Relacja: Audio Video Show 2023 – Pokój 408

 

  • Kolumny: Gradient R-5 Revolution
  • Streamer: Lumin P1
  • Wzmacniacz: Westminster Lab Quest/Rei

     Sala 408 na IV piętrze Hotelu Sobieski firmowana była przez dystrybucję Studio 110Hz z Kielc i Audio Atelier z Wrocławia. Sala to ewidentnie za duże słowo, w tym hotelu poza parterem są same małe salki. Ale fińskie kolumny Gradient odnajdujemy pośród tych, które na małym metrażu czują się jak u siebie, co im zupełnie nie przeszkadza czuć się tak samo na dużym, choćby i nawet wielkim. A tak ogólnie, to sławny Gradient jest producentem głośnikowych kolumn mającym bodaj najwięcej fantazji i jednocześnie najlepsze wyczucie tego, jak dźwięk z niestandardowej konstrukcyjnie obudowy wyłonić i też uczynić go niezwykłym.

      Podobno miało miejsce spotkanie z tych kolumn konstruktorem, podobno też z konstruktorami streamera i wzmacniacza. Ale w spotkaniach nie uczestniczyłem, czego nie mam zamiaru żałować, bo przecież dźwięk wszystkim dla sprawy. Ominęły mnie wprawdzie obszerne najpewniej wywody o specyfice każdego z urządzeń, ale nie ominęło samo brzmienie, na którym teraz się skupię. Ale najpierw cośkolwiek o samym sprzęcie, tyle że bez tych spotkaniowych smaczków. Tak byśmy jasność mieli, co czym tu było grane.

    Kolumny Gradient R-5 Revolution kosztują 40 tys. za parę i są na rynku od dwóch lat. Wyglądem jako żywo przypominają ilustracje z literatury science-fiction; tak sobie wyobrażano nowoczesność z górą pół wieku temu. Lecz nie, wcale nie trącą myszką, ten design się nie zestarzał. Oparty jest na prostocie i kontraście, zestawiając bryły jak z podręcznika geometrii: zetknięte z sobą walec i kulę. Podobnie wyglądały kolumny Gradienta model 1.3 już w 1989 roku, czyli dobrze wyczuwam rys pochodzeniowy, to są tamte klimaty. Założyciel firmy (1984), sławny i bardzo ceniony inżynier Jorma Salmi (1948-2018), zapewne jak i ja naczytał się takiej literatury, napatrzył takich ilustracji. Ale u mnie to przeszło bez echa, jeśli nie liczyć utyskiwania na słaby postęp cywilizacyjny w kontekście dawnych oczekiwań pod względem technologii, mocno natomiast wynaturzony pod innymi względami. (W sumie jedynie Chiny poszły oczekiwaną drogą.) Natomiast Jorma Salmi nie poprzestał na myślach, wizję ilustracyjną przekuł w konkret życiowy. U góry tego konkretu kula z miską membrany współosiowego głośnika średnio-wysokotonowego, a jako korpus i zarazem podstawa walec z wmontowanymi dwoma głośnikami niskotonowymi kalibru 305 mm. Takiego kalibru działa, i też po dwa na wieżę, miały dawne drednoty, stanowiące szpicę cywilizacji technicznej w 1906 roku. (Inaczej działa „dwunastocalowe”.) Tu zaś szpica cywilizacji technicznej strzelająca wyłącznie dźwiękiem w trzeciej dekadzie XXI wieku; sto kilkadziesiąt lat minęło, a się kaliber nie zmienił. Żartuję sobie, ale co nam zostało w tych smutnych ogólnie czasach; no, może jeszcze muzyki warto czasem posłuchać, gdyby miała być dobrą.

     Aby była naprawdę dobra, sygnał czerpano w tym 408 z odtwarzacza strumieniowego Lumin P1 z Science Park West w Hongkongu, kosztującego też 40 tysięcy, ale już z dużym naddatkiem (45 490 PLN dokładnie). A w takim razie świat dźwięków naznaczony tchnieniem aktualności, nowomodnie plikowy, w tym wypadku też ekskluzywny, z ekskluzywnego odtwarzacza.

     Podobnie ekskluzywny był system wzmacniający w oparciu o trzyczęściowy wzmacniacz Westminster Lab Quest/Rei, o pochodzeniu też z Hongkongu, w cenie 265 tysięcy. Coś godnego zauważenia bym w tym miejscu pominął, gdybym nie zauważył, że wzmacniacz ten pasował wizualnie do stylu kolumn Gradient, bo też czerpał z czystej geometrii, uzupełniając ją o ostrokątne bryły spłaszczonych sześcianów, w przypadku najbardziej płaskiej przedwzmacniacza znaczonej dużym, na dużych punktach świetlnych bazującym wyświetlaczem, żywcem wyjętym z epoki science-fiction opisującej przyszły rozkwit, a nie upadek ziemskiej cywilizacji skutkiem wirusów i klimatu, z dzielnymi kobietami i bohaterskimi panienkami w głównych rolach obrońców. Wzmacniacz może wydalić 100 W przy 8 Ω i jest w pełni tranzystorowy, na tranzystorach BJT w układzie push-pull, klasie A.

      Łukowato wygięty do przodu i też ostro cięty Lumin, podwojony wzorniczo aluminiową bryłą zasilacza, uzupełniał te geometryczne harce postawione na stelażu Rogoz Audio i pospinane okablowaniem o różnym pochodzeniu, ale tak samo ekskluzywnym.

Jak grało?

   Nic nie poradzę, że lubię kolumny Gradienta, one mi imponują. Wyglądają tak niecodziennie, jakby chciały z nas zakpić, ale dźwiękowo nie żartują. Rozmach sceniczny zupełnie nie pasował do kubatury pomieszczenia, z której wynikałoby podejrzenie czegoś kameralnego, tymczasem fantastyczny rozmach. Lokacja cała za głośnikami, hen za ściany szeroka, jeszcze bardziej głęboka, mimo siedzenia w pierwszym rzędzie. Wszystko na jej obszarze uporządkowane i utrzymane w ryzach, a na rzecz ekstra efektowności filharmoniczny klimat przyciemnionego światła i rozległe pogłosy. Ale nie takie, że osobne, tylko całe „w muzyce” – żadnego ich wyosobnienia, spektakl zwarty brzmieniowo. Wielki i zwarty w małej sali, czyli pogodzenie sprzeczności – jeżeli ktoś dysponując kilkunastoma metrami chce się cieszyć ogromną sceną, te Gradient mu rekomenduję. Tym bardziej, że specjalnie prosiłem o duże orkiestracje oraz muzykę kinową wizualizującą ogrom; Gradienty przeszły te testy celująco, chętnie bym ich u siebie posłuchał.

    Ale przejście tych testów nie mogło się opierać na samych dalekich źródłach i echach, nie tym żyje przecież orkiestra. Tym też, ale przede wszystkim bazuje na potędze dźwięku, też na precyzji i kontroli. I proszę bardzo, od opisywanego systemu szły obok siebie pietyzm z potęgą. Wielka potęga i wielki pietyzm, należy uzupełnić. Imponująca moc biła z dwunastocalowych głośników – cztery wycelowane w stronę słuchacza dawały spektakl przytłaczający mocą. W sumie po to audiofil żyje, by tak się móc masować i wodzić wzrokiem po takich scenach, móc chłonąć takie połacie. Niemniej to dopiero połowa całej audiofilskiej radości, nawet gdy dołączymy do niej niezwykłą bezpośredniość i całkowity brak zniekształceń. Bo tych zniekształceń może nie być pod postacią przesterów czy innych niedociągnięć, ale to musi się jeszcze zebrać w całość i wyłonić melodię. Ostatnio otrzymałem wyjątkowo surową lekcję z dokładnym opisem tego, jak bardzo mimo drogiej aparatury ta melodyjność może nie zaistnieć. Nie będę wymieniał marki, bo może akurat u mnie nie chciała się popisać, ale com się nanosił i jak oberwał, na długo zapamiętam. To wszystko w najmniejszym stopniu nie dotyczyło sali 408, gdzie melodyjność także popisowa, mimo tranzystorowego wzmacniacza, na dodatek w układzie push-pull. Ale Azja zaczyna się specjalizować w tego typu wzmacniaczach, bo opisywany nie tak dawno, też na trzy sekcje podzielony Soul Note P-3/M-3, miał takie same walory przy tym samym układzie technicznym.

      W przypadku wzmacniaczy push-pull szybkość jest czymś naturalnym, podobnie brak zniekształceń. Czymś natomiast mało oczekiwanym długie wybrzmienia, pierwiastek romantyzmu i właśnie melodyjność. Tymczasem tutaj to wszystko, a nie samo push-pull z tradycyjnym pakietem zalet. Długo, uważnie się przysłuchiwałem i szczególne wrażenie wywierała potęga w połączeniu z melodyjnością i taką oprawą sceniczną, zwłaszcza w kontekście tak niewielkiego faktycznego metrażu.

    Niby to wszystko mam u siebie, ale w innych warunkach akustycznych – z całą czeredą lamp w układzie SET/OTL, z odtwarzaczem CD lub gramofonem, a nie źródłem plikowym. Przy grubych murach z pełnej cegły, na parkiecie bukowym i przy stopie także drewnianym, do tego z droższym okablowaniem. No i kolumnach czterodrożnych o złamanych łukowo komorach, a nie niskich, pękatych, choć przynajmniej trójdrożnych.

     Trzy inne brzmienia będę opisywał aranżowane w tych samych warunkach, to spośród nich największy nacisk kładło na realizm i obiektywizm, tym najbardziej się wyróżniało.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy