Recenzja: HiFiMAN EF-6

Brzmienie cd.

HiFiMAN_EF-6_13  Jak zwykło się mawiać – to było to.

Naprawdę fascynująco ze wspomnianej grupy słuchawek obok HE-6 zagrały ze wzmacniaczem EF-6 jedynie T90, jednak nie aż tak dobrze jak produkt dedykowany, który brzmiał mocniej, dynamiczniej i prawdziwiej. Głębiej wnikał w muzykę i ukazywał ją naturalniej, nie uciekając z dźwiękami do góry, tylko mocno trzymając je na wysokości oczu. Jego muzycznej przestrzeni nie zapełniały przy tym brzmienia o trochę zbyt mało przenikliwych powłokach, tylko muzyczny „dym” wzajemnie przenikających się dźwięków – wielowarstwowych, impresyjnych, fascynujących. Ale Beyerdynamic też miał swój atut – lepiej pokazywał odległe plany i rozwijał większą przestrzeń. Nie była to duża różnica, ale mająca znaczenie w muzyce elektronicznej, gdzie czarowanie przestrzenią pełni rolę kluczową i nie daje się niczym zastąpić.

Znakomite brzmienie z muzyką elektroniczną jest tak nawiasem jednym ze specjałów firmowych Beyerdynamica, co nie bez satysfakcji podczas bytności u mnie modeli DT 880 i T90 odkryłem.

HiFiMAN_EF-6_14Od słuchawek przejdźmy do wzmacniaczy. Byłoby nieuzasadnionym unikiem nie skonfrontować HE-6 z parkującymi u mnie na stałe Twin-Head i Croftem. Ma wszak wystarczające aspiracje by mierzyć się z najlepszymi. Z konfrontacji tej nowy wyrób HiFiMAN’a wyszedł obronną ręką. Wprawdzie Beyerdynamiki T90 sam Twin-Head napędzał wyraźnie lepiej, czyniąc je zwinniejszymi i bardziej naturalnie brzmiącymi, ale w przypadku HE-6 nie była to już nierówna walka. Twin-Head pospołu z Croftem budowali wprawdzie większą przestrzeń, a także dawali dźwiękom większą szybkość i grację, ale EF-6 wspaniale je za to nasycał barwą i przydawał im więcej masy. Znakomicie wypadł też w jego wykonaniu naturalizm ludzkich głosów i przydawanie im indywidualnego charakteru. Nie było słychać najmniejszych oznak upraszczania czy powierzchowności. Brzmiały głęboko, autentycznie i z bardzo silnie wyrażoną indywidualnością tembru. Także dynamika zaprezentowała się pierwsza klasa, a szczegóły nie chciały być gorsze. Ogólnie rzecz biorąc można powiedzieć, że wzmacniacz EF-6 ułatwia słuchanie dedykowanych mu HE-6 i razem grają na szóstkę, a nawet dwie. Czysta klasa A daje poznać co to jest brak zniekształceń, a także brak zubażania. Jak gęsty i naznaczony autentyzmem dźwięk flagowych ortodynamików być może; jak potrafi czarować muzyczną prawdą i bogactwem, a przy tym jak łatwym może być słuchanie tego wszystkiego, co zwykło się nazywać trudnym muzycznym materiałem, zarówno pod względem warstwy brzmieniowej jak i jakości nagrań. Bo nawet jeśli stary czy źle zestrojony muzyczny materiał szumi, syczy i jazgocze, HiFiMAN_EF-6_15flagowy zestaw dr Fang Bian uczyni te nieprzyjazne dźwięki na tyle głębokimi i masywnymi, że cały ów zgiełk przestanie przeszkadzać, a słuchacz skupi się na zawartych w nagraniu wartościach artystycznych bez zagłębiania się w techniczne niedostatki i poprzestawania na trudnościach w odnalezieniu kontaktu z kompozycją. Tu nie ma żadnej drażniącej sybilacji, sopranowych igieł, czy basowego dudnienia. To nie ten poziom prezentacji. Jeżeli już coś tutaj zarzucać, to wzmacniaczowi pewien brak delikatności i wielowarstwowości w budowaniu brzmień, a słuchawkom niedostatek scenicznego obszaru, a ściślej, tendencję do kierowania dźwięku w większym stopniu na boki niż w głąb.

Dzięki EF-6 każdy dźwięk staje się masywny i ciężki, co przeważnie bardzo dobrze się sprawdza, a w rockowym repertuarze już zwłaszcza, ale czasami kobiecym głosom brakuje uwodzicielskiej gracji i zwinności kociego kroku. Brakuje też trochę rzewności. Nie smutku, bo duży, otwarty smutek rysuje się bez problemu. Brakuje tej srebrzystej mgiełki wokół strun skrzypiec, dzięki której cały muzyczny przekaz spowity zostaje nostalgiczną aurą i tym lekko kłującym bólem istnienia.  EF-6 jest na to trochę zbyt konkretny. Nie można powiedzieć, żeby to całkowicie eliminował, ale czasami jego jednoznaczność prosi się o nieco większą dawkę dźwiękowej wielowarstwowości, impresji i nastrojowości. Zarazem słuchawki HE-6 nadrabiają swoją (nieznaczną zresztą) ograniczoność w budowaniu dalekich planów wielką bliskością i zmasowanym atakiem planu pierwszego, którego bezpośredniość i przylgnięcie do słuchacza są niezrównane.

HiFiMAN_EF-6_17A wszystko to są niuanse i targi na zasadzie coś za coś. Kto chce mieć sopranowe wzloty i szybowanie w muzycznych przestworzach, powinien kupić Shiita Mjølnira. Kto pragnie twardego realizmu i mocnych dźwięków o głębokich barwach – atakujących z bardzo bliska i pozbawionych srebrzystej otoczki – dla tego jest HiFiMAN EF-6. Każdemu według gustu, każdemu dla jego pragnień. A niezależnie od tego oba wzmacniacze można korygować interkonektami, zbliżając ich prezentacje ku sobie. To stara audiofilska sztuczka z ogonkiem (że podbiorę określenie zespołowi Genesis, tak jak on podebrał je Williamowi Goldingowi). Dzięki kombinowaniu z interkonektami Shiita można dociążać, a w EF-6 pompować powietrze i przestrzeń, podobnie jak za sprawą interkonektu da się dodać słuchawkom HE-6 uciekających w dal wybrzmień, powiększających ich scenę. To wszystko da się zrobić i dla każdego wytrawnego audiofila nie będzie to stanowić problemu poza ewentualnie finansowym.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

4 komentarzy w “Recenzja: HiFiMAN EF-6

  1. Przemek pisze:

    Piotrze, wzmacniacz jest mocny i posiada wyjscie XLR.
    Od razu nasuwa sie pytanie czy to zagra z K1000?
    Przemek

    1. Piotr Ryka pisze:

      Powinno zagrać, tym bardziej, że dźwięki są masywne i gęste, a basu duża ilość. Niestety, nie miałem okazji popróbować, bo moje K1000 mają teraz kabel Entreq Konstantin zakończony głośnikowymi widełkami i nie ma jak ich podpiąć. Będę musiał pomyśleć o przejściówce z zaciskami śrubowymi, żeby się dało wszędzie je wpinać.

  2. Patryk Kiermas pisze:

    Mnie z całej recenzji najbardziej interesował akapit z modem do Hifimanów HE-6. 🙂 U mnie dla przykładu poprawiło się budowanie planów przez stabilniejsze zawieszenie pozornych źródeł dźwięku na scenie oraz zniknęło ograniczenie szerokości oraz głębokości sceny. Dodatkowo słuchawki straciły pewna manierę która była cały czas obecna z wytłumiaczami.

    Pozdrawiam
    Patryk

    1. Piotr Ryka pisze:

      To zawsze cieszy, kiedy udaje się coś poprawić. Sam miałem apetyt na poprawę, ale nic z tego nie wyszło. A słuchawki już sobie pojechały z powrotem do właściciela i nawet nie miałem kiedy ich dla przyjemności posłuchać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy