V Symfonia Beethovena część 1.

 

VSymfonia_KarajanI tak dochodzimy do ostatniej mojej V symfonii. Nagranej w marcu 1962 roku interpretacji Herberta von Karajana z filharmonikami berlińskimi. Pozostawiając ją na sam koniec naginam chronologię, bo powstała trzy lata po wykonaniu Reinera. To jednak niewielka różnica i bez wątpienia ten sam okres realizacyjny, tak więc fałszerstwo nie jest duże. A dlaczego tak postąpiłem, stanie się jasne za chwilę.
Von Karajan (którego przodkowie byli grekami i słowianami) był dyrygentem wzbudzającym liczne kontrowersje. Jego niewątpliwy talent, ale i silne parcie na drodze kariery (któż jednak od niego jest wolny?), wywołały wrogość Furtwänglera, zazdrośnie strzegącego pozycji pierwszego dyrygenta w Niemczech. Podobno nie nazywał von Karajana inaczej niż „małym K” i kopał pod nim dołki na tyle duże, by mały K akurat cały się w nich zmieścił, ale pogrążyć go nie zdołał.
HitlerFurtwangler 1935Po drugiej wojnie światowej obaj ci najwięksi mistrzowie batuty III Rzeszy – której mimo możliwości wyjazdu zdecydowali się nie opuszczać – spotkali się z zarzutami o wysługiwanie się krwiożerczej tyranii. Obu jednak ostatecznie od zarzutów tych uwolniono. Von Karajan, wbrew powszechnej opinii, nie był ulubieńcem Hitlera, a Furtwängler nie brał aktywnego udziału w życiu politycznym, izolując się, na ile pozwalały okoliczności, w świecie sztuki, z której to pozycji udało mu się uratować przed eksterminacją sporo osób. Okazało się też, że żona bezwzględnego karierowicza von Karajana była żydówką, której z uwagi na zasługi męża – by nie trzeba było jej zagazowywać – przyznano tytuł „honorowej aryjki”. (Ludzie to mają pomysły, niech skonam.)
Każe to wszechwładnie ponoć kierujące małym K karierowiczostwo traktować bardziej jako insynuację wrogów niż stan faktyczny. Zauważmy na marginesie, że kiedy niedawno historia o żonie wyszła na jaw, opinie o von Karajanie w pewnych periodykach doznały zaskakującej przemiany. Okazał się nie być już „słoniem w składzie porcelany” i muzycznym brutalem, stawiającym jedynie na huk i rozmach, tylko wybitnym artystą i wspaniałym interpretatorem. I takie artystyczne przeistoczenia bywają.
Niezależnie od tego wszystkiego faktem jest, że von Karajan – bez wątpienia wielki artysta – kochał szum medialny wokół swojej osoby, antycypując niejako obecną epokę, w której szum wokół artysty jest normą, choć jak obserwuję rozwój sytuacji, wydaje mi się, że w tej chwili pozostał już niestety przeważnie sam szum okalający artystyczną pustkę.
Kaiser-Wilhelm Church_1Powróćmy jednak do roku 1962-go i powstałej wówczas realizacji V symfonii przez von Karajana.
Co jest w niej takiego, czego brak u Reinera? Nie jest to niewątpliwie biegłość w dyrygenckim rzemiośle ani umiejętności samych muzyków, bo w obu przypadkach mamy do czynienia z absolutną niemal pod tym względem perfekcją. Wydaje mi się nawet, że w tych aspektach wykonanie Reinera jest odrobinę lepsze. A jednak realizacja von Karajana bardziej mnie porywa i wzrusza. Ma bowiem coś, co skrótowo można nazwać dramatyzmem. Słuchając jej po raz pierwszy zastanawiałem się z czego to wynika. Nie sądzę by stał za tym jedynie talent dyrygenta i warsztat samej orkiestry. Więcej, one – brane z osobna – w ogóle za tym nie stoją.
– Niemcy, berlińczycy, rok 1962-gi. Zatem grają ludzie doskonale pamiętający wojnę. Grają w otoczeniu widomych jej śladów, bo kiedy w 1975 byłem w Berlinie ślady wojny były jeszcze widoczne. Grają ci, którzy mieli panować nad światem, którzy już to mieli na wyciągnięcie ręki, a nawet jeszcze bliżej, a którym to panowanie – właściwie już urzeczywistnione – nagle się rozsypało i w przerażającej apokalipsie zamieniło ich kraj w perzynę. Grają przegrani, którzy utracili wizję, dumę i swoich bliskich. Pokiereszowani, zhańbieni, wydani na pastwę najeźdźców i ogromu własnej zbrodni. W kraju podzielonym i okupowanym przez obce armie, dopiero się odradzającym, wstającym z kolan. I oni grają naprzeciw i na przekór temu wszystkiemu. Z zapamiętaniem i zawziętością, a jednocześnie tragiczni swą sytuacją.
Pamiętacie scenę z filmu „Blaszany bębenek”, kiedy tuż przed wkroczeniem Rosjan głowa rodziny zdejmuje ze ściany portret Hitlera i wiesza na jego miejscu portret Beethovena mówiąc „Beethoven, to był prawdziwy geniusz!”

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy