy detaliczne, ustępując w prezentowaniu szczegółów najlepszym zamkniętym, z których dźwięk nie ucieka, tak więc łatwiej daje się złapać.
Ta super transparentność, gdyby tylko tyczyła detali, nie byłaby szczególną wartością, bo przecież nie o detal, w rodzaju szelestu czy łapanego oddechu, przy muzyce chodzi, choć niewątpliwie takie rzeczy pomniejsze składają się na atmosferę bardziej dojmującego realizmu. Jednak dzięki wzmacniaczowi rocznicowemu Audiona i jego super lampom dokonywała się rzecz ważniejsza, mianowicie separacja planów i źródeł. To raczej dzięki temu, a nie samej szczegółowości, obraz stawał się czytelniejszy; że aż niekiedy dźwięk cały, a nawet partia dźwięków – i to tych należących do muzyki a nie tła – wyłaniała się, rodząc zdziwienie, jakbyś zobaczył ducha. Bo utwór znany, mnóstwo razy przebyty, a tu naraz… Tak, to było zaskakujące; i choć dla emocjonalnego odbioru nie jest czymś najważniejszym, to jednak czystość medium i taka lepsza separacja mają wartość odrębną. A wraz z tym stają się te PX25 tajną bronią, dzięki której rzeczywiście coś można ugrać.
Poza tym są to lampy jak najbardziej lampowe, o ile weźmiemy w nawias ten brak szczególnego ciepła, co jest zresztą cechą licznych lamp, zwłaszcza tych z nowszej produkcji. Ale co komu po cieple, gdy brak transparencji, a takie wzmacniacze lampowe niejednokrotnie się zdarzają, że na pewno nieraz się natkniesz. Buła z lampą, do której aż czasami dochodzi, to nawet jedna z najgorszych rzeczy w całym audiofilizmie, a Audion PX25 jest jej najdokładniejszym przeciwieństwem – całkiem przeciwnym skrajem. Dlatego ciepło i gęstość brane z zewnątrz mu służą, pod względem czego jest z kolei przeciwieństwem dużych triod 45ʼ.
Tak więc powinny się uzupełniać i zaraz to sprawdzimy, ale najpierw dopiszę słów parę o samych PX25. Właściwie to została rzecz jedna. No, dwie najwyżej może. Pierwsza, że dają dźwięk pięknie gładki, jakby ze szkła artystycznie odlany; taki sam jak ich bańki, tak więc porównań nie trzeba daleko szukać. A przy tym bardzo wyrazisty; co cechą jest drugą, i co też w samych lampach możemy oglądać, patrząc poprzez to szkło na ich wnętrze. Ono także poprzez szklaną transparencję się wyraźnie rysuje, a że krawędzi tam nie brak, to wiecie o czym piszę. I tak ta muzyka wyglądała – transparentnie, gładko, wyraźnie – a jedynie same lampy po chwili mocno się rozgrzewają, podczas gdy muzyka pozostaje letnia, na pewno nie gorąca.
Brzmienie cd.: Przy odtwarzaczu
Karol podpinał i podpiął przy odtwarzaczu głośniki a nie HE-6, bo mu zapomniałem powiedzieć. Tak więc od głośników zaczniemy, ale do słuchawek jeszcze się wróci. Od takich na początek bez przedwzmacniacza, aby stan każdy mieć przebadany.
Głośnikami referencyjnymi są w tej chwili, zgodnie z nazwą, klasyczne monitory Reference 3A, przed którymi niczego się nie ukryje. Bo sygnał podają z jednej strony wyborny, a z drugiej niezakłócony, tak więc nikt im nie może zarzucić, że swą indywidualnością indywidualizm rzeczy badanej zagłuszają, ani że nie dość są jakościowe.
Co się pokazało? W sensie opisowym dokładnie to samo co ze słuchawkami HiFiMAN-a, ale w sensie odbiorczym coś więcej. Bo inne super transparentne tory słuchawkowe już wcześniej słyszałem, aczkolwiek nigdy aż tak transparentne przy komputerze, natomiast w torze głośnikowym było to już osobliwe przeżycie, jakiego nigdy wcześniej nie miałem. Albowiem z jednej strony nie pojawiła się obcość, na którą wielokrotnie zwracałem uwagę relacjonując ostatni AVS, a z drugiej grało to w podobnym stylu jak najlepsze spośród tych obcość rodzących tam torów. Bo znów ultra transparentnie i z niezwykle staranną separacją; że widoczność niczym niezmącona aż po sam koniec głębokiej skądinąd sceny, i każde źródło dźwięku wyraziste, osobne, precyzyjnie wymodelowane. Ale nie wiem – czy lepsza akustyka, czy ta neutralna lecz ze stygmatem letniego dnia temperatura, czy może sama ta precyzja i gładkość na obrysach – w każdym razie nie poczułem się obco. Niemniej zjawisko samo w sobie było niespotykane, bo aż takiej transparencji i separacji nie dane mi było wcześniej zaznawać. A w efekcie włączyły się dwa moderatory opisu. Jeden doceniający ową niezwykłość, a drugi krytykujący zbyt jednak daleko posuniętą separację i nie dość wysoką temperaturę z ubytkiem pewnym wypełnienia. Bo w sumie nie grało to obco, ale też i nie tak koherentnie i ciepło, jak muzyka zabrzmieć powinna, by się w niej całkowicie zanurzyć, a nie tylko ją z zewnątrz podziwiać.
Poza tym zwracały uwagę trzy jeszcze ważne rzeczy: duży udział sopranów – szalenie wysoko idących; niewielka dawka basu – wyraźnie za szczupła; a także to, że dźwięk w całości operował za głośnikami. Co do pierwszego, to były te soprany bardzo dobrej jakości i nader dźwięczne, ale wyśrubowane tak bardzo, że aż po samą krawędź sybilacji. Bez przekroczenia, ale z dotknięciem. Co do drugiego, to bas nie miał odpowiednio niskiego zejścia ani wystarczającej masy, nadrabiając jedno i drugie dobrze zorganizowaną, efektowną akustyką. A jak chodzi o trzecie, to zachodziła sytuacja klasyczna dla dobrych głośników monitorowych, o ile nie są od Raidho, to znaczy za ich linią rozciągała się głęboka, pod każdym względem popisowa scena, ani trochę nie wychodząca w kierunku słuchacza. Żadnego promieniowania, frontalnego ataku, wypełniania całego pokoju. Wszystko „tam”, ale za to wszystko wybornie, że aż dreszcze jak bardzo dźwięk oderwany, jaka głębia i jaka wyraźność.
I tak sobie siedziałem pośród słuchania, i wszystko byłoby super, gdyby nie ten bas. Jego powinno być więcej, czyli klasyczna audiofilska utarczka ze sprzętem. Taka z przebadaniem lamp sterujących – najlepiej Mullarda i Amperexa – a także sprawdzeniem kabli sieciowych i interkonektów. Ale skoro interkonekty Sulka oraz zasilające Sulek, Harmonix i Acoustic Revive nie dały poprawy, to raczej nadzieja tylko w lampach.
Z przedwzmacniaczem
Ale trzeba pamiętać, że funkcja potencjometru to w tym Audionie tylko dodatek i nawet producent zaleca dołożyć przedwzmacniacz, a zatem do dzieła.
Podpiąłem (także Sulkiem) własnego Twin-Heada, tego z konkurencyjnymi lampami 45ʼ, a także mający w sekcji zasilania lampy KT-66, będące technicznym następcą PX25. Z tym, że moim przynajmniej zdaniem, następcą brzmieniowo mniej efektownym. Gęstszym wprawdzie i cieplejszym, ale nie tak przejrzystym i wyrazistym.
Pół dnia czekałem aż się to lampowe towarzystwo rozkręci (razem czternaście lamp w torze), a pod wieczór wziąłem się za słuchanie.
Zagrało inaczej i zarazem podobnie. Bo ta niesamowita przejrzystość i separacja zostały, ale temperatura się o kilka stopni podniosła i zmieniło się oświetlenie. Zamiast ciepłego dnia bez czucia temperatury pojawiło się wyraźne ciepło na skórze, a światło stało z lekka złotawe, chociaż naprawdę nieznacznie. Zdecydowanie ponad kolorytem dominowała bowiem szumna pienistość brzmienia, tak jakby muzyka stała się niczym rzeka płynąca przez kataraktę, nie pozostając już, jak poprzednio, ustabilizowanym, oglądanym z pewnego oddalenia obrazem. Czuć było tę szumność, tworzącą niezwykły z przejrzystością duet, a jej niebagatelnym skutkiem było większe teraz promieniowanie źródeł i nasycanie dźwiękiem obszaru. Silnym akcentem tej pienistości okazały się przy bardziej badawczym oglądzie nieustająco wyśrubowane soprany, zdecydowanie przeważające nad basem. Ten był mieszanką punktowych uderzeń i rozchodzącej się od nich akustyki, cierpiąc jednak na niedostatek brzmieniowej bryły i jej wypełnienia. W sumie był efektowny, zwłaszcza że reprodukowały go tutaj szerokopasmowe monitory a nie jakieś suby, niemniej jeżeli ktoś lubi w basie siadającą na piersi masę i najniższe rejony zejścia, to lampy PX25 nie są dla niego.
Długo tego słuchałem, delektując się niezwykłością separacji, krystaliczną czystością i całościowo szumiącym brzmieniem. A była to reprodukcja z gatunku onieśmielających jakością i jednocześnie wyczerpujących. Ogromne kwantum bitów i do podziwiania jakość. Toteż gdyby nie bas… No tak, ale jego właśnie na pokazowym poziomie nie było.
Na koniec puściłem porównawczo w ruch własną końcówkę Crofta, jako że pamięć pamięcią, a nie ma to jak porównać. Nie było czasu czekać aż się rozgrzeje, tak więc wziąłem rybę na zimno, ale i tak dźwięk momentalnie zgęstniał, jeszcze się bardziej ocieplił i ozłocił z dodatkiem cienia, a przede wszystkim w miejsce izolacji pojawiła się kooperacja. Źródła dźwięku – z lampami PX25 popisowo i super dokładnie wyizolowane, opisane i ukazane każde z osobna – teraz dźwiękowo się nałożyły, a gdyby ktoś chciał komuś pokazać, jak różnie prezentacja źródeł może wyglądać, to nie znalazłyby lepszego przykładu. Poza tym tonacja ruszyła do dołu. Ultra wyśrubowane sprany zostały wyraźnie ściągnięte, a w zamian bas nabrał mocy i okrzepł. Posiadał teraz wypełnienie oraz należną bryłę, tak więc to nie żadne interkonekty, kable zasilające czy lampy sterujące, tylko same PX25 taki akustyczno-punktowy bas produkują, przynajmniej jak chodzi o konstrukcję Audiona i lampy od KR-Audio.
Co jednak najbardziej różniło, to to, że z końcówką Audiona cała muzyka wybrzmiewała w super transparentnym powietrzu. Transparentnym tak bardzo, że aż nieistniejącym. W jakimś przejrzystym Nic rozchodziły się dźwięki, a poprzez to widoczne tak dobrze, że już bardziej nie można. Zarazem mające coś z ezoteriii; jakiejś nierealności aż zbyt doskonałej. Nie obcej, ale i nie swojskiej – niczym widok z górskiego szczytu. W kontraście Croft organizował muzykę zawieszoną w cieczy. W medium gęstym, obecnym, mieszającym i nakładającym, doskonale odczuwalnym i takim stającym się jakby niezależnie od dźwięku. Bo z dźwięku wprawdzie zbudowanym, nie przecież z czego innego; jednak nie tego co jest nutą, tyko tego co nutę niesie. A więc z drugiego czegoś, co poczytujemy za ośrodek. Też mogącego przenieść w uszy dowolnie drobny szczegół, ale tak go nie odzierając z muzyki upowicia, a więc nie jako samotną obecność, tylko w zmieszaniu z pozostałymi i otuleniu.
Sięgnąłem na koniec po słuchawki, ale niczego nowego nie wniosły, tak więc nie będę opisu pomnażał. Sytuacja odnośnie medium, pasma, barwy i ciepła dokładnie się powtórzyła, pozwalając bez rozterek mniemać, iż zarówno te HE-6, jak i Reference 3A, dokładnie zdały relację i niczego nie odkształciły.
Podsumowanie
Wzmacniacz Audion PX25 jest konstrukcją unikatową, korzystającą z lamp niezwykle rzadko spotykanych i mających swoją legendę. Legendę nie bezpodstawną, ze zmyśleń samych wysnutą, ale opartą na konkretach, pomiarach i odsłuchach. Jednakże te konkrety okazują się nieco inne od czasem przytaczanych. Nie są to lampy specjalnie ciepłe, słodkie ani upojne lampowym czarem. Tak jak wychodzi w pomiarach, pozostają wyjątkowo liniowe, z tym że linia ta oznacza szczególnie daleko wysunięty wektor sopranów, co odbywa się kosztem masywności i głębi zejścia na basie.
O nic nie chcę się kłócić i być może faktycznie w innych wzmacniaczach te PX25 inaczej pracują, ale w tym od Audiona tak to wygląda.
Wraz z tymi sopranami i nie bez ich ważnego udziału, dostajemy super separację, fenomenalną przejrzystość i zjawiskową szczegółowość. Dostajemy też dużo energii, tak więc nawet średnio skuteczne głośniki zagrają wyraźnie i mocno. Dostajemy scenę podzieloną ze szczególną precyzją na plany, a w każdym planie źródła z milimetrową zlokalizowane precyzją. Dostajemy brak medium, tak jakby muzyka tylko z melodii się samej składała i propagowała przez próżnię, niczym elektromagnetyczna fala. A jednocześnie światło i temperaturę na tyle naturalne, że ta nieziemsko czysta muzyka nie wydaje się obca, a jedynie bardzo niezwykła.
Zatem nie jest to wzmacniacz dla wszystkich, a jedynie dla tych, dla których jego walory będą szczególnie ważkie. Nie tych stawiających na moc basu, kłębienie, ocieplanie i słodycz, tylko tych drugich, co chcą mieć czysto, transparentnie, ze stratosferyczną górą i tak klarownie, że otrzymujemy sam czysty destylat. Destylat czystej muzyki, wyizolowanej z nośnika, zostającego tylko w domyśle. Transparencji zatem krańcowej, ale możliwej do zupełnego zmienienia wpływami przedwzmacniacza. Bowiem formalnie jest Audion samą końcówką mocy w oczekiwaniu na przedwzmacniacz. A ten dosłownie wszystko zrobić z nią może, poza radykalną przemianą basu, której mnie przynajmniej sprowokować się nie udało. Udało się go wzmocnić, ale nie aż na tyle, by jakiś basowy smakosz mógł się z nim poczuć jak w domu. Bardzo okazał się wyrazisty, dokładny i akustycznie nośny, ale nie gęsty ani szczególnie niski, kiedy jest taka potrzeba. Ale kto wie – może przy innych głośnikach i z innym przedwzmacniaczem, a także przy innych lampach sterujących, basu robi się kawał. Pamiętam jak kiedyś testowałem Twin-Heada pod kątem sterowników, i z lampami E188CC Mullarda basu było zdecydowanie najwięcej. Niestety, w międzyczasie jedna z tych lamp wyzionęła ducha i już z nimi nie sprawdzę. Byłoby wszakże megalomanią twierdzić, że akurat Twin-Head z monitorami Reference 3A stanowią kres możliwości szukania basu w lampach PX25. Na pewno tak nie jest.
Jest natomiast czymś nader korzystnym, że moc wzmacniacza Audion PX25 równocześnie zapewnia wystarczającą siłę napędową przeciętnie sprawnym nawet głośnikom, a zarazem nadaje się do napędzania klasycznych słuchawek planarnych czy AKG K1000. I było naprawdę ekscytującym przeżyciem, słuchać jak te PX25 napędzają słuchawki.
W punktach:
Zalety
- Bardzo rzadkie lampy w użyciu.
- W dodatku klasyczne, bardzo cenione i sławne.
- Do tego najbardziej liniowe w pomiarach.
- Przy tym to duże triody single-ended.
- Efekty pod wieloma względami niesamowite.
- Super transparencja.
- Szokująca wręcz szczegółowość.
- Podobna separacja.
- Muzyka zawieszona niemalże w nicości.
- Wyśrubowane do granic soprany.
- Zjawiskowa w tej sytuacji wyrazistość.
- Neutralna temperatura, ze śladowym odczuciem ciepła.
- Całościowe wrażenie gładkości dźwięku.
- Naturalne oświetlenie.
- Nie tylko doskonale uporządkowana, ale także głęboka scena.
- Całkowite oderwanie dźwięku od kolumn.
- Dobra stereofonia i szeroka jej panorama.
- Widzialność całych dźwiękowych tworów zupełnie w innych urządzeniach przepadających.
- Bardzo duża podatność na wpływy przedwzmacniacza.
- A także wymiany lamp sterujących.
- Stosunkowo duża moc.
- Dodana funkcja potencjometru.
- Nadaje się do nawet przeciętnie skutecznych kolumn, a jednocześnie do słuchawek planarnych.
- Czysta klasa A.
- Brak sprzężenia zwrotnego.
- Wbudowany odcinacz pętli masy.
- Brak brumu.
- Montaż point-to-point.
- Najwyższej klasy transformatory.
- Efektownie prezentujące się lampy.
- Czołowy producent urządzeń lampowych.
- Made in France.
- Polski dystrybutor.
Wady i zastrzeżenia.
- Bas bardzo wyrazisty i akustycznie rozbudowany, ale nie dość nisko schodzący.
- Całościowy niedostatek wypełnienia.
- Zachowawczy, bardzo prosty design.
- To nie jest jakaś super okazja cenowa, chociaż bez żadnej dezynwoltury.
Sprzęt do testu dostarczyła firma:
Strona producenta:
Dane techniczne:
- Moc: 2 x 8 W.
- Impedancja: 4 – 8 Ω.
- Zniekształcenia: poniżej 0,1%.
- Pasmo przenoszenia: 15 Hz – 33 kHz (±3 dB)
- Czułość wejściowa: 150 mV.
- Szum własny: poniżej – 90 dB.
- Pobór mocy: 157 W.
- Waga: 14 kg.
- Zalecana skuteczność kolumn: powyżej 89 dB.
- Lampy: 2 x PX25; 2 x 6922 lub E88CC lub 6H1N.
- Pilot jako opcja za dopłatą.
- Wymiary: 420 x 230 x 190 mm.
- Cena: 18 000 PLN.
System:
- Źródła: PC, Accuphase DP-700.
- Przetwornik: Phasemation HD-7A192.
- Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III.
- Wzmacniacz: Audion Silver Night Anniversary PX25.
- Końcówka mocy: Croft Polestar1.
- Słuchawki HiFiMAN HE-6.
- Głośniki: Reference 3A.
- Interkonekty: Entreq Konstantin, Harmonix HS-101-Improved, Sulek Audio.
- Kable głośnikowe: Sulek Audio.
Zastanawia mnie skąd biorą się opinie o barwnym ,magicznym brzmieniu wzmacniaczy na 300B ?
Sam miałem doczynienia z dwoma konstrukcjami ,jedna o brzmieniu podobnym jakie opisuje Piotr ,druga prawie jak tranzystor ,średni tranzystor .
Ale Mirek o swoim „Carym” ma pewnie inne zdanie 🙂
Wzmacniacze na 300B grają bardzo różnie. Grand Silver Mono od Ancient Audio, czy używany z z Vox Olympian Audio Note Gakuoh, to szczyty perfekcji i realizmu, a poniżej mamy całą galerię brzmień najróżniejszych, z tym że ciepło i słodycz na pewno nie są tam dominantą. Dużo zależy od lamp sterujących, dużo od samych 300B, a nie mało oczywiście również od samego wzmacniacza. Ale Mirek ma sporo racji – Integra Cary 300B jest lepsza od każdego niemal zintegrowanego wzmacniacza tranzystorowego. Wystarczy dać jej dobre lampy.