Recenzja: Audioform Adventure 203,5

Audioform_Adventure 203   O krakowskiej firmie Audioform i jej animatorze, Tomaszu Kursie, było już przy okazji recenzji kolumn Audioform Adventure 304, ale dla porządku przypomnę, że manufaktura działa od dawna i we wtajemniczonych kręgach jest bardzo ceniona, natomiast nie szukała wcześniej rozgłosu, ponieważ działała po trosze hobbystycznie. Jej właściciel ma inne źródła utrzymania i o rynek nie musiał zabiegać, ale pod naciskiem audiofilskiego środowiska na koniec się ugiął i postanowił zmienić działalność z nazwijmy to – undergroundowej, na normalną – szerokorynkową. A do tego potrzebne są recenzje i reklamy, a nie sama tylko poczta pantoflowa oraz szeptane relacje, jak również pokazywanie się na wystawach, co też ma nastąpić.

Dla porządku przypomnę także, że osoba pana Tomasza łączy niezwykle rzadko, o ile w ogóle wspólnie występujące umiejętności, jako że jest muzykiem i jednocześnie plastykiem – specjalistą od wzornictwa przemysłowego. A że zna się też na elektronice, akustyce i obróbce materiałowej, to zbieg tych umiejętności w postaci kolumny głośnikowej niewątpliwe rodzi ciekawość. Z ręką na sercu mogę stwierdzić, że kiedy ciekawość ta w moim przypadku została zaspokojona, nie doznałem rozczarowania w sensie niedobrych wrażeń słuchowych, a jedynie takiego często towarzyszącego recenzentom poczucia utraty, kiedy sprzęt przynoszący radość pakuje się i odjeżdża. Ale każda praca ma gorsze momenty, nawet tak przyjemna jak życie ze słuchania muzyki.

Jednak pisanie recenzji o aparaturze odtwórczo-muzycznej ma nie tylko chwile radosne i chwile mniej miłe, lecz także pewną logikę oraz pewne wymogi podejścia. Mam na myśli, że modus operandi tych przedsięwzięć wymaga, aby urządzenia w ramach szkoły jakiegoś producenta opisywać rosnąco a nie malejąco, czyli od tańszych do droższych. Bo lepiej wszak robić odwołania w rodzaju „a te, to jeszcze więcej potrafią”, niż „te nie umieją aż tyle”. No ale jest jeszcze inna logika, mianowicie logika życia. A ono nie zawsze idzie na rękę i w parze z życiową wygodą, więc czasem trzeba pod prąd płynąć, chociaż chciałoby się z prądem. Zatem kolejność będzie tym razem odwrotna, jako że większe i droższe Audioform zostały już opisane, a teraz zajmiemy się mniejszymi – Adventure 203,5. Ta wygodniejsza dla recenzenta kolejność nie została wdrożona, ponieważ mniejsza „Przygoda” dłuższych wymagała poprawek i większego nakładu pracy, toteż dopiero obecnie melduje się w formie turniejowej, takiej aby sprokurowane nią audio naprawdę nas radowało. 

Założenia i forma techniczna

Audioform Adventure 203

To już druga wizyta produktu marki AudioForm w naszej redakcji.

   Kolumny są specyficzne, jak wszystkie od Audioformu. Bo na cóż komu n-te w postaci zwykłego pudła, zaopatrzonego w dwa czy więcej głośników od którejś z firm je robiących, na pociechę dla nabywcy wpuszczone w ładny fornir, tak żeby powstało wrażenie luksusowego wyrobu. Takich kolumn jest multum i są nawet takie bez ładnego forniru, żeby się można było szczycić szczególnie dobrą ceną. Po każdym Saturnie, Media Markcie czy u innego handlarza masówką, stoją szeregi takich kolumn o atrakcyjnych cenach i wyglądzie, że owszem, nie wstyd postawić w salonie. Gorzej natomiast z brzmieniem, bo to jest z reguły straszne i przypomina walenie chochelką w pusty karton. Nie zajmowałem się tym nigdy, bo nie chcę się zajmować, ale w sumie pouczające by było opisać od czasu do czasu, jak okropne być może brzmienie głośników czy słuchawek, na samo wspomnienie których ciarki biegają po plecach. Albowiem nie każda firma to jakieś Pylon Audio, że tańsza kolumna gra dobrze i nie strach tego słuchać. Masowi producenci nie bawią się w pieszczoty, tylko tłuką kolumny na podobieństwo garnków. Do kina domowego, więc nie do muzyki tylko łoskotu, i nie dla słuchaczy a oglądaczy – że tyranozaur ma ryczeć, a James Bond gęsto strzelać. Tak więc coś trzaska, mlaska, wybucha – i radość z tego płynie dla niewprawnego ucha.

Rzućmy za siebie te okropieństwa. Kolumny Audioform Adventure 203,5 to przeciwieństwo tamtych. Wysmakowane, dopieszczone, opracowane starannie od podstaw. Końcówkę sygnatury mają 3.5, ponieważ są trzy i pół drożne, więc z dwiema zwrotnicami. Jedna odcina na wysokości 350 Hz dwa głośniki od STX (każdy po 6,5 cala), umieszczone we wspólnej komorze, a druga na 4000 Hz pozostawia sam tytanowo-karbonowy tweeter (produkcji własnej Audioformu), poniżej którego a nad tamtymi pracuje głośnik szerokopasmowy średnicy 5,1 cala. (Także od STX i też z karbonową membraną.). Zarówno on, jak i tweeter, mają osobne komory, które stylem charakterystycznym dla Audioformu są od tyłu zawsze zaokrąglone i opatrzone dyfuzorem. (Za wyjątkiem tej tweetera, który dźwięk podaje wyłącznie przed siebie.) Każda z nich patrzy na słuchacza pod innym, własnym kątem, tak samo jak w przypadku topowych kolumn Focala. Charakterystyczne dla Audioformu jest także to, że wszystkie trzy komory stoją – niby na jednej nodze – na pojedynczym słupku zakończonym od dołu szeroką, masywną stopą. W tej stopie są zwrotnice, by nie psuć akustyki, a także dwie pary przyłączy, umożliwiające bi-wiring. Od spodu mają metalowe półkule, zastępujące kolce, tak więc suwanie po podłodze nie nastręcza kłopotu. Kolumny są zamknięte, bez żadnych bass-refleksów, a każda waży solidnie – 30 kilogramów. Para kosztuje 18 tysięcy, czyli nie handlujemy pierzem, ale też i wymogi muszą być do tego wysokie. Tu się nie przejdzie opłotkami, tylko jechać trzeba od frontu, a jak nie trafimy na dźwięk wybitny, to będzie nieprzyjemnie. Ale cóż, jak jest cena, to musi także być jakość, bo za osiemnaście tysięcy jakość już można kupić.

Audioform_Adventure_203,5_HiFiPhilosophy_004

Tym razem dotarła na odsłuchy mniejsza konstrukcja z serii Adventure, a dokładnie: AudioForm Adventure 203,5.

Ze spraw technicznych dorzućmy, że skuteczność opiewa na 89 decybeli, a pasmo przenoszenia obejmuje 30 Hz – 23 kHz. Impedancja to 8 Ohmów, a słuchać trzeba z odległości minimum 2,5 metra, tak żeby kąty ustawienia zbiegły się na słuchaczu. Sugerowana moc wzmacniacza to 50 – 500 W, no chyba że jest lampowy, bo lampy żyją inaczej. Całość prezentuje się przednio, z lustrzaną czernią frontu i w ciemnym orzechu oklein oraz matowej czerni pokryw, tak więc strona techniczna nie budzi żadnych zastrzeżeń.

Odsłuch

Audioform Adventure 203

Jest to trzy i pół drożna konstrukcja z zamkniętą, segmentową obudową.

   Prawdę rzekłszy, przystępując do relacji z odsłuchu czuję lekkie zażenowanie. Wynika ono z dwóch względów – z konfrontacji z kolumnami o wiele droższymi, która mimochodem i na dystans wprawdzie, ale się jednak zdarzyła. A także z tego, jak mocno trzeba będzie chwalić, co zawsze jest krępujące. Krępujące zarówno dlatego, że w codziennym życiu rzadko trafiamy na przedmioty tak dobre, a więc wymagające takich pochwał; a także z uwagi na to, że pisząc takie pochwały, człowiek sam łapie się na tym, iż przestaje w nie wierzyć i musi co czas jakiś podpierać się wspomnieniami. A skoro samemu się nie dowierza, to jakże ci inni, ci tylko czytający, mieliby wierzyć, skoro wspomnień na poparcie nie mają? Tak więc, myślę sobie, niechaj nie wierzą i krytykują, a ja swoje i tak napiszę, bo przecież nie będę przed sobą i przed innymi kłamał. Lecz by dodać otuchy i satysfakcji dostarczyć poszukiwaczom wad oraz wszelkich słabości, zacznę od tego, co może nie jest aż krytyką, ale co mieć można przynajmniej za wyraz pewnych słabości.

Pierwsza z takich spraw, to wypełnianie pomieszczenia dźwiękiem. W materiałach firmowych producenta znajdziemy adnotację, że kolumny grać winny na metrażu minimum dwudziestu metrów. – Sam nie odniosłem takiego wrażenia. Przeciwnie, na moich dwudziestu sześciu i przy suficie na ponad trzy głośniki dały wprawdzie radę, ale na pewno nie była to potęga brzmienia zdolna wgniatać słuchacza w fotel czy rozsuwać mu ściany. Był wprawdzie kontakt fizjologiczny, w postaci odczuwalnego na skórze dotyku, ale znacznie słabszy od tego, co potrafiły zaoferować takie Raidho, Zingali czy duże Audioformy. Tak więc z dużymi metrażami ostrożnie i dla nich na pewno odpowiedniejszy będzie model 304; te natomiast 203,5 powinny się dobrze sprawdzić w pomieszczeniach od piętnastu do dwudziestu i trochę metrów. No chyba, że komuś nie zależy na wybitnie głośnym słuchaniu i na muzyce jako akustycznym ciśnieniu także poza obrębem bębenków słuchowych, bo wówczas nie ma sprawy, kolumny na pewno nie zawiodą w sensie samej muzyki. Druga rzecz, to owe kąty ustawienia głośników w kolumnach. Same kąty są prawidłowe, ale goleń podtrzymująca całość powinna być trochę wyższa, no chyba, że będziemy słuchać siadając na wyjątkowo niskiej kanapie, bo wówczas będzie w sam raz. Ale ponieważ sam nie siadałem, musiałem coś dodatkowo pod głośniki podkładać, bo nie lubię kiedy głosy rozchodzą się niżej głowy.

Audioform Adventure 203Audioform_Adventure_203,5_HiFiPhilosophy_003Audioform Adventure 203Audioform Adventure 203

 

 

 

 

I trzecia sprawa – ostatnia. Kolumny mają budowę zamkniętą, tak więc bez bass-refleksu, a zatem brak dodatkowego ujścia dla basu, który cały propaguje membranami dwóch obsługujących głośników. Wszystko jest z tym w porządku, dopóki nie będziemy mieli do czynienia z płytą, na której bas został ewidentnie podbity – i to w sposób dobitny. Kiedy trafimy na taką płytę (nie jest ich wiele, niemniej występują) lepiej mieć będzie w zapasie bass-refleks jako wentyl, bo chociaż u Audioform 203,5 nie dzieje się nic złego, to czuć jednak, że głośnik basowy o nieco większej średnicy, poparty ewentualnie bass-refleksem, lepiej by sobie z tym nadmiarem basowości poradził. Ale to, jak powiadam, jedynie na rzadkich (przynajmniej w mojej kolekcji) płytach z wyraźnie dopompowanym basem – i to dopompowanym na maksa. Natomiast z tymi normalnymi, mającymi bas nawet bardzo potężny lecz naturalny, mniejsze Adventure radzą sobie bezproblemowo, zarówno co do plasowania basu w przestrzeni, jak i samej basu postaci.

Tyle tytułem adnotacji, może nie aż krytycznych, ale zwracających na pewne rzeczy uwagę. Bo w końcu nie recenzujemy kolejnych Vox Olympian, a choćby nawet, to one też mają swoje ograniczenia – i jeszcze jakie! Dwieście metrów metrażu, jako spokojne minimum odsłuchowego obszaru, to raczej nie coś do spełnienia przez przeciętnego audiofila. I w sumie tak jest zawsze – nie ma rzeczy idealnych, pasujących do każdych wymogów. A teraz będę chwalił.

Audioform_Adventure_203,5_HiFiPhilosophy_005

Całość opiera się na charakterystycznej dla serii stopce.

Pochwały zacznę od powrotu od tego, że słuchałem niedawno kolumn za kilkaset tysięcy (nie powiem jakich, jeszcze mi życie miłe) – w dodatku gonionych elektroniką z okablowaniem za kolejne na oko sto parędziesiąt – i wiecie co, do tych mniejszych Audioform napędzanych moimi lampami nie miało to podejścia nawet w głębokim ukłonie. Jazgot, syki, obcość, chłód, nadwymiarowe pogłosy; a zatem piłowanie po uszach w wymiarze czystej makabry i ogólnie biorąc sztuczność całkiem nie do przyjęcia. Żal mi tych, co takie rzeczy kupują i potem muszą słuchać (słuchaniem tym pewnie jeszcze dumnie się szczycąc), a takich kupujących niewątpliwe jest wielu, bo inaczej firmy za tym stojące musiałyby splajtować. A firmy znane, cenione, takie z samego topu. No nic, niech sobie kupują i składają bezrozumnie takie brzmieniowe dziwactwa, a my się bierzmy tymczasem za prawdziwą muzykę.

Odsłuch cd.

Audioform Adventure 203

Zespół może być podpięty do systemu w układzie bi-wire. W tym wypadku posłużyliśmy się jednak świetnymi zworkami Acoustic Review.

   Właściwy opis mniejszych Adventure można zawrzeć w dwóch słowach – brzmieniowa uczta. Tak, masz rację czytelniku, tego rodzaju pochwały dla piszącego są krępujące; lecz poza tym co zawarłem na początku w uwagach wstępnych, nie mogę się już dopatrzyć żadnych innych uchybień. No, może jeszcze stereofonia nie była jak u najlepszych – i na pewno nie taka, jak u Albedo Aptica; a głębia sceny nie jakaś szokująca, toteż jeśli ktoś lubi brzmieniowe efekty odniesione przede wszystkim do zjawisk przestrzennych, to lepiej zrobi kupując te Albedo (skądinąd dwakroć droższe), albo powiedzmy wyjątkowo głębokie scenicznie monitory rocznicowe Dynaudio, czy któreś na przykład Zingali. Ale jeśli chodzi o postać samego dźwięku, to grały te Adventure na poziomie mistrzowskim i bez wątpienia high-endu. Nie bez dumy zaznaczę w tym swój udział. Głośniki były u mnie wcześniej, jakieś pół roku temu. Już wówczas prezentowały się znakomicie, lecz po uważnych testach odkryłem, że średni zakres powinien w nich zostać poprawiony, tak żeby indywidualizm brzmieniowych smaków lepiej się mógł zaznaczać. Brzmienie bowiem trochę z nadwyżką miało sopranów, nieco deformujących średnicę. Sporo czasu zajęło konstruktorowi doprowadzenie tego do perfekcji (w czym już udziału nie miałem), ale na koniec perfekcja niewątpliwie się pojawiła i ręczę, że każdy słuchający tych Adventure z odpowiednią elektroniką też będziecie pod wrażeniem. Przy czym elektronika wcale nie musi być droga i w cale nie musi lampowa. Słuchałem tych kolumn także z czekającym na recenzję tranzystorowym wzmacniaczem zintegrowanym podobnie polskiej konstrukcji, kosztującym raptem 4000 PLN (słownie: cztery tysiące), którego nie będę teraz nazywał i przedrecenzyjnie palił. Albo nie, właśnie nazwę – nazywa się Reasonus i jest już do kupienia. Grało z nim pierwsza klasa i mogę się pod takim brzmieniem podpisać imieniem i nazwiskiem, gdyby ktoś się domagał uwierzytelnienia. (Recenzja wzmacniacza wkrótce.)

Przejdźmy od pochwał ogólnych do brzmieniowych konkretów. Podczas słuchania zanotowałem w zeszycie: głębia, nasycenie, misterność, ożywiająca się przestrzeń; a z Twin-Head dodatkowo świeżość, większa dawka powietrza i większe nasycanie przestrzeni w sensie większego ciśnienia akustycznego oraz ogólnej wibracji. A tak generalnie, to przede wszystkim imponująca poetyka całego dźwięku (możliwa także do nazywania wybitną muzykalnością), a już wokali, to zwłaszcza. Brzmienie przy tym nieznacznie, tak dla dodania uroku, przyciemnione i nieznacznie też pogłębione, a w efekcie niezwykle nastrojowe. Właśnie – nastrojowe – bo nastrój i muzykalność to były dwa wyróżniki. Czas pomiędzy początkiem słuchania a pozyskaniem słuchacza wynosił zero. Ogarnięcie muzyką okazało się natychmiastowe i natychmiastowy też podziw. Tak jakby muzyczna ośmiornica chwytała nas w macki i wymuszała trwanie w muzycznej egzaltacji.

Audioform_Adventure_203,5_HiFiPhilosophy_010

A jak brzmią 203,5? Radzimy sprawdzić samemu!

A przyznam, że nieco miałem wątpliwości jeszcze przed pierwszym kontaktem, czy takie od nieznanego producenta, wycenione na było, nie było osiemnaście tysięcy, zdołają się wykazać dobrą relację jakości do ceny. Ale z tym, okazuje się, nie ma najmniejszego problemu – Audioform Adventure 203,5 bronią się znakomicie. To nawet nie jest obrona – to atak, i to atak szczytowy. Nie jest to wprawdzie brzmienie na miarę najlepszych recenzowanych tutaj głośników za pięćdziesiąt i więcej tysięcy, ale te tańsze mogą czuć się poważnie zagrożone, zwłaszcza pod względem nastrojowości i poetyki dźwięku. Z kolei wszelkie takie – nazwijmy je roboczo wydziwaczonymi – to już w ogóle szukać czego nie mają u miłośników muzyki a nie dziwactw, albowiem najlepsza rzecz w tych Adventure, to przekaz muzycznego piękna. Piękna całościowego, złożonego z piękn poszczególnych, które tutaj się licznie gromadzą. Tak licznie, że siedzisz pośrodku i podziwiasz. No, wiecie jak to jest, bo nieraz żeście w takim środku siedzieli. Tyle że pewnie takim ze trzy razy droższym, chociaż to przebicie cenowe nie jest absolutnie konieczne. Niemniej dużo bardziej prawdopodobne.

Szczególnie to miły moment, kiedy brzmienie zadowala pod każdym względem i nawet przekracza oczekiwania. Sam ogromnie go lubię i daleki jestem od poszukiwania stanów odwrotnych, kiedy można się czepiać. Bo kiedy wszystko nawala w przypadku drogich systemów od znanych producentów, to już w ogóle nie wiadomo gdzie oczy podziać, zwłaszcza gdy obok stoi pałający żądzą pochwał sprzedawca lub dystrybutor, a jeszcze gorzej, gdy sam producent. I nic, tylko brać nogi za pas by wypadało, lecz na szczęście zawsze znajdą się chwalcy; i tu też wyjść nie można z podziwu, jakie rzeczy niektórzy potrafią chwalić. Ale dajmy temu tym razem spokój – najważniejsze, że recenzowane teraz Adventure 203,5 chwalić mogę z czystym sumieniem i niech się ktoś waży ich czepiać, a mocno się wkurzę. Bo jak na początku stwierdziłem, do przestrzeni mieć można wprawdzie uwagi i do wysokości zawieszenia głośników, ale do postaci dźwięku uwag już mieć nie można, bo to jest nektar dla uszu pod każdym dosłownie względem. Nie licząc oczywiście poszukiwaczy brzmień dziwnych, bo to jest odrębny temat, któremu może kiedyś z osobna się przyjrzymy, na przykład przy okazji którychś dziwnie grających słuchawek. Natomiast nasze Adventure grały popisowo zarówno w sensie kontaktu z rzeczywistością (z nieznacznym rysem upiększania), jak i samego przywoływania piękna, a także z dobrze wyważonym całościowo pasmem, o którym teraz dwa słowa.

Audioform_Adventure 203

Jeśli tylko ustawimy je w niezbyt dużym pomieszczeniu, to zostaniemy objęci prawdziwie muzykalnym, angażującym dźwiękiem, któremu w zasadzie ciężko cokolwiek wytykać. W tym budżecie ciężko będzie o lepsze kolumny!

Soprany mogę określić jako na tyle dobre, że w ogóle nie nasuwające chęci komentowania. Po prostu dobre soprany – takie jak trzeba, w pełni rozwinięte i niczego nie zakłócające. Co natomiast zwracało uwagę, to nasycenie i bogactwo środka. Połączenie finezji z brzmieniową sytością i dbałością o indywidualizm naprawdę robiło wrażenie i chciało się tego słuchać przez długie, długie godziny. Poniżej bas. Nie aż taki, jak ten od dużych Adventure, czy którychś wybitnych pod względem basowym kolumn, ale zaznaczający się i dobrze wiążący akcenty rytmiczne z przestrzennymi. Szybki, zebrany w sobie, dobrze narysowany, kubiczny i wypełniony. Nie mający zakusów do dominacji czy jakiegoś brzmieniowego popisu, ale też nie uciekający przed słuchaczem i nie mający charakteru jakiegoś skromnego dodatku. Dobrze sprawdzający się jako tło albo podkład, a czasami przejmujący rolę dominującą, jak choćby na nasyconej basem płycie Leonarda Cohena Ten New Songs.

Odnotowałem jeszcze, że pojawiała się pełny wizualizacja instrumentów, jak również niezwykle cenne uczucie, które można określić mianem przeciągania smyczkiem po duszy. Takie szczególne wzmożenie uczuć, mimowolnie pojawiające się pod wpływem muzycznych doznań – szczególnie przenikających. To już sygnały mówiące o bardzo wysokim poziomie i wyrafinowanym sposobie kreowania wartości duchowych. O wybitnych predyspozycjach do piękna i do wzruszeń.   

Podsumowanie

Audioform_Adventure_203,5_HiFiPhilosophy_003   Za dużo już było pochwał, tak więc tylko napiszę, że kolumny Audioform Adventure 203,5 mają wprawdzie ograniczenia wynikające z wielkości, ale zalety bez wątpienia dalece w nich dominują. Nie są do wielkich metraży i do tektonicznego basu, podobnie jak nie są dla wielbicieli szczególnych efektów przestrzennych. Są natomiast – i są szczególnie – dla miłośników pięknego brzmienia. Piękno głosów i piękno instrumentów podają w sposób niezwykły, zniewalający urodą; że się nie można nasłuchać i trwać trzeba w podziwie. Znowu chwalę więc kończę i tylko jeszcze nadmienię, że cena jest adekwatna, mimo że przed słuchaniem inaczej mi się zdawało.

 

W punktach:

Zalety

  • Piękno brzmienia.
  • Na które składają się:
    • Nasycenie.
    • Koloryt.
    • Misterność.
    • Przejrzystość.
    • Głębia dźwięku.
    • Całościowa poetyka.
    • Umiejętność różnicowania głosów.
    • Staranne wyważenie składników pasma.
    • Otwartość sopranów.
    • Szczególne bogactwo średniego zakresu.
    • Średniej mocy i średniej wielkości rytmiczny tudzież przestrzenny bas.
    • Uporządkowana, średnio głęboka scena.
    • Znakomita wizualizacja instrumentów i wykonawców.
    • Umiejętność łączenia delikatności z potęgą.
    • Granie smyczkiem po duszy.
  • Wysokiej jakości głośniki o karbonowych membranach.
  • Ich kątowe, zbiegające się na słuchaczu ustawienie.
  • Profilowane komputerowo, zamknięte komory akustyczne z dyfuzorami.
  • Zwrotnica poza obudową, a więc nie zaburzająca akustyki.
  • Bi-wiring.
  • Eleganckie wzornictwo.
  • Dobre materiały.
  • Staranne wykonanie.
  • Dobry stosunek jakości do ceny.
  • To kolejne zaskakująco dobre kolumny od tego producenta.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Nie do pomieszczeń o dużej kubaturze.
  • Bez szaleństw w sensie popisów scenicznych.
  • Siadać trzeba nisko, albo stawiać głośniki na dodatkowych podstawkach.

Sprzet do testu dostarczyła firma: AudioForm

Dane techniczne:

  • Model: Audioform Adventure 203,5.
  • Typ: trzy i pół drożna konstrukcja zamknięta.
  • Pasmo przenoszenia: 30 Hz – 23 kHz.
  • Przetworniki: 6,5/6,5/5/1 cal (carbon/tytan).
  • Moc: 200 W.
  • Punkty podziału zwrotnicy: 350 i 4000 H.z ·
  • Efektywność: 89 dB.
  • Impedancja: 8 Ohm
  • Ogniskowa: 2,8/0,85 m.
  • Sugerowana moc wzmacniacza: 50 – 500 W.
  • Powierzchnia dedykowana: 20 m2.
  • Optymalna odległość odsłuchowa: 2,5 – 4 m
  • Wymiary: 950 x 250 x 350 mm.
  • Waga: 30 kg
  • Cena: 18 306 PLN

 

System:

  • Źródło: Accuphase DP-700 SACD.
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III.
  • Wzmacniacz zintegrowany: Reasonus Audio.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Głośniki: Audioform Adventure 203,5.
  • Interkonekty: Harmonix HS101-Improved-S RCA, Sulek Audio RCA.
  • Kable głośnikowe: Entreq Konstantin, Siltech Signature.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

6 komentarzy w “Recenzja: Audioform Adventure 203,5

  1. Sławomir S. pisze:

    Głośniki te 'słyszymy’ na razie dzięki barwnemu opisowi, ale widzimy na oczy własne. I nie dowierzam im (tj oczom właśnie). Zastanawia mnie, jak taki wtórny wzorniczo produkt, ewidentnie wzorujący się na pomyśle Focala, może firmować projektant wzornictwa przemysłowego. Brr..

    1. PIotr Ryka pisze:

      A co z pozostałymi głośnikami? Dlaczego wolno takie nie odgięte robić tym, którzy sami nie wymyślili pierwszego nieodgiętego? I czy wolno robić rowery tym, którzy nie wynaleźli bicykla, a samochody komukolwiek poza Daimlerem?

      1. Sławomir S. pisze:

        A wolno, wolno .. i wolno nie być zachwyconym. Nie zarzucam wzorniczej wtórności poprzez użycie głośnika z membraną o kształcie stożka, którą już ktoś wymyślił. Dlatego absurdalny ten przykład z bicyklem i samochodem, zwłaszcza z samochodem, gdzie obecnie właśnie FORMA jest nośnikiem rozpoznawalności marki. Podobnie z tak porozcinaną bryłą głośnika – to stało się rozpoznawalnym elementem wzorniczym marki Focal. WZORNICZYM w rozumiemiu FORMY, która stała sie czymś więcej niż obudową dla funkcją i konstrukcji. Nie twierdzę , ze produkt jest wtórny, jest zapewne nasycony innowacjami, ale FORMA jest wtórna. A wzornictwo to FORMA.

        1. PIotr Ryka pisze:

          Ale przecież w tym wypadku nie chodzi o formę wzorniczą w sensie czysto wizualnym, tylko formę podporządkowaną użyteczności. Audioform, podobnie jak Focal, uważa że kątowe ustawianie głośników z ogniskową na słuchaczu daje dobre efekty. Osobiście mogę jedynie stwierdzić, iż obie kolumny Audioformu podobały mi się bardzo, a kolumny Focala na AS w 2013 uznałem za dźwięk wystawy, podczas gdy ich flagowe Utopie w roku 2014 grały na AS koszmarnie. Odnośnie zaś do samej formy, to Audioform stawia swoje na nóżce i tył wykańcza półkoliście, a Focal nie. Tak więc podobieństwo jest częściowe.

          1. Julian S. pisze:

            Z tego co słyszałem od Pana Tomasza projekt kolumn serii Adventure powstał jakieś 10-12 lat temu, a zatem na długo zanim Focal stworzył taką formę dla swoich głośników.
            W tamtych latach było to wzornicze objawienie. Niestety o undergroundowych kolumnach Audioform praktycznie nikt nie słyszał, a produkty Focala są znane powszechnie i dlatego można odnieść wrażenie że projekt Audioform jest wtórny, choć to nieprawda.
            Na marginesie dodam że od strony wzorniczej ja osobiście mam innego faworyta w ofercie tej firmy, czyli głośniki z serii Nord (choć nigdy ich nie słyszałem).

  2. Sławomir S. pisze:

    W takim razie wycofuję swoje 'formalne’ marudzenie. A popchnięty w kierunku sprawdzenia oferty firmy Audioform wyrażam szczere uznanie dla projektu kolumn z serii Classic. Less is More!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy