Recenzja: KBL Sound Red Eye

KBL_Sound_Red_Eye_019_HiFi Philosophy Polski kabel zasilający na tle światowej konkurencji

   Słowa „kabel zasilający” brzmią niewinnie, ale w pewnych okolicznościach stają się hasłem rozwierającym wrota piekieł. Wypada zza tych wrót armia znawców, mega-znawców i ultra-znawców, potwornie nieraz zdenerwowanych, z zaciśniętymi pięściami, przekrwionymi oczyma i pianą na ustach, gotowych z pasją i w zacietrzewieniu udowadniać, że kable zasilające to w całym audiofilizmie jedno wielkie i w ogóle największe oszustwo. Pomijając nerwowość i chamskie nieraz wyskoki argumentację mają prostą, sensowną, zero-jedynkową. Prąd płynie albo nie, a kiedy płynie, to każde urządzenie go otrzymujące będzie działało tak samo, niezależnie czy posłuży mu za przewód kawałek drutu odzyskany z jakiegoś barachła, czy potwornie drogi kabel oferowany przez najsławniejszą audiofilską manufakturę. Jedyna ewentualna kwestia do brania pod uwagę to powierzchnia przekroju, bo jak wiadomo przepływ prądu wytwarza ciepło, zwłaszcza kiedy ten przekrój jest mały. Dlaczego tak się dzieje, tego już znawcy tak za bardzo nie wiedzą, ale możemy przyjąć, iż wyznają oni w całej rozciągłości gazowy model przepływu prądu, w postaci swobodnego ruchu elektronów w przewodniku. Czym jest z kolei przewodnik, w którym poruszają się elektrony? – No, przewodnikiem – odpowie ekspert – słusznie sugerując, że bycie przewodnikiem polega na byciu przewodnikiem. Musimy zatem domyślać się sami, że jest czymś w rodzaju tunelu, przez który roje maleńkich elektronków niczym gaz w rurze pomykają, albo jakiejś rzeki, wraz z którą płyną. Przekrojony drut nie wygląda wprawdzie jak tunel, ani tym bardziej rzeka, ale przecież może być tak, że jest siecią tuneli tak małych, iż niewidocznych dla oka. A tunel, panie tego, to tunel. Nieważne czy miedziane ma ściany, czy srebrne, jedzie się przezeń tak samo. No może nie do końca, bo różne przewodniki różne miewają przewodnictwo, a więc filary są jakieś w tych tunelach i przeszkadzają. A kiedy dany elektron wpada na taki filar, robi się bęc! – i wydziela ciepło, a kiedy przewód jest wąski, dzieje się tak znacznie częściej, bo w tłoku o zderzenia jak wiadomo jest łatwiej. Właśnie dlatego przewody powinny być odpowiednio grube i to jedyne co do nich wymaganie.

Zadajmy jeszcze naszemu ekspertowi parę uszczegóławiających pytań:

– Jak szybko płynie prąd w przewodniku?

–  Z prędkością światła, zasadniczo.

– A co jest tym co płynie.

– Elektrony!

– A elektron ma masę?

– Ma.

– A jaką?

– 9,10938291 razy 10 do minus trzydziestej pierwszej kilograma – pada odpowiedź po zajrzeniu do Wikipedii.

– A zatem elektrony w przewodniku mają masę nieskończoną? – drążymy temat.

– Jak to, to niemożliwe! – żachnie się oburzony specjalista.

– A jakże, przecież z Teorii Względności wynika, że masa przy prędkości światła staje się nieskończona. Każda masa, dowolnie mała.

– To jakieś bzdury – odpowiada ekspert głosem człowieka głęboko urażonego, wikłanego w nonsensy.

– To jak jest w końcu z tym prądem? Płynie z prędkością światła czy nie?

– No nie, nie ma takiej możliwości.

– To w takim razie z jaką?

– Jakąś mniejszą.

– O ile?

–  ….

– Czyli tak naprawdę nie wiadomo jak ten prąd w przewodniku się porusza i co go spowalnia?

– No, nie do końca. Oporność jest i ona spowalnia.

– Ale oporność nie jest przecież uniwersalnym prawem przyrody, tylko pewną wielkością przybliżoną, czymś raczej z zakresu materiałoznawstwa.

– No, niby tak.

– Jest zatem możliwe, że w różnych przewodach prąd płynie z różną prędkością podlegając nieidentycznym zaburzeniom?

–  Wychodzi na to, że jest.

 

Takie to są rozmowy z „ekspertami”, wyidealizowane tutaj znacząco, bo przecież żaden szanujący się „ekspert” racji by nam w niczym nie przyznał. Coś tam się tu i ówdzie ekspertowi zasłyszało, gdzieś dzwonili, ale nie wiadomo w którym kościele, a tak naprawdę okazuje się, że prawie nic nie jest pewne. Fizyka to ma bowiem do siebie, że w szkołach po kretyńsku jej uczą, tak tylko aby zadania rozwiązywać bez żadnego zrozumienia. Nie uczą w ten sposób specjalnie na złość, po prostu ci co uczą także nie rozumieją. To jest przedstawienie odgrywane w języku, którego tak naprawdę nikt nie rozumie. Nie wiadomo co to jest „elektron”, nie wiadomo jak prąd „płynie” (skądinąd na pewno nie jak gaz w rurze), ani w ilu się to tak naprawdę odbywa wymiarach. Nikt też tam nie wspomina, że prawo Ohma jest tylko przybliżeniem, a w efekcie wszyscy rachują według niego jakby było matematycznym aksjomatem.

Wstępu ciąg dalszy

KBL_Sound_Red_Eye_005_HiFi Philosophy

Widać kablom też należy się odpowiednia otoczka

   Dwa i pół tysiąca lat temu Platon, największy z filozofów, porównywał ludzkie postrzeganie świata do teatru cieni, widzianego przez osoby przykute do skały w sposób uniemożliwiający im nawet spojrzenie na siebie samych; tkwiące w wiecznym półmroku i widzące jedynie rzucone na ścianę przed sobą zarysy tego co dzieje się za nimi u wlotu jaskini, w której od zawsze przebywają. I to się od tamtych czasów nie zmieniło; jedynie cienie stały się wyraźniejsze. Zdroworozsądkowe postrzeganie świata jest bardzo praktyczne podczas kupowania samochodu albo przy jego naprawie, ale do teoretycznych uzasadnień się nie nadaje. Nie nadaje się też do tego powierzchowne postrzeganie pseudonaukowe. Lepiej nie próbować, bo tylko się ośmieszymy. Gdy skupić wzrok na dowolnym fragmencie rzeczywistości, nieodmiennie wpadamy w otchłań. Tylko dlatego filozofia ma jakiś sens, a nauka pozostaje sprawą otwartą. Nie wyszliśmy z platońskiej jaskini na Słońce wiedzy, choć wiele rzeczy nawet na podstawie cieni udało się ustalić, zwłaszcza relacje pomiędzy cieniami.

To wszystko jednak nie znaczy, że miedziane albo srebrne przewody o odpowiednim przekroju mogą się w sposób zmysłowo odczuwalny różnić między sobą, spisując w różny sposób jako pośrednicy przy dostarczaniu energii aparaturze elektronicznej. Może tak się dziać, na przykład z uwagi na stopień oczyszczenia surowców albo jakieś zabiegi wpływające na ich strukturę wewnętrzną bądź makroskopową, ale nie musi. Wszystkie te „długie kryształy”, „kriogeniczne porządkowanie”, odpowiednie splatanie, czy masa zer przy oznaczaniu współczynnika czystości, wcale nie muszą się przekładać na efekty słyszalne, podobnie jak pochodzenie bawełny i kolor spodni nie wpływa na wygodę chodzenia. Teoria zero-jedynkowa w odniesieniu do przewodów zasilających może być słuszna albo niesłuszna. To trzeba sprawdzić. Nie warto natomiast brnąć w rozważania teoretyczne, zwłaszcza te po stronie dyletanckich sceptyków, bo że prąd w różnych przewodach różnie „przepływa”, a przy tym zawsze odmiennie od teoretycznego ideału naszego pseudonaukowca, co do tego nie ma wątpliwości, bo inaczej w każdym osiągałby prędkość światła, co, jeśli wierzyć Einsteinowi, na pewno nie ma miejsca. Do spraw tych w sposób szerszy i lepiej udokumentowany wrócę może kiedyś w osobnym artykule, a teraz przejdźmy do strony praktycznej.

KBL_Sound_Red_Eye_011_HiFi Philosophy

Krótki rzut oka, z czym nam przyszło obcować.

Audiofilskie wiary i ideały, jak wszystko na tym świecie co ma aspekt fizyczny albo psychologiczny, podlegają przemianom. Kiedy w 1992 roku kupowałem odtwarzacz Sony CDP-X222ES, mogłem jedynie chciwie popatrywać na model CDP-X777ES, kosztujący wiele razy drożej i elegancko doposażony drewnianymi ozdobnikami. Z naszego punktu widzenia co innego jest jednak istotne. Oba te Sony, z których jeden bardzo był dobry a drugi ekstremalny, jeden spośród kilku najlepszych na świecie, nie miały z tyłu gniazd dla kabla zasilającego, tylko mizerne niczym u lampki nocnej przewody zakończone płaskim wtykami bez uziemienia. Znam opinię eksperta – nie takiego do brania w cudzysłów, tylko pracownika naukowego mającego w konstruowaniu urządzeń audio wielkie osiągnięcia – według którego wielkie zło dla brzmienia płynie z używania kabli uziemiających. Ten temat także pominiemy tym razem i może powrócę do niego przy innej okazji, natomiast ważne jest, że jeszcze całkiem niedawno firmy uchodząca za liderów branży elektronicznej całkowicie pomijały nie tylko kwestię uziemienia, ale w ogóle przewodów zasilających. Zupełnie nie było takiego tematu. Odpowiedni kabel był potrzebny do betoniarki a nie wzmacniacza czy odtwarzacza. Niezależnie od tego że wszystko się zmienia, niewiele jest rzeczy, które zmieniły się od tamtego czasu tak bardzo. Zaglądając do oferty Siltecha natrafiamy na kabel zasilający Siltech Ruby Double Crown, którego półtorametrowy odcinek kosztuje 7233€, a więc ponad trzydzieści tysięcy. I nie jest to bynajmniej najdroższy taki kabel, a firma Siltech właśnie wypuszcza serię Triple Crown, jeszcze o wiele droższą. Kable zasilające i kondycjonery stały się nieodłączną składową audiofilskiego pejzażu, przynosząc nieraz swym producentom krocie. Kto żyw bierze się tedy za nie, a firmy kablarskie mnożą się jak króliki. Każda ma wielkie aspiracje, a to pod szyldem bycia najlepszą na świecie, a to pod herbem rzeczy najlepszych za swoje pieniądze – wedle uznania i możliwości. Na tej kanwie od siebie mogę dodać, że kilka miesięcy temu brałem udział w audiofilskiej biesiadzie i wówczas jeden z interlokutorów roztoczył przede mną wizję swego systemu, bardzo skądinąd zacnego i niemożliwego z uwagi na cenę do posiadania przez zwykłych ludzi, jako zupełnie odmienionego i na inny poziom wyniesionego dzięki kablom zasilającym marki KBL Sound. Marka to dosyć już znana, obecna w paru recenzjach, mająca na koncie świetną podobno listwę oraz gromadkę także chwalonych przewodów, z których recenzowany tu zasilający o nazwie Red Eye uchodzi za najszacowniejszy.

KBL_Sound_Red_Eye_014_HiFi Philosophy

A jakby ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości, oto kabel zasilający firmy KBL Sound, model Red Eye.

Kabel dostałem a listwy nie, bo producent chciał mieć recenzję tego lub tego, a ja wybrałem kabel. Nie kryje się za tym żadna przebiegłość ani korupcyjna zmowa, tylko zwyczajna praktyka. Klienci chcą po prostu, jak wynika z praktyki sprzedażowej, kupować to lub to, zmieniając swoje systemy stopniowo, kroczek po kroczku, z uwagi na ograniczenia finansowe. W tym stanie rzeczy recenzje pojedynczych elementów są z punktu widzenia dystrybutora potrzebniejsze niż całych kompletów zasilających; a więc niech będzie, oceńmy sam kabel.

Budowa

KBL_Sound_Red_Eye_013_HiFi Philosophy

Jak widać, Red Eye to nie jakiś tam wypłosz, tylko kawał grubego, audiofilskiego zwierza.

   Nie będę wnikał czy nazwa Red Eye pochodzi od koloru spojrzeń wrogów opasłego audiofilizmu opasanego opasłymi sieciówkami, czy może od czegoś innego. Faktem jest, że kabel ma czerwony oplot, a ściślej czerwone prążkowanie na czarnym tle. Jest to oplot materiałowy, na bazie czegoś w rodzaju nylonowej plecionki, ale nie chcę się mądrzyć, bo na materiałach tkalniczych się nie znam. Na pewno nie jest to w części wierzchniej żaden izolator, tak więc izolowane są pewnie same żyły. Ile ich jest i z czego je wykonano oraz jak są poprowadzone, tego na stronie producenta się nie dowiemy, tak więc zadzwoniłem. Okazuje się, że żyły są trzy, a każda ma postać linki sporządzonej z wiązki odpowiednio powlekanych każdy z osobna specjalną substancją drucików, która to substancja i sposób splatania pozostają tajemnicą producenta. Surowcem jest miedź najwyższej czystości, ale nie długokrystaliczna i nie kriogeniczna; podobno jednak wyjątkowa w sensie jakościowym. Wtyki są karbonowe z bolcami z rodowanej miedzi, a łączny przekrój każdego przewodu ma ponad trzy milimetry kwadratowe powierzchni. Pakowane to jest w porządne kartonowe pudło wyścielane pianką, z emblematem KBL Sound na czarnym tle od wierzchu i pomarańczową częścią spodnią. Klasyczny, półtorametrowy odcinek Czerwonego Oka kosztuje według najświeższej aktualizacji cennika 8900 PLN, tak więc jest to kosztowna przyjemność, niewątpliwie mogąca kierować na siebie przekrwione spojrzenia audiofilskich antagonistów. A czy warta swej ceny, to zaraz spróbujemy oszacować.

 

Metoda i rezultaty

W teście przewodu zasilającego metoda jest wszystkim, a powiedzenie „prosty jak drut” pasuje tu samo przez się, tak więc jedynym wyborem pozostaje co z czym tym drutem zostanie połączone. Zdecydowałem się na drut jeden, chociaż kable otrzymałem dwa, ale skoro izolujemy wyrób, chcąc ocenić jego indywidualne możliwości, niech pracuje w tej izolacji i pokazuje co potrafi. Ustawiłem przeto na froncie prądowego płynięcia kondycjoner Entreqa z własnym jego przewodem sieciowym Gemini, wpinając go do naściennego gniazda Shuko zwieńczającego osobną linię zasilania o przekrojach żył cztery milimetry kwadrat (lite przewody). Odtwarzacz Cairna wspierany przetwornikiem Phasemation zasiliłem kablami Siltech Signature Series Ruby Mountain, a wzmacniacz słuchawkowy ASL Twin-Head testowanym Red Eye, z myślą o porównaniach z kilkoma konkurentami, w tym zwykłym kablem komputerowym.

KBL_Sound_Red_Eye_021_HiFi Philosophy

Wtyki to bardzo solidnie wyglądające, niby Furutechy.

Popatrzyłem na kosztujące ponad osiem tysięcy lampy w Twin-Head i poczułem złość, że tak je będę musiał stresować, no ale trudno. Jakość miała tym razem znaczenie priorytetowe, tak więc należało angażować wszystko co najlepszego było w zasięgu. Tor testowy uzupełniłem słuchawkami AKG K812 z kablem FAW Noir Hybrid, którego porównanie z FAW Noir zamieszczę niebawem, bo też było ciekawe. Na koniec po tych wszystkich przygotowaniach sesja porównawcza ruszyła.

Nie będę opisywał jak dokładnie to przebiegało, bo biegło w te i nazad, to znaczy każdą parę przymierzanych kabli testowałem co najmniej dwukrotnie, zmieniając kolejność słuchania, bowiem ta również bardzo jest ważna. Ważna zawsze i w odniesieniu do każdej aparatury, co łatwo samemu sprawdzić. Coś po czymś zawsze brzmi w pierwszej chwili inaczej niż przed czymś, bo takie już mamy sensorium słuchowe. Tak więc nie będę komplikował opisu o kolejne kombinacje porównawcze, tylko zbiorę rezultaty.

 

Kabel komputerowy

Kabel komputerowy, czyli zwykła łączówka za niewiele złotych albo i za darmo dołączana do sprzętu, znana wszystkim i bardzo przez niektórych ceniona, jako szczyt możliwości i nic gorszego od najdroższych nawet przewodów zasilających, w porównaniu do tych innych droższych, wbrew  sugestiom „znawców” i osób w swym mniemaniu „normalnych”, okazała się zdecydowanie najsłabsza. Nie znaczy to, że w ogóle nie dało się słuchać. Słuchało się jak najbardziej i w oderwaniu, bez żadnych porównań, na pewno można było być zadowolonym, bo tor tutaj grający prezentował bardzo wysoką klasę; nawet z takim przewodem zasilającym zdecydowanie lepszą niż przeciętny tor słuchawkowy. Dopiero w trakcie przymiarek wyszło na jaw, że obraz dźwiękowy w sensie scenicznym i wymiarowości samych dźwięków bardzo się spłaszczał, pierwszy plan pchał nadnaturalnie do przodu, dudnienie i pogłosowość przybierały nieakceptowalny rozmiar, a melodyjność gdzieś przepadała.

KBL_Sound_Red_Eye_015_HiFi Philosophy

Opatrzone dodatkowo miłym dla oka emblematem marki KBL.

Niezła była natomiast dynamika, a pasmo całkiem szerokie, z mocno akcentującymi się sopranami na czele. Połyskliwie i efekciarsko to grało, nie miało wszakże kultury ani naturalności. Myślę, że to ostatnie słowo jest tutaj kluczem. Suma nakładających się zniekształceń, zwłaszcza tego dudnienia i braku płynięcia, miast którego pojawiały się jakieś dźwiękowe wyboje, była na tyle duża, że w porównaniu do innych obraz stawał się mocno nieautentyczny i wręcz irytujący. Bo niby się to popisywało, ale gdzieś przepadała muzyka, dla której nieobecne tu gracja i falowanie są wartościami niezbywalnymi, a obecna w ich miejsce wyboista kanciastość niepożądaną.

Rezultaty cd.

Fadel Art Reference Two

KBL_Sound_Red_Eye_016_HiFi Philosophy

No ale KBL nie przybył tutaj pozować do zdjęć, tylko podjąć rękawicę zagranicznych potentatów.

   Przed napisaniem tego co muszę mam uczucia mieszane, bo firma Fadel już nie istnieje, jej właściciel prawdopodobnie zmarł, a samo Fadel Art to audiofilska legenda i zbiór wybitnych osiągnięć, z interkonektami Reference One i Coherence na czele. Porównywałem kiedyś swoją Tarę do tego Reference One i okazał się wyraźnie lepszy, a system znajomego okablowany w całości Coherencami gra bajecznie. Ta jednak testowana tutaj sieciówka, chociaż zdecydowanie lepsza od komputerowej, nie zyskała mojego uznania. Pogłosy budowała nadnaturalnie obfite, dudnienie dało się słyszeć wyraźnie, a muzyczne płynięcie było wprawdzie bardziej obecne, ale o wiele słabiej niż u najlepszych. Oczywiście co komu wiele, co niewiele. To nie były różnice jak między mrówką a słoniem, ani nawet między pszczołą a trzmielem, chociaż to drugie porównanie jest już całkiem do rzeczy. Problem polega w dużej mierze na psychologicznym podtrzymywaniu różnic. Dwa są tego jak kiedyś pisałem wymiary. Pierwszy doraźny, tuż po zaistnieniu zmiany, kiedy przez pierwszych kilkadziesiąt sekund mózg podkreśla badawczo różnice, by potem przejść w tryb oszczędnościowy i te różnice pomniejszyć. Mózg jest bowiem aparaturą ogromnie energochłonną, a co za tym idzie jego oszczędna praca w sytuacjach niestresowych i nie wymagających uwagi jak najbardziej z punktu widzenia ewolucyjnej ekonomii przeżycia pożądana. Nasi przodkowie na rzadko zalesionych sawannach Afryki nie mieli pod ręką zasobnych w wiktuały lodówek, ani nawet owoców nie było pod dostatkiem, tak więc zdobywanie pokarmu między stadami lwów i hien  pozostawało nie lada wyzwaniem. W spadku po tamtych czasach mamy wielkie mózgi, ułatwiające dawnym łowcom przebiegłość myśliwskich zachowań, ale jednocześnie mózgów tych bardzo ekonomiczny tryb pracy, wykluczający pełną aktywność na długich dystansach czasowych. Nasze zmysły za wyjątkiem wzroku (choć i w jego wypadku zmienność pamięci wzrokowej wchodzi w rachubę) pracują zrywami i trzeba o tym pamiętać. Drugi wymiar poznawczy jest przeciwbiegunowy. Działa na zasadzie wypracowującej się po godzinach a nawet dniach i miesiącach adaptacji, której efektem w przypadku audiofilizmu może być przystosowanie do danego brzmienia i czerpanie z niego radości, bądź narastające odrzucenie i wzmagająca się potrzeba odmiany. Tego drugiego trybu nie mogłem rzecz jasna użyć, a nawet gdybym mógł i tak by mi się nie chciało, tak więc o nim ni słowa.

KBL_Sound_Red_Eye_018_HiFi Philosophy

I tak w zawodach udział wezmą kable firm: Siltech, KBL Sound, Harmonix, oraz Fadel Art.

Nie użyłem też trybu wielogodzinnego oczekiwania na rozgrzanie lamp we wzmacniaczu i słuchanie go po takiej rozgrzewce z każdym kablem oddzielnie, co byłoby zapewne pouczające, ale też mi  się nie chciało. Mogę jedynie powiedzieć, że każdorazowo odczekiwałem kilka minut, a potem słuchałem przez kilka lub kilkanaście kolejnych, i nawet na tak krótkim dystansie wzmacniacz zmieniał brzmienie, co pozostawało nie bez wpływu na relację z zasilającym kablem, zwłaszcza pod względem melodyjności i dynamiki. Najwięcej zyskiwali tutaj najsłabsi, co jest dość oczywiste. Tym niemniej kabel zasilający Fadela sporo mnie rozczarował, bo więcej po nim oczekiwałem. Okazał się lepszy od komputerowego, ale słabszy od pozostałych.

 

Harmonix X-DC2

Ten kabel to ciekawe skrzyżowanie stosunkowo umiarkowanej ceny z najwyższą (przynajmniej teoretycznie) jakością, jako że pochodzi od wytwórcy aparatury elektronicznej Reimyo, a tej z kolei producent zaczynał od kabli i akcesoriów muzyczno-estradowych, będąc najbardziej znanym w Japonii organizatorem życia koncertowego. Tak więc nagrania i koncerty oraz wszelkie dla nich oprzyrządowanie, w tym także kable, to dla Harmonixa chleb powszedni. Kabel przez niego wykonany okazał się grać popisowo, ale w stylu który wydał mi się nieco zbyt ofensywny. Co ciekawe, używam go od dawna i nigdy wcześniej tak go nie odebrałem. A jednak tym razem, w świetle bezpośrednich porównań i badawczego wsłuchiwania, okazał się dawcą silnych pogłosów, ogólnego podekscytowania i mocno rysujących się skrajów pasma. Najbardziej jednak uderzał dynamiką i ogólną popisowością, a w efekcie w pierwszych sekundach wydawał się najlepszy, a przynajmniej nie gorszy od najlepszych. Trochę jednak zarazem dudnił i trochę za bardzo się podniecał miast grać muzykę. Oczywiście co kto woli. Jeżeli lubimy przekaz z lśnieniem, bardzo stawiamy na dynamikę, a także wielką, wyraźnie się rysującą szczegółowość i muzyczne kontrasty, to Harmonix będzie jak znalazł, choć pewien jestem, że przy innych okazjach potrafił grać inaczej, a nawet przeciwbieżnie, to znaczy uspokajająco, melodyjnie i bardziej łagodnie niż kontrastowo. Trzeba jednak brać to co się dokładnie słyszało podczas uważnych porównań, a nie jakieś „wydaje mi się” z sytuacji przypadkowych i odsłuchów dokonywanych pod innym kątem niż ocena kabli zasilających.

KBL_Sound_Red_Eye_003_HiFi Philosophy

Był również faworyt tych, dla których kable nie grają – sympatyczny Chińczyk marki „no name”.

Tym razem Harmonix uderzał mocnymi akcentami, skokami dynamicznymi i miriadami połyskliwych dźwięków rzucanych na ciemne tła, jednakże jego linia melodyczna pozostawiała nieco do życzenia. Jednocześnie melodykę od Fadela zdecydowanie miał lepszą, nie mówiąc o kablu komputerowym, a także lepszą scenę, którą porządkował i bardziej budował na głębokość. Pod względem melodyki trochę mnie jednak rozczarował, natomiast pozytywnie zaskoczył dynamiką – tak by to można najkrócej ująć.

Rezultaty cd.

Siltech Signature Series Ruby Mountain

KBL_Sound_Red_Eye_010_HiFi Philosophy

Dobra, pora zasilić to towarzystwo jakimś smacznym prądem.

Przedstawiciel Siltecha był zdecydowanie najdroższy w stawce i najbardziej wizualnie efektowny. Najgrubszy, zakończony wielce cenionymi wtykami ze szczytu oferty Furutecha i ozdobiony tajemniczymi puszkami skrywającymi bóg wie co. By móc go porównać musiałem wypiąć go z Phasemation, tak więc jego porównanie z innymi odbyło się w innych warunkach, a poza niezwykłym wyglądem, o którym wiele można by gadać, scharakteryzować go można krótko przy użyciu dotychczasowych opisów – grał bardzo podobnie do Harmonixa, tyle że miał poprawniejszą melodykę. Do tej w żaden sposób nie można się już było przyczepić, jako że muzyczna w swej naturze była dogłębnie i pięknie rozfalowana, a towarzyszył jej podobny do tego u Harmonixa popis dynamiki i kontrastowości. Wszystko się kreśliło wyraźnie, było połyskliwe i efektowne. Dynamika analogiczna, choć o nieco łagodniejszych stromiznach, wynikających z tego bardziej muzykalnego sposobu grania, a największym atutem poza samą muzykalnością był sposób budowania sceny. Ta okazała się najbardziej spośród porównywanych holograficzna, a także same dźwięki miały piękną głębię i dającą się odczuć tajemniczość, a jednocześnie plastyczność, doskonale do tej tajemniczości pasującą i wspólnie z nią pozwalająca nurzać się w dźwiękowej magii.

Był swego czasu u mnie znajomy ze swoim wzmacniaczem, chcący zakosztować sieciowego dobrobytu, i dość ciężko mu było trawić porównania z własnym Velumem, który jak to mawiają audiofile, okazał się nie mieć startu. Bach, bach i było po sprawie, jak na jakimś westernie.

KBL_Sound_Red_Eye_022_HiFi PhilosophyKBL_Sound_Red_Eye_009_HiFi PhilosophyKBL_Sound_Red_Eye_006_HiFi Philosophy

 

 

 

 

KBL Red Eye

Na koniec jesteśmy u celu, to znaczy w objęciach przedmiotu recenzji. Polski czerwony pyton nie mający żadnych puszek ani innych udziwnień musiał się zmierzyć zarówno ze znacznie droższym Siltechem jak i bardzo uznanym Harmonixem, a także dać odpór Fadelowi i zwykłej sieciówce. Powiem tak: spośród porównywanych najbardziej był odmienny i charakterystyczny. Jako jedyny oferował przekaz całkowicie spokojny, nie rzucający na szalę żadnych nadmiernych kontrastów ani innych popisów. To była sama muzyka. Spokojna, impresjonistyczna, o pięknych, łagodnych formach. Żadnego przesadnego pogłębiania, przesadnie ciemnego tła, żadnych jaskrawości ani migotek. Jasne światło, łagodzące wszelkie kontury i pozwalające muzyce być tylko sobą bez żadnych dodatkowych ozdób. Można to było odbierać jako przesadne uspokojenie i niedostatek emocji, ale w porównaniu ilekroć przechodziłem z Red Eye na inny kabel, odnosiłem wrażenie sztuczności, zaburzenia muzyki i mniejszej czy większej przesady. Taki piękny muzyczny gawędziarz, chciałoby się powiedzieć, a zatem to kabel do systemów albo wymagających złagodzenia i dodania kultury, albo – a właściwie przede wszystkim – do takich bardzo dynamicznych, którym jedyne czego trzeba, to zachowania najwyższej muzycznej formy w jej niezmąconej postaci. Nie dziwię się przeto, że znajomy, mający system najwyższej jakości, a w nim między innymi zjawiskowy gramofon, właśnie dzięki tym kablom poczuł się ze swoją muzyką jeszcze lepiej, bo niczego nie dodając jednocześnie niczego nie ujęły, nie zastępując najwyższej kultury i muzykalności jakimś podekscytowanym popisem. Tego rodzaju ekscytacje mogą być użyteczne w przypadku jakichś niedociągnięć, które należałoby maskować, ale kiedy wszystko jest samo z siebie tip-top, całkiem są zbędne. Oczywiście różne są gusty i podejścia do brzmienia, a nie mając możliwości porównywania trudno nawet samemu zgadnąć co się woli.

KBL_Sound_Red_Eye_020_HiFi Philosophy

Wszyscy grali, niektórzy przegrali, a kto wygrał? Ciężko powiedzieć, ale Red Eye pokazał, że polskie kable potrafią grać. I to jak!

Nawet w tej chwili trudno mi zająć jednoznaczne stanowisko, czy wolałbym się okablować Siltechami, otrzymując w zamian większą głębie sceniczną, mocniejsze akcenty, ciemniejsze tło i przede wszystkim większą dynamikę (którą można też brać od Harmonixa), czy łagodniejszy, pastelowy i bardziej skupiony na melodyce sposób grania Red Eye. Do własnego odtwarzacza prawdopodobnie wolałbym Siltechy, bo jednak dynamika to walor kluczowy, ale gdybym miał odtwarzacz Metronome, dzielonego Ayona, albo jakiś gramofon, czerwony KBL mógłby okazać się lepiej pasujący.  

Podsumowanie

KBL_Sound_Red_Eye_023_HiFi Philosophy   Kable sieciowe na pewno „grają”, wnosząc istotny wkład w brzmienie systemu. To jest poza dyskusją i kto twierdzi inaczej nie mówi prawdy. Nie znaczy to jednocześnie, że nie można samemu zrobić dobrego kabla sieciowego, albo że wiadomo dlaczego tak się dzieje. Na chłopski rozum każdy przewód zasilający o odpowiednim przekroju powinien być na tyle sprawny, by ludzki słuch nie był w stanie odróżnić go od wyposażonych w czystsze przewodniki i jakieś tajemnicze puszki z filtrami czy wymyślne izolacje. Nasza zmysłowość okazuje się jednak nie byle jaka, albo może aparatura audio jest na tyle wrażliwa, że w przypadku nawet niewielkich odchyleń dzieją się w niej rzeczy przekładalne na zmysły. Nie jestem inżynierem i nie prowadzę w tej sprawie śledztwa. Nie jest moim zadaniem wyjaśnienie zjawiska, którego istota jest zapewne wieloskładnikowa i skomplikowana. Stwierdzam jedynie goły fakt istnienia i nie mam co do niego wątpliwości. Oczywiście ciekaw jestem co dokładnie za tym stoi i mam zamiar poczynić odnośnie tej kwestii dalsze ustalenia, tak jak dowiedziałem się swego czasu, że taki super kabel działa po trosze jak kondensator, potrafiąc w odróżnieniu od zwykłego magazynować energię i ją w krytycznych momentach oddawać. Posługując się chłopską logiką można by także próbować argumentować, że kable wysokiej jakości w odróżnieniu od zwykłych po prostu nie psują na zasadzie wąskich gardeł i spowalniaczy, ale wówczas wszystkie musiałyby działać identycznie i być wzajemnie nieodróżnialne, a tak nie jest.

Odnośnie natomiast tytułowego przewodu KBL Red Eye trzeba stwierdzić, że jest niewątpliwie godny pochwały, potrafiąc się wyróżnić na tle czterech konkurentów, w tym bardzo uznanych czy droższych. Ma swój styl, który w dodatku okazał się najbardziej odmienny i najbardziej wyróżniający, a czy jest to styl właśnie nam odpowiadający i taki który nasz system najbardziej chciałby otrzymać, to sprawa inna, wymagająca sprawdzającego posłuchania. Sam zawarłem w recenzji jedynie brzmieniowy zarys, na podstawie którego można dokonywać wstępnych ocen; zarys wycinkowy, bo kabli zasilających jest mnóstwo i bardzo różnie kosztują. Wszystko przy tym zrelatywizowane zostało do użytego systemu, a przede wszystkim kondycjonera Entreq Powerus, którego opisaniem także niebawem się zajmę. Zarazem smutne jest i dla zwykłych ludzi upokarzające, że coś takiego jak kabel sieciowy może kosztować kilkadziesiąt tysięcy, stając się czymś nieosiągalnym. Tym smutniejsze, że nawet krajowi producenci szybują z cenami w okolice dziesięciu, nie stwarzając istotnej alternatywy na szczytach cenowych ofert.

 

W punktach:

Zalety

  • Dbałość o muzykę.
  • Żadnych popisów i efekciarstwa.
  • Zero zniekształceń.
  • Wytrzymuje porównania z najlepszymi.
  • Elastyczny.
  • Od firmy mającej już pewną renomę.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Wtyki, choć wyglądają prawie identycznie i są wykonywane w tej samej fabryce, nie mają sygnatury Furutecha.
  • Nieznany dostawca przewodów i nieznane ich parametry techniczne.
  • Trudniej odsprzedać niż w przypadku wyrobów firm o światowej marce.
  • Bardzo drogi.

 

Sprzęt do testu dostarczył jego producent, firma:

 

 

 

 

 

Dane techniczne:

  • Rodzaj: przewód sieciowy
  • Długość: 1,5 metra.
  • Struktura: splatana, trzyżyłowa.
  • Surowiec: miedź.
  • Sposób prowadzenia: każdy drut splotu osobno izolowany specjalną powłoką.
  • Wtyki: karbonowe, niesygnowane.
  • Bolce wtyków: rodowana miedź.
  • Powierzchnia przekroju żyły: 3,3 mm².
  • Cena: 8900 PLN.

 

System:

  • Źródło: napęd – Cairn Soft Fog V2; przetwornik – Phasemation HD-7A192.
  • Wzmacniacz słuchawkowy: ASL Twin-Head Mark III.
  • Interkonekt: Tara Labs Air1.
  • Słuchawki: AKG K812 (kabel FAW Noir hybrid).
  • Kable sieciowe: komputerowy (niesygnowany), Fadel Art Reference Two, Harmonix X-DC2, KBL Red Eye, Siltech Signature Series Ruby Mountain.
  • Kondycjoner: Entreq Powerus Gemini.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

1 komentarz w “Recenzja: KBL Sound Red Eye

  1. Piotr Ryka pisze:

    Od właściciela firmy KBL otrzymałem informację, iż niesygnowane wtyki karbonowe stosuje rozmyślnie, ponieważ w konfrontacji wypadły lepiej od tych Furutecha i mają lepsze wewnętrzne mocowanie przewodów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy