Recenzja: Accuphase DP-700 SACD

Opublikowano: sierpień 2009

dp_700Dzięki uprzejmości właściciela salonu audiofilskiego Nautilus, Pana Roberta, miałem ostatnio możność zapoznać się bliżej z jednym z najznamienitszych odtwarzaczy CD/SACD obecnej doby – Accuphase DP-700. Pierwszy to mój dłużej trwający kontakt z tej klasy źródłem, poprzednie miały bowiem miejsce jedynie podczas pozadomowych odsłuchów i krótkiej wizyty kolegi Wiktora. A wiadomo, że nie ma to jak słuchać w domu i przez dłuższy czas, pozwalający na skupienie, analizę i eksperymenty, a nade wszystko zaprzyjaźnienie się z nieznanym urządzeniem.

DP-700 to drugi od góry po dzielonej osiemsetce odtwarzacz z wielce szacownej stajni audiofilskiej Accuphase. Jej urządzenia, jak pamiętam, od samego zarania techniki CD zajmowały w rankingach niemieckiej prasy audio, specjalizującej się w punktowych zestawieniach, najwyższe lokaty. I to się nie zmieniło do dziś dnia, bo także teraz na szczycie listy publikowanej przez niemiecki magazyn „Audio” oba topowe odtwarzacze Accuphase okupują wraz z dzielonym Esotericem najwyższe pozycje.
Do tych zagajających pochlebstw trzeba jeszcze dorzucić pełne aprobaty relacje na audiofilskich forach oraz fakt, że wielu spośród ich uczestników wybrało dla siebie właśnie odtwarzacze tej firmy, za których wyższość nad konkurencją, w różnych zresztą przedziałach cenowych, gotowi są ręczyć a nawet staczać w ich obronie zażarte boje.
Me własne doświadczenia z odtwarzaczami Accuphase nie były jednak tak do samego końca pozytywne. Poprzednik obecnie produkowanego DP-500, oznaczony kodowo DP-67, miał moim zdaniem trochę zbyt szorstkie górne rejestry, zdarzyło mi się też odnieść wrażenie, że pozostający jeszcze do niedawna w produkcji DP-78 jest jakby cokolwiek nudnawy. Natomiast sam DP-500, a już zwłaszcza przywieziony onegdaj przez kolegę Wiktora dzielony DP-800/DC-801, wywarły znakomite wrażenie, nie pozostawiające śladu miejsca na istotną krytykę. Tym większe zatem oczekiwania rozbudziła możliwość posłuchania modelu pośredniego między nimi, znacznie jednak bliższego szczytowemu DP-800, co sugeruje i cena, i nazwa.
Przechodząc do rzeczy zaczynam tradycyjnie od wyglądu, spraw technicznych i walorów użytkowych.

Wygląd

DP_700_1Prezencję DP-700 ma znakomitą. Choć osobiście wolę czarny wystrój, pozwalający na większe skupienie i nie rwący oczu kolorystyką, muszę przyznać, że przedni panel w kolorze starego złota poprawia nastrój i ujmuje wyglądem. Stylistyka jest zdecydowanie retro; żadnych ekscentrycznych wyskoków, tak często obecnie spotykanych nawet w niższych przedziałach cenowych. Mamy do czynienia z imponujących rozmiarów popisem inżynierskim branży audio, utrzymanym w spokojnym klimacie czasów sprzed futurystycznej awangardy designerskiej, za którego formę estetyczną nie odpowiada dziwaczny, wymyślny kształt, tylko wysmakowanie i elegancja wykończenia, wsparte mistrzostwem technologicznym. Nie dziw przeto, że szuflada niemal bezszelestnie wysuwa się spod dużego wyświetlacza, na którym dominuje zielony w odcieniu nefrytu, ładnie skrojoną czcionką wykaligrafowany i łagodnie podświetlony napis „Accuphase”. Poniżej niego znajduje się stosunkowo niewielki wyświetlacz właściwy, z cyferkami i literami dość małego jak na wyświetlacz formatu, o znakomicie wkomponowanej w całość bursztynowej barwie. Poza numerem i czasem utworu (także w lubianej przeze mnie konwencji „ile zostało do końca”) pokazuje on tekstowy zapis zawarty na płycie oraz ewentualne obniżenie głośności na wyjściu regulowanym.
Po obu stronach panelu wyświetlającego, którego tłem jest aksamitna czerń, znajdujemy ciemnoczerwone lampki kontrolne, informujące o rodzaju załadowanej płyty, aktywnych w danej chwili przyłączach oraz opcjach „Repeat”, „A-B” i „Program”. Poniżej, po obu stronach szuflady, mamy przyciski „Input” i „Open” (tego ostatniego brak na pilocie), a prócz nich na panelu przednim umieszczono jeszcze włącznik „Power”, przełącznik „CD/SACD” oraz pięć tradycyjnych przycisków operacyjnych. Wszystkie one są małe i pięknie wymodelowane, a nad „Play” oraz „Pause” znajdują się czerwone lampki informujące o ich aktywności. W tym miejscu mała uwaga krytyczna: Świecą one czerwienią odrobinę zbyt jaskrawą, nie tak spokojną jak te we wnętrzu wyświetlacza, tonowane przez jego szybę. Troszkę to drażni, ale tylko odrobinę.
Górna pokrywa i boki urządzenia to jednolity z wyglądu blok szlachetnego drewna, bardzo ciemny, pokryty błyszczącym lakierem i wykonany z absolutnym mistrzostwem obróbki. Z całość emanuje nastrój spokoju połączonego z przepychem i elegancją, co nasuwa skojarzenie z Rolls Royce’m albo Bentley’em. Ten sam styl estetyczny i ta sama łagodność, skrywająca pod zwodniczą cokolwiek powłoką moc i potęgę.
Uzupełnienie stanowi pilot, wykonany także bez ukłonów w stronę futurystycznej ergonomii. Jest prosty, kanciasty i złocisty jak panel przedni. Przyciski ma niewielkie a kąt widzenia umiarkowanie szeroki. Gdyby to ode mnie zależało przycisk „Pause” umieściłbym obok „Play” i „Stop”, a nie powyżej i może jednak uczynił te najczęściej używane funktory wyraźnie większymi od pozostałych. Wierzchnia pokrywa jest na szczęście metalowa, a waga należyta. Na szczęście, bo Accuphase zdarzało się już wyposażać drogie urządzenia w tandetne plastikowe piloty.
Oprócz pilota wraz z odtwarzaczem otrzymujemy zwyczajny przewód sieciowy, bardzo solidnie wyglądający firmowy interkonekt RCA oraz obszerną instrukcję obsługi.

Technologia

DP-700-10Ponieważ kwestie techniczne nie są moją specjalnością, sprawy te pozostawiam innym oraz odsyłam do obszernych materiałów ze strony producenta. Nadmienię jedynie, że w urządzeniu zastosowano nowy napęd optyczny własnej konstrukcji Accuphase, cechujący się bardzo wysokim stopniem technologicznego zaawansowania, a sekcja przetwornika analogowo-cyfrowego została całkowicie wyodrębniona i odseparowana, przy czym spięto ją krótszą, wewnętrzną ścieżką sygnału aniżeli w modelu dzielonym, co podobno może mieć korzystny wpływ na brzmienie. Bardzo ciekawy i budujący jest też fakt całkowitej odrębności wyjść zbalansowanych i RCA, dla każdego z których przewidziano własne zaplecze elektroniczne. Dzięki temu użytkownicy lampowych wzmacniaczy niesymetrycznych (w tym piszący te słowa) nie muszą się martwić o stratę czegoś istotnego względem posiadaczy wzmacniaczy symetrycznych.
Na tylnej ścianie znajdują się wejścia HS-Link, Coaxial i Digital, takie też wyjścia oraz klasyczne gniazda RCA i Balanced. Są one regulowane, a przyciski wysterowania poziomu głośności umieszczono wyłącznie na pilocie. Urządzenie waży27 kg, budząc pewność, iż nie jest faszerowane jedynie audiofilska propagandą, mającą za zadanie wyłudzenie pieniędzy od naiwnych nabywców. Kilogramy te spoczywają na karbonowych podstawkach tłumiących drgania i wyglądają naprawdę imponująco. Długo można się wpatrywać, a ich oddawanie bolesną jest stratą. Wyceniono je na ponad 43 tysiące złotych i to po wyjątkowo korzystnym kursie jena sprzed paru tygodni. Ech…

Odsłuch

Część pierwsza – całkiem przed wygrzaniem

Wszystko to jednak nie ma takiego znaczenia jak właściwości brzmieniowe, bo żaden złoty panel oprawny nawet w najszlachetniejsze drzewo nie załagodzi irytacji wywołanej złym brzmieniem urządzenia za tyle pieniędzy. W tym przypadku złe będzie oznaczało oczywiście wszystko co nie jest fenomenalne, bo jakżeby inaczej?
Nim przejdę do opisu właściwego muszę się zastrzec, że odsłuchiwany egzemplarz był wcześniej niemal całkowicie nie używany, a cztery dni, przez które go miałem, to dalece zbyt mało, by tą jakże istotną zaległość nadrobić. Musicie zatem założyć, jak i ja zakładam, że ujawnił jedynie pewien fragment drzemiących w nim możliwość, resztę pozostawiając szczęśliwemu przyszłemu nabywcy.

DP-700-01Opis brzmienia ma według mnie sens jedynie w jakimś porównaniu, bez którego drażni jałowością niestosownego dla tego rodzaju przedsięwzięcia wyobcowania. Nie jest to wszak ontologia ani czysta matematyka, zmagające się z absolutem.
Porównanie takie w moim przypadku mogło się ograniczyć do własnego modyfikowanego Cairna, grającego na poziomie urządzeń z okolicy dziesięciu tysięcy złotych. Nie wypadał on źle w konfrontacjach z reprezentantami tak szacownych marek jak Wadia czy Audio Aero, toteż nie muszę się raczej go wstydzić, a że ostatnio własny system sprawiał mi naprawdę wiele radości, a także innym się podobał, ciekawość jego uzupełnienia odtwarzaczem z najwyższej półki była wyjątkowo duża.
Jaka zatem objawiła się odmienność brzmienia mego słuchawkowego zakątka ze złotym smokiem Accuphase w roli źródła?
Opowiem po kolei, ponieważ tak lubię.

Przywiózłszy odtwarzacz z miejsca go wpiąłem, a dzięki życzliwości pana Roberta mogłem to uczynić przy pomocy znakomitego kabla RCA –  Acrolink 7N-2500 – wartego według cennika 12 900 zł. Jest to, zaznaczmy, kabel miedziany.
Jak już na forum Audiohobby napisałem, pierwsze wrażenie nie okazało się jednak, wbrew bardzo dużym oczekiwaniom, jednoznacznie satysfakcjonujące. Dźwięk był zbyt mroczny, jakby trochę stłumiony i dziwnie przy tym odległy. Przyczyn takiego stanu rzeczy mogło być wiele: ogólne niewygrzanie, zbyt krótka praca od włączenia, a także niedopasowanie do lampowego ustawienia podpiętego wzmacniacza słuchawkowego ASL Twin-Head, dobranego pod kątem współpracy z używanym na co dzień Cairnem. Mogło się na to składać oczywiście wszystko to razem, a w grę wchodziło jeszcze moje przyzwyczajenie do sposobu prezentacji własnego systemu.
Nie mając wpływu na inne parametry, zabrałem się w tej sytuacji co rychlej do próbowania różnych zestawień lampowych, i niemało z tym było roboty, jako że jedne lampy odpadały na dobre, a do innych trzeba było wracać, co przy kombinowaniu z aż pięcioma parami odmiennych rodzajów, z których każdy posiadał kilka możliwych obsad, dawało naprawdę spory wachlarz możliwości. Ostatecznie udało mi się po kilu godzinach wyszukać coś znacznie stosowniejszego aniżeli stan wyjściowy i teraz mogłem już w jakim takim spokoju ducha zabrać się za odsłuchy, obserwując zachodzące względem własnego źródła różnice i ciesząc się zyskiwanymi doświadczeniami. Banalna acz niezbędna jest konstatacja, że każdego kolejnego dnia brzmienie Accuphase stawało się coraz lepsze. Cóż, odtwarzacz się wygrzewał (w ogóle go nie wyłączałem), a ja się z jego brzmieniem coraz bardziej oswajałem. Finał tego procesu okazał się wyjątkowo spektakularny, choć zarazem bardzo irytujący. Ale o tym na koniec.

 Odsłuch cd.

DP-700-9CarinNiechże w takim razie zawita wreszcie na te łamy clou programu, czyli odpowiedź na pytanie, jak też ten DP-700 gra?
Popatrzcie na załączone zdjęcie: odmienność wyglądu Cairna i Accuphase zdumiewająco dobrze oddaje odmienności w ich brzmieniu. Lecz że każde porównanie i każda przenośnia są z natury ułomne, musimy ten widok ubrać także w słowa.
Cairn w porównaniu to taki trochę wielkopostny śledź – bez oleju i śmietany. Nie, nie myślcie sobie, że gra źle i jakoś szczególnie ubogo, ale nie ma też zwyczaju rozbudowywać smaków i wydobywać z zapisu płytowego aż takiej złożoności dźwiękowej jak jego zwalisty, złocisty sąsiad. W porównaniu z nim Accuphase to pachnący migdałami i zdobny karmelowym kremem czekoladowy tort, częstujący słuchacza rozpasaną obfitością. Podkreśleniem tego stanu rzeczy była całkowita niemożność współpracy DP-700 z lampami E188CC Mullarda, które zmuszony byłem zastąpić dużo bardziej naturalnie brzmiącymi CCa. Mullardy cechuje bowiem tego samego rodzaju co Accuphase magiczna obfitość, podwojenie której okazało się czymś nie do przyjęcia.
Nie znaczy to wcale, że chętny do współpracy z Mullardami Cairn ustępuje Accuphase pod względem ilości szczegółów. Ilość ta jest dokładnie taka sama i nie udało mi się wyłapać na bardzo różnorodnym, specjalnie wybieranym muzycznym materiale żadnego dźwięku, który Accuphase by oddawał, a Cairn nie. Nie ma zatem między nimi żadnego dystansu pod względem rozdzielczości w sensie ilościowym. Ale ilość to jedno, a jakość to drugie. Moim konikiem jest wsłuchiwanie się w ostatnie sekundy na płycie „The Dark Side of the Moon” (w wydaniu jubileuszowym SACD hybrid), kiedy to pojawia się dźwiękowy wtręt w postaci resztek utworu egzystującego wcześniej na użytej do zapisu nagrania taśmie matce. Jest to jakaś dynamiczna muzyka taneczna w wersji orkiestrowej. Słychać ją przez kilkanaście sekund. Na Cairnie jest to zaledwie przykry pasożyt, aczkolwiek rozpoznawalny brzmieniowo co do treści i charakteru, tymczasem na Accuphase ów niepotrzebny wtręt to autentyczna muzyka. Z żałosnej tej resztki, ledwie śladu i cienia, odtwarzacz ten był w stanie wydobyć muzyczny utwór, a nie jedynie zlepek muzycznych zakłóceń. Taki z niego magik.
Oddaje to jego cechę ogólną – muzykalność. Wynika ona głównie z doskonałej plastyczności samego dźwięku, który okazuje się w bezpośrednim porównaniu znacznie bardziej trójwymiarowy i akustycznie złożony. W niemałym zapewne stopniu przyczynia się też do tego inna jego cecha – wydobywanie muzyki z całkowicie czarnego tła. Ta odmienność względem Cairna jest szczególnie dobitna, operuje on bowiem raczej skalą szarości, docierającą wprawdzie do czerni, ale nie aż tak smolistej. Tymczasem w odniesieniu do Accuphase odnosi się chwilami wrażenie, że ta jego czerń tła utrudnia mu nawet nieco rysowanie dalszych scenicznych planów, w większym niż u Cairna stopniu eksponując zjawiska dziejące się bliżej. Zarazem należy z całą mocą podkreślić, iż Accuphase w znacznie większym stopniu niż Cairn wypycha dźwięk ze słuchawek na zewnątrz, poza głowę słuchacza, i stara się to czynić prawidłowo, czyli do przodu, a nie na boki oraz na wysokości oczu, a nie gdzieś tam do góry. Nie zawsze mu się to do końca udaje, ale ma w tym niewątpliwie spore osiągnięcia. Za przykład niech posłuży inna moja chętnie wykorzystywana do badań płyta – Jose Marin „Tonos Humanos” (Alia Vox), na której głos Montserrat Figueras miewa fatalną tendencję do uciekania w słuchawkowym słuchaniu za plecy słuchającego, w czym Accuphase w znacznej mierze go powściągał.
Tak więc budowanie naturalnej sceny przed słuchaczem to jedna z jego licznych – dodajmy – zalet. Kolejną jest niezwykła gęstość i barwność dźwięku. To w ogóle cecha wyróżniająca szkoły Accuphase, zwykłej malować na doskonałej czerni wyjątkowo gęstymi i nasyconymi barwami. W połączeniu z nutą słodyczy jest to ich znak firmowy.
W odróżnieniu od swego niższego o klasę w zestawieniu cenowym i starszego o pokolenie krewniaka – DP-67 – nie ma przy tym DP-700 najmniejszych nawet problemów z panowaniem nad górnymi rejestrami. Odznaczają się one wyjątkową kulturą i elegancją, co jest znakomicie słyszalne za pośrednictwem używanych przeze mnie AKG K1000, posiadających niebywałą jak na słuchawki magię górnych rejestrów; sięgających niespotykanie wysoko a jednocześnie zjawiskowo wręcz pięknych. Ową stratosferyczną górę DP-700 kontrolował z absolutną pewnością siebie i właściwą swemu sposobowi bycia najwyższą kulturą. Dawało to znakomity efekt na przykład na wspominanej już płycie Pink Floyd, na której zegary w utworze „Time” biły arcyszlachetnym dźwiękiem; bez jazgotu, przestrzennie i z wdziękiem sędziwych chronometrów. Być może, wzorem Stax’a, Accuphase poszedł tu na pewne ustępstwo i nieznacznie te wysokie tony powściągnął, uczynił to jednak przydając im zjawiskowej elegancji, a nade wszystko nieosiągalnej zupełnie dla mego odtwarzacza plastyczności i przestrzennego rozpostarcia. To nie były piki, tylko kształty, wyzwolone z martwej punktowości.

Odsłuch cd.

DP-700-02Poniżej tej plastycznej góry lokuje się nie mniej plastyczna średnica, o jak już mówiłem scenicznej tendencji do umieszczania i porządkowania wszystkiego przed słuchaczem, bez zbytecznego rozbiegania się na boki. Pierwszy plan okazał się przy tym stosunkowo odległy, na pewno odleglejszy niż w Cairnie, co utrudniało mi trochę, prawdę powiedziawszy, nawiązywanie uczuciowego kontaktu z muzyką. To wszakże zapewne ustępuje w miarę zżywania się z tym sposobem prezentacji, czego niestety nie dane mi już było doświadczyć osobiście.
Rekompensując niejako ten dystans – powzięty z pewnością w trosce o prawidłowe kształtowanie sceny – oferuje Accuphase niezwykłe bogactwo samego dźwięku. Pyszni się on i czaruje, a gęstość jego barw wymaga wyboru wzmacniacza o naturalnej tonacji, wyzbytego podkolorowań, których sam odtwarzacz ma zapas wystarczający, by umilić nawet bardzo jałowo brzmiące nagrania. Na całe szczęście dźwięk DP-700 nie jest przy tym tłusty, czego nie lubię, tylko raczej aromatyczny. Bukiet ma przebogaty jak najlepszy burgund i takąż gładkość. Zmienia się to odrobinę na płytach SACD, gdzie górne rejestry stają się bogatsze informacyjnie, co rodzi efekt chropowatej tekstury, której na tradycyjnych CD nie zarejestrowałem. Tam, pod nieobecność lupy informacyjnej, gładkość zastępuje tłoczoną teksturę, ale oczywiście kosztem bogactwa.
Brzmienie całościowo jest zgodne z wizerunkiem szkoły – minimalnie słodkawe, nader barwne, ale nie ocieplone. Przy pewnych konfiguracjach lampowych udało się nawet uczynić je chłodnym, od czego czym prędzej uciekałem, jako że do stylu Accuphase zupełnie to nie pasowało. Najlepsze okazuje się minimalne ocieplenie, pewne rozjaśnienie oraz unikanie dalszego łagodzenia góry i zmiękczania czegokolwiek, pozwalające uzyskać odpowiednią komplementarność i ustrzec się zbytecznych odchyleń od prezentacji w pełni autentycznej. Zaburzyć piękno brzmienia DP-700 nieodpowiednią resztą toru jest bowiem wyjątkowo łatwo; stosunkowo łatwo też jednak je utrwalić, w każdym razie Twin-Head jakoś temu podołał.

DP-700-05Został nam w takim razie do odpracowania jeszcze dolny skraj, ten ukochany przez jakże liczne audiofilskie gremium bas. Przy wymienionych już walorach brzmieniowych DP-700 trudno by był on inny niż znakomity. Czerń, gęstość i głębia dźwięku muszą mu służyć i oczywiści służą. Bas ma jednak także własne wymogi; nade wszystko punktowość, energię i twardość. Czy są one w tym odtwarzaczu właściwe? Tak, są, ale nie w jakimś zjawiskowym wymiarze, gdyż Accuphase lubi nade wszystko uprzestrzenniać i łagodzić, co służy znakomicie wysokim tonom, ale nie daje się do końca pogodzić z uderzeniową twardością werbli. Nie znaczy to wcale, że można się do jego basu pod jakimkolwiek zasadniczym względem przyczepić. Po prostu nie robi aż takiego wrażenia jak elegancja góry i wysmakowanie średnicy, a w każdym razie nie w ramach tej lampowej konfiguracji, którą pośpiesznie wyselekcjonowałem jako całościowo najstosowniejszą. Poza tym trzeba także przywyknąć do większej niż zazwyczaj ilości informacji przestrzennej, którą w zakresie niskich tonów (jak i we wszystkich pozostałych) od DP-700 otrzymujemy. Jest przez to inaczej niż na przeciętnych czy nawet bardzo dobrych odtwarzaczach zwykło bywać i z tym wykwintem trzeba się stopniowo oswajać w nim się rozsmakowując, a nie wypatrywać jedynie spotęgowania cech dynamicznych – „Bo skorośmy tyle wydali, to niech się teraz mury walą”. W zamian, dzięki ogólnej kulturze dźwięku, można sobie pozwolić na wyjątkowo głośne granie bez narażenia na kontakt z brzmieniową ordynarnością, a duża głośność to jak wiadomo fundament rockowego grania.
A skoro już o dynamikę zawadziliśmy, powiedzmy sobie jeszcze, że jest taka jakiej należałoby oczekiwać, czyli nie dająca widocznych ograniczeń. Może nie aż fenomenalna i nie aż powalająca, ale tak dobra, że nie odstaje od ogólnie bardzo wysokiego poziomu całości.
Należy przy tym zwrócić szczególną uwagę na fakt, iż mimo całej stojącej za nim kultury brzmienia i upiększającej magii, DP-700 ma wyjątkowo dużo do powiedzenia o jakości płyt które obsługuje, bo chociaż nawet najsłabsze czyni dobrymi, nie zapomina też dokładnie zrelacjonować, o ile te dobre są lepsze. Szczególnie dobitny wyraz znajduje to w ilości obecnego powietrza oraz całościowej brzmieniowej aurze. Niektóre nagrania dosłownie oddychają, żyją, magnetyzują, aż wręcz parują, przytłaczając jakością i spychając prezentację Cairna na dalekie pobocze. DP-700 uwidacznia też namacalną wyższość formatu SACD nad CD, w którą niektórzy zdążyli już zwątpić, a której odzwierciedleniem jest przede wszystkim bogactwo górnych i dolnych rejestrów oraz całościowa dynamika.

Bardzo ważna uwaga

Powyższą opinię, jak już na samym początku zastrzegłem, wyprowadziłem z urządzenia grającego mniej niż 100 godzin, zatem właściwie bezprawnie i dalece zbyt pośpiesznie. Dodatkowo dokonało się to w oparciu jedynie o system słuchawkowy, czyli raczej efemerydę niż zasadniczy sposób audiofilskiej prezentacji.

Odsłuch cd.

Część druga – po quasi wygrzaniu

DP-700-03Tekst zamieszczony powyżej miał pierwotnie stanowić całość opisu brzmienia Accuphase DP-700. Pisałem go w przeddzień zwrotu odtwarzacza, wiedząc, że za chwilę będę się musiał z nim rozstać. Wcale nie była to jednak świadomość jakoś szczególnie bolesna, ponieważ podczas pisania towarzyszyło mi nieustające przeświadczenie, iż coś z tym opisywanym dźwiękiem jest nie tak, że nie mogę do niego przywyknąć, a on nie chce wniknąć we mnie. Biłem się przeto z myślami nie wiedząc czy walnąć kawę na ławę i powiedzieć, że owszem, gra świetnie, ale poza moją sferą emocjonalną, a przecież to o emocje głównie w audiofilizmie chodzi więc w sumie jest beznadziejnie, czy też darować sobie ten wyskok, zwalić wszystko na karb niewygrzania i skupić się na zaletach.
Rzeczywistość uwolniła mnie od tego dylematu, lecz w jakże przewrotny sposób.
Skończyłem pisać, pozostawiając dopracowanie szczegółów oraz podsumowanie całości na następny dzień i korzystając z najlepszych dla audiofila godzin wieczornych jąłem delektować się niewątpliwie spektakularnym brzmieniem topowego Accuphase. Słuchałem jedynie fragmentów płyt, bo na słuchanie całych nie było już czasu, a audiofilski diabeł towarzyszył mi w tym cały czas, siedząc na ramieniu i szepcząc do ucha: „Za ciemno. Czemu tak ciemno? Nieprzejrzyście. Jakim prawem? Dlaczego scena jest taka płytka? Te wysokie tony, dlaczego podcięto im skrzydła? To tak ma wyglądać brzmienie najlepszego odtwarzacza na świecie?”
Sio, diable, nie wiesz, że on niewygrzany, że się jeszcze rozprostuje, poprawi? A jaki przy tym jest ładny, jakie oferuje bogactwo brzmienia.
Tak sobie gawędziliśmy, ale racja przy diable była, toteż ochoczo chwostem wywijał i przy kolejnych utworach ze złośliwą satysfakcją powtarzał: „A nie mówiłem, popatrz jak ciemno, znowu za ciemno! Znowu nieprzejrzyście! Znowu bez góry!”
Parę godzin to trwało, aż wreszcie puściłem „Atlantis” z „Shadows – The Gold Collection”. I wówczas coś mnie tknęło. W sumie bardzo niewiele się zmieniło, ale przestrzenność lepiej niż kiedykolwiek poprzednio wypadła. Aha, pomyślałem sobie, ten Accuphase selekcjonuje płyty pod kątem przestrzenności i ta, chociaż stare i kiepskie jakościowo nagrania zawiera, akurat mu wyjątkowo podeszła, bo tutaj przestrzeń jest przecież całkiem, całkiem, a nawet jeszcze lepsza. Wysłuchałem kilku kolejnych przebojów sławnego zespołu, korzystając z faktu, że tak pięknie brzmiały i załadowałem w szufladę „Impromptus” Schuberta, z łutem nadziei, iż może coś się nareszcie zacznie całościowo na lepsze odmieniać. Ale fortepian Zimermana znów miał sztucznie złagodzoną górę, tak samo jak wszystkie poprzednie fortepiany, co diabła wielce uradowało.

DP-700-04– Ale może tak właśnie powinien brzmieć fortepian? – pomyślałem. – Może masz mylne wyobrażenie, bo kiedyś ty ostatnio koncertowego fortepianu na żywo słuchał? – Fakt, dawno dość, ale nie, nie dajmy się zwariować, prawdziwy fortepian tak nie brzmi, to bardziej pod względem wydolności górnych rejestrów jakieś dziecinne cymbały. Ta powściągliwa góra, pomimo finezji, przecież aż śmieszna jest.
Zimerman skończył. Nie przepadam za nim; tempa ma, jakby powiedział Furtwängler, zbyt poprawne i jakiś taki cały jest poza emocjami, akurat jak ten Accuphase. Włożyłem kolejną płytę – „19 Valses” Chopina (EMI) w interpretacji Cziffry (o, ten to gra!) i puściłem Walca b-moll… I wówczas nastąpił audiofilski Wielki Wybuch.
Jakby ktoś zatkany sadzą komin w jednej chwili odetkał. Buchnął snop iskier nad wysokimi tonami i momentalnie cały dym z ciemnego, zadymionego pomieszczenia wywiało, a diabła wraz z nim. Zagrzmiało przy tym, świsnęło, rozbłysło! Spojrzałem na zegarek, była druga dwadzieścia osiem w nocy. Jezus, Maria – ależ to zaczęło grać! Poraziło mnie, skamieniałem. Wcześniej bym powiedział, że pod względem kultury i pełności brzmienia DP-700 jest od mojego Cairna lepszy o klasę, no, może o półtorej, ale Cairn wyraźnie góruje w mierze przekazywania emocji – jakiś bliższy duchowo jest, naturalniejszy, bardziej otwarty. A teraz? To był nokaut! Kolejne płyty tylko to potwierdziły. Skrzypce Accardo w „Rondzie z dzwonkami”, najbardziej znane utwory wokalne: Demarczyk, Cohen, Kline, Piaf. To samo rock, to samo jazz. Na koniec, a było już koło czwartej, puściłem V Symfonię Beethovena z Chicago pod Reinerem (XRCD2). –  Porażające, po prostu porażające. Ta ilość powietrza, dynamika, przestrzeń, energia, bezpośredniość! A wszystko zjawiskowe, nadzmysłowe niemal. Kosmos. Transcendencja.

Chciałem wcześniej w podsumowaniu napisać, że lampy 45 Emission Labs „mesh”, dla których, w odróżnieniu od ECC88, nie mam odpowiedniej kasy zamiennika o bardziej naturalnym brzmieniu (czarują one tak samo jak Accuphase – głównie cienistością tła i barwą), to były wraz z DP-700 dwa grzyby do jednego systemowego barszczu i dlatego wyszła z tego zupa grzybowa, a nie to co powinno. Miało to być głównym wytłumaczeniem niedostatecznego zachwytu, wynikłego z nadmiaru ciemności, przedobrzonego kolorytu, braku naturalności i zbyt poskromionej góry. A teraz? – Bzdura! Zwyczajna bzdura! Mroczność przepadła, soprany otwarły się po niebo, bas spotężniał, przestrzeń uwidoczniła na przestrzał, i to powietrze, cóż za rozedrgana napowietrzna magia!

Nie będę więcej mu schlebiał. Bydlę jest. Ani jednego dnia takim pięknym dla mnie być nie zechciał. Na pożegnanie puściłem „Non, Je ne regrette rien” Edith Piaf. Niech sobie nie myśli, że będę za nim płakał.

Podsumowanie

AccuphaseWłaściwego podsumowania nie będzie, bo przecież za dzień, dwa, a może tydzień, odtwarzacz przeszedłby kolejne przeistoczenie, a potem następne i jeszcze następne, i jeszcze… Tak więc podsumowywać go zupełnie nie ma sensu. Zwracając poskarżyłem się w Nautilusie, że taki niewygrzany mi dali i tylko dużo czasu straciłem opisując to, co zaraz i tak przepadło (na całe skądinąd szczęście), a oni mi na to, że nigdy właściwie tych najdroższych wygrzanych odtwarzaczy Accuphase nie miewają, bo dostają ich niewiele i wszystkie sprzedają bardzo prędko. Jedynie DP-78 jest na stałym wyposażeniu. Najwidoczniej wizerunek firmy ma na klientów wpływ hipnotyczny, zdolny przezwyciężyć ekonomiczną wstrzemięźliwość, a ja mogę ze swej strony tylko dodać, że klienci ci nie popełniają błędu.
Dowiedziałem się też, że według pracowników Nautilusa proces wygrzewania odtwarzaczy trwa aż około roku, niewystarczające zatem byłoby nawet wielodniowe jeszcze czekanie na dźwięk ostateczny. Pożyczyć DP-700 na rok? Nie miałbym nic przeciwko, ale jakoś nie chcieli. Nieużyte ludziska, aże strach.
Pomimo wszystkich wspomnianych ograniczeń pokuszę się o maleńkie porównanie z najlepszymi odtwarzaczami spoza stajni Accuphase, jakie były wcześniej podpinanie do Twin-Heada – Wadią 861 i Audio Aero Capitol. Porównanie bardzo ułomne, bo nawiązujące do czasów gdy Twin-Head nie miał jeszcze podwójnego DACT-a, zewnętrznych kondensatorów wyjściowych, lamp 45 i paru innych rzeczy, a mymi flagowymi słuchawkami były Grado RS-1.
Różnica między tamtymi źródłami a DP-700 dotyczy nade wszystko maestrii oddania kształtu samego dźwięku. Capitol i Wadia epatowały przejrzystością i energią. Grały dynamicznie, szczegółowo i wyjątkowo czysto, tym do siebie, bardzo udatnie zresztą, przekonując. Jednakże sam ich dźwięk, aczkolwiek dokładniej narysowany, był tego samego co w Cairnie rodzaju, podczas gdy dźwięk Accuphase okazuje się odmienny – jakby precyzyjniej sferycznie wymodelowany. Nie jest to może różnica aż kardynalna, chociaż… czy ja wiem… – No nie, bądźmy szczerzy – jest. To cecha bardzo wyraźnie uchwytna i zdecydowanie przemawiająca na jego korzyść. Jest to także odtwarzacz niewątpliwie barwniejszy i bardziej pienisty. Bezdyskusyjnie najlepszy, obok dzielonego brata, jakiego we własnym systemie słuchałem.

System:

– Accuphase DP-700 SACD (około 100 godzin wygrzewania w momencie zwrotu).
– Wzmacniacz słuchawkowy/przedwzmacniacz: Antique Sound Lab Twin-Head Mark III, przerobiony na lampy 45 (Emission Labs „mesh”) i dodatkowo obsadzony CCa Simens & Halske, KT-66 Valve Art, GZ-33 Amperex „Buggle Boy” i ECC83 Mullard M8137 zamiennie z Brimar.
– Interkonekty: Acrolink 7N-2500 (1m) oraz Van den Hul First Ultimate (0,6 m).
– Końcówka mocy: Gain Stage II by StefanB.
– Słuchawki: AKG K1000 i Ultrasone Edition9.

Sprzęt do testu dostarczyła firma:

Nautilus_logo_1

 

 

Uzupełnienie:

Dodam jeszcze parę uwag.
–  Na pewno ciekawi jesteście, czy mi teraz bez tego Accuphase ciężko. Właściwie na to odpowiedziałem, ale dla pewności napiszę, że bardzo. Okropnie trudną rzeczą jest słuchać ponownie tych samych płyt, wiedząc czego brakuje i o ile lepiej potrafią brzmieć. To paskudne uczucie. W świetle tej obserwacji szerzone przez niektórych opinie, jakoby najważniejsza była sama muzyka, a na czym się jej słucha, to już nie ma większego znaczenia, możecie włożyć między bajki. Pewnie, lepiej słuchać na słabym sprzęcie niż na żadnym i dobrej muzyki niż byle jakiej, ale różnica między prawdziwym brzmieniowym topem a średniakami jest w sensie rangi przeżycia estetycznego po prostu przepastna.

–  Nie opisałem Acrolinka i nie porównałem go z własną Tarą Air1. Zbytnio się na tym, prawdę powiedziawszy, nie skupiałem, ledwie chwilę, i chwila ta wykazała, że Acrolink jest płynniejszy, bardziej analogowy, bardziej przestrzenny i trochę ciemniejszy. Ogólnie to lepszy kabel, sporo lepszy. Lecz nie jest to jakaś powalająca różnica, aczkolwiek bardzo dobrze widoczna. Jako ciekawostkę mogę dodać, że konfrontowałem za to wiele razy Ultrasony E9, grające za pośrednictwem wyłącznie Acrolinka, z AKG K1000, które obsługiwał dodatkowo Van den Hul „First Ultimate”, spinający Twin-Heada z Gain Stage II, i spektakl muzyczny w wykonaniu AKG był mimo to lepszy co najmniej o klasę. Nie jest zatem ów Van den Hul taki słaby, jak mu to niektórzy przypisują.
Nawiasem mówiąc DP-700 i K1000 pasowały do siebie znakomicie, co nie może być niespodzianką zważywszy na ich cechy brzmieniowe. Był to ten sam rodzaj synergii, jaki rysuje się na przykład pomiędzy wzmacniaczami Lebena a AKG K701.

– Synowi Accuphase podobał się wyjątkowo. Jedynie AKG K1000 uczyniły na nim podobne wrażenie.

– Na sam koniec, w kontekście użytkowania DP-700, odniosę się do trzech fundamentalnych audiofilskich teorii: źródła, wzmacniacza i efektora.
Wszystkie one są według mnie jednakowo bezsensowne. Każdy z trzech głównych składników muzycznego toru może bowiem w tej samej mierze czynić dźwięk diametralnie odmiennym, skutkiem czego o ostatecznym kształcie przekazu w jednakowym stopniu decyduje klasa każdego z nich i całościowe pomiędzy nimi wyważenie. Szkoda doprawdy czasu na spory, co jest ważniejsze.
Z powyższego powodu z góry skazane na porażkę wydają mi się próby odszukania znakomicie brzmiącego zestawu w oparciu o na przykład znakomity wzmacniacz i bardzo dobre kolumny, zasilane przez przeciętnej klasy wyszperany po długich poszukiwaniach i podrasowany odtwarzacz. Takie coś może wprawdzie grać bardzo dobrze – wiem, bo sam mam coś w tym rodzaju – ale do dźwięku triady pełnowartościowych składników, całą gębą wywodzących się z high-endu, nawet się to nie zbliży. Nie ma się co łudzić, tak to już jest. A jest tak nie dlatego, że dopiero taki zestaw gra w pełni „neutralnie” i, jak się to mówi: „dokładnie to, co zapisano na płycie”. Przeciwnie. Takie granie, to nuda. Sztuka polega właśnie na czarowaniu, podciąganiu, poprawianiu i zwodzeniu, by zawiłą tą drogą zbliżyć nas do magii żywej muzyki, której na płycie – nie oszukujmy się – nie ma.

Pokaż artykuł z podziałem na strony

2 komentarzy w “Recenzja: Accuphase DP-700 SACD

  1. Włodek pisze:

    Witaj Piotrze ponownie 🙂
    Zastanawiam się dlaczego zostawiłeś sobie ten odtwarzacz Accupase 700 jako osobistą referencję mimo niezbyt entuzjastycznej opinii o nim którą zamieściłeś powyżej. Co Cię skłoniło do zakupu tego a nie innego odtwarzacza CD ?
    Pozdrawiam i mam nadzieję do zobaczenia w sobotę 🙂
    Włodek Łuczyński

  2. PIotr Ryka pisze:

    Odtwarzacz sprawdza się bardzo dobrze. DP-800 i DP-900 są wprawdzie lepsze, no ale ceny… Poważną alternatywą jest Audio Research CD9, lecz nie miałem na niego atrakcyjnej oferty. Podobnie na dzielonego Metronome czy któregoś dCS. To wszystko jest ekstra liga i bardzo wysoki poziom cyfrowej analogowości, a różnice zawsze są na zasadzie: jedno lepsze a drugie gorsze. W rezerwie pozostaje podrasowany Cairn.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy