To zostały nam jeszcze dwa piętra, ale najwyższe, aż ciężkie od dobrego grania. Na szóstym zaraz Eter Audio to potwierdziło, prezentując system skupiający wokół siebie masę słuchaczy, bo też naprawdę było czego posłuchać. High-end to był w czystej postaci, a pracowały nań wspólnymi siłami Accuphase, Leben Transrotor, Phasemation i Spendor. Od Accuphase pochodził sygnał cyfrowy, maksymalnie skombinowany, bo wzięty od najlepszego ich odtwarzacza dzielonego DP-900/DC-900. Z kolei w domenie analogowej rządził Transrotor Dark Star Silver Shadow, wspierany genialnym przedwzmacniaczem gramofonowym Phasemation EA-1 – a wszystko co stąd płynęło, lądowało w objęciach przetwornika akustyki Accuphase DG-58 i przedwzmacniacza Accuphase C-2820, by na koniec trafić w lampową końcówkę mocy Leben CS-1000P i po kablu Acrolinka przemieścić się do ekskluzywnych monitorów Spendor SP-100R Vintage. Nad wszystkim tym czuwał potężny kondycjoner Accuphase PS-1220 oraz mój dobry znajomy z Eter Audio – Grzegorz Wyka. Temu facetowi można zaufać i jak on coś poskłada w system, zawsze będzie to grało.
Nie inaczej było tym razem i to aż do tego stopnia, że gdybym miał wskazywać pierwszą dziesiątkę wystawy, to to tutaj na pewno by do niej weszło, a i pierwsza piątka nie byłaby poza zasięgiem. Strasznie tego chciało się słuchać i żal było wychodzić, bo jak mówiłem: high-end w czystej postaci, z super sceną, super muzyką i super realizmem. Monitory Spendora idealnie wstrzeliły się w wielkość pomieszczenia, a przy tym mogły być odpowiednio odstawione od ściany za sobą, co jest warunkiem sine qua non należytej jakości grania i właściwego budowania przestrzeni. W tracie trwającego dwadzieścia parę minut odsłuchu nie natrafiłem na nic do czego można by się przyczepić, a pozytywów nie będę zliczał, bo wystarczy napisać, że wszystko było pozytywne. Z właściwą temperaturą, odpowiednio mocnym światłem i lampową magią, pozwalającą muzyce oddychać pełnią życia i cieszyć się sobą. Pieniądze? Tak, takie rzeczy kosztują masę pieniędzy. Świat mamy niestety taki, że najlepsze specjały dużo kosztują i od czasu wygnania z Raju nie było inaczej. Miłość tylko można czasem zyskać za jeden uśmiech, ale to także nieczęsto się trafia.
Już po wystawie dowiedziałem się od Grzegorza, że jeszcze lepiej grało to następnego dnia, kiedy przedwzmacniacz Accuphase zastąpiony został dzielonym Lebenem RS-28CX, no ale tego już nie słyszałem.
Zaraz obok grał J.A.G., który tak fantastycznie spisał się dwa lata temu, a grał wówczas w pustej sali i dopiero po pochwaleniu w następnym roku był oblegany. Dwa lata temu czerpał dla swoich lamp sygnał od cyfrowego źródła, którym był nie produkowany już niestety napęd Jadisa, a w tym roku był tym cyfrowym prowokatorem sygnału streamer, no i aż tak dobrze to tym razem nie grało. Nie tak głęboko, nie tak płynnie, bez aż tak eleganckiej powierzchni dźwięku. Ale bardzo dobrze mimo to; na pewno na plus a nie minus.
Z pewnością największą sensacją piętra był pokój Lampizatora, który to Lampizator robi światową karierę, zwłaszcza za oceanem. Posiada tam rozległą rzeszę fanów, na forach audio o nim jest głośno, a kolejka klientów niegrzeczna się po jego produkty ustawiła – niegrzeczna, bo Amerykanie nie są przyzwyczajeni do czekania na cokolwiek, wychodząc z założenia, że karta płatnicza stół i ma być natychmiast. Ale nie ma tak dobrze i tak jak na premierowe Apple, najgłośniejsze premiery kinowe czy poświąteczne wyprzedaże, tak i na Lampizatory muszą czekać. Muszą, bo zespół sześciu ludzi od Lampizatora pracując od świtu do nocy nie nadąża za zamówieniami, a jak mi powiedział duch stwórczy całego przedsięwzięcia – Pan Łukasz Fikus – nie będzie żadnego brnięcia w masową produkcję, bo to ma być radość tworzenia a nie masowa sztampa.
Tak jak w Ameryce stoi kolejka po zakup, tak i tu stała do posłuchania. Seanse były jak w kinie, tyle że co dwadzieścia minut. Sam mimo już rozpoczętego odsłuchu wtargnąć do środka jednak musiałem, bo gdybym chciał czekać za każdym razem w miejscach gdzie były kolejki, to ani połowy tej relacji złożyć bym nie zdołał. Tak więc wpuszczony zostałem po znajomości, bez żadnego czekania, za co karą była krótkość odsłuchu, trwającego niecałe dziesięć minut.
Bardzo tam w środku było klimatycznie, z kompletnym zaciemnieniem, rozpraszanym jedynie przez czerwone lampiony, a grały głośniki tubowe i monobloki, oczywiście lampowe, na lampach GM70. Klimat nie tylko był budowany oświetleniem i gęstą atmosferą odsłuchu, z mnóstwem ludzi w małej sali, ale przede wszystkim gęstością i narzucaniem się samej muzyki, tworzącej realistyczny, bardzo bezpośredni związek ze słuchającymi. Z pozycji stojącego pod ścianą i zmęczonego poprzednimi odsłuchami uczestnika nie podejmuję się dokonać należytej analizy tego dźwięku – bardzo złożonego i niepowszedniego – zatem mogę zaledwie napisać, że robił duże wrażenie i bardzo był nasycony zarówno barwą jak i emocjami. W grudniu ma przyjechać coś po recenzję, a wówczas bardziej fachowo nad tą lampizacją się pochylimy, ale już teraz nie ma wątpliwości, że jest to duże „coś”, a za styl prezentacji należą się brawa.
Następnie trafiłem do Studia 16 Hertz, też szeroko znanego polskiego producenta, którego kolumny głośnikowe popularne są jak mało które. Grał akurat model Arcada 2.5 z głośnikami Scan Speka, wyceniony na 11900 PLN. Towarzyszył mu wzmacniacz Cayin A70T mk II i przetwornik STEL Audio 06 oraz gramofon Opera Consonance Isolda z ramieniem T8 i wkładką MM Clearaudio, wspierany przedwzmacniaczem gramofonowym Cayin Phono 1.
Dźwięk był żywy, czysty i bezpośredni, zarazem ujmujący i bez żadnych przedobrzeń w którąkolwiek stronę. Natychmiast stało się jasne dlaczego kolumny od 16 Hertz tak są cenione i tyle ich spływa na rynek, a wszystkie chętnie nabywców znajdują. Tego się po prostu bierze i słucha, bez żadnych wstępów, przyzwyczajeń i ustępstw. Tak zwyczajnie, od razu, ze smakiem i w poczuciu spełnienia.
Na tym przedostatnim piętrze prezentowały się także polskie gramofony, sięgającej tak samo jak Unitra i Tonsil lat dawnych marki Fonica. Było ich sporo różnych modeli, o których można jedno powiedzieć – że mianowicie wszystkie nie grały. Nie w sensie, że grały marnie – tylko nie grały tak w ogóle. I już.
Jedna tam jeszcze na tym szóstym piętrze była naprawdę duża sprawa, mianowicie pokój zasiedlony przez GFmod i jego głośniki Zingali, ale temu poświęcę także osobny artykuł, bo się tam na długo rozsiadłem i dużo w towarzystwie starych znajomych słuchałem.
Pora wstąpić na etaż ostatni – czyli na siódme piętro, a siódemka jak wiadomo szczęście przynosi, a więc grać tu powinno wyjątkowo dobrze.
No i faktycznie tak grało, a zwiedzanie zacząłem od bardzo szanowanego przeze mnie dystrybutora – Szemis Audio Konsultant. Dwa lata temu grał tu znajdujący się jakościowo powyżej wszelkich klasyfikacji system Kondo Audio Note, a w zeszłym roku Pan Wojciech postanowił skoczyć na drugi skraj skali i udowodnić, że można świetnie a tanio, bo świetnie i drogo to żadna sztuka. To się tak nie do końca moim zdaniem udało, ale nie było zarazem porażką, a w tym roku, zgodnie z zasadą wyrównywania przeciwieństw, wylądował Szemis Audio gdzieś pośrodku i odniósł według mnie spektakularny sukces. To też był dźwięk wystawy, w sensie bardzo wąskiej elity najlepszego brzmienia, i jemu także należałoby poświęcić osobny artykuł, ale za krótko tam przebywałem i za bardzo już byłem zmęczony, by wycisnąć z siebie długi, badawczy odsłuch.
Opisanie tego co grało musi zająć chwilę, gdyż grało tego trochę. A więc grał gramofon Helius Alexia z ramieniem Helus Omega i wkładką Audio Note IQ3, a także przedwzmacniacz gramofonowy Sugden Masterclass PA-4, przedwzmacniacz Sugden Masterclass LA-4 oraz końcówka mocy Sugden Masterclass FPA-4. Obok gangu Sugdenów wystąpiły jeszcze głośniki Goodmansa, pochodzące z lat 50-tych, bez zwrotnicy, ale za to z niesamowitym dźwiękiem, wspierane na górze pasma kosztownymi tweetami Furujama Audio Laboratory Heil, a wszystko to okablowane zostało przez Audio Note Lexus (głośnikowe) oraz Isis (interkonekty).
Opisanie dźwięku to także sprawa nieprosta, wymagająca namysłu. Owoż nie było to zwykłe granie, ale swego rodzaju zabawa dźwiękiem, ukazująca dzięki niesamowitej płycie Petera Maxwella Daviesa zdumiewające dźwiękowe połacie, normalnie na Audio Show całkowicie nieobecne. Tam w niemal wszystkich pokojach wybrzmiewa muzyka bezjakościowa, to znaczy taka, by nie można się było na jej podstawie połapać, jak system gra naprawdę. Rozrywkowe obłości z podbitą dynamiką i sztuczną głębią są tylko sporadycznie okraszane czymś bardziej rockowym albo jazzową wokalizą, a o muzykę poważną trzeba się już mocno dopraszać i kiedy to robić, można usłyszeć teksty w rodzaju: „Mamy tu jakiś fortepian?”, albo „Ty, jest u nas coś symfonicznego? Wgrywałeś?”
Takie to wówczas są konsultacje, a gdzie tam jeszcze do czegoś nowszego, jakichś Szostakowiczów czy Pendereckich, nie wspominając o Daviesach. Ale Szemis Audio to swoisty wyjątek i świat z innej bajki, gdzie takie dźwięki i tacy kompozytorzy należą do pejzażu a nie zamorskich krain. Efekt tego był taki, że pojawiły się niesamowite sopranowe świdry, ale nie w sensie negatywnym, broń Boże, tylko absolutnie popisowym. Sopranowe szaleństwo stało na najwyższym poziomie; powiedziałbym – laboratoryjnym i wzorcowym. Tak zwane oniemienie i jakże silne zdumienie napadły na mnie niczym banda zbójców, niemożliwością faktu zasadniczego atakując, że także tu, na Audio Show, tak gdzieniegdzie grywają, a nie tylko w filharmonii, przy pustawych salach. Szok.
Towarzyszyła temu magicznemu graniu gigantyczna dynamika i niemal nigdzie nie spotykane całościowe bogactwo doznań, co razem wprawiło mnie w zachwyt, toteż stałem jak urzeczony. I te głośniki… Z lat 50-tych… Ustawione pod samą ścianą… Jak powiedział Pan Wojtek, specjalnie po to użyte, by dać dowód, że postęp w audio jest sprawą iluzoryczną. Rzeczywiście. Na podstawie tego jak grały, można mieć tego pewność.
Wyszedłem z tego odsłuchu pijany.
Stamtąd trafiłem po omacku do Premium Soundu, gdzie było dużo normalniej, ale wciąż znakomicie. Litwini najwyraźniej nie tylko w kołdunach i nalewkach są mocni, ale także w głośnikach. Znów był to wyjątkowy dźwięk jak za takie pieniądze, sprawiany przez kolumny AudioSolutions Rhapsody 80 w najnowszej ich wersji, napędzane już raz sprawdzonym tego dnia jako rewelacyjny wzmacniaczem Hegel H160 i tańszą wersją odtwarzacza plikowego Lumin, wspieranego przez sensacyjny rumuński przetwornik Audiobyte Black Dragon, którego recenzja właśnie się rodzi. Dźwięk był dużej urody: mocny, nasycony, głęboki i spektakularny; do pewnego stopnia stanowiący przeciwieństwo stonowanej, bardziej powściągliwej świeżości obecnej w Studiu 16 Hertz. Tu grało bez hamulców i popisowo – po litewsku, szeroko i całą gębą. Żadnych zahamowań, żadnej wstrzemięźliwości, tylko audiofilski ubaw i jazda na całego. Właśnie głębiej, właśnie mocniej, właśnie z przytupem. Nie jak na mszy, tylko jak w gospodzie.
W drugim pokoju Premium Soundu grał system bardziej kosztowny, oparty nie na tańszym, tylko właśnie najdroższym, mającym tu swój debiut odtwarzaczu Lumin S1, wzmacnianym sygnałowo przez austriacką integrę Crayona i powierzającym sygnał pieczy włoskich głośników Albedo Aptica, nad których jakością już się zdążyłem w ich własnej recenzji rozpłynąć. I znowu świetnie to grało, że aż się nie chcę powtarzać, toteż zbędę rzecz krótkim stwierdzeniem, iż ten dźwięk słabych stron nie posiadał wcale i nawet bas był popisowy, czego od głośników Albedo Aptica nie dostaje się tak po prostu.
Grały też na tym najbliższym nieba piętrze liczne słuchawki w pokoju Audio Magic, ale wycieńczony tam nie dotarłem, wierząc, że w razie czego, cokolwiek sensacyjnego by tam nie grało, i tak dotrze po recenzję. A podobno grało tam cacy i z morską pianką, toteż trochę własnej absencji żałuję, zwłaszcza że lampy tam były w robocie i to takie odpowiednio mocne. Generalnie jednak unikałem słuchawkowego słuchania, bo to zawsze mieć można w łatwy sposób, a z głośnikami dużo większy jest kłopot w sensie lokomocyjnym, toteż zbieranie doświadczeń z nimi bardziej było priorytetowe.
No i nareszcie finał, w objęciach Moje Audio, gdzie ugoszczony przez kolegę Budynia wodą mineralną średnio bąblowaną, znalazłem w miękkościach kanapy ukojenie, a dźwięki się tam rozchodziły także kojące, sprawiane spotykanymi onegdaj przy paru okazjach głośnikami Tranner & Friedl Isis, realizującymi winylowe wirowanie także wielokrotnie słuchanego wcześniej gramofonu The Funk Firm LSD za pośrednictwem nieznanego mi jeszcze wzmacniacza zintegrowanego Trilogy 925, za aż niemal 50 tysięcy.
Truizmem jest napisać, że dobrze to grało. No ale tak właśnie było, więc cóż pozostaje? Dystrybutor Moje Audio w tym roku wyjątkowo się do sprawy przyłożył, a może miał dużo szczęścia? Wszakże szczęście sprzyja ponoć najlepszym, i w tym roku szczęście to sprzyjało firmie Moje Audio szczególnie skwapliwie, toteż do którego ich pokoju nie wszedłeś, wszędzie grało co najmniej na piątkę. A tu, na ostatnim piętrze i mecie mego pochodu, grało nasyconym brzmieniem, z ładunkiem magii branej od gramofonu i o dziwo nie psutej przez tranzystorowy wzmacniacz. Miękkie, zmysłowe wokale szły o lepszą z dynamiką i ekspresją instrumentacji, dając jednocześnie pełny relaks i znakomity podmuch, który, jak już zdążyłem wcześniej napisać, jest teraz jednym z warunków mojej pełnej akceptacji dźwięku.
Na koniec zwiedzania wszystkich pominiętych wystawców z hotelu Sobieski serdecznie przepraszam, ale być wszędzie jednego dnia i uczciwie wszystkiego posłuchać, nie było w mojej mocy.
2 komentarzy w “Relacja: Audio Show 2014 cz. V”