O firmie iFi pisałem więcej razy niż o którejkolwiek innej, toteż sobie ją darujemy i anonsować po raz kolejny nie ma potrzeby, a w takiej sytuacji prosta droga do technicznego opisu i rezultatów brzmieniowych.
Opis techniczny
Akcesoria od iFi są liczne i malutkie, jak przystało na akcesoria. W większości przypadków są jednak aktywne a nie pasywne, to znaczy nie są to przeważnie kabelki, podkładki i śrubki, tylko coś w czym prąd się przepoczwarza na nasz korzystny użytek. iPower, iPurifier (ściśle biorąc cała banda iPurifierów), iSilencer,3.0, iDefender3.0 i iEMatch to są prądowe zakrętasy, w których coś z prądem się wyrabia, aby nie było jak było. To znaczy by się zmieniło i zaszła dobra zmiana. W każdym wypadku zaszła niedrogo i bez powiązania z polityką, a przynajmniej polityką inną niż polityka rozwojowa angielskiej firmy iFi. Polityka ta słusznie zakłada, że transfer po liniach USB wymaga rozlicznych poprawek i były już recenzje o poprawiaczach iDefender i iOne, a ta jest o iSilencer.
Jak sama nazwa wskazuje, ma on wyciszać hałasy, których magistralom USB nie brak, skutkiem konstrukcyjnego niechlujstwa w komputerach. Kiedy wiele lat temu Compaq, DEC, IBM, Intel, Microsoft, NEC i Nortel tworzyły standard USB, czyli uniwersalną magistralę szeregową (ang. Universal Serial Bus) nie miały ani trochę na uwadze audiofilskich wymagań. To było klasyczne aby-żeby, czyli „aby tylko działało”. Działać miało po łebkach, ale za to w dziecinnie prosty użytkowo i uniwersalny sposób. No i się pliki mimo bylejakości użytecznie transferowały – zniknęła też uciążliwa potrzeba osobnych kabli zasilających – a myszy, drukarki czy klawiatury spokojnie można było tym samym gniazdom wpinać. Były z tym wprawdzie kłopoty, bo zasilanie siadało i trzeba było dokupować specjalne rozgałęźniki o własnym zasilaniu, gdy ktoś chciał równocześnie mysz, klawiaturę, drukarkę, skaner i joystick do sieci USB podłączyć, ale ogólnie biorąc zapanowała prostota, bo większość urządzeń zewnętrznych zaopatrzono w złącza USB. Do dziś to się nie zmieniło – prostota i uniwersalność wzięły górę – jednakże kosztem ubocznym był okropny hałas wewnętrzny transferu. Mało lub wcale widoczny na zdjęciach czy w innych kopiowanych plikach, ale w odtwarzaniu muzycznym wybitnie uciążliwy; do tego stopnia, że leniwi z natury producenci aparatury audio zmuszeni zostali do instalowania we wnętrzach przetworników cyfrowo-analogowych specjalnych modułów poprawiające odczyt. Tak w każdym razie zapewniali i w opisie technicznym każdego niemal z co lepszych DAC-ów jest passus o poprawie przekazu skutkiem rewelacyjnych wynalazków. Czasami to była prawda, a czasami nieprawda, to znaczy czasem jakość dźwięku na złączu USB faktycznie okazywała się dobra, ale przeważnie nie bardzo. Dlatego zostawiano jako rezerwę coraz mniej popularne złącza koaksjalne, optyczne i różne inne, na wypadek gdyby ktoś jakości standardu USB nie był w stanie zaakceptować.
W tym słabym punkcie węzłowym okopało się iFi i śle teraz na świat cały tanie, niewielkie urządzonka, mające za zadanie poprawić USB-sytuację. Zamieniające w sposób nietrywialny transfer USB na koaksjalny, z czym mieliśmy do czynienia w iOne, albo udanie rugujące wewnętrzną hałaśliwość dzięki uziemianiu i własnej linii zasilania pozwalającej odciąć hałasujące wewnętrzne, jak było w iDefenderze. A teraz będzie jeszcze prościej i ogólnie biorąc najtaniej, ponieważ iSilencer nie potrzebuje dla pełnej optymalizacji dodatkowego iPower i jest tańszy niż iOne. Z tą taniością jednakże aż tak do końca prosto w jego przypadku też nie jest; bo raz, że nie przeszkadza iDefenderowi, to znaczy mogą pracować wspólnie w jednym czy wielu gniazdach, pospinane niczym wagony jeden za drugim, a prócz tego wspominałem już o tym działaniu grupowym, że działał będzie tym lepiej, im więcej gniazd w urządzeniu jest nim poprawiająco zatkanych. Pozostaje jednakże faktem, że pojedynczy też ma poprawiać bez żadnego dodatkowego wsparcia; od tego więc opis dźwiękowych zagadnień rozpoczniemy, ale wpierw jeszcze o samej technice poprawiania.
Producent wskazuje na cztery osobne wyróżniki. Po pierwsze iSilencer stosuje technologię Active Noise Cancellation®, a więc aktywne zwalczanie hałasu, znane ze słuchawek spacerowych, lecz w jego przypadku przejęte wprost z techniki militarnej. Napotkaliśmy już to udoskonalenie w iUSB3.0, będącym modułem operacyjnym dla podwójnego kabla iUSB Gemini – i wówczas napisałem, że oznacza aktywny „przeciwszum” interferencyjny, rugujący szum zasilania w kanałach USB. Trick ten podpatrzony został u wojskowych, a konkretnie w systemie antyradarowym francuskich myśliwców czwartej generacji Dassault Rafale, potrafiących aktywnie zwalczać śledzenie radarowe przeciwnika. Dzięki generatorowi przeciwszumu, zwanemu ANC+®, szum źródłowy zostaje zredukowany aż stukrotnie (sic!), spadając do niemierzalnego niemal poziomu 0.1uV, czego sonicznym efektem ma być zdecydowany krok ku analogowości.
Po drugie transfer udoskonala się poprzez REbalance®, czyli przywrócenie zbalansowanego w pierwotnym założeniu, ale często potem z tym zbalansowaniem zapodzianego transferu USB. Po zrezbalansowaniu bardziej odpornego na zakłócenia elektromagnetyczne przenikające do kabla z zewnątrz, zarówno poza, jak i w obudowie. Odporniejszego też na tracenie bitów skutkiem degradacji sygnału w samym kablu.
Po trzecie na rzecz poprawy następuje arcyważna redukcja jittera, a w efekcie poprawniejsza, mniej narażona na wystąpienie błędów asynchronizacji zarówno pojedynczych bitów, jak i całych pakietów transmisja. Wynikałoby z tego, że podobnie jak iDefender ma iSilencer wbudowane własne precyzyjne oscylatory taktujące, ale w danych technicznych nie ma o tym żadnej wzmianki.
Na koniec rzecz niby banalna, ale jakże przydatna – kompatybilność z szybszymi złączami trzeciej generacji USB 3.0.
Wszystkie te udogodnienia zmieściły się w małej przelotce na gniazdo, prawie identycznie wyglądającej jak bliźniaczy iDefender, ale dla łatwiejszego rozróżnienia szarej a nie czerwonej. Też w małe, białe, zafoliowane pudełko zapakowanej i kosztującej 249 a nie 219 złotych.
Co słychać?
Włodzimierz Iljicz Lenin, jeden z najtęższych skurwysynów, pytał kiedyś w rewolucyjnym artykule i sam sobie odpowiadał „Co robić?” (1902). Wszelako to już wiemy. Mamy nałożyć iSilencera na gniazdo USB, i ma od tego być lepiej. Pytaniem zatem brzmi – czy rzeczywiście jest? Ale to powinno dać się natychmiast usłyszeć, bo właśnie o to chodzi. Czy zatem poprawa dochodzi do skutku?
U polskiego dystrybutora, który już się chyba pogubił w nawale nowych iFi, zapanowała konsternacja, kiedy im oznajmiłem, że do testu pojedynczy iSilencer nie wystarczy. Najwyraźniej nie doczytali o tym zespołowym działaniu, albo im się odpieczętowywać więcej niż jednego nie chciało i myśleli, że jakoś to się ślizgnie. Oświadczyłem jednak, że dwa minimum być muszą, toteż drugi, a nawet trzeci, dosłali. Na początek weźmiemy się jednak za jeden, bo ktoś może nie mieć ochoty na dwa, albo nie mieć na drugi pieniędzy.
Test pojedynczego rozbiłem na etapy, sprawdzając najpierw działanie z przetwornikiem/wzmacniaczem mobilnym Apogee Groove podpiętym kablem USB z własnego kompletu, i podobnie postąpiłem ze znacznie już droższym i większym przetwornikiem/słuchawkowym wzmacniaczem iDSD BL, a na koniec przetestowałem efekty za pośrednictwem kabla iUSB Gemini z iUSB3.0 w odniesieniu do kosztującego ponad dziesięć tysięcy stacjonarnego przetwornika Aqua Audio La Voce.
Co do efektów przy Apogee Groove i iDSD, to nie mogło być wątpliwości, że są pozytywne i dobrze słyszalne. Kilka przepięć na z i bez z całkowitą powtarzalnością pokazało, iż z iSilencer dźwięk staje się głębszy, bardziej nasycony, lepiej doświetlony i całościowo wyższej jakości. Głębia i nasycenie to sprawy oczywiste, nie wymagające specjalnego komentarza, natomiast o oświetleniu dopowiem, że zarówno mocniej operowało kontrastem, dzięki lepszemu odcinaniu się dźwięków od ciemniejszego i bardziej aksamitnego tła, jak i same te dźwięki zyskiwały satynowy połysk i lepsze modelowanie sferyczne, stając się bardziej prawdziwymi i przekonującymi. Dźwięk bez iSilencera szarzał, rozpłaszczał się i stawał monotonny. Znacznie mniej było w nim do zobaczenia, bo choć wydawać by się mogło, że powinienem napisać „do usłyszenia”, to dźwięki zawsze przekładają się na obrazy, a im wprawniejsze ucho słucha, tym te obrazy są dokładniejsze.
Podsumowując można napisać, że i tym razem nie robi nas iFi w balona i za nieduże pieniądze faktycznie coś wartościowego oferuje posiadaczom niezbyt kosztownych przetworników i słuchawkowych wzmacniaczy. Niezależnie od klasy słuchawek – poczynając od tanich Grado SR60, a na drogich MrSpeakers Ether i Fostex TH900 kończąc – poprawa była dobrze słyszalna i zawsze w opisanym stylu.
W przypadku użycia iSilencera z drogim systemem, wspieranym przez wzmacniacz słuchawkowy Phasemation po kablu symetrycznym TelluriumQ Black Diamond, sprawa przybrała natomiast subtelniejszy ale też godny uwagi obrót. W tym wypadku nie nastąpiło pogłębienie a sposób oświetlania się nie zmienił (bo La Voce ma własny poprawiacz), natomiast zmniejszyło się dudnienie i dźwięk zyskał na analogowości. Frazowanie stało się płynniejsze i przejścia bardziej naturalne. Dźwięk z jednej strony wyszlachetniał poprzez większą spójność przepływu, z drugiej poszczególne dźwięki stały się czytelniejsze, staranniej zobrazowane. Poprawiła się więc i zespołowość, i cechy partykularne. Nie był to czynnik tak skokowy jak w dopiero co opisanym kondycjonerze Vertico, ale dało się to usłyszeć i było to przyjemne. Poprawiła się ogólna struktura; poprawiła trochę, ale to trochę, jak zwyczajowo bywa w audiofilizmie, zamieniało się w dużo. Dużo, to może już przesadzam, ale akurat na tyle, by słuchało się z większym zaangażowaniem, a przejście od bez do z stawało słyszalne.
W ostatnim podejściu zbadałem, czy prawdą jest, że użycie kilku iSilencerów jeszcze dodatkowo poprawia. Po interwencji dysponowałem trzema i wszystkie oczywiście poszły w ruch. Ruchomość w sensie dosłownym oznaczała wprawdzie jedynie recenzenta mocującego się z gniazdami na tyłach komputera, ale ten ruch przełożył się na aktywność niewidoczną, za to słyszalną. Gdyż producent nie skłamał. Rzeczywiście trzy iSilencery podpięte jednocześnie w gniazda magistrali systemowej spowodowały przyrost jakości, aczkolwiek nie jakiś spektakularny. Zależy jednak, co rozumieć poprzez spektakularność. Jeżeli „dużo wszystkiego”, to tego „dużo” tutaj nie było. Natomiast jeżeli parę zmian subtelnych lecz wyczuwalnych, to coś z tej spektakularności było. Dźwięk stał się cieplejszy, bardziej „lampowy” i bardziej (nieznacznie, ale jednak) przenikliwie obrazujący, a także lepiej całościowo scalony – zebrany w spójniejszy przekaz. Najprościej mówiąc słuchało się i milej, i ciekawiej, bo stało się bardziej muzykalnie i bardziej misternie, szczegółowo. Jak już mówiłem, nie były to duże zmiany, ale zarówno w skupionym, nastawionym na wyszukiwanie różnic, jak i normalnym, wyluzowanym odbiorze, dające znać o sobie. Z jednej strony to dobra wiadomość, bo może stać się lepiej, z drugiej to potencjalnie kolejne wydatki w pogoni za poprawą. Można to traktować jako poprawianie samych wtyków USB, ale niewątpliwie lepiej byłoby, gdyby już nie wymagały poprawy. Na to jednakże nie mamy co liczyć i producent iSilencerów spać może spokojnie. Na pewno mu brak klientów w dającej się przewidzieć przyszłości nie grozi.
Podsumowanie
Za 249 złotych możemy kupić szarą przelotkę wielkości pendrajwa, która zarówno ze sprzętem bardzo umiarkowanym cenowo, jak i tym nie na każdą już kieszeń, zwraca poniesione koszty. Nie w sposób aż tak spektakularny jak iDefender z iPower, czy tym bardziej iOne, ale też do wyłapania. Korzystny w pojedynkę i jeszcze bardziej w działaniu grupowym, a także korzystny we współpracy bezpośredniej z iDefender, jako że można oba poprawiacze jeden za drugim podpinać w to samo gniazo i wówczas wyrazistość, dynamika, detaliczność i lampowość będą się uzupełniać. Zarazem można w tym miejscu przywołać klasyczne powiedzonko „co tanie, to drogie”. Nie w odniesieniu do małych poprawiaczy, tylko samego transferu USB. Pomyślany jako jak najprostszy w użyciu, faktycznie zyskał popularność i poczynając od 1996 roku oplata coraz gęstszą siecią korzystających z rewolucji cyfrowej. Owa dzięki użyteczności spopularyzowana prostota, mająca też oczywiście przełożenie na taniość, kosztuje jednak użytkowników audiofilskiego wymiaru transmisji dodatkowe pieniądze, i to jest ta w przysłowiu zawarta drogość. Koszmarnie drogie kable USB, po aż $5000 włącznie, wraz z najróżniejszymi poprawiaczami i interfejsami, w tym bardzo drogimi wzorcowymi zegarami o femtosekundowej dokładności, plus całe nieraz komputery konstruowane pod kątem eliminacji bitowego chaosu, to koszty tej prostoty i tej pozornej taniości. Bez takich kosztów – mniejszych czy większych – sygnał audio ze złącza USB wyjdzie zawsze zdeformowany, a najkorzystniejszą cechą poprawiaczy od iFi, i w ogóle fundamentalnym założeniem tej firmy, jest taniość poprawiania. Ta taniość już na szczęście nie ma złowrogiej pochodnej w postaci ukrytych kosztów – nawet w przypadku iOne albo pakietu iSilencery plus iDefender z iPower nie oznacza dużych wydatków. Trochę gorzej wygląda sprawa z kablami USB, ale przyzwoity wyszukać da się w okolicach tysiąca złotych. Summa summarum da się to wszystko przeżyć, aczkolwiek niedrogie komputery, laptopy i smartfony gotowe bez żadnych dziwactw wokół siebie obdarzać piękną muzyką, byłyby jeszcze przyjemniejsze. No ale kto by wówczas zarobił? W ten sposób interes nie może się przecież kręcić, nie macie co na to liczyć…
W punktach:
Zalety
- Niedrogi solista daje poprawę.
- Muzykalność.
- Głębsze przenikanie.
- Głębsze same dźwięki.
- Spójniejszy przekaz.
- A jednocześnie bardziej złożony.
- Bo lepiej oświetlony i bardziej kontrastowy.
- To wszystko nawet w przypadku przetworników za bardzo konkretną już kwotę.
- Jeszcze lepiej widoczne przy obsadzeniu kilku gniazd.
- Może współpracować z iDefender.
- Użycie kabla USB Gemini z iUSB3.0 nie zastąpi (niestety) w pełni jego walorów.
- Maksymalna prostota użycia.
- Na najpopularniejsze złącze.
- Do pełnej optymalizacji można dochodzić etapami.
- Stukrotna redukcja szumu transmisji.
- Kompatybilność z formatem USB3.0.
- Rebalans.
- Redukcja jittera (a więc własny zegar wzorcowy).
- Znany producent.
- Polski dystrybutor.
Wady i zastrzeżenia
- W pojedynkę nie daje wszystkiego.
- Nie zastąpi, a jedynie uzupełni iDefendera.
- Niezbyt drogi iOne potrafi więcej. (Ale wymaga kabla koaksjalnego.)
Sprzęt do testu dostarczyła firma: Camax
System:
- Źródła: PC, laptop.
- Przetworniki: Apogee Groove, iDSD BL, Aqua La Voce, Ayon Sigma.
- Wzmacniacze słuchawkowe: Apogee Groove, Ayon HA-3, Emperor Headphone, Phasemation EPA-007.
- Słuchawki: AudioQuest NightHawk (kabel Tonalium Audio), Beyerdynamic T1 V2 (kabel Tonalium Audio) & Xeleno, Crosszone CZ-1, Fostex TH900 Mk2, Grado SR60, Sennheiser HD 800S.
- Kabel USB: Gemini+iUSB3.0.
- Interkonekty: Telurium Q Black Diamond XLR, Sulek 9×9 RCA.
Faktycznie robi dobrą robotę, a zwłaszcza poprawia rozdzielczość dźwięku.
Używam dwóch, jeden na wyjściu z lapka na DAC, drugi między lapkiem a pendrajvem lub twardym dyskiem.
pewnie chodzi, że słychać więcej szczegółów i nie ma co wymyślać zmiany rozdzielczości dźwięku tam gdzie jej nie ma 🙂
Działanie iSilencera nie polega na dodawaniu szczegółów. Na pewno nie w pierwszym rzędzie.
Dla wyjaśnienia moja uwaga nie dotyczyła samego iSilencera. Była tylko i wyłącznie odniesieniem do nomenklatury użytej w poście Pana Sławka.
Panie Piotrze o dodawaniu szczegółów nawet nie myślałem, ponieważ zakładam, że to jest nie możliwe w całym procesie odsłuchowym. Podczas odsłuchu można szczegóły odkrywać, ujawniać, akcentować itd. ale na pewno nie dodawać, dodawanie szczegółów to domena twórców nagrania podczas samego nagrania.
Być może czepiam się słówek, ale nie lubię sobie robić wody z mózgu i broń Boże nie mam na myśli powyższego artykułu, uwielbiam i jeszcze raz uwielbiam taką formę i język
Oczywiście, że dodawanie ma tu wyłącznie charakter odsłaniania czegoś dotychczas skrytego. Dodawanie dosłowne byłoby wszak deformacją i manipulacją 🙂
No w każdym razie o wiele przyjemniej się słucha. Ja nie nie jestem osłuchany w licznych „hajendach” tak jak Panowie, więc może źle się wyraziłem, a chodzi mi o to że moim skromnym zdaniem po prostu słyszę więcej, odkrywam różna smaczki, które jak najbardziej wtopione są w muzykę, a wcześniej nie docierały do mojej świadomości.
I dodatkowo wyjaśniam, że nie jestem szczególarzem – dowód swego czasu po odsłuchu kupiłem CD Thule Spirit, a nie Micromega stage 5.
Ciekawe byłoby porównanie z Audioquest Jitterbug.
Ciekawe. Pewnie z czasem nastąpi, bo iSilencera mam już swojego.
Używany z dydykowanym zasilaczem czy bez ?
iSilencer nie ma zasilacza, iDefender tak.
w tytule jest literowka „Rececnzja”
Dziękuję za zwrócenie uwagi.
Miałem okazję porównać jitterbuga z iSilencerem. Jitterbug był dla mnie porażką: rwanie dźwięku praktyczne uniemożliwiające odsłuch. Próbę przeprowadziłem ma laptopie Toshiba z Win7 + AQ Dragonfly Red + AQ Nighthawk. iSilencera mam zbyt krótko (dziś do mnie dotarł), by wydać opinię, ale na razie nie zauważyłem zdecydowanej poprawy. Z pewnością jednak da się słuchać ;-). Może on też, jak inne sprzęty, potrzebuje wygrzania?