Recenzja: Audiosolutions Overture O203F

   O pochodzącej z Wilna firmie Audiosolutions kiedyś już było, był wywiad z twórcą i dwie recenzje, ale to dosyć dawno, pięć lat od pierwszego z nią spotkania upływa. Firma się trzyma i rozwija, wciąż ma też polskiego przedstawiciela (co godne odnotowania w sytuacji, gdy nawet znani producenci nieraz ich tracą). A przedstawiciel ma za zadanie nie tylko produkt sprzedać, ale też dbać o popularność marki, więc obstalowuje recenzje i reklamy. Ani się nie raczył zapytać, tylko przysłał te Overture bez zapowiedzi i post factum powiada: – Masz, one są bardzo dobre.

Dajmy na to, być to może, ale żeby tak nie uprzedzić? No nic, stanowią niewątpliwie audiofilskie precjozum, a tymi się zajmuję, więc niby wszystko w porządku, a przynajmniej tak z grubsza.

Postały sobie te Overture w pudłach, z czym innym się szarpałem, aż małżonce lont cierpliwości doszedł kresu i zdetonowała. I jak na te pudła nie fuknie… No więc prędziutko – Gwałtu! Rety! – bo jeszcze nie dostaniemy deseru! Trzask prask i już kolumny stoją, więc można sprawozdawać.

Budowa

Charakterystyczny dla marki wygląd z przednimi atrapami w miejsce zasłaniających maskownic.

   Głośniki są podłogowe i z serii Overture, co znaczy że nie najtańsze i nie najdroższe zarazem, i to zarówno w sensie samej serii, jak i ulokowania w jej obrębie. Producent ma bowiem w ofercie niższą Euphony i wyższą Vantage, a model Overture O203F w ramach pośredniej Overture znajduje się powyżej podstawkowych głośników O202B, a poniżej trójdrożnych, podłogowych O204F.

Jak chodzi o te wzrosty, to recenzowane „dwieście trójki” mierzą metr i cztery centymetry wysokości, plus dodatkowe dwa i pół jako zintegrowany postument o filcowych podkładkach. Obudowa to 36-milimetrowy MDF w fornirowej oprawie, składny celem większej sztywności „na wpust” a nie stykowe klejenie. Jest tych fornirów duży wybór plus biały i czarny lakier fortepianowy. Producent gwarantuje też tej obudowy bierność akustyczną i ogólnie rozwodzi się nad tym, że to kolumny dla niego szczególnie ważne, ponieważ najbardziej reprezentatywne, z samego środka oferty. Podkreśla przy tym wygodę związaną z konstrukcją maskownic, które są magnetycznie mocowane i tak cienkie, że nie zaburzają własności akustycznych, a dla osób w ogóle nie lubiących zasłoniętych membran ma specjalne atrapy przednie z imitującego wyglądem stop magnezowy tworzywa, tak więc także po zdjęciu materiałowych osłon kolumny prezentują się dobrze, częstując słuchacza widokiem frontonów z elegancko formowanego pseudo magnezowego stopu o łukowatych rantach.

Pod względem ceny wypadł u Audiosolution ten środek ofertowy umiarkowanie – wynosi ona dość rozsądne 9,9 tys. złotych. A trzeba przy tej okazji z szacunkiem i niejakim zdumieniem nadmienić, że flagowe Audiosolution Vantage L 5th Anniversary kosztują aż 459 tysięcy, czyli czterdzieści sześć razy więcej.

Za te niecałe dziesięć dostajemy konstrukcję dwudrożną w układzie geometrycznym rozstawu głośników d’Appolito, z dwoma 4,5 calowymi głośnikami szerokopasmowymi od Peerless o celulozowej membranie i położoną między nimi pochodzącą od Scan-Speaka 25-milimetrową „miękką kopułkę wysokotonową, usadowioną w mini tubce, aby poprawić czułość i charakterystykę kierunkowości.” Celuloza to tak nawiasem dobra dla mnie wiadomość, bo bardzo lubię jej efekty brzmieniowe, no ale zobaczymy.

Poza surowcem membran i wielkością głośników dowiadujemy się jeszcze, że zwrotnica ma punk cięcia na wysokości 1,9 kHz i zadbano o jej liniową charakterystykę, a wykonano ją w technologii point-to-point z markowych podzespołów. Głośnikom towarzyszy duży bass-refleks, umiejscowiony najczęstszym wzorem na tylnej ściance u dołu, wkomponowany według twórców w sposób dopasowujący się do ogólnej koncepcji niezaburzonego wewnętrznego przepływu fal akustycznych.

Forniry kładzione bez zarzutu i gatunkowe.

Kolumny ważą po 18 kilogramów i przy noszeniu oraz opukiwaniu sprawiają wrażenie rzeczywiście sztywnych i o masywnych ściankach, a sposób łączenia z torem to dwie pary złoconych zacisków, umożliwiających bi-wiring. O cenie już wspominałem, więc jeszcze tylko rzucę, że za wykończenie w bardziej szlachetnych fornirach Matured Oak, Rottened Zebrano, Texture White i Texture Black trzeba dopłacić dziesięć procent, a za najbardziej ekskluzywne Dark Olive i Ebony dwadzieścia. To nam i tak zostawia spory wybór dla wersji podstawowej, w której możemy wybierać pomiędzy wykończeniami lakierniczymi Black, Ice White, Cream White i Red oraz fornirowymi Oak, Walnut i Tinted Walnut.

Skuteczność jest dość wysoka, wynosi 91 dB, tak więc przeciętny wzmacniacz nie będzie miał kłopotu, a całość jest pakowana profesjonalnie, w kartony ze styropianowymi kształtkami. I jeszcze dodam uwagę, że firma Audiosolution nie jest u nas zbyt dobrze znana, ale to głównie z tej przyczyny, że karierę robi przede wszystkim na azjatyckich rynkach i to tam zwłaszcza klienci kupują nawet te piekielnie drogie Vantage L 5th Anniversary. Tam też powstaje najwięcej recenzji i są przyznawane nagrody, zarówno za najlepszy dźwięk wystawy, jak i popularność marki w następstwie jej sprzedażowych sukcesów. Nie zaszkodzi też odnotować, że mają te Audiosolution swoich przedstawicieli między innymi w Niemczech i Danii – krajach w których produkcja własna głośników ma bardzo duże zaplecze i szeroką ofertę rynkową. Dotyczy to także Polski, gdzie firm rodzimych nie brak.

Odsłuch

Styki płaszczyzn są nie tylko na wpust, ale także wzmocnione rantami.

   Zacznijmy od ustawienia. Z nim niby nic szczególnego – Overture O203F lubią być dalej od ściany tylnej niż bliżej i wolą być odgięte (tak średnio) – jednakże zauważyłem, że dla pełnego oderwania dźwięku od głośników trzeba siadać nie dalej niż 2-2,5 metra, bo za daleko niedobrze. Co pokazuje, że przeznaczeniem są niewielkie i średnie pomieszczenia, z czym koresponduje średni poziom głośności, na którym dobrze już grają. Dźwięk wcale nie musi być burzący, by już robił wrażenie, ale naprawdę głośno grać także można, byle nie z dostarczanymi z nimi zworami, ale o tym w części drugiej odsłuchów.

Z rzeczy technicznych cokolwiek odbiegających od normy do odnotowania także jest fakt, że użyłem podczas testów dwóch odtwarzaczy, co spowodowało ciekawe następstwa. Tak bardziej z nudów i chęci ich porównania niż recenzorskiego zapału do jak najlepszego obsłużenia przedmiotu recenzji, ale na jedno w sensie poznawczym wyszło. Odtwarzacz, tak nawiasem, początkowo miał być jeden i drogi, ale ten drogi się zepsuł; i może dobrze, bo dźwięk wprawdzie podawałby wykwintniejszy, ale cenowo gorzej dopasowany. Spakowałem więc do pudła drożyznę, która zamiast czytać porządnie płyty wywoływała jedynie jakieś „Yp-ep”, a na jej miejscu stanął najpierw też skądinąd nietani Hegel Mohican (było nie było bite 20 tys.), a potem własny mój Cairn. Z każdego zagrało wyraźnie inaczej, co pokazuje, że kolumny nie narzucają własnego stylu, tylko wiernie sprzedają dostarczony muzyczny towar, co im się oczywiście chwali.

Zacznijmy od sesji z Mohicanem.  Scena się ukazała bardzo szeroka, lecz mimo to dość spójna, z pierwszym planem dalekim, jakieś półtora metra za linią ustawienia, ale nie dającym odczucia braku kontaktu, oddalenia. Przeciwnie, wykonawcy wydawali się paradoksalnie bliscy i bardzo obecni, tak jakby stali metr przed a nie półtora za. Z kolei plany dalsze już rzeczywiście były blisko za pierwszym, nie rysowała się duża głębia. To miało jednak i dobrą stronę – te dalsze były bowiem dobrze widoczne i żywo uczestniczące. I jednocześnie, co typowe dla kolumn z głośnikami w układzie d’Appolito (tu jeszcze wzmacnianym przez to tubowe ulokowanie tweetera), muzyczna panorama była dość wąska w pionie, skupiona wokół horyzontu. Dźwięk ani trochę się nie podrywał, ani też ku podłożu nie spływał; nie było zatem efektu całkowitego wypełniania nim pokoju, a efekt dookólny, flankujący.

Ciekawy sposób chronienia membran poprzez wpuszczenie ich a nie osłonięcie.

Odnośnie natomiast brzmienia, to błyskawicznie zdałem sobie sprawę, że jest naturalne pod każdym właściwie względem. Naturalnie ciepłe – więc atmosfera spacerowa a nie rozpalonej plaży – a obraz bardzo wyraźny, ale bez żadnych podostrzeń. Żadnego wyostrzania krawędzi, atakowania połyskiem i kontrastem, przesadnego pogłębiania kolorów, przesadnej głębi samych dźwięków. Wszystko starannie wyważone i właśnie naturalne. Wyraźne ale nie ostre, głębokie lecz bez przesady, teksturowane mieszanką chropowatości i gładzi, ale też bez mocnego kontrastu – dojmującej chropowatości i ujmującej gładkości. Coś jak według książki kucharskiej, że majonez nie może być pikantny, bo wówczas jest niedobry. Mocne kontrasty może i w pierwszej chwili pobudzają, ale na dłuższą metę są w swej nienaturalności męczące. A tutaj nic z tych rzeczy, wszystko w naturalnym układzie barw, głębokości dźwięków i kontrastów. Więc jedno co było silne, to sam ten tylko realizm. Wykonawcy dobrze osadzeni w rzeczywistości, bez żadnych sztucznych oświetleń, krzykliwych makijaży i towarzystwa sztucznej equalizacji. Niebawem się miało okazać, iż to przede wszystkim styl heglowego odtwarzacza, no ale, jak mówiłem – kolumny brzmieniowo są neutralne i poza samym stylem d’Appolito raczej niczego nie narzucają. Ani soprany nie wierciły jazgotem, choćby materiał muzyczny miał to zakodowane, ani bas się bez potrzeby nie wtrącał, tylko był sobą i gdzie trzeba. Mocny, szybki i naturalnie przestrzenny, natomiast niczego nie podbarwiający. I do tego wokale o cechach które w ostatnich recenzjach zacząłem określać jako słuchane z pewnej odległości, bez laryngologicznych analiz. Bez zaglądania komuś do gardła, tylko jakby słuchać siedzącego naprzeciw rozmówcy. Bez więc akcentowania spółgłosek, grasejowania, poświstów. Bez żadnych wad wymowy i bez specyficznej artykulacji, jaką niektórzy mają. Tak po prostu normalnie, ale zarazem wyraźnie. Do czego przyczynkiem dużym była zupełna transparencja medium, najmniejszego brak nawet przymglenia. Ale nie taka na zasadzie tego medium całkowitego zaniku, tylko z zaznaczeniem czucia przestrzeni, wyczuwalnym naciskiem akustycznym tła. Lecz znowu w sposób naturalny, bez żadnej w tej mierze przesady. Bez sztucznego (choć skądinąd przyjemnego i robiącego wrażenie) poczucia jakby ta przestrzeń niesamowicie była aktywna, że oto znaleźliśmy się w akustycznym epicentrum o wielkiej sile rażenia i tylko czekamy na wybuch. Zamiast tego znowu naturalnie, spokojnie, bez żadnych czających się do skoku decybeli i wytężonego, złowrogiego aż niemal migotania dźwiękowych iskier.

A więc przeciętność? – zapytacie. Nie, skądże. Na to o wiele zbyt wyraźnie, ciekawie i realnie. Uczestnictwo w muzycznym wydarzeniu mocne, narzucające się nawet. A że w naturalnym a nie przedobrzonym stylu i w średnim a nie wielkim formacie, to dla użytkowników niewielkich pokoi odsłuchowych przecież lepiej.

Można też typowo po audiofilsku wszelkie maski pościągać.

W przekazie też sporo się pokazało powietrza i swoboda towarzyszyła temu przepływu, ale znowu nie w sposób uderzający, że tlen jak prosto z butli i szum przepływu wyraźny. Całość dobrze powiązana ze sobą, nie dająca wrażenia izolowanych dźwięków wybuchających to tu, to tam, ale zarazem szeroka scena, dźwięk oderwany od kolumn i zaznaczająca się głębia o dużej wyraźności i chęci uczestnictwa, a same dźwięki średniej wielkości, niemniej przemawiające do wyobraźni wyraźnym rysunkiem i urodą. Sumarycznie z tego poczucie czegoś dobrze zrobionego i bez dążącej do popisowości przesady. Żadnej krzykliwości, ekstrawagancji, żadnego efekciarstwa. I jednocześnie żadnego poczucia braku – że nie, dziękuję, idziemy sobie gdzie indziej. Bo pewnie – istnieją lepsze kolumny, samo Audiosolution ma niejedne, ale trzeba ważyć proporcje.

Proporcje proporcjami, lepszości lepszościami, a mnie zachciało się zmiany. Sprawdzenia na ile to ogólne wyważenie i naturalistyczny realizm biorą się z samych głośników, a na ile z używanego źródła. Sięgnąłem więc po własnego Cairna, który jest dobry i nie jest. Dobry, bo z dźwiękiem jak na jego cenę wybitnym i jeszcze na dodatek podrasowanym, a zły, bo nie stanowi już oferty rynkowej, podobnie jak użyte do jego poprawienia sławne kondensatory Black Gate. I wtedy się okazało, że cała ta naturalna i przyjemna (naprawdę) w muzycznym odbiorze powściągliwość bierze się z odtwarzacza Hegla, który Internet bardzo chwali. Że aż się posuwają niektórzy do stwierdzenia, że jest najlepszy w przedziale do dwudziestu tysięcy, ale jak już, to sam bym wolał Atolla CD400 za 24 tys. Ale teraz ten Cairn i jego paleta dźwięków.

Odsłuch cd.

Zwór od strony słuchającego nie widać, ale za to dobrze je słychać.

    Kilka rzeczy zmieniło się dramatycznie; przede wszystkim dźwięk ściemniał i się pogłębił. Są tacy, według których im ciemniejszy i głębszy tym lepiej, sam jednak tak nie uważam. To na pewno jest efektowne, ale na pewno nie na tym bazuje naturalizm brzmieniowy. Owszem, powinien być głęboki, a lekkie przyciemnienie dodaje uroku i potęguje trzeci wymiar, ale dla naturalizmu ważniejsze są dynamika, dawka niesionej energii, intensywność przepływu i trójwymiarowość jako taka, a nie światłocieniami podorabiana. Pod tymi zaś względami Cairn lepszy nie był, albo najwyżej nieznacznie. Natomiast bez wątpienia był efekciarski, mimo iż barwy nasyca mniej od odtwarzaczy z najwyższych półek. Niemniej rysował ostrzej pod dyktando mocniej i z większym świergotem ciągniętych sopranów, a basem uderzał głębiej i bardziej dominująco. Skraje pasma się uwydatniły, średnica pociemniała, a wraz z tymi wydatniejszymi sopranami pojawiło się to, czego nie było z Heglem – wokale bardziej agresywne i ekspresyjne; akcentujące spółgłoski szczelinowe, wszelkie syknięcia i wibracje. To można uważać za lepsze, ale można także za niepotrzebne i przesadne, natomiast niewątpliwie lepsze było przenikanie w strukturę dźwięku – dające się zauważyć lepsze rozbicie oklasków na dłonie, mocniej uwydatnione pudła instrumentów smyczkowych, dobitniej ukazywana harmonia fortepianu, a także wyraźnie głębsza scena, teraz z wyraźnym odczuciem bezkresu. Więcej zatem efektów specjalnych i dobitniejsze dużo granie, a czy się takie coś lubi, to już osobna sprawa. Tym bardziej to wszystko jeszcze efektowniejsze, że pogłos też wyraźnie się wzmocnił i jednocześnie był ładny – dodający urokliwej aury nagraniom i nie przywołujący obcości a tajemniczość. Także czucie przestrzeni się wzmogło, niemniej patrząc od drugiej strony dzwoneczki czy ludzkie głosy trochę zbyt stały się agresywne. Odrobinę, nieznacznie, ale ciut jednak mogące drażnić. Dlatego wolałbym odtwarzacz Atolla, a już na pewno dla niedrogich głośników.

Jednakże słuchając sobie pomyślałem, że inna sprawa się miesza, inni szatani są czynni. Mianowicie ten Cairn od dawna był w odstawce i już zapomniał co to prąd. Zostawiłem go więc na noc pod prądem i dnia następnego wróciłem. I wprowadziłem jeszcze jedną poprawkę, mianowicie zmieniłem zwory. Kable, kabelki, kabelusie… Niektórzy się zżymają, gdy testować z drogimi, a inni utrzymują, że niczego te drogie nie dają. Według pierwszych niedobrze, bo trzeba testować sauté, to znaczy słuchawki z ich własnym kablem a kolumny z własnymi zworami, a według drugich szkoda pieniędzy i zawracania głowy.

Wygląd i brzmienie trzymają poziom.

Ale ja sobie przypomniałem, że wcześniej nie byłem takim leniem i zwory zwykłem zmieniać, a ściślej nie tyle przypomniałem, co przemogłem lenistwo. Zwory Siltech Classic 330L kosztują półtora tysiąca, nie są zatem darmowe, ale wraz ze stojącym dobę pod prądem Cairnem przeniosły kolumny Audiosolution Octave w zupełnie inny rejon jakości. To właśnie opisane, tam wyżej, było dobre i zajmujące, ale od kolumn z przedziału do dziesięciu tysięcy słyszałem ciekawsze brzmienia. Audioform czy JWS Ifaisteio grały na pewno ciekawiej, ale uczciwie przyznać muszę – od startu wyposażone były w dobre zwory. Z banalnie prostego względu – swoich własnych nie miały. Albo może i miały, tylko takie szkaradne, że z miejsca zastępowałem. A u Audiosolution złocone blaszki nie rzucające się w oczy, bo przylegające do ścianki, więc brak widocznego powodu, by je zastępować. Z lenistwa więc zostawiłem i to był błąd zasadniczy, przy czym powtórka z rozrywki, bo z wcześniejszymi kolumnami tego producenta ta sama była śpiewka – też zostawiłem, też się potem zmieniło, w sumie na darmo robota z tym bez zmiany podejściem. Bo po zmianie zagrało dalece, dalece inaczej, wymuszając przewartościowanie.

Pierwszy czynnik tej zmiany (ale nie najważniejszy), to wbrew tym zarzutom dla d’Appolito dźwięk rozciągnięty teraz w pionie, wypełniający cały obszar. Mocniej tym samym oddziałujący, zanurzający w sobie słuchacza niczym nurka ocean. I mocniejszy także sam z siebie, dający większe ciśnienie akustyczne i większego formatu źródła. Więc sfera akustyczna nie tylko się rozszerzyła, ale także doznała wzmożenia: odczuwanie obecności przestrzeni i czucie na sobie dźwięku bardzo wyraźnie się wzmogło. Bliższy też zjawił się pierwszy plan, taki zaraz za linią ustawienia, a głębia sceny wyraźnie przyrosła i stała się popisowa. Wszystko to jednak robiło mniejsze wrażenie niż sama zmiana dźwięku. Nie tylko na mocniej się odciskający i pochodzący od większych źródeł, ale przede wszystkim bardziej złożony, aktywny i rozszumiany. Wcześniej sobie myślałem, że Audiosolution przestrzeliło. Z czym do gościa za dziesięć prawie tysięcy, gdy taki w tym przedziale wybór i tyle dobrych głośników? Teraz już tak nie myślałem, wartościowanie się zmieniło.

Wystarczy zmienić zwory, by usiąść przed high-endem. Nie takim jeszcze absolutnym, ale już takim wrażenie robiącym.

Nie znaczy to, że tamci teraz przestali się liczyć, ale znaczy, że Audiosolution dają godną uwagi alternatywę. Sęk w tym, że to alternatywa bardzo trudna do opisania. Zakładam, że przy innych odtwarzaczach może dużo łatwiejsza, ale z Cairnem pojawiło się brzmienie, które i zmieścić w słowach trudno i odpowiednio słowami docenić. Można rzec najogólniej, że tak było fascynujące, iż znalazłem się na poziomie, gdzie krytycyzm schodzi całkiem ze sceny i przestajemy myśleć „to mogłoby być lepsze, a tamtego brakuje”, w miejsce czego chłonąc muzykę, ciesząc się jej zjawieniem. Natomiast gdy chodzi o samą postać, to niewątpliwie była to muzyka o naturze przepływu. Szumiąca, oddająca przede wszystkim aspekt ruchu i kreatywność, a nie malująca statyczne dźwiękowe obrazy. I w tym oddawaniu znakomita – to nie jest za duże słowo. Nasycona powietrzem i niezwykle przestrzenna, że jakbyś las czesał wiatrem, a nie nań patrzył w dzień bezwietrzny. Zniknęło przesadne przyciemnienie i precz poszły podostrzenia. Pogłosy przybrały formę naturalną i dającą gruntowną przyjemność, a same dźwięki się wzbogaciły, ujawniły się w nich nowe warstwy. Przestały być za „normalne” albo za agresywne, stały się pięknie złożone, głęboko satysfakcjonujące bogactwem przekazu. Zarazem wpisane w całość, w szum całościowy płynięcia; i zrobił się z tego spektakl, że trzy godziny słuchałem, a u mnie jedna to dużo. Bas się pogłębił i wzmocnił, a jednocześnie stał już wyjątkowo przestrzenny, soprany stały się samym przestrzennym szumem, który jest najlepszym remedium na ostrość, a głosy ludzkie przestały być nudne w tej czy innej postaci – przybrały formę pobudzającą. Słuchając Andrésa Segovii grającego z niezrównanym mistrzostwem temat z Magicznego fletu Mozarta w gitarowej aranżacji Fernando Sora pomyślałem, że ta muzyka jest nie zestawem dźwięków, ale jak żywe stworzenie. Wiła się, podrygiwała, zmieniała położenie. A wszystko z gracją, płynnością, wystudiowaną milionami pokoleń ewolucyjnych doskonałością ruchu.

d’Apolito z bliska.

 

 

 

Tak więc był to typ brzmienia nastawiony na ruchomość i na przestrzeń, a nie na wypełnienie; obraz bardziej masywny, statyczny. I w tym sposobie przestrzennym ujmujący, potrafiący przykuć uwagę nawet zblazowanego jakością audiofila. Zapewne te Overture grać mogą jeszcze inaczej, na wiele innych sposobów, a te tutaj odsłuchy pokazały, że mogą w sposób tak angażujący, że dziesięć tysięcy wystawione przez producenta bynajmniej nie jest przesadą.

Podsumowanie

   Zbierzmy to wszystko pospołu. Kolumny są ładne i średniego formatu – podłogowe do mniejszych i średnich pomieszczeń. Oferują szeroką gamę wykończeń i aż trzy typy wizualizacji, jako że dwa rodzaje maskownic, a ściślej tradycyjna maskownica z tkaniny plus efektownie się prezentująca atrapa z tworzywa nie zasłaniająca głośników. A można też oczywiście audiofilskim zwyczajem bez żadnej. Tak więc stan zakupowy to wiele możliwości oraz jedna pułapka – fatalnej jakości zwory. Zwory zarazem typowe – takie blaszki spotyka się często i nawet w wysokich modelach najlepszych producentów. Powinny mieć jednak karteczkę, na której dużym drukiem byłoby napisane, że trzeba kupić lepsze. Bo jak nie, to sami się okradamy, dostajemy pół brzmienia. A to naprawdę krzywda w świetle możliwej jakości. Nieduże głośniki w układzie d’Appolito są markowe i dobrze zestrojone – dokładnie odwzorowują pasmo bez żadnych widocznych luk i (o czym powinienem napisać już wcześniej) oferują fantastyczną stereofonię. Z tymi lepszymi zworami był to prawdziwy koncert szybkości, przestrzenności i związania kanałów. Z dźwiękiem nie przelatującym od jednej do drugiej kolumny łukami ponad nimi, ani wprost z jednej do drugiej, tylko efektownie rozbudowanym do tyłu, rozciągniętym w szeroką akustyczną sferę z szerokim tylnym obejściem. Więc z ręką na sercu mogę polecić i to może być świetne słuchanie dla każdego z wyjątkiem tych, którzy wolą statyczną gęstość basowo podbarwioną. Ołowianej substancjalności te Overture nie dają i rock nimi zrobiony będzie szybki oraz przestrzenny, ale nie do piwnicy schodzący na ołowianych podeszwach.

W punktach

Zalety

  • Naturalizm brzmieniowy.
  • Szeroko rozwarte i spójne pasmo.
  • Przy dobrym okablowaniu piękny sopran, cały zrobiony z przepływu powietrza a nie pisku.
  • Wielowarstwowość dźwięku, zdecydowanie lepsza od prostej jednoznaczności.
  • Bas mocny, wyjątkowo przestrzenny, kładący nacisk na dynamikę a nie ospałe dociążenie.
  • Dużo tlenu i szum przepływu.
  • Muzyka w ruchu a nie na stopklatce.
  • Piękne operowanie pogłosem.
  • Urodziwe wokale o dobrze oddanej modulacji.
  • Bogactwo harmoniczne.
  • Stuprocentowa transparentność.
  • A także stuprocentowa wyraźność.
  • Zależne od reszty toru oświetlenie, od naturalnego po ciemne.
  • Przyjemne ciepło i gładkość.
  • Ale też chropowatość tekstur.
  • Poprawne, naturalne wypełnienie.
  • Muzyka jako twór żywy a nie martwy.
  • Charakterystyczna dla papierowych membran wysoka szczegółowość i czujność na przyjęcie sygnału.
  • Dobre odczucie przestrzeni i duża sama przestrzeń.
  • Z lepszymi od sprzedażowych zworami wypełniająca cały pokój i odczuwalna na skórze.
  • Także przy lepszych zworach grać można dużo głośniej bez powstawania zniekształceń.
  • Spokojnie da się napełnić gatunkowym dźwiękiem 25-metrowy pokój.
  • Przy odpowiednim torze i z odpowiednim okablowaniem da się wyprodukować taką muzykę, by nawet ktoś nawykły do high-endu był zafascynowany.
  • Nie dziwią więc nagrody i liczne pochwały.
  • Tradycyjne wzornictwo, ale w dobrej realizacji.
  • Gatunkowe forniry.
  • Głośniki od znanych producentów i markowe komponenty zwrotnic.
  • Efektowne maskownice bez żadnej dopłaty.
  • Możliwy bi-wiring.
  • Znany producent .
  • Chwalący się całą produkcją u siebie, a nie zamawianymi w Chinach tanimi obudowami.
  • Polski dystrybutor.
  • Dobry stosunek jakości do ceny.

Wady i zastrzeżenia

  • Firmowe zwory są do natychmiastowej wymiany.
  • Ogromna konkurencja w tym przedziale cenowym.
  • Nie do brzmień bardzo ciężkich, stawiających na substancjalność.

Sprzęt do testu dostarczyła firma: Premium Sound

Dane techniczne Audiosolutions Overture O203F:

  • Kolumny podłogowe ze zintegrowanymi podstawkami.
  • Konstrukcja: 2-drożna z bass refleksem.
  • Wymiary (WxSxG): 1038 mm x 232 mm x 377 mm.
  • Waga: 25 kg/szt.
  • Czułość: 91 dB @ 2.83V 1m.
  • Moc ciągła: 90 W RMS.
  • Impedancja: 3,5 Ω (minimalne 3,25 Ω/200 Hz).
  • Częstotliwość podziału: 1900 Hz.
  • Pasmo przenoszenia: 36 Hz – 26 kHz.
  • Cena: 9950 PLN

System:

  • Źródła: Cairn Soft Fog V2, Hegel Mohican.
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Interkonekty: Sulek 6×9 i Sulek IC.
  • Kolumny: Audiosolutions OVERTURE O203F
  • Kabel głośnikowy: Sulek 6×9.
  • Zwory: Siltech Classic Anniversary 330L.
  • Listwa: Power Base High End z kablem zasilającym i okablowaniem wewnętrznym Acrolink MEXCEL 7N-PC9500.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Stopki antywibracyjne: Acoustic Revive RIQ-5010, Avatar Audio Nr1, Solid Tech Discs of Silence.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/B.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

9 komentarzy w “Recenzja: Audiosolutions Overture O203F

  1. Marcin pisze:

    Panie Piotrze,
    Ciężki orzech do zgryzienia z tymi kolumnami. Za jakiś czas planuję kupić swoje pierwsze kolumny podłogowe i byłem pewien że przesłucham AWS Ifaisteio (przy okazji – strasznie nieporęczna i trudna nazwa) oraz Audioform Adventure 100 lub w porywach 203. A tu teraz i te Audiosolution dochodzą… Chociaż nie ukrywam – wolałbym wesprzeć swojego i kupić polskie głośniki. Mój salon/pokój odsłuchowy to 45m2.
    Panie Piotrze, które kolumny lepsze? Jak żyć? 🙂

    1. Piotr Ryka pisze:

      To za duże pomieszczenie dla tych Audiosolution. Duże Audioformy i Ifaisteio sobie poradzą.

      1. Marcin pisze:

        Ma Pan na myśli Audioform 203 czy 304? Te ostatnie niestety poza moim budżetem 🙁

        1. Piotr Ryka pisze:

          304 do takiego metrażu byłyby lepsze, ale 203 powinny wystarczyć. Zalecam oczywiście odsłuch przedzakupowy, który powinien dać się zrealizować.

  2. Alucard pisze:

    Coś się kończy, coś się zaczyna… Tyll Heartsens z Innerfidelity przechodzi na emeryturę i kończy działalność jako recenzent. Emerytura.

    https://www.youtube.com/watch?v=-d31eTmqeEk

    1. Piotr Ryka pisze:

      Trudno mi cenić kogoś, kto o słuchawkach Sony MDR-Z1R napisał takie niedorzeczności i miał kilka innych wpadek, niemniej miło było od czasu do czasu zapoznać się z czyjąś inną opinią, bo to zawsze poszerza horyzont.

      1. Marcin pisze:

        Do tego dołożyć trzeba jego recenzję K812, gdzie opisał soprany słowem „tizzy”. Uczepiło się tego w owym czasie wiele osób, przekreślajac tym samym danie szansy tym AKG na odsłuch.

        1. Alucard pisze:

          Co zarzuca się Tyllowi pod koniec jego działalności, to to, że strasznie zaczął pisać i oceniać komercyjnie. Na forum HeadFi zdaje się lub pod jakimś filmem na youtube, czytałem oskarżenia o „kasie rzucanej stąd i zowąd przez różne firmy” ale kto ich tam wie. Nikt za rękę nie złapał. Strasznie jednego faceta rozśmieszyły te jego roszady na „wall of fame”. De facto co się tam działo ostatnie parę miesięcy to hołłoł. Czasem co drugi dzień jakieś słuchawki zdobywały sławę by za następne dwa dni zostać zrzucone w przepaść.

  3. Grzesiek pisze:

    Lata lecą i może słuch już nie ten.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy